- Opowiadanie: Boliwar - Małgorzata i Michał

Małgorzata i Michał

Słyszałem o nowym przekładzie “Mistrza i Małgorzaty”. Z tej okazji postanowiłem w końcu opublikować opowiadanie, które kiedyś popełniłem w ramach fascynacji dziełem Bułhakowa. 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Małgorzata i Michał

 

Małgorzata i Michał

 

 

Rozdział 1

 

Słońce zalewało czerwonym blaskiem nieprzebrane morze piasku. Dwóch wędrowców mrużyło oczy przed wszechobecnym kurzem. Za sobą prowadzili dwa osiołki.

– Za tamtym wzniesieniem będzie mała oaza, Mahbi – powiedział jeden z nich.

– To dobrze – odrzekł drugi poprawiając swój turban. – Moje nogi potrzebują odpoczynku.

Po pokonaniu wzgórza weszli w końcu w zbawienny cień palmy, a pod nogami poczuli trawę. Zdjęli tobołki ze swoich ramion i natychmiast zabrali się za nabieranie wody z maleńkiego źródełka. Nasyciwszy pierwsze pragnienie, ten zwany Mahbi wyjął z worka kawałek chleba, ułamał go i podał swojemu towarzyszowi. Ten podziękował i nagle głośno westchnął, gdy zdał sobie sprawę, że nie są sami. Nieopodal ich klęczał na rozgrzanym piachu człowiek. Nie ruszał się, oczy miał zamknięte, a jego dłonie opadały wzdłuż ciała.

– Czy to jest duch, Sadru? – spytał wędrowiec.

– Nie wiem.

Sadri wziął chleb i bukłak z wodą, podszedł do człowieka, uklęknął przy nim i podał mu, mówiąc:

– Usiądź z nami w cieniu palm, napij się i posil.

Nieznajomy otworzył oczy zasypane piaskiem i wypowiedział kilka słów.

– Czy to był jakiś język, czy mowa obłąkanego? – spytał Mahbi.

– On mówił po aramejsku i chyba nazwał nas złymi duchami – wytłumaczył Sardi.

– Dajemy mu naszego chleba, a on nas znieważa?

Nieznajomy znów szepnął kilka słów.

– Mówi, że pości, bo chce usłyszeć głos Boga. A my najwyraźniej mu w tym przeszkadzamy.

– Wiec to jakiś tutejszy prorok lub pustelnik – Mahbi pokiwał ze zrozumieniem głową. – No, nic dziwnego, że nas tak nazwał. Wspaniałomyślnie mu wybaczę.

Po tych słowach rozłożył się na trawie, żując kawałek pieczywa. Nieznajomy wciąż coś szeptał.

– Co on tam mamrocze? Tłumacz Sardi, będziemy mieli co opowiadać jak wrócimy!

Wędrowiec zbliżył się do pustelnika, chcąc lepiej go słyszeć. Dopiero teraz lepiej mu się przyjrzał. Prorok był potężnie zbudowany, ubrany w zniszczone szaty przysypane piaskiem. Masa włosów na jego twarzy nie pozwalała określić wieku.

– Musimy uważać, on zna nasz język, bo powiedział, że to on wybacza nam. I coś, że jest chyba kimś ważnym. Niestety nie rozumiem tak dobrze aramejskiego.

– Ja w ogóle go nie rozumiem – Mahbi rozłożył bezradnie ręce. – Spytaj go czy Bóg już coś do niego powiedział?

Po kilku słowach Sardi czekał na odpowiedź. Nadeszła cicho jak szum liści.

– Nie – powiedział głośno podróżnik.

– To spytaj go czy nie marnuje czasu, siedząc na pustyni.

Sardi zastanawiał się przez chwilę i zanim znalazł odpowiednie słowa, pustelnik wstał. Strugi piasku niczym woda spłynęły po nim, wzbijając chmarę kurzu. Trzask kości rozległ się głucho. Spojrzał zmęczonym, lecz dobrym wzrokiem w stronę wędrowców. Po czym odszedł.

– Powiedział, że … – zaczął Sardi, ale jego towarzysz mu przerwał.

– Przecież on nic nie powiedział, ja przynajmniej nic nie słyszałem.

– Ale ja słyszałem jego słowa. Twierdził, że zrozumiał, czemu Bóg milczy.

Mahdi pogładził się po brodzie.

– Ciekawe. Powiedział czemu?

– Powiedział, że Bóg jest z nim. I dzięki nam to zobaczył.

Wędrowcy podnieśli się z trawy, pochowali swoje zapasy i uporządkowali szaty. Gdy przygotowywali się do drogi, Sardi spojrzał w stronę, gdzie za horyzontem zniknął pustelnik.

– Jest z nami, ale milczy. Dzieli z nami wszystko, ale milczy. Nie mówi nic, ale zawsze jest.

Mahdi spojrzał na niego zdziwiony.

– Za długo na słońcu, wypij jeszcze wody – powiedział do towarzysza.

– Skoro jest z nami ten byt, to czemu do nas nie przemówi. A skoro go nie ma, bo nie mówi do nas, to skąd wiadomo, że jest? – kontynuował.

– Może można go poczuć? – spytał.

– Czuję, że swędzą mnie plecy. To nie znaczy, że ktoś jest za nimi i mnie łaskocze.

– Mahdi, nasza dyskusja zmierza donikąd.

– Racja, ruszajmy już zanim zapadnie zmrok i pojawią się pustynne demony.

Szli przez piaski pustyni długie godziny, aż wreszcie zauważyli następną oazę, w której mieli już przenocować. Słońce zachodziło nad horyzontem. Ostatnie promienie…

 

– Ostatnie promienie ciepła powoli nikły, zapowiadając chłodną noc. Ech… – westchnął młody człowiek wstukując kolejne słowa w klawiaturę. Zastawiał się nad każdym słowem. Mimo mozolnie konstruowanych zdań, wciąż nie mógł przelać na papier, tego co widział oczyma swojej wyobraźni.

Był wysokim, dobrze zbudowanym mężczyzną. Miał na sobie czarną znoszoną bluzę z kapturem. Zza niedbale nałożonych okularów błyskały szare oczy, a spłaszczony nos w połączeniu z kwadratową szczęką nadawał mu wygląd tępego osiłka. Być może i dobrotliwego, ale wciąż tępego.

Lekko przygarbiony nad ekranem komputera czytał swoje własne słowa. Skrzywił się gdy dotarł do końca pierwszej części.

– Później poprawię – szepnął usprawiedliwiająco.

– Tylko jak zacząć… – chwycił się za czoło. – Jakub, syn Jana starał się oddychać jak najciszej…

 

Jakub, syn Jana starał się oddychać jak najciszej by nie zwabić świątynnych strażników. Mrok zapadł nad całą Jerozolimą. Noc zapowiadała się mroźnie.

– Zabrali go, zabrali… – powtarzał w myślach. Nie było go wtedy przy nim, nie wiedział, jak to się stało. Gdy szedł do ogrójca niosąc wino i strawę, spostrzegł kilkunastu uzbrojonych ludzi prowadzących więźnia. Przez moment w drżącym świetle pochodni ujrzał jego twarz. Nie wyrażała nic.

Wskoczył w wysokie zarośla, zanim ktokolwiek go zauważył. Ostre gałęzie pocięły jego skórę. Poczekał kilka chwil, zanim postanowił wygrzebać się ze swej kryjówki. Uporządkował szaty, wtarł cieknącą krew i spojrzał na niebo. Nie mógł znaleźć blasku księżyca, z czego bardzo się ucieszył.

– Przynajmniej noc mi sprzyja – pomyślał.

Ruszył szybko w stronę miasta.

 

– Zebedeusz na pewno będzie chciał usłyszeć, to co mam mu do przekazania – Jakub stał przed drzwiami dużego domu. Wejście do środka blokowała zwalista sylwetka syna Zebedeusza, Noego. W końcu zdecydował się go wpuścić do środka.

– Wejdź.

Wnętrze urządzone było skromnie, bez przepychu. W środku najpierw spotkał kobietę, ładną, lecz wyraźnie niezadowoloną z pojawienia się Jakuba.

– Tylko spróbuj sprowadzić jakieś kłopoty na mojego męża – wręcz warknęła. – Tak przychodzić w środku nocy i niepokoić naszą rodzinę.

– Jaśmino, spokojnie! – powiedział łagodnym głosem Zebedeusz, gdy pojawił się w drzwiach. Mimo, że był już w sile wieku nie stracił ani trochę ze swej młodzieńczej siły, a błyskające ogniki w oczach nie pozwalały zapomnieć, że ma się do czynienia z jednym z najbogatszych ludzi w Jerozolimie.

– W momencie, gdy przekroczył próg naszego domu, Jakub stał się naszym gościem i …

Żona nie pozwoliła mu dokończyć.

– Tylko żeby nie przybyło nam zmartwień przez tego człowieka – z pogardą spojrzała się na niechcianego gościa, po czym odwróciła się i wyszła.

Jakub jeszcze przez chwile zdziwiony patrzył się w przejście, w którym zniknęła. Jakoś nie mógł uwierzyć, że tak potężny człowiek toleruje takie zachowanie swojej żony.

Zebedeusz chrząknął, by zwrócić uwagę Jakuba.

Ten natychmiast pokłonił się i pozdrowił gospodarza.

– Panie, słudzy świątynni zabrali Rabbiego, najpewniej na polecenie Kajfasza! Proszę, musisz mu pomóc!

Kupiec tylko pogładził się po głowie, nie spuszczając wzroku z oczu Piotra.

– Co ja mogę zrobić? Kapłani, arcykapłani, nieroby, spiskowcy, wszystko nic nie warte! Jest środek nocy. Sprawę twego nauczyciela będą chcieli rozstrzygnąć możliwie szybko, zanim dowie się o niej reszta faryzeuszy. Niektórzy mogliby wystąpić przeciw arcykapłanowi – przerwał na chwilę.

– Ale decyzja zostanie najpewniej podjęta teraz, a rano Wysoka Rada zaakceptuje wyrok.

– Co robić? – Jakub padł przed nim na kolana.

– Trzeba było uważać! Prosiłem tego twojego rabbiego by był bardziej ostrożny! By skorzystał z mojej opieki i osłony, ale nie. Bóg go ochroni, mówił. Bóg chroni tych, co sami potrafią się ochronić, a nie są zadufani w sobie na tyle, że myślą o sobie jakby byli nieśmiertelni!

Zebedeusz zamilkł.

– Moja złość da tyle, co deszcz na pogorzelisku. Pomogę tobie. Nie ze względu na Rabbiego, ale przez moją nienawiść do Kajfasza. Od twojego Nauczyciela wolałem już Mesyja z Efraim lub Abdiasza, który nauczał dwa lata temu. Mniejsza z tym. Jeśli chcesz go uwolnić, to musi się polać krew. Idź do zaułku na północy miasta. Tam w podle wyglądającej chacie powinno siedzieć czterech ludzi, rozpoznasz ich od razu. Dwóch nie ma prawych oczu, jeden ma potężną bliznę na czole, a ostatni właściwie niczym się nie wyróżnia. Nazywa się Tobiasz. Powiedz im, że przychodzisz ode mnie. Tylko zrób to szybko, zanim zaczną cię o cokolwiek podejrzewać. Zrobią dla ciebie wszystko, za moje złoto. Więc zrób z nich dobry użytek.

– Dzięki ci panie! – Jakub padł mu do stóp i zaczął je całować.

– Wstań Jakubie, jeszcze go nie uwolniłeś. Ten człowiek, który niczym się nie będzie wyróżniał jest najbardziej cenny, bo wie dużo. Można mu zaufać. A teraz żegnaj Jakubie, pamiętaj nigdy cię tu nie było. Zresztą to nieistotne, opuszczamy Jerozolimę. Powietrze staje się nieznośne. Po szabacie cała moja rodzina przenosi się.

Jakub kłaniając się wyszedł z domu. Nikt na niego nie zwracał uwagi. Tylko Noe szepnął pod nosem, by Bóg był z nim.

 

Ukryli się za drewnianymi skrzyniami rozstawionymi wzdłuż drogi. Zgodnie z informacjami od tego, co nie rzucał się w oczy, Rabbiego mieli właśnie przenosić od Annasza do Kajfasza. Tkwili, przygotowani do ataku na sygnał Jakuba. Tymczasem on zaczął myśleć.

Mocno ściskał rękojeść sztyletu. Kropelki potu płynęły mu po czole, mimo że chłód był przejmujący. Wiedział, że za chwile wszystko się zacznie. Wyrwie Rabbiego z rąk strażników, pobiegną na północ, gdzie tajnym przejściem znanym przez bandytów uciekną z miasta. Później odpoczną i ruszą do Emmaus, byle dalej od tego przeklętego Jeruzaleim.

Wiedział też, że za chwilę poleje się krew, mnóstwo krwi. Ludzie, których mu polecił Zebedeusz byli mordercami. Gdyby wystarczająco szybko nie powiedział kto go przysłał, sam zostałby przekuty mieczem. Bał się ich. Rozmawiał tylko z tym, który nazywany był Tobiaszem. Nie miał blizn, nie wyglądał aż tak groźnie. Lecz jego głos sprawiał, że Jakub drżał ze strachu. To właśnie on zorganizował zasadzkę na jednej a wąskich uliczek Jeruzaleim.

On też uświadomił Jakubowi, że nie obędzie się bez ciężko rannych, a nawet zabitych. Gdy zobaczył, jakie wrażenie wywarła ta wiadomość na Jakubie, zaczął go uspokajać. Przekonywał, że każdy kto nosi broń musi się liczyć ze śmiercią i nie ma co żałować tych ze świątynnej straży.

Śmierć. Morderstwo. Jakub ukrył swoją twarz w dłoniach. Ile ludzi jest w stanie poświęcić, by ocalić jednego? Nie znał nikogo ze świątynnej straży, ale czy to coś zmieniało? Miał zabijać dla Rabbiego? Sztylet wypadł z jego dłoni i uderzył głucho o ziemię. Nie mógł. Nie potrafił zrobić nic. Gdy tak rozmyślał, pojawiła się kolumna strażników, między nimi związany i pobity Nauczyciel. Atak musiałby się powieść. Strażnicy beztrosko rozmawiali, śmiali się. Nie zwracali uwagi, że blask pochodni bardziej ich oślepia niż pomaga dostrzec zagrożenie.

– Nie mogę – szepnął cicho – wybacz mi.

Nie dał umówionego znaku. Strażnicy zaczęli mijać zasadzkę nie zdając sobie o niej sprawy. W ostatniej chwili Jakub pomyślał o namiestniku Judei. O tym, że być może on ocali Rabbiego. Wtedy właśnie napotkał wzrok nauczyciela. Zmęczony, smutny, zrezygnowany. Poczuł ukłucie w sercu. Wiedział, że okłamywał samego siebie.

 

– A takie kłamstwo prowadzi do … . Właściwie do czego? – młody człowiek zdjął okulary i potarł zmęczone oczy. Tylko blask monitora oświetlał ciemności jego pokoju.

– Do zafałszowania obrazu własnej osoby, do zatracenia kontaktu z rzeczywistością, do braku zdolności oceny swojego zachowania… – wymieniał drapiąc się po głowie.

– Co jest najgorszą ludzką przypadłością – skończył niepewnie.

Pokręcił zrezygnowany głową, westchnął i wyłączył komputer. Po omacku zapalił światło w małej lampce, otworzył drzwi i wyszedł do łazienki. Miał dosyć na dzisiaj.

 

Nie wiedział, że ktoś uważnie słucha jego słów. I ten ktoś spowoduje, że na dworcu dwie ulice dalej pojawi się pociąg z trzema przedziwnymi pasażerami.

 

Rozdział 2

Dworzec był wielką stalowo– betonową konstrukcją. Wybudowany jeszcze przed pierwszą wojną światową, został zniszczony podczas drugiej. Odbudowany w obowiązkowej architekturze socrealistycznej tworzył niekształtną, depresyjną, brudną bryłę. Wciąż jednak tu i ówdzie można było dostrzec elementy pierwotnej budowli: metalowe ornamenty, wzory biegnące po starych fragmentach niektórych peronów.

Ruch panował normalny, jak to bywa w środę. Ludzie spieszyli do pracy, kolejarze przestawiali pociągi, kloszardzi nagabywali o pieniądze. Z nieba lał się zimny deszcz, topiąc wszystko w szaro burych kolorach. Każdy chciał jak najszybciej wrócić do domu, z wyjątkiem trzech podróżnych. Wygramolili się z brunatnego pociągu, który wjechał na peron 3 tor 4. Pierwszy wysiadł olbrzym, a za nim dwóch chudych jegomościów ubranych we fraki. Jednak to nie ich wygląd był najbardziej niesamowity. Każdy kto uważniej by się przyjrzał, z zaskoczeniem stwierdziłby, że pociąg którym przyjechali zniknął. Co więcej, na peron 3 tor 4 nie mógł wjechać żaden pociąg od kilkudziesięciu lat, bo był on najzwyczajniej w świecie zamknięty.

Trójka przyjezdnych nic sobie z tego nie robiła.

– Piękna pogoda – powiedział chudy zakręcając długie wąsy. Krople deszczu uklepywały jego włosy i spływały po jego szczurzej twarzy.

– Nic tylko się powiesić – odparł z radością drugi chudy, podobny do pierwszego, acz z lisią fizjonomią. Jego oczy co chwila analizowały wszystko na około.

– Yhm – zagrzmiał wielkolud szczelnie owinięty w czarny, olbrzymi płaszcz. Jego mokra łysina wydawała się być wypolerowana. Oczy nie widoczne zza obrzmiałych powiek wpatrywały się gdzieś w dal. Dość przerażające zęby usiłował schować w ustach. Z niestety marnym skutkiem.

– Dobrze powiedziane Bahamucie – powiedział ten o szczurzej twarzy. – Ktoś mógłby pomyśleć, że to wszystko na co cię stać.

Po czym zaczął ścierać wodę ze swojego fraku.

– Kaduku, dobrze wiesz, jak dawno nie mówiłem – wymruczał. – Wy róbcie swoje, a ja swoje, bez naśmiewania się ze mnie.

I ruszył do przodu, niczym czołg i całkiem będąc do niego podobnym.

– Wydawał mi się obrażony – powiedział zaskoczony Kaduk. – Widziałeś coś takiego Stanick?

– Widziałem go wściekłego, w furii, ale obrażonego i to jeszcze tak! Nigdy.

Ruszyli w stronę dworca, by choć trochę schować się przed deszczem.

– Rozumiem jakby cię rozerwał na kawałki, oderwał głowę etc., ale tak po prostu sobie pójść? – kontynuował ten nazwany imieniem Rokita, ruszając nosem niczym lis. – Zresztą po co on z nami w ogóle polazł? Sami sobie damy radę, jak zawsze.

– Messer kazał i już – odpowiedział Kaduk, gdy mijali jakiegoś bezdomnego. Ten przez moment chciał do nich podejść, ale Kaduk spojrzał się na niego oczyma, które były całkowicie czerwone. Nic więc dziwnego, że zrezygnował i gdzieś odbiegł.

Rokita i Kaduk bez problemu przebili się przez tłum ludzi w głównym holu i wyszli na równie zatłoczoną ulicę. Samochody stały w korku, między nimi przebiegali ludzie śpieszący z pociągu na autobus, albo odwrotnie. Jednym słowem panował zwyczajny poranny bałagan, nad którym już od lat nikt nie mógł zapanować.

– Nie to, co kiedyś – powiedział Rokita uśmiechając się.

– Nie ma co rozpamiętywać starych czasów – Kaduk spojrzał na zegarek. – Omerta jest spóźniona. Jej pociąg gdzieś utknął.

– To zaczynamy bez niej.

Podali sobie dłonie.

– Każdy w swoją stronę, do zobaczenia.

Odwrócili się na pięcie i zniknęli w tłumie ludzi.

 

Bahamut zajmował dwa miejsca w autobusie numer 64. Ludzie starali nie zwracać na niego uwagi. Jego wygląd sprawiał, że każdy wolał zająć się swoim sprawami. Podróż dłużyła mu się niemiłosiernie. Siedzenia pod nim niebezpiecznie skrzypiały, sugerując, że już niedługo może wylądować na podłodze. Jednak zanim to się stało, autobus doczłapał się do przystanku, na którym olbrzym chciał wysiąść. Inni pasażerowie, gdy tylko ujrzeli, że wstaje natychmiast zrobili mu przejście. Wyszedł na przystanek, od razu budząc zainteresowanie gromadki dzieci.

– Jaaa! Spójrzcie! Gigant! Jak w Harrym! – wykrzyczało jedno z nich.

Bahamut spojrzał się na nie. Każde miało wielki plecak, na głowie jednakowe szkolne czapki. Nie wytrzymały jego widoku i uciekły za pobliskie drzewo.

Kiedyś tak nie było. Olbrzym przypomniał sobie stare czasy, gdy szerzył śmierć i zniszczenie. Gdy zgniatał każdego napotkanego człowieka, niezależnie od wieku lub płci. Gdy był nawałnicą, lawiną, falą powodziową. Gdy był… . Przez około dwóch tysięcy lat został odesłany do pustki przez Messera. Stał się niebytem. A teraz przywołany z powrotem miał stanąć u boku Messera podczas balu. Jednak przedtem miał sprawdzić czy wszystko jest gotowe.

Hotel, w którym mieli przebywać należał do najlepszych w mieście. Nad jego wejściem rozpościerał skrzydła odlany z metalu jastrząb. Bahamut wszedł do środka, z trudem mieszcząc się w drzwiach. Natychmiast podszedł do niego ktoś z obsługi:

– Czym mogę służyć? – spytał uprzejmie łysiejący już lokaj. Starał się, by nie widać było po nim zdziwienia nadzwyczajnymi rozmiarami gościa.

– Rezerwacja na nazwisko Stadnicki – zaburczał basem.

– A tak! Wszystko gotowe i opłacone – lokaj odetchnął z ulgą. W hotelu, z powodu przyjęcia w pobliskim gmachu opery, nie było miejsc. Nie chciał myśleć, co by było, gdyby olbrzym nie miał rezerwacji.

– Prowadź.

Przeszli przez główny hol i po chwili zawahania lokaj poprowadził gościa schodami. Na drugim piętrze znajdowały się apartamenty zarezerwowane i opłacone już od dwóch lat. Tacy klienci byli najbardziej pożądani.

– Oto i one – lokaj otworzył drzwi. Przestronne pokoje wyposażone bogato i ze smakiem.

– Gdyby cokolwiek pan potrzebował, to… – przerwał mu wielkolud machnięciem dłoni.

– Niczego nie potrzebuję ani nie będę potrzebował.

Bahamut wszedł do środka i zamknął drzwi przed nosem lokaja. W apartamencie od razu zapadł mrok.

– Możesz przyjeżdżać panie. Masz gdzie mieszkać.

Powiedział do pustych ścian, na które wpełzała czarna masa wylewająca się z sylwetki olbrzyma. Apartament zmienił się nie do poznania.

 

Małgorzata przewróciła się na drugi bok. Jeszcze dziesięć minut i znowu spóźni się do pracy, myślała. Jakoś zawsze ten czas jej uciekał. Wczoraj też się spóźniła. Miała dobry powód. Mimo deszczowej pogody, zza chmur wychyliło się słońce. Piękny widok zatrzymał ją na dobre parę minut. W pracy zdawali się powoli przyzwyczajać do tego, że przychodzi ostatnia. Nie wywalili jej tylko dlatego, że zostawała najdłużej. Wiedziała jednak, że nie może przesadzać. Przetarła zaspane oczy, ziewnęła i powoli poszła do łazienki.

Gdy czekała na przyjazd autobusu, zobaczyła małego robaczka koło swojego buta. Schyliła się, by lepiej go zobaczyć. Miał kilkanaście nóżek, dużą, okrągłą główkę, którą kiwał w jednym kierunku. Spojrzała się tam, gdzie jej wskazywał i ujrzała chudego mężczyznę we fraku. Pewnym ruchem ręki zakręcał sobie wąsy u swojej lisiej twarzy. Pokłonił się jej z wdziękiem:

– Dzień dobry pani! Nazywam się Rokita, wierzę, że wie pani, kim jestem?

Zastrzygł małym nosem i wbił w nią spojrzenie swoich malutkich, szybkich oczu.

– Nie wiem i pan wybaczy, zaraz przyjedzie mój autobus.

Ominęła go i popatrzyła w dal. Chciała się jakoś pozbyć natręta. Nie wyglądał groźnie, ale kto wie. I nagle uświadomiła sobie, że powiedział jej imię.

– Och, chyba zaszło jakieś zamieszanie – stwierdził z szelmowski uśmiechem Rokita.

– Wysłałem do pani smsy z prośbą o ustalenie spotkania w sprawie konkursu fotograficznego, „Zdjęcie nocy i dnia”, w którym pani zwyciężyła.

Małgorzata zaskoczona spojrzała na niego. Owszem robiła masę zdjęć, którymi dzieliła się ze znajomymi, ale nigdy nie wysyłała ich na żaden konkurs. Chyba, że – pomyślała – to właśnie oni je wysłali. Zresztą nawet jej coś mówili, choć nie mogła sobie tego dokładnie przypomnieć.

Machinalnie wyciągnęła komórkę.

– Ale ja nie dostałam żadnych…

Na małym ekraniku błyskała koperta. Dostała dwie wiadomości. Pierwszą od nieznanego jej numeru. Ktoś podpisujący się literą W. prosił ją o spotkanie w sprawie konkursu. Druga wiadomość została wysłana z telefonu jej szefa. Informował ją, że z powodu awarii ma dziś wolne. Mogłaby przysięgnąć, że sprawdzała rano czy nie przyszły do niej żadne smsy.

Lisi człowiek stał przed nią i szczerzył zęby w uśmiechu.

– Nie odbierała pani komórki, a mail podany w zgłoszeniu okazał się należeć do pani koleżanki. To ona poradziła mi, żebym, że tak powiem zaczaił się na panią na tym przystanku.

Małgorzata ze złości zmrużyła oczy. Będzie musiała sobie porozmawiać z tą „koleżanką”. Podawać takie informacje jakimś przedziwnym facetom. Oburzające.

– Już nie zajmuję pani czasu – powiedział, gdy zobaczył jej spojrzenie. – Mam pani do przekazania tylko to.

Podał jej całkiem duży pakunek, który dotąd trzymał pod pachą. Jeszcze chwilę wcześniej Małgorzacie wydawało się, że mężczyzna nic ze sobą nie ma.

– Dziękuję – zaskoczona wzięła paczkę.

– Tam jest dyplom potwierdzający pani zwycięstwo i album z wydanymi pani zdjęciami – wydął wargi – oraz najważniejsze! Zaproszenie na dzisiejszy wieczór, na bal w operze. Tam uzgodnimy, mam nadzieję, szczegóły wydania pani fotografii! A teraz żegnam, też mam dużo na głowie, to do widzenia wieczorem.

Uścisnął jej dłoń i odbiegł zanim skołowana zdążyła się zapytać o cokolwiek. Wzruszyła ramionami i z pakunkiem pod pachą ruszyła w stronę miejskiego parku.

– Zaskakujący dzień – pomyślała.

W tej samej chwili na niebie pojawiło się słońce.

 

Słońce piekło od wczesnych godzin rannych. Żar lał się z nieba. Ciężkie i duszne powietrze zapowiadało potężną burzę.

– Przejdzie nawałnica nad miastem. Czuję to w kościach – powiedział procurator Judei.

Sekretarz tylko skwapliwie przytaknął, po czym wrócił do spisywania poleceń. Znajdowali się w przestronnej sali, w lewym skrzydle pałacu Heroda. Piłat siedział niedbale na tronie tuż obok fontanny. Obok niego miejsce zajmował sekretarz, dalej stali na straży legioniści.

– Co mamy jeszcze na dzisiaj? – spytał procurator.

– Sprawa podsądnego z Galilei odesłana przez tetrarsze. Zatwierdzenie wyroku śmierci wydanego przez Sanhedryn.

– A tak! Pamiętam – Piłat spojrzał na pergamin wsunięty mu do ręki.

– Wprowadzić oskarżonego! – zawołał do legionistów.

Już po chwili, przed jego tronem stał dwudziestokilkuletni mężczyzna. Krew ciekła mu z ust, a podbite oczy wpatrzone miał gdzieś w przestrzeń nad fontanną.

– Galilejczyku, wyrok śmierci został zatwierdzony. Zwróć swój wzrok na sekretarza – wskazał na człowieka, który nieustannie skrobał po pergaminie – Spisuje on właśnie twoje zeznania i moje pytania, by wszystko było lege artis. Przegrałeś Galilejczyku. Kajfasz doprowadził do twej śmierci. Ja oczywiście będę udawał, że staram się ciebie uwolnić, aby na mnie nie spadło potępienie za twą śmierć. Prawdą jest, że jesteś niewinny.

Procurator uśmiechnął się serdecznie.

– Wiesz, ilu niewinnych skazujemy na śmierć? No dalejże, odpowiedz. Wiem, że rozumiesz Grekę.

Skazany jednak milczał.

– Cóż, sam ci powiem, żebyś nie czuł jakiejś wyjątkowej niesprawiedliwości. Skazałem na śmierć, tyle samo winnych, co niewinnych. A wiesz czemu?

Również nie doczekał się odpowiedzi.

– Bo jeśli chcesz być kimś, chcesz zjednać sobie myśli ludzi, stanąć na ich czele, to potrzebujesz również siły, by osłonić się przed tymi nieprzekonanymi, przed tymi tobie przeciwnymi. A ty nie potrafiłeś zebrać siły! Nie miałeś dostatecznej ilości głosów w Sanhedrynie, nie chciało ci się zjednywać potężnych ludzi! Sam jesteś sobie winny. Tak jest skonstruowany ten świat.

– Wybacz, że cię zanudzam, ale przesłuchanie musi trwać określony czas. Po nim umyję ręce w wodzie, na świadectwo, że nie widzę w tobie winy. Podejmę ostatnią próbę by cię uwolnić. Nie miej jednak nadziei. Zamiast ciebie na wolność wyjdzie jakiś zbrodniarz. To już mam umówione z Kajfaszem. A na końcu moi legioniści poprowadzą cię na śmierć. Dzięki całemu temu przedstawieniu nawet twoi zwolennicy nie powinni mnie źle zapamiętać, choć to ja wykonam wyrok,

Piłat wstał z tronu, poprawił szatę i spojrzał prosto w oczy Galilejczyka.

– Być może myślisz, że jestem wcielonym złem. To nieprawda.

Znów uśmiechnął się do niego.

– Chciałbym cię uwolnić i zrobiłbym to, gdybyśmy żyli w spokojniejszych czasach. Ale nasze czasy nie są spokojne. Żyjemy w jednej wielkiej sieci. Jeden błąd i ta sieć może zadusić każdego z nas, jak zadusiła ciebie. Ja tego błędu nie popełnię, bo ode mnie zależy los całej mojej rodziny. Jeżeli to cię pocieszy, arcykapłan i większość Sanhedrynu zapłaci za twą śmierć. Nie sprzeciwiłem im się teraz, bo było zbyt duże ryzyko. Ale ja jestem cierpliwy i konsekwentny.

Procurator kątem oka spostrzegł, że sekretarz skończył pisać. Zawołał strażników, by zabrali skazańca. Nie patrzył jak go przenoszą go z powrotem do cel. Podszedł do fontanny i nabrał chłodnej wody w dłonie. Powoli zwilżył całą swoją twarz.

– Co za podły świat – powiedział cicho.

 

Młody człowiek powoli czytał swoje opowiadanie, starając się wyłapać błędy. Gdy właśnie zastanawiał się nad ostatnimi słowami Piłata, ekran monitora rozświetliła informacja, że dostał maila. Westchnął, odłożył kartki i kliknięciem otworzył list. Rano dostał już wiadomość od swojego szefa, który w kilku zdaniach napisał, że ma dziś wolne. Teraz obawiał się, że jednak będzie musiał pojawić się w pracy.

– A niech mnie! – chwycił się za głowę, gdy przeczytał informację.

Nieznane mu wydawnictwo „Nok – turn” było zainteresowane jego najnowszym opowiadaniem. Poczuł się tak szczęśliwy, że aż skakał po pokoju, pokrzykując z radości. Dopiero, gdy się uspokoił przeczytał list ponownie. Zdał sobie sprawę, że nigdy nie słyszał o tym wydawnictwie. Jednak po chwili przypomniał sobie, że kiedyś wysłał kilkanaście listów ze swoimi opowiadaniami do każdego wydawnictwa, którego adres znalazł na sieci. Najwidoczniej „Nok – turn” musiał się znajdować gdzieś pośród nich. Najbardziej jednak zastanawiające było, że akurat zainteresowało ich to opowiadanie, którego właściwie jeszcze nie skończył. Nie wysłałby niedokończonego utworu, chyba że przez przypadek załączył wczesną wersję.

Z rozmyślań wyrwał go dzwonek do drzwi. Podszedł cicho do wizjera. Ujrzał szczupłego człowieka ubranego we frak. Jego twarz wydawała się mieć szczurze rysy. Kto to u licha jest – pomyślał.

– Przedstawiciel wydawnictwa „Nok – turn”, nazywam się Kaduk. Jest tam pan? – krzyknął nagle, jakby słysząc pytanie.

– Tak, już otwieram – poczuł się głupio.

– Dzień dobry panu!

Kaduk z rozmachem uścisnął mu dłoń.

– Moje gratulacje, pański debiut pisarski już wkrótce, oczywiście, jeśli zgodzi się pan na naszą ofertę!

Jego małe usta wymawiały kolejne słowa błyskawicznie. Zanim zdążył coś powiedzieć, Kaduk wcisnął mu w dłoń dużą teczkę i kontynuował:

– W niej są wszystkie szczegóły naszej propozycji umowy oraz zaproszenie na bal, który odbędzie się dzisiejszego wieczoru w operze. Na nim spotka się pan z naszym prezesem i omówione zostaną szczegóły. No i mam nadzieje, zostanie podpisany kontrakt! A teraz, pan wybaczy, muszę lecieć! Jeszcze tyle rzeczy do przygotowania.

Uścisnął dłoń, odwrócił się na pięcie i zniknął za rogiem klatki schodowej.

– Ale skąd, jak… – wybełkotał zaskoczony. Stał tak jeszcze przez chwilę z wyciągniętą dłonią, aż otrząsnął się, wrócił do mieszkania i zamknął drzwi.

Z rozmachem padł na swoją kanapę. Zdjął okulary i przyjrzał się paczce. Po chwili odłożył ją na bok i spojrzał przez okno. Świeciło słońce, niebo było błękitne. Tylko gdzieś tam daleko czaiły się czarne, burzowe chmury. Postanowił sprawdzić zawartość pakunku od Kaduka na świeżym powietrzu.

 

Małgorzata usiadła na ławce koło niedziałającej fontanny. Słońce mile świeciło, wiatr poruszał delikatnie liśćmi drzew. Od czasu do czasu jakaś starsza osoba spacerowała lub siadała na ławeczce.

Dziewczyna odetchnęła świeżym powietrzem, po czym rozdarła papierową kopertę. Ze środka wyciągnęła pięknie wydany album. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że zawiera on jej zdjęcia. Były one wyraźnie lepszej jakości. Najwyraźniej ktoś poświęcił mnóstwo czasu komputerowo je obrabiając. Spojrzała jeszcze raz na okładkę i na swoje nazwisko. Uśmiechnęła się do siebie, gdy wyobraziła sobie jak pokaże go znajomym i rodzicom. No i może jednak podziękuje tej koleżance, która wysłała jej zdjęcia. Album, wciąż nie był kompletny, miejsca na podpisy pod zdjęciami czekały na wypełnienie. Ciekawe czy oczekują, żeby ona je uzupełniła.

W końcu odłożyła album na bok i wyciągnęła z koperty zaproszenie. Wyglądało jakby ktoś odręcznie napisał każdą literę posługując się piórem i atramentem. Przeczytała szybko i znów się uśmiechnęła. W Operze miała się odbyć wystawa jej zdjęć i jeszcze promocja jakiegoś pisarza. Jednocześnie miała się spotkać z prezesem wydawnictwa „Nok – turn” i podpisać, jeżeli się na to zgodzi, umowę w sprawie wydania albumu. Wszystko wyglądało fantastycznie, tylko nurtował ją podstawowy problem. Nie wiedziała, w co się ubrać. Jednak mimo to już podjęła decyzję, pójdzie na to przyjęcie. Zamyśliła się właśnie czy może pożyczyć coś od siostry, gdy kątem oka zauważyła, że jakiś mężczyzna odkaszlnął i usiadł na brzegu tej samej ławki, na której siedziała Małgorzata. Wziął oddech i powiedział:

– Jednakowoż ładną mamy dziś pogodę…

Spojrzała na niego zaskoczona. Te słowa nie pasowały do kogoś postury misia, twarzy boksera i krótko obciętych włosów. Zaskoczony jej milczeniem wstał i mrucząc coś przepraszająco ruszył dalej. Małgorzata pokręciła tylko głową, nie wiedząc co o tym myśleć. Po czym zapakowała wszystko do koperty, wstała z ławki i żwawym krokiem poszła do domu. Muszę się jakoś przygotować, myślała.

 

– Co mnie napadło z tym „jednakowoż”? – zastanawiał się. Nic dziwnego, że tak na mnie patrzała. Musiało ją zamurować. I jeszcze, żebym jakoś kontynuował, to nieszczęsne „jednakowoż”, to ja uciekłem. Fujara. Siedział na ławce w jednej z alejek. Jeszcze przez chwilę myślał o jej brązowych, tańczących na wietrze włosach, o jej oczach, których spojrzenie tak go onieśmieliło, o jej czarnej spódniczce i czarnym swetrze idealnie podkreślającym jej figurę. O jej ustach… – cicho! Szepnął sam do siebie. Skoro nie był w stanie nawet z nią porozmawiać, nie ma po co o niej teraz myśleć. Pewnie i tak już jej nigdy nie zobaczy. Westchnął i rozmarzonym wzrok wbił w przelatujące na niebieskim niebie białe chmury.

Otrzeźwiał dopiero, gdy mokry liść spadł mu na twarz. Zdjął go i szczególnie dokładnie podarł na drobne części. Gdy skończył, sięgnął po paczkę od Kaduka. Otworzył ją i wyciągnął ze środka zaproszenie na bal do Opery. Zgodnie z tym, co było tam napisane, miał spotkać się z prezesem wydawnictwa „Nok – turn” i podpisać umowę w sprawie jego opowiadania. Oprócz tego miała być wystawa fotografii i różne inne atrakcje. Jeszcze kilka razy przeczytał treść zaproszenia, podziwiając litery, które zostały napisane odręcznie, atramentem, z niesłychaną precyzją. Ostatnie słowa brzmiały „oczekujemy pańskiego pojawienia się”. Ależ oczywiście – odpowiedział szczęśliwy w stronę zaproszenia, budząc zaskoczenie spacerującego staruszka.

– Nic, nic – powiedział do niego, wstał i wręcz odbiegł.

– Mam tendencje do robienia z siebie idioty w tym parku – pomyślał, gdy szybkim krokiem zmierzał z powrotem do swego mieszkania.

 

Rozdział 3

Małgorzata wysiadła z tramwaju na pustym przystanku. Poprawiła swoją sukienkę, upewniła się czy wszystko ma na swoim miejscu i spokojnie przeszła ulicę. Stąd mogła już dostrzec budynek Opery. Był uroczyście podświetlony, przed nim tłoczyła się masa ludzi ekskluzywnie ubranych. Poczuła nagły podmuch zimnego powietrza, który spowodował u niej niepokojący dreszcz.

– Mam dziwne przeczucie – pomyślała, kiedy szczelniej usiłowała się przykryć sweterkiem pożyczonym od siostry. To właśnie ona nastraszyła Małgorzatę, że takie przyjęcia to zabawa bogatych ludzi i Bóg wie, co może się dziać. Nawet zagroziła, że jeśli nie zadzwoni do północy, to natychmiast dzwoni po policje. Małgorzata uśmiechnęła się, przypominając sobie przejętą twarz siostry, która jak zawsze przesadzała. Choć teraz sama miała drobne obawy. Nabrała jednak powietrza i ruszyła przez tłum dobrze ubranych gości, tak jakby takie przyjęcie było dla niej codziennością. Przez chwilę, wydawało się jej, że miedzy ludźmi, widzi ubraną w łachmany żebraczkę. Jednak zanim zdołała ją znów odnaleźć wzrokiem, stanęła przed barczystym, łysym, ale ubranym w schludny garnitur odźwiernym.

– Tak?

– Mam zaproszenie – wyjęła je z torebki.

Reakcje ochroniarza była dla niej niespodziewana. Wybałuszył on oczy, jakby pierwszy raz widział coś takiego na oczy.

Zanim zdążył coś powiedzieć, za jego plecami pojawił się Rokita. Jego włosy lśniły świeżą brylantyną, a wąsy równiutko zakręcały, zakrywając połowę policzków. Frak błyszczał nowością, a jego koszula nieskazitelną bielą.

– Witam panią! – ukłonił się aż po pas. – Zapraszam do środka, proszę mi wybaczyć moje spóźnienie i pani nieprzyjemności.

Machnął ręką w stronę ochroniarza. Ten nie dość, że przestał się patrzeć w ich stronę, to jeszcze wyglądało na to, że w ogóle zapomniał o ich obecności.

– To ja jestem za szybko, zresztą nic się nie stało – wyciągnęła dłoń, którą Rokita natychmiast szarmancko ucałował.

– Mam prośbę do pani – powiedział z błaganiem w głosie – niech pani nikomu nie mówi, że nie było mnie, gdy pani przyszła, bo inaczej Matrona rozerwie mnie na kawałki.

– Nie ma sprawy – zgodziła się, co spowodowało, że chudy mężczyzna pojaśniał w uśmiechu.

– Dziękuję, dziękuję, o pani łaskawa – powtarzał i raz po raz kłaniał się przed nią.

Gdy w końcu przestał, wprowadził ją do środka. Małgorzata pomyślała, że naprawdę Rokita bał się rozerwania na strzępy i nie była to przenośnia. Coraz bardziej ją to wszystko niepokoiło, ale jednocześnie fascynowało.

W środku Opery przeciskali się przez licznych gości popijających szampana lub podgryzających owoce ze stojących tu i ówdzie stołów. Nikt nie zwracał na nich uwagi. Małgorzata nie zobaczyła również nigdzie ani jednego swojego zdjęcia. Ludzie najwidoczniej czekali na rozpoczęcie się spektaklu. Tymczasem Rokita nagle skręcił w bok i poprowadził ją przez wielkie wrota. Gdy tylko się do nich zbliżyli, bezgłośnie się otwarły, ukazując korytarz pokryty czerwonym dywanem prowadzący w dół.

Małgorzata czuła, że powinna zrobić w tył zwrot i umknąć z przyjęcia do domu. Jednak coś ciągnęło ją w dół, coś przyzywało. Poszła za Rokitą.

– Jakże się cieszę, że pani przyszła – mówił do niej pełnym ciepła głosem. – Nie każdy jest na tyle dzielny, odważny i piękny! Muszę panią zapewnić, że wygląda pani olśniewająco!

Obdarzył ją zalotnym, lisim spojrzeniem i kolejnym ukłonem, nie zwalniając ani na moment. Szli jeszcze przez chwilę. W korytarzu brzmiała muzyka poważna, wystukując rytm ich krokom. W końcu oczom Małgorzaty ukazały się otwarte na oścież drzwi wiodące wprost do olbrzymiej sali, w której grała orkiestra. Gdy przekroczyła jej próg zapadła cisza. Poczuła na sobie spojrzenia setek oczu. Widziała mężczyzn ubranych w staromodne fraki i kobiety w cudnych sukniach. Wszyscy zamilkli. Przed nią wyszedł Rokita, chrząknął zadowolony, że skupił wszystkich uwagę i krzyknął, pokazując na Małgorzatę, a jednocześnie się przed nią kłaniając:

– Witamy królową naszego balu!

Jednocześnie przez salę przetoczył się okrzyk zadowolenia, orkiestra zaczęła grać, a wszyscy goście kłaniać się przed Małgorzatą, która zdała sobie sprawę, gdzie jest. Poczuła jak nogi się pod nią uginają. Na szczęście Rokita natychmiast podtrzymał ją swoim ramieniem.

– To zaszczyt dla mnie, królowo – powiedział zadowolony.

Małgorzata westchnęła. Nawet jej siostra nie przypuszczała, na jakim balu będzie.

 

– Cholera – powiedział, gdy wyskakiwał z samochodu. Ubrany w garnitur nie wyglądał już na boksera z jakiegoś blokowiska. Na kogoś bardzo inteligentnego też nie, ale do tego już dawno zdążył się przyzwyczaić. Z ogromną siłą zatrzasnął drzwi swojego samochodu. Ku jego uldze zatrzasnęły się. Pojazd miał już swoje lata. Pod pachę wsunął sobie zaproszenie i szybkim krokiem zaczął iść w kierunku budynku Opery. Zaparkować musiał dość daleko, bo wszystkie miejsca parkingowe pozajmowane były przez ekskluzywne auta.

Spojrzał na zegarek i znowu zaklął. Normalnie nigdy się nie spóźniał, zawsze był przed czasem. A teraz miał tylko minutę. Gdy już zaczynał biec, ktoś chwycił go za ramię. Gdy odwrócił się zobaczył kobietę, ubraną jak bezdomna. Jednak z pomiędzy starych szmat ujrzał cudowne oczy.

– Nic nie mam – odrzekł natychmiast.

– Nie idź tam! On na ciebie czeka! – powiedziała zachrypniętym głosem.

Wyrwał się jej i pobiegł dalej. Nie miał czasu na dysputy z bezdomnymi, nieważne jak intrygującymi. Przebił się przez tłum oczekujących gości wprost pod drzwi wejściowe. Tam obok barczystego bramkarza zauważył Kaduka, któremu uśmiech od razu rozjaśnił szczurzą twarz na jego widok.

– Cóż za pochwalenia godna punktualność – powiedział kłaniając się. – Witamy na balu, jest pan ostatnim wyczekiwanym gościem.

– Naprawdę? Przecież tu tyle jeszcze ludzi.

Kaduk nie odpowiedział. Strzepał niewidzialny kurz ze swojego błyszczącego szarością fraka, dotknął swoich wąsów, odchrząknął i rzekł:

– Proszę za mną.

Natychmiast się odwrócił i zniknął w środku. Dzwony pobliskiego kościoła wybijały godzinę dziesiątą. Niewiele się namyślając, młody mężczyzna pobiegł za nim.

Ledwo dotrzymywał mu kroku, musiał czasem podbiegać. Przeszli przez boczną galerię mijając ignorujących ich ludzi.

– Czy wszyscy są…

Kaduk mu przerwał machnięciem ręki.

– Kogo by „wszyscy” obchodzili – powiedział, po czym wskazał na duże drewniane drzwi. – Tędy proszę.

Gdy tylko podszedł do nich, otworzyły się, ukazując korytarz wyścielony czerwonym dywanem prowadzący w dół.

Szli razem w milczeniu. Coraz wyraźniej słyszeli muzykę. W końcu weszli do wielkiej sali balowej zapełnionej mnóstwem osób.

– Pan mi wybaczy na chwileczkę, muszę przekazać Messerowi informacje, że już pan przybył. Proszę się rozgościć, znajdę pana.

Kaduk ukłonił się i zniknął gdzieś w tłumie.

Młody mężczyzna rozejrzał się po sali. U jej szczytu było puste podwyższenie, obok grała orkiestra. Dwa równolegle ustawione stoły uginały się pod ciężarem jedzenia. Tu i ówdzie stały sztalugi, na których prezentowane były zdjęcia. Każde podpisane „Królowa”.

Dopiero później przyjrzał się gościom. Jego oczy rozszerzyły się ze strachu. Musiał się podeprzeć o cudownie wyrzeźbioną z drewna, białą kolumnę, by nie przewrócić się. Niektórzy z gości w niczym nie przypominali ludzi.

Z trzęsącymi się nogami doszedł do stołu. Przed nim przeszła piękna kobieta w długiej sukni. Mógłby zapatrzeć się w jej oczy przez wieczność, gdyby nie rogi wyrastające z jej głowy i dość długi ogon, którym śmiało wywijała. Uśmiechnęła się uprzejmie do niego. Ledwo odwzajemnił uśmiech, gdy kątem oka zobaczył, co leży na stole. Stosy przeróżnych mięs, ciast i mnóstwo butelek wina. Odetchnął z ulgą. Mógł spodziewać się czegoś straszniejszego.

– Witam Pisarza! – powiedział zbliżający się do niego człowiek.

Choć po chwili już było jasne, że nie jest on istotą ludzką.

– Nazywam się Moloch, miło mi pana poznać – wyciągnął dłoń.

Pisarz niepewnie ją uścisnął.

– Również mi miło.

Moloch miał dwa metry wzrostu, ubrany był w stylowy frak. Zbudowany jak człowiek, tylko jego skóra żarzyła się ogniem. Jednak uścisk jego dłoni nie parzył.

– Kaduk miał pana oprowadzić, jednak dostał zadanie od Messera i w zastępstwie mi przypadł ten zaszczyt.

– Acha.

– Może zacznę od siebie – uśmiechnął się, aż z ust wyleciał mu kłąb dymu. Czuć było spalenizną.

– Kiedyś zamieszkiwałem w Dolinie Synów Himnama, w Kartaginie, w wielu innych miejscach, gdzie znajdowali się rodzice, którzy oddawali w moje ramiona swoje dzieci. Nazywali to próbami ognia.

– To chyba już się skończyło – powiedział Pisarz.

– Ależ skąd! Zmieniły się czasy, mało kto już spala żywcem, ale rodziców poświęcających życie swoich dzieci nie brakuje. Poszedłem z duchem czasu i można powiedzieć dobrze na tym wyszedłem!

Pisarz nie chciał wchodzić w szczegóły, więc bezmyślnie wbił wzrok w orkiestrę.

– Widzi pan dyrygenta? – spytał demon. – To Forenus, trochę mokry typ, ale muzyk doskonały.

I rzeczywiście, skóra dyrygenta pokryta była rybią łuską, po której ciągle ściekała woda. Z jego przemoczonego fraku spłynęła już na ziemię całkiem duża kałuża.

– A tamten, – wskazał istotę wyglądającą jak człowiek – to Asmodeus. Właśnie rozmawia z Sukubem Erią, poznał ją pan?

– Z widzenia – odparł, czując jak język mu się plącze.

– Asmodeus poluje na zakochanych, szczęśliwie lub nieszczęśliwie. No i ma wspaniałe powodzenie u wszystkich Sukubbów.

Pisarz musiał przyznać, że Asmodeus jest zabójczo przystojny. Nagle spojrzał się na niego i uśmiechnął znacząco. Pisarz odwrócił wzrok.

– Chyba nie jesteś zakochany – spytał go Moloch. – Jeżeli tak to strzeż się go, to podły typ. Ja oczywiście jestem gorszy!

– Acha – mruknął pisarz. Irracjonalność wszystkiego zaczęła w końcu być akceptowana przez jego umysł. Poczuł, że wracają mu siły, a ciało nie trzęsie się jak galareta.

– Kiedy spotkam się z prezesem? – spytał.

– Kiedy nas zawołają, ale, ale… – Moloch pokręcił głową. – Pan jeszcze nie pokłonił się przed Królową.

– Jaką Królową?

– Królową balu! Żeby bal się odbył, ktoś musi spowodować nasze przybycie. To zasługa pańskiego opowiadania. Ale bal nie może się odbyć bez Królowej! Te zdjęcia to jej dzieła! Zaprowadzę pana!

Moloch poprowadził go przez zatłoczoną salę do długiej kolejki. Przesuwała się powoli, dając mu szansę rozglądania się po zgromadzonych istotach. Demony były przeróżne. Niektóre do złudzenia przypominały ludzi inne jednoznacznie kojarzyły się z potworami i bestiami.

– Niech pan nigdy nie przywiązuje zbyt dużej uwagi do tego, co widać – powiedział Moloch. – To tylko forma, w którą przelewa się duch. Nie znaczy nic więcej.

Pisarz tak zapatrzył się na to, co dzieje się na Sali, że w stronę Królowej spojrzał dopiero, gdy składał jej pokłon. Mrugnął zdziwiony. Na tronie przed nim siedziała dziewczyna, którą jeszcze tego dnia próbował zagadać w parku.

 

Małgorzata automatycznie powtarzała, raz po raz:

– Witamy na balu! Cieszymy się, że zaszczyciliście nas swoją obecnością. Życzę miłej zabawy.

Później uśmiech, podanie dłoni do ucałowania i od nowa. Na początku tak nie było. Gdy Rokita ją przyprowadził, nie mogła opanować się i dosłownie gapiła się na wszystkie istoty. Podziwiała przeróżne kształty, jakie przybrały demony. Cieszyła się też, że wszyscy byli w stosunku do niej uprzejmi. Strach przed niesamowitością wydarzeń zdusiła na samym początku. Rokita powiedział jej, że nie wątpił w jej siłę, gdyż wszystkie kobiety z jej rodu ją posiadały. Po przejściu przez salę została zaprowadzona do pokoju z lustrami, gdzie natychmiast zajęły się jej suknią cztery pochylone kobiety. W cudowny sposób obszyły ją dodatkowymi fragmentami czarnych koronek i dodały kilka elementów, które sprawiły, że Małgorzacie zaparło dech w piersiach. Wyglądała jak prawdziwa królowa. Tak ubrana w długą, piękną i czarną jak węgiel suknię poszła powitać wszystkich gości. Z zainteresowaniem słuchała komentarzy Rokity i przypatrywała się każdemu z demonów.

-Ten z dwoma parami skrzydeł, głową lwa i ogonem skorpiona to Pazuzu – komentował Rokita. – Odpowiedzialny jest za śmierć setek podróżników na pustkowiach. Sprawia, że pojawia się suchy, gorący wiatr, zachęcający, by rzucić się na drugiego człowieka i zabrać jego wodę. Dzięki niemu zabijali się bracia i siostry, mężowie i żony. Bardzo nie lubi Bahamutha, którego niestety nie ma na balu.

– Naprawdę – odpowiadała zafascynowana Małgorzata.

Do czasu, gdy przywitała już ponad sto gości, miała dosyć. Nie śmiała jednak dać tego po sobie poznać. Miała w końcu tą siłę, o której mówił Rokita.

– A oto Pisarz, człowiek, drugi po pani, Królowo – demon wskazał ubranego w garnitur młodzieńca. W takim ubraniu nie wyglądał już tak bardzo na boksera po ciężkiej walce.

– To dzięki opowiadaniu, które napisał, wszyscy mogliśmy się tutaj pojawić.

Małgorzata natychmiast się ożywiła.

– Witam na balu! Proszę, niech pan stanie przy mnie po mojej lewej, my ludzie musimy trzymać się razem.

Uśmiechnęła się i podała mu dłoń do pocałowania. Pisarz podszedł, pokłonił się i ucałował jej dłoń starając się to robić, jakby cała sytuacja była dla niego codziennością.

– Czy my się już gdzieś nie spotkaliśmy? – spytała go, gdy stanął po jej lewej stronie.

– To ja dziś w parku powiedziałem do pani: Jednakowoż…

– Ach to pan „jednakowoż” – przerwała mu, śmiejąc się.

– Tak – Pisarz może nie był specjalnie zadowolony, ale z drugiej strony i tak się cieszył, że uśmiechnęła się do niego.

W międzyczasie Małgorzata przywitała ostatnich gości. Wstała, by rozprostować kości. Zanim zdążyła spytać, co dalej, orkiestra umilkła, a przez salę przetoczył się dźwięk dzwonu. Po niej zapadła cisza.

– Messer przybył – szepnął Rokita do ludzi.

Wrota u szczytu Sali otwarły się. Demony rozstąpiły się robiąc przejście. Samym środkiem sali szła młoda kobieta, ubrana jakby była w żałobie. Jej twarz przysłaniał czarny welon. Przed sobą pchała wózek inwalidzki, na którym siedział ubrany w biały garnitur starzec. Miał jasne włosy i niebieskie oczy. W ręku dzierżył metalową laskę.

W absolutnej ciszy przeszli aż do podwyższenia. Każdy demon obok, którego przejeżdżali kłaniał się z szacunkiem. Kobieta zrobiła zakręt wózkiem, tak, aby starzec mógł wszystkich zobaczyć. Również pokłoniła się i niesamowitym, metalicznym głosem powiedziała:

– Messer jest z was zadowolony.

Starzec podniósł lekko swoją dłoń i pozdrowił wszystkich.

Demony wydały z siebie cichy szept.

Kobieta znów poprowadziła wózek, tym razem za wielką zasłonę, za którą zniknęli. Natychmiast orkiestra znów zaczęła grać i rozległ się gwar rozmów i śmiechów.

– Kim jest ta kobieta – Małgorzata spytała Rokitę.

– Pani, o królowo, jesteś jedyną kobietą na balu. To demon służący, jak my wszyscy, naszemu Messerowi. Na imię ma Lamia. Będzie miała pani szansę ją poznać, bo właśnie mamy się spotkać z Messerem. Proszę za mną – powiedział Rokita do Małgorzaty i pisarza.

Mężczyzna chciał iść jak najbliżej Małgorzaty i natychmiast poczuł, że ona też chce jego towarzystwa.

– Czy już pan był w takiej sytuacji – szepnęła do niego, nie mogąc znaleźć bardziej odpowiednich słów.

– Pierwszy raz i nic z tego nie rozumiem, ani nie jestem w stanie pojąć.

– Ja też. Niech pan mnie nigdzie tutaj nie zostawia.

– A pani mnie – uśmiechnął się do niej, mając nadzieję, że doda jej odwagi. Natychmiast, gdy poczuł, że ona się boi, sam nabrał animuszu. Przecież nie może okazać strachu w obecności takiej dziewczyny.

Rokita stanął przed kotarą, która się natychmiast rozsunęła. Za nią była tylko ciemność. Wkroczyli w nią razem.

 

Przez chwilę myśleli, że stoją w absolutnym mroku. Dopiero po pewnym czasie zaczęli widzieć. Stali w przeszklonej sali. Za oknami widać było ulice miasta, budynki, pojedynczych ludzi przemykających w mroku. Naprzeciw Małgorzaty i Pisarza stała Lamia. Obok niej przypatrywał się im siedzący na wózku Messer.

– Dziękuję, że zgodziliście się przyjąć zaproszenie – powiedziała Lamia. Machnęła dłonią w powietrzu i przed nimi pojawił się stolik, a na nim dwa pióra i dwa stosy kartek.

– Oto nasza propozycja umów z naszym wydawnictwem. Mam nadzieję, że zaakceptujecie nasze warunki.

Małgorzata i Pisarz podeszli do stolika. Treść umów wydawała się być w porządku.

– Ale nie pójdziemy do piekła za podpisanie tego? – Pisarz uśmiechnął się.

Uśmiech mu zrzedł, gdy Lamia wymownie milczała.

– A czym jest piekło? – powiedziała w końcu. – Rokita, pokaż im.

Demon ukłonił się przed wszystkimi, jakby zaczynał jakieś przedstawienie. Małgorzata odruchowo wtuliła się w ramię Pisarza, w wyniku czego, ten natychmiast przestał się bać. Przecież musi być oparciem dla tej przerażonej dziewczyny – myślał. Gdyby jej nie było, sam najprawdopodobniej by uciekł jak najdalej stąd.

Tymczasem Rokita wykonał w powietrzu kilka gestów, zacisnął dłoń w powietrzu, jakby kogoś złapał i nagle przed nim z głośnym plaśnięciem, spadł na posadzkę człowiek. Miał czerwone, zapłakane oczy, którymi bezmyślnie wodził po twarzach wszystkich obecnych.

– Oto człowiek, który jeszcze przed chwilą był w piekle – Rokita wskazał na przybysza. – Opowiedz nam, co tam jest.

– Tam jest… – głos mu drżał. – Tam nie ma nic. Nikogo. Jestem tam sam. Ja i poczucie, że straciłem coś wielkiego, coś nieprawdopodobnie cennego, najważniejszego, coś co miałem w zasięgu dłoni, gdybym tylko…

– Starczy – Lamia przerwała mu i skinęła dłonią w kierunku Rokity.

Człowiek zaczął krzyczeć, że nie chce tam wracać i chciał uciec. Jednak demon w sprawny sposób chwycił go za kołnierz i wcisnął w pustkę. Następnie potarł swoje dłonie i ukłonił się.

– Kto to był? – spytała Małgorzata wciąż, ku zadowoleniu Pisarza, wtulająca się w jego ramię.

– Nie istotne – powiedziała Lamia zimnym głosem. – Ten człowiek utopił w rzece pewną kobietę. Jednak zanim jej płuca zalała zimna woda, pozwolił jej wziąć ostatni oddech. Nie wiemy czy z litości, czy przez przypadek. Właśnie dlatego pozwoliliśmy mu ostatni raz się pojawić, zanim na wieki zostanie w piekle.

– To go nie torturujecie, przypalacie i inne takie…

Wydawało się, że Lamia przez chwilę się uśmiechnęła.

– Po śmierci człowiek nas w ogóle nie obchodzi. Jego dusza albo trafia tam, albo tam. Nas obchodzi tylko życie człowieka. By pomógł nam udowodnić, że Jeden się mylił.

Messer pokiwał głową uśmiechając się, po czym wyciągnął dłoń i wskazał na stolik.

– Zawrzecie z nami umowę? – spytała Lamia.

Pisarz już sięgał do pióra, gdy nagle Małgorzata powiedziała:

– Nie!

Pisarz jakby otrząsnął się i również powiedział:

– No pewnie, że nie.

Zapadła cisza. Nad miasto przybyły ogromne, czarne burzowe chmury. „Takie same musiały być nad Jeruzalem dwa tysiące lat temu” – pomyślał Pisarz.

 

Słońce wciąż świeciło nad Jeruzalem, ale zewsząd miasto otaczały ciężkie burzowe chmury. Zapowiadała się potężna burza. To ona wystraszyła mieszkańców, którzy jeszcze przed momentem patrzyli na skazańców. Teraz pozostał jedynie oddział legionistów czuwających nad przebiegiem egzekucji. Trzech ludzi przybitych do krzyży powoli konało. Duszne powietrze nie pozwalało wziąć głębszego oddechu.

Na pobliskim wzgórzu dwóch mężczyzn wciąż obserwowało przebieg kaźni. Jeden miał twarz pokrytą bliznami, dzikie oczy i posturę byka. Drugi, drobniejszy, nie wyróżniał się niczym specjalnym. To była jego zaleta. W mieście tak niespokojnym jak Jeruzalem, osoba taka jak on, która wszystko wie, wszystkich zna była bezcenna. W dodatku potrafił utrzymać się przy życiu.

– Spójrz tam, Tobiaszu – powiedział siłacz i wskazał sylwetkę starszego mężczyzny, chowającego się w cieniu palm. Z ukrycia obserwował przebieg egzekucji.

– Niech go piekło pochłonie! – Tobiasz wybiegł w jego stronę, nie przejmując się, że każdy go może zauważyć. Za nim podreptał siłacz.

Mężczyzna, musiał ich nie słyszeć, bo nawet przez chwilę nie spuścił wzroku z jednego ze skazańców. Tobiasz, wykorzystując siłę rozbiegu, ze wszystkich sił pchnął go. Mężczyzna przewrócił się i poturlał kilka metrów. Spod szmat, jakimi był okryty, można było dostrzec bogate odzienie.

– Ty jesteś nieludzki! – krzyczał Tobiasz jednocześnie kopiąc leżącego. – Dlaczego nic nie zrobiłeś?! Jedno twoje słowo i byłby wolny!

Siłacz chwycił Tobiasza i obezwładnił go.

– Opanuj się, bo zaraz legioniści się nami zainteresują.

– Dobrze, dobrze – powiedział i wydostał się z jego uścisku.

Poprawił szaty i z pogardą spojrzał na leżącego na ziemi człowieka. Ten nie zwracał na nich uwagi, tylko dalej wbijał swój wzrok w jednego ze skazańców.

– Nie poznaję cię, Tobiaszu – siłacz patrzył ze zdziwieniem na swojego towarzysza. – Kim jest ten obłąkany człowiek i czemu tak go nienawidzisz?

– To Jachid, Żyd, a jednocześnie obywatel rzymski. Nie jest obłąkany. Jest potężny, ma mnóstwo pieniędzy z handlu z rzymianami i równocześnie jeszcze potężniejsze kontakty z nimi.

Siłacz wybałuszył oczy. Człowiek nazwany Jachidem ani drgnął.

– A tam na krzyżu kona właśnie jego syn. Owszem, nie z prawego łoża, ale jego jedyny syn. Gdyby wstawił się za nim u Piłata, gdyby szepnął tylko jedno słowo, uratował by go.

– Ale on – Tobiasz chwycił człowieka za szaty i podniósł by spojrzeć mu prosto w oczy. – Nie zrobił nic. Mimo, że błagała go kobieta, którą ponoć kocha. Mimo, że błagał go o to jego syn.

Jachid milczał. Jego oczy zalepione piachem wydawały się być suche. Tobiasz rzucił go z powrotem na ziemię.

– Jak można nie posłuchać próśb i łez matki swojego dziecka? Jak można pozwolić, by zamordowano swoje dziecko? Czy ty w ogóle wiesz, co to miłość?

Siłacz westchnął:

– Nadal nie rozumiem, czemu akurat on napełnił cię takim gniewem.

– Bo on może wszystko! Ja mając połowę jego pieniędzy, kontaktów, potęgi, uczyniłbym tyle wielkich rzeczy. A już na pewno ochronił swoich najbliższych. A on z jakiegoś powodu nie zrobił nic!

Tobiasz jeszcze raz zamachnął się, ale w ostatniej chwili powstrzymał od uderzenia.

– To przez takich jak on, świat jest tak podły. Chodźmy stąd. Już po wszystkim.

Odeszli pozostawiając Jachida leżącego na ziemi. Wciąż ze wzrokiem utkwionym w jednym ze skazańców, zacisnął dłonie pełne piachu. Czarne chmury zakryły słońce. Zerwała się potężna wichura. Pioruny zaczęły rozdzierać niebo, a olbrzymie krople deszczu od razu utworzyły kałuże.

 

Rozdział 4

Nad miastem rozpętała się potężna burza. Błyskawice raz po raz rozświetlały ciemności. To właśnie w ich blasku Pisarz dostrzegł, jak podmuch wiatru urwał dużą gałąź z drzewa rosnącego przed Operą. Wicher cisnął ją akurat w nadjeżdżające auto. Zmiażdżył maskę samochodu, który następnie uderzył z impetem w pobliski mur. Nie widać było czy ktokolwiek z niego wysiadł.

– Boże – szepnął i puścił dłoń Małgorzaty. – Zawiadomcie pogotowie i straż pożarną, i niech ktoś pójdzie ze mną.

Pobiegł pchany jakimś impulsem. Przebiegł przez salę, instynktownie wybierał drogę, aż w końcu zdał sobie sprawę, że otaczają go ludzie. Znając już drogę wybiegł na parking. Obejrzał się na budynek Opery, chcąc zobaczyć, w którą stronę patrzył. Ku jego zdumieniu, na dachu zobaczył cień olbrzymiej bestii, która swoimi skrzydłami powodowała wichurę.

– To Bahamut, sprowadził burzę na życzenie Messera – usłyszał piękny kobiecy głos.

Przed nim w łachmanach stała ta sama bezdomna, którą widział przed wejściem na bal. Spojrzał na nią, ale już po chwili biegł dalej. Przebiegł koło zaparkowanych aut i wbiegł na ulicę, którą obserwował z budynku. W końcu znalazł wrak samochodu. Od razu dostrzegł ruch na tylnym siedzeniu. Drzwi były wygięte i nie dały się otworzyć, jednak pisarz zaparł się i ze wszystkich swych sił odgiął je na tyle by móc wsunąć głowę do środka. Deszcz spływał po nim. Dłonie rozcięte metalem krwawiły. Garnitur przemókł i podarł się w wielu miejscach.

W środku siedziała przerażona, dwunastoletnia dziewczynka. Ściskała dłoń przygniecionej kobiety.

– Spokojnie, zaraz przyjedzie pomoc. Wszystko będzie dobrze – zawsze trzeba tak mówić, pomyślał.

Nie miał szans wydobyć z wraku kobiety. Drzewo przygniotło ją wraz z pozostałościami auta. Poczuł, że kobieta ściska dłoń dziewczynki. Odetchnął z ulgą.

Jednak w tej samej chwili w samochód uderzył potężny podmuch wiatru. Pisarz starał się przytrzymać jak mógł konar drzewa, ale nie miał szansy powstrzymać nieuniknionego. Rozległ się dźwięk miażdżonego metalu. Dłoń kobiety trzymana przez dziewczynkę znieruchomiała.

– Mamo! – krzyczała, nie chcąc puścić. Pisarz siłą wyszarpał ją z samochodu, obawiając się, że następny podmuch może spowodować, że również zostaną zmiażdżeni.

Dziewczynka płakała, wyrywała się i krzyczała. Pisarz chciał ją jakoś uspokoić, przytulić, ale na niewiele się to zdało.

W końcu usłyszał syreny, a potem w blasku świateł, ktoś zabrał z jego ramion dziewczynkę i zaprowadził ją do karetki. Strażacy zajęli się wydobywaniem ciała z wraku. Pisarz w szoku, bezwładnie, niezaczepiany przez nikogo, oddalił się z miejsca wypadku. Przemoczony deszczem tępo patrzył na swoje pocięte dłonie, z których ciągle płynęła krew. W jego pamięci wciąż przewijał się moment, gdy podmuch wiatru uderzył w samochód. Czuł bezsilność. Bezskutecznie zaciskał pięści, wygrażając ukrytemu za chmurami niebu.

– Wiesz, kto jest za to odpowiedzialny – usłyszał piękny głos. Przed nim stała bezdomna, jednak zamiast łachmanów otaczała ją biała poświata.

– Możesz go pokonać. Możesz go zniszczyć. Możesz zmienić świat.

Pisarz był olśniony jej pięknem. Kobieta otoczona białymi piórami dawała mu się porównać tylko do anioła.

– Ale jak? – spytał.

– To w darze dla ciebie.

Podała mu szablę w czarnej pochwie. Gdy wyciągnął ją z niej, ostrze błysnęło w świetle błyskawicy.

– Szablą mam pokonać szatana? – spytał powątpiewając.

– Nie samą szablą, a nienawiścią. To nienawiść zabija! – powiedziała i w błysku kolejnej błyskawicy zniknęła.

Pisarz z powrotem schował szablę do pochwy i pobiegł do opery.

 

Małgorzata stała w ciemnościach raz po raz rozświetlanych przez pioruny. Nie wiedziała, co się działo ani gdzie jest. Ostatnią rzeczą jaką pamiętała, był złośliwy uśmiech Lamii i smutne spojrzenie Messera, gdy wraz z pisarzem powiedzieli nie. Zacisnęła dłoń. Pisarza nie było. Nikogo nie było wokół niej, była sama. Nagle w blasku błyskawicy dostrzegła wąsy.

– Rokita? – spytała.

Włączyło się malutkie światełko. W nim ujrzała demona, który w wyciągniętych dłoniach trzymał album ze zdjęciami.

– Podpisz z nami umowę, a staniesz się sławna i bogata. Ludzie zaczną cię doceniać. Będziesz mogła zrealizować wszystkie swoje marzenia. Będziesz mogła ochronić wszystko, co najcenniejsze dla ciebie. Kto wie, co niesie ze sobą przyszłość?

Spojrzała w jego oczy i nagle poczuła jak przenosi się w inny czas. Widziała siebie, swoje dzieci, widziała jak dzięki pomocy Messera jest w stanie je uchronić. Jak dzięki Messerowi jej mąż (mimo wysiłków nie potrafiła dostrzec jego twarzy) wychodzi cało z niebezpiecznego wypadku.

Wizja zniknęła zastąpiona przez następną.

– A to będzie, jak nie podpiszesz umowy.

Widziała siebie w malutkim pokoiku, płaczącą. Czuła, że utraciła szczęście, nie potrafiła go ochronić. Nie było już z nią nikogo. Ciasne ściany wydawały się krzyczeć do niej. Łzy płynęły po twarzy. Samotność ściskała jej serce. I wtedy, mimo tego cierpienia, poczuła siłę, o której wcześniej mówił Rokita. Wiedziała, że nie odda tego co ma, lub tego co dopiero będzie miała, nawet jeśli miałaby to później stracić.

– Dosyć! – krzyknęła. – Podaj mi tą umowę!

Znów wróciła do przeszklonej sali. Przed nią stał tylko Rokita pokazujący stolik, na którym leżała umowa.

Podeszła do niego, wzięła umowę i podarła ją na strzępy.

– Nigdy, nigdy! – krzyczała. – Kłamstwa mnie nie przekonają. Sama mam siłę. Nigdy jej nie oddam!

Rokita pokłonił się.

– Twoja wola zadecydowała.

Małgorzata poczuła jak duma wypełnia jej serce. Udało się jej oprzeć pokusie Messera, udało jej się zachować samą siebie. Zaczęła się śmiać, gdy widziała jak raz po raz Rokita kłania się przed nią, gratulując zwycięstwa. Z radości zaczęła tańczyć wraz z demonem. Mogła być z siebie dumna, pokonała wroga ludzi! Czuła się cudownie, jakby rosły jej skrzydła, a nad głową pojawiła się aureola. I właśnie wtedy poczuła, że czas jej ucieka. Poczuła, że jednak dała się oszukać i ta cała radość i pycha miały ją tylko zatrzymać. Pchnęła Rokitę w stronę stolika. Demon przewrócił go i sam z łoskotem spadł na ziemię. Małgorzata biegła przed siebie ufając, że to instynkt ją poprowadzi. Modliła się tylko, żeby zdążyć na czas.

 

Do zbierającego się z podłogi Rokity podszedł Kaduk. Kręcąc głową w niezadowoleniu, powiedział:

– Już myślałem, że się tobie uda – pomógł mu się podnieść. – Ale z tą aureolą i skrzydłami to przesadziłeś.

Rokita wzruszył ramionami.

– A jak poszło Omercie i Bahamutowi?

– Idealnie – Kaduk wyszczerzył swoje ząbki. – Niestety, Małgorzata może zdążyć.

– Los zadecyduje.

Demony rozpłynęły się w powietrzu.

 

Pisarz siłą impetu wpadł do środka Opery. Staranował stojącego przy wejściu ochroniarza i wtopił się w tłum ludzi. Jego wygląd budził spore zainteresowanie gości. Podarty, przemoknięty deszczem i poplamiony krwią garnitur, obłąkane spojrzenie i szabla, którą miał w ręku, powodowała, że wszyscy myśleli, że zaprasza na jakieś przedstawienie. Przynajmniej nikt nie wchodził mu w drogę. W końcu znalazł drewniane drzwi, przez które przeprowadził go Kaduk. Rozpędził się i kopnięciem je wyważył. Wśród kurzu i drzazg, zbiegł schodami na dół.

Sala balowa była pusta. Tu i ówdzie paliły się pochodnie rozświetlające ciemności. Na stołach nie leżało już nic. Miejsce orkiestry świeciło pustką. Wciąż naokoło stały sztalugi ze zdjęciami Małgorzaty. Pisarzowi wydawało się, że ciągle zmieniają się i drżą. Nagle poczuł, że zbliżają się do niego. Wyciągnął szablę. Ostrze zajaśniało światłem. Odrzucił pochwę w kąt i zamknął oczy.

– Nienawiść zabija – powiedział cicho i przypomniał sobie śmierć kobiety. Swoją bezsilność i podmuch wiatru, który o tym zadecydował. Rzucił się do przodu siekąc szablą na oślep we wszystkie strony. Czuł jak broń prowadzi jego ramię, jak pomaga mu wymierzać ciosy. Dopiero po chwili znieruchomiał i otworzył oczy. Coś ciepłego i lepkiego miał na twarzy. W ustach poczuł smak krwi. U jego stóp leżeli posiekani Kaduk i Rokita. Przed nim, z trudem łapiąc powietrze stał olbrzym. Przyciskał dłoń do krwawiącego boku.

– Ciebie nazywają Bahamutem? – spytał Pisarz.

Demon tylko ryknął i runął do przodu usiłując chwycić i zmiażdżyć człowieka. Pisarz z łatwością odskoczył, a następnie podłożył mu nogę. Bahamut z hukiem opadł na posadzkę. Zanim zdążył się podnieść, Pisarz już był przy nim z uniesioną do góry szablą. Potężnym cięciem odrąbał demonowi głowę, która potoczyła się pod jeden ze stołów. Z szyi popłynęły strumienie krwi, pokrywające całą podłogę. Pisarz rozejrzał się po swoim krwawym dziele i pobiegł w stronę zasłony.

 

Małgorzata biegła ciemnymi, wąskimi korytarzami. Nie wiedziała gdzie jest, ani jak ma się wydostać z tego labiryntu. Biegła jednak przed siebie, mimo że suknia zaplątywała jej nogi, mimo że czuła się coraz bardziej zmęczona.

– Muszę go uratować – myślała. – Sam nie ma szans.

Demony ją otaczały, ale żaden nie miał pomysłu jak ją zatrzymać. Biegła więc dalej.

 

Tymczasem Pisarz przedarł się przez kurtynę i znów znalazł się w ciemnej, przeszklonej sali. Na zewnątrz nie szalała już burza. Nawet deszcz przestał padać. Mrok rozświetlały tylko światła karetek i straży pożarnej.

Na środku pokoju stała Lamia, zasłaniając wózek inwalidzki własnym ciałem. Wyciągnęła dłonie przed siebie i krzyknęła starym, łamiącym się głosem:

– Zostaw go w spokoju!

Dopiero teraz Pisarz zdał sobie sprawę, jak staro wygląda Lamia. Spod czarnego welonu wypływały siwe włosy. Nie zamierzał jednak zastanawiać się nad czymkolwiek. Dał się ponieść nienawiści i z całej siły odepchnął demona w bok. Lamia poturlała się aż do samej ściany. Pisarz podniósł szablę chcąc szybko wszystko skończyć. Jednak nie zadał ciosu, bo na wózku siedział białowłosy, może dwunastoletni chłopiec.

– Chcesz mnie unicestwić? Mnie, który jedyny was ludzi kocha – powiedział cienkim głosikiem. – To ja jako jedyny sprzeciwiłem się Bogu, gdy was tworzył, bo widziałem… Widziałem wasze cierpienia, wasze smutki, zatopienie się w nienawiści. A Bóg mnie za to przeklął. Tak jak i was.

Pisarz z całej siły kopnął w wózek. Ten wyrzucił chłopca na podłogę. Zanim zdołał się podnieść Pisarz już był przy nim.

– Dość twoich kłamstw!

Chłopiec zaczął pogodnie się śmiać.

– Same kłamstwa! Ale ja jestem wolnością! Ja daję im wybór! Nienawidzę was ludzi, za to, że istniejecie! Jesteście głupimi, nic nie wartymi istotami!

– Koniec z tobą! – krzyknął Pisarz i zadał straszliwe cięcie.

W tym samym momencie, nie wiadomo skąd, pojawiła się Małgorzata. Zręcznie uniknęła szponów Lamii chcących ją powstrzymać i niewiele myśląc rzuciła się na białowłose dziecko zasłaniając je przed ciosem. Pisarz w ostatniej chwili, wbrew woli miecza, zmienił kierunek uderzenia, tak, że szabla tylko zahaczyła o suknię Małgorzaty. Ostrze odbiło się od podłogi i wypadło mu z dłoni.

– Co ty robisz? – krzyknęła wciąż ściskając chłopca w ramionach.

Zszokowany, zabrudzony krwią, Pisarz cicho odpowiedział:

– To szatan.

Małgorzata wstała, w jej oczach płonął gniew.

– To jest dziecko! Nie mogę uwierzyć, że chciałeś zamordować dziecko?

Zanim zdążył otworzyć usta białowłosy chłopiec rozpłynął się w powietrzu. Przed nimi stanęła Lamia:

– Śmieliście przeciwstawić się woli Messera! Zginiecie rozszarpani przez jego sługi – krzyknęła przeciągle w niezrozumiałym języku.

W Sali pojawili się Kaduk, Rokita i Bahamut.

– Naprawdę możemy? – spytał Kaduk.

– Cudownie – odpowiedział Rokita.

Bahamut tylko zaryczał niezrozumiale.

Pisarz zasłonił Małgorzatę.

– To niemożliwe, zabiłem was!

– Czujemy się już lepiej – powiedział szczurzy demon.

Tymczasem Rokita był już o krok od Pisarza, uśmiechając się do niego strasznie.

– Nic nie możecie nam zrobić! Jesteście tylko złymi duchami!

Demon niedbale machnął dłonią. Pisarz instynktownie zasłonił dłonią twarz, po czym poczuł ból. Jego ręka została poszarpana. Krwawiła. Człowiek krzyknął ze strachu i sięgnął drugą dłonią po szablę. Jednak broń zamieniła się w żmiję usiłującą go ugryźć.

– Oszalałeś – krzyknęła Małgorzata, ciągnąc go za dłoń. – Musimy uciekać!

– Ale jak…

Nie usłyszał już odpowiedzi, bo biegł co tchu za Małgorzatą. Prowadziła go labiryntem uliczek i przejść. Nie znała drogi, ale znów zawierzyła swojemu instynktowi. W końcu natrafili na stare, drewniane drzwi, które natychmiast otworzyli. Przeszli przez nie i znaleźli się na podwórzu z tyłu Opery.

– Udało się! – Małgorzata rzuciła się Pisarzowi na szyję. Od razu poczuł jej ciepło. Uśmiechnął się, gdy jej piękne włosy połaskotały go w nos. Zadowolenie zmieniło się w przerażenie, gdy za plecami Małgorzaty pojawił się Bahamut. Gigant wymierzył cios i chybił o centymetry, bo Pisarz zdołał odsunąć się wraz z Małgorzatą w bok. Zaczęli uciekać dalej.

– Nie możemy wiecznie uciekać!

Małgorzata nagle chwyciła się za czoło:

– Wiem! Prowadź do swojego mieszkania!

Pisarz postanowił nie pytać się, po co. Gdy wsiadali do samochodu, pojawił się Rokita. Demon wyciągnął dłoń w kierunku silnika, który zawarczał i zamilkł. Zostawili bezużyteczny pojazd za sobą i nie mając dużego wyboru, pobiegli pustymi ulicami. Za sobą wciąż czuli pościg. Demony jakby specjalnie nie chciały ich dogonić. Ani nie zbliżały się, ani oddalały. W końcu Pisarz wyciągnął dłoń i pokazał jeden z bloków:

– To tam – krzyknął.

Wpadli na klatkę schodową i wbiegli na górę przeskakując co dwa schody. Na czwartym piętrze Pisarz zatrzymał Małgorzatę i trzęsącymi się dłońmi otworzył drzwi od swojego mieszkania. Wpadli do środka.

– Myślisz, że tu będziemy bezpieczni? – spytał.

Małgorzata rozejrzał się dookoła i nie mogła powstrzymać się od komentarza:

– Ale tu bajzel!

– No wiesz…

– Dobrze, nie ważne! Gdzie masz to swoje opowiadanie.

– Powieść – poprawił ją, ale widząc jej mordercze spojrzenie natychmiast wskazał na laptopa.

– Włącz go i pośpiesz się, bo czuję, że są coraz bliżej.

Pisarz usiadł na krześle i siłą woli poganiał Windowsa, by szybciej się uruchomił. Małgorzata stała nad nim. Nagle krzyknęła, gdy zobaczyła, że w pokoju pojawił się Kaduk. Złowieszczo świecił swoimi czerwonymi oczyma i powolutku zbliżał się do niej.

– Musisz usunąć swoje opowiadanie! Gdy go nie będzie, oni znikną!

Pisarz wrzucił pliki do kosza, ale zawahał się, gdy system spytał czy chce go opróżnić. To starczyło demonowi, by wyciągnął dłoń w stronę kobiety. Poleciała odepchnięta niewidzialną siłą w stronę ściany i padła nieprzytomna. Dopiero wtedy przerażony Pisarz ostatecznie usunął plik z opowiadaniem. Kaduk, który stał nad oszołomioną kobietą rozpłynął się w powietrzu.

– Idiota, idiota – powtarzał, gdy wziął Małgorzatę w ramiona. – Boże, żeby nic jej się nie stało!

Delikatnie dotknął jej szyi i ku jego uldze poczuł puls. Jeszcze bardziej ucieszył się, gdy zobaczył jak otwiera oczy.

– Przepraszam, przepraszam… – zaczął powtarzać.

– Nie masz za co – powiedziała słabym głosem. – Po prostu szybciej się nie dało! Na szczęście chyba nic mi nie jest.

Dało się szybciej, pomyślał Pisarz. Nie wiedział jak ma powiedzieć, że przez jego głupotę i nic nie warte opowiadanie nieomal nie straciła życia.

– Dlaczego tak nagle posmutniałeś? – spytała. – Mi nic nie jest, a opowiadanie napiszesz jakiś nowe, na pewno też będzie świetne!

– To nie o to chodzi, bo ja… – nie dała mu dokończyć.

– Jak masz właściwie na imię?

– Michał.

– Michale, – uśmiechnęła się do niego jak najładniej potrafiła – mógłbyś mnie już puścić, bo troszkę mnie zgniatasz!

– Ojej, przepraszam – zdał sobie sprawę, że rzeczywiście wciąż ją ściska w swych ramionach.

Pomógł jej wstać.

– I co teraz? – spytał zmartwionym głosem. Poczuł jak bardzo jest zmęczony. Wisiały na nim strzępy poszarpanego i zakrwawionego garnituru.

– Lamia i reszta demonów nie wybaczy nam. Będą nas popychać pod koła samochodów, powodować choroby i inne nieszczęścia. Aż wreszcie nie zostanie z nas nic…

Przypomniał sobie śmierć, której był świadkiem. Poczuł się bezsilnie. I wtedy spojrzał na Małgorzatę. Uśmiechała się do niego i jednocześnie masowała sobie obolałe stopy.

– Buty mnie obcierają – powiedziała usprawiedliwiająco.

Po czym wstała i spojrzała prosto w jego oczy.

– Taki duży, a boi się diabłów.

– Ale przecież sama widziałaś… – zaczął się tłumaczyć.

– Widziałam, ale to była noc, a teraz jest dzień. Jeśli ktoś wpadnie pod samochód, to przez przypadek. Zachoruje, to przez bakterie, wirusy lub inne świństwa. Żyjemy tu i teraz. Nie lękaj się, Michale. Zresztą – chwyciła się za głowę – muszę natychmiast zobaczyć się z siostrą. Pewnie się zamartwia.

– Do zobaczenia, Michale! – pomachała mu i wybiegła z mieszkania.

Michał usiadł ciężko na łóżku. Zaczął zastanawiać się, co to wszystko miało znaczyć. Za oknem powoli pojawiały się pierwsze promienie słońca. Zapowiadał się pogodny dzień. Gdy poczuł podmuch wiatru z otwartego okna, zrozumiał, że coś mu umyka. Jakaś myśl, którą nie potrafił sprecyzować. Nagle otrząsnął się, z rozmachem dłonią uderzył w czoło, zerwał się na nogi i pobiegł za nią.

 

KONIEC

Koniec

Komentarze

Niektóre wątki tak podobne do M&M, że to aż przesada.

Wykonanie mogło być dużo lepsze. Interpunkcja kuleje, czasem zapis dialogów też. Mahdi czy Mahbi? Przydałoby się wyciąć niektóre zaimki. Niekiedy masz problem z pisownią łączną/ rozdzielną.

odrzekł drugi poprawiając swój turban.

Przecinek po “drugi” – zawsze w zdaniach złożonych z imiesłowem. Swój można spokojnie usunąć. Nie tylko ten zresztą.

Słońce zachodziło nad horyzontem.

A to chyba jakaś anomalia astronomiczna.

który wjechał na peron 3 tor 4.

W beletrystyce liczby raczej piszemy słownie.

– Sprawa podsądnego z Galilei odesłana przez tetrarsze.

Dlaczego “tetrarsze”?

Już po chwili, przed jego tronem stał dwudziestokilkuletni mężczyzna.

A on nie powinien mieć ponad trzydziestu lat?

– Mam dziwne przeczucie – pomyślała, kiedy szczelniej usiłowała się przykryć sweterkiem pożyczonym od siostry.

Laska na imprezę w operze idzie w sweterku i to pożyczonym? Żakiet, bolero, ale nie sweter.

– Acha.

Aha.

Miała w końcu tą siłę,

Tę siłę.

Jest potężny, ma mnóstwo pieniędzy z handlu z rzymianami

Dałabym Rzymianom dużą literę. W tym kontekście to określenie mieszkańców imperium, a nie miasta.

Babska logika rządzi!

Wielkie dzięki za uwagi! Twoja krytyka jak zawsze w 100% słuszna.

Oczywiście, że powinien mieć ponad trzydzieści lat (ale porażka).

 

Pozdrawiam! 

 

Czytałam z mieszanymi odczuciami. Podeszłam ze zrozumieniem do Twojej próby zmierzenia się z legendą, ale, choć Małgorzatę i resztę postaci przeniosłeś do czasów nam współczesnych, nie mogłam pozbyć się wrażenia, że nazbyt kurczowo trzymasz się pierwowzoru. Innymi słowy – Bułhakow zdominował Boliwara.

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia.

 

Nie­opo­dal ich klę­czał na roz­grza­nym pia­chu czło­wiek.Nie­opo­dal nich klę­czał na roz­grza­nym pia­chu czło­wiek. Albo: Nieopodal, na rozgrzanym piachu, klęczał człowiek.

 

– Po­wie­dział, że … – za­czął Sardi… – Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

wstu­ku­jąc ko­lej­ne słowa w kla­wia­tu­rę. Za­sta­wiał się nad każ­dym sło­wem. – Powtórzenie.

 

Wnę­trze urzą­dzo­ne było skrom­nie, bez prze­py­chu. – Zbędne dopowiedzenie. Skoro wnętrze było skromne, to już wiadomo, że bez przepychu.

 

– W mo­men­cie, gdy prze­kro­czył próg na­sze­go domu, Jakub stał się na­szym go­ściem i … – Zbędna spacja przed wielokropkiem. Powtórzenie.

 

z po­gar­dą spoj­rza­ła się na nie­chcia­ne­go go­ścia… – …z po­gar­dą spoj­rza­ła na nie­chcia­ne­go go­ścia

W takich zdaniach jak to, zaimek zwrotny jest zbędny. Ten błąd pojawia się wielokrotnie także w dalszej części opowiadania.

 

Jakub jesz­cze przez chwi­le zdzi­wio­ny… – Literówka.

 

Idź do za­uł­ku na pół­no­cy mia­sta.Idź do za­uł­ka na pół­no­cy mia­sta.

 

Tylko zrób to szyb­ko, zanim za­czną cię o co­kol­wiek po­dej­rze­wać. Zro­bią dla cie­bie wszyst­ko, za moje złoto. Więc zrób z nich dobry uży­tek. – Powtórzenia.

 

Gdyby wy­star­cza­ją­co szyb­ko nie po­wie­dział kto go przy­słał, sam zo­stał­by prze­ku­ty mie­czem. – Zapewne przekuty na lemiesz.

Sprawdź znaczenie słów: kućkłuć.

 

Straż­ni­cy za­czę­li mijać za­sadz­kę nie zda­jąc sobie o niej spra­wy.Straż­ni­cy za­czę­li mijać za­sadz­kę, nie zda­jąc sobie z niej spra­wy.

 

– A takie kłam­stwo pro­wa­dzi do … . – Zbędna spacja przed wielokropkiem. Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

Po omac­ku za­pa­lił świa­tło w małej lamp­ce… – Raczej: Po omac­ku za­pa­lił małą lamp­kę

 

Dwo­rzec był wiel­ką sta­lo­wo– be­to­no­wą kon­struk­cją.Dwo­rzec był wiel­ką sta­lo­wo-be­to­no­wą kon­struk­cją.

 

to­piąc wszyst­ko w szaro bu­rych ko­lo­rach. – …to­piąc wszyst­ko w szarobu­rych ko­lo­rach.

 

Kro­ple desz­czu ukle­py­wa­ły jego włosy i spły­wa­ły po jego szczu­rzej twa­rzy. – Czy oba zaimki są konieczne?

Czy deszcz uklepuje włosy, czy raczej moczy je i sprawia, że są ulizane?

 

Jego oczy co chwi­la ana­li­zo­wa­ły wszyst­ko na około.Jego oczy co chwi­la ana­li­zo­wa­ły wszyst­ko naokoło.

 

Oczy nie wi­docz­ne zza obrzmia­łych po­wiek… – Oczy, niewi­docz­ne zza obrzmia­łych po­wiek

 

Po czym za­czął ście­rać wodę ze swo­je­go fraku.Po czym za­czął ście­rać wodę ze swo­je­go fraka.

Ten błąd pojawia się jeszcze w dalszej części opowiadania.

 

Lu­dzie sta­ra­li nie zwra­cać na niego uwagi.Lu­dzie sta­ra­li się nie zwra­cać na niego uwagi.

 

Każde miało wiel­ki ple­cak, na gło­wie jed­na­ko­we szkol­ne czap­ki. – Ile czapek miało każde na głowie?

 

przy­wo­ła­ny z po­wro­tem miał sta­nąć u boku Mes­se­ra pod­czas balu. Jed­nak przed­tem miał spraw­dzić czy wszyst­ko jest go­to­we. Hotel, w któ­rym mieli prze­by­wać… – Objaw miałozy.

 

Za­strzygł małym nosem i wbił w nią spoj­rze­nie swo­ich ma­lut­kich, szyb­kich oczu. – Jak strzyże się nosem? Na czym polega szybkość oczu?

 

Nie pa­trzył jak go prze­no­szą go z po­wro­tem do cel. – Dwa grzybki w barszczyku.

Jeśli był jeden, to do ilu cel mogli go przenieść?

 

za­wie­ra on jej zdję­cia. Były one wy­raź­nie lep­szej ja­ko­ści. Naj­wy­raź­niej ktoś… – Powtórzenia.

 

Jesz­cze przez chwi­lę my­ślał o jej brą­zo­wych, tań­czą­cych na wie­trze wło­sach, o jej oczach, któ­rych spoj­rze­nie tak go onie­śmie­li­ło, o jej czar­nej spód­nicz­ce i czar­nym swe­trze ide­al­nie pod­kre­śla­ją­cym jej fi­gu­rę. O jej ustach… – Przykład nadmiaru zaimków.

 

Wes­tchnął i roz­ma­rzo­nym wzrok wbił… – Literówka.

 

to na­tych­miast dzwo­ni po po­li­cje. – Literówka.

 

No i ma wspa­nia­łe po­wo­dze­nie u wszyst­kich Su­kub­bów. – Literówka.

 

Ro­ki­ta po­wie­dział jej, że nie wąt­pił w jej siłę, gdyż wszyst­kie ko­bie­ty z jej rodu po­sia­da­ły. – Kolejny przykład nadmiaru zaimków.

 

-Ten z dwoma pa­ra­mi skrzy­deł… – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Wrota u szczy­tu Sali otwar­ły się. – Dlaczego sala jest napisana wielką literą?

 

Ro­ki­ta wy­ko­nał w po­wie­trzu kilka ge­stów, za­ci­snął dłoń w po­wie­trzu… – Powtórzenie.

 

Nie istot­ne – po­wie­dzia­ła Lamia zim­nym gło­sem. – – Nieistot­ne – po­wie­dzia­ła Lamia zim­nym gło­sem.

 

gdyby szep­nął tylko jedno słowo, ura­to­wał by go. – …gdyby szep­nął tylko jedno słowo, ura­to­wałby go.

 

Po­biegł pcha­ny ja­kimś im­pul­sem. Prze­biegł przez salę, in­stynk­tow­nie wy­bie­rał drogę, aż w końcu zdał sobie spra­wę, że ota­cza­ją go lu­dzie. Zna­jąc już drogę wy­biegł na par­king. – Powtórzenia.

 

Gar­ni­tur prze­mókł i po­darł się w wielu miej­scach. W środ­ku sie­dzia­ła prze­ra­żo­na, dwu­na­sto­let­nia dziew­czyn­ka. – Dziewczynka siedziała w środku zniszczonego garnituru? ;-)

 

Pi­sarz sta­rał się przy­trzy­mać jak mógł konar drze­wa, ale nie miał szan­sy po­wstrzy­mać nie­unik­nio­ne­go. – Nie brzmi to zbyt dobrze.

 

Podaj mi umowę!Podaj mi umowę!

 

Demon prze­wró­cił go i sam z ło­sko­tem spadł na zie­mię. – Są w pokoju, więc: Demon prze­wró­cił go i sam z ło­sko­tem spadł na podłogę.

 

Pi­sarz już był przy nim z unie­sio­ną do góry sza­blą. – Masło maślane. Czy mógł mieć szablę uniesioną do dołu?

 

W Sali po­ja­wi­li się Kaduk, Ro­ki­ta i Ba­ha­mut. – Literówka.

 

Demon nie­dba­le mach­nął dło­nią. Pi­sarz in­stynk­tow­nie za­sło­nił dło­nią… – Powtórzenie.

 

– Do­brze, nie ważne!– Do­brze, nieważne!

 

uśmiech­nę­ła się do niego jak naj­ład­niej po­tra­fi­ła… – …uśmiech­nę­ła się do niego, naj­ład­niej jak po­tra­fi­ła

 

Lamia i resz­ta de­mo­nów nie wy­ba­czy nam.Lamia i resz­ta de­mo­nów nie wy­ba­czą nam.

 

Jakaś myśl, którą nie po­tra­fił spre­cy­zo­wać.Jakaś myśl, której nie po­tra­fił spre­cy­zo­wać.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nowa Fantastyka