- Opowiadanie: MPJ 78 - Kontrola z urzędu

Kontrola z urzędu

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Kontrola z urzędu

– Pani uważa, bo zaraz ugrzęźniemy na amen.

– Spokojnie, damy radę.

 

Pani Natalia, miejscowa urzędniczka GOPS nie podzielała co prawda wiary w możliwości samochodu kontrolerki z Warszawy, ale nie powiedziała nic więcej. Fontanny błota trysnęły spod kół , silnik zawył na wyższych obrotach. SUV gramoląc się z wdziękiem hipopotama, w końcu dotarł do celu.

Prowadząca go Mariola Klonowska, od niedawna pracowała w Wydziale Polityki Społecznej Mazowieckiego Urzędu Wojewódzkiego, ale miała już doświadczenia w kontrolowaniu. Stanowiła rzadkie połączenie sumienności w egzekwowaniu przepisów, entuzjazmu w działaniu, oraz poczucia misji.

Przypadek, który weryfikowała, już na pierwszy rzut oka budził podejrzenia. Rozalia Marzannowska, samotna, niepracująca matka mająca sześć córek, dziurawa frekwencja dzieci w szkole wskazywała na problemy w domu. Do tego te dziwnie ogólne raporty miejscowych urzędników nie dopatrujące się zaniedbań. Weryfikując to, przybyła do Małkini. Miejscowość ta jest specyficzna. Prawie piętnaście tysięcy mieszańców, blokowiska, duże zakłady przemysłowe, linia kolejowa, a mimo tego formalnie – wieś. Oczywiście są, w niej miejsca, gdzie blokowisk nawet nie widać, domy pamiętają cara, ewentualnie Piłsudskiego, a do drogi daleko. W takich właśnie miejscach najczęściej występują petenci opieki społecznej oraz wypaleni menadżerowie. Ta druga grupa Marioli nie interesowała, ale ta pierwsza, owszem.

Wysiadła z samochodu i oczy zaświeciły się jej niczym psu gończemu podczas polowania. Podwórze na jakie dotarła wyglądało jak skansen, przez który przetoczyła się mała trąba powietrzna. Centralnym punktem był nieduży drewniany dom przypominający muchomora. Wrażenie to tworzyło połączenie pobielonych wapnem ścian i dachu z czerwonej dachówki karpiówki. Bociany, których gniazdo zajmowało jeden ze szczytów budynku, w mało estetyczny sposób zadbały, by na czerwieni nie brakowało białych plam. Obok domu stała studnia z żurawiem, solidny głaz i coś co wyglądało na wyłożone kamieniami oczko wodne. Z bliżej niezrozumiałego powodu pływały w nim jakieś ubrania, inne wisiały na świerkach rosnących wokół domu. Ostatnią widoczną budowlą była sławojka umieszczona przy żywopłocie okalającym posesję.

– A któż to mnie odwiedza? – Właścicielka posesji pojawiała się nagle za plecami przybyłych.

– Dzień dobry pani Rozalio – powitała kobietę Natalia.

– Co te ubrania robią na drzewach? – Mariola od razu ruszyła do ataku.

– Suszą się – odrzekła spokojnie pytana.

– Dlaczego tamte leżą w kałuży? – Kontrolerka oskarżycielsko wskazała palcem pływające ciuchy.

– Ponieważ, moczą się do prania.

– Przecież pierze się w pralkach, w proszku!

– Faktycznie są tacy, co z lenistwa tak robią. Ja jednak wolę prać kijanką – Rozalia wskazała drewniany przedmiot leżący na głazie.

– A proszek do prania?

– Nie używam, bo od nich są alergie. Ludzie dziś leją jakąś chemię, by ubrania pachniały lasem po praniu, ja zaś suszę je na świerkach i w ten naturalny sposób osiągam ten sam efekt.

 

Warszawska urzędniczka lekko zbaraniała na takie remedium i otępiała dała się prowadzić miejscowej koleżance do domu kontrolowanej. Dopiero tam zaczęła odzyskiwać zwykłą dla siebie werwę. Precyzyjnie analizowała wszystko to, co widziała. Budynek miał kuchnię, dwa pokoje, hol i klaustrofobiczną łazienkę, upakowane na jakiś czterdziestu metrach kwadratowych. Wszędzie było perfekcyjnie posprzątane i to zrodziło podejrzenia. Jakim cudem w domu zamieszkiwanym przez samotną matkę z gromadką dzieci może panować taki porządek? Żadnych niedomytych naczyń w zlewie, włosów na grzebieniach przed lustrem, niedomkniętych kosmetyków, wszystko poukładane jak w katalogu z wnętrzami. Nigdzie nie było widać nawet śladu rozrzuconych dziecięcych zabawek. W domu było cicho jak w muzeum. Gdy już zasiadła za stołem w kuchni nagle zrozumiała czego jej brak.

– Gdzie są dzieci? – zapytała podejrzliwie.

– Dziewczynki proszę przyjść do kuchni!

Sześc córek Rozalii Marzannowskiej przyszło do kuchni i ustawiło się w rządku. Mariola gwałtownie zamrugała oczami. Dziewczynki bardzo mocno przypominały matkę, zielonookie, długowłose blondynki, ubrane w jednakowe sukienki. Cztery wyglądały jak bliźniaczki rozrzucone w czasie. Patrząc na nie miała wrażenie jakby oglądała fotografię tej samej osoby z różnych lat. Dopiero po bardzo uważnym przyjrzeniu się dostrzegła, że najstarsza miała rudawy odcień blond i inny kształt uszu, a najmłodsza, pięciolatka miała nieco bardziej zadarty nos i inny układ piegów na twarzy. Miejscowa urzędniczka prowadziła wywiad środowiskowy, zaś warszawska milczała. Cały czas miała bowiem wrażenie, że coś tu się nie zgadza.

– Lodówka! – rzekła nagle.

– Karolinko pokaż pani.

Najstarsza córka pani Rozalii zrobiła krok w bok i otworzyła wymieniony sprzęt AGD. Mariola natychmiast zainteresowała się wnętrzem i przeżyła kolejne zaskoczenie. Wypełniały ją równiutko ustawione konserwy mięsne, mleko skondensowane, owoce liofilizowane. Zamrażalnik pełen był paczek mrożonek owocowych i warzywnych. Jedyne co łamało ten idylliczny obraz były dwa zamrożone na kamień i przeterminowane jogurty. Wyciągnęła je niczym polujący jamnik lisa.

– Co to?

– Dzieci robiły sobie lody, a że nie zjadły to zostało.

– Są przeterminowane! – stwierdziła głośno i oskarżycielko.

– To się wyrzuci. – Marzannowska wzruszyła ramionami.

– Jak im data uciekła, to będzie co napisać we zaleceniach z kontroli. – Ucieszyła się jej koleżanka.

Na czole Klonowskiej pojawiały się kropelki potu. Czuła narastające znużenie i ból głowy. Przymknęła na chwilę oczy, a gdy je otworzyła przez ułamek chwili, zamiast sześciu dziewczynek widziała tylko dwie. Szybko zamrugała i znów widziała sześć córek pani Rozalii. Jednocześnie wzmocniło się wrażenie, że na skroniach zaciskają się niewidzialne obcęgi. Miała dość, i z pewną ulgą przyjęła zakończenie spisywania protokołu. Pod byle pretekstem opuściła ten dom, nie czekając na miejscową urzędniczkę. Na zewnątrz wzięła głęboki oddech, licząc że to przyniesie ulgę obolałej głowie. Zamiast tego świat przed jej oczami zatańczył i zatoczyła się jak po nadużyciu alkoholu. Podpierając się o ścianę dała kilka niepewnych kroków. Dopiero po chwili ból ustąpił i zmysły wróciły do równowagi. Odruchowo odnotowała, że przez uchylone okno dobiegają fragmenty rozmowy.

– Pani Kasia, prosiła bym przekazała podziękowania, za te ziółka na żołądek.

– Mówiłam, że jak dwa razy dziennie przez tydzień użyje, to wydobrzeje – stwierdziła Rozalia.

– Koleżanki mówiły, że zna się pani też na innych rzeczach.

– A co konkretnie mówiły?

– No… – głos na chwilę przycichł – że ma pani sposoby, na facetów.

– Kochanieńka ja się na różnych rzeczach znam. W czym trzeba ci pomóc?

– Jest taki, przystojny, dobrze ubrany – głos Natalii był rozmarzony, by nagle stwardnieć – tylko mnie nie zauważa.

– Dam ci fiolkę wody kwiatowej, co ją rusałki używają. Tylko pamiętaj, mocna jest, ale krótko działa. Smaruj się nią za prawym uchem, kiedy będziesz z nim sam na sam.

– Ile płacę?

– Zacznie działać, przyjdziesz po następną dawkę to się policzymy.

 

Klonowska aż zagotowała się w środku, gdy to usłyszała. Co za dziura, żeby urzędniczka ulegała zabobonom. Jak można, będąc przedstawicielem administracji kupować specyfiki niewiadomego pochodzenia bez atestów i unijnych certyfikatów. Na myśl o tym, dotarło do niej, co się nie zgadzało w lodówce. Jedzenie miało oznaczenia banków żywności, unijnej pomocy i Caritasu. Pomoc tego typu nie była rozdawana na tyle często by zgromadzić taki zapas, chyba że ktoś, by to tylko odkładał, a nie spożywał. W takim razie co one jedzą? Trzeba zrobić z tym porządek. Jak tylko zajedzie do Warszawy, to przygotuje taki raport, że raz dwa dzieci tafią do domu dziecka albo rodzin zastępczych.

W tym momencie rozległo się głośnie plaśniecie. W zupełnie niezrozumiały sposób stojący na podwórzu samochód zapadł się, osiadając na podwoziu. Mariola patrzyła na to w zupełnym osłupieniu. Tymczasem z domu wyszła Natalia i Rozalia.

– Zdaje się kogoś sprawiedliwość spotkała – rzekła spokojnie ta ostatnia.

– Co tu się dzieje – wydukała z trudem Klonowska.

– Urok rzuciłam. Jak ktoś chce mnie, albo dziewczynki skrzywdzić, to od razu kara go spotyka.

– Przecież nie ma czegoś takiego.

– Jak tam sobie kochaniutka chcesz. Skoro jak twierdzisz magii nie ma, to potrzebujesz traktora.

– Po co?

– Te miastowe zupełnie niekumate. A jak inaczej wyciągniesz auto z błota?

– Sama wyjadę.

– Taa – Rozalia przeciągnęła samogłoskę w powątpiewaniu. – Jakbyś zmieniła zdanie, najbliższe obejście z ciągnikiem masz, prosto tą drogą, jakieś dwa i pół kilometra stąd. W tych pantofelkach – Marzannowska rzuciła okiem na szpileczki urzędniczki, a potem na błocko za bramą – życzę powodzenia.

– Ty mnie straszysz! – Mariola podniosła głos.

– Pani Natalia świadkiem, że jedynie informuję o podstawowych faktach.

– To może ja pójdę po ten traktor? – zaproponowała wymieniona urzędniczka.

– Nigdzie nie idziesz! Zaraz wyjadę! – warszawska kontrolerka była wściekła.

– Nie warto, jeśli będzie trzeba, córkę poślę, a teraz usiądźmy sobie, bo to potrwa. – Marzannowska wskazała ławeczkę przymocowaną do ściany domu.

 

Panie usiadły i zaczęły patrzeć na to, co robi Klonowska, a było co oglądać. Warszawianka zanim weszła do samochodu, dwa razy musiała się cofać po lewy but, który ulgnął w błocie. W końcu zdjęła szpilki i boso ruszyła dalej. Była tak zdenerwowana, że wypadły jej z ręki kluczyki. Schylając się po nie straciła równowagę i ratując się przed upadkiem uklękła w kałuży. W końcu zasiała w fotelu i odpaliła. Spod kół wytrysnęły fontanny błota, ale auto nawet nie drgnęło. Zmagania trwały już prawie kwadrans, silnik warczał na coraz wyższych obrotach. Mariola otworzyła drzwi i w sposób wymagający cyrkowych umiejętności, próbowała jednocześnie dodać gazu i popchnąć wóz. Strumień błota spod kół natychmiast ją zaatakował, brudząc nogi, spódnicę, kurtkę, twarz, włosy. Tego było już dla niej za wiele. Usiadła na progu SUV'a i zaczęła po prostu płakać.

– I jak? Złość przeszła? – Rozalia zbliżyła się do Marioli.

– Tu się nic nie zgadza – wymamrotała pytana. – Kim pani jest?

– Dla ciebie matką szóstki dzieci, której nie chcesz tak naprawdę skrzywdzić. Teraz idź do domu, trochę się ogarnij, moje dziewczynki ci pomogą, a my z Natalią postaramy się wyciągnąć twój samochód.

– Zawstydzona kuratorka poczłapała w stronę chatki.

– Pani wsiądzie, a ja popchnę. – Zaproponowała Natalii rozbawiona Rozalia.

 

Miejscowa urzędniczka wrzuciła bieg i wóz delikatnie wytoczył się z błota. Jak to możliwe? Powiedzmy, że pani Rozalia nie była do końca tym, za kogo uchodziła. Dawno, dawno temu zwano ją Marzanną i traktowano jako boginię. Obecnie miała pewne hobby, które wymuszało robienie podobnych inscenizacji. Cóż było tą pasją? Egzotyczne podróże do ciepłych krajów. Zarobki jako szeptunka i zielarka miała niezłe, ale skoro można dostać zasiłki, to czemu nie skorzystać? Do spółki wzięła dwie rusałki. Wspólnymi siłami, przy pomocy hipnozy i magii tworzyły wizerunek odpowiedniej rodziny. Przedstawiciele lokalnych urzędów byli dla niej wyrozumiali, a może bali się jej uroków? W sumie nieważne, grunt że nie sprawiali kłopotów. Gorzej było z tymi zamiejscowymi. Na szczęście ta kontrolerka, która tu dziś przyjechała, jest już w zasadzie zneutralizowana. Jeszcze trochę pracy i odeśle się ją do Warszawy. Wówczas będzie można usiąść z rusałkami i spokojnie zaplanować tegoroczne wakacje, może tym razem polecą na dwa tygodnie do Szarm el-Szejk? 

Koniec

Komentarze

Jest jakiś pomysł, ale zakończenie trochę przewidywalne. A może po prostu od początku wszystko skojarzyło mi się z “Podatkiem” Wójtowicz?

Bohaterkom dobrze byłoby dołożyć trochę cech charakterystycznych, bo w dialogach to różnią się głównie imionami. No, ta z Warszawy się lekko wybija.

Na początku interpunkcja nawet przyzwoita, ale potem wraca stary, dobry MPJ. Nie, to nie jest komplement.

dwa razy musiała się cofać po lewy but, który ulgnął w błocie.

Ulgnął? Co to za słowo?

Babska logika rządzi!

Przypuszczam, że miała to być żartobliwa konfrontacja wielkiej gorliwości pani biurokratki, która okazuje się bezradna wobec zetknięcia z tajemnymi mocami miejscowej zielarki, a, moim zdaniem, wyszła taka sobie scenka o wyższości możliwości szeptunki nad przepisami formalistki ze stolicy.

Przeczytałam bez przykrości, ale i bez większej satysfakcji.

 

Ro­za­lia Ma­rzan­now­ska, sa­mot­na, nie­pra­cu­ją­ca matka ma­ją­ca sześć córek, dziu­ra­wa fre­kwen­cja dzie­ci w szko­le wska­zy­wa­ła na pro­ble­my w domu. – Czy to ostateczne brzmienie zdania?

 

że naj­star­sza miała ru­da­wy od­cień blon­du i inny kształt uszu… – …że naj­star­sza miała ru­da­wy od­cień blon­d i inny kształt uszu… Lub: …że naj­star­sza miała włosy blond z ru­da­wym od­cieniem i inny kształt uszu

Blond nie odmienia się.

 

– No… – głos na chwi­lę przy­cichł, – że ma pani spo­so­by, na fa­ce­tów. – Przed półpauza nie stawia się przecinka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wskazane poprawki naniosłem. 

 

W sumie zacząłem to pisać w połowie marca. Inspiracją była koszmarna droga, którą nie dało się przejść.  

 

“Podatku” Wójtowicz nie czytałem ale jeśli będzie okazja to nadrobię. Na razie w Gandalfie jest w kategorii niedostępne.

 

Co do ulgnąć to jak rzadko słownik jest po mojej stronie :D

http://xvii-wiek.ijp.pan.pl/pan_klient/index.php?strona=haslo&id_hasla=32916&forma=ULGNĄĆ

 

 

“Podatek” jest o rusałce, która dostaje pracę w urzędzie skarbowym pobierającym podatki od istot magicznych. Lekkie urban fantasy, z wątkiem romantycznym. Sympatyczne, ale chyba raczej babskie. Ale mnie się spodobało.

A co znaczy to tajemnicze słowo, bo słownik nie podaje?

Babska logika rządzi!

Nawet jeśli słowo ulgnąć było w użyciu w XVII i XVIII wieku, i jeśli tu zostało użyte prawidłowo, to, ponieważ mówi to współczesny narrator, wolałabym przeczytać, że …dwa razy musiała się cofać po lewy but, który ugrzązł w błocie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opowiadanie z pomysłem, przez trzy czwarte tekstu realizowanym w ciekawy sposób. Niestety nie zagrało mi zakończenie – takie na “ciach i tyle”, co zwłaszcza potęguje końcowy infodump. Lepsze byłoby moim zdaniem zamienienie tego na jakąś rozmowę lub dialog.

Podsumowując: przyzwoicie, ale bez fajerwerków.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Nowa Fantastyka