- Opowiadanie: Niebieski_kosmita - Nadzieja zamarza ostatnia

Nadzieja zamarza ostatnia

Opowiadanie numer trzy. Brakowało mi tagu “klimat”, albo jakiegoś podobnego. Uwaga, wkradło się trochę wulgaryzmów.

Tekst jest częściowo oparty na artykułach:

“Ekologia a polityka”: http://swiatnauki.pl/8,394.html

“Ziemia na krawędzi”: http://swiatnauki.pl/8,1636.html

“Ludzki ślad na Ziemi”: http://swiatnauki.pl/8,1631.html

Zobaczymy, czy jury uzna, że odniesienia są wystarczające :)

 

Dziękuję z całego serca nieocenionym betującym, MrBrightside i NoWhereManowi – drugi z panów jest pomysłodawcą tytułu. Obaj w dużym stopniu wpłynęli na ostateczny kształt opowiadania.

Życzę przyjemnej lektury.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Nadzieja zamarza ostatnia

26 października 2209

Nie mogę powiedzieć, że jestem zadowolona z kryzysu klimatycznego. Zabrał mi ojca, a po Wojnie miałam już tylko jego. Poza tym ostatnio trochę za często zdarza się, że mój kombinezon termiczny nie radzi sobie z zimnem. Mam tego dosyć.

Ale gdyby nie kryzys, dawno by mnie zamordowano.

Wmawiam sobie, że pisząc pamiętnik, tworzę kapsułę czasu dla przyszłych pokoleń, ale w głębi serca wiem, że to gówno prawda. Nie wierzę, że ludzkość na Ziemi przetrwa. Ten świat już się nie wygrzebie z bagna, w które go wepchnęliśmy.

Jeśli ktoś kiedykolwiek to przeczyta – z Marsa, Księżyca czy czegoś innego – nastąpi cholerny cud.

 

Przedwczoraj mój oddział polował w Europie Wschodniej. Kiedyś był to mało zaludniony teren, więc bombardowania nie zniszczyły go tak bardzo, jak zachodniej części kontynentu. Kilka pocisków z antymaterią trafiło tylko największe miasta – reszta pozostała we względnie nienaruszonym stanie.

Wylądowaliśmy na jakimś zamarzniętym jeziorze. Lód miał prawie metr grubości, więc bez problemu utrzymał helikopter. Śnieżyca uderzyła akurat kiedy wychodziliśmy ze śmigłowca, co powitaliśmy z nieskrywaną radością. Wyrażał ją okrzyk dowódcy, Aarona: „A niech to kurwa jebana mać, musiało się spierdolić”. Wybornie.

Drony mogliśmy sobie wsadzić w dupę. Jak zwykle zresztą. Te zardzewiałe kupki złomu potrafią latać wyłącznie w idealnych warunkach pogodowych.

Upolowaliśmy kilkanaście reniferów, trzy lisy polarne i jednego niedźwiedzia. Uwierzcie, że nie było to łatwe. Wiatr i padający śnieg ograniczały widoczność, zaspy utrudniały poruszanie się… koszmar.

– Kiepsko to wygląda – rzucił Aaron. Jechaliśmy skuterem śnieżnym przez obumarły las, wlokąc za sobą ustrzelonego miśka.

– Co konkretnie? – spytałam.

– Zdaje się, że wrócimy do kolonii z jeszcze mniejszym łupem niż poprzednio.

– Tutaj już przetrzebiliśmy zwierzaki, dowódco. Dalej, na Syberii, jest ich pewnie w cholerę więcej.

– Idzie zima, Irmo. Kombinezony poradzą sobie z dużym mrozem, ale śmigłowiec nie wyrobi przy minus siedemdziesięciu stopniach. Lato – to inna para kaloszy.

Musiałam mu przyznać rację.

Statek czekał na Morzu Północnym, stanowiąc bazę, z której po całej Europie rozpraszały się poszczególne grupy.

Łącznie zebraliśmy niecałe sto pięćdziesiąt ton mięsa, o jakieś dwadzieścia mniej niż poprzednio. Przynajmniej podwodna fauna dopisała, zrobotyzowane łodzie usiekły dwie duże orki i kilka rekinów. Plus mnóstwo ryb.

Biolodzy próbują nas uspokajać, mówią, że to normalne wahania liczebności populacji. Ja wiem swoje.

Ziemia umiera.

 

Sprostowanie: rekin też jest rybą. Powiedział mi o tym kolega z oddziału, Hank.

 

31 października 2209

Głód w kolonii jest coraz większy, a razem z nim rośnie niezadowolenie. Inne statki też przywiozły wyjątkowo mało jedzenia. Ostatnio widuję niewielu starców, ale wmawiam sobie, że po prostu pozamykali się w domach. Inne wersje za bardzo mnie przerażają.

 

Kolonia, o której mówię, leży przy ujściu Amazonki. Kiedyś, o ile mnie pamięć nie myli, leżało tu miasto Macapa, obecnie przekształcone w gigantyczną metropolię. Wszystkie budynki są z plastiku, jedynego ogólnie dostępnego budulca – stary świat pozostawił mnóstwo śmieci. Wokoło, aż po horyzont, rozciągają się dzielnice mniejszych domków, blaszaków, a nawet pola namiotowe.

Choroby nie są dużym problemem. Ci, którzy przeżyli Wojnę, albo byli genetycznie odporni na większość z nich, albo zostali zaszczepieni. Kanalizacja niby funkcjonuje, prądu też mamy pod dostatkiem – pobliska elektrownia wodna dostarcza całe mnóstwo energii. Ale na ogrzewanie już jej brakuje, bo plastik nie jest najlepszym izolatorem ciepła. Sporo prądu potrzebują też nasze statki i helikoptery.

Z obu Ameryk zebrało się około stu milionów ludzi, chociaż teraz nie ma już nawet połowy tej liczby. Przynajmniej na równiku jest jeszcze dość ciepło, i zimą słupek rtęci nie spada poniżej zera. Dzięki Amazonce mamy też czystą wodę, a to już coś.

 

Miało dziś miejsce pewne zdarzenie.

Szłam akurat w kierunku kwatery Aarona; chciał czegoś w związku z misją do kolonii afrykańskiej. Parłam naprzód, torując sobie drogę przez motłoch. Co drugi z tych obdartusów łypał na mnie spode łba, ale do tego zdążyłam się już przyzwyczaić. Nagle jeden z nich chwycił moje ramię.

– Ej! Ty byłaś na Biegunie, co?

Wyrwałam się i zignorowałam go, ale nie odpuszczał. Zastąpił mi drogę; poczułam bijący od niego smród. Przewyższał mnie co najmniej o pół głowy, ponadto sprawiał wrażenie dobrze odżywionego. Pewnie miał tu wpływy.

– Zapytałem coś, nie?

– Tak, byłam – odparłam, siląc się na spokojny ton. – A co?

– Zajebali mi tam brata.

Ciekawostka: od wielkiej bitwy na Biegunie, po której skończyła się Wojna, właśnie dzisiaj mija jedenaście lat. Przypadek?

– Ja też straciłam bliskich…

– Na chuj żeście tam poleźli? Na chuj? – Nieoczekiwanie gość mnie popchnął; mało brakowało, a upadłabym w błoto.

– Odwal się pan – burknęłam, zaciskając zęby, i spróbowałam wyminąć typa, ale nie wyszło. Uliczki są bardzo ciasne.

– Rozjebię cię, dziwko – warknął i ruszył na mnie. Jeśli myślał, że nie wzięłam pacyfikatora, to popełnił duży błąd. Błyskawicznie wyciągnęłam go z kieszeni i przystawiłam facetowi do głowy… no, w sumie to uderzyłam nim gościa. W każdym razie: efekt był taki, że typ zwiotczał i padł na twarz. A wokół zrobiło się pusto.

 

Coś takiego spotkało mnie po raz trzeci, odkąd tu jestem. Wojskowi nie mają lekkiego życia. Nie dość, że w oczach motłochu jesteśmy mordercami, to – z racji profesji – należą nam się różne przywileje, a to budzi w ludziach zazdrość.

Niemniej, rzadko kto nas atakuje. I nie chodzi o pacyfikator; w starciu z większą grupą nie miałabym przecież żadnych szans.

Rzecz w tym, że gdyby nie my, wszyscy umarliby z głodu. Bez wojskowych technologii nie byłaby możliwa ani uprawa ziemi, ani połowy, ani polowania.

 

4 listopada 2209

Ha, ha… Uważaj, nieznany czytelniku, opowiem ci coś zabawnego.

 

Te łowy odbyły się na Islandii, gdzie satelita wypatrzył pokaźne skupisko niedźwiedzi polarnych, ucztujących na martwym płetwalu. Śnieg nie padał w ogóle – drony mogły latać. Wykorzystaliśmy to i po raz pierwszy od pół roku obserwowałam polowanie bez udziału człowieka.

Ustrzelono jedenaście niedźwiedzi, zabraliśmy też resztę wieloryba.

Jako że minęła dopiero połowa dnia, rozproszyliśmy się po całej Islandii, szukając następnych celów. Tym razem miałam skuter dla siebie. Od razu pojechałam w stronę największego miasta… Nazwa wyleciała mi z głowy.

Relanik? Remacik? Coś w ten deseń. Później pytałam ludzi, ale nikt nie był w stanie jej podać. No, zdaje się, że powoli wracamy do średniowiecza.

Miasto stanowiło fenomen samo w sobie; chociaż od dawna było opustoszałe, Wojnę przetrwało w niemal nienaruszonym stanie. Większość tak dużych osiedli ludzkich trafiły bomby z antymaterią.

Przeczucie mnie nie myliło, przy pierwszych zabudowaniach zobaczyłam następnego miśka. Wycelowałam i strzeliłam, ale akurat w tym momencie skoczył do przodu, przez co tylko go drasnęłam. Zaczął uciekać; wpadł przez wybite okno do dużego budynku, chyba jakiegoś szpitala. Zsiadłam ze skutera i weszłam tam za nim.

– Chodź no do mamusi – mruknęłam, rozglądając się. Mój wzrok przykuła tablica ogłoszeń w holu; między wieloma innymi kartkami, w większości całkowicie nieczytelnymi, wisiała też ulotka w całkiem dobrym stanie. Zaintrygowało mnie, że przedstawia białego niedźwiedzia. Podeszłam bliżej.

Tekst był napisany w trzech językach, dzięki czemu mogłam go przeczytać.

 

PRZEKAŻ DATEK NA FUNDACJĘ „DRUGA SZANSA”, KTÓRA NADZORUJE REINTRODUKCJĘ NIEDŹWIEDZI POLARNYCH. CHCEMY ZWIĘKSZYĆ POPULACJĘ MISIÓW DO STU TYSIĘCY, ALE BRAKUJE NAM FUNDUSZY. I TY MOŻESZ ZAOPIEKOWAĆ SIĘ ZWIERZĘCIEM. POMÓŻMY NIEDŹWIEDZIOM POLARNYM!

 

Wybuchnęłam śmiechem, po czym ruszyłam dalej za ofiarą. Odnalezienie jej nie było trudne, bo zostawiała krwawe ślady.

Dopadłam miśka i zabiłam. Pocisk z karabinu elektromagnetycznego przebił na wylot czaszkę, a także ścianę, za którą próbował się schować.

Czy to będzie liczone jako datek?

 

Pomóżmy niedźwiedziom polarnym!

 

10 listopada 2209

Jest czwarta rano. Nie śpię. Po prostu nie mogłam zasnąć.

Na zewnątrz – sześć stopni powyżej zera. Znajomy klimatolog mówi, że kolonia w tym roku zamarznie. Ziemia już dawno przekroczyła punkt krytyczny, proces ochładzania klimatu napędza się sam. A Mars i Księżyc mają na nas wyjebane.

Na razie ludzie jeszcze wytrzymują – przykryją się kocami, przytulą do siebie, i jakoś dają radę. Ale będzie zimniej.

Ja nie mam nikogo, kto mógłby mnie ogrzać. Mieszkam sama, w cholernej klitce, trzy na trzy metry. Dostałam tylko dwa koce, które jako tako zatrzymują ciepło – z drugiej strony, cywile otrzymują po jednym. Jako wojskowa mam też trzy fazy zamiast dwóch w gniazdku i większy przydział żywnościowy, ale co z tego?

Nie tykam alkoholu, bo wiem, że skończyłoby się to bardzo źle. Czasem zapalę papierosa. I często płaczę.

Widzę jebaną parę wodną, którą wydycham.

Jaka to abstrakcyjna godzina, czwarta nad ranem! Myśli, które przychodzą do głowy, są odrażające.

 

Na ulicach coraz mniejszy ruch. Ludzie wychodzą już tylko wtedy, kiedy zachodzi absolutna potrzeba – na przykład po mięso i zboże. Swoją drogą, gdyby nie superpszenica, już dawno byśmy wymarli. To zielsko daje obfite plony nawet teraz, na jałowej, wyeksploatowanej ziemi, a mięso jest tak naprawdę tylko dodatkiem.

Superpszenicę wymyślili technicy wojskowi, tak jak wszystkie ważniejsze wynalazki w ostatnim półwieczu. Ale motłoch o tym nie wie. Do świadomości motłochu dociera tylko jedno.

Wojna – wojsko, wojsko – Wojna.

Ludzie, którzy mają jakiegokolwiek żywego krewnego, są rzadkością. Moja rodzina w całości leży w grobie; ostatni, cztery lata temu, umarł ojciec. Do końca powtarzał, że „wszyscy na tym świecie są już martwi”. I dużo pił.

Ja też czasem mam ochotę się napić. Ale jeszcze wytrzymuję.

Jak długo?

 

14 listopada 2209

Słyszałam, że dzisiaj ma odbyć się publiczna egzekucja. Zawsze to trochę rozrywki.

 

Plotki mówiły prawdę.

Na Placu Centralnym był już pokaźny tłum, kiedy tam dotarłam. Wysoki, potężnie zbudowany facet stał na platformie, trzymał w ręce megafon i nawoływał:

– Chodźcie, ludzie! Napatrzcie się dobrze! Chodźcie, chodźcie! Miejsca wystarczy dla wszystkich!

Tuż obok niego drżało z zimna sześć osób, pozbawionych wszelkiej odzieży. Każdej towarzyszył żołnierz z karabinem.

– Jak wiecie, prawo w naszej kolonii jest surowe! – zagrzmiał olbrzym. – Ci obrzydliwcy dopuścili się zaś najcięższego z przestępstw: kanibalizmu!

Motłoch zaszemrał.

– I nie mówię tutaj o zjadaniu martwych ciał! Tamta zbrodnia, chociaż straszna, nie jest karana śmiercią. Mówię o dużo gorszym czynie: o morderstwie, dokonanym po to, by pożreć ofiarę!

Machnął ręką w stronę więźniów. Żołnierze zrobili krok w tył i unieśli karabiny.

– Szybka śmierć byłaby nagrodą dla tych potworów! Dlatego nie dostaną kuli w łeb! Przypatrzcie się uważnie, i niech będzie to przestroga dla was wszystkich!

Żołnierze nagle opuścili broń i strzelili skazańcom w dolną część pleców. Ci upadli, krzycząc i wijąc się z bólu.

Targnęło mną obrzydzenie, ale patrzyłam dalej. Wraz z tłumem chłonęłam cierpienie.

– Zostaną tutaj do rana. O świcie wrócimy i dobijemy tych, którzy przeżyją noc – o ile tacy będą. Jeśli ktoś spróbuje im pomóc, spotka go ten sam los!

Następnie olbrzym zeskoczył z podium, a w ślad za nim zrobiło to czterech wojskowych. Pozostali dwaj zajęli przeciwległe rogi podwyższenia. Motłoch zaczął opuszczać plac, ale przedstawienie jeszcze się nie skończyło.

Jeden z dogorywających usiłował wstać, ale nie dawał rady. W końcu, po kilku nieudanych próbach, podpełzł do żołnierza i wycharczał:

– Zabij mnie!

– Spierdalaj – mruknął tamten i kopnął go z powrotem na środek.

Nikt nie kwapił się do pomocy. Po co ryzykować życie dla kogoś takiego?

 

18 listopada 2209

Popłynęliśmy do kolonii afrykańskiej. Nigdy jeszcze jej nie widziałam; słyszałam jedynie, że mają dobry dostęp do leków, więc byłam pewna, że żyją w ogólnie lepszych warunkach. No, to się pomyliłam.

Przede wszystkim, ich rzeka – Niger – niesie czterdzieści razy mniej wody niż Amazonka. Wybudowali wielkie stacje odsalające nad morzem, dużo większe, niż my, ale to i tak nie wystarcza. Głód i niezadowolenie społeczne na podobnym poziomie, co w Ameryce, do tego pragnienie… Nie zazdroszczę.

Centralna część miasta, wzniesiona z plastiku, daje schronienie milionowej populacji. Namioty i blaszaki ciągną się podobno na sto kilometrów. Jest cieplej – średnio o dwa stopnie – ale to niewielka pociecha.

Dokonaliśmy wymiany: kilkanaście tysięcy szczepionek na szczurzą grypę za kilkanaście milionów litrów słodkiej wody. Obie strony, jak się wydaje, są zadowolone.

 

W drodze powrotnej rozmawiałam z Hankiem. Stał na górnym pokładzie, opierając ręce o reling, i patrzył w dal, w stronę Afryki.

– Chciałbyś się przeprowadzić? – zagaiłam.

– Gdzie? Tam? W życiu – odparł.

– Dlaczego?

– Przecież oni mają ze sto razy gorzej.

– Mówisz to tak, jakbyśmy żyli w pałacu.

– Słuchaj, Irmo. – Odwrócił się do mnie i spojrzał w oczy. – Na świecie zawsze była bieda. Ktoś miał pałac, a ktoś mieszkał w przytułku. Ale ten drugi, jeśli potrafił myśleć pozytywnie, wiedział, że mogło być jeszcze gorzej – inni nie mieli w ogóle żadnego domu. Dostrzegał różnicę pomiędzy swoją nędzą, a prawdziwą Nędzą, przez duże „N”.

– A ci inni? Co oni mieli zrobić?

– Poszukać bezdomnego i bez jednej ręki. I zapewniam cię, że znalazłby się i taki. Rzecz w tym, Irmo, że zawsze jest ktoś, kto ma gorzej od ciebie.

Zamilkliśmy na dłuższą chwilę, a późniejsza rozmowa zeszła na bardziej przyziemne tematy.

 

22 listopada 2209

Jest naprawdę źle. Dzisiaj po raz pierwszy dostrzeżono lód, spływający w dół rzeki. To zdarzało się już w poprzednich latach, ale nigdy tak wcześnie – zwłaszcza, że środek zimy w tym sezonie prognozowano na koniec stycznia.

Teraz zdejmuję kombinezon termiczny tylko raz dziennie, kiedy idę do myjni. Lodowata woda z Amazonki nie pomaga w utrzymaniu ciepła, ale trzeba jakoś spłukać pot. Dzięki kombinezonowi jeszcze nie zamarzłam… Nie chcę sobie wyobrażać, co czują ci wszyscy ludzie, którzy ich nie mają.

Podobno nawet Karina Mills, formalna przywódczyni kolonii, nie ma w domu żadnego grzejnika. Nie mogę w to uwierzyć.

 

Satelita od jakiegoś czasu obserwuje ogromne skupisko wołów piżmowych, pasących się daleko na Syberii. Nie mogę zrozumieć – co te zwierzęta jedzą? Jaka roślina przetrwa taki mróz? Czujniki termowizyjne zmierzyły minus sześćdziesiąt trzy stopnie. Absurd.

Jutro mamy się tam wybrać. Potrzebny jest śmigłowiec o dużym zasięgu, bo statek nie da rady podpłynąć zbyt blisko. I trzeba go przygotować do misji.

A jednak Aaron kłamał, mówił, że nie mamy takiej maszyny. Muszę o to zapytać.

 

Coraz mniej chce mi się pisać. To chyba też niedobrze.

 

4 grudnia 2209

Niesamowita, długa i popierdolona wyprawa zakończona.

 

Z samego rana wsiedliśmy na statek. Podróż trwała cztery dni, i to z wykorzystaniem skrótu przez teoretycznie nieczynny Kanał Panamski. Zatrzymaliśmy się u wybrzeży Korei, bo dalej nie można było już płynąć – ocean pokrywał lód. Potem cały następny dzień lecieliśmy helikopterem Ziz.

To wspaniały pojazd, jedyny taki w całej kolonii, a może i na świecie. Szczytowe osiągnięcie wojskowej myśli technicznej. Mieści trzydziestu pasażerów i zabiera ładunek pięćdziesięciu ton – a nawet ciut większy, jeśli załoga jest niepełna. Wielki jak pieprzona Godzilla – w dodatku szybki! Mało tego, pilot powiedział mi, że Ziz wytrzymałby nawet stustopniowy mróz.

Nie mogę wyjść z podziwu. Nigdy wcześniej go nie widziałam i nie miałam pojęcia, że istnieje.

Aaron też twierdzi, że nie wiedział. Nie wierzę mu.

 

Woły piżmowe, jak się na własne oczy przekonałam, wcinały mech. Mają mocne zęby, bo musiał być twardy jak skała. Przy takiej temperaturze…

Tym razem natura odrobinę nam odpuściła i nie było śniegu… zorientowałam się, jaka głupia jestem. Oczywiście, że nie było śniegu! Żeby w ogóle powstały chmury, musi wyparować woda – a w promieniu kilku tysięcy kilometrów nic takiego nie miało prawa zajść.

Idiotka.

Dokonaliśmy desantu na pierwsze stado wołów. Zabiliśmy na miejscu dziewięć z nich, reszta się rozpierzchła, ale dogoniliśmy i ustrzeliliśmy jeszcze siedem następnych. W tym samym czasie dwa inne stada były masakrowane przez drony. Przy okazji sprzątnęliśmy też kilka lisów, zajęcy i wilków.

Kiedy skończyliśmy w tym miejscu, spakowaliśmy mięso i polecieliśmy dalej. Pod koniec dnia Ziz był już załadowany do pełna. To największe polowanie, w jakim przez całe życie uczestniczyłam.

Nazajutrz, w drodze powrotnej na statek – to był, jak dobrze liczę, dwudziesty dziewiąty listopada – wdałam się w dyskusję z Aaronem.

– Dowódco, chyba mi nie powiesz, że na co dzień ten potwór stoi w hangarze.

– Przecież tłumaczyłem ci, że nie wiedziałem…

– Brednie! Nie mogłeś… – Trochę za późno uświadomiłam sobie, co mówię.

– Podporucznik Irmo Shelley – warknął Aaron – czy ty właśnie zarzuciłaś mi kłamstwo?

Milczałam.

– Masz niewyparzony język, ale to wiadomo od dawna. A jeśli chodzi o Ziza… Jak się dowiedziałem od pilotów, przez większość czasu jest używany na kosmodromie Kourou.

– Na kosmodromie? Ale…

– Szczegóły są zastrzeżone – uciął.

No i tyle. Może nazwanie tego „dyskusją” było odrobinę przesadzone…

 

Wróciliśmy po trzech dniach nieobecności do statku-bazy. W międzyczasie dwadzieścia innych, mniejszych grup, korzystających ze zwykłych śmigłowców, zebrało łącznie trzy razy tyle mięsa, co Ziz. Morze Japońskie obfituje w ryby i walenie, więc wyprawa bardzo się opłaciła – nie zdobylibyśmy takiej ilości pożywienia na dwóch krótszych ekspedycjach, które zajęłyby w sumie tyle samo czasu.

Jeden z patroli natrafił też na ocalałą bibliotekę w małym, koreańskim miasteczku. Udało się wydobyć kilkaset książek w zrozumiałych językach (głównie hiszpański i angielski). Będzie chociaż co czytać.

 

Zainteresowała mnie jeszcze jedna rzecz.

– Dlaczego nie przypływa tutaj nikt z kolonii azjatyckiej? – zapytałam na stołówce jednego z naukowców, Alfreda jakiegoś tam.

– Widzi pani – zrobił zakłopotaną minę – nie ma takiej możliwości. Kolonia azjatycka jest rozproszona po wszystkich Wyspach Sundajskich, żadnego centralnego ośrodka, a wojsko praktycznie nie istnieje.

– Ale flotę chyba mają?

– Owszem, tylko że w tamtejszych morzach zachowało się mnóstwo pożywienia. Połowów dokonują prawie wyłącznie w pobliżu kolonii. Jest też Wielka Rafa Koralowa…

– To ona jeszcze istnieje? Myślałam, że nic z niej nie zostało.

– Zmalała w ciągu ostatnich dziesięcioleci, ale tak, istnieje. Bardzo wzmocniono ją w XXI wieku, gdy była na skraju zagłady. Azjaci często pływają również i tam.

– Czyli co, nie ma głodu?

– To nie do końca tak. Na wyspach prawie w ogóle nie da się uprawiać ziemi, rodzime zwierzęta wymarły, a kolonia jest zbyt słaba, by wysyłać duże konwoje na polowania.

Ta rozmowa bardzo mnie przygnębiła. Chyba już nigdzie na świecie nie ma miejsca, w którym można by normalnie żyć.

 

Wczoraj, kiedy wróciliśmy do domu, zostaliśmy powitani jak bohaterowie.

Żartowałam!

Na brzegu czekał tłum ludzi, ale zaczęli obrzucać nas wyzwiskami, kiedy tylko podpłynęliśmy. Motłochowi nie spodobało się, że statek był „w trasie” przez jedenaście dni. Przestali dopiero wtedy, gdy zaczęliśmy opróżniać ładownie. Ale próżno by nasłuchiwać wiwatów.

Dobra, litery plączą mi się już przed oczami, jest grubo po północy. Idę spać.

 

8 grudnia 2209

Skończyłam trzydzieści sześć lat. Najlepsze życzenia dla mnie.

Próbuję sobie przypomnieć, czy zawsze czułam się tak chujowo w dniu urodzin, i dochodzę do wniosku, że to może być prawda.

Po ostatnich łowach dostałam dodatkowy koc – zrobiony z futra piżmowołu, i jeszcze kilka książek. Uznaję to za prezent urodzinowy.

Dla kogo ja to piszę?

 

Jest potwornie zimno, tylko cztery stopnie, i to w samym środku dnia. Pada lodowaty deszcz. Kiedyś Amazonia była wolna od wpływu pór roku, w lipcu słońce grzało tak samo, jak w grudniu. Ale Wojna wszystko zepsuła. Równowaga klimatyczna planety rozpadła się, pogoda zmienia się codziennie.

Pytałam kiedyś pewnego klimatologa – jak to w ogóle jest możliwe? Pory roku na równiku? Powiedział mi coś takiego:

„Ocean Południowy zamarzł, Dryf Wiatrów Zachodnich nie płynie. Pozostałe prądy morskie, które zasilał, znacznie osłabły. Chociaż w grudniu na półkuli południowej jest lato, do kolonii dociera stamtąd bardzo niewiele ciepłej wody. Przeważa nad nią lodowata woda z Arktyki, dlatego cykl pór roku z półkuli północnej dominuje”.

Wpływ nie jest duży – najwyżej kilkanaście stopni różnicy w ciągu całego roku. Ale jednak występuje.

 

Przyszła mi do głowy taka myśl – dlaczego na ulicach nie leżą zwłoki ludzi, którzy zamarzli? – ale chyba znam odpowiedź.

W przyrodzie nic nie ginie. Mamy obieg zamknięty.

 

12 grudnia 2209

Wybrałam się dzisiaj nad rzekę.

Głupie? Być może. Taki miałam kaprys, i już.

 

No dobra, tak naprawdę chciałam zobaczyć, ile ciał wrzucają do wody „trupiarze”. I muszę przyznać, że oczekiwałam większej liczby; z pomostu lecą dwa, trzy worki w ciągu minuty. Kilkaset metrów dalej w górę rzeki jest ujęcie wody… Co gorsza – Amazonka była, jest i będzie pojebana. Prowadzi nieustanną wojnę z oceanem, i zdarza się, że ocean wygrywa. Wtedy – na pewnym odcinku – nurt zawraca, a my musimy pić wodę z nutką gnijących zwłok.

Zgoda, trochę przesadziłam, nie jest aż tak źle. Po pierwsze – trupy w takiej temperaturze gniją bardzo powoli, po drugie – rzeka niesie tyle wody, że kilkaset kilogramów zepsutego mięsa nie wywiera na nią prawie żadnego wpływu. Poza tym, w ujęciu zamontowane jest mnóstwo różnych filtrów, i niebezpieczne mikroby (ani trupi posmak) nie mają szans się przedostać.

Mimo to robię wszystko, by w dniach odwrotnego biegu Amazonki nie chodzić po wodę. Zwykle mam w domu zapasy na przynajmniej tydzień.

 

19 grudnia 2209

Nie miałam ochoty relacjonować przebiegu ostatnich łowów na półwyspie Labrador. Ale dzisiaj nastąpiło coś znacznie ciekawszego, toteż znów zasiadłam do pamiętnika.

 

Kłóciłam się właśnie z pewną starą babą o przydział mięsa; my, wojskowi, dostajemy go dwa razy więcej. Obie stałyśmy na Placu Centralnym, w oczekiwaniu na przyjazd wozów z żywnością.

– Ja, dziewczyno, swoje już w życiu widziałam i wiem, kiedy ktoś próbuje mi mydlić oczy…

– Nie można zawsze zasłaniać się wiekiem…

– …a o tym, że jesteś bezczelna, to już w ogóle nie mówię…

Uniosłam oczy w geście rozpaczy, i wtedy zobaczyłam jasną gwiazdę, przemierzającą zachodnie niebo.

Meteoryt – przemknęło mi przez głowę, ale natychmiast uświadomiłam sobie, że gwiazda jest stanowczo zbyt powolna, by takie wyjaśnienie mogło być prawdziwe.

– Ludzie, patrzcie! Co to takiego? – zawołałam. Kilka osób odwróciło się w kierunku, który wskazywałam, lecz nie baba.

– Ha! Nie ze mną te numery, młoda damo…

– Och, stul dziób – żachnęłam się.

Świetlisty punkt pędził na północny zachód – tam, gdzie leżał port kosmiczny Kourou.

– Satelita – rzucił ktoś.

– Za jasny – odpowiedział ktoś inny.

– Zwariowałem, czy to coś zwalnia?

Wytężyłam wzrok. Rzeczywiście, prędkość gwiazdy malała z każdą chwilą.

– To jest pierdolony statek kosmiczny – wymamrotałam.

– Niemożliwe!

– Skąd by się tu wziął?

– Może to kosmici?

Ognik już znikał za północnym horyzontem, kiedy usłyszeliśmy głośny grzmot. Poznałam od razu – grom dźwiękowy. Skoro niósł się na taką odległość, to musiał wywołać go naprawdę wielki obiekt.

 

Pięć minut później załomotałam do drzwi Aarona.

– Czego?

– Musimy pomówić, dowódco. Teraz.

– Nie przypominam sobie, żebym cię wzywał.

– Setki tysięcy ludzi widziały, jak nad kolonią przelatuje ogromny statek! – Trochę podkoloryzowałam, bo byłam zdesperowana. – Chcę się dowiedzieć, o co chodzi!

Otworzył; wyglądał na potwornie niewyspanego.

– A skąd pomysł, że ja coś powiem?

– Jeśli nie zamierzasz tego zrobić, dowódco, to daj mi chociaż namiary na kogoś, kto będzie bardziej skłonny do współpracy.

Aaron westchnął.

– Dwudziestego czwartego informacja pójdzie przez megafony w całej kolonii. Więcej nie dowiesz się od nikogo.

– Dlaczego akurat wtedy?

– Ludzie dostaną od nas prezent na Gwiazdkę – odparł, po czym zatrzasnął drzwi z powrotem.

 

No i teraz czekam…

 

22 grudnia 2209

Obudziłam się rano z przeświadczeniem, że jest wyjątkowo zimno, i miałam rację. Termometr wskazywał okrągłe zero stopni. Zatkało mnie; w nocy musiał wystąpić przymrozek.

Wyszłam z budynku, opatulona futrzanym kocem. Zesztywniałe błoto, na płotach szron… aż strach myśleć, ile osób zamarzło…!

Na ulice wyległ potężny tłum. Starałam się zanadto nie rzucać w oczy, nie zdejmowałam też futra z ramion, i może dzięki temu nie zostałam rozpoznana. Dałam się ponieść motłochowi, który zmierzał w stronę placu.

 

W jednej z bocznych uliczek zauważyłam swego rodzaju mural, który musiał powstać w ciągu kilku ostatnich dni, bo wcześniej go tam nie widziałam. Mignął mi przez dwie, może trzy sekundy, ale to wystarczyło.

Środek malowidła zajmowała Ziemia, po lewej stronie był Mars, a po prawej – Księżyc. Wszystkie trzy planety zostały odwzorowane szczegółowo i podpisane, żeby nikt nie miał żadnych wątpliwości. Na Marsie i Księżycu stali dwaj giganci – ten pierwszy nosił fikuśną czapkę, a drugi trzymał tabliczkę z napisem „Wstęp wzbroniony”. Obaj podlewali Ziemię hojnym strumieniem moczu. I uśmiechali się do obserwatora.

 

Jeśli motłoch planował bunt, to nie docenił Kariny. Wszystkie wejścia na Plac Centralny były obstawione przez wojskowych, przez co mniejsze grupy nie mogły zbić się w całość.

– Cofnąć się! – zawołał jeden z żołnierzy. By podkreślić powagę swoich słów, zaczął wymachiwać w powietrzu karabinem. Ludzie przystanęli.

– Nie traćcie energii na bezsensowne demonstracje! Mało wam zimna?!

– A co mamy zrobić? – zapytał głos z tłumu. – Zamarzniemy tak czy inaczej!

Rozległy się okrzyki „Właśnie!”, „Tylko gadać potraficie!” i podobne.

– Po południu, wraz z żywnością, będziemy rozdawać maść rozgrzewającą, każdy dostanie też dodatkowy przydział tłuszczu! To wam pomoże! Za to z całą pewnością nie pomogą zamieszki!

Po krótkich negocjacjach emocje opadły. Bunt zduszono w zarodku bez przelewu krwi.

 

Obietnica została wypełniona. Nikt nie pytał o pochodzenie tajemniczego tłuszczu; ważne, że był.

Mam pewne podejrzenia, ale nie będę obrzydzać sobie posiłku.

 

Znowu sprostowanie: Księżyc nie jest planetą. Tym razem sama sobie przypomniałam.

 

24 grudnia 2209

Dzisiaj wielki dzień. No, o ile Aaron nie zrobił mi okrutnego dowcipu. Nie wybaczyłabym mu tego.

 

Megafony odezwały się punkt dwunasta. Przytaczam tutaj przemówienie Kariny w takiej postaci, w jakiej je zapamiętałam. Może nie być wierne w stu procentach.

 

„Obywatele i obywatelki! Bardzo proszę wszystkich o chwilowe przerwanie zajęć. Komunikat, który za chwilę usłyszycie, jest niezmiernie ważny. Stanowi również moją odpowiedź na wydarzenia, jakie dwa dni temu rozegrały się na ulicach miasta.

Przepełniona dumą i radością ogłaszam, że trzy kolonie rozpoczęły wielkoskalowy projekt ratowania życia na Ziemi. Głównym celem projektu jest podwyższenie temperatury planety. Współpracę z nami zawiązał również nieoceniony prezydent Turner, przywódca Wielkiej Republiki Marsjańskiej.”

 

Iskierka nadziei, mimo całej nieufności, zatliła się we mnie.

 

„Jego flota kosmiczna od kilku miesięcy przywozi dwutlenek węgla, którego nie brakuje w atmosferze Czerwonej Planety, aby wywołać efekt cieplarniany. Jednocześnie pobiera ziemski tlen, a następnie uwalnia go na Marsie, co wspomaga terraformację. Jest to więc korzyść obopólna.

Stale będą budowane nowe statki, co zaowocuje stopniowym przyspieszaniem procesu.”

 

To się dzieje od tak dawna? Chryste, i przemawiasz dopiero teraz?!

 

„Wszakże i my nie jesteśmy bezczynni. Naukowcy pracują nad roślinami, które przeprowadzają odwrotny do fotosyntezy proces – zamieniają tlen w dwutlenek węgla. Ich pierwsza generacja jest już wprowadzana na terenach amazońskich. Statek, który widziano kilka dni temu, pochodził z Marsa i wiózł ładunek żyznej ziemi, pobranej z południa kontynentu.”

 

Wierzyć, nie wierzyć? Kto wie, może to i prawda.

 

„Pozostałe kolonie także włączyły się w projekt. Opracowują coraz wydajniejsze sposoby produkcji czarnych barwników. Docelowo zostaną użyte do pokrycia niektórych lodowców, co spowoduje ich stopienie – i w efekcie zmniejszy ilość światła słonecznego, które Ziemia odbija w kosmos.

Symulacje komputerowe, jakie zakończyliśmy przed kilkoma dniami, wskazują, że za dwa lata ochładzanie klimatu zostanie zahamowane, a w ciągu następnych dwóch dekad temperatura powróci do poziomu sprzed Wojny. Wierzymy, że dzięki tej inicjatywie przyszłe pokolenia otrzymają szansę na godne życie.”

 

Iskierka została brutalnie zgaszona. Kolonia nie poradzi sobie z dwoma zimami tak mroźnymi, jak obecna. Nie zobaczymy świtu nowego świata.

 

„Razem damy radę przetrwać nadchodzący trudny okres. Tu i teraz, z całą odpowiedzialnością deklaruję, że Ameryka nie zginie. Na końcu ciemnego tunelu pojawiło się światło – idźmy więc wspólnie w jego kierunku. Czeka nas długa droga, ale mężnie stawimy jej czoła i zwyciężymy ciemność.”

 

Pieprzenie w bambus.

A jednak ludzi to przekonało; wyszli na ulice i wiwatowali. Do przewidzenia.

 

31 grudnia 2209/1 stycznia 2210

Sama nie wiem już, co myśleć.

Od dnia niedoszłego buntu słupek rtęci podniósł się o dwie kreski. Trupiarze mają więcej pracy niż zwykle, ale dają radę. A kolejki po przydziały żywnościowe nie maleją.

 

Trwa coś na kształt imprezy sylwestrowej. Ludzie świętują nadejście nowego roku, ale przede wszystkim – to, że znowu mają nadzieję.

A ja… nie mam pojęcia. Jest nadzieja? Nie ma jej?

 

Chrzanić to wszystko. Idę się upić.

Koniec

Komentarze

Podsumowując moją opinię z bety – dobrze napisane opowiadanie. Fajnie pokazuje teraz życie w kolonii, kij i marchewkę. Optymistyczne i tłumaczące wszystko zakończenie na plus. Bohaterka przypadła mi do gustu, co do formy pamiętnika to mam wątpliwości odnośnie zapisywania dialogów – ale jak wspominałem to wątpliwość niewyszkolonego w tej materii amatora ;) Sam temat ekologiczno-klimatyczny nie wybija się jakoś mocno, wygląda na dobrze opracowany do strony naukowej.

Krótko mówiąc: jest okej, opowiadanie definitywnie przykuwa uwagę :)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Jako, że konkurs ma w nazwie “Science”, to przyczepiłabym się do tego: “Widzę jebaną parę wodną, którą wydycham.“ – pary wodnej nie widać. Ten obłoczek, który się wydycha, to woda w stanie ciekłym – skropliny z powodu różnicy temperatur.

A opowiadanie ciekawe, ładnie przedstawione zachowania “tłumu”. Może trochę zgrzytały mi żołnierskie relacje bohaterki z przełożonym (?) – ale w wojsku nie byłam i się nie znam.

Mnie się podobało.

Nie przeszkadza mi, że bohater widzi parę wodną, tym bardziej, że wcale nie musi wiedzieć, że nie może jej zobaczyć/widzi coś innego. Forma pamiętnika ma swoje prawa ;)

Dobrze mi się czytało. Zdecydowanie lepiej niż artykuły ;)

W sumie mamy tu taki wycinek rzeczywistości, zakończony “obiecanką”, że będzie lepiej.

Fajne :)

 

 

Przynoszę radość :)

Bardzo lubię tematy post apokaliptyczne i temu podobne. Niestety w tym opowiadaniu są nieścisłości, które przeszkadzały w czytaniu. Zwrócę ci uwagę na kilka, które pokazują twój świat trochę niespójnie i zbyt mało wiarygodnie.

Świat ma bomby antymaterii i pacyfikatory, ale lata helikopterami i jeździ skuterami, które w opisie nijak nie wydają się jakieś specjalnie futurystyczne, bo tego opisu brak. To, że super helikopter jest wielki jak Godzilla i bardzo szybki, to wybacz, niebyt futurystyczny opis.

Do tego drony rdzewieją, mamy blaszaki, a podobno

Wszystkie budynki są z plastiku, jedynego ogólnie dostępnego budulca

No tak, drony jeszcze masakrują zwierzęta w zupełnie niezrozumiałym dla mnie celu. Dalej niedźwiedź polarny, który ucieka nie na otwartą przestrzeń, tylko jak człowiek, do budynku. I pani żołnierka, która wchodzi za wielkim niedźwiedziem polarnym do środka, gdzie może go spotkać oko w oko w ciasnym pomieszczeniu i

Dopadłam miśka i zabiłam

No tak, oczywiście.

 

Poza tym, nie chciało ci się bardziej zgłębiać tematu więc

Choroby nie są dużym problemem. Ci, którzy przeżyli Wojnę, albo byli genetycznie odporni na większość z nich, albo zostali zaszczepieni. Kanalizacja niby funkcjonuje, prądu też mamy pod dostatkiem – pobliska elektrownia wodna dostarcza całe mnóstwo energii

Poza tym, w ujęciu zamontowane jest mnóstwo różnych filtrów, i niebezpieczne mikroby (ani trupi posmak) nie mają szans się przedostać.

Czyli wszystko jakoś działa i żyje, tylko nikt do końca nie wie jak, włącznie z autorem.

Stosunki międzyludzkie nieprawdziwe i sztampowe. Ludzkość dzieli się na cywilny motłoch na granicy szaleństwa i twardych, bystrych wojskowych, którym to ludzkość wszystko zawdzięcza. Nic nie ma pomiędzy.

Pomysł wymiany gazów z Marsem w porządku, ale to znacznie, znacznie za mało, żeby uznać to opowiadanie za dobre.

 

 

Przeczytałam :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Przeczytawszy.

Babska logika rządzi!

No i jestem.

 

@NoWhereMan – wszystko, co miało być powiedziane, zostało już powiedziane :)

 

@Bellatrix – dzięki, fajnie, że się podobało. Moją opinię we wskazanej przez Ciebie kwestii wyraziła już Anet :P A co do relacji w wojsku… No cóż, ja też w nim nie byłem – więc mój opis może nie być wiarygodny. Ale gdybym chciał napisać tekst tylko o tym, czego jestem na 100% pewien, byłby to artykuł naukowy, a nie opowiadanie :)

 

@Anet – wymarzona czytelniczka. Wielkie dzięki :D

 

@Darcon:

Świat ma bomby antymaterii i pacyfikatory, ale lata helikopterami i jeździ skuterami, które w opisie nijak nie wydają się jakieś specjalnie futurystyczne, bo tego opisu brak.

Bohaterka nie napisała w pamiętniku

“lód bez problemu utrzymał helikopter z napędem termojądrowym i pancerzem ze stali amorficznej. Pilot sterował nim przez łącze neuronowe”

bo wyglądałoby to bardzo dziwnie. Tego typu “futurystyczne” technologie są dla niej normą, codziennością. W tekście współczesnym, pisząc, że “bohater wsiadł do samochodu i odjechał” autor nie musi opisywać nowinek technicznych w samochodzie – a człowiek z początku XX wieku też mógłby się przyczepić, że “eee, my też mamy samochody, to mało futurystyczne”.

 

Dalej niedźwiedź polarny, który ucieka nie na otwartą przestrzeń, tylko jak człowiek, do budynku.

No, ucieczka na otwartą przestrzeń na pewno nie ochroniłaby niedźwiedzia przed śmiercią. Inteligentne zwierzę :) Później piszę o reintrodukcji niedźwiedzi polarnych – może przed reintrodukcją wprowadzono do ich genomu poprawki, by miały więcej rozumu?

 

Ludzkość dzieli się na cywilny motłoch na granicy szaleństwa i twardych, bystrych wojskowych, którym to ludzkość wszystko zawdzięcza.

To, że bohaterka postrzega świat w ten sposób, nie znaczy jeszcze, że tak faktycznie jest. Subiektywny opis.

 

Ogólnie, trudno mi polemizować z tym, że Ci się nie podobało – mówi się trudno. Ale przyjrzałem się Twoim poprzednim komentarzom pod innymi tekstami, i muszę stwierdzić, że Tobie w ogóle mało co się podoba. Także nie czuję się specjalnie pognębiony.

 

@c21h23no5.enazet

Przeczytałam :)

@Finkla

Przeczytawszy.

To fajnie.

…a może jakieś opinie? :)

Precz z sygnaturkami.

Prawdziwe opinie po zakończeniu konkursu. :-)

Babska logika rządzi!

Aha :-)

Precz z sygnaturkami.

Dużym zaskoczeniem okazał się dla mnie wiek autorki pamiętnika. Ze sposobu opisywania życia w kolonii, a raczej z racji braku tych opisów, wnosiłam, że Irma jest zdecydowanie młodsza i dlatego skupiona wyłącznie na środowisku, do którego należy i na polowaniach. No, czasami jeszcze myśli o szansach przetrwania ludzkości.

Cały czas zastanawiałam się, czym zajmowali się koloniści, bo z opowiadania wynika, że głównie zbierali się na placu, czasem wiecowali, niekiedy obserwowali egzekucję.

Ciekawi mnie też, na jakiej zasadzie cywile byli zaopatrywani w żywność – czy dostawał ją każdy, bezwarunkowo, czy musiał jakoś na nią zapracować/ zasłużyć. Nie zorientowałam się czy ci ludzie mieli jakieś zawody, czy pracowali, czy wytwarzali jakieś dobra, czy też wszystko było na głowie wojskowych. Zauważyłam tylko, że w kolonii byli trupiarze.

Opowiadanie jest napisane bardzo porządnie, czytałam je z zaciekawieniem, lektury nie zakłócały mi problemy naukowe, ale na koniec pozostał pewien niedosyt.

I jeszcze muszę powiedzieć, że choć zakończenie zawiera pewną dozę optymizmu i nadziei, to zmarzłam, albowiem cały czas wiało chłodem. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg – dzięki za odwiedziny.

 

Dużym zaskoczeniem okazał się dla mnie wiek autorki pamiętnika.

No tak, mogę ją trochę odmłodzić, jeśli przyda jej to wiarygodności. Nie mogła jednak być młodsza niż 29, 28 lat, skoro 11 lat wcześniej brała udział w bitwie :)

Cały czas zastanawiałam się, czym zajmowali się koloniści

Czymś prawdopodobnie się zajmowali – uprawiali superpszenicę, konserwowali urządzenia i pojazdy wojskowe, sprzątali miasto, porcjowali mięso… i robili setki innych rzeczy. Ale to nie jest opowieść o nich, dlatego na nich się nie skupiam.

Ciekawi mnie też, na jakiej zasadzie cywile byli zaopatrywani w żywność – czy dostawał ją każdy, bezwarunkowo, czy musiał jakoś na nią zapracować/ zasłużyć.

Wyobrażam sobie podobny system jak w książce “Inny świat”. Ci, co pracują, dostają więcej niż ci, co się obijają – a wojsko dostaje najwięcej. To też mogę dopisać :)

 

Tak, opowiadanie jest bardzo mroźne i muszę przyznać, że mi też robiło się zimno, kiedy je pisałem…

Precz z sygnaturkami.

Kosmito, dziękuję za wyjaśnienia. Teraz wiem więcej i czuję się z tym lepiej. ;)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mam mieszane uczucia. Możliwe, że to dlatego, że nie lubię szczęśliwych zakończeń :D A kiedy przedtem dostaję jeszcze takie dobre, dramatyczne rozpoczęcie… ;)

 

Że spodobał mi się początek, to już wiesz :) Ale jakoś szczególnie przypadło mi do gustu to wyznanie:

Wmawiam sobie, że pisząc pamiętnik, tworzę kapsułę czasu dla przyszłych pokoleń, ale w głębi serca wiem, że to gówno prawda. Nie wierzę, że ludzkość na Ziemi przetrwa.

Takie pamiętnikowe, bo autorka jednocześnie wylewa z siebie żal, ale z drugiej strony też widać w tym wszystkim iskierkę nadziei, skoro decyduje się pisać pamiętnik ;)

 

 

Sprostowanie: rekin też jest rybą. Powiedział mi o tym kolega z oddziału, Hank

 

Biolodzy próbują nas uspokajać, mówią, że to normalne wahania liczebności populacji. Ja wiem swoje.

Ziemia umiera.

Wydało mi się to odrobinę dziwne na początku, że wojskowa zajmująca się polowaniem na zlodowaciałej Ziemi, nie wie, że rekin to ryba. Też przez to wydała mi się młodszą niż była w rzeczywistości. Ale potem zobaczyłam w tym wszystkim metodę ( a może sama ją sobie na siłę znalazłam? :D). Otóż na zasadzie kontrastu pokazujesz, ze z jednej strony jest niby taka naiwna, że nie wie, że rekin jest rybą, a z drugiej potrafi zauważyć, że Ziemia umiera, czyli to, ze Ziemia umiera musi być bardzo wyraźne i rzeczywiste. Robi się dramatycznie ;)

 

W ogóle dobrze tonujesz klimat. Czuć tę zimę, czuć napięcie ;) Spodobały mi się też odwołania do współczesnych czasów – Reykjavík i fundacja na rzecz ochrony misiów :)

 

Trochę mi zgrzytnęły, podobnie jak Darconowi, te bomby z antymaterią, helikoptery etc. Ale z drugiej strony one rzeczywiście mogły być czymś zwyczajnym dla bohaterki nawet pomimo mnóstwa bajerów ;)

 

Zakończenie też do mnie nie trafiło :( Z tym Marsem według mnie trochę deus ex machina, ale chyba tylko dla mnie, bo widzę, że innym się podobało ;)

 

Dobry tytuł! ;)

 

I jeszcze jeden plus na koniec, za ochłodzenie klimatu, a nie jego ocieplanie! :D Po pierwsze lubię zimę, po drugie ten kwiecień był podobno najchłodniejszym kwietniem od czternastu lat ;)

 

 

 

Może dlatego, że poprzednie kwietnie były najcieplejsze? Nie wiem, tak sobie dywaguję.

Babska logika rządzi!

Lenah – witam i dzięki za przeczytanie.

 

Otóż na zasadzie kontrastu pokazujesz, ze z jednej strony jest niby taka naiwna, że nie wie, że rekin jest rybą, a z drugiej potrafi zauważyć, że Ziemia umiera, czyli to, ze Ziemia umiera musi być bardzo wyraźne i rzeczywiste.

Oto jedna z tych sytuacji, w których czytelnik odnajduje w tekście coś, czego sam autor nie zauważył/nie planował. Każdy interpretuje, jak mu pasuje :)

 

Jako że wzmianka o odmłodzeniu Irmy pojawia się już drugi raz, zmieniam wpis z 8 grudnia.

 

Z tym Marsem według mnie trochę deus ex machina

No tak, kolejny dowód, że moje opowiadania jednak nie są do końca samodzielne… Cholerka jasna :(

 

Ale generalnie fajnie, że Ci się podobało.

Precz z sygnaturkami.

Jako że nigdy nie oceniam pod kątem tematu konkursu – to wszak zadanie jurorów – samej warstwy science nie chcę się specjalnie czepiać. Gdy czytałem, pewne poprawki były już najpewniej naniesione, więc mniej rzucało mi się w oczy. Czy pewne z przedstawionych zdarzeń są mało prawdopodobne? Jestem o tym przekonany. Ale czy to źle? W takim Falloucie (przyszedł mi do głowy, bo tam też ultratechnologia mieszała się z epoką przedprzemysłową, albo wręcz dzikim zachodem) płaciło się kapslami. Głupie to do bólu, ale tak świetnie wpasowywało się w klimat, że nigdy nie słyszałem, żeby ktoś na to narzekał.

Nie zrozumiałem jedynie niedźwiedzi na Islandii, a dokładnie ich reintrodukcji. Na Islandii przecież niedźwiedzie są generalnie najwyżej przypadkowymi gośćmi, więc dlaczego reintrodukcja? Chyba że to był żart, a ja go nie załapałem :)

Za to czytało się nieźle, pewne napięcie było (zamarzną czy nie), tylko zakończenie mnie nieco rozczarowało – dokładniej jego brak. To ta niepewność końca trzyma przy opowiadaniu, nic innego, a potem czytelnik dostaje prztyczek w nos, “i tak się nie dowiesz”. Nieładnie.

Poza tym całkiem przyjemna lektura, 5-.

Podziękował :)

 

Nie zrozumiałem jedynie niedźwiedzi na Islandii, a dokładnie ich reintrodukcji.

No tak, trochę głupio mi to wyszło. Nie chodziło o reintrodukcję niedźwiedzia konkretnie na Islandii, tylko – w ogóle jako gatunku. Wyszedłem z założenia, że niedźwiedzie polarne prawdopodobnie wyginą na wolności gdzieś do roku 2050, więc trzeba je będzie wprowadzać ponownie do środowiska.

Zdanie

CHCEMY ZWIĘKSZYĆ POPULACJĘ MISIÓW DO STU TYSIĘCY

chyba nie odnosi się do populacji niedźwiedzi na takim małym obszarze, jak Islandia, nieprawdaż?

No, mój błąd. Mogłem napisać to inaczej.

 

To ta niepewność końca trzyma przy opowiadaniu, nic innego, a potem czytelnik dostaje prztyczek w nos, “i tak się nie dowiesz”

Nic innego? Szkoda :(

 

Ale mimo wszystko dzięki.

Precz z sygnaturkami.

(klepnęłam Bibliotekę, bo ustaliliśmy z jury, że kwestię klików pod opowiadaniami konkursowymi pozostawiamy własnym sumieniom; czasem takie gnioty do Biblioteki wpadają, że mi się słabo robi, a tutaj “mój” poziom Biblioteki jest. I nie uważam, by to miało sugerować, że opowiadanie ma lub nie ma szans w konkursie)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

(aha, to spoko, piękne dzięki)

Precz z sygnaturkami.

Konkursowe opowiadanie, z którego wszyscy są raczej zadowoleni, a tu tylko kilku czytelników, choć pół miesiąca minęło? O co tu chodzi…? 

Piąty klik ode mnie. To dobry tekst, zaraz powiem parę słów o jego zaletach. Ale najpierw krytyka. Bo jestem trochę rozczarowany – “Transmisja” wydała mi się lepiej napisana. Ale dobrze wiem, że trudno z opowiadania na opowiadanie pisać lepiej. 

Teraz garść uwag, które sobie zaznaczyłem w trakcie czytania. 

Łącznie zebraliśmy niecałe sto pięćdziesiąt ton mięsa, o jakieś dwadzieścia mniej niż poprzednio. Przynajmniej podwodna fauna dopisała, zrobotyzowane łodzie usiekły dwie duże orki i kilka rekinów. Plus mnóstwo ryb.

 

Sprostowanie: rekin też jest rybą. Powiedział mi o tym kolega z oddziału, Hank.

 

Biolodzy próbują nas uspokajać, mówią, że to normalne wahania liczebności populacji. 

Zgrzyt. Ostatnie zdanie powyższego fragmentu jest kontynuacją pierwszego. A te w środku chyba zostały wciśnięte. Na takie rzeczy musisz uważać, w kilku miejscach siada płynność narracji. 

Parłam przed siebie, torując sobie drogę przez motłoch.

Uważaj na zaimki. Czasem jest ich dużo. 

No, zdaje się, że z wolna wracamy do średniowiecza.

“Z wolna” jakoś mi nie pasuje. “Powoli”?

A Mars i Księżyc mają na nas wyjebane.

Takie zdania to ja lubię :)

Słyszałam, że dzisiaj ma odbyć się publiczna egzekucja. Zawsze to trochę rozrywki.

 

Plotki mówiły prawdę.

Napisała dwa zdania, poszła na egzekucję, wróciła i opisała egzekucję? Dziwne. No ale forma dziennika ma swoje prawa.

– Słuchaj, Irmo(+.) – Odwrócił się do mnie i spojrzał w oczy.

Satelita znalazł kilka stad wołów piżmowych, pasących się gdzieś daleko na Syberii.

Tego w ogóle nie ogarniam. Satelity, z tego co rozumiem, przeszukują tu całą planetę. Ale przecież zwierzęta nie znikają. Stada to nie chmury. Poza tym po kilku dniach stado może być zupełnie gdzie indziej… 

Tak samo nielogiczne wydają mi się domy z plastiku. To nie ma już drzew, innych materiałów? Znikają w magiczny sposób jak zwierzęta? 

Tym bardziej, że sam stwierdzasz:

W przyrodzie nic nie ginie. Mamy obieg zamknięty.

Amazonka była, jest i będzie pojebana.

Kolejne piękne zdanie. Tylko żebyś nie zaczął teraz nadużywać wulgaryzmów ;)

Może być trochę nieadekwatnie.

Zupełnie mi tu nie pasuje słowo “nieadekwatnie”. 

 

Wydaje mi się, że powinieneś popracować nad płynnością narracji, by zdania ładnie ze sobą współgrały, by jedno gładko przechodziło w drugie. Znowu zwróciłem uwagę na te nieszczęsne średniki… Mają się stać Twoim znakiem rozpoznawczym?

Teraz mocne strony. Opowiadanie ma charakter. Ten świat jest krwisty, ciekawy, tak samo jak żyjący w nim ludzie. Przyzwoita kreacja narratorki, twardej babki, która próbuje sobie radzić z trudną rzeczywistością. Podobne zalety miała “Transmisja”. Jest w Twojej prozie coś takiego fajnego. Ostatnio ktoś stwierdził, że tutaj sporo opowiadań jest “krzykiem duszy, intelektualną masturbacją” (serio). No Twoje nie jest. Zapewniasz po prostu niezłą rozrywkę. Jest akcja, są interesujący bohaterowie, nie brakuje pomysłów. Wiarygodność świata to jedno, dla mnie czasem liczy się jak coś jest zwyczajnie fajne. Tutaj się czepiałem, bo to konkurs “Science”, ale opowiadanie pozostawiło w mojej głowie jakieś obrazy: plastikowe miasto w Amazonii, nietypowa egzekucja, polowanie na żubry, pogoń za niedźwiedziem, latanie wielkim helikopterem. Nasuwa mi się myśl, że Twoja proza jest jak amerykańskie filmy, oczywiście w pozytywnym znaczeniu tego słowa. 

Czekam na następne opowiadania :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Podoba mi się, ale trochę nie rozumiem jednej kwestii i to mi psuje (lekko) smak opowiadania.  Czemu istnienie Republiki na Marsie zostało ujawnione na końcu opowiadania? Myślę, że w takich tragicznych okolicznościach, skolonizowany Mars jawiłby się Ziemianom jako ostatnia deska ratunku, zatem motyw marsjański powinien się pojawiać w opowiadaniu stopniowo. 

Poza tym fajne, bardzo realistyczne (globalne ocieplenie raczej nam nie grozi, za to prawie na pewno będziemy mieć kłopot z następną epoką lodowcową, ta katastrofa ekologiczna może mieć całkowicie naturalny powód). 

No i ładnie napisane, w stylu, jaki lubię. 

 

P.S. Acha, jeszcze jedno…

– Odwal się pan – stwierdziłam

Nie lepiej, “zaproponowałam”?

Witam następnych czytelników.

 

Dzięki, fun, za klika, i fajnie, że ci się spodobało. Staram się próbować różnych form w opowiadaniach, różnych tematów i nastrojów, więc jeśli nie każde jest arcydziełem, to dlatego, że wszystko jest tak naprawdę dla mnie nowością.

Poprawię wszystkie fragmenty i kwestie, o których wspomniałeś, oprócz tej:

 

Tak samo nielogiczne wydają mi się domy z plastiku. To nie ma już drzew, innych materiałów?

Nie ma. Po wojnie zostało niewiele drzew (bombardowania, broń biologiczna – lasy były niszczone przez wrogie państwa, bo niszczenie lasu to niszczenie surowców), a te, które się ostały, zostały spalone w piecykach grzewczych na początku kryzysu klimatycznego. Z miast nie zostały nawet gruzy – bomby zamieniły je w ogromne kratery.

W dzisiejszych czasach wszystko robi się z plastiku, zakładam, że ta tendencja będzie szła w górę. Podczas Wojny opracowano zapewne metody szybkiego wznoszenia budynków z byle czego, skoro zniszczenia osiągnęły tak kosmiczny poziom. Także całe to miasto jest prawdopodobnie zrobione z plastikowych śmieci.

 

Znowu zwróciłem uwagę na te nieszczęsne średniki…

W Transmisji było ich 39 na 26998 znaków – czyli jeden średnik na 700 znaków. Tutaj jest ich tylko 15 na 29150 znaków – czyli jeden średnik na 2000 znaków (licznik z OpenOffice, nie ten ze strony). To nadal za dużo? :(

 

Również cieszę się, trukszyn, że i tobie opowiadanie jawi się fajnym.

 

Czemu istnienie Republiki na Marsie zostało ujawnione na końcu opowiadania? Myślę, że w takich tragicznych okolicznościach, skolonizowany Mars jawiłby się Ziemianom jako ostatnia deska ratunku

Były wcześniej wzmianki o Marsie – w tym ta, która spodobała się funowi:

A Mars i Księżyc mają na nas wyjebane.

Poprzednicy pana Turnera prowadzili zapewne inną politykę, skoro bohaterka pisze takie słowa. Dopiero Turner postanowił pomóc Ziemi. Także nie za bardzo rozumiem, o co Ci chodzi :(

 

Wszystkie poprawki wrzucę pod wieczór.

Precz z sygnaturkami.

Nie ma. Po wojnie zostało niewiele drzew (bombardowania, broń biologiczna – lasy były niszczone przez wrogie państwa, bo niszczenie lasu to niszczenie surowców), a te, które się ostały, zostały spalone w piecykach grzewczych na początku kryzysu klimatycznego. Z miast nie zostały nawet gruzy – bomby zamieniły je w ogromne kratery.

Jeśli nie było lasów, to stada zwierząt powinny być nieustannie widoczne dla satelitów. Chyba, że są jakieś “martwe pola”, których nie da się “podglądać”…

Przypominam, że jakieś gruzy miast zostały – niedźwiedź ukrywa się w ruinach szpitalu. 

Transmisji było ich 39 na 26998 znaków – czyli jeden średnik na 700 znaków. Tutaj jest ich tylko 15 na 29150 znaków – czyli jeden średnik na 2000 znaków (licznik z OpenOffice, nie ten ze strony). To nadal za dużo? :(

Specjalistą nie jestem. Wczoraj dostałem zwrotną korektę jednego tekstu i większość wprowadzonych zmian było zamianą średników na przecinki… Tak więc sam muszę o tym poczytać, bo robiłem na czuja. Aczkolwiek wydaje mi się, że te średniki można by zastąpić czymś innym, najlepiej kropką lub myślnikiem. A może tylko się czepiam i nikt nie zwraca na to uwagi? 

Dam znać, jak się dowiem czegoś więcej o tych średnikach ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Zmieniłem to zdanie o satelicie. A jeśli chodzi o miasta – miałem na myśli duże miasta, oczywiście, to słowo mi jakoś uciekło. Reykjavik jest jednym z większych nietkniętych miast, tak jak to napisałem. Kto miałby bombardować Islandię? Po co?

Ujście Amazonki, punkt strategiczny, to co innego. W wielkim promieniu wokół kolonii zapewne nie zostało zbyt wiele budynków, które można by wykorzystać.

 

I owszem – nie zamierzam już zmniejszać stężenia średników. Możesz to nazwać znakiem rozpoznawczym. Tak oto upada pomysł anonimowego opublikowania przeze mnie czegokolwiek :)

Precz z sygnaturkami.

Chodzi mi o coś takiego:

Nie mogę powiedzieć, że jestem zadowolona z kryzysu klimatycznego. […]

Jeśli ktoś kiedykolwiek to przeczyta – z Marsa, Księżyca czy czegoś innego – nastąpi cholerny cud.

Jeśli to przeczytacie –  z Marsa, Księżyca – to wiedzcie, że jesteście winni naszej śmierci. Pieprzeni egoiści!

[…]

Biolodzy próbują nas uspokajać, mówią, że to normalne wahania liczebności populacji. Ja wiem swoje.

Ziemia umiera. Umieramy. A te chuje na Marsie mają nas w dupie!

 

itd.itd.

 

Now I see what you mean.

Przemyślę :)

Precz z sygnaturkami.

Relikwia dla Niebieski_kosmita:

Wykuty w lodzie niedźwiedź został znaleziony przez jednego z moich przodków kilka wieków temu, w samym sercu Antarktydy. Pomimo szeroko zakrojonych badań i wytrwałych poszukiwań, nie udało się zidentyfikować autora dzieła…

Po dzień dzisiejszy relikwia spoczywa w ogrodzie mej posesji zimowej, usytuowanej na stokach Mt. Everest. Teraz przekazuję ją Tobie, Autorze.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Autorze, uważaj. W tej darowiźnie jest coś podejrzanego. Skąd niedźwiedź na Antarktydzie?

Babska logika rządzi!

No właśnie, Finklo?

Pewni możemy być tylko, że raczej nie z Marsa ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Jeśli samczyk, to może i z Marsa… Albo Wielka Niedźwiedzica podrzuciła… ;-)

Babska logika rządzi!

O kurde.

Zmarzłem w trakcie czytania, choć było już ciepło. 

Powiedziałbym: czapki z głów. Ale wtedy by uszy przepizgało. 

Tak po ludzku: klimatyczne, wciągające, bardzo dobre. 

Wszyscy kiedyś spotkamy się pod jakimś memem.

Czuję się zaszczycony, Primagenie!

 

Hm, naszła mnie taka konkluzja.

1)W serce Antarktydy zapuszczają się wyłącznie pingwiny.

2)Twoi przodkowie znaleźli tam niedźwiedzia.

3)Zatem twoi przodkowie byli pingwinami.

4)Zatem…

Napisałbym coś, ale nie będę się czepiał :)

 

Akanir – polecam ciepłą herbatę i kocyk. Wiem coś o tym, ja marzłem niemiłosiernie w trakcie pisania :)

 

Pozdrawiam!

Precz z sygnaturkami.

Widzę, że problematyka figurki i Was bardzo zainteresowała, moi drodzy ;D

A zatem, pragnę Ci donieść, drogi Kosmito (i oczywiście Tobie, Finklo najmilsza), że sytuacja jest nader tajemnicza…

Jedyne poszlaki, jakie zdołał zdobyć mój przodek wskazują, że niedźwiedzie polarne zamieszkiwały niegdyś również rejony Antarktydy, jednak… przegnała i wyzabijała je właśnie ona – bestia z lodu. Kto pozostawił na biegunie południowym ową figurkę – nie wiadomo. Być może Twoi przodkowie, odmienni od moich, posiadający inną (bo kosmiczną) wiedzę i logikę, zdołają odkryć ową tajemnicę…

Primagen IX Wieszcz stwierdził jednak, że zhańbione i rozgoryczone niedźwiedzie Arktyki tylko czekają, aż cykl superkontynentalny zatoczy koło i będą mogły zemścić się na swoim kacie…

 

Wybacz moje pier***enie o Szopenie – odwdzięczę się eleganckim komentarzem :D

A zresztą – sami mnie prowokujecie.

 

Zaś pingwiny w sercu Antarktydy też nie za bardzo – za mało wooody ;P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Hej:) Przeczytałem i …

Podzielam zdanie Darcona. Mam wrażenie, że tekst nie jest do końca przemyślany. Sceneria jaką wykreowałeś jest niestety mocno niewykorzystana.

 

Jak to jest, że świat ma tyle plastiku i ani kawałka styropianu?

Wojskowi polują na zwierzynę bezpowrotnie niszcząc populację, zamiast rozwijać hodowlę odpornych na zimno gatunków karmiąc ją superpszenicą?

Jak to jest, że utrzymuje się taki skrajny ład – podział na motłoch i żołnierzy?

Jak to jest…

I tak dalej i tak dalej. Wątpliwości wynikających z tekstu jest co nie miara.

 

Niestety. Ale to nie największy problem opowiadania, bo tym co zgrzytało jak piach w zębach był…

Narrator.

 

Przez moment wydawało mi się, że to dzieciak, który musiał wejść w dorosłość jako żołnierz, niczym dzieci-żołnierze we współczesnej Afryce. Ale nie. Ten niekompletny świat opisywany w strasznie infantylny sposób to relacja dorosłej kobiety, prawdziwego żołnierza!

 

Szkoda, że język narracji nie oddaje faktycznego rozwoju intelektualnego i emocjonalnego narratora, przez co postać staje się całkowicie nierzeczywista, a rys psychologiczny co najmniej zastanawiający. Wpadłeś w typową pułapkę pierwszoosobowej narracji. Spokojnie, każdemu się zdarzyło ;)

 

Niemniej jednak szkoda. Wielka szkoda, bo twierdzę, że świat miał potencjał…

 

Pozdrawiam :)

 

 

Na taki komentarz, który sypie właściwie wyłącznie czystą krytyką, mogę odpowiedzieć tylko dwie rzeczy.

a)ciągle się uczę i mogę mieć jeszcze niedopracowany styl, pomysły, narratora, świat.

b) jeszcze się taki nie urodził, co by każdemu dogodził.

 

Aha, i jeszcze jedno – czemu miał potencjał? Już nie ma? Trzecie opowiadanie w tym świecie, planowane siedem następnych, pracuję nad powieścią, a tu miał? Ty to umiesz pocieszyć…

Również pozdrawiam.

Precz z sygnaturkami.

Ej, ej! A co to za postawa? Wyciągamy wnioski i do przodu :)

 

Poza tym stwierdzenie, że świat ma potencjał to komplement z mojej strony, który niemal równoważy krytykę. A i sama krytyka, to tak naprawdę jedynie zwrócenie uwagi na problem tekstu :p

Bo gdybym tylko zachwalał, to przypadkiem nie machnąłbyś na uwagi ręką? ;)

 

czemu miał potencjał? Już nie ma?

Ma. A jakże. Świat, który wykreowałeś niesie tyle motywów i możliwości, że nic innego nie pozostaje jak rozwijać poszczególne wątki – międzyludzkie relacje, psychologia człowieka postawiona w ekstremalnych warunkach itd. Może dlatego, tak mi żal, że bohaterka ślizga się po powierzchni…

 

Wszyscy się tutaj uczymy (no może niektórzy tylko pompują ego ;) ), więc ciekawy jestem następnego opowiadania w tym uniwersum i wniosków jakie z mojej “krytyki” wyciągnąłeś :)

Bardzo podobał mi się styl i język opowiadania. Zdania w sam raz – nie za długie i nie za krótkie, więc czytało się przyjemnie i bez zatrzymywania.

Fajna główna bohaterka, ale zgadzam się z przedpiścami – jak na swój wiek ma niezbyt… hmm rozwinięty światopogląd ;) Dużo lepiej i prawdopodobniej byłoby, gdybyś odjął jej ze 20 lat ;) Relacja dowódca – podkomendna też raczej mało wiarygodna, zwłaszcza ostatni dialog zgrzyta.

Co do świata – podobała mi się ogólna wizja, ale społeczeństwo wyszło troszkę nierealistycznie. Sądzę, że inaczej by to funkcjonowało niż na zasadzie: “żołnierze przynoszą jedzenie, ludzie jedzą, ale i tak są niewdzięczni, a poza tym nic nie robią”.

Za to scena z miśkiem przypadła mi jakoś do gustu ;)Chociaż jak wspomniałeś o tej ulotce, to wybiegłam myślami w przód i oczekiwałam, że ktoś prowadzi jakieś tajne akcje wywrotowe, że to jakieś hasło-klucz, że ma być rewolucja, no takie tam ;) Zaskoczyłeś mnie brakiem niespodzianki ;) No i trochę mnie zdziwiła niewiedza ocalałych. No i fakt, że książki, encyklopedie, atlasy itp. się gdzieś ogólnie zapodziały.

Anyway – nie jest źle. Pomysły masz, styl masz, trochę trzeba to jeszcze dopracować, a potem coco jumbo i do przodu!

Iluzja – dziękować.

Niezbyt rozwinięty światopogląd? Zapewne wina leży w fakcie, że sam autor ma dopiero 19 lat :) W miarę upływu czasu moje opowiadania powinny stawać się coraz lepsze, przynajmniej taką mam nadzieję.

Pozdrawiam :)

Precz z sygnaturkami.

Niebieski Kosmito,

 

dzięki za tekst. Myślę, że umiejętnie wykorzystałeś proces postępujących zmian klimatycznych do budowania napięcia. Dzięki, że nie zakończyłeś klasyczną sieczką – każdy zjada każdego, bo bym chyba nie przeżył takiej zimy ;) Zakończenie, które odbieram jako otwarte, jest dla mnie dużym plusem tekstu.

Mam dwie uwagi.

Irina pisze:

prądu też mamy pod dostatkiem

Ale dwa zdania później stwierdza, że prądu brakuje na podstawowe rzeczy jak np. ogrzewanie. Myślę, że powinna poczynić uwagę, że zapasy prądu, którego dotychczas wystarczało, teraz zaczynają się kurczyć.

Tutaj inny cytat:

Jeśli myślał, że nie wzięłam pacyfikatora, to popełnił duży błąd.

Akcja podpowiada, że drab popełnił błąd, nawet jeśli wziął pod uwagę, że Irma wzięła pacyfikator. Autorka pamiętnika powinna z stwierdzić, że napastnik popełnił błąd, bo nie wziął pod uwagę, że wzięła pacyfikator.

Poza tym tytuł bardzo fajny. Czytało się niezwykle płynnie.

Powodzenia :)

 

Podobno już za późno, by wprowadzać zmiany, ale zgłaszam, że uwagi przyjąłem i zapisałem w pamięci. Dzięki za lekturę, Nimrodzie :)

Precz z sygnaturkami.

Hmmm. Tekst mnie nie przekonał i to pod wieloma względami.

Zacznijmy od naukowego. OK, rozregulowanie klimatu mogłoby doprowadzić do ochłodzenia i Ziemi-śnieżki. Ale nie w ciągu 200 lat. Sądzę, że takie procesy trwają miliony lat. Niby jakieś szaleństwo nuklearne albo wulkaniczne mogłoby coś takiego spowodować. Ale co się stało z dwutlenkiem węgla i innymi gazami cieplarnianymi? Po ostrym ograniczeniu flory (a na to wygląda) poziom CO2 powinien hulnąć jak rakieta. A tu roślinek nie widać, zwierzątek coraz mniej, a CO2 i tak prawie nie ma. Co się stało z biomasą?

Osada nad Amazonką nie może sobie pozwolić na ogrzewanie (dlaczego nie spalają drewna, słomy, guana, czegokolwiek? Mają hydroelektrownię. Dlaczego nie wykorzystają tej energii do ogrzewania?), ale jeździ na polowania po całym świecie.

Podajesz, że zamarzają, że straszna bida, ale te temperatury nie wyglądają jakoś straszliwie. Roślinność powinna sobie poradzić. Nie bardzo przemawiają do mnie argumenty na temat przeniesienia pór roku z północnej półkuli na południową, ale może i tak by się stało. Chociaż nachylenie osi Ziemi się nie zmieniło i słońce nadal naparza a to na jeden biegun, a to na drugi…

Wydawało mi się, że cofanie wód Amazonki ma związek głównie z pływami. Dlaczego są całe dni, kiedy „płynie pod prąd”?

Brak wody pitnej w Afryce też do mnie nie trafia. Na razie mają tam mnóstwo ludzi, upał i jakoś sobie radzą. Jeśli się oziębiło, to powinno być jeszcze łatwiej – deszczówka albo śnieg.

Fabularnie też szału nie ma. Przez większość tekstu nie ma akcji, która toczyłaby się w jakąś stronę – ludzie po prostu próbują przeżyć. Dopiero w końcówce wyskakuje pomoc z Marsa.

Tytuł świetny.

Wykonanie również mogło być lepsze. Szczególnie na początku – interpunkcja, inne drobiazgi.

Babska logika rządzi!

:(

Generalnie, jedyne, co Ci się spodobało, to tytuł, który wymyślił NoWhereMan (co napisałem w przedmowie).

Także tego… no nie pocieszyłaś.

Precz z sygnaturkami.

No, tak wyszło. A miałam pocieszać? Nie za każdym razem się udaje. Tekst o reportażu z więzienia mi się bardzo spodobał, a ten nie. Albo nie tędy droga, albo droga może i w porządku, ale nie do mnie prowadzi.

Babska logika rządzi!

Niezły kawałek tekstu na rozruch konkursu, choć, niestety, nie obyło się bez wybojów.

Początek interesujący, dobrze wprowadza czytelnika w utwór i sprawnie kreuje główną bohaterkę – taka mieszanka pragmatyzmu i zawzięcia, podlana tęsknotą i okraszona nutką wulgaryzmu po prostu pasuje do wykreowanego świata. No i, ogólnie, fajna babka z tej Irmy.

Warsztatowo jest dobrze, choć z niewielkimi zaburzeniami płynności; tytuł – genialny. Przykuwa uwagę, zachęca, komponuje się z treścią… Naprawdę, niczego więcej od tytułu wymagać nie mogę.

Wspomnieć należy również o "smaczkach" jak datek na niedźwiedzie, zrzucanie trupów do rzeki czy plastikowe budynki… Z jednej strony wzbogaca to świat, z drugiej – okazało się niestety bronią obosieczną… Ale o tym niżej.

Teraz trochę o minusach.

Forma dziennika sprawdziła się, moim zdaniem, średnio. Przede wszystkim czytanie relacji kasuje dramatyzm i spowalnia akcję, a czasem, szczególnie w takim tekście, przydaje się zagęścić klimat, przyspieszyć… Kolejna sprawa, że umieszczanie w dzienniku klasycznych dialogów też nieco mi zgrzyta.

Zatrzymałeś się w połowie drogi między tym, co chciałeś zrobić, a tym, co osiągnąłeś. Takie moje wrażenie przynajmniej.

Element science – niezbyt dopracowany, na czym cierpi immersja. Mam wątpliwości odnośnie plastikowych budynków – czy, biorąc pod uwagę zmiany klimatyczne, nie byłoby dla tych ludzi lepiej zamieszkać pod ziemią? Wydaje mi się, że byłoby to też rozsądniejsze pod względem energetycznym.

Podobnie sposób zdobywania żywności – nielogiczny, a to źle, wiarygodność traci w ten sposób cały Twój świat i opowiedziana historia.

Fabuła – za bardzo rozwodniona. Tak naprawdę, przez sporą część tekstu koncentrujesz się na opisie świata, zależności między ludźmi, sposobem na przetrwanie w trudnych warunkach… Ale fabularnego mięcha tu brakuje – co nieco pojawia się dopiero pod koniec.

Nie przekonał mnie również relacja między cywilami a żołnierzami. Niby złamani, a jednak zbuntowani, niby wiedzieli, że bez armii nie przeżyją, a jednak nienawidzili jej. Czasem brakuje mi logiki w ich postępowaniu, ale może to dlatego, że spodziewałem się większej inteligencji z ich strony… Jakiejś refleksji, łączenia faktów…

Na koniec rośliny przekształcające tlen w dwutlenek wągla. A cóż w tym takiego niezwykłego? Przecież to zwykłe oddychanie komórkowe, chyba każda normalna roślina je stosuje… Tylko że nocą ;)

Zakończenie również mi nie podeszło. Okazało się takie nijakie, spokojne… Szkoda, żeś nie dowalił czymś mocniejszym, poza decyzją Irmy o wychyleniu kielicha. Swoją drogą, dlaczego alkohol miał być taki zły? Przecież rozgrzewa, przy takim klimacie zdawał mi się wręcz uzasadniony…

 

Wyrażał ją okrzyk dowódcy, Aarona: „A niech to kurwa jebana mać, musiało się spierdolić”.

Zadbaj o przekazywanie emocji w tekście. Dlaczego na końcu zdania nie ma wykrzyknika?

Obietnica została wypełniona.

Raczej spełniona…

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Swoją drogą, dlaczego alkohol miał być taki zły? Przecież rozgrzewa, przy takim klimacie zdawał mi się wręcz uzasadniony…

Luki, alkohol rozgrzewa pozornie. To znaczy, rozszerza naczynia krwionośne, więc do skóry dociera więcej ciepełka i ma się wrażenie, że jest lepiej. Ale w rzeczywistości organizm beztrosko szasta energią, której mu może lada moment braknąć.

Tak czytałam.

Babska logika rządzi!

No, bardzo mi miło, że Tobie jednak spodobało się cokolwiek :)

 

Dużo było komentarzy w rodzaju “plastikowe budynki są bez sensu”. Przyznaję i biję się w pierś, że nie rozważyłem wystarczająco dokładnie problemu. Musiałem jakoś uzasadnić fakt, że jest cholernie zimno, mimo dużej ilości dostępnej energii.

W kwestii alkoholu – raz, to, o czym mówi Finkla; dwa, pisząc, że “wiem, że skończyłoby się to bardzo źle” miałem na myśli fakt, że Irma nie ma po prostu głowy do picia :)

 

Na koniec rośliny przekształcające tlen w dwutlenek wągla. A cóż w tym takiego niezwykłego? Przecież to zwykłe oddychanie komórkowe, chyba każda normalna roślina je stosuje

Znowu użyłem złego doboru słów. Wiem, jak działa oddychanie, spokojnie – chodziło mi o to, że zmodyfikowane rośliny nie przeprowadzają fotosyntezy, tylko – że tak powiem – oddychają na masową skalę. Prosty lud nie musi wiedzieć, że oddychanie jest odwrotnym procesem do fotosyntezy :)

 

Na przyszłość będę bardziej uważał przy pisaniu takich “naukowych” opowiadań, no i na pewno nie będą w formie dziennika.

Precz z sygnaturkami.

Finklo – dobra dobra. Ale pewnego zimowego dnia, gdy wrócisz przemarznięta, może przemoczona, do domu, zagrzej sobie kubek miodu pitnego i powiedz, czy Cię nie rozgrzało ;P

 

Kwestia stricte naukowa to jedno, tyle że nie chodziło mi o zalewanie się na mrozie w celach rozgrzania :)

 

Obydwa tłumaczenia, tak czy inaczej, przyjmuję.

 

Z roślinami, to wiesz – takie reakcje byłyby raczej niemożliwe metabolicznie… Może jakieś maszyny bardziej by się sprawdziły? Sam nie wiem, specem w temacie nie jestem :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

A, w domu to spoko (jeśli ma się tam jakiekolwiek ogrzewanie). Ale na mrozie, jeśli do bazy zostało jeszcze z pięć kilometrów w śniegu po kolana – słaby pomysł.

Babska logika rządzi!

No cóż, słowo się rzekło. Obiecałem parę uwag, więc jedziemy ;).

 

Na początku nie zagrało mi już pierwsze zdanie (nie mówię od dacie). Ciężko być zadowolonym z kryzysu (pomijając jakieś skrajności, gdzie ktoś na tym zarabia). W ogóle pierwszy akapit jest napisany w sposób, który niezbyt do mnie przemówił (lekko infantylny?, sam nie wiem, ale tak patrzę, że inni też to dostrzegli, więc coś w tym chyba jest). Nie były to jednak wielkie zgrzyty i raźno czytałem dalej :), choć narracja była podobna.

Zgrzytały mi te pory roku na równiku, ale doczytałem, wziąłem poprawkę na oziębienie klimatu i zaczęło to mieć sens. Zresztą dalej w tekście sam to ładnie wyjaśniłeś.

Mars i Księżyc “mają wyjebane”, zbyt współcześnie-slangowo-młodzieżowo mi to zabrzmiało. Jakoś nie pasuje mi też użycie przymiotnika “abstrakcyjna” w stosunku do godziny.

Nie kupiłem pomysłu, że w bibliotece z “małego koreańskiego miasteczka” znalazło się “kilkaset książek w zrozumiałych językach”.

Kolejna rzecz – te wszystkie sprostowania i nagłe olśnienia sprawiały na mnie wrażenie wyjętych żywcem z bety, kiedy trzeba było wprowadzić poprawki… Ciekawi mnie to, więc napisz, jeśli się mylę :P.

Na plus dość zgrabne wplecenie informacji naukowych w tekst, zrobione lepiej niż w niektórych, bardziej uhonorowanych, konkursowych opowiadaniach. Ogólnie, najciekawsze jest to, że, mimo wszystkich niedoskonałości, fajnie mi się to czytało, również lepiej niż niektóre z tekstów, co to pozgarniały większe laury. A zatem, drogi kosmito, masz fajne pomysły, umiesz przykuć uwagę do tekstu, jest dobrze, a będzie lepiej :). Szlifowanie warsztatu, trochę takiego pisarskiego otrzaskania – powodzenia. Młody jesteś (oj, dużo młodszy ode mnie :D), więc jak nie przystopujesz (bo krytyka, bo coś tam śmośtam), możesz sporo osiągnąć. Powodzenia.

 

"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski

Promyk słońca zawitał do mojego serca, pogrążonego w mroku dyskusji pod opowiadaniem. Dzięki za opinię, postaram się doszlifować, poprawić etc.

 

Kolejna rzecz – te wszystkie sprostowania i nagłe olśnienia sprawiały na mnie wrażenie wyjętych żywcem z bety, kiedy trzeba było wprowadzić poprawki… Ciekawi mnie to, więc napisz, jeśli się mylę :P.

 

Jeśli masz na myśli fragmenty w rodzaju

Znowu sprostowanie: Księżyc nie jest planetą. Tym razem sama sobie przypomniałam.

i myślisz, że dodałem to po sugestii z bety, to chyba uważasz mnie szczytowy przypadek kretynizmu :/ Serio, wiem, że Księżyc nie jest planetą – chciałem pokazać, że wiedza wśród ludzi zanika, ale już mi uświadomiono, że to nie wyszło.

 

Dzięki za – bądź co bądź – generalnie pozytywny komentarz.

Pozdrawiam :)

Precz z sygnaturkami.

Chłopie, uwierz mi, nawet by mi przez myśl nie przyszło uznać Cię za kretyna. Niezręcznie to napisałem, nawet w sumie nie zastanawiałem się, co tam konkretnie mogło być nie tak, po prostu takie miałem skojarzenie, że ktoś coś tam wytknął, a potem była poprawka. Zobacz jak zupełnie inne można mieć intencje, a inaczej może to odebrać czytelnik. Jeśli już ktoś tu zachował się kretyńsko, to ja, dając jakikolwiek asumpt do podejrzeń, że masz braki w tak elementarnych sprawach. Dokładnie tak to odbieraj – generalnie jest pozytywnie, a najważniejsze, że fajnie się czytało, lepiej niż teksty sprawniejsze warsztatowo, ale jednak mało płynne. Zawsze skupiaj się na pozytywach, a uwagi krytyczne wykorzystuj tylko jako wskazówki nad czym pracować :). Taki NWM np. sam napisał, że zaryzykował z infodumpami, żeby wypaść lepiej w konkursie, opłaciło mu się i jest zadowolony. Z drugiej strony ja, poszedłem w stronę tego, żeby tekst był płynniejszy, traktując kwestie “science” lżej i w konkursie przepadłem, ale jestem równie zadowolony, bo tylu osobom dobrze się to czytało. Imho, jest to kwintesencja pisania, rdzeń, resztę można dopracować. W końcu to beletrystyka, a nie rozprawa naukowa.

"Nie wiem skąd tak wielu psychologów wie, co należy, a czego nie należy robić. Takie zalecenia wynikają z konkretnych systemów wartości, nie z wiedzy. Nauka nie udziela odpowiedzi na pytania, co należy, a czego nie należy robić" - dr Tomasz Witkowski

Jest i mój rodzynek, wybacz, że z komentarzem tyle zwlekania! A to wakacje, a to obowiązki… Ale jestem już i spieszę donieść, że byłam z twojego opowiadania bardzo zadowolona. Wiele potknięć, owszem, już ci to dobitnie i wielokrotnie nakreślono. Ale dla mnie wcale nie było źle.

 

Stworzyłeś świetny klimat, to jest przede wszystkim socjologiczne SF, obrazujące arcyciekawe społeczeństwo i kilka eksperymentów społecznych, których się tutaj dopuściłeś. Podział żywności, kwestia radzenia sobie z jej brakiem, hierarchia społeczna, zachowania tłumu, intrygi polityczne… Jak na twój wiek, takie zabiegi są naprawdę obiecujące – socjologiczne sajfaj to klasa sama w sobie. Motyw wyrzucania zwłok do rzeki jak żywo skojarzył mi się z Dishonored, i ten posmak trupów był bardzo sugestywny dla mojej wyobraźni. Bohaterka ciekawa, zagłębiłeś się w jej życie wewnętrzne z niezłym skutkiem, chociaż czasem schodziłeś na manowce (faktycznie, stanowczo za młodzieżowa ta kobieta) – ale opisywać doznania dojrzałej babki, żyjącej w zarysowanych warunkach, to nie jest prosta sprawa ;) Podjąłeś się na wielu płaszczyznach trudnych zadań, bardzo ambitnie, robiłeś co mogłeś w kwestii naukowej i twoja wizja przyszłości była bardzo plastyczna, mimo że pewne rzeczy się nie zgadzały. Czytało mi się z dużą przyjemnością. Bailout ma rację, uniknąłeś niezręczności we wplataniu naukowych wtrętów w fabułę. Weź pod uwagę, że np. Nimrod całkowicie na tym poległ.

Poza tym przypadł mi do gustu finał i cała ta kosmiczna akcja z dwutlenkiem węgla. Pal licho, że opowiadanie pobiegło w stronę literki F (a miejscami w stronę różnych bzdur); może nie mogłam, z czystym sumieniem, dać ci, Niebieski_kosmito, nagrody, bo miałeś straszliwych rywali, ale za twoją kreatywność, za twoje udane starania chętnie bym cię wyróżniła :) Wziąłeś na bary ogromny ciężar i dałeś radę z nim iść, mimo wszystkich trafnych uwag krytycznych, jakie już uzyskałeś. A te uwagi krytyczne tylko sprawią, że lżej w przyszłości będzie takie ambitne pomysły nieść i czynić je bardziej merytorycznymi oraz poprawnymi. Chcę cię widzieć dalej w takich wyzwaniach! I wcale nie zgrywam dobrej ciotki – nie chce powtarzać tych samych zarzutów, które już były przewałkowane, więc mówię o moich szczerych, pozytywnych doznaniach. A naprawdę płomień mi się w sercu rozpalił, gdy dostałam twoje opowiadanie jako start konkursowy. W twoim wieku to ja miałam wciąż silne znamiona grafomanki… 

 

Dodam jeszcze, że stworzyłeś naturalne, dobre dialogi, dbałeś o zapis, a różne scenki (jak bohaterka słyszy groźbę, jak kłóci się ze staruszką…) – majstersztyki. Forma dziennika mnie przypadła do gustu, udała ci się (przypominam sobie np. Farmę Rogera i jemu udała się znacznie mniej). Nadal doskonale pamiętam fabułę i nadal kojarzy mi się bardzo dobrze. Opowiadań konkursowych przybywało, a ty nadal byłeś dla mnie bardzo ciekawą pozycją. Dziękuję ci, że wziąłeś udział i mam nadzieję, że czerpałeś przyjemność z riserczu i pisania, a beta i późniejsze komentarze były pouczające. I teraz będziesz jeszcze lepszym twórcą :)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Jakby nie próbować tego ukrywać, twórca zawsze najbardziej cieszy się z komentarzy, które są mu przychylne :) Dzięki, Naz, takie słowa bardzo podnoszą mnie na duchu, szczególnie, że ostatnio mam w życiu bardzo trudny okres.

Precz z sygnaturkami.

Trzym się chłopie, ja też.

Tak, trzymaj się :)I tak trzymaj z opowiadaniami :)

Nadrabiam bardzo zaległe dyżury i bardzo się cieszę, że trafiło mi się takie dobre opowiadanie :) Bardzo przejmujący opis umierającej ludzkości z ciekawym słodko-gorzkim zakończeniem. Nieźle też napisana główna bohaterka, a to nie zawsze się udaje.

:)

Czuję się zaszczycony, że umiliłem czas chociaż niektórym użytkownikom.

 

Niewiele miałem czasu przez ubiegłe tygodnie, by coś poczytać, ale obiecuję to w najbliższym czasie nadrobić. Opowiadanie nr 4 jest tworzone, może w tym miesiącu je wrzucę.

Precz z sygnaturkami.

Nowa Fantastyka