I
Antoni rozejrzał się po opustoszałym pubie. Choć drewniany stołek wrzynał mu się w pośladki, jakby właśnie przejechał na nim etap Tour de France, mężczyzna mógłby przysiąc, że jeszcze sekundę wcześniej był gdzieś indziej.
– Jak długo tu jestem? – zapytał barmana.
– O jedną szklankę bourbona za długo. Cztery dyszki się należą.
– Za co?!
– Za cztery Jim Beamy z lodem.
Antoni naprawdę zgłupiał.
– Jak to, kurwa mać. Dopiero co tu wszedłem.
Barman oparł grube, wytatuowane przedramię o blat.
– Nie cwaniakuj, tylko płać. Działasz mi na nerwy.
W lustrze nad barem Antoni przyjrzał się swojej oszronionej siwizną brodzie, zapadniętym oczom i łysej głowie. Wyglądał niczym stary marynarz. Zabawne, bo jego najbliższą morskiej eskapadzie przygodą było zjedzenie kanapki filet-o-fish w McDonaldzie. Ale faktycznie, lekko kręciło mu się w głowie. Poza tym nieraz zdarzyło mu się ocknąć po pijaku w podejrzanym przybytku. Sięgnął więc do skórzanej kurtki.
– Problem – powiedział. – Nie mam portfela.
– Teraz naprawdę mnie wkurwiłeś.
– Mam pomysł – odrzekł Antoni. – Zapłacę ci magiczną sztuczką.
Barman robił wszystko, by opanować wzbierającą złość.
– Nie żaden barowy trik. Prawdziwe czary. Spójrz. – Klient dodał pospiesznie, po czym przytknął sobie do przegubu zapalniczkę kobiety siedzącej obok. Płomień oświetlił tańczące na cześć ognia iskry, mknące wzdłuż naczyń krwionośnych.
– Faktycznie, jesteś jednym z nich. Dobra, co mi tam.
Właścicielka zapalniczki przysunęła się bliżej.
– Ja też popatrzę.
Burza kasztanowych loków okalała jej szczupłą twarz. Wydatne kości policzkowe dźwigały ciężar dojrzałych oczu. Kobieta zrobiła na Antonim podwójne wrażenie. Kogoś wspaniałego, widzianego po raz pierwszy oraz bliskiego, z którego stratą się pogodził. Istne déjà vu.
– Będę zaszczycony – odparł i spuścił wzrok, zdawszy sobie sprawę, iż przyglądał się zbyt długo.
Antoni przebrał w myślach zaklęcia, które mógł strwonić. Chuchnął w dłonie i zaczął inkantować. Jednak nie poczuł magii między dziergającymi w powietrzu palcami. Czar nie działał. Ale przecież nigdy wcześniej nie próbował go rzucić – zatem musiał poskutkować.
– Długo jeszcze? – warknął barman.
Czarodziej nie przejął się kąśliwą uwagą. Postanowił spróbować innego triku. Na marne. Kolejne trzy również nie przyniosły efektu. Nie pamiętał, by je zużył. A iskry wciąż płynęły w jego krwi, czyli miał w sobie magię.
– To niemożliwe – rzekł zrezygnowany.
– Zdarza się najlepszym – pocieszyła go kobieta, klepiąc magika w kolano i wstając od baru.
– Nie. To nigdy nie zdarza się mnie. Nie za pierwszym razem – mruknął Antoni.
Miał tego dosyć. Sięgnął w umyśle do trudniejszego zaklęcia. Oszczędzał je na specjalną okazję, ale musiał się upewnić.
Uderzył pięścią w blat, po czym zdmuchnął obłok ognia z dłoni. Barman zapiał z zachwytu. Tajemnicza nieznajoma zawiesiła wzrok na płomiennym toreadorze, rozpościerającym rozżarzoną pelerynę na dębowym barze. Z drugiej ręki Antoniego wystrzelił ognisty byk, buchając dymem z nozdrzy i smagając ogonem. Obserwowali w milczeniu, jak kapeador drażni się ze zwierzęciem, zwodząc go w ostatniej chwili.
Gdy po iluzji pozostał jedynie swąd, barman zaklaskał.
– To było coś. Prawdziwa magia – rzekł, sięgając po butelkę droższego bourbona. – Od firmy, ale mógłbyś to powtórzyć?
Nigdy, pomyślał tęsknie Antoni. Kobieta zbliżyła się i pocałowała go w policzek. Pachniała cynamonem.
– Gdybyś kiedyś potrzebował zapalniczki – szepnęła. Po czym zapisała numer na podkładce i włożyła mu do kieszeni.
Czarnoksiężnik wyszedł z baru, mocno ściskając tekturowe kółko. Mógł mieć tylko nadzieję, że po pijaku nie zmarnował któregoś z Cudów. Tego by sobie nie wybaczył.
II
Antoni stał nad szpitalnym łóżkiem, ściskając rękę żony. Kobiety poznanej dwa lata wcześniej. Całkowicie przypadkowo. Właściwie tylko i wyłącznie dzięki temu, że paliła. A przynajmniej tak mu się wydawało.
– Przeć! Nie przestawać! – krzyczała pielęgniarka.
Nerwowe wymiany spojrzeń wśród personelu medycznego nie podobały się magikowi.
– Wszystko będzie dobrze, Melania. To zaraz się skończy.
– Coś jest nie tak… – Kobieta wzięła kilka szybkich oddechów. – Czuję to…
Mężczyzna odgarnął sklejone potem loki z jej czoła.
– Wszystko będzie dobrze – zaczął spokojnie, cały czas ją głaszcząc. – Urodzisz nam zdrową córeczkę.
Antoni poczuł jak żołądek podchodzi mu do gardła. Spotkał spojrzenie doktora. Było zimne oraz smutne, lecz zdeterminowane.
– Widzę głowę – rzuciła położna.
– Czemu nie płacze? – jęknęła Melania, wolną ręką kurczowo ściskając prześcieradło. – Czemu jest tak cicho?!
Umysł Antoniego dryfował między szpitalem, sytuacją w barze, a zmarnowanymi zaklęciami. Istniał Cud – czar, który mógł uratować jego dziecko. Tylko czy wciąż go miał?
Z rozmyślań wyrwał go przejęty głos lekarza, trzymającego sinofioletowe niemowlę. Medycy rozpoczęli resuscytację.
– Ratujcie ją – zapłakała Melania, krztusząc się łzami. – Antoni…
Czarnoksiężnik był w sali jedynie ciałem. Jego nieobecny wzrok śledził kciuki doktora, raz po raz uciskające klatkę piersiową dziecka. Minuty mijały nieubłaganie.
– Walcz, córeczko – szeptał Antoni. – Nie zmuszaj mnie… Jeśli zawiodę…
– Przykro mi – mruknął w końcu lekarz, odsuwając się od stołu.
Czarnoksiężnik stanął nad martwą dziewczynką. Dostrzegał w niej konstelacje gwiazd, matematyczne wzory oraz złotą proporcję. Widział życie oraz to co jest poza nim. Skoncentrował magiczną energię i tchnął ją w małe ciało. Iskry zawirowały w jego tętnicach i spróbowały wystrzelić z palców. Tuż przy opuszkach zgasły.
Jego najgorsza obawa spełniła się. Zużył zaklęcie. Nie było innego czaru. Nie znał nikogo, kto dysponował podobną mocą. Spojrzał na żonę, która łkała w poduszkę, odwrócona plecami. Wiedział, że nigdy nie spojrzy jej w oczy. Że zabraknie mu odwagi. Na własne dziecko również nie potrafił zerknąć. Wyszedł więc z sali i zbiegł po szpitalnych schodach.
Na zewnątrz padało. Szedł między drapaczami chmur. Jedyne czego potrzebował, to odpowiedzi, których poszukać powinien był już dawno temu. Miał nadzieję, że ten Cud zadziała.
Wyszedł na ruchliwą trasę. Wyciągnął pięść w powietrze, po czym z całej siły huknął w asfalt. Fala uderzeniowa poderwała mknące wokół niego samochody.
Lewitując, cofały się, a okoliczne drzewa karlały. Słońce na zmianę zachodziło i wschodziło, oświetlając sylwetki ludzi, których życia przewijał niczym taśmę magnetofonową.
Mężczyzna czuł, jakby ktoś wywijał go na lewą stronę. Opuścił obecny wymiar, a czas, o jaki się cofnął, ustalono z góry. To mogło oznaczać tylko jedno. To nie był pierwszy raz, kiedy tak podróżował. Wracał do miejsca, z którego wyruszył do przyszłości.
III
Antoni złapał się za głowę. Najświeższe wspomnienia wydawały się nieuchwytne niczym sen po przebudzeniu. Pozbawione sensu klisze wymykały się ze szponów jego świadomości. Choć znajdował się w wymiarze, w którym nic z tych wydarzeń nie było rzeczywistością, ból niemocy wciąż go kaleczył. Ruszył do domu, wiedząc, że nie zastanie w nim Melanii. W tamtym świecie jeszcze się nie poznali. W tym nie istniała. Stanął przed drzwiami i wziął głęboki oddech.
Klucz nie pasował. Antoni poczuł iskry napływające z całego ciała do przegubów. Zwykły czar otwarcia zawiódł. Dopiero manipulacja kształtem metalu dała efekt. Nie poznał wnętrza. Czyjeś ręce umeblowały dom i udekorowały na swój sposób. Podobało mu się. Chwycił ramkę ze zdjęciem.
Patrzył na Melanię. Obok niej stała młoda kobieta w studenckiej czapce.
– To niemożliwe – szepnął.
– Co pan tu robi?! – krzyknęła dziewczyna ze zdjęcia, schodząc po schodach. – Dzwonię po policję!
Antoni uniósł wzrok. Iskry ruszyły galopem. Poczuł ścisk w gardle. To była ta sama dusza, która niecałą godzinę wcześniej umarła na jego rękach.
– Gdzie jest Melania?
– Kto taki?! Proszę się wynosić! – rzuciła, grożąc telefonem.
– To mój dom – rzekł spokojnie. – Gdzie twoja matka?
Dziewczyna zmrużyła oczy i przewinęła palcami po ekranie smartfona. Zatrzymała się na czymś i przybliżyła. Telefon wypadł jej z rąk.
– Tata? – zapytała niepewnie.
Czarnoksiężnik kiwnął głową. Dziewczyna trzęsła się. Mężczyzna nie wiedział jak się zachować. Nie rozumiał tej sytuacji. Nie rozumiał czasu.
– Gdzie ona jest?
– Zmarła przed dwoma laty.
– Jak? – zapytał, czując jak nogi się pod nim uginają.
– Rak płuc. Lekarze mówili, że nic jej nie mogło pomóc. Nawet czary.
– Ja mogłem – mruknął Antoni.
– Nie mogłeś. Przecież użyłeś czaru wskrzeszenia wcześniej.
Mężczyzna spojrzał na córkę dzikim wzrokiem.
– Skąd to wiesz?!
Wydawała się zaskoczona.
– Przecież zostawiłeś dla mnie list.
Dziewczyna pogrzebała w szufladzie i wręczyła mu pogniecioną kartkę papieru. Liczne ślady łez rozmyły miejscami tekst.
Córeczko,
Jeśli to czytasz, nie byłem w stanie do was wrócić. Przepraszam, ale byłem zbyt słaby, by z wami zostać. Zbyt samolubny, będąc jednym z najzdolniejszych czarnoksiężników świata, lecz zarazem najmocniej przeklętym. Każde zaklęcie było dla mnie pestką, ale tylko za pierwszym razem. Pół biedy z pomniejszą magią, na którą sposobów jest wiele. Manipulowałem strukturą zaklęć, by ich nie powtarzać. Istnieją jednak czary tak skomplikowane, iż wyrazić je można tylko na jeden sposób. Istne Cuda. Urodziłaś się martwa. Lekarze nie potrafili cię uratować, ale ja tak. Wskrzesiłem cię, ratując siebie i twoją mamę przed jednym z najstraszniejszych ludzkich losów – utratą dziecka. Po wszystkim położna zaprowadziła mnie do kostnicy. Poprosiła bym pomógł dwóm chłopcom, którzy utonęli tego dnia. Zaklęcie nie podziałało. Byłem bezsilny. Nie potrafiłem z tym żyć. Uciekłem w alkohol, który tylko pogorszył sprawę. Bałem się, że któregoś dnia zrobię coś niebezpiecznego. Wyrządzę krzywdę tobie albo twojej mamie. Nie miałem prawa wystawiać was na szwank. Postanowiłem użyć innego Cudu. Przenieść się w czasie. O rok, może dwa. Spróbować zapomnieć. Ponoć czas leczy rany. Przepraszam.
Skończywszy czytać, Antoni niepewnie przytulił córkę. Pachniała cynamonem.
– Jak miała na imię? – zachlipał.