- Opowiadanie: HPL - INSTRUKTOR

INSTRUKTOR

Powieść, której pomysł zrodził mi się w głowie już kilka lat temu. Do jakiego gatunku ją zaliczyć? Nie wiem do końca. Może czytelnicy potrafią ją sklasyfikować.  Jest to tekst, który zawiera elementy sci-fi, fantasy, przygody, powieści dla młodzieży, romansu, może nieco sensacji…

Jestem pewien, że będą próby porównywania z jakimiś książkami. No i w porządku. Myślę, że tylko najwięksi geniusze pióra są w stanie napisać coś, czego nie da się porównać do niczego innego. Ja za geniusza się nie uważam, więc niechcący w moim tekście bez wątpienia będą pojawiały się echa powieści i opowiadań czytanych kiedyś.

Powieść (proszę wybaczyć, że ośmielam się ten mój tekst nazywać w ten sposób), jest dość długa. Piętnaście rozdziałów. Wiele szczegółów, wyjaśnień, pojawia się stopniowo w trakcie lektury. Taki miałem zamysł. Czy to dobrze, czy źle? Proszę o opinie. Uważam jednak, że nie można wszystkiego wyjaśniać na samym początku.

Zapraszam do czytania „Instruktora”.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

INSTRUKTOR

Rozdział 1­

 

WYPADEK

 

 

„Co ja miałam jeszcze kupić?” – myślała Ania.

– Kaja, cukier czy sól, co mama mówiła? – spytała.

Młodsza siostra Ani, ośmioletnia blondynka w okularach, spojrzała zdziwiona.

– Nie wiem – odparła beztrosko. – Mogłaś słuchać.

Szły do widocznego już po drugiej stronie ulicy Witkiewicza sklepu spożywczego. Drewniany budynek ze spadzistym dachem i trzema facjatkami, podobnie jak wszystkie domy w Kazimierzu Dolnym objęty był ochroną konserwatora zabytków. Tylko mały napis na froncie informował o jego przeznaczeniu. W sezonie turystycznym w niewielkim wnętrzu panował najczęściej niemiłosierny tłok, a że był właśnie początek lipca siostry z niewesołymi minami otworzyły drzwi. W środku ujrzały ponad dziesięć osób stojących w kolejce. Zapowiadało się kilkanaście minut czekania. Pocieszeniem był fakt, że sklep posiadał klimatyzację, co dawało ulgę od panującego upału. Lipiec jakby chciał udowodnić, że nie na darmo nosi miano najgorętszego miesiąca polskiego lata. Wchodząc, dziewczynki minęły się z mężczyzną, który dość energicznie otwierał kupioną przed chwilą paczkę papierosów. Po dobrym kwadransie Ania z Kają uporały się z zakupami i chwilę później znów spłynął na nie lejący się z nieba żar. Ruszyły wolno w stronę klasztoru, przed którym w prawo skręca się na Krakowską, gdzie mieszkały. Kiedy przedarły się przez grupę wycieczkową wracającą ze zwiedzania klasztornego wzgórza weszły prosto w chmurę dymu tytoniowego. Ania spojrzała z niezadowoleniem w stronę siedzącego na ławce palacza. Był to ten sam mężczyzna, z którym minęły się wchodząc do sklepu.  Palący zrobił niewinną minę i zaciągnął się z wyraźną przyjemnością kolejną porcją dymu. Nastolatka wzruszyła ramionami i ruszyły z siostrą dalej. 

Ania skończyła w czerwcu szesnaście lat. Była blondynką o niebieskich oczach. Nie uważała siebie za piękność, ale przyciągała uwagę płci przeciwnej. Odruchowo wyprostowała się. Miała na sobie żółtą koszulkę na ramiączkach, dżinsowe szorty i klapki. Wiedziała, że młoda dziewczyna w takim stroju działa na facetów. Mężczyzna rzeczywiście obserwował nastolatkę i jej młodszą towarzyszkę, gdy dźwigając zakupy podążały wąskim chodnikiem w górę Krakowskiej. Zgasił niedopałek i ruszył spacerkiem w tym samym kierunku. Miał ustalić szczegóły nagłośnienia na zbliżającej się imprezie dla dzieci w parku linowym. Powietrze wydawało się lekko falować od upału, chociaż było dopiero po dziesiątej. Mężczyzna wciąż widział przed sobą dziewczynki niosące torbę. Kiedy minęły popularny wśród przyjeżdżających do Kazimierza artystów Dom u Profesora, w panującą ciszę wdarł się narastający dość szybko warkot silnika. Mężczyzna odwrócił się i w ostatniej chwili odskoczył na siatkę ogrodzeniową biegnącą przy chodniku. Sporych rozmiarów betoniarka przejechała niemal ocierając się o niego. Pojazd posuwał się dalej wzbudzając tumany kurzu. Ania, idąca po prawej stronie, zdążyła przylgnąć do płotu, ale Kaja, która z trudem dźwigała trzymaną torbę, zachwiała się i mężczyzna ułamek sekundy później zobaczył biały obłoczek pyłu z pękających paczek mąki i przewracające się na chodnik ciało młodszej z dziewczynek.

Betoniarka znikała już za łukiem drogi. Kierowca chyba nawet nie zauważył, że kogoś potrącił. Mężczyzna podbiegł do leżącej. Ania stała jak sparaliżowana, patrząc na siostrę. Skóra na prawym przedramieniu Kai była pęknięta od uderzenia. Rana miała prawie dziesięć centymetrów długości. Mężczyzna zauważył też natychmiast, że kość jest złamana. Dziewczynka była jednak przytomna. Pojękiwała cicho, a po policzkach płynęły strużki łez. Wyglądały groteskowo na twarzy pokrytej białym pyłem z roztrzaskanych paczek mąki.

Mężczyzna rozejrzał się w prawo i w lewo. Pusto. „Cholera” – pomyślał – „Nie mogę tego robić.” Spojrzał przez chwilę w oczy starszej dziewczyny. Patrzyła na niego z taką nadzieją na pomoc, na jakiś cud. „Dlaczego musiałem akurat trafić na coś takiego?”

– Pogładź ją delikatnie po głowie – powiedział.

Nastolatka była tak przerażona, że wykonała polecenie jak automat.

– Odwróć głowę. Nie patrz.

Ania zaczęła spoglądać bezmyślnie na zielone krzewy rosnące w pobliżu. Nieznajomy przyłożył delikatnie palec wskazujący i środkowy do czoła leżącej, wciąż przytomnej Kai. 

– Nie bój się. Zaraz przestanie boleć – powiedział, starając się, aby jego głos brzmiał jak najbardziej uspokajająco.

Po chwili ujął w dłonie zmasakrowaną rękę. Ania nie wytrzymała. Musi widzieć, co ten nieznany facet robi z jej siostrą. Nadal nie rozumiała, co się właściwie dzieje. Stała wciąż, nie mogąc się ruszyć z przerażenia. Myśli przebiegały jej przez głowę w szalonym tempie. Była przecież odpowiedzialna za Kaję, miała jej pilnować. Co powie w domu? Co robi ten człowiek? Kim on jest? Nagle uświadomiła sobie, że skądś go zna. To jeden z pracowników Ośrodka Kultury.

Patrzyła na ręce mężczyzny przesuwające się wolno nad ciałem siostry. Rozerwana skóra, niczym w filmie odtwarzanym od tyłu, zaczęła się zrastać. Ania pomyślała, że z jej umysłem dzieje się coś złego. Przecież to co widziała, nie mogło się dziać naprawdę.

Od wypadku minęło nie więcej niż dziesięć minut. Mężczyzna rozejrzał się znów z niepokojem wzdłuż lewej i prawej strony ulicy. Zakrawało na cud, że w sezonie, w Kazimierzu, nadal nie było tu nikogo oprócz nich. Może to z powodu upału? Kaja wciąż leżała tam, gdzie upadła. Po strasznej ranie nie było już śladu.

– Poruszaj palcami – powiedział. – Powoli.

Dziewczynka zrobiła to, o co poprosił. Ania, nie wierząc przez cały czas w to, co widzi, obserwowała, jak palce siostry drgnęły, a po chwili zaczęła nimi poruszać. Zapominając zupełnie w jakim stanie była jej ręka jeszcze kilka minut temu, podrapała się nią w nos pokryty mąką. Ania zaczęła jednocześnie śmiać się i płakać.

– Kaja, Kaja, kochana. Moja kochana siostrzyczko.

Objęła ją i zaczęła tulić, całować po policzkach. Mężczyzna uśmiechnął się. „Warto było. Jednak warto”. – Pomyślał.

– No już dobrze – zwrócił się do Ani – Bo ją udusisz.

Umysł starszej z dziewczyn zaczynał powoli wracać do normalnego funkcjonowania. Wciąż trzymając dłoń siostry spojrzała na mężczyznę.

– Dziękuję – powiedziała patrząc mu w oczy – Nie wiem, co mam powiedzieć. Dziękuję. Ja właściwie nie jestem pewna, czy to wszystko dzieje się naprawdę.

Puściła Kaję i uścisnęła ręce Askaniusza. Ręce, które uratowały jej małą siostrzyczkę. Mężczyzna drgnął. W pierwszej chwili pomyślał, że to wina upału i lekkiego zmęczenia, jakie odczuwał po stracie energii włożonej w ratowanie dziewczynki. Jednak czuł to. Cały czas, kiedy Ania go trzymała, czuł to. Nigdy się nie mylił. Zawsze bezbłędnie rozpoznawał charakterystyczny, wibrujący prąd. Ale jak to możliwe? Przecież tak niewielu ludzi posiada ten dar. Ta nastolatka? Ona? Może to wszystko nie było przypadkiem?

Spojrzał na Anię uważniej. Oczy. Jaki ma kolor oczu? Zasnute lekką mgiełką wzruszenia lśniły tak czystym błękitem, że był już pewien. Ale kim ona jest?

– Jak masz na imię? – zapytał.

– Ania.

– Posłuchaj – zaczął mówić bardzo powoli i spokojnie. – Wiem, że jesteś zdenerwowana. Wiem, że trudno ci zrozumieć to, co się wydarzyło. Za chwilę twoja siostra zapomni o wszystkim. Rozumiesz?

Ania popatrzyła na Askaniusza ze zdziwieniem.

– Jak to zapomni? Jak można coś takiego zapomnieć?

– Postaram ci się to wytłumaczyć – mężczyzna rozejrzał się wokół. – Chodźmy stąd. Kawałek dalej jest park linowy. Usiądziemy na ławce i pogadamy. Zaufaj mi.

– Noo… dobrze. – dziewczyna nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć. – Jak mam nie ufać. Uratował pan życie Kai, to znaczy mojej siostrze.

– Przepraszam. Nie przedstawiłem się. Nazywam się Askaniusz Krzysztofiak.

Ania pokiwała głową.

– Pracuje pan w Ośrodku Kultury, prawda? Widziałam pana na paru imprezach.

– Tak. To prawda. Chodźmy. No, Kaja, wstajemy – zwrócił się do ośmiolatki. – Dosyć już się należałaś.

Razem z Anią pomogli dziewczynce wstać i powoli ruszyli w stronę parku.

– A zakupy? – wykrzyknęła Kaja – Co powiemy mamie?

– Coś wymyślimy. Nie martw się – szybko odpowiedział Askaniusz.

Nie wiedział jak ma to rozegrać. Małej Kai musiał zmodyfikować pamięć. Z Anią nie mógł tego zrobić. Trzeba czymś zająć młodszą dziewczynkę.

– Aniu, byłoby dobrze, żeby siostra pobawiła się teraz z koleżankami. Powinna dojść do siebie po tym wszystkim, co się zdarzyło. Nie wiesz, gdzie można znaleźć jakieś jej znajome?

– No właśnie w parku. Mieszkamy kawałek dalej.

– To świetnie.

– O, nawet już je widzę z daleka! – krzyknęła dziewczyna.

Kiedy zbliżali się do wejścia Askaniusz dyskretnie, tak żeby nie dostrzegła tego Ania, zbliżył swoją dłoń do głowy Kai. „W porządku” – pomyślał – „Już nie pamięta”.

– Popatrz, tam chyba są twoje koleżanki – zwrócił się do dziewczynki.

– Super, Ola i Paulina! – wykrzyknęła ośmiolatka. – Mogę do nich pójść na chwilę? – zwróciła się do starszej siostry.

– Tak, jasne. Tylko nigdzie nie odbiegajcie.

– Spokojnie. Co tak się przejmujesz? – odparła wesoło.

– Będziemy ją widzieli – powiedział Askaniusz do Ani – Nie martw się.

Kaja pobiegła, a mężczyzna z nastolatką usiedli na jednej z ławek stojących przy starym spichlerzu.

– Twoja siostra już nic nie pamięta.

– Ale… Jak to? – dziewczyna nadal nic nie rozumiała.

– Nie będę tłumaczył tego dokładnie. Nie ma teraz czasu i… to dość skomplikowane. Zrób to, o co prosiłem. Posłuchaj uważnie i zaufaj mi.

Spojrzał jej głęboko w oczy. Ania poczuła jakby muśnięcie delikatnego powiewu wiatru. Otoczył ją jakiś nagły spokój.

– Dobrze – odpowiedziała. – Zaufam panu. Słucham.

– Tak jak wspomniałem, twoja siostra nie pamięta już wypadku – zrobił krótką pauzę. – Potrafię coś takiego zrobić. Ty też mogłabyś już o niczym nie wiedzieć, ale z pewnych względów, to zdarzenie zostanie w twojej pamięci. Jednak to, co dziś zobaczyłaś, to co zrobiłem z ręką Kai, musi pozostać tylko dla ciebie. Nie wolno ci powiedzieć o tym nikomu. Rozumiesz? Ani rodzicom, żadnym koleżankom. Nikomu.

Ania słuchała kiwając głową. To, co mówił ten facet brzmiało jak bajka.

– Ale co powiedzieć o zakupach? – spytała po chwili.

Uśmiechnął się. Nie pomyślał, że to będzie stanowiło dla niej jakiś problem.

– Powiesz, że rzeczywiście mijał was jakiś samochód, trafił w torbę i wszystko się rozsypało. Wymyślisz resztę. Na pewno potrafisz.

– Dobra – kiwnęła głową. – Coś wymyślę.

Askaniusz zastanowił się szybko co ma w planach na najbliższe dni.

– O której kończysz szkołę w piątek? – zapytał.

– O… No co pan? Przecież są wakacje – odpowiedziała Ania marszcząc czoło, zdziwiona, jak można nie wiedzieć o feriach.

– Rzeczywiście – zreflektował się mężczyzna – Zapomniałem. Zrób tak żebyśmy mogli się tutaj przy spichlerzu spotkać pojutrze o… – spojrzał na zegarek – No powiedzmy o piętnastej. Dasz radę?

– Jasne. Nie ma sprawy. Tylko… dlaczego mamy się spotkać?

Askaniusz zastanowił się, czy nie za bardzo „uspokoił” dziewczynę.

– No myślę, że chcesz się więcej dowiedzieć o tym jak pomogłem twojej siostrze – wyjaśnił spokojnie.

– Och… No tak – Ania rozwichrzyła dłonią włosy. – Boże, jaka ja jestem głupia.

Askaniusz uśmiechnął się.

– Nie jesteś głupia. Nie mów tak o sobie – powiedział wstając z ławki. – Ja muszę już pójść. Pamiętaj co powiedziałem. To bardzo ważne. No i… nie zapomnij o piątku.

– Nie zapomnę – odparła Ania – Nie zapomnę bo… ja pamiętam.

Askaniusz zobaczył jak jej błękitne oczy w ułamku sekundy znów pokryły się delikatną mgiełką. Uśmiechnął się znów do niej.

– No, wszystko jest już dobrze. Popatrz jak twoja siostra szaleje.

Kaja goniła którąś z koleżanek, krzyczała i śmiała się beztrosko na cały głos. Pamięć o tym, co się zdarzyło niecałą godzinę temu, nigdy już do niej nie powróci.

 

 

Rozdział 2

 

SYGNAŁ Z WATYKANU

 

 

Kiedy Ania opowiedziała już matce zgrabnie wymyśloną historyjkę na temat zakupów, szybko pobiegła do swojego pokoju. Usiadła na obrotowym krześle stojącym przy biurku komputerowym. Zrzuciła klapki ze stóp i zaczęła się kręcić jak szalona. Kiedy już wykonała kilkadziesiąt obrotów, zakręciło się jej w głowie i spadła na podłogę. Leżała, myśląc o tym, co zdarzyło się godzinę temu. Nagle usłyszała dźwięk wibrującej komórki. Podniosła się i wzięła leżący na biurku telefon. Spojrzała na wyświetlacz. Iza. Była to jedna z jej przyjaciółek, z którą niemal codziennie od początku wakacji, chodziły i prezentowały swoją opaleniznę spacerującym nad Wisłą turystom. Nie, nie miała teraz ochoty na żaden wypad. Położyła się na łóżko i po kilku minutach zasnęła.

– Ania. Hej, Anka obudź się – głos matki powoli docierał do śpiącej dziewczyny. – Przyszła Iza. No dalej, rusz się.

– Oj… no już. W końcu są wakacje – mruknęła Ania.

Iza była drobną brunetką w okularach i straszną gadułą.

– Hej. Dzwoniłam. Co z tobą, śpisz w taką pogodę? – zaczęła w swoim stylu, kiedy tylko weszła do pokoju – Oszalałaś? Wsiadamy na rowery i jedziemy nad wodę.

– Nie chce mi się – odparła Ania wstając powoli z łóżka.

– Co jest? Jakoś dziwnie wyglądasz.

– Nic mi nie jest. Po prostu nie mam ochoty wychodzić.

– Phi. Głupia – nie dawała za wygraną Iza. – Widziałam wycieczkę na rynku, sami chłopacy. Jakiś obóz sportowy, czy coś.

Ania zaczęła intensywnie myśleć jak pozbyć się przyjaciółki. Zupełnie nie miała nastroju na wypad za chłopakami.

– Mam okres. Brzuch mnie boli.

– Trzeba było mówić – odpowiedziała Iza. – Weź jakieś tabletki, to ci przejdzie.

– Wzięłam – skłamała gładko Ania. – Muszę trochę pospać i tyle. Iza… dociera?

– Dociera, dociera – obruszyła się tamta. – To znikam. Jak z jutrem? Co robimy?

– Zadzwonię do ciebie – Ania znów się położyła. – Przepraszam za dziś.

Oczy Izy wykonały błagalny ruch ku górze, pomachała ręką na pożegnanie i wyszła z pokoju. Ania natychmiast pomyślała o piątkowym spotkaniu z Askaniuszem. Zabronił komukolwiek mówić o zdarzeniu z Kają. Jakoś dziwnie nie miała nawet takiego zamiaru. Kto by jej uwierzył. Zastanawiała się też, dlaczego nie postąpił z nią tak, jak z Kają. Dlaczego ona ma pamiętać? Poczuła jak po jej ciele przebiega dreszcz. To wszystko było takie niewiarygodne. Podobne historie widziała do tej pory tylko w filmach lub czytała w książkach. Ania uwielbiała robić zarówno jedno i drugie. Zwłaszcza czytanie wywoływało często u jej znajomych skrajne reakcje. Ty czytasz książki? Zwariowałaś? – pytali. Robiła to jednak nie przejmując się opiniami innych. Kochała przenosić się w świat tworzony przez autorów filmów i pisarzy. Zdarzenie z Kają i Askaniuszem było jednak rzeczywistością.

 

***

Danka kończyła właśnie czytać kolejny artykuł. Ostatnie tygodnie to jedno wielkie pasmo nudy. Pochłonęła już wszystko, co miała pod ręką. Kilkanaście książek, dziesiątki gazet i czasopism. Wiedziała jednak, że czasem cisza może trwać wiele miesięcy i nagle pojawia się sygnał. Czerwona, pulsująca ikona na monitorze i towarzyszący temu dźwięk. Askaniusz zaglądał co kilka dni. Zazwyczaj wieczorem, kiedy wracał z Ośrodka Kultury. Pracował tam jako instruktor muzyki. Znali się od wielu lat. Jednak zawsze, kiedy był w pobliżu, czuła ten dziwny stan podekscytowania, fascynacji bycia z niezwykłą osobą. Wiedziała kim jest naprawdę i co potrafi. Kiedyś, na początku znajomości, sądziła, że może pojawi się miedzy nimi coś więcej niż przyjaźń. Gdy z biegiem czasu zrozumiała jaką niezwykłą osobą jest Askaniusz, wiedziała, że to niemożliwe.

Danka wstała i podeszła do ekspresu po kolejną filiżankę kawy. Nie zdążyła jednak jej napełnić, kiedy rozległ się donośny, wibrujący sygnał. Natychmiast podbiegła do biurka.

– Watykan! – przeczytała pulsujący na monitorze napis. – Watykan!

Wzięła do ręki leżący obok Blackberry i wysłała wiadomość do Askaniusza. Szybko sprzątnęła z biurka talerz i filiżankę po kawie. Podbiegła do zlewu. Umyła naczynia i ustawiła je na suszarce. Wróciła do biurka i już usłyszała otwierające się wejście. Mimo, iż zdarzało się to już setki razy w przeszłości, zawsze czuła dreszcz przeszywający jej ciało. Ten moment, kiedy najdłużej po kilku minutach od jej sygnału, on już był.

– No cześć – przywitał ją Askaniusz podchodząc do monitora. – Ooo. Wasza Świątobliwość.

– Tak – odpowiedziała Danka – Pierwszy raz po objęciu pontyfikatu.

– Hmm. Przekonamy się. Zwykła ciekawość, czy rzeczywiście pojawił się jakiś problem – powiedział z lekką ironią. – Pamiętasz Benedykta?

– Tak – kobieta pokiwała głową.

Kilka lat temu Askaniusz znalazł się w Watykanie na wezwanie niemieckiego papieża. Okazało się jednak, że Benedykt XVI zrobił to, chcąc tylko sprawdzić czy przekazana mu przez poprzednika tajna procedura działa poprawnie. Był bardzo zdziwiony, kiedy usłyszał, że takie postępowanie jest bardzo poważnym naruszeniem precyzyjnie sformułowanego regulaminu. Wkrótce potem cały świat zaszokowała niespodziewana i niespotykana od wieków decyzja o abdykacji głowy Kościoła.

Zgodnie z zasadami Askaniusz powinien udać się do wzywającego najszybciej jak to możliwe. Ruszył do drzwi, jednak zatrzymał się nim wyszedł. Spojrzał na Dankę. Jej brązowe włosy były jak zawsze rozwichrzone, stercząc niesfornie na wszystkie strony.

– Słuchaj… – mężczyzna jakby zawahał się na moment. – Jak wrócę, chcę ci o czymś powiedzieć.

Danka odwróciła się marszcząc czoło i spojrzała na Askaniusza. Kiedy mówił w ten sposób wiedziała, że to coś ważnego.

– Jasne – odparła. – Wiesz, że nigdzie się stąd nie ruszam.

Mężczyzna uśmiechnął się. Ufał jej jak nikomu innemu.

– No to zobaczymy o co chodzi Franciszkowi – powiedział.

Danka popatrzyła jak Askaniusz otwiera drzwi i wychodzi.

 

***

Na placu Świętego Piotra, jak zawsze, przemieszczały się liczne grupy pielgrzymów z całego świata. Franciszek spoglądał na wiernych zza okna swojego apartamentu. Myślami był jednak przy tajemniczej osobie, której oczekiwał. Od lat, każdy nowy papież zapoznawał się z treścią zapieczętowanego i zdeponowanego w sejfie listu od swojego poprzednika, z informacją o możliwości skontaktowania się w razie spraw najwyższej wagi z człowiekiem nazywanym Paphnuti. Franciszek wiedział, że nie tylko on ma taką możliwość. Przywódcy niektórych państw również posiadali dostęp do tajemniczego nadajnika, którego mogli użyć w razie potrzeby. Wezwanie Paphnuti wymagało spełnienia warunków zawartych w specjalnej instrukcji.

Nie była to pierwsza wizyta Askaniusza w Watykanie. Znał już papieskie apartamenty. Kiedy zjawiał się u papieża, lub przywódcy któregoś z państw, zawsze starał się najzwyczajniej w świecie nie przestraszyć tej osoby, swoim nagłym zmaterializowaniem się. Teraz również pojawił się dyskretnie w okolicach korytarzyka prowadzącego do pomieszczenia, gdzie stał Franciszek. Drugą rzeczą, którą zawsze robił, było rzucenie delikatnej fali uspokajającej na wzywającą go osobę. Kiedy Biskup Rzymu był już pod jej działaniem, Askaniusz odezwał się do niego po hiszpańsku.

– Dzień dobry Wasza Świątobliwość.

Mimo wszystko Papież drgnął, zaskoczony głosem przybysza. Natychmiast jednak przybrał dostojną postawę. Zobaczył przed sobą mężczyznę w średnim wieku. Trudno było zgadnąć po wyglądzie, ile ma lat. Nie wyróżniał się niczym szczególnym.

– Witam pana – odpowiedział Franciszek w tym samym języku, z charakterystycznym, południowoamerykańskim akcentem, który Askaniusz natychmiast rozpoznał.

– Rozumiem zaskoczenie sposobem mojego pojawienia się. Jestem jednak pewien, że Wasza Świątobliwość dokładnie zapoznał się z procedurą i instrukcjami.

– Tak. Oczywiście. Przeczytałem wszystko z uwagą kilka razy. Pragnę też zapewnić, że uruchomiłem nadajnik po głębokim zastanowieniu i przeanalizowaniu informacji, o których chciałbym porozmawiać.

Papież zrobił kilka kroków w stronę Askaniusza i podał mu dłoń.

– Jeszcze raz witam. Proszę spocząć – powiedział, wskazując mu fotel.

Kiedy usiedli, Franciszek od razu podjął temat, który skłonił go do wezwania Paphnuti. Askaniusz z rosnącym zainteresowaniem słuchał informacji o dziwnych zjawiskach mających miejsce w Meksyku. Nie była to dla niego zupełna nowość. Jego zespół otrzymywał stamtąd niepokojące sygnały już od około trzech lat. Byli tam nawet w ubiegłym roku, jednak nic nie udało się wykryć. Teraz sam papież mówi mu, że grupa meksykańskich biskupów przekazała wiadomość o serii dziwnych zjawisk w okolicach Palenque. Powtarzające się grupowe zasłabnięcia w pobliżu starożytnych budowli, niemal ciągłe bóle głowy mieszkających tam ludzi, a nawet coś, co przypominało słabe wstrząsy tektoniczne. Tubylcy wiązali te wszystkie zdarzenia z gniewem dawnych bogów Majów.

– Po analizie tego co powiedzieli mi meksykańscy duchowni, doszedłem do wniosku, że to właśnie coś, co kwalifikuje się do kontaktu z panem – kończył swoją wypowiedź Franciszek.

– Tak – odparł Askaniusz – Wasza Świątobliwość ma rację. To jak najbardziej informacje, o których powinienem wiedzieć.

– Czy podejmie pan jakieś działania? – zapytał duchowny, patrząc uważnie na swego niezwykłego gościa.

– Oczywiście. Zjawiska w Meksyku są mi znane. W ciągu kilku najbliższych dni będziemy z moimi ludźmi w Palenque i zaczniemy badania.

– To dobrze – powiedział papież Franciszek z wyraźna ulgą w głosie. – Bardzo byłem poruszony tym, co usłyszałem od biskupów. Jestem też zdziwiony, że nie zajmują się tym żadni naukowcy. Przecież Palenque jest znanym miejscem, odwiedzanym przez tylu turystów.

– Podejmowano takie próby – odparł Askaniusz. – Nawet my, jak wspominałem, byliśmy tam niedawno. Nikomu jednak nie udało się odnaleźć źródła występujących tam zjawisk.

Papież słuchał z uwagą i wyrazem zatroskania na twarzy.

– Rozumiem, i nie dziwię się obawom Waszej Świątobliwości – kontynuował Askaniusz. – Zaangażuję wszystkie swoje siły, aby tym razem odkryć i zbadać przyczynę. Bardzo jestem wdzięczny za przekazanie mi  informacji.

– Cieszę się. Był to dla mnie zaszczyt poznać tak niezwykłą osobę – odparł Franciszek uśmiechając się lekko i wstając.

Był to znak, że czas kończyć rozmowę. Askaniusz pożegnał się i chwilę później był już w pustym korytarzu przygotowując się do powrotu.

 

***

– Koniec leniuchowania – rozległ się głos Askaniusza.

Zjawił się przed chwilą i Danka natychmiast wiedziała, że szykuje się coś poważnego.

– Pierwsza rzecz, to powiadom Mike’a, żeby jak najszybciej polecieli do Palenque.

– Wszyscy?

– Tak. Tym razem wszyscy. Po prostu wciśnij czerwony sygnał. Podaj namiary i oni już będą wiedzieli co robić.

Brytyjczyk Mike Paulinson był kierownikiem stacjonującej na jednej z karaibskich wysp grupy, która zajmowała się techniczną stroną akcji przeprowadzanych przez szefa Paphnuti. Zespół operacyjny, którym kierował od siedmiu lat, tworzyli jeszcze trzej jego rodacy: Len Johnson – odpowiedzialny za sprzęt komputerowy, Harry Gregor – specjalista od przeróżnych urządzeń pomiarowych z zakresu chemii i fizyki oraz Stan Richardson, którego zadaniem było przetransportowanie tego wszystkiego do dowolnego punktu na kuli ziemskiej. Każdy z nich miał swoich podwładnych, złożonych już z miejscowych Latynosów.

– OK. Już się za to zabieram – odpowiedziała Danka zaczynając stukać w klawiaturę.

– Potem pogadamy, pamiętasz? – powiedział Askaniusz.

Danka pokiwała głową nie odrywając oczu od ekranu.

– Pamiętam, pamiętam – odparła. – To nie potrwa długo.

 – Hmm – mruknęła Danka kilkanaście minut później, kiedy Askaniusz opowiedział jej o wczorajszym wypadku. – Rozumiem cię. Zrobiłabym to samo na twoim miejscu.

 – To nie wszystko – powiedział mężczyzna zaciągając się papierosem. – Starsza z dziewczynek, właściwie raczej dziewczyna, jest chyba jedną z naszych.

– Co? – zdumiała się Danka. – Co ty wygadujesz?

– Kiedy na chwilę złapała mnie za ręce, poczułem od niej tak potężną porcję energii, że aż nie mogłem uwierzyć. No i ma niebieskie oczy.

– Ładna? – Danka spróbowała rozluźnić trochę powagę rozmowy.

– Nie wiem… Nie zwracałem na to aż takiej uwagi – odparł Askaniusz – No co ty? Chyba nie myślisz, że może zauroczyć mnie jakaś nastolatka?

– No, kto wie – odpowiedziała z uśmiechem Danka.

– Oj przestań. Mówię zupełnie serio. Do tego umówiłem się z nią jutro po południu, żeby się upewnić czy mam rację.

– Teraz rozumiem. Jutro będziesz w Meksyku.

– Właśnie. Nie mam pomysłu co zrobić. 

– A dziś? – zasugerowała Danka. – No a tak w ogóle, czy to nie może poczekać?

– Nie Danusiu, nie może. Zrozum, takich osób jest na świecie bardzo niewiele. Jeśli mam rację, muszę ją jak najszybciej sprawdzić. Przecież wiesz, że ktoś inny może się nią zainteresować.

– Tak wiem – odparł kobieta, potakując głową. – Przepraszam. Zbyt długo był spokój.

– Właśnie. Zdecydowanie zbyt długo.

– Sprawdź ją dzisiaj. Będziesz spokojniejszy. Masz jeszcze coś innego do zrobienia? W Meksyku musisz być dopiero jutro.

– Tak. Najprawdopodobniej w Meksyku będzie jeszcze potrzebna Klaudia – powiedział Askaniusz patrząc Dance prosto w oczy.

– Mmm. No to teraz rozumiem twoje zdenerwowanie.

 

 

Rozdział 3

 

IDEAŁ

 

 

Ania poczuła nagle, że musi wyjść z domu. Nie bardzo wiedziała po co. Mama krzątała się po kuchni. Zbliżała się pora posiłku.

– Wychodzisz? – spytała córkę. – Za godzinę będę miała obiad.

– Zaraz wracam. Boli mnie głowa. Chcę się trochę przewietrzyć.

Ich dom położony był niemal na końcu ulicy. Chociaż Krakowska ciągnęła się dalej równolegle do pobliskiego Bulwaru Nadwiślańskiego, były to już w większości zarośnięte krzakami nieużytki. Niecałe pięćset metrów w stronę centrum miasta znajdował się spichlerz i park linowy, przy którym rozmawiała z Askaniuszem. Dalej usytuowane były piękne domy i wille, z których zdecydowana większość oferowała pokoje gościnne dla turystów. Rodzice Ani kupili kilka lat temu niewielkie, zaniedbane gospodarstwo od starszego małżeństwa, które przeprowadzało się do córki w Puławach. Wyremontowali ukryty wśród drzew budynek mieszkalny i cieszyli się własnym domem. Stare nieruchomości, z wielkimi ogrodami, które wyglądały na opuszczone i niezamieszkałe znajdowały się również w innych częściach Kazimierza. Jeden z nich, przy ulicy Szkolnej, udało się kupić Askaniuszowi z przeznaczeniem na swego rodzaju centrum dowodzenia. Tam właśnie dyżurowała Danka.

Po wyjściu, Ania wsiadła na rower i ruszyła szybko w kierunku przeciwległej części miasta. Czuła, że ma tam jechać, nie miała jednak pojęcia dlaczego. Nie chcąc przepychać się przez tłumy turystów na Rynku, pokonała całą Nadrzeczną, na skrzyżowaniu skręciła w Lubelską i już widziała wielki budynek szkoły. Obok zabytkowej kapliczki na rogu zsiadła zdyszana i ruszyła dalej prowadząc rower w górę Szkolnej. Po minięciu kilkunastu posesji, usłyszała odgłos skrzypiącej furtki i ujrzała wychodzącego zza niej… Askaniusza. Już wiedziała, że w jakiś dziwny sposób, właśnie on był celem jej wyjścia z domu.

– Dzień dobry Aniu – mężczyzna odezwał się przyjaźnie. – Cieszę się, że cię widzę.

– Dzień dobry.

Askaniusz musiał z nią koniecznie porozmawiać, czas jednak naglił i nie mógł go tracić na dyplomatyczne przekonywanie dziewczyny aby weszła do nieznanego sobie domu. Wykorzystał więc swoje niezwykłe umiejętności i dyskretnie rzucił na nastolatkę falę uspokajającą.

– Wejdźmy tutaj – powiedział krótko, i Ania znów usłyszała skrzypnięcie.

Wykonała polecenie bez najmniejszego sprzeciwu i znaleźli się w starym, zaniedbanym ogrodzie. Wyglądał jak dżungla. Drzewa i krzewy tworzyły tak gęstą ścianę, że panował tam półmrok. W głębi stał niewielki parterowy dom, przypominający bajkową babciną chatkę. Ściany pokryte pnącym się do samego dachu bluszczem, pod oknami kępy kwiatów, wśród których uwijały się brzęczące owady. Weszli do środka.

– Cześć Danusiu – odezwał się mężczyzna. – Aniu, to moja koleżanka i współpracowniczka.

– Dzień dobry pani – nastolatka dygnęła jak pensjonarka, co wywołało uśmiech Danki.

– Siadaj tutaj – powiedziała wesoło, wskazując dziewczynie fotel. – Askaniusz ma coś bardzo pilnego do załatwienia, i poprosił mnie, żebym opowiedziała ci trochę czym się zajmujemy.

– Mieliśmy się spotkać jutro – powiedziała Ania zwracając się do mężczyzny.

– Tak – odparł. – Jednak wyniknęły nieprzewidziane okoliczności i musimy porozmawiać już dzisiaj. Postaram się wrócić jak najszybciej. O nic się nie martw. Jestem pewien, że się polubicie.

Askaniusz wiedział, że tak będzie. Zadbał o to, by Ania była spokojna i nie myślała przez kilka godzin o niczym innym.

 

***

 

Klaudia stała przed lustrem i poprawiała włosy. W każdej chwili mógł się zjawić Askaniusz. Otrzymała od niego sygnał przed godziną. Nie widzieli się już kilka tygodni, była więc podekscytowana i ciekawa o co chodzi. Wiedziała, że to nie towarzyska wizyta, gdyż sygnał był z rodzaju roboczych.

Rozległo się charakterystyczne pukanie do drzwi. Askaniusz nigdy nie używał dzwonka przychodząc do niej. Była to jedna z wielu form ochrony Klaudii. Choć prosta i nieco staromodna, to jednak sprawdzała się. Dziewczyna za każdym razem wiedziała, że to on. Spojrzała jeszcze przez wizjer, co kazał jej zawsze robić dla upewnienia się kto stoi po drugiej stronie.

– Cześć najpiękniejsza istoto na świecie – usłyszała, kiedy tylko otworzyła drzwi.

– Tak się cieszę – odparła i uściskała mężczyznę. – Stęskniłam się za tobą – przekrzywiła zalotnie głowę. – Tak dawno się nie widzieliśmy Askie.

Tak nazywali go wszyscy międzynarodowi przyjaciele z kręgów Paphnuti. Oryginalna wymowa imienia była dla nich po prostu zbyt trudna. Mimo iż polski był dla Klaudii właściwie ojczystym językiem, lubiła to angielskobrzmiące zdrobnienie.

– Nie patrz tak na mnie – uśmiechnął się Askaniusz. – Wiesz, że jestem wtedy bezbronny.

– Phi. Oszuście – z udawaną złością prychnęła Klaudia. – Siadaj i mów o co chodzi.

– Nie – odparł, zostając przy drzwiach. – Zaraz wychodzę, nie gniewaj się. Jutro rano musimy być w Meksyku – głos mężczyzny zabrzmiał teraz bardzo oficjalnie. – W Palenque.

– Rozumiem. Mam jakieś konkretne zadanie czy raczej zabierasz mnie… tak na wszelki wypadek?

– To drugie – odpowiedział Askaniusz. – Nie wiemy co nas może spotkać.

– No tak. Zbadamy to, prawda? – zapytała ze zwykłą sobie lekkością Klaudia.

– Mam taką nadzieję skarbie – odparł Askaniusz.

Wiedział, że nie ma sensu wprowadzać dziewczynę w szczegóły. Żyła jakby w innej rzeczywistości. Uważała, że wszystko można wyjaśnić, rozwiązać, wytłumaczyć. 

Klaudia była niezwykłą osobą. Miała dwadzieścia pięć lat, a od sześciu mieszkała w Kazimierzu. Jej wyjątkowość i pochodzenie wciąż stanowiło dla Askaniusza i pozostałych Paphnuti sporą zagadkę. Kim jest, dziewczyna dowiedziała się właśnie po przybyciu do Kazimierza. Zdecydował o tym przypadek, choć Askaniusza często nachodziły myśli, że całe zdarzenie było przez kogoś misternie zaplanowane. Któregoś dnia, sześć lat temu, mężczyzna siedział na werandzie swojego domu czytając książkę. W pewnej chwili przeżył coś, czego nigdy nie zapomni. Poczuł narastającą, potężną falę wibracji, która w ciągu kilku sekund niemal zrzuciła go z fotela. Myślał, że to jakiś atak ze strony wrogów Paphnuti. Było to tak niespodziewane i zaskakujące, że ledwie zdążył wykrzesać odrobinę energii, aby stworzyć pole ochronne. Po kilku minutach zjawisko ustąpiło. Kiedy Askaniusz doszedł do siebie, natychmiast postanowił sprawdzić, co to było. Wybiegł na ulicę Czerniawy, przy której znajdował się jego dom, i zobaczył kilkanaście metrów dalej duży samochód z napisem „Przeprowadzki” oraz kręcących się ludzi.

– Mamy nową sąsiadkę – usłyszał zza płotu głos Jasińskiego, który mieszkał obok i również obserwował co dzieje się na ulicy. – Starzy kupili córuni mieszkanko.

– Taaak – mruknął tylko w odpowiedzi Askaniusz.

Po chwili podjechało czerwone volvo.

– To ona – odezwał się znów Jasiński. – Była tu przed chwilą, ale zapomniała czegoś, czy coś…

Otworzyły się drzwi samochodu i wtedy ją zobaczył. Kiedy wysiadła, znów buchnęło w jego kierunku uderzenie energii. Teraz jednak był na to przygotowany. Askaniusz widział w życiu wiele pięknych kobiet, ale uroda dziewczyny, która powoli szła w stronę pracowników firmy przeprowadzkowej, była po prostu nieziemska. Jak bardzo to określenie do niej pasowało, miał się niedługo przekonać. Zrozumiał też, że ustąpienie energii, która dopadła go podczas czytania książki, spowodowane było faktem, iż dziewczyna najzwyczajniej w świecie odjechała samochodem.

Już następnego dnia Askaniusz sprowadził z Karaibów cały swój zespół operacyjny. Było niezwykle trudno przeprowadzić akcję bez zwracania na siebie niepotrzebnej uwagi. Działali więc w nocy. Już pierwsze pomiary wskazały, że dziewczyna jest kimś niezwykłym. Każdy badany parametr wskazywał maksymalne, idealne wartości. Szybko przypomniały się Askaniuszowi tajemnicze znaki widziane pod piramidą w Gizie, które badali kilka lat temu. Znaki, które uniemożliwiały im wtedy przedostanie się do dalszych, niedostępnych komnat. Doszli do wniosku, że dotyczyły one obecności żywej istoty, bez której nie da się w żaden sposób otworzyć przejścia. Wydawało się, że ktoś taki mógł żyć tylko w epoce dawnych faraonów, i nigdy nie uda się zbadać nieznanych pomieszczeń pod Wielką Piramidą. Wkrótce odkryli że, powinna być to kobieta o bardzo precyzyjnie określonych wymiarach, obdarzona umysłem zdolnym wykorzystywać swój potencjał niemal w stu procentach. Wydawało się, że to bajka.

Tymczasem okazało się, że taka idealna istota zamieszkała na tej samej ulicy, co Askaniusz. Brzmiało i wyglądało to tak niedorzecznie i niewiarygodnie, że cała grupa wietrzyła jakiś podstęp. Czas jednak pokazał, że Klaudia naprawdę jest ideałem – istotą doskonałą. Jedyną taką współcześnie żyjącą osobą. Będącą jakby nieskażoną wieloma tysiącami lat istnienia ludzkości. Jej pochodzenie stanowiło zagadkę. Okazało się bowiem szybko, że nie jest prawdziwą córką swoich rodziców. Została adoptowana z domu dziecka, kiedy miała dwa lata.

Gdy Askaniusz wiedział już, że to nie żaden tajny spisek uknuty przez wroga, zaczął spotykać się z Klaudią, w celu uzmysłowienia jej kim naprawdę jest. Była rzeczywiście ideałem. Nie tylko fizycznie, ale też pod każdym innym względem. Nie tkwiły w niej żadne złe uczucia. Po prostu nie znała ich i nie rozumiała. Szybko więc polubiła Askaniusza, który potrafił jak nikt inny wcześniej rozmawiać z nią na każdy temat. On jednak nigdy nie próbował nawet traktować Klaudii jako partnerki. Jej doskonałość sprawiała, że myślał o niej zawsze jako o kimś niedostępnym. Stanowiła bardziej najcenniejsze narzędzie w działalności Paphnuti, niż dziewczynę, z którą można się związać.

– Chętnie bym z tobą pobył – powiedział Askaniusz łapiąc za klamkę. – Ale mam jeszcze parę spraw do załatwienia w związku z Meksykiem. Zjawię się jutro około szóstej rano.

– Tak wcześnie? – obruszyła się Klaudia.

– Pamiętaj, że to druga półkula.

– Wiem, wiem. Inna strefa czasowa.

– Wskoczysz do łóżeczka wcześniej i wszystko będzie w porządku – starał się ją udobruchać.

– Szkoda, że musisz już iść – w oczach dziewczyny pojawiły się figlarne ogniki.

– Muszę – Askaniusz cmoknął Klaudię w policzek. – Do jutra mój ideale.

 

***

 

Ktoś był w ogrodzie. Danka widziała na monitorach poruszającą się pomiędzy drzewami sylwetkę. Początkowo sądziła, że to Askaniusz już wrócił.

– Mamy gościa – odezwała się do Ani.

Zaczęła manipulować kamerami, chcąc uzyskać ostrzejszy obraz. „Może to tylko jakiś dzieciak, albo turysta, który pomylił domy?” – pomyślała. Nagle ekrany monitorów zrobiły się czarne. Sekundę później w pomieszczeniu zapadła ciemność. Danka poczuła zalewającą ją falę osłabienia. Ostatkiem sił wysłała sygnał o pomoc do Askaniusza.

Szef Paphnuti wybiegł ze sklepu na Witkiewicza. Kupował właśnie kolejną paczkę papierosów, kiedy odebrał sygnał. „Cholerne fajki” – pomyślał – „Gdyby nie one, może bym zdążył”.

Nie miał pojęcia co się mogło stać. Biegnąc, zabezpieczał się uruchamiając pola ochronne. Po chwili był już przy furtce. Nie odbierał żadnych sygnałów, nic nie świadczyło o jakimkolwiek zagrożeniu. Coś jednak musiało być nie tak. Danka nigdy nie wysłałby prośby o pomoc bez uzasadnienia. Ostrożnie wszedł do ogrodu, drzwi prowadzące do budynku były uchylone. Nadal nie odczuwał żadnego sygnału o obecności kogoś obcego. W środku panowała ciemność. Askaniusz pstryknął włącznikiem światła. Nie działał. Podszedł do skrzynki z bezpiecznikami. Wszystkie były wyłączone. Przestawił je do pozycji „ON”. Zapaliły się lampy. Pusto. Nie ma Danki, nie ma Ani. Usłyszał szum uruchamiających się komputerów. Co tu się stało? Usiadł przed ekranem monitoringu i zapalił papierosa. Cofnął zapis o trzydzieści minut. Od sygnału Danki nie upłynął więcej niż kwadrans. Włączył odtwarzanie. Minuta, dwie, obraz z ogrodu pokazywał wciąż tylko nieruchome drzewa i krzewy. Nie było żadnego zapisu ze specjalnej kamery umieszczonej w pomieszczeniu dyżurnym. Uruchamiała się ona automatycznie, kiedy ktoś obcy pojawił się w ogrodzie. Trzecia minuta, czwarta. Jest! Włączył się obraz z kamery wewnętrznej. Askaniusz widział rozmawiające dziewczyny. Kto był w tym cholernym ogrodzie? Jakiś cień między drzewami. Usłyszał zarejestrowany głos Danki – „Mamy gościa”. Widział jak zaczęła coś regulować wpisując komendy z klawiatury. Koniec. Obraz zniknął. Brak prądu. Askaniusz cofnął jeszcze raz do momentu pojawienia się osoby w ogrodzie. Powiększył obraz. Widoczna była jednak nadal tylko ciemna postać. Żadnych szczegółów. Trwało to niecałe dwadzieścia sekund. Askaniusz odchylił się na krześle i westchnął głęboko. Po chwili wstał, podszedł do metalowej skrzynki umieszczonej na ścianie, na prawo od stanowiska komputerowego. Wstukał kod. Z sykiem otworzyły się małe drzwiczki. Mężczyzna pokiwał głową i wcisnął duży, złoty przycisk.

 

***

Danka otworzyła powoli oczy. Czuła potworny ból głowy. Rozejrzała się i zobaczyła obok leżącą bezwładnie Anię. Piersi dziewczyny poruszały się jednak rytmicznie. A więc żyje, oddycha. Znajdowały się w niewielkim pomieszczeniu bez okien. Danka próbowała przypomnieć sobie co się stało. Pamiętała tylko ogarniające ją osłabienie i ciemność, która nastąpiła zaraz potem. „Sygnał” – pomyślała – „Czy dotarł?” Ból głowy sprawiał, że myślała jakby na zwolnionych obrotach. Przecież mogła znów spróbować kontaktu z Askaniuszem. Skupiła się i po chwili poczuła jakby ktoś wbił jej igłę w sam środek mózgu. Krzyknęła z bólu. Ania poruszyła się słysząc dobiegający dźwięk. Kiedy ból nieco ustąpił Danka zrozumiała, że musi tu być jakaś blokada, która nie pozwala wydostać się wysyłanemu sygnałowi. Zobaczyła, że nastolatka otwiera oczy.

– Gdzie ja jestem? – odezwała się zachrypniętym, słabym głosem.

– Spokojnie. Nie jesteś tu sama.

– Ach, to pani. Co się stało? Gdzie my jesteśmy?

– No… nie wiem. Aniu… nie wiem.

– Kim wy jesteście? – nagle krzyknęła z przerażeniem. – Co to za ponura zabawa! Chcę stąd wyjść!

– Uspokój się. Boże, dziewczyno miałam cię pilnować… Aniu to nie jest niestety zabawa.

– Pęka mi głowa – nastolatka złapała się za skronie.

– Mnie też. Leż spokojnie, będzie mniej bolało.

– Co się właściwie stało? – Ania zaczęła płakać. – Niech mi pani powie prawdę.

 

***

Kiedy Askaniusz zjawił się na miejscu spotkania, brakowało już tylko afrykańskiego przedstawiciela Paphnuti, Karima Abela Abdu. Przy stole siedzieli, Anchal Nehru reprezentujący Azję, Steve Adams z Australii, Frank Russell nadzorujący Amerykę Północną i Rafael Costa Diaz z Ameryki Południowej. Kiedy kończyli się witać zjawił się Karim. Byli więc już w komplecie. Askaniusz pełnił funkcję europejskiego przedstawiciela Paphnuti i jednocześnie głównego szefa całej organizacji.

– Usiądźmy – powiedział. – Od razu przystąpię do rzeczy. Około godzinę temu zniknęła Danka. Znacie ją wszyscy doskonale. Zdążyła wysłać tylko krótki sygnał o pomoc. Razem z nią uprowadzono, bo inaczej tego nie można nazwać, młodą dziewczynę, którą miałem dziś sprawdzić pod kątem posiadanych zdolności. Niestety, nie zdążyłem.

– Co to za dziewczyna? – spytał Rafael Costa Diaz. – Możesz coś więcej powiedzieć?

– Sęk w tym, że niewiele. Poznałem ją dopiero wczoraj.

Opowiedział o wypadku. Wspomniał też o wizycie w Watykanie i o planowanej wyprawie do Palenque.

– Słuchajcie, wiem, że te zdarzenia mogą mieć ze sobą jakiś związek. Zostawmy to jednak na później. Teraz liczy się każda minuta. Najważniejsza jest Danka i ta dziewczyna. Ktoś, kto to zrobił, musiał być doskonale wyszkolony. Nie ma kompletnie żadnego śladu, żadnego punktu zaczepienia. Jedyne co przyszło mi do głowy, to możliwość sprawdzenia czy na którymś z podlegających wam kontynentów nie zanotowano jakiegoś nagłego przepływu energii. Ten ktoś musiał je gdzieś przetransportować.

– Masz rację – odezwał się Karim. – To może być to. Spóźniłem się kilka minut, ponieważ podczas przemieszczania miałem kolizję z inną energią. Musiałem się na chwilę zatrzymać. Wiecie, że czasem takie rzeczy się zdarzają samoistnie, na skutek wysokich temperatur, więc specjalnie się tym nie przejąłem.

– No ale w tych okolicznościach to mogło być coś innego – powiedział Anchal Nehru.

– Pamiętasz gdzie dokładnie byłeś w momencie kolizji? – spytał Askaniusz.

– Hmm. Wiecie jak to jest – odpowiedział Karim. – Zaraz… Byłem w Kairze. To się stało zaraz na początku… Myślę, że nad Libią.

– Jesteś pewien? – zapytał Anchal Nehru.

– Tak. Tak jestem pewien. Zaraz powiadomię moich ludzi, żeby przeprowadzili pomiary.

Askaniusz uśmiechnął się. W komplecie stanowili siłę, mogącą stawić czoła wszystkim przeciwnościom tego świata.

 

 

Rozdział 4

 

SPADKOBIERCY

 

 

Wszystko poszło gładko. Hoover wysłał do Polski swojego zaufanego, świetnie wyszkolonego człowieka – Japończyka Hikito. Ten wprawdzie wspomniał o chwilowym zakłóceniu podczas przemieszczania się, ale kobieta i dziewczyna znalazły się w ich rękach. Będą mieli kartę przetargową.

Gordon Hoover pełnił funkcję szefa organizacji, którą sam nazwał – Spadkobiercy. Była to, podobnie jak Paphnuti, grupa zrzeszająca niewielką liczbę ludzi obdarzonych pradawnymi zdolnościami, niedostępnymi dla zwykłych śmiertelników. Zarówno Spadkobiercy jak i Paphnuti znali tajemnicę pochodzenia ludzkości. Wiedzieli o mającej miejsce w dalekiej przeszłości ingerencji Obcych w kod genetyczny zamieszkujących Ziemię naczelnych. Nie znali jednak prawdziwych intencji dawnych gości z dalekiego Kosmosu i ich ingerencji w życie na naszej planecie. Czy był to trwający od tysięcy lat eksperyment naukowy, czy może coś innego? Paphnuti pragnęli zapewnienia mieszkańcom Ziemi możliwości toczenia się życia swoim torem, bez ingerowania w cokolwiek. Co najwyżej kontrolowania i łagodzenia niektórych pojawiających się co jakiś czas zjawisk, mogących zakłócić ten proces. Spadkobiercy natomiast dążyli do kontaktu z dawnymi Gośćmi, chcąc przejąć kontrolę nad rozwojem gatunku ludzkiego. Na planecie znajdowały się starożytne punkty służące kiedyś do kontaktu z Obcymi. Jedna i druga organizacja wiedziała, że dwa główne tego typu miejsca to Giza w Egipcie i Palenque w Meksyku. Ukryte pomieszczenia pod Wielką Piramidą udało się Paphnuti niedawno odkryć i częściowo zbadać dzięki Klaudii – istocie idealnej. Meksyk wciąż był pełen zagadek. Kiedy Hoover dowiedział się od swoich informatorów o planowanej wyprawie ludzi Askaniusza do Palenque, postanowił zrobić wszystko aby nie dopuścić do rozpoczęcia badań. Gdyby drugi, główny punkt kontaktowy wpadł w ręce Paphnuti, jego organizacja mogłaby bezpowrotnie stracić szansę na podjęcie prób wysłania sygnału do Obcych.

Hoover miał teraz w jednej ze swoich baz Dankę Szewczyk, o której wiedział, że jest od wielu lat Głównym Kontrolerem na Europę. Kontynent ten z kolei podlegał Askaniuszowi, będącemu jednocześnie szefem Paphnuti. Szewczyk, Krzysztofiak, irytowały go zawsze te szeleszcząco brzmiące imiona i nazwiska Polaków.

Hoover zdziwił się trochę, kiedy Japończyk Hikito oznajmił mu, że oprócz Danki ma jeszcze jakąś młodą dziewczynę. Oświadczył, że nie było czasu, by się jej pozbyć. Przez moment szef Spadkobierców pomyślał, że może jakimś cudem dostarczono mu Klaudię. Wiedział jednak, że Askaniusz nie pozwoliłby sobie na taki błąd. Istota idealna była strzeżona jak przysłowiowe oko w głowie. Tak czy inaczej, miał dwie osoby, które zamierzał użyć w negocjacjach z przedstawicielami Paphnuti. Nie wiedział na szczęście, kim jest ta jasnowłosa nastolatka.

Hoover postanowił poczekać jeszcze trochę, aż Askaniusz odkryje zniknięcie Danki i dziewczyny. Potem zacznie rozmowy z przeciwnikiem. Był przekonany, że nie odważą się na próbę odbicia uprowadzonych. Najpierw musieliby odnaleźć miejsce gdzie zostały ukryte, a potem sforsować wszystkie blokady i pola ochronne. Nie wierzył, że są w stanie to zrobić.

Tymczasem ludzie Karima bardzo szybko wykryli przebieg energii nad północno-wschodnią Afryką. Również bez większych problemów zlokalizowali bazę Hoovera na terenie Libii. Kiedy tylko przekazali informację swemu bezpośredniemu szefowi, cała szóstka Paphnuti, już po kilku minutach, zjawiła się w Kairze. W stolicy Egiptu szybko ustalili plan dalszego działania. Trzydzieści minut później Askaniusz i pozostali byli w małej libijskiej osadzie, około piętnaście kilometrów od bazy Hoovera. Zabrali tam ze sobą dodatkowo sześciu ludzi Karima.

Upał był okropny. Słońce nad ogrodzoną, libijską siedzibą szefa Spadkobierców grzało z taką mocą, jakby chciało roztopić wszystko, na co padały jego promienie. Stojący na straży człowiek pochłaniał właśnie potężnymi łykami kolejną butelkę wody mineralnej, gdy zauważył jakiś ruch na horyzoncie. Podniósł do oczu lornetkę i dostrzegł niewielką grupę jeźdźców dosiadających wielbłądy. Poruszali się bardzo wolno, zbliżając się jednak do bazy. Powiadomił o tym swojego bezpośredniego przełożonego, Japończyka Hikito.

– Obserwuj ich – otrzymał odpowiedź przez radio. – To na pewno jacyś tubylcy. Kręcą się tutaj od czasu do czasu. Jeśli podjadą po wodę, poczęstuj ich, pogadaj i…zresztą wiesz co robić.

– Tak jest szefie – odparł strażnik.

Hikito siedział w klimatyzowanym pomieszczeniu z monitorami. Obserwował co dzieje się w pokoju z uprowadzonymi. Teraz włączył również kamery patrolujące teren wokół bazy. Widział w oddali małą karawanę kierującą się w ich stronę. Odwrócił głowę słysząc otwierające się drzwi.

– No co tam? – spytał wchodzący Hoover. – Jak nasze panienki?

– Oprzytomniały i coś gadają w tym dziwnym języku – odparł Hikito.

– Tak – mruknął Hoover. – No, nie narzekaj, twój japoński nie lepszy.

– Co robimy dalej szefie?

– Niech się jeszcze trochę bardziej najedzą strachu. Potem dajcie im coś do picia, a ja spróbuję się skontaktować z tym Asja…Askjajj…, cholera, z tym ich polskim szefem.

Siedmioosobowa karawana była już w odległości mniejszej niż kilometr od bramy prowadzącej do bazy Hoovera. Wielbłądy człapały leniwie, zbliżali się więc bardzo wolno.

– Sześćset siedemdziesiąt metrów – oznajmił jeden z jeźdźców. – Nadal nic.

– Wciąż widzę tylko tego jednego strażnika przy bramie – odezwał się drugi.

– Nie, nie panowie – usłyszeli głos jadącego za nimi Karima Abel Abu. – Jest jeszcze trzech ludzi na zewnątrz. Siedzą pod zadaszeniem, przed głównym budynkiem. Nie wyczuwam nikogo z wnętrza, ale tam na pewno jest jeszcze kilka osób.

– Sześćset trzydzieści. Czysto – powiedział sprawdzający obecność pól ochronnych jeździec. 

Karim skupił się i przekazał Askaniuszowi wiadomość o tym, co zaobserwowali. Wiedział, że im bliżej bramy, tym większe prawdopodobieństwo jakiejś blokady. Odebrał potwierdzenie i prośbę by postępowali według planu.

– Robimy wszystko tak jak ustaliliśmy – powiedział Karim do swoich ludzi. – Hami – zwrócił się do sprawdzającego obecność blokad. – Teraz daj sygnał tylko wtedy, jak przyrządy coś wykażą.

– Dobrze.

Byli coraz bliżej. Hami milczał cały czas, więc nadal nie było żadnych pól ochronnych. Hoover czuł się widocznie bardzo pewnie. Kiedy dojechali do bramy wjazdowej poprosili o wodę i możliwość krótkiego, półgodzinnego postoju. Strażnik wpuścił ich do środka. Nie mógł naruszyć tradycyjnego zwyczaju i odmówić spragnionym wędrowcom, aby ugasili pragnienie. Wjechali na spory plac znajdujący się przed głównym budynkiem. Zsiedli z wielbłądów. Strażnik przyniósł butelki z wodą. Karim wraz z jednym ze swoich ludzi odeszli kilka metrów na bok aby zająć się wielbłądami. Pozostali zaczęli beztroską pogawędkę z wartownikiem. Postępowali według dokładnie ustalonego planu. Karim wysłał krótki sygnał do Askaniusza, że są na terenie bazy i nie odnotowali żadnych pół ochronnych.

– Cholerni tubylcy – powiedział Hoover patrząc na monitor. – Mam nadzieję, że odjadą za chwilę.

– Spokojnie – odpowiedział Hikito. – Napiją się i ruszą dalej. Lepiej pozwolić im się zatrzymać na trochę. Gdybyśmy odmówili, moglibyśmy mieć kłopoty z miejscowymi.

– Pójdę do siebie. Zawiadom mnie…

Hikito zdążył tylko zobaczyć jak jego szef nieruchomieje, a ułamek sekundy później w pomieszczeniu zrobiło się ciemno i Japończyk stracił przytomność.

Askaniusz wraz z czwórką pozostałych Paphnuti przemieścili się jednocześnie na teren bazy i natychmiast wysłali tak potężną falę paraliżującą, że nikt nie byłby w stanie jej zablokować. Brak pól ochronnych poza budynkiem tylko ułatwił im zadanie. Na kilka sekund przed ich przybyciem, Karim unieruchomił strażnika i trzech siedzących na zewnątrz ludzi. Okazało się, że byli to również Japończycy.

Askaniusz i Rafael Costa Diaz pobiegli w stronę drzwi prowadzących do budynku. Dzięki swym niezwykłym zdolnościom natychmiast wiedzieli, w której jego części są uprowadzone. Skierowali się tam więc bez słów. Po chwili Askaniusz wynosił już z pomieszczenia Dankę, a Rafael Anię. Obie oczywiście również były pod działaniem fali paraliżującej. Położyli je pod zadaszeniem, gdzie wcześniej siedzieli trzej Japończycy. Podeszli tam również pozostali Paphnuti.

– Dziękuję – powiedział Askaniusz. – Działać z wami to prawdziwa przyjemność.

– Drobnostka – powiedział z uśmiechem Rafael. – Taka przecież nasza rola.

– Wiem. Mimo to dziękuję.

– Bierz dziewczyny Askie i zmykaj – odezwał się Karim. – My zrobimy tu porządek i wracamy.

– Tak, masz rację – odpowiedział Askaniusz. – Wracajcie jak najszybciej. Wszyscy jesteśmy w jednym miejscu. To powinno trwać jak najkrócej.

– Hoover też tutaj jest – odezwał się Amerykanin Frank Russell. – Wszystko będzie dobrze.

– Będziemy w kontakcie – powiedział Askaniusz. – Do następnego razu.

Podszedł do Danki i Ani. Spojrzał na jasnowłosą nastolatkę.

– Lepiej obudzę je w Polsce – powiedział. – Pomóżcie mi.

Rafael i Karim podnieśli Dankę, a Frank Russell sam poradził sobie z Anią. Askaniusz objął je. Obie były szczupłe i lekkie. Puścił oko do pozostałej piątki i po chwili zniknął razem z trzymanymi jak bezwładne kukły dziewczynami.

 

***

Idący chodnikiem podchmielony mężczyzna mijał właśnie jeden z zaniedbanych, starych domów. Za ogrodzeniem rósł prawdziwy gąszcz krzewów. W niektórych miejscach wychodziły one na drugą stronę, tworząc fantazyjne, nieregularne kępy gałązek. Spora ilość wypitego piwa dawała się we znaki idącemu. Był już prawie półmrok. Mężczyzna rozejrzał się. Nie zauważywszy nikogo postanowił opróżnić swój organizm z nadmiaru chmielowego napoju. Stojąc, schowany w jednej z kęp wystających zza płotu krzewów, spoglądał na fragment ogrodu znajdującego się po drugiej stronie. Nagle usłyszał krótki, niezbyt głośny szum i zobaczył pojawiające się znikąd trzy postacie.

– Ja nie mogę – mruknął zdumiony, mrugając oczyma. – Co oni za piwo sprzedają? 

Na tyle szybko, na ile pozwalał mu zamroczony organizm, poprawił spodnie i oddalił się mrucząc cały czas pod nosem przekleństwa, dotyczące jakości sprzedawanych obecnie wyrobów alkoholowych.

Askaniusz ułożył ostrożnie Dankę i Anię na trawie. Odczuwał zmęczenie. Nieco odwykł od działania na najwyższych obrotach przez kilka godzin z rzędu. Usiadł na trawie obok dziewczyn. Dla Danki to co się zdarzyło nie było pierwszyzną, ale co zrobić z tą dziewczyną? Zastanowił się przez chwilę i zdecydował, że najpierw wybudzi swoją współpracownicę, potem usunie z pamięci Ani całe zdarzenie z porwaniem i dopiero przywróci ją do rzeczywistości. Od wczoraj i tak przeżywała niezrozumiałe dla niej wydarzenia. Fakt nagłego znalezienia się na innym kontynencie byłby dla niej zbyt wielkim szokiem.

Askaniusz położył dłoń na czole Danki, która po kilku sekundach zaczęła powoli mrugać i otwierać oczy. Mężczyzna uśmiechnął się do niej.

– Wszystko dobrze – powiedział. – Widzisz mnie?

Danka kiwnęła głową.

– Czy coś cię boli?

– Trochę…głowa – odpowiedziała cicho.

– Pamiętasz wszystko Danusiu?

Kobieta odwróciła głowę i dostrzegła leżącą Anię.

– O Boże, co z nią? – zapytała.

– Zaraz się nią zajmę. Wszystko będzie dobrze. Powiedz mi co pamiętasz.

Danka, krótko i rzeczowo, tak jak nauczyła się tego przez lata służby dla Paphnuti, opowiedziała to, co zarejestrowała jej pamięć od chwili pojawienia się nieznanej postaci w ogrodzie. Kiedy skończyła, Askaniusz z kolei poinformował ją co się tak naprawdę działo. Potem przedstawił szybko wymyślony plan postępowania z Anią. Musieli razem zrobić małe przedstawienie, żeby nastolatka była przekonana, że cały czas znajdowała się w domu na Szkolnej, czekając na przybycie Askaniusza.

– Zaniosę ją teraz do środka, a ty postaraj się wszystko przywrócić do takiego wyglądu jak przed porwaniem.

Danka wstała i ruszyła w stronę drzwi. Askaniusz wziął Anię na ręce. Wewnątrz posadził dziewczynę na tym samym fotelu, na którym siedziała wcześniej.

– Gotowe? – zapytał Dankę.

– Jeszcze chwilę. Wyreguluję monitory.

Askaniusz spojrzał na twarz Ani, jej złociste włosy, delikatną skórę. Stwierdził, że jest ładna. Może nie urodą rzucającą się w oczy tak od razu, jak na przykład u Klaudii. Było w niej jednak coś intrygującego. Na czole zauważył dość sporą bliznę. Musiała pewnie zranić się jako dziecko. Przyłożył dłonie do skroni dziewczyny. Zamknął oczy. Wymazanie krótkiego fragmentu wspomnień było dość precyzyjnym zabiegiem. Danka, która skończyła już swoje zadanie, przyglądała mu się teraz. Wiele razy już widziała co potrafi. Zawsze był to jednak fascynujący widok. Po mniej więcej minucie odsunął dłonie od głowy Ani. Przyglądał się jej jednak nadal dziwnie rozmarzonym wzrokiem.

– Hej.

Askaniusz drgnął lekko słysząc głos Danki. 

– Myślę, że wszystko jest w porządku. Możesz ją budzić.

– Tak. Już zaraz to zrobię – odpowiedział nieco niepewnie.

– Czy coś jest nie tak?

– Nie, nie.

– Hej, znam cię – kobieta zmrużyła oczy.

– Ona po prostu coś ma w sobie – odparł mężczyzna. – Nie wiem co.

– No, dawno nie widziałam takiego spojrzenia u ciebie.

– Jakiego spojrzenia? – zdziwił się.

– No…TAKIEGO.

– Nie rozumiem.

Danka westchnęła.

– Jesteś niezwykłym człowiekiem Askaniuszu, ale jesteś jednak facetem. My, kobiety nie mylimy się w pewnych sprawach.

– W jakich sprawach? – oburzył się Askaniusz. – Co ty opowiadasz. Żal mi po prostu tej dziewczyny, to wszystko. Wciągnąłem ją w ten nasz zwariowany świat i myślę jak to teraz dalej rozegrać.

– No już dobrze – odparła Danka. – Ja i tak wiem swoje – mruknęła do siebie.

Ustalili, że w momencie kiedy Askaniusz wybudzi Anię, powiedzą, że zrobiło się jej słabo od upału jaki dziś panuje. 

– Zaczynaj – powiedziała Danka.

Askaniusz przyłożył dłoń do czoła dziewczyny. Po chwili poruszyła głową. Danka podeszła i złapała ją za rękę.

– No już, już – powiedziała do niej łagodnie. – Zrobiło ci się słabo Aniu.

Dziewczyna otworzyła oczy i rozejrzała się wokół.

– Masz. Napij się wody. Zaraz poczujesz się lepiej.

– Spieszyłem się do ciebie, a ty mdlejesz – odezwał się Askaniusz.

– Co się stało? – zapytała Ania.

– Nic takiego – powiedziała Danka. – Dziś jest chyba jakiś rekord temperatury. Nie mamy tu klimatyzacji, jest strasznie gorąco i duszno. Po prostu zasłabłaś od tego upału.

Ania wypiła wodę i odstawiła szklankę.

– No fakt, jest gorąco – powiedziała.

– Lepiej? – zapytał Askaniusz. – Pamiętasz nas chyba?

– Tak, jasne – odpowiedziała dziewczyna. – Mieliśmy pogadać o tym co wczoraj zrobił pan z moją siostrą.

Danka dostrzegła wyraz wielkiej ulgi na twarzy szefa, jednego z najpotężniejszych ludzi na Ziemi. Ulgi, i chyba jeszcze czegoś innego.

Askaniusz powiedział dziewczynie to, co uznał za stosowne. Nie wspomniał nic o Paphnuti, o Spadkobiercach, o tym co się zdarzyło kilka godzin temu w Libii. Mówił o sobie jako o jednym z małej grupy osób obdarzonych pewnymi niezwykłymi zdolnościami, jak na przykład uzdrawianie. Powiedział jej też o tym, że możliwe jest porozumiewanie się tylko przy pomocy myśli. Wreszcie dał do zrozumienia, że podejrzewa, iż ona również jest kimś, kto potrafi więcej niż zwykli ludzie.

Ania słuchała, nie bardzo wiedząc co o tym myśleć. Z jednej strony brzmiało to tak niewiarygodnie, a z drugiej przecież na własne oczy widziała, co Askaniusz zrobił z jej siostrą Kają.  

– Skończymy już na dziś naszą rozmowę – mówił. – Zrobiło się ciemno, musisz wracać do domu.

– Jejku – odezwała się wystraszonym głosem Ania. – Przecież ja tylko wyszłam na chwilę i miałam zaraz wrócić na obiad. Co ja teraz powiem?

Askaniuszowi przyszedł do głowy pomysł. Nadarza się okazja, żeby ją rzeczywiście trochę sprawdzić.

– Odprowadzę cię. Nie powinnaś iść sama po ciemku. No i…pomogę załagodzić twój powrót do domu.

– Jak to?

– Właściwie, to ty sama to zrobisz.

– Nie rozumiem.

– Pamiętasz, prosiłem cię niedawno żebyś mi ufała. Zrób to ponownie.

Ania spojrzała Askaniuszowi w oczy. Były inne niż jej. Ciemne, bardzo brązowe. Dostrzegła w nich ciepło i jakąś płynącą, niezrozumiałą dla niej jeszcze, siłę, potęgę, moc. Nie wiedziała jak to określić. Poznała go dopiero dzień wcześniej, jednak poczuła, że nie musi się niczego obawiać, że rzeczywiście może mu zaufać. Uśmiechnęła się lekko.

– Dobrze – powiedziała. – Nadal niewiele rozumiem, ale dobrze.

– Postaram się jak najprościej i najkrócej wyjaśnić ci co zrobimy, a właściwie, co ty zrobisz.

– OK.

– Za chwilę przekażę ci małą dawkę energii, dzięki której, to co powiesz na przykład do swojej mamy, zostanie zaakceptowane bez żadnych zastrzeżeń. Choćby było jak najbardziej niewiarygodnym kłamstwem.

– Ooo, brzmi interesująco.

– O tak, domyślam się, że to by ci się spodobało na dłużej.

– No to by było po prostu marzenie – powiedziała ze śmiechem Ania. – Mogłabym wciskać kit bez żadnych konsekwencji.

– Wiesz, że tak nie będzie.

– Przepraszam.

Oczy Ani pokryły się ledwie dostrzegalną mgiełką, sprawiającą, że zaczynały błyszczeć w jakiś niepowtarzalny sposób.

– To teraz wymyśl w miarę wiarygodna historyjkę. Co powiesz?

– Hmm – dziewczyna zmarszczyła czoło. – Byłam z Izą nad Wisłą, zjadłyśmy po hamburgerze, więc nie jestem głodna. Gorąco strasznie dziś było. Idę pod prysznic. Może być?

Askaniusz uśmiechnął się, przymknął oczy na kilka sekund i po chwili wstał z fotela.

– No to dalej, idziemy.

– To znaczy…to już? – spytała ze zdziwieniem Ania.

– Tak, to znaczy, że już.

– Myślałam, że mnie pan dotknie. Przyłoży dłoń do głowy, czy coś.

– Nie zawsze tak trzeba.

Pożegnali się z Danką i wyszli z budynku. Ania wzięła za kierownicę rower, którym przyjechała. Pokonali tajemniczo wyglądający po zmroku ogród i znaleźli się na ulicy.

– Kiedy już będziemy pod twoim domem, poczekam chwilę żeby się upewnić, że wszystko poszło według planu.

– A może nie pójść? – zapytała Ania.

– Rzadko się mylę w swoich ocenach, ale wolę nie narażać cię na nieprzyjemności gdybym się jakimś cudem pomylił.

Dziewczyna zatrzymała się.

– To znaczy, że pan naprawdę uważa, że ja mam jakieś ukryte zdolności? – jej głos zabrzmiał bardzo poważnie.

– Przecież ci powiedziałem. Jeśli twoje małe kłamstewko się uda, to znaczy, że je masz.

– Ale co to właściwie oznacza – nie dawała za wygraną.

– Żeby się dowiedzieć co to naprawdę oznacza, musi minąć trochę czasu. Powiem nawet, że sporo czasu.

– Opowie mi pan o tym? – znów dostrzegł niezwykły błysk jej oczu w świetle jednej z ulicznych lamp.

– Opowiem Aniu. Odezwę się do ciebie. Jutro muszę wyjechać na kilka dni, może na trochę dłużej. Obiecuję, że po powrocie wrócimy do rozmowy.

Ze Szkolnej na Krakowską był spory kawałek, spacer zajął im więc niemal pół godziny. W końcu dotarli do domu Ani. Widać było palące się światła. Askaniusz wyciągnął do dziewczyny rękę na pożegnanie.

– Do zobaczenia – powiedział.

– Dobranoc.

Smukła, delikatna dłoń ścisnęła go lekko. Podobnie jak wczoraj, poczuł słabe mrowienie.

Ania ruszyła do wejścia. Askaniusz odczekał aż będzie w bezpiecznej odległości i po chwili jego postać rozpłynęła się w powietrzu. Był tam jednak nadal. Podszedł do najbliższego okna. Domyślał się, że to kuchnia. Zobaczył Anię i kobietę, która była bez wątpienia jej matką. Dziewczyna powiedziała dość szybko to, co sobie wcześniej przygotowała. Kobieta, nie przerywając wycierania trzymanego w ręku talerza, uśmiechnęła się. Zamieniły parę słów i Ania odeszła w głąb domu. Mama dziewczyny zabrała się za wycieranie kolejnych naczyń. Wszystko więc musiało pójść zgodnie z planem. Askaniusz wyszedł na ulicę i skierował się do swojego mieszkania. Jutro czekał go od rana bardzo pracowity dzień.

 

 

Rozdział 5

 

PALENQUE

 

 

Klaudia była gotowa, co zdziwiło Askaniusza, który zjawił się u niej kilka minut po szóstej rano.

– Nie wierzę. Myślałem, że zastanę cię jeszcze w łóżku i będę miał przyjemność cię obudzić.

– Chciałbyś.

– No pewnie, że chciałbym.

Lubili się ze sobą trochę drażnić i przekomarzać. Klaudia wiedziała, że Askaniusz ceni punktualność, więc mimo iż ciężko jej to przyszło, zdążyła przygotować się na wyprawę do Meksyku. Polegało to właściwie tylko na tym, by się obudzić, umyć, ubrać i coś zjeść. Do Palenque bowiem, udać się mieli sposobem dostępnym jedynie dla Paphnuti.

– W takim razie zamknij drzwi i ruszamy – powiedział Askaniusz.

Klaudia przekręciła trzy solidne zamki, broniące dostępu do jej mieszkania, sprawdziła czy wszystkie domowe urządzenia są wyłączone i podeszła do Askaniusza.

– Jestem gotowa – powiedziała.

– A to? – odparł mężczyzna wskazując na leżący obok drzwi niewielki plecaczek.

– Och, no wiesz, że ja tracę przy tobie głowę.

Askaniusz pomógł dziewczynie założyć na plecy jej podróżny bagaż.

– Przytul się do mnie – powiedział.

Klaudia objęła go mocno rękoma, głowę położyła na piersi mężczyzny i zamknęła oczy. Wiedziała, że im większy kontakt, tym łatwiej Askaniuszowi przenieść drugą osobę w dowolne miejsce. Nie chciała, żeby tracił niepotrzebnie więcej energii. Poza tym lubiła się do niego przytulić.

Szef Paphnuti również przymknął powieki i po chwili oboje zaczęli znikać. Klaudia nie przepadała za przenoszeniem się w ten sposób, zwłaszcza na dalsze odległości. Zawsze miała lekki zawrót głowy po dotarciu na miejsce. Przebycie odległości z Polski do Meksyku trwało około minuty. To długo. Cały czas czuję się ogromne ciśnienie napierające ze wszystkich stron, słychać piskliwy, głośny dźwięk przypominający nieco pracującą wiertarkę stomatologiczną. Następuje też nagły wzrost temperatury.

Mike Paulinson i jego kilkunastoosobowa grupa, byli w Palenque od trzech godzin. Z lotniska przedostali się w pobliże ruin wynajętymi wcześniej samochodami. Stan Richardson, jak zawsze, zadbał o każdy detal. Oficjalnie stanowili zespół przyrodników, mających zbadać stan otaczającej dawne miasto Majów dżungli. Miejsca w hotelu już na nich czekały. Najpierw jednak rozbili roboczy obóz, rozpakowali i zmontowali potrzebny sprzęt. Cała grupa zebrała się teraz i popijając napoje chłodzące, odpoczywała po wykonanej pracy. Czekali na Askaniusza żeby wspólnie ustalić plan dalszego działania. Harry Gregor, główny chemik i fizyk w zespole Paulinsona, spojrzał na zegarek.

– Powinien być lada moment – powiedział.

– Tak. Na pewno zaraz się zjawi – odparł Mike. – Włączyłeś wszystko co trzeba? Musimy uważać od samego początku. Dostałem od Danki wiadomość, że wczoraj sporo się działo i mamy być bardzo czujni.

Gregor był najmłodszym z czwórki Brytyjczyków. Mimo, że rok temu dopiero przekroczył trzydziestkę, jego wiedza była imponująca. Szczupły, niemal chudy, wyglądał wciąż jak student, który chwilę wcześniej wyszedł z wykładu. Prawie zawsze miał przy sobie jakieś notatki i potężnego smartfona.

– Tak, jasne – odpowiedział. – Wszystko jest uruchomione i chłopaki cały czas sprawdzają odczyty. Ale co się właściwie wczoraj stało?

– Nie znam żadnych szczegółów – Mike rozłożył bezradnie ręce. – Askaniusz chyba nam wszystko powie.

– Zjawi się sam? – spytał z kolei najstarszy z Anglików, informatyk Len Johnson.

– Nie wiem. Stan! Chodź na chwilkę – krzyknął Paulinson.

Niewysoki, krępy, ale bardzo przez wszystkich lubiany Stan Richardson podszedł wolnym krokiem.

– Co chcecie?

– Czy rezerwowałeś w hotelu pokoik dla … wiesz kogo? – spytał Mike.

– Oj, wam tylko jedno w głowie. Tak panowie, rezerwowałem, i ten pokoik jest akurat obok mojego.

– O ty cwaniaku – zaśmiał się Len Johnson.

– Myślisz, że ona w ogóle spojrzy na ciebie? – powiedział Mike.

– Patrzcie – odezwał się Harry Gregor. – Już są.

Wszystkie oczy zwróciły się w stronę małej kępy krzewów, od strony której nadchodzili Askaniusz i Klaudia. Obiektem przykuwającym spojrzenia mężczyzn była oczywiście dziewczyna. Wyglądała jak zawsze przepięknie. Ubrana w obcisłe, jasne spodnie i pomarańczową bluzkę szła obok Askaniusza poruszając się lekko, z wdziękiem, który sprawiał, że umilkły wszystkie rozmowy. Długie blond włosy okalały twarz, którą można było określić tylko słowem – piękna. Niebieskie, roześmiane oczy, delikatnie zarysowany nos, usta o … idealnym kształcie.

– Cześć – odezwał się szef Paphnuti. – Coś wam się stało?

Wiedział rzecz jasna co, a raczej kto, jest powodem nienaturalnego milczenia całej grupy. Klaudia zawsze robiła na nich piorunujące wrażenie. Czasem obawiał się, że zafascynowani jej urodą zaczną popełniać jakieś błędy podczas pracy. Na szczęście nigdy się to jeszcze nie zdarzyło. Pierwszy ocknął się Mike.

– Dzień dobry szefie. Witam … panią – skłonił się w stronę Klaudii.

– Dzień dobry – odezwała się dziewczyna głosem, którego barwa znów sparaliżowała całą grupę. – Jesteśmy przecież po imieniu Mike, zapomniałeś?

– Och, no…tak. Przepraszam.

Kilku mężczyzn zaśmiało się z wpadki Paulinsona.

– No co rechotacie. Gorąco tak, że człowiek już nie wie co mówi – próbował bronić się mężczyzna.

– No dobra panowie, dosyć tych żartów – odezwał się Askaniusz. – Poważna robota przed nami. Do tego nasz znajomy, Hoover, może mieć ochotę nam poprzeszkadzać.

– Czy to ma związek z wczorajszymi wydarzeniami? – zapytał Mike.

– Tak. Dlatego musimy działać szybko i sprawnie. Zostawisz tutaj na miejscu ludzi od nadzoru odczytów, a my wszyscy pojedziemy do hotelu. Byliście już tam?

– Nie. Wylądowaliśmy trochę ponad trzy godziny temu.

– Rozumiem. Stan, odpalajcie samochody i ruszamy.

Hotel mieścił się siedem kilometrów od ruin, we współczesnym mieście Palenque. Kiedy tam dotarli, Askaniusz polecił wszystkim obowiązkowy, kilkugodzinny odpoczynek. Pokój w którym zamieszkała Klaudia, zabezpieczył sporą ilością najbardziej wymyślnych blokad i pól ochronnych. Do tego kazał Mike’owi przydzielić człowieka z przenośną aparaturą, który będzie bez przerwy badał przestrzeń w pobliżu dziewczyny. Pokoje Askaniusza i Klaudii oczywiście sąsiadowały ze sobą. Istota idealna była tak cennym skarbem, że musieli pilnować jej jak oka w głowie. Sam szef również postanowił trochę odpocząć i zastanowić się nad ostatnimi wydarzeniami. To, że akcja Hoovera miała miejsce bezpośrednio przed ich wyprawą do Palenque, nie mogło być przypadkiem. Tylko jak on się o tym dowiedział? Z Papieżem Askaniusz spotkał się w środę, w czwartek rano kazał Dance powiadomić Mike’a o wyjeździe do Meksyku, a już po południu było porwanie. Z ciężkim sercem szef Paphnuti musiał pogodzić się z faktem, że ktoś zagrał na dwie strony. Wszystko wskazywało na to, że informacja musiała wyciec z jego karaibskiej bazy, kierowanej przez Paulinsona. Było to niezrozumiałe, bo wszyscy ludzie Mike’a znali Askaniusza i wiedzieli co potrafi. Nie można go było tak po prostu okłamać, oszukać, zdradzić. Chyba, że trafił się jakiś desperat, któremu było wszystko jedno. Musi porozmawiać z Paulinsonem. Trzeba dokładnie przeanalizować, kto był w bazie w czwartek rano.

Askaniusz zrzucił ubranie i poszedł wziąć prysznic. Odświeżony przebrał się i chwilę później był już w pokoju Anglika. Powiedział mu o swoich podejrzeniach i polecił dyskretnie porozmawiać z całą ekipą obecną w Palenque. Może zdarzyło się coś nietypowego w ostatnich dniach, jakiś drobiazg, może ktoś obcy kręcił się w pobliżu bazy na Karaibach.  

– Nie dowiedziałem się niczego podejrzanego – powiedział Mike dobrą godzinę później. – Zagadnąłem ich o tym, o tamtym. Nie mogłem pytać wprost.

– Tego się spodziewałem – odparł Askaniusz.

– Jeden z Latynosów miał wczoraj jakieś kłopoty żołądkowe. To jedyna ciekawostka. Miał jechać z nami, ale musiał zostać. To chyba jednak nie ma nic do rzeczy. Eduardo pracuje u nas od pięciu czy sześciu lat. Wszyscy go lubią, jest towarzyski, wesoły. Bez zarzutu.

– Może jestem przewrażliwiony, ale skontaktuj się z bazą i zapytaj jak się czuje. Powiedz, że chłopaki się martwią, takie tam. Wymyśl coś.

– No dobrze. Chociaż wątpię, żeby to miało jakiś związek z wyciekiem informacji.

– Sprawdź to Mike, sprawdź jak najszybciej – głos Askaniusza zabrzmiał wyjątkowo niecierpliwie.

Paulinson otrzymał szybką odpowiedź, że chory Eduardo poczuł się na tyle źle, iż musieli go zawieźć do szpitala. Poprosił dyżurujących, żeby informowali go na bieżąco o stanie zdrowia Latynosa.

– Miejmy nadzieję, że mu się szybko poprawi, i że to rzeczywiście tylko zwykłe zatrucie – stwierdził Askaniusz.

– Nie wierzę, żeby Eduardo był w cokolwiek zamieszany – odparł Mike.

– Zostawmy już to. Zbieraj ludzi i ruszajcie na stanowisko. Ja z Klaudią pojadę osobno. Pokręcimy się trochę po kompleksie udając turystów.

– Najpierw sprawdzamy Świątynię Inskrypcji? – zapytał Paulinson.

– Tak. Niech Harry zrobi wszystkie standardowe pomiary. Zobaczymy czy tym razem coś wykażą.

– To wszystko?

– Tak. To wszystko. Idę po Klaudię. Zobaczymy się na miejscu.

Askaniusz wstał i wyszedł z pokoju Mike’a. Przez cały czas czuł napięcie. Dręczyła go myśl, że coś przeoczył, że odpowiedź na pytanie w jaki sposób Hoover dowiedział się o ich wyjeździe do Meksyku jest gdzieś obok, blisko.

Klaudia była już gotowa. Otworzyła mu drzwi ubrana w lekką, żółtą sukienkę. Wyglądała prześlicznie. Askaniusz jednak nie był z tego zadowolony.

– Wyglądasz cudownie – powiedział. – Ale nie możesz teraz wyjść w takim stroju.

– Dlaczego?

– Nie możemy się rzucać w oczy. W tej sukience zawrócisz w głowie każdemu facetowi.

– Tak chciałam ładnie wyglądać – powiedziała Klaudia zawiedzionym głosem.

– Przebierz się szybko w jakieś szorty, nie wiem, w coś żebyś nie przykuwała zbytnio uwagi. Musimy udawać parę turystów.

Dziewczyna wyczuła zdenerwowanie w głosie Askaniusza. Nie próbowała więc już z nim dyskutować. Pobiegła do łazienki i po kilku minutach wyszła ubrana w jasnobrązowe krótkie spodnie i szary T-shirt. Spojrzała pytająco na Askaniusza.

– W porządku – powiedział. – Nie dąsaj się. We wszystkim wyglądasz ładnie, ale nie możesz tak bardzo się rzucać w oczy.

– No już dobrze, dobrze. Rozumiem przecież.

– Super. No to chodźmy.

Zeszli po schodach, minęli hol z recepcją i skierowali się na pobliski parking. Stan Richardson wynajął kilka samochodów, w tym dwa terenowe jeepy. Jeden z nich czekał na nich. Wsiedli i powoli ruszyli zatłoczoną ulicą. Współczesne Palenque to liczące około czterdzieści tysięcy mieszkańców miasto, z charakterystyczną dla Meksyku zabudową. Kolorowe domy różnej wielkości przylegające do siebie niczym poukładane przypadkowo ręką dziecka klocki. Tak jak prawie wszędzie w tym kraju, kierowcy jeździli tutaj według swoich zasad. Co ciekawe niewiele zdarzało się jednak poważnych wypadków. Askaniusz prowadził samochód w ślimaczym tempie. Razem z Klaudią rozglądali się na prawo i lewo jak przystało na turystów, których mieli udawać. Dziewczyna robiła zdjęcia i co chwilę mówiła coś do Askaniusza. Po około półgodzinnej jeździe dotarli w pobliże ruin miasta Majów. Zostawili samochód na parkingu. Askaniusz dał pilnującemu młodemu chłopakowi dodatkowy banknot, żeby pojazd czekał na nich bez uszczerbku kiedy po niego wrócą. Klaudia dodatkowo obdarzyła Latynosa jednym ze swoich olśniewających uśmiechów. Mogli więc być spokojni o jeepa. Skierowali się w stronę ruin. Po lewej stronie widzieli w oddali ludzi Mike’a krzątających się w obozowisku. Doszli do Pałacu, największej budowli starożytnego miasta. Klaudia ustawiła się pozując do zdjęć. Askaniusz fotografował dziewczynę i przy okazji interesujące go szczegóły budowli.

– Usiądźmy na chwilę – powiedział.

– Jesteś zmęczony?

– Nie. Zaraz ci wyjaśnię.

Złapał Klaudię za rękę i poprowadził na jeden z kamiennych bloków.

– Chcę sprawdzić czy wyczuję tutaj jakąś energię. Muszę się skupić, a na stojąco będzie to dziwnie wyglądało.

– Napiję się soku w tym czasie.

Askaniusz oparł się o kamień, przymknął oczy i skupił się w poszukiwaniu ewentualnego źródła energii w okolicy Pałacu. Wyglądał jakby po prostu odpoczywał. Po kilku minutach wstał i przyjrzał się starym ruinom Majów.

– Nic nie czuję – powiedział kiwając głową. – Chodźmy dalej.

Przeszli do znajdującej się prawie naprzeciwko Świątyni Krzyża. Tutaj Askaniusz również nic nie wykrył. Podobnie było przy Świątyni Słońca. Przeszli wreszcie do najbardziej intrygującej budowli, Świątyni Inskrypcji leżącej w pobliżu Pałacu. Świątynia zbudowana została na szczycie piramidy schodkowej. Weszli powoli na górę. Rozciągał się stamtąd piękny widok na cały kompleks ruin i otaczające je dżunglę. Znów mogli zobaczyć ludzi Mike’a, którzy zapewne przeprowadzali cały czas pomiary. Askaniusza najbardziej interesowało to, co znajdowało się w Świątyni, czyli zejście do grobowca Pacala, dawnego władcy Majów. Turystów niestety nie wpuszczano już do wnętrza piramidy ze względu na ochronę niezwykłego zabytku. Mogli podziwiać jego zrekonstruowaną kopię, znajdującą się w pobliskim muzeum. Dla szefa Paphnuti dotarcie do oryginału nie było niczym trudnym, jednak teraz kręcili się tu inni miłośnicy zwiedzania oraz pracownicy kompleksu Palenque. Zejście do grobowca musiało poczekać do wieczora. Askaniusz jednak zatrzymał się raptownie w pobliżu płyty zakrywającej dostęp do schodów wiodących w głąb piramidy. Poczuł delikatne drgnięcie płynące gdzieś z dołu. Po chwili ustąpiło. Klaudia zauważyła skupienie na twarzy mężczyzny.

– Co się dzieje? – spytała szeptem.

– Poczułem coś, ale tylko przez chwilę.

– Chcesz tu jeszcze zostać?

– Nie. Wrócę później. Teraz widać nas jak na dłoni.

– Wrócę? A ja?

– Zobaczymy. Zejdźmy teraz na dół. Pójdziemy do Mike’a.

Okrążyli cały kompleks ruin i podeszli do obozowiska od drugiej strony.

– O, jesteście – odezwał się Paulinson. – Widziałem jak krążyliście pomiędzy budowlami.

– Robicie pomiary Świątyni Inskrypcji, tak jak prosiłem? – zapytał Askaniusz.

– Tak. Chłopaki przeprowadzają kompleksowe badania. Na razie nic ciekawego.

– Zupełnie nic?

– Nie. No oczywiście widać puste przestrzenie pod komorą grobową Pacala, ale o tym już wiedzieliśmy wcześniej.

– Czy urządzenia nie wychwyciły kilkanaście minut temu żadnego impulsu energii?

Mike spojrzał uważnie na Askaniusza.

– Wyczułeś coś?

– Hmm. Trwało kilka sekund, było bardzo słabe. Wyczułem to, kiedy byliśmy na szczycie piramidy, przy zejściu do grobowca.

Mike wstał z krzesła i podszedł do jednego z ludzi obsługujących sprzęt.

– Nic nie zauważyłeś? – zapytał.

– Nie – odpowiedział pracownik.

– Cofnij zapis o dwadzieścia minut i sprawdź dokładnie szczyt piramidy.

– Tak jest.

Askaniusz i Mike czekali w napięciu patrząc na ekran monitora z zapisem. Poziome i pionowe linie wskazujące ewentualny przepływ energii cały czas miały kształt prostej.

– Nic – powiedział dyżurujący mężczyzna.

– Cofnij jeszcze raz i zwolnij prędkość – zarządził Mike.

Pracownik wykonał polecenie. Znów przyglądali się krzyżującym się liniom, które wciąż wyglądały tak samo.

– Chyba nic tutaj nie ma – zrezygnowanym głosem powiedział Mike do Askaniusza.

– Proszę spojrzeć szefie! – krzyknął wpatrujący się w monitor mężczyzna.

Cofnął zapis o kilkanaście sekund. W pewnym momencie pionowa linia na chwilę zrobiła się nieco grubsza. Wyglądało to jakby na parę sekund otoczył ją drobny pyłek, kierujący się ku górze.

– Tak, to musi być ten moment – powiedział Askaniusz.

– To bardzo słaby i krótki impuls – powiedział pracownik. – Przepraszam, że go nie zauważyłem. Bez powiększenia to niemożliwe.

– W porządku – powiedział Mike. – Nikt nie ma do ciebie pretensji. Uruchomcie jeszcze jeden czujnik i niech dwie osoby bez przerwy przyglądają się tym liniom w powiększeniu.

Odeszli z Askaniuszem na bok i usiedli przy stoliku z kawą, którą przygotowała dla nich Klaudia. Dziewczyna przykucnęła w zacienionym miejscu na trawie, kilka metrów od nich.

– Mieliśmy szczęście – odezwał się Mike. – Pierwsze godzina w Palenque i już coś wychwyciliśmy.

– Tak. To rzeczywiście szczęśliwy przypadek – odparł Askaniusz. – Gdybym nie był wtedy na szczycie piramidy, nic byśmy nie mieli.

– Co planujesz?

– Wieczorem, późnym wieczorem, spróbuję wejść do grobowca. Weźmiesz dwóch ludzi i będziecie cały czas monitorować obszar Świątyni. Oprócz tego oczywiście w nocy rutynowo dwóch dyżurujących.

– W porządku.

– Reszta do hotelu. To znaczy jeszcze nie teraz. Niech popracują dwie godziny. Pamiętaj, że musimy stwarzać pozory.

– Co z Klaudią? – spytał szeptem Mike.

– Musi zostać w hotelu. Dziś zbadam teren i zobaczymy co dalej. Jeśli będę jej potrzebował to … wiem co robić.

– Jasne.

– Dopijemy kawę, pójdziemy z Klaudią jeszcze poudawać turystów przez jakieś pół godziny i wracamy. Wy, tak jak powiedziałem, popracujcie jeszcze około dwóch godzin.

 

 

Rozdział 6

 

PUSTE PRZESTRZENIE

 

 

Dostęp do schodów prowadzących w głąb piramidy był zamknięty. Pracownicy kompleksu Palenque pełnili nocne dyżury i patrolowali cały teren starożytnego miasta. Dla Askaniusza nie stanowiło to żadnej przeszkody. Stojąc w cieniu drzew, w pobliżu obozowiska, skupił się i przeniósł na szczyt piramidy, w miejsce które było również w półmroku. Nie chciał bez potrzeby tracić energii na bycie niewidzialnym. Rozejrzał się. Daleko w dole, zauważył idącego wzdłuż Pałacu strażnika, który nie mógł go stamtąd dostrzec. Askaniusz podszedł do płyty zakrywającej wejście. Po chwili przeniósł się bezszelestnie na drugą stronę. Oświetlenie było tutaj wyłączone. Zapalił swoją przenośną lampkę i powoli zaczął schodzić w dół. Piramida schodkowa pod Świątynią Inskrypcji wydawała się mała w porównaniu z egipską Wielką Piramidą. Po kilku minutach stanął przed grobowcem Pacala. Oświetlił osławioną płytę przykrywającą miejsce spoczynku dawnego władcy Majów. Pokrywa grobowca, ważąca około pięciu ton, przedstawia według naukowców, samego Pacala spoczywającego na masce boga ziemi i śmierci. Władca spogląda na krzyż Majów zakończony ciałami węży. Co tak naprawdę przedstawia płaskorzeźba pozostanie chyba tajemnicą jego twórców. Askaniusz ponownie skupił się, tym razem próbując wyczuć jakąś energię. Jednak niczego nie wykrył. Teraz czekało go najważniejsze zadanie, próba przedostania się do ukrytych, pustych obszarów pod grobowcem. Były to miejsca niezbadane jeszcze przez archeologów. O większości z nich w ogóle zresztą nie wiedzieli. Askaniusz miał ze sobą wydruk rozmieszczenia przestrzeni, wykryty przez urządzenia pomiarowe. Próba przedostania się w złym kierunku, mogła kosztować go utratę ogromnej ilości energii. Trafienie na kilkumetrową skałę nie stanowiło przyjemności, nawet dla kogoś obdarzonego umiejętnościami takimi jak on. Urządzenia nie były na tyle precyzyjne, żeby pokazać dokładnie wielkość pustych miejsc. Małe, wąskie korytarze, które mogły się ewentualnie również tam znajdować, nie dawały się łatwo zarejestrować. Askaniusz wybrał obszar znajdujący się lekko na prawo od grobowca, jakieś półtora metra w dół. Skoncentrował się i delikatnie zaczął wnikać w kamienną skałę znajdującą się pod jego stopami.

Poczuł, że jest po drugiej stronie. Zapalił lampkę i natychmiast założył małą maskę z tlenem. Włączył czujnik mierzący jakość powietrza. Urządzenie wskazało, że możliwe jest swobodne oddychanie. Musiał tu istnieć jakiś szyb wentylacyjny. Teraz dopiero Askaniusz mógł się rozejrzeć. Pomieszczenie było precyzyjnie zbudowaną komnatą o wymiarach około cztery na cztery metry. Ściany i sklepienie były zupełnie gładkie, pozbawione jakichkolwiek ozdób i znaków. Na wprost miejsca, w którym stał, odchodził wąski korytarz, szeroki na mniej niż metr. Mężczyzna ruszył ostrożnie naprzód. Na bocznych ścianach zauważył wyryte, faliste linie, przypominające kształtem węże. Przeszedł około dziesięciu metrów i korytarz skręcił w prawo pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Askaniusz ujrzał schody wiodące w dół. Były jeszcze węższe. Urządzenia pomiarowe jakimi dysponowali, na pewno nie były w stanie ich wykryć z odległości w jakiej znajdowało się obozowisko. Zaczął schodzić. Stopni musiało być sporo, gdyż nie widział końca. Po zrobieniu dziesięciu kroków dostrzegł jednak w dole ciemny otwór. Doliczył się dwudziestu pięciu stopni. Ujrzał pomieszczenie podobne do tego na górze. Na ścianie znajdującej się na wprost schodów widniał tylko jeden wyryty znak. Był to kwadrat z kółkiem po środku. Askaniusz dotknął go, próbując znaleźć jakiś ukryty mechanizm. Nic jednak nie wyczuwał. Dokładnie obejrzał całą ścianę. Oprócz widocznego wyraźnie znaku była gładka jak stół. W tym miejscu będzie musiał skończyć pierwsze badanie wnętrz pod piramidą. Nie mógł ryzykować próby przebicia się dalej na ślepo. Będą musieli się tu dostać ze sprzętem. Na koniec jeszcze raz sprawdził czy nie stwierdzi jakiegoś przepływu energii. Znów jednak nie wyczuł niczego. Spojrzał na zegarek. Nie minęła jeszcze północ. Askaniusz postanowił wyjść, i za chwilę wrócić ponownie w towarzystwie Mike’a i urządzeniami do wykrywania pustych przestrzeni. Przedostanie się z drugą osobą przez skałę wymagało więcej wysiłku z jego strony. Dziś nie czuł się na siłach na sprowadzanie tu całej ekipy. Musiałby przenosić każdego oddzielnie. Znając już podziemny układ szybko wydostał się na zewnątrz. Po paru minutach był już obok Mike’a.

– Ty mnie kiedyś doprowadzisz do zawału – odezwał się zaskoczony Anglik.

– Zabierz miernik, lampę, maskę tlenowa i idziesz ze mną – powiedział Askaniusz.

Brytyjczyk bez słowa wykonał polecenie. Znał się na swojej robocie. Nie po raz pierwszy przeprowadzał taki rekonesans jak dziś.

– Jestem gotowy.

– Najpierw wskakujemy obok pokrywy schodów. Zaraz za nią zaczynają się stopnie, więc lepiej nie ryzykować spadnięcia w dół.

Złapał Mike’a w pasie i znaleźli się na szczycie piramidy.

– Kiedy będziemy po drugiej stronie zapal od razu lampę – poinstruował go.

Po chwili mężczyźni schodzili już w dół, do grobowca Pacala. Tam Askaniusz odpoczywając kilka minut, żeby wyrównać stratę energii, powiedział Anglikowi o tym, co znajduje się niżej. Przebyli bez przeszkód drogę, którą posuwał się sam kilkanaście minut temu. W końcu stanęli przed kwadratowym znakiem.

– Teraz odpalaj sprzęt i zobaczymy co jest za ścianą.

– Jesteś pewien, że coś tam znajdziemy? – zapytał Mike.

– A w jakim celu budowaliby to całe zejście w dół?

– No tak, my potrafimy się tutaj dostać, przenikając ściany niczym duchy. Ale w jaki sposób zostało to zbudowane?

– Może nie tylko my potrafimy robić takie rzeczy. To nie jest aż taka sensacja, w Egipcie przecież też było podobnie. Zapomniałeś?

– Nie zapomniałem – Paulinson pokręcił głową. – Ale to takie niewiarygodne.

– Włączaj, włączaj – ponaglił go Askaniusz.

Mike ustawił wszystko w urządzeniu i skierował czujniki na ścianę ze znakiem. Patrzyli obaj na mały monitor. Paulinson kilka razy wcisnął guzik resetujący czujnik.

– Do cholery, co jest? – powiedział zniecierpliwiony.

– Przecież pokazuje pustą przestrzeń – odparł Askaniusz.

– Tak, ale wiesz na jaką odległość jest ustawiony?

– Na jaką?

– Na sto metrów – odparł powoli Mike. – Wykrył przestrzeń i nie widzi jej końca.

– Co to oznacza?

– Albo się zepsuł, albo jest tam ponad stumetrowa hala.

– Ja stawiam na to drugie – uśmiechnął się Askaniusz.

– Choć trudno uwierzyć, to ja chyba też. Ten sprzęt jest niezawodny.

– Wchodzę.

– Kamień nie powinien być zbyt gruby. Niecały metr. 

Mike po chwili został sam. Po drugiej stronie Askaniusz znów najpierw założył maskę, która okazała się zbędna po sprawdzeniu poziomu tlenu. Skierował snop światła przed siebie. To co zobaczył, nawet jego wprawiło w zdumienie. Pomieszczenie musiało być ogromne. Widział tylko ścianę za swoimi plecami, natomiast nie mógł dostrzec niczego z przodu, ani po bokach. W zasięgu wzroku znajdowało się jeszcze sklepienie, które miało tę samą wysokość co po drugiej stronie. Tam gdzie sięgało światło lampy, widniała pustka. Gładka kamienna posadzka i nic więcej. Postanowił wrócić po Mike’a. Kiedy już obydwaj byli w nieznanym pomieszczeniu ruszyli do przodu.

– Dziwne – odezwał się Brytyjczyk. – Taka ogromna przestrzeń, a taka niska. Tu jest trzy metry wysokości. Przeciwległa ściana jest sto osiemdziesiąt metrów przed nami. Dlatego jeszcze jej nie widzimy.

– Cholera. Co to jest? – zapytał z fascynacją w głosie Askaniusz.

– Boki są trochę bliżej – mówił Mike patrząc na odczyty. – Dziewięćdziesiąt metrów.

– Czyli połowa. Dojdziemy do ściany naprzeciwko, zobaczymy co tam jest i wrócimy idąc wzdłuż boków.

Po paru minutach mężczyźni znaleźli się na przeciwległym końcu ogromnego pomieszczenia. Była tam tylko gładka ściana. Żadnego korytarza, ani przejścia. Zaczęli wracać, idąc wzdłuż prawego boku. Uważnie oświetlali każdy kawałek mijanego muru. Wkrótce znaleźli się obok miejsca, którędy dostali się do tej dziwnej, podziemnej hali.

– Obejrzymy jeszcze lewą stroną – odezwał się Askaniusz. – Jeśli nic nie znajdziemy, wracamy.

Ruszyli, jednak rezultat był taki jak przy prawym boku. Nic. Gołe, puste ściany. Gładkie jak stół. Askaniusz był już zmęczony, więc tak jak powiedział, postanowili wracać do obozu. Droga przeszła sprawnie, bez żadnych niespodzianek. Wkrótce byli już pod zadaszonym stanowiskiem, gdzie dyżurujący ludzie Mike’a cały czas czujnie obserwowali urządzenia pomiarowe.

– Nalej mi trochę kawy – powiedział Askaniusz. – Mam już dość.

– Nie dziwię ci się – odpowiedział Paulinson.

– Wypiję i wracamy do hotelu. Jutro trzeba będzie chyba przenieść się do tej hali z większym składem. Przed południem ustal jaki sprzęt będzie potrzebny i wyznacz ludzi, których zabierzemy.

– Tak – mruknął Mike. – Cały czas myślę do czego to mogło służyć. Wiesz czego nie sprawdziliśmy?

– Czego?

– Całego stropu, sufitu, czy jak to tam nazwać.

– Cholera – Askaniusz spojrzał na kierownika swojego zespołu operacyjnego. – Faktycznie.

– Spokojnie – odparł tamten. – Jutro to nadrobimy. Wstawaj, wracamy. Trzeba się wyspać.

 

***

 

Mama Ani usłyszała pukanie.

– Kaja otwórz, mam mokre ręce! – zawołała do młodszej z córek.

– To pewnie ktoś do Ani, jak zwykle – odparła z przekąsem ośmiolatka.

Dziewczynka podeszła z niezadowoloną miną do drzwi. Otworzyła je i ujrzała nieznajomego mężczyznę, ubranego w ciemne dżinsy, białą koszulę i krawat.

– Mamo, jakiś pan – oznajmiła.

Kobieta wytarła dłonie w fartuch kuchenny i podeszła do wejścia.

– Słucham pana. O co chodzi?

– Dzień dobry – przywitał się mężczyzna. – Czy tutaj mieszka Anna Wieczerska?

– Kim pan jest? – kobieta zmierzyła go z góry na dół.

– Proszę się nie niepokoić – twarz nieznajomego wypełnił szeroki uśmiech. – Jestem przedstawicielem firmy „Music Fans”. Pani Anna Wieczerska wygrała wycieczkę nad morze w konkursie, który organizowaliśmy. Czy to pani?

– Nie. Ania to moja córka. Nic nie wiem o żadnym konkursie. Nie ma jej w domu.

– To mamy problem – w głosie mężczyzny zabrzmiała nuta rozczarowania. – Niestety muszę doręczyć dokument do rąk własnych. Czy gdzieś wyjechała?

– Nie, nie. Wyszła z koleżanką – odpowiedziała pani Wieczerska. – Powinna niedługo wrócić.

– Może pani wie gdzie jest? Nie mam zbyt wiele czasu – mężczyzna wydawał się zmartwiony. – Mógłbym podjechać i wręczyć nagrodę.

– Pewnie poszły nad Wisłę. Nie wiem czy ją pan tam znajdzie.

– Dziękuję. Spróbuję. Może mi się uda.

Nieznajomy odwrócił się zamierzając odejść.

– Chwileczkę – zatrzymała go mama Ani. – Co to był za konkurs?

– Muzyczny – odparł szybko. – Odgadywanie tytułów piosenek.

– Hmm. No tak – kobieta pokiwała głową. – Ona dużo słucha. Nic nie wspominała.

– Wie pani – mężczyzna machnął ręką w nieokreślonym kierunku. – Młodzież nie o wszystkim mówi rodzicom. Może nie chciała zapeszyć.

– Może.

– Jeszcze raz dziękuję. Do widzenia.

– Do widzenia – odpowiedziała pani Wieczerska, i wróciła do swoich kuchennych zajęć.

Ania rzeczywiście była nad Wisłą. Leżały razem z Izą na kocu prażąc się w słońcu już drugą godzinę. Miały ulubione miejsce na trawie poniżej Bulwaru.

– Już mam trochę dość. Będą nas bolały plecy.

Ania sięgnęła po leżący pod ręcznikiem zegarek.

– Jeszcze dziesięć minut i wracamy – odpowiedziała koleżance.

– Dobra – odparła Iza.

Ania odwróciła się na plecy, zamknęła oczy i dalej rozkoszowała się grzejącym słońcem. Lubiła się opalać. Leżeć, czując gorące promienie zakradające się w każdy zakamarek ciała. Rozmyślała wtedy o różnych rzeczach. Często lubiła też czytać na plaży, ale jej znajomi w większości nie podzielali tego zainteresowania książkami, więc nie zawsze mogła to robić. Dziś jej myśli były zaprzątnięte zdarzeniami, związanymi z Askaniuszem. Złapała się na tym, że czeka na jego powrót, żeby dowiedzieć się więcej. Nadal nie wierzyła, że ona też może być obdarzona jakimiś niezwykłymi cechami. Właśnie miała spojrzeć ponownie na zegarek, kiedy poczuła wyraźnie, że ktoś się jej przygląda. Nie widziała tego, lecz jakby poczuła, gdzieś w głowie. Podniosła się i usiadła na kocu.

– Idziemy? – zapytała Iza.

– Już, zaraz.

Ania dyskretnie zlustrowała teren zza okularów słonecznych. Nie zauważyła jednak nikogo przypatrującego się w jakiś szczególny sposób. Pomyślała, że coś się jej musiało wydawać.

– No dobra. Zbieramy się – powiedziała do Izy.

Dziewczyny ubrały się, wytrzepały koc i zwinęły go w kostkę. Założyły  małe plecaki i powoli ruszyły w stronę betonowych schodków wiodących na Bulwar. Kiedy były w połowie wejścia, Ania znów poczuła na sobie czyjś wzrok. Upuściła plecak. Zrobiła to celowo, w taki sposób, aby prawie wszystko się wysypało i potoczyło w dół schodów.

– No co ty? – odezwała się Iza. – Dostałaś porażenia, czy co?

– Pomóż mi pozbierać – powiedziała dziewczyna, klękając.

Iza niechętnie przykucnęła i zaczęła pomagać koleżance.

– No już więcej nie mogłaś tego napakować – mruknęła.

– Cicho – szepnęła Ania. – Zrobiłam to specjalnie. Nie odwracaj się. Jakiś facet w białej koszuli gapi się na nas. Siedzi na ławce, po lewej.

– Fajny? – zapytała Iza i natychmiast zaczęła zerkać w górę, w stronę Bulwaru.

– Oj przestań – fuknęła ze złością jej towarzyszka. – Nie o oto chodzi. Nie podoba mi się ten gość.

– Znasz go?

– Nie, nigdy go nie widziałam.

– No to chodź, zagadamy – Iza uśmiechnęła się. – Może mu się spodobałyśmy.

– Oj Iza, weź sobie kogoś poszukaj, jak nie możesz wytrzymać, i przestań wreszcie ciągle o tym samym – powiedziała Ania z niecierpliwością.

Zdążyły już pozbierać rozrzuconą zawartość plecaka.

– Nie wiem, ale on mi się nie podoba. Tak jakbym czuła, że nie powinnyśmy się do niego zbliżać.

– Co ty gadasz? – odparła Iza, patrząc na koleżankę ze zdziwieniem.

– Chodź, pójdziemy dołem nad wodą. Potem spróbujemy się wymknąć koło przystani.

– Nie chcę iść po tych kamieniach – mruknęła Iza ze złością.

– No to pójdę sama – odpaliła jej Ania, coraz bardziej zdenerwowana brakiem zrozumienia u swojej towarzyszki.

– Coś z tobą jest nie tak od paru dni – podsumowała Iza.

Ruszyły jednak razem, idąc powoli wśród leżących nad brzegiem Wisły kamieni. Iza wlokła się za Anią, mrucząc cały czas na temat zmian, jakie zaszły w jej koleżance, i jak to ona jest z tego powodu niepocieszona.

Obserwujący je mężczyzna zaklął pod nosem. Już prawie weszły mu prosto w ręce. Widział jak dziewczyny skręciły w stronę przystani. Nie chciał schodzić w dół. Nie był odpowiednio ubrany i zapewne spłoszyłby nastolatki. Wstał z ławki i ruszył teraz powoli Bulwarem. Im bliżej głównej części Kazimierza, tym robiło się tłoczniej. W pewnej chwili od strony centrum miasta, niczym wielki wąż, wylała się grupa idących w parach dzieciaków. Wyglądały na kilka zaprzyjaźnionych wycieczek lub wakacyjnych obozów wędrownych. Połowa, prowadzona przez opiekunów skierowała się w kierunku schodów prowadzących do przystani i zaczęła schodzić. Reszta została na górze. Mężczyzna stracił z oczu nastolatki. Był pewien, że za chwilę wyłonią się z wycieczkowego tłumu. Usiadł znów na ławce, których było mnóstwo przy Bulwarze. Po dziesięciu minutach zaczął się niecierpliwić. W końcu zdecydował się podejść na wprost stojących przy przystani statków wycieczkowych. Grupy dzieciaków nadal wędrowały schodami w górę i w dół. Część z nich stała przy brzegu rzeki oglądając statki. Mężczyzna nigdzie jednak nie mógł dostrzec poszukiwanych nastolatek.

Tymczasem Ania z Izą były już przy wejściu na Senatorską. Udało im się niepostrzeżenie przedostać na tę prostopadłą do Bulwaru ulicę wśród wędrujących w tę i z powrotem dzieciaków. Zatrzymały się na chwilę i Ania dostrzegła rozglądającą się postać w białej koszuli. 

– Idziemy. Szybko – powiedziała do Izy.

– Coś z tobą nie tak Anka – odpowiedziała tamta.

Ania ruszyła żwawo, a Iza z niezadowoleniem poszła za nią. Po chwili zniknęły wśród spacerujących turystów.

Godzinę później Kaja weszła do pokoju i zauważyła Anię oglądającą film w telewizji.

– Szukał cię jakiś elegancik – powiedziała.

– Co? Cicho, bo oglądam – odparła niecierpliwie dziewczyna.

– Mama ci nie mówiła? Był tu jakiś pan do ciebie.

Dopiero teraz dodarło do Ani co mówi jej młodsza siostra.

– Jaki pan?

Zerwała się z fotela i pobiegła do kuchni.

– Mamo, ktoś mnie szukał? – zapytała ze zdenerwowaniem.

– Ach, tak, zapomniałam – odparła kobieta mieszając coś w garnku. – Był tu jakiś facet. Mówił, że wygrałaś wycieczkę nad morze.

– Co? Jaką wycieczkę? – nic z tego nie rozumiała.

– Przepraszam Aniu, zapomniałam. Ciągle coś muszę robić. Tyle mam na głowie.

– Dobrze mamo. Jaki facet? Jaka wycieczka? – pytała coraz bardziej niecierpliwie.

– To ty nic nie wiesz? Mówił, że wygrałaś nagrodę w jakimś konkursie muzycznym.

– Jakim konkursie? Ja nie brałam udziału w żadnym konkursie – Ania odczuwała coraz większy niepokój.

– No jak to? Znał twoje nazwisko. Mówił, że musi ci wręczyć osobiście tę nagrodę. Powiedziałam, że chyba jesteście nad Wisłą. Chciał cię tam szukać.

– Jak on wyglądał?

– No taki … zwyczajny. W białej koszuli i krawacie. Jak ci wszyscy co chodzą i chcą coś sprzedać. To znaczy, że cię nie znalazł?

– Nie, nie znalazł.

– No to szkoda. Wycieczka nad morze.

Kobieta zaczęła szukać czegoś w szufladzie z przyprawami.

– Mamo, nie rozumiesz. Ja nie brałam udziału w żadnym konkursie – Ania była coraz bardziej zdenerwowana. – To jakiś oszust.

– O Boże, córuniu, a ja mu powiedziałam gdzie jesteś – mama dziewczyny oderwała się na moment od kuchennych zajęć i spojrzała uważniej na córkę.

– W porządku, skąd mogłaś wiedzieć.

Ania poszła do swojego pokoju. Położyła się na łóżku. Odczuwała niepokój. Zaczęła się zastanawiać o co tu chodzi. Co to był za facet? Czy to ktoś od tego Askaniusza? Od wypadku z Kają wszystko zaczęło być jakieś inne. Dotarło do niej, że nagle przestało ją interesować wałęsanie się z Izą. Ania pomyślała, że jutro pójdzie do Danki. Może ona coś wie o facecie, który jej szukał. Rozmyślała tak jeszcze przez kilkanaście minut. Myśli kłębiły się jej w głowie. W końcu poddała się i zasnęła. Nie zauważyła jak mama weszła do pokoju, przykryła ją kocem i zgasiła światło.

– Moja córunia. Wygrała konkurs – szepnęła kobieta przyglądając się śpiącej nastolatce.

Danka aż podskoczyła na krześle, słysząc głośne uderzenie w drzwi wejściowe. Wystraszyła się, sądząc, że to ponowny atak ludzi Hoovera. Przecież Askaniusz zabezpieczył cały dom i ogród polami ochronnymi, więc jak się tu dostali? Powiększyła natychmiast obraz z kamer i zaczęła niecierpliwie szukać źródła uderzenia w drzwi. Nie mogła jednak niczego dostrzec. Uruchomiła rzadko używaną kamerę lustrującą teren za płotem, od ulicy. Natychmiast ją zauważyła.

– To ta Ania – powiedziała sama do siebie.

Zobaczyła jak dziewczyna bierze zamach i po chwili znów usłyszała hałas. Danka zrozumiała, że nie mogąc otworzyć furtki, rzuca po prostu kamieniami żeby zwrócić jej uwagę. „Czego ona chce?” – pomyślała. Szybko wyszła z budynku do ogrodu i podbiegła w stronę wejścia.

– Hej! Co się stało? – krzyknęła. – Nie rzucaj już, bo mnie trafisz.

– O! Jest pani – rozległ się głos dziewczyny. – Nie mogłam otworzyć.

– Tylko ja mogę otworzyć furtkę od wewnątrz – wyjaśniła Danka wychodząc na chodnik. – Czy coś się stało?

– Czy pan Askaniusz już wrócił? – odpowiedziała Ania pytaniem.

– Nie – odparła kobieta. – Nie będzie go jeszcze pewnie przez kilka dni. Przepraszam, że nie możesz wejść do środka. To właśnie z powodu nieobecności Askaniusza. Poczekaj tu chwilę. Zaraz wrócę.

Danka pobiegła do budynku, włączyła nadajnik radiowy i wsunęła w kieszeń spodni mały odbiornik, dzięki któremu mogła na chwilę przerwać siedzenie przed monitorami. W razie czego usłyszy sygnał alarmowy. Zamknęła drzwi wejściowe i po chwili była z powrotem obok Ani.

– W porządku – powiedziała do przyglądającej się jej dziewczyny. – Zrobię sobie małą przerwę. Przespacerujmy się, a ty powiedz o co chodzi. Bo o coś chodzi, prawda?

– Tak. Tylko nie wiem – zaczęła Ania niepewnie. – Nie wiem czy pani mi w tym pomoże.

– Mów. Inaczej się nie dowiemy czy mogę ci pomóc – zachęciła dziewczynę Danka.

– No…bo wczoraj szukał mnie jakiś facet. Najpierw był w domu, potem szukał mnie przy Bulwarze – Ania mówiła coraz szybciej. – Mamie powiedział, że wygrałam wycieczkę w konkursie. Ale ja nic nie wygrałam, no bo nie brałam udziału w żadnym konkursie, rozumie pani.

– Na razie nie za wiele rozumiem, ale mów dalej.

– No więc, jak byliśmy nad Wisłą. To znaczy Iza i ja. Iza to moja przyjaciółka. No i jak mieliśmy już wracać, to ja nagle poczułam, że ktoś mnie obserwuje. Właściwie to poczułam jakiś taki…niepokój. To było dosyć dziwne. Potem zobaczyłam tego faceta. Nie wiem…czułam, że nie mogę się do niego zbliżyć. Udało nam się go zgubić.

– Widziałaś go już kiedyś? – zapytała Danka.

– Nie. Nigdy.

– Jak wyglądał?

– Dokładnie nie widziałam. – Ania zastanowiła się przez chwilę. – Był w białej koszuli i w krawacie. Twarz…nie wiem. Nic nie zapamiętałam.

– Dlaczego postanowiłaś zwrócić się z tym do mnie? Czy raczej do Askaniusza.

– No bo on, to znaczy pan Askaniusz, powiedział, że ja może też mam jakieś dziwne zdolności. Wczoraj to właśnie było takie dziwne. Ja właściwie nie widziałam tego faceta, a czułam, że ktoś mi się przygląda.

– Nie wiem co ci powiedzieć… – Danka zmarszczyła czoło.

– To znaczy, że to nie był jakiś wasz znajomy? – przerwała jej Ania.

– Nasz znajomy? Nie, skąd taki pomysł?

– Nie wiem, tak jakoś pomyślałam.

Zawróciły i szły milcząc przez chwilę.

– Aniu – odezwała się znów Danka. – Nie mam pojęcia kto to mógł być. Mówisz, że czułaś… czy to był strach?

Ania zawahała się.

– Chyba…chyba tak.

– Wiesz, czasem nie trzeba mieć jakichś wyjątkowych zdolności, żeby czuć niechęć do kogoś, czy nawet się go bać – spojrzała na idącą obok dziewczynę. – To nie znaczy, że ci nie wierzę. Gdyby Askaniusz tu był…Słuchaj, ja muszę wracać. Umówmy się za dwie godziny. Przyjdź pod wejście. Spróbuję się jakoś z nim skontaktować. Jeśli mi się uda, powiem o wszystkim. Zobaczymy.

Ania była wyraźnie zadowolona z propozycji.

– Dobra, będę – odparła ochoczo.

Obie znów znalazły się przed skrzypiącą furtką.

– Tylko nie rzucaj już kamieniami – powiedziała Danka uśmiechając się.

– Spokojnie, nie będę – odpowiedziała Ania.

– No to do zobaczenia. Uważaj na siebie.

Danka weszła do ogrodu i po chwili zniknęła w gąszczu krzewów i drzew.

 

***

– Patrzcie! – krzyknął jeden z trzech ludzi, których Askaniusz i Mike zabrali do tajemniczej, podziemnej hali.

Wszyscy spojrzeli w górę. Znajdowali się dokładnie na środku pomieszczenia. Ujrzeli kilkanaście niewielkich, okrągłych otworów. Były głębokie na około dwadzieścia centymetrów.

– No więc jednak coś mamy – odezwał się Mike.

– Podsadźcie mnie – powiedział Askaniusz. – Przyjrzę się im z bliska.

Mike i jeden z pracowników podnieśli go w górę.

– To wygląda na jakieś zamknięcia – powiedział dotykając palcami dna jednego z otworów. – Krawędzie nie są połączone z resztą kamienia.

– Lepiej nie próbuj tego wciskać – odezwał się Mike.

– Nie mam takiego zamiaru.

Zeskoczył na kamienną posadzkę.

– Spróbujcie zbadać czy będzie coś widać na urządzeniu do wykrywania pustych przestrzeni.

Jeden z pracowników Mike’a skierował czujniki w stronę otworów. Po chwili ujrzeli na monitorze wyraźny ślad prowadzący w stronę końca hali.

– Coś jest. Idziemy w tym kierunku – powiedział Askaniusz.

Powoli przesuwali się w stronę ściany. Ślad na monitorze przez cały czas był wyraźnie widoczny. Ciągnął się do samego końca hali i był również widoczny za kończącym ją murem.

– Czyli tam coś musi być – odezwał się Mike.

– Sprawdź obszar za ścianą – powiedział Askaniusz do pracownika.

Wystarczyła chwila i ujrzeli pustą przestrzeń na ekranie.

– Wchodzę.

Askaniusz skoncentrował się i po chwili zniknął. Mike oraz trzej jego ludzie zdążyli wypić zaledwie kilka łyków napoju, i szef Paphnuti był znów obok nich.

– Będziemy potrzebować Klaudii – odezwał się pełnym emocji głosem.

– Powiesz coś więcej? – zapytał Mike.

– Nie uwierzysz, ale tam jest pomieszczenie, które natychmiast przypomniało mi Egipt.

– Czyli co? Jakiś układ zasilania? – Anglikowi udzieliło się podekscytowanie szefa.

– Tak. Wszystko na to wskazuje. Nawet nie musiałem się dokładnie przyglądać.

– Chcesz teraz ściągnąć Klaudię?

– Nie – odparł Askaniusz. – Wracajmy na obiad. Trzeba coś zjeść. Odpoczniemy i wrócimy wieczorem.

Askaniusz właśnie obmyślał w swoim pokoju szczegóły planu działania w podziemnych pomieszczeniach pod piramidą, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Nie zdążył nawet podejść aby otworzyć, a już stał w nich Mike.

– Słuchaj – odezwał się Brytyjczyk z przejęciem. – Danka skontaktowała się z nami. Mówi, że chce z tobą rozmawiać.

– Zadzwoniła? – zdziwił się Askaniusz.

– Tak – potwierdził Mike. – No oczywiście zaszyfrowaną linią.

– Idziemy.

Telefoniczny kontakt musiał oznaczać coś nietypowego. Skierowali się do pokoju Lena Johnsona, który zajmował się łącznością.

– Cześć Len – powiedział Askaniusz. – Co jest?

– Nie wiem co jest. Oddaję ci słuchawki i mikrofon.

Mike i Len wyszli na balkon nie chcąc przeszkadzać w rozmowie.

– Witaj Danusiu. Stęskniłaś się za nami? – zaczął żartobliwie Askaniusz.

Przez kilka minut słuchał tego, co miała mu do powiedzenia. Początkowy uśmiech zmienił się w wyraz skupienia i powagi.

– Będę u ciebie za kilkanaście minut. Kończę.

Zdjął słuchawki, usiadł na sofie i westchnął głęboko.

– Mike! – zawołał.

– Już idziemy.

Mężczyźni wrócili z balkonu.

– Zmiana planów – powiedział z powagą w głosie Askaniusz.

– To znaczy? – zapytał Paulinson.

– Muszę wrócić do Polski, na godzinę, może mniej. Stracę jednak za dużo energii. Musimy przełożyć pracę pod piramidą na jutro rano.

– Rozumiem. Powiadomię wszystkich.

Mike nie zadawał zbędnych pytań. Wiedział, że skoro Askaniusz tak zdecydował, jest ku temu powód.

Danka odwróciła głowę w kierunku otwierających się drzwi.

– Jestem – odezwał się wchodząc Askaniusz.

Wstała i uściskała szefa Paphnuti na powitanie.

– Nie jesteś zły? – zapytała. – Nie wiem czy dobrze zrobiłam powiadamiając cię. Przeszkodziłam wam w pracy.

– Dobrze zrobiłaś. Wiesz, że ci ufam, i wiem, że nie robisz nic bez powodu. O której ona ma tu być?

Danka spojrzała na wiszący na ścianie wielki okrągły zegar.

– Za jakieś pół godziny – odpowiedziała.

– OK. Poczekam. Kiedy przyjdzie zlikwiduję na chwilę pola ochronne i wpuścisz ją do środka.

Kobieta nie do końca zrozumiała co planuje Askaniusz.

– I co? Ma tutaj zostać? – zapytała ściągając brwi.

– Tak by było najlepiej. Przekonasz ją do tego.

– A dlaczego nie ty? – nadal nie wiedziała, co wymyślił szef.

– Ja nie będę się w ogóle pokazywał – wyjaśnił mężczyzna. – Uruchomię pole i wracam do Meksyku.

– No ale…

– Danusiu nie ma „ale” – powiedział stanowczo Askaniusz. –Przepraszam. Musisz mi pomóc. Będzie ci tu z nią raźniej przez te kilka dni. Popracujcie sobie trochę w ogrodzie. Nie wiem, niech się poopala, poczyta. Zrób wszystko, żeby stąd nie wyszła.

– No dobrze. Spróbuję – Danka zaakceptowała plan, nieprzekonana w pełni do jego zasadności. – A jak idzie w Palenque? Coś odkryliście? – zapytała zmieniając temat.

Askaniusz opowiedział o dotychczasowym przebiegu prac, o tajemniczych pomieszczeniach pod piramidą, o tym, że poczuł pierwszego dnia niewielki sygnał energii w okolicy Świątyni Inskrypcji, wspomniał, że dziś mieli zacząć badanie jednego z pomieszczeń z pomocą Klaudii. Rozmawiając prawie nie zauważyli, że zbliża się czas przyjścia Ani.

– Powinna zaraz być – powiedziała Danka.

– Schowam się w ogrodzie. Jak ją zauważę, wyłączę pola. Wprowadzisz dziewczynę, uruchamiam blokady na nowo i znikam – mrugnął pojednawczo do swej długoletniej współpracowniczki.

Kobieta pokiwała głową z dezaprobatą.

– To w takim razie do zobaczenia za kilka dni – odpowiedziała. – Chodźmy.

Wyszli z budynku. Danka skierowała się w stronę furtki, a Askaniusz zaszył się w gęstych krzewach po lewej stronie, skąd mógł widzieć mały fragment wejścia do ogrodu. Ania okazała się punktualna. Kiedy ją zobaczył, skoncentrował się aby usunąć pola ochronne uniemożliwiające wejście na teren posesji. Danka nie miała żadnego problemu z namówieniem dziewczyny do otwarcia skrzypiącej furtki. Po chwili Askaniusz widział jak obydwie szły wolno w stronę budynku. Patrzył na Anię. Zafascynował go znów kolor jej włosów, które w przedzierających się przez liście drzew promieniach słońca, wyglądały jak ze złota. „Słoneczne włosy” – pomyślał. „Kim jest ta dziewczyna?”. Przez chwilę poczuł żal, że musi wracać do Meksyku. Jednak zadanie jakie mieli tam do wykonania było zbyt ważne. Uruchomił blokady i po chwili zniknął.

 

 

Rozdział 7

 

BADANIA

 

 

Wczesnym rankiem wszyscy byli gotowi do rozpoczęcia badań pod piramidą. Askaniusz zabrał ze sobą tę samą grupę osób, która była z nim dwa dni temu. Uzupełniała ją oczywiście Klaudia. Przedostanie się do pomieszczenia stanowiącego cel badań, zajęło im nieco czasu. Pojedyncze przenoszenie pięciu osób przez kilka blokujących dostęp skalnych ścian, było dla Askaniusza dość wyczerpujące. W końcu jednak wszyscy znaleźli się na miejscu. Ogromna hala, odkryta jako pierwsza, nie zawierała nic godnego uwagi oprócz znajdujących się w sklepieniu otworów. Sąsiadująca z nią, ta którą mieli zbadać, pełna była zagadkowych elementów. Znajdowały się tam różnej wielkości bloki skalne, przypominające olbrzymie szafy. Każdy precyzyjnie obrobiony i, jak ocenili by to tradycyjni naukowcy, ozdobiony różnego typu płaskorzeźbami, o dość prostych kształtach, których interpretacja zależała tylko od fantazji oglądającego. Mogły być wszystkim. Askaniusz i jego ludzie wiedzieli jednak, że to nie zwykłe ozdoby, lecz coś w rodzaju elementów sterujących. Mieli już do czynienia z czymś podobnym w Egipcie. Odkryli tam wówczas skomplikowany system pełniący kiedyś rolę potężnej machiny zasilającej. Nie doszli jednak do tego, co miała zaopatrywać w energię. Udało im się wtedy uruchomić na trochę ponad minutę starożytne urządzenie. Jak stwierdzili, musiała tam przetrwać przez wieki jakaś maleńka resztka paliwa. Jednak co nim było, pozostało zagadką. Tutaj, w Palenque, nadarzyła się okazja by dowiedzieć się czegoś więcej. Pracownicy Mike’a zabrali się za montowanie oświetlenia oraz ogrzewania. Pomieszczenie znajdowało się pod ziemią i było tam po prostu chłodno. W tym czasie Askaniusz odpoczywał, odzyskując straconą wcześniej energię. Po około godzinie mogli zacząć szczegółowe badania. Temperatura wzrosła już do ponad dwudziestu stopni.

– To wygląda prawie tak samo jak w Egipcie – odezwał się Mike przyglądając się jednemu z bloków skalnych. – Jest tylko trochę mniej znaków.

– Tak, masz rację – powiedział Askaniusz. – Pytanie czy zadziała tak jak w Egipcie.

– Próbujemy?

– Spokojnie. Wszystkie czujniki są włączone?

– Tak. Wszystko gotowe – odezwał się jeden z pracowników.

Askaniusz zbliżył dłoń do znaku przedstawiającego dwie grube linie przypominające literę V zamknięte w okręgu. Po prawej stronie znajdowała się wypukła kropka. Logiczne wydawało się przestawienie koła w prawo. Mężczyzna złapał za starożytny przełącznik i spróbował go przekręcić. Wszyscy usłyszeli lekki zgrzyt i mechanizm ustąpił. Teraz miało się okazać, czy działa podobnie jak w Egipcie. Nastąpiły pełne oczekiwania sekundy. Po chwili rozległ się znacznie głośniejszy dźwięk, dobiegający od największego bloku skalnego, znajdującego się obok. Olbrzymia, szeroka na około pięć metrów konstrukcja, zaczęła się bardzo powoli otwierać. Dwie równe części skały rozjeżdżały się na boki.

– Niesamowite – odezwał się szeptem Mike. – Identycznie. Chciałbym widzieć tych wszystkich niedowiarków, wątpiących w powiązanie Meksyku i Egiptu.

Cała grupa przyglądała się w napięciu działaniu niezwykłej, starożytnej konstrukcji.

– Tu idzie jakby płynniej – powiedział Askaniusz. – Musi być nowsze.

– Tak, nowsze, o parę wieków – zaśmiał się Paulinson.

– Jest szansa, że może zadziała coś więcej niż w Gizah.

Po kilku minutach mechanizm zakończył pracę. Znów zapadła całkowita cisza. Nikt nie miał wątpliwości, mieli przed sobą jednoosobowe stanowisko, przeznaczone do dalszej obsługi procesu uruchamiania tajemniczej maszynerii. Był to prawdziwy majstersztyk, skonstruowany z niesamowitą precyzją. Pracować mogła tam tylko osoba o konkretnych wymiarach. Musiała mieć odpowiednią wagę, wzrost, długość rąk, nóg, kształt i rozmiar dłoni oraz stóp. Musiała to być istota idealna. Klaudia patrzyła na to niezwykłe dzieło wykonane wiele wieków temu. Wiedziała, że teraz zacznie się jej rola.

– To musieli być jacyś erotomani – powiedziała z przekąsem.

– Wiem co czujesz – odezwał się Askaniusz. – Oni na pewno tak tego nie odbierali.

– No nie wiem.

– Jesteś jedyną osobą, która może to zrobić. Przecież wiesz o tym.

Dziewczyna przyjrzała się dokładnie stanowisku zbudowanemu przez nieznanych twórców z przeszłości.

– Zrobię to – powiedziała. – Przecież po to tutaj jestem. Podnieście jeszcze trochę temperaturę.  

Pracownik odpowiedzialny za ogrzewanie przekręcił potencjometr o kilka stopni. Klaudia była istotą idealną, miała potrzebną wagę, wzrost i spełniała wszystkie pozostałe wymogi. Urządzenie było jednak tak przemyślnie skonstruowane, że aby móc je obsłużyć i podjąć próbę uruchomienia, dziewczyna musiała pozbyć się wszystkiego co miała na sobie. Musiała być zupełnie naga. Askaniusz dyskretnym ruchem głowy dał znak trzem pracownikom, żeby odeszli za któryś z bloków skalnych. Wiedział, że to niezwykle krępujące rozbierać się przed piątką facetów.

– Zawołaj jak będziesz gotowa – powiedział do Klaudii. – Dasz radę sama wejść?

– Tak – odparła krótko dziewczyna.

– Wiesz, że nie można inaczej – powiedział i uścisnął dłoń dziewczyny.

Uśmiechnęła się lekko i pokiwała głową.

– Spadajcie – powiedziała.

Askaniusz i Mike również oddalili się za pobliską skałę. Temperatura wzrosła do dwudziestu siedmiu stopni, więc Klaudia miała chociaż ten komfort, że nie musiała trząść się z zimna. Szybko zrzuciła ubranie i podeszła do konstrukcji. Wspięła się na niewielkie podwyższenie i mogła już zająć miejsce na precyzyjnie wyprofilowanym siedzisku. Dalszy etap polegał na umieszczeniu stóp w specjalnych wgłębieniach. Znajdowały się one w takiej odległości, że tylko odpowiednia długość nóg pozwalała na ich dosięgnięcie. Klaudia pamiętała jak to wszystko jest skonstruowane z egipskich badań, w których brała udział. Dzięki temu mogła na razie być sama, co sprawiało, że czuła się swobodniej. Umieściła delikatnie lewą stopę w wyżłobieniu. Pasowała, jakżeby inaczej, idealnie. Po chwili to samo zrobiła z prawą. Następnie zbliżyła dłonie, do umieszczonych przed nią kolejnych wyprofilowanych miejsc. Również one znajdowały się w odmierzonej precyzyjnie odległości. Teraz musiała już zawołać Askaniusza. Na razie tylko jego. W Egipcie Mike również towarzyszył jej podczas całej procedury. Dziś nie chciała by ją oglądał, jeśli nie jest to konieczne.

– Jestem gotowa – zawołała.

Mężczyźni stojący za skalnym blokiem drgnęli na dźwięk głosu dziewczyny.

– Askie, możesz już podejść – Klaudia dała do zrozumienia, kogo chce widzieć obok siebie.

Szef Paphnuti zbliżył się do starożytnego stanowiska sterowniczego. Mimo, iż chciał tego uniknąć, nie mógł nie zachwycić się widokiem dziewczyny, której nagie ciało wyglądało niesamowicie w tym podziemnym pomieszczeniu. Opalona skóra połyskiwała w świetle reflektorów. Nogi o idealnym kształcie, ułożone w przeznaczonych na nie miejscach, przyciągały wzrok niczym magnes. 

– Czy coś jest nie tak? – zapytała Klaudia z lekkim uśmiechem.

– Przepraszam – szepnął Askaniusz. – Wyglądasz…no jesteś taka piękna.

– Dziękuję, ale tu nie jest zbyt wygodnie – spojrzała na niego wymownie.

Mężczyzna natychmiast skupił się na zadaniu, które mieli wykonać.

– Połóż najpierw lewą dłoń, powoli i dokładnie dopasuj ją do wgłębienia.

Dziewczyna wykonała polecenie. Teraz miał nastąpić najważniejszy moment. Askaniusz był przekonany, że podobnie jak w Egipcie, w momencie kiedy stopy i dłonie jednocześnie będą już stykały się z powierzchnią przeznaczonych na nie miejsc, odsłoni się kolejne stanowisko.

– Uwaga – powiedział głośno, żeby Mike i pracownicy byli przygotowani na to, że coś zacznie się za chwilę dziać.

– Prawa dłoń – zwrócił się do Klaudii. – Pamiętaj, nie możesz się teraz ruszyć tak długo, aż ci nie powiem.

Dziewczyna skinęła głową i powoli wykonała ostatnią część procedury. Po kilku sekundach oczekiwania, Askaniusz zobaczył jak nogi Klaudii zaczęły delikatnie drżeć.

– Czuję mrowienie – powiedziała dziewczyna. – Jest mocniejsze niż wtedy.

Gdy tylko umilkły jej słowa, wszyscy usłyszeli zgrzyt dobiegający od bloku znajdującego się po prawej stronie. Był nieco mniejszy od tego, który otworzył się jako pierwszy. Askaniusz i pozostali mężczyźni podeszli bliżej, aby zobaczyć co będzie się działo. Tym razem rozsuwanie połówek skały, trwało znacznie krócej. Po niecałej minucie ujrzeli coś w rodzaju pulpitu sterowniczego. Po lewej stronie znajdowało się kilka przypominających płaskorzeźby znaków. Po prawej umieszczony był prostokątny, ustawiony pod kątem około sześćdziesięciu stopni do patrzącego z przodu, płaski przedmiot przypominający współczesny telewizor plazmowy. Całość wykonano z tworzywa, które trudno było zdefiniować. Wydawało się połączeniem jakiegoś metalu z czymś w rodzaju plastiku. Kolor utrzymany był w tonie złota, przełączniki miały nieco ciemniejszy odcień.

– Klaudia, musisz jeszcze trochę wytrzymać – odezwał się Askaniusz.

– Te przełączniki są identyczne jak egipskie – powiedział jeden z pracowników.

– Tak, powinniśmy je włączać od lewej do prawej – odezwał się Mike.

– Czy nie uważacie, że to idzie nam trochę zbyt łatwo? – stwierdził Askaniusz.

– Dlaczego tak sądzisz? – zapytał Mike. – Po prostu mamy już doświadczenie.

– Niby tak, ale mam jakieś złe przeczucia.

– Czy to są przeczucia, czy wyczuwasz coś? – Anglik spojrzał uważniej na swojego szefa.

– Właśnie dlatego, że absolutnie nic nie wyczuwam, mam złe przeczucia.

Askaniusz zmarszczył czoło.

– Ty decydujesz – powiedział Mike.

– No dobrze – szef Paphnuti przełknął ślinę. Miał ogromną ochotę na zapalenie papierosa. Tutaj, pod ziemią, nie było to jednak wskazane. – Przekręcam pierwszy przełącznik.

Usłyszeli ciche stuknięcie dobiegające z wnętrza starożytnego pulpitu. Nic więcej się jednak nie działo. Odczekali kilka minut.

– Zdejmij prawą dłoń! – Askaniusz krzyknął w stronę Klaudii.

Nadal wszystko wydawało się w porządku.

– Powoli zdejmij drugą dłoń i stopy. Jeśli nic się nie zmieni możesz zejść i się ubrać.

Klaudia wykonała polecenia. Nic się nie działo. Oba stanowiska pozostawały otwarte. Kiedy dziewczyna była już ubrana podeszła do grupy mężczyzn.

– Drugi przełącznik? – powiedział Mike do Askaniusza.

– Zaraz, zaraz – odparł tamten. – Przełączniki wyglądają identycznie jak w Egipcie. Jednak po przekręceniu pierwszego, tam odsłoniła się płyta zakrywająca ten jakby monitor. Zapomnieliście już?

– Tak pamiętam to – potwierdziła Klaudia.

Askaniusz spojrzał na mężczyzn. Nikt z nich się nie odzywał.

– Mike nie pamiętasz?

Paulinson patrzył na pulpit.

– Mike słyszysz mnie? – zapytał głośniej.

Cała czwórka mężczyzn stała nieruchomo patrząc przed siebie. Askaniusz poczuł,  jak po plecach przebiega mu złowrogi dreszcz.

– Cholera. Co jest? Klaudia ty mnie słyszysz?

– No tak, słyszę – odparła nieco zdziwiona dziewczyna. – O co chodzi?

– Szlag by trafił! No nie wiem o co chodzi.

Askaniusz przekręcił pierwszy przełącznik do pozycji wyjściowej. Znów dało się słyszeć lekkie kliknięcie.

– Mike! Chłopaki! – krzyknął do swoich ludzi.

Mężczyźni nadal stali bez ruchu. Zaczął się coraz bardziej denerwować.

– Pomóż mi – powiedział szybko do Klaudii. – Spróbujemy odciągnąć ich po kolei do ściany zza której przyszliśmy.

Złapali najpierw Mike’a. Odwrócili mężczyznę i poprowadzili w stronę skalnego muru. Nie stawiał żadnego oporu, ale wydawał się zupełnie nieobecny. Podobnie postąpili z pozostałą trójką.

– Co im się stało? – spytała zaniepokojonym głosem Klaudia. – Ja czuje się zupełnie normalnie.

– Kochanie, przecież ty wiesz kim jesteś – odparł. – Cholera, to moja wina.

Do Dziewczyny zaczęło docierać, że dzieje się coś niedobrego, choć nadal trudno było jej zrozumieć, że Askaniusz mógłby sobie z tym nie poradzić.

– Dlaczego twoja wina? Tobie też nic jest – powiedziała.

– Bo ja też jestem trochę inny. Oprócz tego cały czas mam pole ochronne wokół siebie. Im nie założyłem nic.

– A ja?

– Boże, Klaudia ty zawsze masz ochronę. Nawet o tym nie wiesz.

Askaniusz był coraz bardziej zdenerwowany.

– Cholera jasna. Dlaczego ja nic nie czuję? Wiedziałem. Mówiłem, że idzie za łatwo.

– Ty zawsze wiesz co robić. Nie denerwuj się – mówiła dziewczyna patrząc na szefa swoimi idealnymi oczyma. – Zaraz coś wymyślisz. Jesteś Mistrzem Paphnuti.

Jej pozorna naiwność brzmiąca w słowach, które powiedziała, podziałała na Askaniusza uspokajająco. Dawno tak się nie wystraszył. Miał jednak do czynienia z czymś nieznanym. Nie wyczuł żadnego zagrożenia. Coś jednak podziałało na czwórkę mężczyzn.

– Musimy po prostu stąd się wydostać – powiedział już nieco łagodniejszym tonem. – Przeniesiemy się razem do tej hali obok. Będziesz musiała tam poczekać, a ja poprzenoszę ich po kolei.

Askaniusz wiedział, że powinien najpierw sam to zrobić, żeby sprawdzić czy wszystko w porządku. Nie chciał jednak narażać Klaudii. Gdyby nie mógł powrócić, będzie ją miał ze sobą. Była skarbem, który musiał strzec.

– Chodź – powiedział. – Przytul się.

Dziewczyna przylgnęła do niego jak tylko umiała najmocniej. Im większy kontakt, tym mniej energii Askaniusz musiał dla niej zużyć. Klaudia wiedziała o tym i starała się mu pomóc. Mężczyzna skupił się i po chwili oboje poczuli nietypowe drgania podczas próby przeniknięcia przez ścianę. Coś odrzuciło ich i upadli kilka metrów od muru. Mieli fart nie trafiając na skalny blok, gdyż groziłoby to wtedy poważnym urazem. Askaniusz spojrzał na dziewczynę. Miała zamknięte oczy.

– Klaudia! Klaudia! – krzyknął przestraszony.

Na szczęście po chwili jej powieki zaczęły drgać i poruszyła głową.

– Klaudia! Słyszysz mnie?

Dziewczyna powoli otworzyła oczy.

– Tak. Słyszę – powiedziała rozmasowując skroń. – Uderzyłam się. Co się właściwie stało?

Mężczyzna przytulił ją.

– Bałem się o ciebie. Nie wiem co jest. Nie mogliśmy się przedostać na drugą stronę.

– Hej! Dlaczego leżycie? Co to za tulenie? – usłyszeli nagle głos Mike’a.

Askaniusz natychmiast się podniósł.

– Mike, poznajesz mnie? – zawołał.

– Co za pytanie? Dlaczego miałbym cię nie poznawać? – zapytał zaskoczony Anglik.

– Coś tu się dzieje dziwnego – odparł Askaniusz. – Naprawdę nie wiesz dlaczego leżeliśmy?

– Nie. Nie wiem.

– Nic nie widziałeś?

– No…nie. Nie wiem. Trochę się tylko dziwnie czuję.

Trójka pracowników również dochodziła do siebie. Zaczęli rozmawiać ze sobą.

– Uwaga! – odezwał się Askaniusz. – Słuchajcie wszyscy. Mamy problem i musimy go rozwiązać. Przed chwilą próbowałem się przedostać do hali obok i niestety nie mogłem tego zrobić. Podejrzewam, że otwarcie tych dwóch kamiennych stanowisk sterowniczych, automatycznie uruchamia jakieś blokady – zrobił pauzę, spoglądając na skupione twarze swoich ludzi. – Nie wyczuwam ich niestety.  

Po ostatnim zdaniu zapanowała złowroga cisza.

– W Gizah nic takiego się nie wydarzyło? – odezwał się Mike.

– Tam cała ta maszyneria musiała być widocznie starsza, nie wszystko działało – starał się znaleźć wyjaśnienie Askaniusz.

– Może po prostu spróbować zamknąć te dwa stanowiska – rozległ się głos jednego z pracowników. – Wtedy blokada ustąpi.

– Też pomyślałem o tym samym – powiedział szef Paphnuti. – Tylko jak to zrobić?

– W odwrotnej kolejności – odezwał się Mike.

Askaniusz potarł czoło.

– Chwileczkę – powiedział. – Ja przekręciłem z powrotem przełącznik na drugim stanowisku i wy doszliście do siebie po paru minutach. Może blokada też już ustąpiła.

Poczuli, że rozwiązanie problemu jest jednak możliwe.

– Chcesz spróbować jeszcze raz? – zapytał Paulinson.

– Tak. Spróbuję – odparł Askaniusz. – Stańcie kilka metrów od ściany. W razie czego będziecie mnie łapać jeśli znów się odbiję.

Mike, Klaudia i trzej pracownicy ustawili się obok siebie, tworząc mały półokrąg. Askaniusz skoncentrował się i po chwili zniknął.

– Udało mu się! – krzyknęła Klaudia.

– Tylko żeby mógł wrócić – szepnął Mike głosem pełnym napięcia i nadziei.

Po chwili szef Paphnuti był już z powrotem. Wszyscy odetchnęli z ulgą.

– Mamy szczęście – powiedział. – Dajcie mi kilka minut i wynosimy się stąd. Czy wszystko jest dokładnie pomierzone? – zapytał pracowników.

– Tak, oczywiście – odparł jeden z nich.

– Musimy pomyśleć jak się tutaj dostać tradycyjnym sposobem – mówił Askaniusz. – Nie możemy ryzykować, nie wiedząc z czym mamy do czynienia.

– To nie będzie łatwe – stwierdził Mike.

– Wiem, ale nie widzę innego wyjścia. Wyobrażacie sobie, co by było gdybyśmy nie mogli się stąd wydostać?

Wszyscy spojrzeli na otaczające ich pomieszczenie zbudowane ze wszystkich stron z litej skały. Dzięki umiejętnościom Askaniusza pokonywanie przeszkód w postaci grubych, wydających się na pozór nie do przebycia ścian, stawało się czymś tak prostym. Dostawali się do ukrytych pomieszczeń niczym duchy. Tym razem jednak coś im przeszkodziło. Powoli do wszystkich docierało, że znajdują się kilkadziesiąt metrów pod ziemią, pod kilkoma warstwami skał, w starożytnej konstrukcji zbudowanej nie wiadomo przez kogo. Całe to zdarzenie przypomniało im, że to Askaniusz i jego niezwykłe zdolności, niemal magiczne, pozwalają na badanie, odkrywanie, poznawanie największych tajemnic jakie znajdują się na kuli ziemskiej. Zrozumieli jednak, że ich szef nie jest jednak wszechmogący i niezniszczalny.

Po około godzinie wszyscy znaleźli się na powierzchni. W obozie, w pobliżu zabytkowego kompleksu, pozostali tylko dyżurujący pracownicy. Cała reszta udała się do hotelu. Askaniusz zarządził odpoczynek do czasu kolacji i ustalił spotkanie po wieczornym posiłku, na którym mieli ustalić dalsze poczynania. Zdążył jednak tylko wziąć prysznic, kiedy do jego pokoju wpadł zdyszany Mike.

– Eduardo nie żyje – oznajmił z przerażeniem.

– Jak to? Przecież zawieźli go do szpitala – odparł zaskoczony i sięgnął natychmiast po papierosa.

– No właśnie w szpitalu ktoś go zamordował – Anglik usiadł na fotelu i złapał się za głowę.

– Co? Zamordował? – Askaniusz nie mógł uwierzyć w to co słyszy.

– To znaczy, niby wyskoczył oknem.

– Mike uspokój się. Co ty wygadujesz?

Askaniusz podszedł do barku i nalał szybko solidną porcję whisky.

– Wypij – powiedział podając mu szklankę. – To cię uspokoi.

Mike opróżnił naczynie jednym haustem.

– Przed chwilą otrzymałem wiadomość z naszej karaibskiej bazy – zaczął mówić już nieco spokojniej. – Chłopaki jechali go odwiedzić. Lekarz zadzwonił, że Eduardo czuje się lepiej i koniecznie chce się z nimi zobaczyć. Kiedy dotarli na miejsce, Eduardo już nie żył. Wyskoczył oknem z szóstego piętra. Rozumiesz już?

– Rozumiem.

Askaniusz usiadł na sofie.

– Mike, to nie może być przypadek. Zbyt dużo zaczęło się dziać w ciągu kilku ostatnich dni.

Anglik wskazał na pustą szklankę.

– Mogę jeszcze odrobinę? – zapytał.

Askaniusz bez słowa napełnił naczynie i podał swemu kierownikowi bazy. Siedzieli przez chwilę w milczeniu. Jeden paląc papierosa, drugi popijając whisky.

– Ale o co tu chodzi, Askie? – odezwał się wreszcie Paulinson.

– No właśnie Mike, o co tu chodzi?

Askaniusz westchnął i spojrzał w jakiś nieokreślony punkt w przestrzeni.

 – Wszystko zaczęło się od tej dziewczyny – powiedział cicho, bardziej do siebie niż do Mike’a.

– Od jakiej dziewczyny? Od Klaudii?

– Nie. Nie mówiłem ci o tym. Nie było czasu.

Askaniusz wstał i podszedł do okna. Po chwili odwrócił się do Paulinsona.

– Słuchaj stary. Muszę się nad tym wszystkim zastanowić – oznajmił. – Wieczorna narada jest nadal aktualna. Informuj mnie jeśli się czegoś dowiesz na temat śmierci Eduardo.

Kiedy Mike wyszedł, Askaniusz położył się na sofie i zaczął myśleć o ostatnich wydarzeniach. Nie chciał na razie mówić za wiele o Ani. Sam nie wiedział co myśleć o tej nastolatce. Coraz bardziej jednak dochodził do wniosku, że dziewczyna musi odgrywać jakąś rolę w tym co się dzieje. Tylko czy ona o tym wie? No i kim właściwie jest? Co dalej zrobić z badaniami w Palenque? Jeszcze do tego śmierć Eduardo. Askaniusz nawet nie bardzo go pamiętał. Rzadko bywał ostatnio na Karaibach, a jeśli już, to spotykał się głównie z czwórką Brytyjczyków. Tyle pytań, tyle niewiadomych. Musiał jednak podjąć jakieś decyzje.

Obok szefa Paphnuti, w naradzie wzięli udział: Mike, Len, Harry, Stan i Klaudia. Rozmowa nie trwała długo. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że muszą przerwać badanie podziemnych pomieszczeń pod Piramidą Inskrypcji. To co zdarzyło się kilkanaście godzin wcześniej, świadczyło o istnieniu czegoś, co jest nieznanego pochodzenia. Istniały dwie drogi pozwalające na kontynuację działań. Pierwsza, bardzo trudna, to próba dostania się do podziemnych hal tradycyjną drogą, czyli wydrążenie tunelu. Drugą było poproszenie o pomoc pięciu pozostałych mistrzów Paphnuti. Żadne z tych rozwiązań, nie mogło jednak być wprowadzone w życie z dnia na dzień. Askaniusz postanowił więc, że zostawią w Palenque kilku pracowników, którzy na bieżąco będą monitorować i rejestrować jakiekolwiek dziwne zjawiska. Reszta zespołu, już następnego dnia, miała odlecieć do karaibskiej bazy. Również Askaniusz zdecydował się na podróż samolotem. Nie chciał tracić energii. Tajemnicza śmierć Eduardo zwiastowała kolejne kłopoty, warto więc było się oszczędzać.

 

Szef Paphnuti wracał ze szpitala, gdzie udał się żeby porozmawiać z dyrektorem. Poza wielkokrotnymi przeprosinami i zapewnieniami, że Eduardo miał najlepszą opiekę, jaka tylko była możliwa, nie dowiedział się niczego ciekawego. Askaniusz jednak był pewien, że ktoś pomógł Latynosowi. Tylko kto i dlaczego? Niemal całą godzinę, jaką zajęła mu jazda samochodem do bazy, poświęcił na planowanie dalszych poczynań. Szybko jego myśli powędrowały ku Ani. Podświadomie wyczuwał, że pojawienie się tej dziewczyny nie było przypadkiem, i ma jakiś związek z wszystkim, co się ostatnio wydarzyło. Póki co, nie potrafił jednak w żaden sposób tego wyjaśnić. Niepokoił się o nią. Przecież ma wakacje. Może ściągnąć ją tutaj? Będzie lepiej chroniona, zaczną wspólne lekcje.

– Tak, to będzie najlepsze rozwiązanie – mruknął do siebie widząc już poruszane delikatnym, zwrotnikowym wiatrem wielkie liście palm,  otaczających ogrodzoną potężnym murem posiadłość.

Brama wjazdowa otworzyła się automatycznie, odczytując zakodowany sygnał wysyłany przez zamontowany w samochodzie Askaniusza nadajnik. W głębi stał sporych rozmiarów dwupoziomowy dom, zbudowany w typowy dla ciepłych krajów sposób. Ściany z koralu i kamienia, dach pokryty drewnianym gontem, tarasy wypełnione kwiatami i zielenią. Centrum posiadłości zajmował duży plac, otoczony drogą dojazdową do budynku mieszkalnego. Plac ten  przypominał mały park pełen roślinności, kolorowych kwiatów, ławek ukrytych w cieniu, chroniącym przed palącym słońcem. Na prawo od części mieszkalnej znajdowały się zbudowane w szeregu parterowe budynki. Niektóre z nich były krótsze, inne znacznie dłuższe. Pełniły funkcje użytkowe. Po lewej stronie nieco krótszy rząd stanowiły garaże.

Wjeżdżając, Askaniusz dostrzegł wychodzącego z budynku laboratorium Mike’a.

– Jesteś! – krzyknął Anglik. – Dowiedziałeś się czegoś?

– Wiesz dobrze, co ci odpowiem.

– No … miałem nadzieję.

Askaniusz wyciągnął papierosa i zapalił.

– Nie lubię tego – zaczął mówić – Ale będziemy musieli przeprowadzić drobiazgowe, wewnętrzne śledztwo. Poleć komu trzeba, żeby sporządził dokładny spis wszystkich pracowników i ludzi współpracujących z nami. Trzeba zebrać informacje na ich temat, jak najwięcej, nawet z pozoru nieistotne drobiazgi.

– Jasne – mruknął Mike.

Szef Paphnuti zaciągnął się mocno dymem i po chwili kontynuował serię poleceń, jakie zaplanował podczas jazdy samochodem.

– Poleć również przejrzenie klatka po klatce wszystkich zapisów z kamer, z ostatnich kilku tygodni.

– Dobrze – kiwnął głową Mike.

­– Wiem, że to cholernie nudna i żmudna robota, ale musimy spróbować znaleźć jakiś trop.

– W porządku, rozumiem. A co z Palenque? – zapytał Pulinson.

– Na razie musimy z tym poczekać. Nie możemy prowadzić tak poważnych badań mając być może zagrożenie wśród nas.

– OK. Zaraz się tym wszystkim zajmę – powiedział Mike.

Askaniusz zgasił niedopałek.

– Dzięki – klepnął Anglika w ramię. –  Jeszcze jedno.

Paulinson spojrzał uważnie na swojego szefa.

– Ja przeniosę się do Polski i wrócę tu z tą dziewczyną, o której ci wspominałem. Cały czas mam wrażenie, że ona może być kluczem do rozwiązania ostatnich wydarzeń.

Mike pokiwał głową.

– A Klaudia? – zapytał.

– Klaudia tu zostanie. Jest chroniona, ale macie jej mimo wszystko nie spuszczać z oka ani na chwilę kiedy mnie nie będzie.

– Dobrze. Wszystko jasne. Kiedy wyruszasz do Polski?

– Zjem coś i znikam. Nie mów nikomu gdzie jestem. W razie czego pojechałem szukać jeszcze jakichś informacji o śmierci Eduardo.

– Jasne. W takim razie idę wydać rozporządzenia. Do zobaczenia.

 

 

Rozdział 8

 

RAJ

 

 

Lato w Polsce było w tym roku wyjątkowo upalne. Temperatura w dzień, nie spadała poniżej trzydziestu stopni już od trzech tygodni. Ania i Danka prażyły się w słońcu na leżakach. Na małym przenośnym stoliku leżała sterta książek, napoje i laptop, dzięki któremu cały czas miały połączenie z aparaturą wewnątrz budynku. Przez te kilka dni przebywania razem, zaprzyjaźniły się ze sobą. Mimo, iż dzieliła je różnica wieku, będąca po trzydziestce Danka nie czuła się jakoś szczególnie stara przy szesnastoletniej Ani.

– Oni myślą tylko o jednym – mówiła Ania. – Kiedy na przykład jesteśmy nad wodą, główną atrakcją jest gapienie się na mój biust. Patrzą czy przypadkiem nie przesunie mi się któraś miseczka od stanika i nie zobaczą czegoś więcej.

– Ha, ha – zaśmiała się Danka. – Myślisz, że tylko twoi rówieśnicy są tacy? Każdy normalny facet tak się zachowuje.

– Normalny? To jest normalne? To chyba jakieś zboczenie – oburzyła się Ania.

– Nie mów tak. Ten świat tak jest urządzony. A ty nie lubisz popatrzeć na jakiegoś przystojniaka? Nie podobają ci się jacyś aktorzy, piosenkarze?

– Noo … tak, ale to co innego.

– To dokładnie to samo.

– No ale ja nie myślę przez cały dzień o seksie.

– Wiesz, każdy jest trochę inny.

Askaniusz pojawił się w zaroślach kilka metrów od opalających się dziewczyn. Nie zauważyły go. Gdyby słyszał co przed chwilą mówiła Danka, pewnie zachowałby się inaczej. Tymczasem pierwsze co zrobił, to spojrzał na Anię. Jej ciało połyskiwało delikatnie od olejku do opalania. Nie mógł nie zatrzymać wzroku na cudownie kształtnych piersiach, zasłoniętych tylko trochę przez dość odważne, skromne bikini. Poruszył gwałtownie głową jakby chciał opędzić się od stada much.

– Witajcie moje panie. Widzę, że miło spędzacie czas.

Danka i Ania odwróciły się w stronę zarośli.

– O, długo tam jesteś? Podglądasz nas? – odezwała się z uśmiechem Danka.

– No co ty.

Dziewczyny wymieniły porozumiewawcze spojrzenie.

– Gorąco – powiedział Askaniusz i usiadł na ławce obok dziewczyn.

– Proszę. Niech się pan napije – odezwała się Ania nalewając mu chłodnego soku z mango.

– Dzięki. Lubisz mango?

– Uwielbiam. Ma taki czarodziejski smak.

Ania zdjęła okulary przeciwsłoneczne i spojrzała na Askaniusza. Znów zobaczył te jej niesamowite oczy. Błyszczące, błękitne jak niebo. Na czole przyglądającej się im Danki pojawiła się mała kreska zdziwienia. Czuła, że coś przyciąga ich do siebie.

– Czy to znaczy, że już pan wrócił z podróży? – zapytała Ania.

– Można tak to nazwać – odpowiedział z uśmiechem Askaniusz.

– Bo ja cały czas czekam na … – zastanowiła się przez chwilę. ­– Na tę naszą długą rozmowę. Pamięta pan?

– Oczywiście, że pamiętam. Zjawiłem się tu właśnie w tym celu.

– To super. Nareszcie. Niech pan mówi – powiedziała szybko dziewczyna z typową dla niej spontanicznością.

– Dobrze, zaraz będziemy rozmawiać.

Askaniusz wstał z ławki i zwrócił się do Danki.

– Wejdźmy na chwilę do środka. Chciałbym zobaczyć ostatnie raporty. Zaraz do ciebie wracam Aniu.

Danka wiedziała, że chciał z nią zamienić kilka słów na osobności. Żadnych raportów przecież nie było. Weszli razem do budynku.

– I co? Zaprzyjaźniłyście się? – zapytał przyciszonym głosem.

– Tak. To bardzo inteligentna dziewczyna. Często jeszcze daje znać o sobie jej wiek, jest taka spontaniczna, ale polubiłam ją. Dużo rozmawiałyśmy. A ty?

Askaniusz w skrócie opowiedział o tym, co działo się w Meksyku. O badaniach, o konieczności ich przerwania, o śmierci Eduardo. Powiedział Dance również o swoim pomyśle zabrania Ani na Karaiby.

– Co? Oszalałeś? – kobieta popatrzyła na niego z wyrazem kompletnego zaskoczenia w oczach. – Przepraszam, że tak mówię, jesteś moim szefem, ale …

– Uważam, że tak trzeba – przerwał jej.

– Przecież ty jej prawie nie znasz. – Danka nie dawała za wygraną. – Jak ona to zniesie? Przecież to będzie szok dla niej.

– Ja czuję, że muszę ją zabrać i pilnować – odpowiedział spokojnie Askaniusz.

– Nie rozumiem. Skąd wiesz, że musisz jej pilnować? Dlaczego masz to niby robić? Kim ona jest? – Danka mówiła z coraz większym zdenerwowaniem.

– Uspokój się. Dlaczego to cię tak irytuje?

– Oj, bo po prostu się o ciebie martwię – odparła niemal ze złością.

– Martwisz się?

Kobieta stanęła na wprost Askaniusza.

– Do cholery znam cię. Jak długo się znamy? – powiedziała, patrząc mu prosto w oczy.

– No długo … ale … o co ci chodzi? – Askaniusz zająknął się, zaskoczony reakcją Danki na jego pomysł.

– Ty tego nie widzisz … – odparła, odwracając się ze złością.

– Czego nie widzę? – zapytał z coraz większym niepokojem.

Danka usiadła na obrotowym krześle komputerowym.

– Kiedy jesteś obok tej dziewczyny – powiedziała już nieco spokojniej. – Dzieje się z tobą … dzieje się coś czego nigdy nie widziałam.

– O czym ty mówisz? Przecież już ci opowiadałem, że wyczuwam u niej posiadanie tych zdolności, które są tak rzadkie wśród ludzi. Chcę to zbadać. To mnie w niej interesuje.

– Nie Askaniuszu. To co mówisz to na pewno prawda, ale … ciebie coś w niej przyciąga. Nie wiem … nie umiem tego nazwać. Mówię tak, bo z kolei ja czuję, że w tym jest jakieś niebezpieczeństwo.

Askaniusz spojrzał Dance w oczy. Pokiwał głową.

– Dobrze. Będę pamiętał o tym co powiedziałaś. Nie zmienię jednak decyzji. Teraz pójdę z nią porozmawiać. Przygotuję i … zabiorę na Karaiby.

Danka westchnęła głęboko.

– Nie liczyłam na to, że zmienię twoją decyzję. Bądź ostrożny.

– Będę – mężczyzna uśmiechnął się i dłonią zmierzwił Dance już i tak sterczące jak zwykle na wszystkie strony włosy na czubku głowy.

– Hmm. Jak dziecko. Idź do niej, idź. Ja tutaj zostanę.

Askaniusz puścił do Danki oko i wyszedł do ogrodu. Usiadł na ławce obok rozciągniętej na leżaku Ani. Dziewczyna natychmiast zeskoczyła na trawę, usiadła po turecku i spojrzała na niego pełnym wyczekiwania wzrokiem. Rzeczywiście była taka spontaniczna, jak powiedziała Danka.

– Myślę jak mam zacząć – powiedział.

– Niech mi pan po prostu powie wszystko, co i jak.

Askaniusz nalał do szklanek kolejną porcję soku. Jedną z nich podał dziewczynie.

– Gdybym miał opowiedzieć wszystko – zaczął. – Zajęłoby to chyba wiele tygodni. To po pierwsze. Po drugie, nie mogę powiedzieć tobie wszystkiego, przynajmniej na razie. Bardzo jednak chcę, żebyś zaczęła powoli dowiadywać się z kim i z czym przyszło ci się zetknąć.

Ania słuchała, patrząc bez przerwy prosto w oczy mężczyzny.

– Ja wiem, ty byś chciała poznać wszystko, szybko, prosto … Tak się nie da.

– Dlaczego?

Askaniusz postanowił przejść powoli do sedna sprawy, dla której przybył do Polski. Nie chciał jednak wystraszyć dziewczyny, musiał więc bardzo uważać co mówi.

– Uwierz mi na słowo, że tak nie da rady – odparł. – Mam dla ciebie pewną propozycję. Chcę zabrać cię w miejsce, gdzie będziesz mogła dowiedzieć się więcej o mnie, o sobie, i może będziesz mogła się czegoś nauczyć. Oczywiście mam na myśli te wszystkie dość niezwykłe dla ciebie umiejętności.

– Tutaj jest przecież fajnie – odpowiedziała beztrosko Ania. – No ale … A dokąd chce mnie pan zabrać?

– No … dość daleko. W miejsce, które na pewno ci się spodoba. Łatwiej tam zrozumiesz to, co mam do powiedzenia.

We wzroku Ani pojawiła się mała oznaka niepewności. Askaniusz to zauważył. Wiedział, że będzie trudno. Jak ma powiedzieć tej dziewczynie, że ot tak, za kilkanaście sekund mogą znaleźć się tysiące kilometrów stąd. Szybko podjął decyzję, że musi jej pomóc. Czas naglił, a tłumaczenie tego w zwyczajny sposób mogłoby trwać zbyt długo. Czuł wyrzuty sumienia, ale nie potrafił znaleźć teraz innego wyjścia.

– Podaj mi na chwilę lewą dłoń – powiedział.

Ania zawahała się na ułamek sekundy, jednak wyciągnęła do Askaniusza rękę. Natychmiast poczuła falę lekkiego mrowienia, które w błyskawicznym tempie ogarnęło całe ciało. Wszystko wokół zrobiło się jakby bardziej kolorowe, jednocześnie trochę zamglone.

– Aniu, zabiorę cię daleko – zaczął ponownie Askaniusz. – To naprawdę piękne miejsce. Wyjaśnię ci tam wiele spraw, również i to, dlaczego nie możemy rozmawiać tutaj. Zgoda?

Dziewczyna rozumiała, że brzmi to bardzo dziwnie, ale nie potrafiła odmówić. Coś sugerowało jej żeby się zgodzić.

– Dobrze – odparła powoli. – Czym pojedziemy?

– To będzie bardzo niezwykła podróż. Bardzo szybka. Ubierz coś. Nie wypada podróżować w bikini.

Ania zupełnie zapomniała, że cały czas ma na sobie tylko kostium kąpielowy. Wstała i założyła bez słowa szorty i koszulkę. Na stopy wsunęła lekkie sandałki ze skóry.

– Świetnie – powiedział Askaniusz. – Możemy ruszać.

– Ale …

– Niczego nie musisz ze sobą zabierać. Wszystko, czego tylko będziesz potrzebowała, dostaniesz na miejscu.

Uśmiechnął się do Ani. Przesłał jej dość sporą porcję energii wyciszającej, która sprawiała, że dziewczyna poddawała się jego poleceniom bez żadnego sprzeciwu. Zrobił to, by szybciej przekazać to, co miał do powiedzenia, ale też uchronić przed szokiem, który miała za chwilę przeżyć. Obawiał się tego. Jak zniesie przeniesienie się w przestrzeni? Czuł jednak, że musi ją zabrać i że wszystko będzie dobrze. Nie było już sensu dalej brnąć w rozmowę. Im szybciej się przeniosą, tym lepiej. Podszedł do Ani i złapał ją za ręce.

– Przytulę cię na chwilę do siebie, dobrze? Nie bój się.

Dziewczyna spojrzała ze zdziwieniem ale przyłożyła głowę do jego piersi.

– Zamknij oczy – szepnął Askaniusz.

Po chwili Ania usłyszała narastający pisk w głowie, zaczęło się robić coraz cieplej, wszystko wirowało, czuła jakby coś chciało ścisnąć całe jej ciało.

Cisza. Lekki szum, jakby delikatny wiatr. Co to? Śpiew ptaków? Jakiś dziwny, inny. Dziewczyna poruszyła głową. Siedzący obok mężczyzna natychmiast wziął do ręki telefon.

– Budzi się – szepnął do słuchawki.

Po chwili do pokoju wszedł Askaniusz.

– Dzięki – powiedział do Lena Johnsona. – Jesteś wolny. Ja z nią zostanę.

Usiadł na łóżku, na którym leżała Ania. Złapał ją za rękę.

– Słyszysz mnie?

Powieki dziewczyny drgnęły i powoli zaczęła otwierać oczy. Niezbyt dobrze zniosła przenosiny z Polski na Karaiby. Kiedy byli na miejscu straciła przytomność. Askaniusz musiał teraz zrobić wszystko, żeby nie zemdlała ponownie, kiedy dowie się gdzie jest. Podał jej szklankę z sokiem, którą profilaktycznie przygotował Len.

– Napij się, poczujesz się lepiej.

Podniósł delikatnie głowę Ani. Wypiła kilka łyków.

– Co się stało? – zapytała cicho.

– Wszystko jest w porządku. Nie martw się – odparł, starając się by jego głos brzmiał jak najbardziej łagodnie i uspokajająco.

Dziewczyna rozejrzała się dookoła. Zobaczyła nieznany pokój.

– Gdzie my jesteśmy?

– Pamiętasz o czym mówiliśmy w ogrodzie?

Ania zmarszczyła czoło, starała przypomnieć sobie co się wydarzyło.

– Taa … mieliśmy gdzieś pojechać – mówiła niepewnie, będąc jeszcze pod działaniem resztek energii, otrzymanej przed wyruszeniem z Polski. – Ubrałam się … Potem … pan mnie przytulił?

Askaniusz uśmiechnął się.

– Tak, przytuliłem – potwierdził. – Pamiętasz coś jeszcze?

Dziewczyna pokiwała przecząco głową.

– Nie bardzo – odparła.

– Nasza podróż już się odbyła – Askaniusz mówił wciąż najspokojniej jak tylko potrafił. – Już wiesz, że ja potrafię robić rzeczy, o których większość ludzi nie ma pojęcia, prawda?

– Tak. Wiem o tym – odpowiedziała Ania rozglądając się znów niepewnie po pokoju.

Szef Paphnuti musiał wykorzystać ostatnie chwile działania wyciszającej fali. Nie chciał powtórnie jej tego robić. Czuł, że to po prostu nie fair.

– Posłuchaj uważnie – powiedział bardziej zdecydowanie. – To pewnie zabrzmi dla ciebie jak bajka, ale ja również umiem podróżować w dość nietypowy sposób. Mogę przenieść się z jednego miejsca w inne w ciągu kilku sekund. Po prostu … znikam i pojawiam się gdzie indziej.

Ania patrzyła na Askaniusza z wyrazem kompletnego niedowierzania.

– To prawda – mówił dalej, patrząc w jej rozszerzone ze zdumienia oczy. –  Uwierz mi. Mogę też zabrać ze sobą kogoś drugiego w taką podróż. Zabrałem ciebie.

Dziewczyna poruszyła się niespokojnie.

– Ale … No dobrze. Skoro pan tak mówi – powiedziała. – Ale to przecież niemożliwe. A może możliwe? Boże, ja się boję.

– Nie bój się.

 Mężczyzna złapał ją ostrożnie za koniuszki palców. Nie cofnęła dłoni.

– Czy ja zrobiłem ci kiedykolwiek jakąś krzywdę? – zapytał.

– No … nie. Ale to takie zwariowane co pan mówi.

– Wiem Aniu, wiem. Ale ja chcę dla ciebie jak najlepiej. Proszę ufaj mi. Powtarzam to już tobie nie pierwszy raz. Czy wcześniej zawiodłem twoje zaufanie?

– Nie.

Dziewczyna po raz kolejny zlustrowała pokój, w którym się znajdowali.

– Niech mi pan powie gdzie my jesteśmy – zapytała. –  Czy to jest gdzieś koło Bulwaru?

Mężczyzna pokiwał przecząca głową.

– Jesteśmy dużo dalej Aniu – odparł.

– Wiem, koło promu do Janowca?

Jaka ona jest cudowna, pomyślał Askaniusz. Taka naturalna. Widział, że uspokoiła się trochę, i jest teraz po prostu ciekawa gdzie się znajdują.

– Obiecasz mi, że nie zemdlejesz? – zapytał uśmiechając się.

– Dlaczego mam zemdleć?

– Obiecujesz?

– No dobra, obiecuję.

– Jesteśmy bardzo daleko. Nie w Polsce.

– Nie w Polsce? – niebieskie oczy Ani zrobiły się okrągłe. Askaniusz dostrzegł, że znów pojawiła się w nich obawa, może strach. Musiał jednak brnąć dalej.

– Nie, nie jesteśmy w Polsce. Nie jesteśmy też w Europie. To jest miejsce, które będzie ci się podobało. Jestem pewien, że się w nim zakochasz. Jesteśmy na drugiej półkuli. Na jednej z karaibskich wysp.

Askaniusz wyrecytował to szybko, nie chcąc przedłużać tego dziwnego stanu niepewności. Teraz patrzył z wyczekiwaniem i obawą na reakcję Ani. Dziewczyna zeskoczyła szybko z łóżka i podbiegła do okna.

– Obiecałaś, że nie zemdlejesz! – zawołał, ruszając za nią.

Ania ujrzała przed sobą olbrzymie palmy, których liście kołysały się majestatycznie. Niżej rosły niezliczone ilości cudownie kolorowych roślin. Kwiaty, o barwach jakich nigdy w życiu nie widziała. Gdzieś z tej gęstwiny dobiegały co chwilę odgłosy ptaków. Trawa miała tak zielony, soczysty kolor.

– Boże, czy ja żyję? – wyszeptała. – Czy to może jest raj?

Askaniusz stanął blisko za nią. Naprawdę bał się żeby nie zemdlała z wrażenia.

– Żyjesz, żyjesz – powiedział. – Ale masz rację, tu jest pięknie jak w raju.

Milczeli przez chwilę. Ania chłonęła widok zza okna.

– Nie wiem czy jednak nie zemdleję – odezwała się po chwili.

– Nie mdlej. Podoba ci się ten widok za oknem?

Wiedział, jaka będzie odpowiedź. Nie mogła być inna.

– To jest takie piękne – powiedziała cicho Ania. – Najpiękniejsze. Nigdy w życiu nie widziałam …

Askaniusz uśmiechnął się. Dziewczynie wyraźnie zabrakło słów.

– To tylko widok zza okna – zaczął mówić. – Później pójdziemy na spacer. Zobaczysz dużo więcej. Teraz zaprowadzę cię do twojego pokoju. Będziesz mogła wziąć prysznic, przebrać się. Potem zapraszam na obiad. Jesteś na pewno głodna po tych wszystkich wrażeniach. Chodź.

Wziął Anię za rękę. Poddała się bez oporu, będąc wciąż pod wrażeniem tego, co zobaczyła. Wyszli z pokoju, przeszli korytarzem, który po chwili skręcił w prawo. Tam Askaniusz otworzył pierwsze drzwi po lewej stronie.

– Proszę, wejdź – powiedział puszczając dziewczynę przodem.

Ania ujrzała najpierw niewielki hol, za którym znajdował się ogromny pokój. Na środku leżał wielki kolorowy, puszysty dywan. Po lewej sofa, fotele sporych rozmiarów i niski stół. Na ścianie zawieszony był olbrzymi płaski telewizor. Dziewczyna nie potrafiła zarejestrować wszystkiego. Tyle niesamowitych obrazów jednocześnie. Poczuła lekki zawrót głowy. Potarła skronie dłońmi.

– Wszystko dobrze Aniu – odezwał się Askaniusz. – Jestem z tobą.

Poprowadził dziewczynę w głąb pomieszczenia.

– To twój pokój – mówił dalej. – Popatrz, tutaj po prawej. Tu masz garderobę. Znajdziesz tam sporo różnych ubrań. Mam nadzieję, że będą ci się podobały. Wybieraj, na co tylko masz ochotę. Obok jest łazienka. Tam w głębi, za tym przepierzeniem łóżko, toaletka z kosmetykami. Wszystko jest dla ciebie. Jeśli czegoś będzie brakowało masz mi zaraz powiedzieć.

Ania słuchała i rozglądała się nie mogąc uwierzyć w to, co się dzieje.

– Jak to? – bąknęła nieśmiało. – To jest dla mnie? To wszystko?

– Tak, dla ciebie. Wszystko jest dla ciebie. O, zapomniałbym. Ja teraz wyjdę żebyś mogła się odświeżyć i przebrać. Proszę, masz tutaj jeszcze telefon. Na razie jest tam tylko jeden numer, do mnie. Jak będziesz gotowa, po prostu zadzwoń.

Ania poczuła, że napływają jej do oczu łzy. To wszystko było jak bajka. Najpiękniejsza bajka. Spojrzała na Askaniusza.

– Dlaczego pan to dla mnie robi? – zapytała załamującym się ze wzruszenia głosem. – Przecież ja jestem nikim.

– Pozwól, że nie odpowiem na to pytanie, a już na pewno nie skomentuję tego drugiego twojego zdania.

Złapał dłonią spadającą, pojedynczą łzę Ani.

– Czuję, że ta łza nie jest smutna – powiedział, chcąc uspokoić dziewczynę.

Ania uśmiechnęła się do niego i poczuła jak jedna za drugą, wielkie krople spływają jej po pliczkach i spadają na puszysty dywan.

– Nie dam rady ich wszystkich złapać – powiedział śmiejąc się Askaniusz. – Idę. Jak będziesz gotowa, dzwoń.

Dziewczyna pokiwała głową czując na wargach słony smak.

– Dziękuję – wyszeptała.

Kiedy Askaniusz wyszedł Ania rzuciła się na dywan. Patrząc w sufit zaczęła mówić sama do siebie.

– To jakieś czary. Magia. Karaiby?

Uszczypnęła się w udo.

– Ałł. Więc to prawda?

Wstała i poszła do łazienki. Podobnie jak pokój, była ogromna. Prysznic. Wielkie lustra. W tyle wanna, przypominająca mały basen. Puszyste ręczniki, szlafroki. Zrzuciła to co miała na sobie i weszła pod natrysk. Wielka wanna trochę ją onieśmielała. Poczuła się o wiele lepiej pod wpływem orzeźwiającej wody. Wyszła po dziesięciu minutach. Założyła na siebie jeden z białych szlafroków. Był lekki i miły w dotyku. Postanowiła zajrzeć do garderoby, którą pokazał jej Askaniusz. Rozsunęła drzwi i oniemiała. Myślała, że to po prostu szafa. Tymczasem garderoba była wielkości jej pokoju w polskim domu. Na wieszakach znajdowało się mnóstwo sukienek, spódniczek, koszul, bluzek, spodni. Na wyższych półkach poukładana była starannie bielizna. Niżej mnóstwo różnego rodzaju butów.

 

Askaniusz siedział na jednej z ławek, których sporo ustawionych było na porośniętym bujną roślinnością placu, przed głównym budynkiem karaibskiej bazy. Cieszył się, że Ania doszła do siebie po tej niecodziennej podróży. Rozmyślał teraz jak poprowadzić dalsze etapy wprowadzania jej w świat przeznaczony dla nielicznych. Kazał przygotować elegancki obiad w głównej jadalni. Chciał żeby Ania poznała w jego trakcie część pracowników. Przed chwilą otrzymał wiadomość, że wszystko jest gotowe. Czekał teraz tylko na sygnał od dziewczyny. Zaczął właśnie przyglądać się jednej z kolorowych papug, która usiadła na gałęzi, kilka metrów od niego. Przekrzywiała charakterystycznie swoją główkę, patrząc na siedzącego mężczyznę. Wreszcie poczuł wibrowanie telefonu. Spojrzał na wyświetlacz. To ona. Powiedziała, że jest gotowa. Askaniusz wstał i skierował się do budynku. Wszedł do środka i chwilę potem już pukał do drzwi pokoju Ani. Kiedy otworzył, jej widok sprawił, że przez chwilę nie wiedział co powiedzieć. Dziewczyna wyglądała tak ślicznie. Poczuł dziwny ucisk gdzieś w okolicach mostka. Ubrała lekką, żółtą sukienkę w kwiaty. Krótką, pokazującą jej długie, pięknie opalone nogi. Założyła do tego delikatne, jasno brązowe buciki na małym obcasie. Zauważył lekki makijaż. Jasne złociste włosy, jeszcze wilgotne po niedawnym prysznicu, opadały w naturalny sposób na jej ramiona. Była tak świeża, prawdziwa, urocza. Uśmiechnęła się wydymając lekko usta.

– Czy coś jest nie tak? – zapytała.

– Nie, nie. Przeciwnie, wyglądasz tak pięknie, że … po prostu zaniemówiłem z wrażenia.

– Dziękuję – powiedziała dziewczyna lekko się rumieniąc. – Bałam się, że źle wybrałam.

– Naprawdę ślicznie wyglądasz. Chodźmy. Wszystko jest już przygotowane.

Wyszli z pokoju. Idąc długim korytarzem Askaniusz powiedział Ani, że chce przedstawić jej kilka osób.

– Ojej. Trochę się boję – odparła.

– Nie masz się czego bać. To moi współpracownicy i przyjaciele. Przedstawię ich tobie, to wszystko. Potem siadamy do obiadu.

Byli już przy wejściu do jadalni. Ania ujrzała wytwornie przygotowane stoliki. Skojarzyło się to jej z eleganckim lokalem, jakie mogła oglądać tylko w filmach. W głębi stało kilku kelnerów. Z boku podeszli czterej mężczyźni i młoda kobieta.

– To właśnie ich chcę ci przedstawić – powiedział Askaniusz. – Znasz trochę angielski?

– O Boże, nie – odpowiedziała z przestrachem. – To znaczy trochę ze szkoły.

– This is my young friend from Poland. Her name’s Annie – powiedział Askaniusz.

Wszyscy uśmiechnęli się do onieśmielonej dziewczyny.

– Najpierw przedstawię ci Klaudię. Jest Polką. Na pewno się polubicie.

Ania patrzyła ze zdumieniem. Miała wrażenie, że podchodząca do niej dziewczyna jest żywcem wyjęta z okładki żurnalu z najpiękniejszymi modelkami. Miała tak nieskazitelną skórę. Emanowała z niej jakaś naturalna przyjaźń i dobro. Ania zdziwiła się skąd biorą się w jej głowie takie określenia.

– Witaj Aniu. Cieszę się, że mogę cię poznać – Klaudia wyciągnęła do dziewczyny rękę na powitanie.

– Dzień dobry – odparła i chwyciła podaną dłoń.

Nagle w jadalni jakby wszystko stanęło, a po chwili znajdujące się tam przedmioty, stoły, krzesła, cała zastawa poukładana misternie przez kelnerów, wiszące na suficie lampy, wszystko delikatnie drgnęło, poruszone falą energii uwolnionej przez uścisk dłoni Klaudii i Ani. Askaniusz i pozostali patrzyli z niedowierzaniem na to dziwne zjawisko. Dziewczyny zwolniły uścisk i energia raptownie ustąpiła.

– Wow. Witamy na pokładzie – odezwał się Mike Paulinson po angielsku.

– Co to było? – spytała Ania, patrząc przestraszona na Askaniusza.

– Tak jak powiedział Mike. Witaj na pokładzie. To był po prostu znak, że nie jesteś tutaj przypadkowo.

– Hi. I’m Mike Paulinson. Very nice to meet you Annie.

– Hi – odparła nieśmiało Ania.

Poczuła, że wszyscy witają ją bardzo serdecznie. Len Johnson, Harry Gregor i Stan Richardson uśmiechali się do dziewczyny. Była tak oszołomiona, że nie rozumiała nic z tego co mówili. Powtarzała tylko hi, hello i również się do nich uśmiechała. Askaniusz powiedział coś po angielsku i Klaudia wraz z czwórką mężczyzn skierowała się do stolika po prawej. Odchodząc kiwali do Ani przyjaźnie.

– My usiądziemy sobie tutaj – odezwał się Askaniusz, wskazując stolik po lewej.

– Hi – odpowiedziała Ania i w tej samej chwili oblała się rumieńcem. – Boże, co ja gadam. Przepraszam. Tak usiądźmy, bo zaraz się przewrócę po tym wszystkim.

– Niczym się nie przejmuj. Wszystko jest w porządku. To wspaniali ludzie.

Usiedli i prawie natychmiast pojawił się obok jeden z kelnerów. Napełnił stojące obok Ani i Askaniusza kieliszki.

– To bardzo delikatne tutejsze wino – powiedział szef Paphnuti podając dziewczynie jedno z naczyń. – Twoje zdrowie Aniu. Witamy cię w naszym gronie.

Ze stolika po prawej również dobiegły głosy toastu. Wszyscy trzymali w dłoniach kieliszki i pozdrawiali oszołomioną nastolatkę.

 

Spacerowali wolno wokół wielkiego placu przed bazą. Askaniusz, zgodnie z obietnicą, zabrał dziewczynę na krótką przechadzkę po obiedzie. Ania słuchała z wypiekami na twarzy, tego co mówił mężczyzna. Opowiadał jej o Paphnuti, o tym kim są, jak ważną rolę pełnią dla ludzkości. Wspomniał o wyjątkowych zdolnościach jakie posiadają. Przedstawił Ani również osobę Klaudii – istoty idealnej.

– Niech pan popatrzy – odezwała się Ania, zatrzymując się i pokazując Askaniuszowi rękę, na której było kilka bardzo zaczerwienionych miejsc. – Ja szczypałam się parę razy, ale już mnie tak boli, że …

– Dlaczego się szczypałaś? – zapytał zdziwiony.

– No jak to dlaczego?

– Och – Askaniusz pokiwał głową. – Jesteś niemożliwa. Po prostu mi nie wierzyłaś?

– No a jak mam wierzyć? To brzmi jak powieść fantastyczno naukowa.

– Wiem. Rozumiem cię. No ale przecież jesteś tutaj, na innym kontynencie – mężczyzna wskazał ręką na otaczającą ich zwrotnikową roślinność. – Znalazłaś się tu w ciągu niecałej minuty. Czy to cię nie przekonuje, że mówię prawdę?

Ania zmarszczyła czoło i zaczęła iść dalej.

– No … właściwie tak – odpowiedziała niepewnie. – Przepraszam.

– Nie przepraszaj. Ja naprawdę zdaję sobie sprawę jak to brzmi. Tylko ty też mnie zrozum. Jak mam ci to inaczej powiedzieć?

Dziewczyna pokiwała głową potakująco.

– Mogę o coś zapytać? – powiedziała.

– No oczywiście. Pytaj.

Znów się zatrzymała. Odwróciła się i spojrzała w oczy mężczyzny.

– Dlaczego ja tutaj jestem? Tego mi pan jeszcze nie wyjaśnił.

Askaniusz wyjął z paczki papierosa i zapalił.

– Pamiętasz zdarzenie z twoją siostrą? – zapytał po chwili. – Złapałaś mnie wtedy za ręce …

– Boże, jak mogłabym nie pamiętać – przerwała Ania – Tak bardzo chciałam wtedy panu podziękować i … złapałam.

– No i wtedy poczułem płynące z twoich rąk wibracje. To też taka moja umiejętność. To dało mi do myślenia. Coś takiego, co poczułem u ciebie, mają tylko nieliczni.

Ania nadal nie wydawała się przekonana.

– Ale ja przecież jestem zupełnie zwyczajna – powiedziała. – Nigdy nie przydarzyło mi się nic niezwykłego.

– To o niczym nie świadczy. Potem twoje kłamstewko, które wcisnęłaś mamie. Zapomniałaś?

– Ha, to było super – odparła z uśmiechem. – Powiedziałam, że wracam od Izy. Po dwóch dniach prawie. Mama tylko spytała czy nie jestem głodna.

– No a to co zdarzyło się przed obiadem, kiedy podałaś rękę Klaudii? – zapytał Askaniusz.

Ania pomyślała chwilę szukając wytłumaczenia.

– No ale to Klaudia przecież jest … taka niezwykła – odparła, próbując jakoś wyjaśnić zjawisko, którego doświadczyła.

– Nie tylko ona, Aniu. Ty również.

– No ale … co teraz? Co w związku z tym?

Szef Paphunti zgasił papierosa. Zaczęli znów iść. Pytanie dziewczyny ułatwiło mu przejście do kolejnego ważnego tematu, o którym miał jej zamiar powiedzieć.

– No właśnie – zaczął. – Postanowiłem zacząć cię uczyć, w jaki sposób uwolnić to, co w tobie drzemie. Jak się tym posługiwać. Nawet mnie trudno przewidzieć, jak wielkie są twoje umiejętności.

Jak zwykle reakcja dziewczyny była dla niego nie do przewidzenia. Zobaczył w oczach Ani pojawiającą się w ułamku sekundy radość.

– Będzie mnie pan uczył? – zawołała wesoło. – Będę też mogła tak przenosić się z miejsca na miejsce?

– Ha ha – zaśmiał się Askaniusz. – To nie jest takie proste. Nie wiem Aniu. Może kiedyś, kto wie.

Spojrzał na nią. Stała z tymi niebieskimi, błyszczącymi oczami czekając co on powie.

– Czy w takim razie zgadzasz się żebym był twoim nauczycielem? – zapytał.

– Boże! Czy się zgadzam? Tak, tak, tak! – krzyknęła radośnie.

 

 

Rozdział 9 

 

ZDRADA

 

 

Frank Russell, mistrz Paphnuti sprawujący nadzór nad Ameryką Północną, siedział na fotelu w swoim domu w Houston w stanie Teksas. Czytał czasopismo motoryzacyjne. Frank był wielkim miłośnikiem samochodów. Sięgał właśnie po stojącą obok filiżankę z kawą, kiedy usłyszał dźwięk telefonu. Dzwonił jeden z jego pracowników z północnoamerykańskiego biura. Frank słuchał a na jego twarzy pojawiał się coraz większy wyraz irytacji.

– Jesteś pewien? – mówił do słuchawki. – Przecież trzy tygodnie temu mieliśmy rutynową kontrolę i wszystko było idealnie. Więc jaki wyciek gazu?

Słuchał przez chwilę dalszego ciągu tego, co miał mu do powiedzenia pracownik.

– Ewakuacja? Czy oni zwariowali?

Frank wstał i podszedł do okna.

– Każ im poczekać. Zaraz tam będę. Mają nic nie robić.

Wyłączył telefon, złapał kluczyki od samochodu i szybkim krokiem wyszedł z domu. Po około dwudziestu minutach zbliżał się do budynku mieszczącego północnoamerykańską bazę Paphnuti. Oficjalnie mieściło się tam jedno z towarzystw ubezpieczeniowych. Była to oczywiście tylko przykrywka. Frank już z daleka zobaczył grupkę jego ludzi, stojących na parkingu.

– Cholera – zaklął. – Co to za idiotyczna kontrola?

Zatrzymał się obok swoich pracowników i szybko wysiadł z samochodu.

– Co tu się dzieje? – zapytał nerwowo.

– Zmusili nas do wyjścia prawie siłą. Twierdzą, że jest zagrożenie wybuchem – mówił jeden z mężczyzn. – Powiedziałem, żeby za panem poczekali, ale zaczęli wykrzykiwać, że mamy natychmiast wychodzić, bo zaraz wylecimy w powietrze.

– Co takiego? – Frank nie wierzył własnym uszom. – Co za bzdury.

Nie zważając na to co mówili dalej jego ludzie, pobiegł do budynku. W holu było pusto. Russell był tak wzburzony, że nie skojarzył, iż powinien tu stać ktoś, kto by blokował wejście do środka, w przypadku zagrożenia wybuchem. Wbiegł po schodach na piętro i skierował się do swojego biura. Na korytarzu w pobliżu drzwi stało dwóch ubranych w kombinezony ludzi.

– Co tu się do cholery dzieje? – krzyknął do nich. – Kto tu dowodzi?

Wskazali Frankowi drzwi prowadzące do jego własnego biura. Russell z impetem wszedł do środka i zobaczył odwróconego tyłem, spoglądającego w okno mężczyznę.

– Hej, pan tu dowodzi? Co to za cyrk z tym gazem? – zapytał ostro.

Mężczyzna odwrócił się, a Frank poczuł, że oblewa go zimny pot.

– Pan Frank Russell we własnej osobie. No, no – odezwał się Gordon Hoover. – Mistrz Paphnuti z Ameryki Północnej złapany jak dziecko.

Frank musiał w myślach przyznać, że to prawda. Informacja o rzekomym zagrożeniu wybuchem gazu tak go zaskoczyła, że nie zabezpieczył się żadnym polem ochronnym wchodząc do budynku. Wiedział, że teraz znalazł się w bardzo trudnym położeniu. Hoover patrzył na niego z uśmiechem.

– Co tu zrobić? – powiedział. – Nic, panie Russell. Nic.

Frank znów musiał przyznać mu rację. Nie mógł wdać się w żadną bezpośrednią walkę. Nie miało to najmniejszego sensu.

– Co cię tu sprowadza, Hoover? – odezwał się w końcu.

Ubrany jak zawsze w elegancki garnitur szef Spadkobierców przeszedł kilka kroków i usiadł w jednym ze skórzanych foteli.

– To dobre pytanie – odparł.

– No więc słucham – zapytał z oznaką niecierpliwości w głosie Russell.

– Żeby nasza rozmowa była bardziej owocna – zaczął Hoover. – Powiem tylko, że w tej chwili wszyscy twoi ludzie są już w ciężarówce, która zawiezie ich w pewne miłe miejsce.

Frank poczuł jak po plecach spływają mu stróżki potu.

– Masz nadzieję, że zastraszysz mnie takimi tekstami? – zapytał, starając się aby barwa głosu nie zdradziła stanu w jakim się znajduje.

– Ja nie straszę, po prostu mówię, że pojadą w miłe miejsce – odpowiedział spokojnie Hoover.

– Czego chcesz. Wiesz, że nie ma sensu przeciągać tej rozmowy.

– No dobrze – szef Spadkobierców zrobił pauzę. – Chcę żebyś sprowadził do mnie Klaudię. Inaczej twoi ludzie nigdy nie wrócą z tego miłego miejsca, o którym wspomniałem.

– Chyba zwariowałeś! – krzyknął Frank.

Hoover wstał i podszedł stając twarzą w twarz z Russellem.

– Nie, nie zwariowałem – odparł cicho. – Mówię zupełnie serio. Jest ich tam kilkunastu, więc byłoby ci pewnie przykro. No i tobie też się coś może przydarzyć.

Frank zrozumiał, że popełnił jeden z największych błędów w życiu, dając się złapać w tak głupi sposób. Myśli kotłowały mu się w głowie. Czy Hoover jest już tak zdeterminowany żeby zacząć zabijać? Przypomniała mu się wiadomość od Askaniusza o dziwnej śmierci jakiegoś Latynosa. Czy to ma związek?

– Jak sobie to wyobrażasz? – zapytał, nie potrafiąc już ukryć drżenia głosu.

– To ty sobie musisz to jakoś wyobrazić, Frank. Ja powiedziałem czego chcę. Zostawię cię tutaj. Do jutra chcę mieć odpowiedź co wymyśliłeś. Jasne?

 

Zjawili się jak zawsze błyskawicznie. Nie minęło pół godziny a w Houston była cała szóstka mistrzów Paphnuti. Frank Russell przedstawił im co się wydarzyło. Był tak załamany sposobem w jaki dał się podejść, że poprosił Askaniusza o przyjęcie rezygnacji z funkcji północnoamerykańskiego reprezentanta organizacji. Prośba została oczywiście odrzucona i wszyscy ze zrozumieniem starali się pocieszać Franka. Szybko też zabrali się do działania. Standardowa procedura sprawdzająca przepływy energii na Ziemi nie przyniosła żadnych rezultatów. Podczas niedawnej akcji w Libii mieli naprawdę szczęście, kiedy Karim Abel Abu wykrył przypadkowo małe zawirowanie energetyczne.

– Nie wygląda to ciekawie – odezwał się Anchal Nehru. – Mogą być praktycznie gdziekolwiek.

– Słuchajcie, przecież stale monitorujemy znane nam bazy Hoovera – powiedział Australijczyk Steve Adams. – Nie jest ich znów tak dużo.

– To prawda – odezwał się Askaniusz. – Hoover nie jest jednak głupi. Na pewno wciąż organizuje nowe punkty na Ziemi, żeby się przed nami ukryć. Możemy oczywiście sprawdzić te miejsca, które znamy, ale boję się, że to nic nie da. Nie zapominajcie, że on sporo potrafi. To, że tak łatwo poszło nam w Libii zawdzięczamy tylko zaskoczeniu.

– Masz rację – powiedział Anchel Neru. – Gdyby nie Karim trudno przewiedzieć jakby to się wtedy skończyło. Frank, czy wśród twoich, porwanych ludzi jest ktoś na tyle sprytny, żeby podjął próbę dania nam jakiegoś znaku? 

– Wszyscy są znakomicie przeszkoleni, ale w tej grupie nie ma nikogo z żadnymi wyjątkowymi zdolnościami. To są pracownicy techniczni, informatycy, no wiecie, tak jak u was.

– Jasne, jasne – powiedział Askaniusz.

– Informatycy są genialni – mówił nadal Frank. – Jeśli tylko któryś z nich będzie miał taką możliwość, to niewykluczone, że spróbuje się skontaktować.

– Dobrze. To już coś – powiedział milczący dotąd Rafael Costa Diaz. – Dajmy znać naszym ludziom, żeby uruchomili całą elektronikę.

– Zgoda – powiedział Askaniusz. – Zaraz to zrobimy. Wyznaczmy jednak jakiś limit czasowy. Nie możemy przecież czekać bez końca.

– Sześć godzin? – zaproponował Rafael.

– A co potem? – zapytał zrezygnowanym głosem Frank.

– Nie wiem co potem Frank – odparł Askaniusz. – Na razie zróbmy to, co zaproponował Rafael.

W ciągu kilku minut wydali polecenia swoim ludziom na wszystkich kontynentach. Russell ściągnął tych pracowników, którzy mieli akurat dziś wolne i biuro w Houston również było gotowe na odebranie ewentualnego sygnału od porwanych. Zaraz potem cała szóstka zaczęła dyskutować nad innymi możliwościami działania. Mało kto wierzył, że któremuś z informatyków Franka uda się coś zdziałać. Po dokładnym sprawdzeniu okazało się, że Hoover uprowadził czternastu ludzi. Wszystko wskazywało, że po akcji w Libii, podczas której został wręcz ośmieszony, postanowił teraz postawić wszystko na jedną kartę. Udało mu się wprowadzić nastrój zdenerwowania w gronie mistrzów Paphnuti. Sam Askaniusz był bardzo zirytowany faktem ciągłego przeskakiwania od jednego zadania do drugiego. Nie mógł zająć się niczym w spokoju i dokończyć tego co planował. Badania w Palenque, tajemnicza śmierć Eduardo, no i oczywiście Ania.

Co zrobią jeśli nie znajdą miejsca gdzie znajdują się porwani? Czy Hoover naprawdę gotów jest posunąć się do zamordowania czternastu ludzi? Nawet nie próbował dopuszczać myśli, żeby w jakikolwiek sposób angażować Klaudię w to wszystko. Cholerny Hoover. Zwyczajnie zaszantażował ich. Śmierć czternastu osób, albo Klaudia. Askaniusz nie mógł uwierzyć, że doszło do takiej sytuacji. To wyglądało na wyraźny sygnał do rozpoczęcia otwartej wojny pomiędzy Spadkobiercami a Paphnuti. Nikt dokładnie nie wiedział jaką siłą dysponuje Hoover. Ilu ma na swoich usługach ludzi posiadających jakieś niezwykłe zdolności? Związała się z nim spora grupa Japończyków, lecz jakie stanowili zagrożenie?

Minęły trzy godziny, połowa czasu jaki sobie wyznaczyli na oczekiwanie. Nic jednak nie dotarło do żadnego z dyżurujących miejsc rozsianych na kuli ziemskiej. Nikomu z szóstki nie przyszedł też do głowy żaden inny pomysł rozwiązania tej bardzo poważnej sytuacji. Askaniusz siedział milcząc przez dość długi czas. Wreszcie wstał i powiedział.

– Nie ma mowy żeby narażać Klaudię w żaden sposób. To chyba jest jasne?

– No oczywiście – wtrącił się Frank. – Wszyscy nasi pracownicy wiedzą, że praca z nami jest niebezpieczna i stanowi zagrożenie życia. Podejmując się jej, wyrazili na to zgodę. Czy nie uważacie jednak …

– Frank nie musisz kończyć – odezwał się Rafael Costa Diaz. – Wszyscy o tym wiemy i nikt nie mówi żeby ich poświęcić.

– Tak – Askaniusz wrócił do przerwanej przez Franka myśli. – Pamiętajcie jednak, że Klaudia jest jedyną taką osobą na Ziemi. Jedyną wśród siedmiu miliardów ludzi. Przypominam wam kim jesteśmy i czym jest nasza misja. Choć ostatnio bardzo często żyjemy i robimy to co zwykli ludzie, jesteśmy elitą. Nie zapominajcie o tym. Hoover właśnie chyba o tym nie pomyślał. Jeśli liczy na to, że będziemy wdawać się w jakieś porachunki w gangsterskim stylu, to niestety nie damy mu tej satysfakcji.

– Czy to co mówisz oznacza, że podjąłeś jakąś decyzję? – zapytał Karim.

– Tak. Uważam, że po upłynięciu ustalonych przez nas sześciu godzin, jeśli nie nadejdzie żaden sygnał, opuszczamy ten budynek. Biura w Houston przestają funkcjonować. Frank przenosisz się z tutejszymi ludźmi do któregoś z innych twoich punktów. My wracamy do siebie. Wszędzie ogłaszamy stan najwyższej gotowości. Wszyscy pracownicy zostają od tej chwili zakwaterowani w naszych bazach. Ogłaszamy ćwiczenia przewidziane regulaminem w takich przypadkach. Sami również przeprowadzamy procedurę pełnej kontroli naszych umiejętności.

Askaniusz popatrzył na twarze reprezentujących wszystkie kontynenty mężczyzn. Cała piątka słuchała go z uwagą. Właśnie dlatego to on był szefem. Potrafił w sytuacjach zagrożenia podejmować zdecydowane, konkretne decyzje.

– Wiem, że to nie zabrzmi miło – kontynuował. – Ale jeśli twoi ludzie zginą Frank, trudno. To brutalne, wiem. Jednak nie możemy zacząć krążyć na oślep po całym świecie w ich poszukiwaniu, zostawiając bez kontroli praktycznie wszystko. Jeszcze raz przypominam wam to, co przez ostatnie lata względnego spokoju, trochę nam wszystkim chyba zaczęło znikać z pola widzenia. Jesteśmy szóstką najpotężniejszych ludzi na Ziemi. Pod naszą opieką mamy jedyną, żyjącą na planecie istotę idealną. Taka jest moja decyzja. Słucham, czy macie jakieś uwagi lub pytania?

Wszyscy milcząco zaaprobowali to, co powiedział Askaniusz. Pozostawało jedynie mieć nadzieję, że w ciągu pozostałych jeszcze dwóch godzin, gdzieś zostanie odebrany sygnał od uprowadzonych ludzi Franka.

W karaibskiej bazie Askaniusza zrobił się spory ruch, kiedy pojawili się wszyscy pracownicy. Zasady ustalone przez Paphnuti zakładały maksymalną liczbę zatrudnionych do trzydziestu, w głównych siedzibach na poszczególnych kontynentach. W innych, mniejszych punktach, ilość osób nie mogła przekraczać dziesięciu. W Azji najważniejsze miejsce mieściło się w okolicach miasta Kandy na Sri Lance. Tam głównie urzędował Anchal Nehru. Australijska baza mieściła się w Brisbane. Karim Abel Abu ulokował się oczywiście w Kairze. Południowoamerykański główny punkt stanowiła wyspa Montserrat. Dwa pozostałe miejsca częstego pobytu Rafaela to Cali w Kolumbii oraz San Lorenzo w Paragwaju. Frank Russel miał swoją najważniejszą bazę w Houston. Jednak po wydarzeniach z Hooverem przeniósł się do Tampa na Florydzie. No i wreszcie Askaniusz reprezentujący kontynent europejski. Jego licząca najwięcej pracowników siedziba mieściła się w angielskim Exeter. Bywał tam jednak bardzo rzadko. Tak naprawdę jego centrum to dom w Polsce, w którym dyżurowała Danka. Natomiast na jednej z karaibskich wysp Askaniusz, jako szef organizacji, zbudował posiadłość pełniącą funkcję głównego, centralnego punktu dowodzenia. Było to również miejsce wyposażone w różnego typu laboratoria badawcze. Ze względu na swój niepowtarzalny klimat wyspa znakomicie nadawała się też na miejsce do szkoleń i ćwiczeń osób obdarzonych niezwykłymi umiejętnościami.

Dwie godziny oczekiwania na sygnał od porwanych nie przyniosły żadnego rezultatu. Zgodnie z ustaleniami cała szóstka udała się więc do swoich siedzib i natychmiast wdrażała w życie zarządzenia Askaniusza. Sam szef z Houston udał się najpierw na krótko do Anglii, wydał odpowiednie polecenia i po dwóch godzinach był w Kazimierzu Dolnym u Danki. Wystarczyło jego spojrzenie i wiedziała co ma robić. Zabezpieczył dom najmocniejszymi polami ochronnymi jakie tylko znał i trzydzieści minut później był już na Karaibach. Do czasu kiedy Hoover wymyślił sobie swoją wizytę w Houston, w celu usłyszenia odpowiedzi Franka, było jeszcze około jedenastu godzin. Po powrocie Askaniusz szybko sprawdził czy wszystko w porządku z Klaudią i Anią, wydał polecenia Mikowi i poszedł do swojego pokoju aby chwilę odpocząć. Biorąc prysznic rozmyślał jak musiała zabrzmieć treść decyzji, którą zakomunikował kilka godzin wcześniej w Houston. Na pozór mogło wyglądać jakby poświęcił życie czternastu ludzi. Czy tylko na pozór? Nie powiedział tego głośno, ale zarówno on, jak i pozostała czwórka, zdawali sobie doskonale sprawę, że Russell popełnił niewybaczalny błąd. Jakie będą jego ostateczne skutki, pokaże przyszłość. Może powinien rzeczywiście przyjąć jego rezygnację? Nie było jednak nikogo, kto mógłby go zastąpić. Z kolei zostawić tak potężny obszar jak Stany Zjednoczone i Kanada bez żadnej kontroli, byłoby nierozsądne.

Frank stał na tarasie budynku w Tampa na Florydzie. Przyglądał się zjawiającym się co chwilę swoim pracownikom. Wykonał polecenie Askaniusza, ale nie mógł pogodzić się z tym, że szef tak szybko zrezygnował z poszukiwania jego ludzi. Co on do cholery sobie myśli. Czy rzeczywiście jest taki nieomylny? Wybrali go jednogłośnie już wiele lat temu. Może zbyt długo już im przewodzi? Frank nie zdawał sobie sprawy, że myśląc w ten sposób, zwyczajnie szuka winnego. Starał się odrzucić od siebie popełniony ewidentnie błąd. Czy Askaniuszowi nigdy nie zdarza się żadna pomyłka? Myśli krążyły w głowie Franka z prędkością błyskawicy. Nagle odwrócił się i ruszył w stronę schodów. Zszedł na plac przed budynkiem. Był tam pracownik kierujący przybywających ludzi w odpowiednie miejsca.

– Muszę jeszcze coś sprawdzić w mieście – powiedział do niego. – Niedługo wrócę.

Mężczyzna spojrzał nieco zdziwiony na swojego szefa. Zauważył, że dłonie Franka lekko drżały.

– Czy wszystko w porządku szefie? – zapytał.

– Tak, tak. Klimat jest tu męczący – odparł nerwowo Russell.

Gordon Hoover, wraz z kilkunastoma swoimi ludźmi, zjawił się w Houston w wyznaczonym przez siebie czasie. Zbliżyli się do biur Russella na odległość około kilometra. Tam, uruchomili całą baterię najnowocześniejszej elektroniki w celu sprawdzenia co dzieje się wokół budynku. Po kilkunastu minutach Japończyk Hikito podszedł do swojego szefa.

– Urządzenia pokazują, że budynek jest prawie pusty – powiedział.

– Prawie? – zapytał Hoover.

– W jednym z pomieszczeń jest jeden człowiek. Cały czas w tym samym miejscu.

Szef Spadkobierców pokiwał głową z zadowoleniem. Wynikało z tego, że Russell jest sam i nie próbuje nic kombinować.

– Co z otoczeniem budynku? – zwrócił się do Hikito.

– Czysto. Zupełnie nic – odpowiedział Japończyk.

– Żadnych blokad, pół ochronnych?

– Nic.

– Hmm – mruknął Hoover. – No dobrze. Zostaw czterech ludzi w odległości kilometra i niech bez przerwy monitorują teren. My powoli będziemy się zbliżać do wejścia.

– Tak jest.

Kiedy cała grupa była już w odległości pięćdziesięciu metrów od drzwi prowadzących do środka, Hoover kazał zatrzymać się swoim ludziom i sam skierował się do wejścia. Wszedł bez przeszkód do holu. Zabezpieczył się polem ochronnym i wolno skierował na górę. Wiedział już, że będący w budynku człowiek znajduje się w biurze Russella. Po chwili był na piętrze. Zbliżył się ostrożnie do drzwi i nacisnął klamkę.

– Wchodź Hoover. Czekam na ciebie – zabrzmiał głos Franka.

Szef Spadkobierców wszedł do środka. Paliła się tam tylko mała biurowa lampka. Ujrzał siedzącego na fotelu mężczyznę.

– Miło, że jesteś – odpowiedział Russellowi.

Usiadł na fotelu naprzeciwko.

– Słucham. Co wymyśliłeś? – zapytał, przechodząc bez zbędnych słów do głównego tematu.

– Zabierzesz mnie ze sobą do miejsca gdzie przetrzymujesz moich ludzi. Chcę ich zobaczyć. Wtedy przedstawię ci moją propozycję – odparł zdecydowanie Frank.

Hoover spodziewał się, że usłyszy coś w tym rodzaju.

– Nie pomyliłeś się? – zapytał. – Ty chcesz mi stawiać warunki?

– Jaką mam gwarancję, że nic im nie zrobiłeś? – Russell ciągnął przygotowany, widocznie wcześniej wątek.

– Nie masz gwarancji.

– Nie będę z tobą dyskutował – odparł głośno Frank wstając z fotela. –  Albo zrobisz to co powiedziałem, albo koniec rozmowy.

– No, no, Frank. Nie bądź taki nerwowy. Usiądź.

Hoover wyciągnął papierosa i zapalił. Zaciągnął się mocno kilka razy. Widział, że Russell jest zdenerwowany i nie czuję się pewnie, mimo buńczucznego tonu jakim starał się mówić.

– Hmm – mruknął. – No załóżmy, że zobaczysz swoich ludzi – mówił dalej wolno, wydmuchując chmury dymu papierosowego. – Jeśli jednak twoja oferta to jakiś podstęp, zostaniesz tam z nimi i … raczej już nie wrócisz do Houston.

– Zgadzam się – odparł Russell.

Hoover zgasił papierosa. Podszedł Franka, który chwilę wcześniej usiadł ponownie na fotel. Złapał go za łokieć i w tym samym momencie obaj zniknęli z biura. Po kilkunastu sekundach Russell ujrzał niewielki pokój bez okien. Lekko kręciło mu się w głowie.

– No proszę. Patrz – usłyszał głos Hoovera.

Spojrzał na wielki monitor po prawej stronie, którego nie zauważył w pierwszej chwili. Zobaczył wszystkich swoich porwanych pracowników. Nikt z nich nie wyglądał na rannego. Siedzieli przy wielkim stole, na którym stały butelki z jakimś napojem. Niektórzy rozmawiali ze sobą.

– Widzisz, że nic im nie jest – odezwał się Hoover. – Mają czym ugasić pragnienie.

Frank chciał zapytać czy dostali coś do jedzenia, lecz nagle poczuł chwytającą go za łokieć dłoń i za moment byli znów w biurze w Houston.

– Pamiętaj co powiedziałem – rozległ się głos Hoovera, który nadal trzymał Franka za łokieć. – Jeśli nie chcesz porozmawiać sobie z twoimi ludźmi, a potem razem z nimi zostać na zawsze przy tym stole, który widziałeś, twoja propozycja może być tylko jedna.

– Będziesz miał dziewczynę – odparł Russell.

 

Czternastu zmęczonych mężczyzn wchodziło do kabiny wielkiego śmigłowca w pobliżu Austin w Teksasie. Mimo wyczerpania widać było na ich twarzach ulgę. Niektórzy rozmawiali ze sobą i uśmiechali się. Po kilku minutach byli już w powietrzu. Siedzący za sterami Stan Richardson, skierował śmigłowiec w stronę Tampa na Florydzie.

Frank Russell wchodził zamyślony po schodach. Prawie nie zauważył stojącego na ich szczycie Askaniusza.

– To ty, Askie? – powiedział zaskoczony.

– Witaj Frank. Musimy chwilę pogadać. Prowadź do swojego biura.

Russell otworzył drzwi a Askaniusz gestem wskazał mu by wszedł pierwszy.

– Mogę usiąść?

– Siadaj, oczywiście – odparł Frank z roztargnieniem.

– Sprowadziłeś wszystkich, tak jak ustaliliśmy? – zapytał Askaniusz.

– Powinni już być.

– To dobrze.

Russell nie bardzo wiedział co powiedzieć. Zdziwiła go wizyta szefa.

– Ilu dokładnie masz tu ludzi?

– Dziesięciu i pięciu z Houston, to razem piętnastu – odparł Frank, nie bardzo wiedząc do czego zmierza rozmowa.

– Hmm – mruknął Askaniusz. – Będziesz musiał znaleźć jeszcze czternaście miejsc.

– Nie rozumiem. Dla kogo?

Szef Paphnuti westchnął i spojrzał głęboko w oczy Amerykanina.

– Frank – zaczął powoli. – Jest mi naprawdę szczerze przykro, że muszę to powiedzieć. Od tej chwili przestajesz pełnić funkcję mistrza Paphnuti w Ameryce Północnej. Jesteś pod działaniem blokad, więc proszę żebyś nie próbował zrobić jakiegoś głupstwa.

Russell poczuł jakby zmniejszył się o kilkanaście centymetrów. Po czole zaczęły mu spływać strużki zimnego potu.

– Ja nie rozumiem … – zająknął się.

– Słychać już nadlatujący śmigłowiec – kontynuował Askaniusz. – Jest w nim cała twoja porwana czternastka.

Amerykanin spojrzał nerwowo w stronę okna.

– Tak? Jak to? Udało ci się ich znaleźć? – zapytał.

– Można powiedzieć, że dzięki tobie Frank – odparł spokojnie Askaniusz, wciąż przyglądając się uważnie Russellowi.

– Dzięki mnie? – odparł tamten uśmiechając się niepewnie. – Ty sobie robisz ze mnie jakieś żarty, prawda?

– To nie są żadne żarty.

Askaniusz zapalił papierosa.

– Nie wierzyłem, że kiedyś będę musiał podjąć taką decyzję. Zostaniesz pozbawiony wszystkich umiejętności jakie posiadasz. Frank, ty po prostu próbowałeś nas zdradzić. To nie pozostawia mi wyboru. Jak mogłeś pomyśleć, że zostawiłem twoje biura w Houston bez kontroli. Natychmiast wiedziałem kiedy tam wróciłeś. Obstawiliśmy budynek ze wszystkich stron. Widzieliśmy przybycie Hoovera i jego ekipy. Zarejestrowaliśmy waszą krótką wycieczkę. W ten sposób właśnie dowiedziałem się gdzie są twoi ludzie.

Frank Russell wyglądał jakby postarzał się o kilka lat w ciągu paru minut. Śmigłowiec wylądował już na terenie bazy w Tampa. Na jego pokładzie oprócz uwolnionej czternastki i pilotującego Stana Richardsona był jeszcze Harry Gregor, główny informatyk Askaniusza. On właśnie miał tymczasowo zastąpić Russella. Jego rola miała polegać tylko na nadzorowaniu wszystkiego co dzieje się w Tampa. Gregor nie posiadał żadnych niezwykłych zdolności, nie mogło więc być mowy o tym by objął schedę po Amerykaninie. Tymczasem Askaniusz postanowił nie ciągnąć już dalej rozmowy z Russellem. Nie było to przyjemne dla żadnego z nich. Poinformował tylko, iż wsiądą teraz razem do śmigłowca, który przetransportuje ich na lotnisko, skąd polecą do karaibskiej bazy.

W głównym laboratorium Mike Paulinson pełnił rolę gospodarza czekając na przybycie Askaniusza. Kilka minut wcześniej zjawili się tam Anchal Nehru, Steve Adams, Karim Abel Abu i Rafael Costa Diaz. Rozmowa toczyła się na tradycyjny w takich sytuacjach temat, jakim była oczywiście pogoda. Zwrotnikowy klimat wyspy, na której się znajdowali, jest jednak na tyle mało zmienny, że Mike niecierpliwie wyglądał przez okno, w obawie, że za chwilę nastąpi niezręczna cisza. Zdarzało mu się już spotykać z poszczególnymi mistrzami Paphnuti, jednak nigdy nie był z czterema z nich sam na sam. To niezwykłe uczucie gawędzić o temperaturze powietrza z takimi osobowościami. Na szczęście, dwie minuty później, zobaczył idącego w stronę laboratorium Askaniusza w towarzystwie Franka Russella. Mężczyźni weszli do środka.

– Mike dziękuję ci, że zająłeś się naszymi gośćmi – powiedział szef.

Paulinson doskonale zrozumiał, że powinien teraz wyjść. Ukłonił się całej szóstce i opuścił laboratorium. Askaniusz wskazał Frankowi Russellowi przygotowane miejsce, usytuowane naprzeciwko siedzącej czwórki. Sam usiadł na piątym krześle, w środku, pomiędzy Rafaelem i Karimem.

– Nie będę przedłużał – zaczął mówić. – Wszyscy wiemy po co się tutaj zebraliśmy. To nic przyjemnego, prócz tego nie mamy czasu, sytuacja jest bowiem dość napięta i każdy z nas ma sporo pracy.

Askaniusz spojrzał na siedzącego prze nimi Amerykanina i zaczął wygłaszać oficjalną formułkę.

– Franku Russell, w związku z próbą zdrady oraz poważnym zaniedbaniom w pełnieniu funkcji mistrza Paphnuti reprezentującego Amerykę Północną, zostaniesz pozbawiony wszystkich posiadanych zdolności. Następnie twoja pamięć zostanie zmodyfikowana i staniesz się zwyczajnym obywatelem Stanów Zjednoczonych. Zamieszkasz w Houston i nie będziesz pamiętał niczego ze swej przeszłości. Czy ktoś chciałby coś powiedzieć?

Pozostała czwórka milczała. Frank wyglądał na pogodzonego ze swoim losem i również się nie odzywał. Askaniusz spojrzał na siedzących po prawej, potem po lewej. Wszyscy skinęli głowami, że są gotowi. Cała piątka wyciągnęła dłonie przed siebie i po chwili skupienia w stronę Franka popłynęła fala olbrzymiej energii. Każdy przesłał nieco inny jej rodzaj, mający za zadanie wyeliminowanie określonego typu umiejętności. Ktoś, kto obserwowałby to z boku, nie zauważyłby niczego szczególnego. Frank siedział  bez ruchu, a naprzeciwko niego pięciu mężczyzn trzymało wyciągnięte przed siebie ręce. Fale energii były niewidoczne. Panowała absolutna cisza. Wyglądało to więc jedynie nieco dziwnie. Po niecałych trzech minutach było po wszystkim. Na koniec Karim i Rafael podeszli do Russella aby uśpić go na kilkanaście minut.

– Ja go zabiorę i przetransportuję do Houston – powiedział Karim. – Potem wracam do Kairu.

– Uważam, że dopóki nie znajdziemy kogoś, kto będzie mógł zastąpić Franka, na razie Rafael i ja będziemy na zmianę nadzorować bazę w Tampa – odezwał się Askaniusz. – Mamy najbliżej.

– Zgoda – powiedział Steve Adams. – Tylko kiedy znajdziemy kogoś, kto go zastąpi?

Szef Paphnuti rozłożył ręce.

– To na pewno nie stanie się szybko – odparł. – Proszę was żebyście o tym myśleli. Strata Franka jest … Sami zresztą wiecie, co to dla nas oznacza.

– Askie, a co z pracownikami w bazach? – zapytał Steve. – Myślę, że możemy już teraz wrócić do zmianowości i wypuścić ich do swoich domów.

– Tak, tak oczywiście. Jednak uważam, że zarządzone ćwiczenia należy dokończyć i cały czas musimy być w podwyższonej gotowości.

Nie mieli ochoty na dalszą rozmowę. Wszyscy odczuwali zdegustowanie i żal z powodu tego co się wydarzyło. Pożegnali się i po paru minutach Askaniusz został sam w laboratorium.

 

 

Rozdział 10

 

LEKCJE

 

 

W trakcie zamieszania, jakie powstało w związku z Frankiem Russellem, Ania znajdowała się pod stałą opieką Klaudii. Dziewczyny bardzo szybko się zaprzyjaźniły. Z powodu zagrożenia były cały czas wewnątrz posiadłości Askaniusza. Mieścił się tam mały basen, przy którym spędzały większość czasu. Dużo pływały i rozmawiały ze sobą. Ania zasypywała Klaudię pytaniami o niezwykłe umiejętności Askaniusza, o to co wydarzyło się, kiedy uścisnęły sobie dłonie podczas pierwszego spotkania i o wiele innych rzeczy. Niestety, nie uzyskiwała zadowalających odpowiedzi. Klaudia wiedziała, że w tych sprawach decyduje szef, i tylko on może powiedzieć dziewczynie to, co uważa za stosowne. Ania była trochę zawiedziona, jednak szybko znalazły wspólne tematy o modzie, kosmetykach i innych kobiecych sprawach. Wciąż fascynowała ją nieskazitelna uroda Klaudii. Wiedziała już od Askaniusza, że jest ona istotą idealną. Sprawa Franka przerwała jednak raptownie ich rozmowy i Ania nie zdążyła jeszcze do końca zrozumieć co to właściwie oznacza. Sam ideał, bez pozwolenia szefa, nie chciał o tym mówić.

– Boisz się Askaniusza? – nastolatka zadała kolejne pytanie w swoim ulubionym, bezpośrednim stylu.

– Nie – roześmiała się Klaudia. – To nie tak. On jest po prostu wielkim autorytetem dla mnie, i nie tylko dla mnie. Nie znasz go jeszcze zbyt długo. Mam nadzieję, że z biegiem czasu zrozumiesz co mam na myśli.

– Hmm – mruknęła znów niezadowolona z odpowiedzi Ania. – No widziałam co potrafi. Opowiadałam już ci o mojej siostrze. Askaniusz wydaje się taki … raczej zwyczajny. To znaczy wiem, że posiada te niezwykłe zdolności, ale kiedy nie robi nic z tych … dziwnych rzeczy, to …

Klaudia kiwnęła potakująco głową.

– Rozumiem cię – odparła. – Masz całkowitą rację. On właśnie taki jest. Ktoś, kto go nie zna, nie zrozumie. Jedno co mogę powiedzieć, i pamiętaj o tym zawsze, spotkał cię niebywały zaszczyt, że mogłaś go poznać. Chce ciebie uczyć. To naprawdę niezwykłe, bardzo rzadko się na to decyduje.

Ania, jak wiele dziewczyn w jej wieku, potrafiła przeskakiwać z tematu na temat w najmniej spodziewanych momentach.

– Wiesz dlaczego nie możemy wychodzić? – zapytała.

– Właściwie nie bardzo. Powiedzieli mi tylko, że takie jest zarządzenie Askaniusza i nie wolno nam wyjść, dopóki on tego nie odwoła.

– Popływamy?

Klaudia uśmiechnęła się. Polubiła tę zmieniającą co chwilę temat nastolatkę.

– Jasne. Skaczemy.

Dziewczyny już po chwili pluskały się wesoło w wodzie. Nie zauważyły kiedy w wejściu na basen pojawił się bohater ich rozmowy sprzed kilku minut. Askaniusz z zadowoleniem patrzył na nie przez chwilę. Śmiały się i cieszyły beztrosko jak małe dzieci. Znów złapał się na tym, że jego uwaga skupia się głównie na złotowłosej Ani. Jej oczy były w tej chwili jedną wielką radością. Potrafiła w nich wyrazić to co czuje w danej chwili w tak niezwykły sposób.

– Dzień dobry dziewczyny – odezwał się głośno, ruszając wolno w ich stronę. – Jak miło widzieć was w dobrym nastroju.

Odwróciły głowy w stronę dobiegającego głosu.

– O cześć. Jesteś – zawołała wesoło Klaudia. – Czy uwolnisz nas stąd? W końcu się rozpuścimy w tej wodzie.

– Dzień dobry – odezwała się Ania.

Askaniusz dostrzegł, że delikatnie się spięła, jakby zawstydzona swą szczerą radością sprzed chwili, którą on musiał na pewno zauważyć. Musi jej wreszcie poświęcić czas, dużo czasu. Zasługuje na to. Może po tym nieprzyjemnym zdarzeniu z Frankiem będzie teraz trochę spokoju.

– Tak. Już możecie wychodzić – odpowiedział na pytanie Klaudii. – Przepraszam za to przymusowe leniuchowanie nad basenem, ale tak się złożyło.

– Powiesz nam co właściwie się stało? – zapytała istota idealna.

– Później – odparł wymijająco. – Teraz biegnijcie się przebrać i zapraszam na obiad, na zewnątrz w parku.

– Wspaniale! – krzyknęła Klaudia. – Jestem już trochę głodna. A ty Aniu?

– Tak. Bardzo chętnie coś zjem – odpowiedziała nieśmiało nastolatka.

Askaniusz uśmiechnął się do niej.

– Przyjdę po was za pół godziny – powiedział ruszając w stronę wyjścia z basenu. – Do zobaczenia.

Poczekał jednak w pobliżu, i kiedy tylko dziewczyny poszły do swoich pokoi, natychmiast udał się do Klaudii. Jej musiał powiedzieć o ostatnich wydarzeniach. Ania na razie nie powinna jeszcze poznawać tych trudnych spraw, którymi przychodzi zajmować się organizacji Paphnuti. Przecież Hoover zjawił się u Franka właśnie z planem uprowadzenia Klaudii. Dziewczyna była bardzo zaskoczona, tym co usłyszała. Askaniusz prosił ją o czujność i ostrożność. Miała też nie wspominać nic Ani.

Na obiedzie nie dała poznać po sobie, że kilkanaście minut temu dowiedziała się o udaremnionej próbie jej porwania. Była uśmiechnięta, żartowała i dowcipkowała prawie bez przerwy. Sączyli właśnie delikatne wino po pysznym posiłku.

– Myślę, że teraz byłby dobry czas na pierwszą lekcję Aniu. Co ty na to? – powiedział Askaniusz.

– Tak. Nie mogę się już doczekać – odparła dziewczyna.

– Do ciebie też mam prośbę – zwrócił się do Klaudii. – Mike miał odnaleźć dane o kilku osobach. Obiecałem mu, że pomożesz je ocenić.

– W jaki sposób ocenić? – zapytała.

– Wszystko ci wytłumaczy.

Klaudia zrozumiała, że Askaniusz nie chce rozwijać tematu przy Ani.

– No to w porządku – odparła wstając od stolika. – Już idę do Mike’a.

Zatrzymała się na chwilę i mrugnęła wesoło do Ani.

– Miłej pierwszej lekcji – powiedziała.

– Dzięki. Będę grzeczna – odparła nastolatka.

Dopili wino i parę minut później również opuścili pomieszczenie pełniące funkcję jadalni w karaibskiej bazie. Askaniusz zaprowadził dziewczynę na teren mieszczący się z tyłu posiadłości, gdzie jeszcze nigdy nie była. Znajdowało się tam coś w rodzaju trochę zagospodarowanego lasu tropikalnego. Ogromne ilości wspaniałych roślin, drzew, krzewów, kwiatów. Były tam również ławki, podobnie jak w parku od frontu posiadłości. Ania rozglądała się podziwiając przepiękną naturę, która otaczała ich ze wszystkich stron.

– Usiądźmy – odezwał się Askaniusz.

– Mogę na trawie? – zapytała Ania.

– Tak, pewnie. Jeśli tak lubisz.

– Lubię – odparła zdecydowanym tonem. – Lubię też patrzeć na osobę, z którą rozmawiam.

– To dobrze. Znaczy, że masz silny charakter.

– Hmm. Nie wiem – dziewczyna wzruszyła ramionami. – Po prostu tak lubię.

Askaniusz uśmiechnął się.

– No dobrze – powiedział. – Zacznijmy.

– Czego mnie pan nauczy?

– Nie spodoba ci się to pewnie. Pierwszą rzeczą, nad którą musisz zacząć pracować jest cierpliwość. Wiem, jesteś młodą, pełną energii dziewczyną, ale to czego mam cię uczyć, wymaga długiego czasu, czekania, żmudnych ćwiczeń.

– Będę cierpliwa – powiedziała szybko Ania. – Obiecuję.

Askaniusz znów się uśmiechnął i pokiwał głową.

– Domyślam się – zaczął mówić dalej. – Że najbardziej jesteś ciekawa tych różnych niezwykłych umiejętności, o których już ci trochę opowiadałem. Pokażę ci coś.

Wyszukał wzrokiem kępę pięknych kolorowych kwiatów, rosnących kilka metrów od miejsca gdzie siedzieli. Wyciągnął przed siebie dłoń i Ania ze zdumieniem zobaczyła jak po chwili jeden kwiat wędruje parę centymetrów w górę, odcięty w jakiś niewidzialny sposób od podłoża. Za moment dołącza do niego drugi, trzeci i kolejne. W powietrzu powstaje jakby mały bukiecik, który powoli zaczyna zbliżać się w stronę dziewczyny. Zatrzymuje się przy jej dłoniach.

– Proszę, to dla ciebie.

Ania niepewnie złapała wiszące nadal w powietrzu kwiaty.

– Boże, to … to niesamowite – powiedziała patrząc rozszerzonymi z wrażenia oczyma na kolorowy bukiecik.

– No właśnie – odparł mężczyzna. – To wydaje się niesamowite, jak czary. Robi wrażenie. Prawda? A to jedna z prostszych rzeczy. Czegoś takiego możesz się nauczyć dość szybko. To tylko bardzo, bardzo niewielka część tego, co można zrobić dzięki sile umysłu. Zapamiętaj. Pierwsze zadanie dla ciebie, żebyś to zapamiętała.

Ania miała już na końcu języka pytanie, czy Askaniusz nauczy ją „numeru z kwiatkami”, jak go nazwała w myślach. Powstrzymała się jednak w ostatniej chwili.

– Zadanie wykonane proszę pana – odparła uśmiechając się.

 

Utrata Franka Russell’a, spędzała Askaniuszowi sen z powiek. Polecił Mikowi sprawdzenie kilku osób, które posiadły już spory zasób umiejętności. Byli to ludzie, którzy podobnie jak Ania, zostali w dość przypadkowy sposób odkryci przez mistrzów Paphnuti. Dwójka z nich była pod opieką Rafaela. Po jednym mieli Karim i Anchal. W Australii i Ameryce Północnej nie znaleziono do tej pory nikogo. Askaniusz bardzo wiele obiecywał sobie po Ani. Była jednak zupełną nowicjuszką i dopiero przyszłość miała pokazać czy jest w niej to, na co tak bardzo liczył. Mike i Klaudia dokładnie przeanalizowali azjatyckiego, afrykańskiego i dwójkę południowoamerykańskich podopiecznych. Szkolono ich już od kilku lat. Egipcjanin Hami, uczeń Karima, był najbardziej zaawansowany, jednak ocena istoty idealnej nie pozostawiała złudzeń. Zdecydowanie było jeszcze za wcześnie, na powierzenie mu tak doniosłej roli, jak opieka na całym kontynentem. Klaudia posiadała niebywały dar oceniania ludzi, ich charakteru, przydatności do pełnienia różnych funkcji. Niestety, żaden z czwórki potencjalnych kandydatów nie zbliżył się nawet do tego, co reprezentowała Wielka Piątka. Na razie więc, musiało pozostać tak, jak ustalili na ostatnim spotkaniu. Askaniusz i Rafael, na zmianę, zajmą się nadzorowaniem Ameryki Północnej.

W sprawie dziwnej śmierci Eduardo nadal nie odkryto nic nowego. Z Palenque nie nadchodziły żadne niepokojące sygnały. W tej sytuacji, Askaniusz postanowił wykorzystać czas na intensywną naukę Ani. Nigdy nie był w stanie przewidzieć, kiedy chwilowy spokój może się skończyć. Trzeba więc było korzystać z okazji.

Na pierwszej lekcji, w trakcie której zaprezentował Ani „numer z kwiatkami”, starał się przekazać dziewczynie podstawowe zasady panowania nad swoimi emocjami, mówił jak szybko się koncentrować, jak rozpoznawać na podstawie prostych sygnałów intencje drugiego człowieka.

Teraz siedzieli znów wśród egzotycznych roślin, za głównym budynkiem. Ania podobnie jak poprzednio, zajęła miejsce na trawie.

– Dziś spróbujemy zabrać się za zajęcia praktyczne – powiedział Askaniusz.

– Co będziemy robić?

– Spróbujemy porozumieć się bez słów – odpowiedział mężczyzna.

To, co usłyszała, wyraźnie zrobiło na niej spore wrażenie.

– O! – niemal krzyknęła. – Czasem tak się mówi, że ktoś kogoś rozumie bez słów.

– No tak – Askaniusz uśmiechnął się. – Tak się mówi. Ja jednak mam coś innego na myśli. Widzisz, właśnie chodzi mi o – myśli.

– Boże! Umie pan czytać w myślach? – powiedziała z podziwem, przechylając się tak mocno w przód, że straciła równowagę i po chwili leżała na trawie w dziwnej pozie.

Dostrzegła spojrzenie Askaniusza.

– Tak, wiem – powiedziała siadając z powrotem. – Panowanie nad swoimi emocjami, przepraszam.

– Nie przepraszaj. Dopiero zaczynasz się uczyć. Twoje emocje są zresztą takie urocze, że …

– Że nie umie się pan na mnie gniewać? – przerwała Ania przekrzywiając głowę z uśmiechem. – Widzi pan, już trochę potrafię czytać w myślach.

Askaniusz pogroził palcem z udawaną złością.

– No to w takim razie, pierwsze ćwiczenie powinno pójść bez kłopotu.

– Co mam zrobić?

– To zabrzmi dość prosto. Sformułuj sobie jakąś myśl, konkretne zdanie, tak jakbyś chciała mi coś powiedzieć. Skup się i prześlij. To wszystko.

Dziewczyna słuchała z niedowierzaniem.

– To wszystko. Łatwo powiedzieć. No dobra, spróbuję.

Spojrzała Askaniuszowi w oczy i już wiedziała jaką myśl postara się mu przekazać. Przypomniała sobie wiadomości z pierwszej lekcji i skoncentrowała się jak umiała najmocniej. Po niewiele ponad minucie, Askaniusz zaśmiał się.

– Widzę, że masz dziś znakomity humor. Dziękuję za komplement. Nie widzę jednak w moich oczach niczego szczególnego.

– Kurczę! Odebrał pan to? – krzyknęła, zrywając się na równe nogi.

– Tak. Całkiem wyraźnie – odparł Askaniusz.

– Przepraszam. Nie wierzyłam, że mi się to uda. Pan naprawdę ma ładne brązowe oczy. Serio. Nie gniewa się pan? – zapytała siadając znów po turecku na trawie.

– O co mam się gniewać. To miłe kiedy ładna dziewczyna mówi facetowi coś fajnego. Nawet jak sobie z niego stroi żarty.

– No ale ja wcale nie żartuję – Ania zarumieniła się lekko. – Powiedział pan że jestem ładna?

– Przestaniesz wreszcie? – powiedział Askaniusz, starając się by jego głos zabrzmiał groźnie. – Jak ja mam ciebie uczyć?

– Moje emocje są urocze, sam pan powiedział. No i przecież się udało – oczy Ani pełne były wesołych ogników. – Naprawdę jestem ładna?

– Uparciuch z ciebie.

– Jestem ładna? – Ania nie dawała za wygraną.

– OK. Odpowiem ci, ale potraktujemy to jako dalszy ciąg ćwiczeń.

– To znaczy?

– To znaczy, że teraz również się skoncentrujesz i postarasz się odebrać moją myśl.

– Ale skąd ja będę wiedziała, że to pana myśl, a nie moja własna?

– Dobre pytanie. Ja potrafię odbierać przekazywane mi wiadomości, więc poprzednio poszło nam dość łatwo. Teraz będzie ci jednak trudniej. Musisz starać się uspokoić swoje myśli. Kazać im odpłynąć. Staraj się stworzyć coś w rodzaju małych drzwi do twojego umysłu. Spróbuj je otworzyć. To nie jest łatwe. Proszę żebyś teraz naprawdę opanowała emocje. Postarasz się?

– Tak.

– Jeśli chcesz, możesz zamknąć oczy. Przyjmij najwygodniejszą dla ciebie pozycję.

– Dobrze. Będę się starała jak najlepiej.

Ania położyła się na plecach i zamknęła oczy. Askaniusz potrafił nadać swoim myślom taką moc, że nawet ludzie zupełnie pozbawieni jakichkolwiek zdolności poddawali się jej natychmiast. Jednak teraz nie o to chodziło. Rozpoczął przekaz najdelikatniej jak tylko potrafił. Wątpił żeby Ani powiodło się za pierwszym razem. Usiadł wygodnie. Wiedział, że potrwa to dłuższą chwilę. Ania leżała i początkowo bez przerwy kręciła głową, to w jedną, to w drugą stronę. Poprawiała sobie włosy poruszane lekkimi podmuchami wiatru. Po kilku minutach jednak znieruchomiała. Nie zwróciła nawet uwagi, kiedy mały zielony listek spadł na jej dłoń. Szum wiatru, śpiewające ptaki, pomagały stopniowo osiągać Ani stan o jakim mówił Askaniusz. Minęło jeszcze kilka minut. Nagle dziewczyna usiadła, otworzyła oczy i wstała. Askaniusz obserwował ją z uwagą. Podeszła do pobliskiej kępy kwiatów i zerwała jeden z nich. Lekko się uśmiechając wróciła z powrotem i podała kwiat przyglądającemu się jej ze zdumieniem mężczyźnie. Spojrzała na niego pytająco.

– Obiecał pan – powiedziała cicho.

Popatrzył z powagą i zdumieniem na stojącą przed nim dziewczynę.

– Jesteś niezwykła Aniu – odparł. – Naprawdę niezwykła … i śliczna.

– Więc dobrze odczytałam pana myśl?

– Nie mogę w to uwierzyć, że udało ci się za pierwszym razem. Zrobiłaś dokładnie to, o co poprosiłem. Nawet kolor wybrałaś właściwy.

Dopiero teraz dotarło do Ani co powiedział Askaniusz chwilę wcześniej.

– Śliczna?

– Odpowiedziałem.

– Naprawdę pan tak myśli, czy to tylko tak żebym się już zamknęła?

Askaniusz zmarszczył groźnie brwi i powoli wstał z ławki. Ania w tej samej chwili zerwała się i ze śmiechem pobiegła w stronę pobliskiej gęstwiny roślin.

– Uciekam panu z lekcji. Ha ha.

 

Kilka następnych dni minęło na szczęście bez żadnych niespodziewanych wydarzeń. Edukacja Ani przebiegała wyjątkowo szybko i sprawnie, chociaż każde spotkanie z Askaniuszem, okraszone było zaskakującym zachowaniem dziewczyny. Potrafiła po chwili zwariowanych żartów i przekomarzania się ze swoim mistrzem, skupić się błyskawicznie i chłonąć wiedzę. Ania prawie zapomniała, że znajduje się tysiące kilometrów od swojego rodzinnego domu. Urok Karaibów i niezwykłe umiejętności, których zaczęła się uczyć, pochłonęły ją całkowicie.

Minął już ponad tydzień jej pobytu w egzotycznej bazie. Trwało kolejne spotkanie w zacisznym miejscu na tyłach posiadłości.

– Aniu, muszę powiedzieć, że jestem z ciebie bardzo zadowolony – mówił Askaniusz. – Nie spodziewałem się, że zdołasz tak szybko się uczyć.

– Dziękuję – odparła dziewczyna. – Staram się, no i to wszystko jest takie niezwykłe i ciekawe.

– Teraz powiem o następnym zadaniu, które cię czeka.

– Super. Co to będzie?

– To będzie trudne i znów raczej niezbyt będziesz zadowolona.

– Dlaczego? Skąd pan wie?

– To rodzaj małego sprawdzianu. Nauczyłaś się paru rzeczy. Widzę, że cię to interesuje, wręcz pasjonuje. To wspaniale. Tutaj, gdzie teraz jesteśmy, masz pełną swobodę. Możesz w każdej chwili o tym mówić kiedy masz ochotę, ćwiczyć, wykonywać te dość proste, ale efektowne „numery” jak je nazywasz,. Tu nikogo to nie dziwi. Jednak pamiętaj, że na co dzień ja, pozostali mistrzowie Paphnuti, Klaudia i teraz również ty, musimy zachowywać się jak zwyczajni ludzie. Nie wolno nam pokazać tego co potrafimy. Wydaje się to proste, ale tak wcale nie jest.

– Rozumiem.

– Będziemy musieli wrócić do Polski. Nie wiem czy zauważyłaś, że już jest sierpień.

Askaniusz zobaczył jak twarz Ani, oczy i cała jej postać jakby się skurczyły, zmalały.

– Polska – powiedziała Ania sama do siebie. – To tak jak inny świat.

– No tak właśnie jest. To jak gdyby dwa różne światy. Uśmiechnij się, masz taki ładny uśmiech. Ja wiem, że tutaj jest jak w raju. Będziemy wracać, kiedy tylko będzie to możliwe.

Ania nadal błądziła myślami gdzieś daleko.

– Co ja będę tam robić? To takie … nie wiem jakie, nijakie.

– Nie mów tak. Pomyśl, że kilka miliardów ludzi tak żyje. Takich jak my jest na świecie zaledwie kilkanaście osób. Musisz się nauczyć z tym żyć. To właśnie będzie ten sprawdzian. Może być dużo trudniejszy niż na przykład nauczenie się porozumiewania za pomocą myśli.

– Ale ja nie chcę – Ania zamruczała jak kot.

– Pomyśl o tym, że ja teraz będę musiał sprawić aby twoja nieobecność w Polsce została niezauważona. Nie ma tam ciebie ponad tydzień. Zanim sama się czegoś takiego nauczysz minie jeszcze sporo czasu.

Do dziewczyny dotarło wreszcie znaczenie tego, co mówi Askaniusz.

– No tak – pokiwała głową. – Mama, Kaja, to faktycznie nie jest proste.

– No nie jest Aniu – potwierdził mężczyzna. – Uśmiechniesz się?

Dziewczyna jeszcze przez chwilę siedziała naburmuszona, jednak w końcu spojrzała na Askaniusza i wskazującymi palcami obu rąk podciągnęła sobie kąciki ust tworząc wymuszony uśmiech.

– Lubię cię, że właśnie taka jesteś.

Teraz już prawdziwy szczery uśmiech pojawił się na ustach i w oczach dziewczyny.

– Mus to mus – powiedziała z westchnieniem. – Kiedy wracamy do Kazimierza?

– Dziś w nocy.

– Boże, już dziś? – krzyknęła, robiąc przerażoną minę.

– Tak. Odprowadzę cię do pokoju. Odpocznij trochę, potem coś zjemy. Przebierz się w swoje polskie rzeczy.

– Nieeeee – dziewczyna spojrzała na Askaniusza błagalnie.

Zrobiło mu się jej trochę żal. Rozumiał to. Karaibska baza zauroczyła już wcześniej wiele innych osób.

– Kazimierz jest takim pięknym miasteczkiem, zwłaszcza latem. Doceń, że tam mieszkasz. Wszystko będzie tutaj na ciebie czekało – powiedział. – Ten pokój jest już tylko twój. Nikt inny nie ma tam wstępu.

– Takie cudowne ciuchy. Why? Why? – zakwiliła, spoglądając prosząco w niebo.

– No właśnie, twoje zadanie w Polsce to angielski. Będziesz się uczyć, zrozumiano?

Ania pokiwała głową.

– Chodźmy – powiedział Askaniusz.

Odprowadził dziewczynę do pokoju i skierował się do siebie. Właśnie miał otworzyć drzwi, kiedy zobaczył biegnącego w jego stronę Mike’a.

– Coś się stało? – zapytał.

– Mam coś w sprawie śmierci Eduardo – odparł Mike.

– Wchodź i mów.

– Prosiłem znajomego od spraw monitoringu, żeby spróbował sprawdzić zapisy z wszystkich kamer zlokalizowanych wokół szpitala, gdzie leżał Eduardo.

– Znalazł coś?

– Dzwonił do mnie, żeby przyjechać, bo ma coś ciekawego. Nie mógł nam przesłać tych zapisów. Dałem mu zdjęcia paru osób. No i wynika, że kogoś zauważył.

– Świetnie – Askaniusz spojrzał na zegarek. – Czy możemy się tam zjawić natychmiast?

– Tak, myślę, że tak.

– Znasz dokładną lokalizację miejsca gdzie jest ten twój znajomy?

– Tak, oczywiście.

– Mów.

Mike wyjaśnił Askaniuszowi wszystko co trzeba. Po dwóch minutach szef Paphnuti złapał go za łokieć i za moment znajdowali się już na korytarzu budynku mieszczącego się niedaleko szpitala. Znajomy Mike’a okazał się byłym pracownikiem monitoringu i do tego znakomitym informatykiem. Sprawdził cały dostępny materiał i pokazał teraz przybyłym trzy krótkie fragmenty z wielogodzinnego zapisu. Na każdym z nich Askaniusz i Mike ujrzeli podjeżdżający samochód, z którego wysiadał nieznany im mężczyzna i kierował się do szpitala.

– No tak, ale kto to jest? – zapytał Paulinson.

– Proszę spojrzeć na zbliżenie samochodu – powiedział informatyk.

Powiększył obraz i na wszystkich trzech urywkach ujrzeli za kierownicą postać Azjaty.

– To ten – informatyk wskazał palcem na leżące obok zdjęcie Japończyka Hikito.

Wyostrzył obraz i teraz już wyraźnie było widać, że ma rację. Askaniusz, który nie odezwał się ani razu, przesunął powoli dłonią od lewej do prawej, z tyłu głowy informatyka. Mike natychmiast zorientował się w czym rzecz. Złapał mężczyznę chroniąc go przed upadkiem na podłogę. Razem z Askaniuszem ułożyli go bezpiecznie obok biurka z komputerami.

– Świetna robota Mike, ale …

– Czy ja znam ciebie od dzisiaj? – odparł Brytyjczyk z uśmiechem.

– Wychodzimy. Za kilka minut się obudzi.

Chwilę później byli znów w pokoju Askaniusza. To co zrobili mogłoby być dla Ani przykładem błyskawicznej, wzorcowej akcji ze świata Paphnuti. Wszystko zabrało im niecałe dziesięć minut. Znajomy Mike’a był jednym z wielu zwyczajnych mieszkańców planety, który pomógł organizacji kierowanej przez Askaniusza, a w jego pamięci nie pozostał po tym najmniejszy ślad. Tak musiało być. To były, jak to określiła Ania, dwa różne światy. Światy, które jednak były ze sobą na zawsze związane.

 

Ania wróciła z Askaniuszem do Polski. Szef Paphnuti musiał zadbać aby jej ponad tygodniowa nieobecność została niezauważona. Zrobił co trzeba z najbliższą rodziną i znajomymi dziewczyny. Ona sama miała teraz przed sobą trudny sprawdzian, polegający na byciu własnością dwóch światów. Różniących się od siebie jak niebo i ziemia. Kiedy wrócili, polskie lato prezentowało akurat swoje niezbyt miłe oblicze. Padało, a temperatura spadła poniżej dwudziestu stopni.

Ania leżała na podłodze w swoim pokoju patrząc w okno, gdzie o szybę stukały krople deszczu. Myślała o tym niesamowitym tygodniu, który wydawał się teraz czymś w rodzaju snu. Mama wspomniała, że będą musiały wybrać się niedługo po zakup podręczników na nowy rok szkolny. Do czego to w ogóle potrzebne? Szkoła. No tak, ale Askaniusz przekonywał ją, że musi się teraz skupić na angielskim. Chociaż jakiś pożytek. Tak, będzie się uczyć języka. Przypomniała sobie z jakim podziwem patrzyła na szefa Paphnuti, który płynnie przechodził z polskiego na angielski, za chwilę na hiszpański. Też by tak chciała. No ale ta cała reszta szkoły? Zaraz, zaraz, on mówił też o historii, geografii, fizyce. Uff. Na biurku leżał spis nowych podręczników. Ania podniosła się i usiadła. Już chciała wstać by sięgnąć po kartkę, gdy nagle przypomniała sobie żeby spróbować ją przyciągnąć do siebie. Askaniusz tłumaczył jej jak należy ćwiczyć takie rzeczy. Do tej pory jednak nie udawało się dziewczynie niczego poruszyć. Położyła się ponownie na dywanie. Zamknęła oczy i zaczęła intensywnie myśleć o kartce papieru. Szum padającego deszczu pomagał w oderwaniu się od otoczenia. Kiedy uznała, że już jest maksymalnie skoncentrowana, otworzyła oczy i spojrzała na kartkę. Patrzyła starając się prawie nie mrugać. Po kilkunastu sekundach obraz wokół papieru zaczął się jakby lekko zamazywać. Lista podręczników stawała się za to coraz ostrzejsza, wyraźniejsza, jakby większa. Po dwóch minutach Ania nagle dostrzegła, że kartka drgnęła. Po chwili jeszcze raz, aż wreszcie spadła z biurka i niesiona przez powietrze powoli sfrunęła obok dłoni dziewczyny. Ania nie mogła uwierzyć. Udało się, udało. Tak chciałaby się teraz pochwalić swojemu mistrzowi. Boże, ale gdzie on jest? Zapomniała już, po co właściwie chciała przyciągnąć kartkę. Zaczęła teraz myśleć o Askaniuszu. Przypominała sobie jak o nią dbał, jak cierpliwie znosił jej żarty i psoty w czasie lekcji. Zaczynała go coraz bardziej lubić. Początkowo podchodziła do szefa Paphnuti z dystansem. Był przecież starszym od niej dorosłym facetem. Jednak z każdym dniem pobytu na Karaibach różniący ich wiek stawał się coraz mniej odczuwalny. Coraz swobodniej się z nim rozmawiało, o wszystkim. O tych niezwykłych i tych najzwyklejszych rzeczach. Cholera, brakuje mi go.

Usłyszała pukanie do drzwi i po chwili do pokoju weszła Iza.

– Cześć. Ale zdechła pogoda, co? – rozległ się głos koleżanki.

Ania spojrzała na nią jak na istotę z innego wymiaru. Poczuła niesmak, słysząc jej ordynarny język.

– Co tak się na mnie gapisz? – mówiła dalej Iza w swoim stylu.

– Nie nic, cześć. No rzeczywiście pogoda do niczego.

– Ty, a słyszałaś, że Patryk chodzi z Magdą?

Boże, pomyślała Ania, jaki Patryk, jaka Magda?

– Tak? Nie, nie wiem – bąknęła w odpowiedzi.

– No, mówię ci. Podobno pojechali razem pod namiot i … no wiesz.

– Ciekawe – mruknęła Ania, nie rozumiejąc prawie co Iza do niej mówi.

– Co taka jesteś przymulona? Patryk podobno jest niezły w tych sprawach.

– Jakich sprawach?

Iza spojrzała ze zdziwieniem.

– Phi, jak, jakich sprawach. Co ty? A może ty też się w kimś zabujałaś? Taka jesteś dziwna.

– Ja? Nie, ta pogoda taka jest jakaś. Nic mi się nie chce.

– Chodź, przejdziemy się gdzieś. Skoczymy na browarka.

Ania kompletnie nie miała ochoty nigdzie chodzić, ale stwierdziła, że musi to zrobić, żeby oderwać swoje myśli od tego wszystkiego, co działo się przez ostatni tydzień.

– Dobra, ubiorę coś cieplejszego i możemy iść. Ale nie chcę piwa.

– Abstynentka się robisz?

– Nie chcę i już. Ty możesz się napić.

Ukryte pod parasolami, po kwadransie dotarły na Rynek i usiadły przy jednym z wielu ustawionych tu zawsze na powietrzu stoliku. Iza od razu zamówiła piwo. Ania jednak nie zmieniła decyzji. Rozmowa się nie kleiła. Posiedziały tam około godziny obserwując kręcących się jak zawsze turystów, i w końcu rozeszły się każda w swoją stronę. Ania nie poszła od razu do domu. Skierowała się mimowolnie na Szkolną, w kierunku budynku, w którym dyżurowała Danka. Pomyślała, że może przypadkiem zastanie tam Askaniusza i będzie mogła pochwalić się tym, co zrobiła z kartką papieru. Kiedy znalazła się przy znanej już dobrze skrzypiącej furtce uśmiechnęła się sama do siebie, przypominając sobie jak rzucała kamieniami w drzwi, żeby zwrócić uwagę Danki. Teraz już wiedziała co robić. Za jedną z drewnianych desek Askaniusz zainstalował mały ukryty przycisk. Specjalnie dla niej, żeby mogła bez przeszkód powiadomić Dankę o swojej obecności w razie potrzeby. Znów zrobił to specjalnie dla mnie, pomyślała. Ponownie się uśmiechnęła i nacisnęła maleńki okrągły guziczek. Spojrzała wyczekująco w stronę budynku. Po chwili zobaczyła nadchodzącą Dankę.

– O, co za niespodzianka – rozległ się wesoły głos kobiety. – Jak się cieszę. Cześć Aniu.

– Dzień dobry. Nie przeszkadzam?

– Nie, skądże. Wchodź. Właśnie parzę herbatę. Napijesz się ze mną?

– Super. Chętnie.

Danka podała do herbaty upieczony przez siebie świeży placek drożdżowy. Ania natychmiast zaczęła opowiadać o swoim sukcesie z kartką. Później rozmowa skupiła się na karaibskim tygodniu. Danka z radością patrzyła jak dziewczyna pochłania jej kulinarne dzieło kawałek za kawałkiem i z fascynacją opowiada o swoim niezwykłym przeżyciu. Ania sięgała właśnie po filiżankę z herbatą i przypadkiem spojrzała na monitor pokazujący obraz z okolic furtki wejściowej. Skamieniała z ręka w powietrzu.

– Boże! To on – powiedziała szeptem.

– Kto? – zapytała Danka, nie rozumiejąc o kogo chodzi.

– To on. Ten facet, który mnie wtedy szukał w domu – mówiła przerażona nastolatka.

 

 

Rozdział 11

 

V3

 

 

Danka zrobiła zbliżenie obrazu z kamery. Błyskawicznie otworzyła małą klapkę na ścianie i wdusiła czerwony guzik.

– Nie ruszaj się teraz i nic nie mów – powiedziała do zdumionej Ani.

Zamknęła oczy i tak jak potrafiła, choć nie była obdarzona jakimiś wyjątkowymi zdolnościami, skupiła się z całych sił aby przywołać Askaniusza. Trwała w takim stanie kilka minut. Wreszcie wyczerpana wypuściła powietrze z ust z westchnieniem ulgi.

– Przepraszam – zwróciła się do nastolatki. – Ale wczoraj otrzymałam od Askaniusza zdjęcie tego człowieka. Prosił o natychmiastowy kontakt gdybym go tu zauważyła.

– Ale kto to właściwie jest?

– Nie mam pojęcia.

Obie wpatrywały się w monitory. Tajemniczego mężczyzny jednak już nie było widać.

– Czy ktoś za tobą szedł Aniu?

– Nie … chyba nie. Nie zauważyłam. Jest tak ponuro i szłam pod parasolem. Mogłam nie widzieć. Pani myśli, że on mógł mnie śledzić?

Danka pokiwała głową twierdząco.

– Tak to wygląda. Skąd by się tutaj wziął? Właśnie tutaj.

– Co ja narobiłam. Jest pani zła?

– O nic nie jestem zła.

Danka popatrzyła Ani w oczy.

– I przestać już do mnie mówić, pani. Czuje się, jakbym miała ze sto lat.

Usłyszały odgłos raptownie otwieranych drzwi. Askaniusz bez słowa spojrzał na Dankę.

– Ten facet ze zdjęcia, które przysłałeś wczoraj. Był niecałe dziesięć minut temu na ulicy przed furtką – wyrecytowała z prędkością karabinu maszynowego.

Askaniusz natychmiast wyszedł. Dostrzegały go jeszcze przez chwilę na monitorze i nagle … przestały go widzieć. Ania spojrzała zdezorientowana na Dankę.

– On … on po prostu zniknął? – zapytała ze zdumieniem.

– Nie pokazał ci jeszcze tego. Tak, zniknął. Nadal tu jest, lub już na ulicy, tylko go nie widać.

– Ja nie mogę. To jak czary – mówiła Ania, wpatrując się w monitor. – On jest niesamowity.

Askaniusz rzeczywiście był już na chodniku. W odległości niecałych dziesięciu metrów od siebie ujrzał faceta ze zdjęcia, zaglądającego przez szpary w płocie do ogrodu. Nagle mężczyzna odwrócił się w jego kierunku, jakby go widział. Przecież nie mógł. Wykonał szybki ruch ręką wzdłuż swego ciała i zaczął uciekać w górę Szkolnej. Askaniusz rzucił się w pościg. Jednak zaledwie po paru sekundach poczuł, że uderza w jakąś niewidzialną przeszkodę. Nie spodziewał się tego, więc odczuł kontakt bardzo boleśnie. Przewrócił się i pechowo uderzył plecami o leżący na chodniku kamień. Prawie zemdlał z bólu. Widział w oddali znikającego za łukiem mężczyznę. Cholera, biegł w tę stronę ulicy, która robiła się coraz węższa, a nawierzchnia coraz gorsza. Padający deszcz sprawiał, że robiło się ślisko. Askaniusz zaciął zęby i wyrzucił potężną dawkę energii, do zneutralizowania niewidzialnej przeszkody. Wstał, sprawdził czy droga jest wolna. Była, ale facet na pewno zdążył już się znacznie oddalić. Szef Paphnuti musiał jednak zrobić wszystko co możliwe, żeby go zlokalizować. Lekko się zataczając, zaczął biec. Brzydka pogoda zniechęciła urlopowiczów do spacerów, minął się tylko z jakąś parą skuloną pod parasolem. Zbliżał się do skrzyżowania. Jeśli tam nie zauważy uciekającego, będzie musiał zakończyć pościg. Mimo, że cały czas był niewidzialny, kiedy Askaniusz dobiegł do końca Szkolnej schował się za jeden z wielkich krzewów. Był prawie pewien, że ten nieznany mężczyzna, w jakiś sposób potrafi go zauważyć. Najpierw spojrzał w będącą po prawej ulicę Kwaskowa Góra. Los uśmiechnął się do niego. Gdyby zrobił odwrotnie, szukając po lewej, nie zauważyłby mężczyzny, którego gonił. Nauczony poprzednim, niemiłym doświadczeniem, szybko sprawdził czy nie ma przed sobą żadnych przeszkód. Czysto. Askaniusz ruszył najszybciej, jak potrafił. Plecy nadal bardzo go bolały. Starał się jednak o tym nie myśleć. Mężczyzna, którego ścigał, nadal biegł. Dzieliło ich trochę ponad trzysta metrów. Drogą od czasu do czasu przejeżdżały samochody, co dodatkowo utrudniało Askaniuszowi bieg. Musiał bardzo uważać, kierowcy go przecież nie widzieli. Askaniusz przyspieszył. Czuł, że zaczyna oddychać z coraz większym wysiłkiem. Kiedy zmniejszył nieco dzielący ich dystans, postanowił spróbować innego sposobu zatrzymania mężczyzny. Skoncentrował się i wysłał silny impuls obezwładniający, w kierunku uciekającego. Zobaczył jak ten zachwiał się, zrobił jeszcze kilka kroków w stronę rosnących po prawej krzewów i przewrócił. Askaniusz ruszył znów biegiem. Instynktownie wytworzył wokół siebie standardową sferę ochronną. To go uratowało. Biegnąc, ze zdumieniem patrzył jak leżący wstaje powoli, wyciąga ręce przed siebie i ułamek sekundy potem poczuł potężne uderzenie, które odrzuciło go na kilka metrów w tył. Gdyby nie ochrona mogło się to skończyć bardzo źle. Podczas upadku stracił swoją niewidzialność. Tajemniczy mężczyzna widział go teraz wyraźnie. Dzieliło ich trzydzieści metrów. Askaniusz dawno nie był tak poturbowany. Poczuł złość, wiedział jednak, że nie wolno mu poddać się emocjom. Przeciwnik chyba nie spodziewał się tak szybkiej reakcji. Szef Paphnuti jeszcze raz posłał impuls obezwładniający. Teraz był on znacznie silniejszy. Znajdowali się po prostu bliżej siebie, i dodatkowo, Askaniusz nie musiał już tracić energii na bycie niewidzialnym. Mężczyzna znów się przewrócił. Askaniusz wstał i zaczął iść w jego kierunku. Nie mógł uwierzyć w to co widział. Facet nadal się ruszał. Chwilę potem już próbował się podnieść. Askaniusz zatrzymał się. Nie mógł ryzykować bezpośredniego kontaktu. Wiedział już, że to nie jest zwykły bandzior, tylko bardzo groźny rywal, dysponujący zasobem sporych umiejętności. Postanowił spróbować po raz trzeci. Strzelił impulsem jeszcze silniejszym niż dwa poprzednie. Tym razem mężczyzna rąbnął o ziemię z impetem i przestał się ruszać. Askaniusz podszedł do niego ostrożnie. Dostrzegł, że tamten w jakiś dziwny sposób trzyma rękę w pobliżu twarzy. Dłoń lekko mu drżała. Jakby próbował coś wsadzić do ust. Askaniusz w ułamku sekundy zrozumiał o co mu chodzi. Podbiegł i nogą odtrącił rękę. Zobaczył jak z dłoni wysunęła się mała fiolka. Nie musiał nawet sprawdzać co to jest. Podszedł i szybko i rozdeptał kapsułkę. Musiał gdzieś zabrać tego faceta, żeby spokojniej sprawdzić kim on jest. Nie mogli dłużej zostać na ulicy. Od strony miasta nadchodziła grupka ludzi. Askaniusz stracił sporo energii, więc postanowił na razie przenieść mężczyznę do ogrodu na Szkolnej. Wiedział, że to ryzykowne, ale stamtąd będzie mógł swobodniej wezwać do pomocy któregoś z pozostałych członków organizacji. Złapał za łokieć leżącego i w ułamku sekundy znalazł się z nim przed drzwiami do budynku.

Siedzące przed monitorami dziewczyny krzyknęły przerażone, ujrzawszy pojawiające się nagle znikąd dwie postacie.

– Złapał go! Hurra! – zawołała Ania.

Askaniusz wpadł do środka.

– Wzywaj Rafaela. Natychmiast.

Zatrzasnął drzwi i już go nie było. Danka wykonała jego polecenie najszybciej jak umiała. Ania przyglądała się temu wszystkiemu z otwartymi ze zdumienia ustami. Na monitorze widziała Askaniusza stojącego nad leżącym nieruchomo mężczyzną.

– Boże! Czy on nie żyje? – zapytała.

– Nie, no co ty, raczej żyje. Askaniusz go pewnie obezwładnił jakimś impulsem – odparła Danka.

– A ten Rafael, którego miałaś wezwać. Kto to jest?

– O, to jest … – Danka zawahała się chwilę. – Nie wiem czy mogę ci powiedzieć. Przepraszam Aniu. Nie wiem ile już wiesz od Askaniusza. W każdym razie to ktoś bardzo ważny.

– Aha – dziewczyna trochę się naburmuszyła.

– No nie rób takiej miny. To nie jest żaden brak zaufania z mojej strony. Po prostu Askaniusz tu rządzi i … no nie wolno mi, rozumiesz.

– No dobrze, dobrze – mruknęła nastolatka.

Rafael Costa Diaz pojawił się wśród kępy krzewów, kilka metrów od Askaniusza. Spojrzał w niebo marszcząc brwi.

– Oj, ten wasz klimat. To jest lato?

– Jesteś, to dobrze. No taki jest polski klimat.

– Co się dzieje? – zapytał Rafael.

– Mam tego faceta, który jest chyba związany ze śmiercią Eduardo.

– O! Skąd on się tutaj wziął? – zapytał zdziwiony Rafael.

– Wszystko toczyło się w takim tempie – zaczął wyjaśniać Askaniusz. – Że jeszcze do końca nie wiem, skąd się tu wziął. To nie byle kto. Straciłem przez niego sporo energii, dlatego poprosiłem cię o pomoc. Trzeba go stąd zabrać jak najszybciej do karaibskiej bazy. Ja potrzebuję kilku godzin żeby odzyskać siły.

– Kilka godzin? – Rafael uniósł brwi. – To rzeczywiście dał ci w kość.

– Przeniesiesz go?

– Tak, oczywiście – odparł Costa Diaz. – Mam to zrobić zaraz?

– Jeśli możesz, to tak. On jest naprawdę niebezpieczny, uważaj. Zostań w bazie do mojego powrotu i pilnuj go osobiście. Facet miał ze sobą fiolkę z cyjankiem. W ostatniej chwili mu ją wytrąciłem i zniszczyłem. Obszukałem go pobieżnie i nic nie znalazłem, ale nie jestem pewien czy jeszcze gdzieś czegoś nie ukrywa.

– No, no. Kto to jest?

– No właśnie. Tego musimy się dowiedzieć.

– W porządku. Biorę go i będę czekał na ciebie. Do zobaczenia.

Rafael, podobnie jak Askaniusz, złapał mężczyznę za łokieć i po chwili obaj zniknęli.

Dziewczyny obserwowały całą scenę na monitorach.

– Ten Rafael też jest niezły – powiedziała Ania wpatrzona w ekran, na którym rozgrywały się sceny niczym z filmu.

– No … tak, jest niezły – potwierdziła Danka.

Drzwi się otworzyły i Askaniusz wszedł do środka. Dopiero teraz przypomniał sobie o okropnym bólu pleców. Skrzywił się.

– Coś ci jest? – zapytała Danka.

– Masz tutaj lód?

– Tak. Co cię boli?

– Plecy – odparł. – Przewróciłem się kiedy go goniłem i uderzyłem w kamień.

– Połóż się. Zaraz zrobię ci okład.

– Dzień dobry Aniu – spojrzał na siedzącą przed monitorami dziewczynę. – Wybacz, nawet się z tobą nie przywitałem.

– Dzień dobry. Nie ma sprawy. Widziałam, że miał pan sporo pracy.

Askaniusz położył się na stojącej w głębi pokoju sofie. Danka przygotowała lodowy kompres i poszukała też jakieś proszki przeciwbólowe. Mieli wreszcie chwilę oddechu po niespodziewanych, i następujących tak szybko po sobie zdarzeniach. Dziewczyny opowiedziały o pojawieniu się mężczyzny i o tym jak Ania go rozpoznała. Askaniusz był bardzo zaskoczony tym, że to ten sam facet, który jej szukał kilkanaście dni temu w domu. Dotarło do niego w jakim niebezpieczeństwie wtedy była. Powiedział dziewczynom o powiązaniach mężczyzny ze śmiercią Eduardo. Ania zadawała mnóstwo pytań, na które otrzymywała na tyle wystarczające odpowiedzi, na ile Askaniusz uważał za stosowne. Na koniec zatrzymała to, co ją najbardziej ciekawiło.

– A … ten Rafael, to kto to jest? – wybąkała nieśmiało. – Pytałam Dankę, ale nie chciała mi powiedzieć.

– Nie mów, że nie chciałam, po prostu nie mogłam – odezwała się kobieta.

– No nie mogłaś.

Askaniusz mimo nadal męczącego go bólu, uśmiechnął się.

– Słyszę, że mówicie sobie po imieniu. Cieszę się.

– No tak – powiedziała Danka. – Ona ciągle mówiła, pani to, pani tamto. Czy ja jestem już taka stara?

– Ależ skąd, Danusiu – powiedział Askaniusz. – Naprawdę fajnie, że się zaprzyjaźniacie coraz bardziej. Aniu, nie miej pretensji do Danki, że ona czasem nie odpowiada na twoje pytania. Mamy bardzo precyzyjny regulamin, którego wszyscy związani z Paphnuti muszą ściśle przestrzegać. Poznasz to wszystko z czasem, wtedy zrozumiesz, że tak musi być.

– Dobrze, no przecież ja się nie gniewam. Staram się ogarnąć to wszystko, ale jest tego ostatnio tak wiele – tłumaczyła dziewczyna.

– No rzeczywiście, sporo się dzieje – potwierdził Askaniusz. – Pytałaś kim jest Rafael. Odpowiem ci. Pamiętasz, mówiłem, że oprócz mnie jest jeszcze pięciu mistrzów Paphnuti, właściwie od niedawna już tylko czterech. Rafael, to jeden z nich.

– To teraz rozumiem, że on też sobie tak zniknął jak pan.

– Tak – mruknął Askaniusz. – To wspaniały człowiek. Jest reprezentantem Paphnuti w Ameryce Południowej. Jest najstarszy z nas wszystkich i mam do niego wielkie zaufanie i szacunek. Zabrał tego nieznanego faceta do bazy na Karaibach.

– Tam gdzie byliśmy? – zapytała Ania.

– Tak, tam gdzie byliśmy. Ja nie mogłem tego teraz zrobić. Straciłem za dużo energii – wyjaśnił.

Danka przygotowała herbatę i Askaniusz zaczął opowiadać dziewczynom o szczegółach pościgu za nieznajomym.

 

Mężczyzna siedział, na przymocowanym do podłogi metalowym krześle. Był przywiązany. Wszelkie próby normalnej rozmowy z nim skończyły się fiaskiem. Rafael i Askaniusz chcieli najpierw obyć się bez stosowania swoich specjalnych umiejętności wydobywania informacji. Odzywali się w różnych językach. Mijała prawie godzina, a pojmany w Polsce mężczyzna nie odezwał się ani słowem.

– Nie wiem czy pan zdaje sobie sprawę, kim jesteśmy – powiedział Askaniusz zapalając papierosa. – Zapewne nie, bo w przeciwnym razie, wiedziałby pan, że to milczenie jest bezcelowe. Tak czy tak dowiemy się tego co chcemy.

– Zmusza nas pan do ingerencji w pana umysł – Rafael kontynuował myśl Askaniusza. – Nikt nie lubi kiedy zagląda się do jego myśli. Niestety, nie mamy innego wyjścia.

– Tak. Nie pozostawia nam pan wyboru – przejął znów pałeczkę Askaniusz.

Szef Paphnuti kontynuował mówienie do siedzącego mężczyzny w podobnym tonie przez następne kilka minut. Robił to celowo. W tym czasie Rafael koncentrował się aby wysłać jak najsilniejszy impuls, mający poddać pojmanego działaniu jego woli. Gdy był już gotowy, zrobił to bez żadnego ostrzeżenia. Siedzący zadrżał jak porażony prądem. Wbił wzrok w jeden punkt.

– Jak się nazywasz? – zapytał Askaniusz po polsku.

Mężczyzna poruszył powoli ustami. Dwaj mistrzowie Paphnuti czekali w napięciu.

– Kurt … Kurt Latek – wreszcie usłyszeli niski, chrapliwy głos.

– Jesteś Polakiem?

– Nie.

– Jakiej jesteś narodowości?

– Jestem Niemcem.

– Skąd znasz język polski?

– Urodziłem się w Polsce.

Rafael nie znał polskiego, więc Askaniusz szybko tłumaczył mu przebieg przesłuchania na hiszpański.

– Co robiłeś dziś Kazimierzu, czego szukałeś na ulicy?

Mężczyzna nie odpowiedział tak szybko jak poprzednio. Pytanie zadane przez Askaniusza było dłuższe, więc minęła chwila zanim skonstruował logiczną odpowiedź. Działanie impulsu Rafaela sprawiło, że mózg pojmanego działał teraz trochę jak karta pamięci wyszukująca informacje pasujące do zadanego pytania. Przypominało to zachowanie komputera. Proste, krótkie pytanie – szybka odpowiedź. Dłuższe – większy czas potrzebny na reakcję.

– Śledziłem dziewczynę – odezwał się wreszcie mężczyzna.

– Jaką dziewczynę? – zapytał Askaniusz, chociaż wiedział, że chodzić może tylko o Anię.

– Annę Wieczerską.

– Dlaczego ją śledziłeś?

– Takie dostałem polecenie.

– Od kogo?

Pytanie było krótkie i konkretne. Facet jednak nie odpowiedział.

– Od kogo otrzymałeś polecenie śledzenia Anny Wieczerskiej? – powtórzył Askaniusz.

Teraz nastąpiło coś, czego dwaj Paphnuti się nie spodziewali. Mężczyzna zaczął się trząść, dostał drgawek. Ze zdumieniem obserwowali jak jego oczy robią się coraz większe, a po chwili z ich kącików zaczyna wypływać krew. Nie minęła minuta i znieruchomiał. Nie żył.

Askaniusz i Rafael spojrzeli na siebie. Żaden z nich nie wiedział co powiedzieć.

– To nie mogło się stać na skutek impulsu – odezwał się w końcu Rafael.

– Oczywiście, że nie.

– Tak nienawidzę przemocy – powiedział cicho Costa Diaz.

– Daj spokój, to nie była żadna przemoc z naszej strony. Ale jak do tego doszło?

– Spytałeś go, kto wydał mu polecenie.

– Tak.

– Mam wrażenie, jakby to spowodowało reakcję – mówił Rafael, marszcząc czoło. – Nie chcąc ujawnić nazwiska, uruchomił się jakiś błyskawiczny proces, który go zabił.

– Tak, jakby go ktoś zaprogramował – Askaniusz zaczął rozumieć o co chodzi Rafaelowi.

– Właśnie.

– Kto stosuje takie makabryczne metody? W jaki sposób?

– Zdaje się, że jeden z twoich ludzi ma wykształcenie lekarskie – powiedział Costa Diaz.

– Tak, rzeczywiście. Harry. Studiował medycynę.

– Myślę, że powinien go obejrzeć. Może uda mu się coś zauważyć, ustalić.

– Tak, masz rację.

Szef Paphnuti wyciągnął telefon i wezwał Harry’ego Gregora. Ten zjawił się błyskawicznie. Był na miejscu w bazie. Zaskoczył go widok martwego, związanego mężczyzny. Askaniusz i Rafael opowiedzieli mu wszystko i poprosili o zbadanie zwłok.

– Dawno tego nie robiłem, nie praktykuję od długiego czasu – powiedział Harry z wahaniem. – Spróbuję.

– Pomóc ci jakoś? – zapytał Askaniusz.

– Nie. Poradzę sobie. Pójdę tylko po rękawiczki i parę potrzebnych rzeczy.

Rafael i Askaniusz siedzieli bez słowa czekając na jego powrót. Obaj bardzo nie lubili takich sytuacji. Zdarzało się, w ciągu wielu lat ich działalności, mieć kontakt ze śmiercią, ofiarami różnych dziwnych zdarzeń. Zawsze napawało to ich jednak smutkiem i niesmakiem. Nienawidzili przemocy.

Harry wrócił po kilku minutach i zabrał się za oględziny zwłok.

 

***

 

– To dureń! Cholerny dureń! – krzyczał Hoover, uderzając pięścią w blat biurka. – Po co się tam kręcił?

– Przepraszam szefie, ale pan mu kazał obserwować tę małolatę – odezwał się Japończyk Hikito.

– Ja? No tak, kazałem, ale czy on pierwszy raz kogoś śledził? Dał się zauważyć jak dziecko.

– Nie wiem jak to się stało, ale …

– Nie wiem jak to się stało, nie wiem jak to się stało, tylko to umiesz powtarzać – Hoover aż kipiał ze złości.

– On nic nie powie. Jest gotów oddać życie.

– Tak? Jakoś nie oddał.

– Ma ze sobą cyjanek jeśli zajdzie taka potrzeba.

– Jednak złapali go żywego. I co ty na to?

Hikito nie miał już argumentów. Nerwowo wykręcał palce u rąk, patrząc z niepokojem na wściekłego szefa.

– Wiesz, gdzie go zabrali? – zapytał Hoover.

– Nie.

– No oczywiście. Miał być taki dobry i co. Na razie tylko potrafił zmusić tego latynoskiego idiotę do wyskoczenia oknem, też mi wyczyn.

– Oni się niczego nie dowiedzą od niego. To największy twardziel jakiego znam szefie.

– Bzdury. To był tylko pionek w tej organizacji.

Hoover zamyślił się. Czuł, że nigdy nie uda mu się tylko przy pomocy swoich ludzi złamać organizację Paphnuti i dotrzeć do ich pilnie strzeżonych informacji. Trudno, będzie musiał wejść w sojusz.

 

Twarz Manfreda Schulza była jak wykuta z kamienia. Słuchał, siedzącego naprzeciwko mężczyzny i analizował z prędkością najszybszego procesora komputerowego wszystkie za i przeciw. Schulz stał na czele tajnej organizacji V3. Miała swoją siedzibę w Niemczech, ale jej działania rozciągały się już na całą Europę. Uważali siebie za kontynuatorów nazistowskiej myśli byłych hitlerowców. Do dawnych ideałów dołożyli jeszcze wykorzystywanie paranormalnych umiejętności, które ćwiczyli i rozwijali z niebywałym wręcz zaangażowaniem. Ich celem było stopniowe powiększanie szeregów swoich członków tak, aby kiedy przyjdzie odpowiedni czas, podjąć próbę przejęcia rządów w Niemczech.

Schulz nie wiedział o Spadkobiercach i Paphnuti. To czego teraz słuchał było dla niego czymś niezwykłym. Zaczynał widzieć oczyma wyobraźni, jak wielkie możliwości dałaby mu współpraca z tymi ludźmi. Wiedział jednak, że nie może dać po sobie poznać, jak bardzo go to fascynuje.

Gordon Hoover skończył swoją długą wypowiedź. Zapanowało teraz niepokojące milczenie. Co odpowie ten dziwny Niemiec? Schulz, prócz kilku krótkich zdań podczas powitania, nie powiedział do tej pory ani słowa. Słuchał kilkunastominutowego opowiadania Hoovera nieruchomy jak posąg. Wreszcie poruszył delikatnie głową i spojrzał świdrującym wzrokiem na swojego rozmówcę.

– Fifty-fifty. Żadne negocjacje nie wchodzą w grę – odezwał się wreszcie.

– Chyba pan oszalał! – krzyknął Hoover.

Schulz milczał.

– Jak mam rozumieć to fifty-fifty? – zapytał Amerykanin.

– Tak, jak należy to rozumieć. Wszystkie decyzje podejmujemy wspólnie, na równych prawach. Korzyści dzielimy po połowie.

Hoover zaczynał rozumieć, że Niemiec go przejrzał. Szybko doszedł do tego, że Spadkobiercy nie poradzą sobie bez pomocy. Stąd jego zuchwała odpowiedź na to co usłyszał.

– Pan nie rozumie z czym będziemy mieli do czynienia – odparł Schulzowi. – Nie mogę się na to zgodzić.

– Zrozumiałem wystarczająco. Reszty dowiem się od pana. Nie zmienię decyzji. Nie przyjmę pana drugi raz. Oczekuję odpowiedzi teraz, natychmiast.

Schulz chyba jednak rzeczywiście nie wiedział z czym, i z kim ma do czynienia. Przesadził z ostatnim zdaniem. Hoover, który umiał całkiem sporo w zakresie wykorzystywania siły ludzkiego umysłu, wkurzył się. Bez ostrzeżenia wysłał bardzo silny impuls w stronę Niemca, który wyrwał go z fotela i przygwoździł do ściany. Szef Spadkobierców wstał i wolno podszedł do kompletnie zaskoczonego mężczyzny. Skierował palec wskazujący w jego stronę.

– Będziemy podejmować wspólne decyzje, ale szefem jestem ja panie Schulz. I teraz to ja powiem, że nie zmienię decyzji. Rozumiemy się?

Mimo iż w oczach Niemca widać było zaskoczenie i niepokój, jego twarz wciąż pozostawała bez wyrazu.

– Lubię ludzi z charakterem – odezwał się, próbując zachować honor. – Dobrze, zgoda.

Hoover zwolnił impuls.

– Mam tylko jeszcze jedno pytanie – powiedział Schulz.

– Tak?

– Skąd pan się o mnie dowiedział?

Hoover zastanowił się chwilę i stwierdził, że nie ma sensu tego dłużej ukrywać.

– Kurt Latek.

Po raz pierwszy przez posągową twarz Niemca przebiegł lekki grymas. Pokiwał głową.

– Co się z nim dzieje? – zapytał.

– Niestety został pojmany przez Paphnuti – odpowiedział Hoover.

– Czyli nie żyje – zabrzmiał beznamiętny głos Schulza.

– Schwytali go żywego.

– Nie może żyć.

– Nie rozumiem. Skąd ta pewność?

– Obaj będziemy się od siebie uczyć panie Hoover – powiedział z przekąsem Niemiec.

 

– To jakaś elektronika – mówił Harry Gregor, przyglądając się pod mikroskopem maleńkiej kapsułce, którą znalazł pod skórą, w głowie Kurta Latka.

– Czy to mogło spowodować jego śmierć? – zapytał stojący obok Askaniusz.

– Na to wygląda. Właściwie na pewno. Środek mózgu wokół tego maleństwa był jak ugotowany.

– Okropne – skrzywił się szef Paphnuti. – Ale jak to się uruchomiło?

– Na razie nie mam pojęcia. Powinien to obejrzeć Len, mogę mu pokazać?

– Tak, oczywiście.

– Co zrobimy ze zwłokami? – zapytał Rafael.

Askaniusz zastanowił się chwilę.

– Powiem Mike’owi, on się tym zajmie. Zawiozą go na najbliższy cmentarz i tam trzeba zorganizować jakiś pochówek.

– Mogę również pojechać. Zadbam żeby grabarz zrobił co trzeba i … zapomniał – powiedział Rafael.

– Świetnie. Dziękuję ci.

Costa Diaz zamyślił się.

– W sumie niewiele się dowiedzieliśmy – stwierdził.

– Znamy jego nazwisko. To już coś – odparł Askaniusz. – Chłopaki dostaną pracę. Mam nadzieję, że coś uda się znaleźć.

– Czuję jakiś niepokój – mówił Rafael. – Mam wrażenie, że to zapowiedź większych kłopotów.

– Tak, masz rację – zgodził się Askaniusz. – Ja zacząłem się martwić po wydarzeniach z Frankiem. Wydaje mi się, że to jest ze sobą powiązane.

– Wszystko wskazuje na to, że nasz przyjaciel Hoover zaczyna grać coraz bardziej nie fair – stwierdził Costa Diaz.

– Czy on kiedykolwiek grał fair?

– Mamy dwie ofiary w krótkim czasie Askie. Eduardo i ten facet tutaj. Tak kiedyś nie było.

Askaniusz kiwnął potakująco głową.

– No tak, fakt. Musimy spotkać się z pozostałymi i omówić wszystko co się wydarzyło.

– Dobrze. Najpierw pochowajmy tego człowieka.

– Tak.

Askaniusz podniósł telefon i wezwał Mike’a  Paulinsona oraz Lena Johnsona.

Pochówek Kurta Latka odbył się dzięki pomocy Rafaela bez żadnych przeszkód. Len i Harry zajęli się badaniem dziwnej kapsułki wydobytej z głowy ofiary. Askaniusz tymczasem wezwał na Karaiby Anchala, Steve’a i Karima. Przybyli po kilku minutach. Narada całej piątki  trwała wyjątkowo długo. Podobnie jak Askaniusz i Rafael, pozostali trzej przyznali, że wydarzenia idą w złym kierunku. Poczynania Hoovera stają się coraz bardziej niebezpieczne i zaczyna on stosować coraz częściej drastyczne metody. Mistrzowie Paphnuti ustalili jednogłośnie, że należy objąć szczególną ochroną Klaudię. Podobnie zdecydowali się postąpić z … Anią, którą, jak się okazało, bardzo zainteresowany był zmarły Kurt Latek. Obie dziewczyny postanowili umieścić w karaibskiej bazie, która wydawała się jak na razie najbezpieczniejszym miejscem. Wreszcie stwierdzili , że również niezastąpiona Danka opuści Polskę i na pewien czas będzie pracowała z grupą Mike’a Paulinsona.

– No ale co z rodziną Ani? Przecież niedługo zaczyna się szkoła – mówiła zdenerwowana Danka.

Askaniusz przed chwilą przedstawił dziewczynom plan ewakuacji na Karaiby. Tym razem nie ukrywał nic przed Anią. Opowiedział o Hooverze, o śmierci Eduardo i Kurta Latka. Do szesnastolatki zaczynało powoli docierać, że działalność Paphnuti to nie tylko efektowne, „magiczne” sztuczki.

– Dlaczego on mnie śledził? Ten … Latek. Nie rozumiem.

– Ja też jeszcze tego nie rozumiem Aniu – odparł Askaniusz. – Przynajmniej nie do końca. Nie jesteś zwyczajną dziewczyną, to pewne. Co w tobie drzemie? W jaki sposób oni cię namierzyli? Może to przypadek?

– W naszym gronie raczej nie ma przypadków – stwierdziła Danka.

– To prawda – powiedział Askaniusz kiwając głową.

– Mogę o coś zapytać? – odezwała się Ania.

– No pewnie, pytaj – odparł mężczyzna.

– Bo Danka mówiła o mojej rodzinie i o szkole. No i ja się tak zastanawiam, jak to jest z wami, a zwłaszcza z panem. Bo jest pan niby instruktorem w Ośrodku Kultury, a przecież tam pana właściwie nie ma.

Askaniusz uśmiechnął się.

– Kiepski ze mnie pracownik, co? – powiedział. – Dobrze, że o to zapytałaś. Ta praca to coś w rodzaju zabezpieczenia. Nie mogę być takim zupełnie człowiekiem znikąd. Moja nieobecność nie jest problemem. Bardzo łatwo modyfikuję pamięć komu trzeba i po sprawie.

– No to ja na przykład mogłabym nie chodzić do szkoły, a wszyscy by myśleli, że chodzę? – zapytała z podekscytowaniem w głosie Ania.

– Wcale mnie to nie cieszy – Askaniusz spojrzał wymownie na dziewczynę. – Ale tak będziemy musieli to zorganizować, przynajmniej na pewien czas.

– Ale super – powiedziała dziewczyna z zadowoleniem.

– To wcale nie jest super Aniu – zganił ją Askaniusz. – Wiedza jest bardzo ważna.

– No ale przecież będę miała lekcje z panem – odparła próbując się bronić.

– To zupełnie co innego. Ja zorganizuję ci szkolne zajęcia w bazie. Nie myśl, że tak łatwo się wymigasz od edukacji.

– Ale pan jest – odpowiedziała Ania udając bardziej naburmuszoną, niż była w rzeczywistości.

– Co zrobimy z tym budynkiem? – odezwała się Danka, zmieniając temat.

Nie zaskoczyła Askaniusza, który przemyślał wcześniej niemal wszystko.

– Zabezpieczę cały teren blokadami – odparł. – Żeby nikt tu nie wszedł i będę od czasu do czasu sprawdzał czy wszystko w porządku. Twoje zadania przejmą ludzie z Exeter.

– Domyślam się, że chcesz ruszać jak najszybciej?

– Tak. Proponuję żebyś skontaktowała się z Anglią, powiadomiła ich o mojej decyzji i potem po prostu wyłączyła cały sprzęt.

Danka zabrała się do pracy, a Askaniusz zwrócił się ponownie do Ani.

– Czy chcesz coś zrobić w domu, coś istotnego, ważnego?

Dziewczyna zmarszczyła czoło, myśląc intensywnie.

– Właściwie to nie – odparła. – To znaczy, martwię się o rodzinę, ale to jak zrozumiałam, pan jakoś załatwi swoimi sposobami.

– Tak, tym się nie przejmuj.

– W takim razie jestem gotowa – powiedziała nastolatka zdecydowanym głosem.

– Ja też zaraz będę – mruknęła Danka znad klawiatury komputera.

– W porządku – odezwał się Askaniusz. – Wobec tego na chwilę wyskoczę do domu Ani, w wiadomym celu. Będę za kilka minut i ruszamy.

 

 

Rozdział 12

 

TUNEL

 

 

Siedzący pod płóciennym zadaszeniem pracownik Mike’a Paulinsona, kiwał głową w rytm muzyki, płynącej z słuchawek. Przyglądał się leniwie, wchodzącym i wychodzącym z kompleksu w Palenque turystom. Nagle muzyka się urwała. Z niezadowoleniem zaczął manipulować przy odtwarzaczu. Bez rezultatu. Nie spodziewając się niczego, rzucił okiem na monitor z odczytami energii, i aż otworzył usta ze zdumienia. Wskaźniki po prostu oszalały. Wszystkie pokazywały maksymalne poziomy. Po chwili poczuł lekkie drgania płynące ze wszystkich stron. Komputery zaczęły brzęczeć w jakiś dziwny sposób i po paru sekundach przestały działać. Obraz zniknął. Mężczyzna nie wiedział co się dzieje. Gdzieś z oddali usłyszał krzyki dobiegające od strony piramidy. Złapał telefon chcąc wezwać swoich dwóch kolegów, którzy poszli kupić coś do jedzenia. Urządzenie również nie działało. Wybiegł z miejsca gdzie dyżurował i skierował się w stronę starożytnej budowli. Przebył jednak zaledwie kilka metrów i poczuł pulsujący ból w czaszce. Musiał się zatrzymać. Przed sobą widział turystów, którzy tak samo jak on, trzymali się za głowę z grymasem bólu na twarzy. Kilka kobiet chyba zemdlało, leżały na trawie. Raptownie wszystko ustąpiło. Mężczyzna odetchnął z ulgą. „Co to było?” – pomyślał. Wrócił do swojego stanowiska. Nic nie działało. Powtórnie wyciągnął z kieszeni telefon. Wyświetlacz był ciemny. Zero reakcji. Rozejrzał się bezradnie dookoła. Na szczęście zauważył wracających kolegów.

– Cholera nic nie mamy – odezwał się jeden z nich. – Wysiadł prąd i kobieta zamknęła budkę.

– Chłopaki co to było? Wysiadł kompletnie cały sprzęt.

– No co ty.

– Chciałem do was dzwonić, ale telefon też mi padł.

Tamci, jak na komendę, wyciągnęli swoje komórki. Okazało się, że również nie działają. Dyżurujący powiedział im o szalejących wskaźnikach, zanim komputery wysiadły, i o dziwnym bólu głowy, który odczuwał.

– Czuliście te drgania? – zapytał.

– Nie – odpowiedział jeden z mężczyzn. – Budka jest jakieś trzysta, czterysta metrów stąd. Widocznie tam nie sięgało.

– Trzeba zawiadomić Mike’a, ale jak to zrobić?

Jeden z tych, którzy wrócili z poszukiwań jedzenia, stwierdził, że zostanie pilnować sprzętu, a pozostali dwaj pojadą do hotelu i stamtąd spróbują skontaktować się z bazą na Karaibach. Po dotarciu na miejsce okazało się, że energii elektrycznej pozbawiona została tylko tak zwana strefa archeologiczna. W oddalonym o siedem kilometrów mieście wszystko działało normalnie.

Mike Paulinson usłyszał sygnał swojego telefonu komórkowego. Zdziwił się zobaczywszy nieznany numer na wyświetlaczu. Odebrał i słuchał z coraz większym zdumieniem relacji jednego ze swoich pracowników, pełniących dyżury w Meksyku.

­– W porządku. Zrozumiałem. Wracaj do pozostałych. Zaraz będę działał.

Pobiegł do pomieszczenia łączności.

– Łącz się z Danką, natychmiast – krzyknął do pełniącego służbę.

Mężczyzna błyskawicznie wykonał polecenia zwierzchnika. Czekał przez chwilę. Powtórzył sygnał wywoławczy.

– Nie odpowiada. Nie rozumiem.

– Jak to nie odpowiada – Mike czuł narastające zdenerwowanie. – Próbuj dalej.

Jeszcze kilkukrotne wywoływanie Danki nie przyniosło jednak rezultatu.

– Ze sprzętem jest wszystko w porządku? – zapytał Mike.

– Tak, działa idealnie.

– Cholera, co jest? – Mike intensywnie myślał co robić dalej. – Połącz się z Exeter.

Pracownik uruchomił sygnał. Tym razem odpowiedź była natychmiastowa. Mike przejął mikrofon i zapytał czy nie wiedzą co się dzieje w Polsce, dlaczego Danka się nie odzywa. Ku jego zaskoczeniu wiedzieli, i to bardzo dokładnie. Poinformowali, że właśnie zamierzali przekazać na Karaiby informację o czasowym wyłączeniu polskiej bazy. Na pytanie o Askaniusza Mike również otrzymał odpowiedź. Uspokoiło go to wszystko. W takim razie, niebawem będzie mógł rozmawiać z szefem. Wtedy podejmą jakieś kroki co do Meksyku.

Askaniusz rzeczywiście zjawił się z Danką i Anią niecałe pół godziny później. Ledwie złapał oddech, po dość wyczerpującym przenoszeniu się w towarzystwie dodatkowych dwóch osób, a już podbiegł do niego Mike.

– Musimy natychmiast porozmawiać – odezwał się wyraźnie zaniepokojony Anglik.

– Co się stało? Poczekaj chwilę – odparł Askaniusz.

Ujrzał nadchodzącą Klaudię i podszedł do niej szybko. Poprosił, żeby zaopiekowała się dziewczynami. Po chwili był znów obok Mike’a.

– Mów.

Paulinson przekazał mu wiadomość, jaką otrzymał od pracownika z Palenque. Askaniusz milczał przez dłuższą chwilę. Zastanawiał się, co sprawia, że od pewnego czasu, prawie bez przerwy, coś się dzieje, coś nieoczekiwanego, zaskakującego. Palenque. Papież Franciszek prosił go o interwencję i pomoc w tej sprawie. Zaczęli i musieli przerwać. Nie był teraz dobry czas na dalszy ciąg badań, ale sytuacja wydawała się bez wyjścia.

– Zorganizuj jak najszybciej video konferencję z całą czwórką. – zaczął serię poleceń dla Mike’a. – Zbierz ludzi, którzy byli z nami poprzednio w Palenque. Oczywiście ty, Len, Harry i Stan. Poproś też Klaudię, Dankę i Anię. Chyba czas rozprawić się z meksykańska zagadką.

Paulinson zrobił co do niego należało i pół godziny później zameldował Askaniuszowi, że wszystko gotowe. Kiedy ten wszedł do sali, ujrzał całą grupę siedzącą w skupieniu i oczekiwaniu. Na czterech wielkich monitorach widać było również pozostałych mistrzów Paphnuti. Dostrzegł Anię przyglądającą się z ogromnym zaciekawieniem wszystkim zebranym. Klaudia i Danka objaśniały jej kto kim jest. Po powitaniu Askaniusz omówił sytuację związaną z Palenque i przedstawił plan rozpoczęcia natychmiastowych, intensywnych badań z udziałem silnej grupy, z piątką Paphnuti na czele. Na koniec wspomniał również o zagrożeniu ze strony Gordona Hoovera i jego organizacji. Pozostali czterej mistrzowie zaakceptowali propozycję. Zaczęto więc dyskusję na temat szczegółów. Ustalono, że wszystkie bazy zostaną z największą starannością zabezpieczone na czas pobytu Wielkiej Piątki w Meksyku. Oczywiste było, że w skład grupy badawczej wejdzie Klaudia. Askaniusz zaproponował też aby zabrać tam Anię, którą niewyjaśnione nadal zainteresowanie, przejawiane przez organizację Hoovera, wszystkich bardzo niepokoiło. Zauważył zdumienie dziewczyny kiedy Klaudia przetłumaczyła jej tę wiadomość na polski. Rozpoczęcie badań wyznaczono na jutrzejszy dzień. Już dziś natomiast część ludzi miała polecieć do Meksyku z potrzebnym sprzętem. Organizacją logistyczną zająć się miał oczywiście Stan Richardson. Czterej Paphnuti pożegnali się i zniknęli z monitorów. Każdy z nich miał teraz wydać odpowiednie polecenia na podległym mu obszarze. Kiedy Askaniusz zakończył spotkanie zobaczył idące w jego stronę Klaudię, Dankę i Anię. Ta ostatnia wciąż wyglądała na oszołomioną zaistniałą sytuacją. Pierwsza jednak  odezwała się Danka.

– A co ze mną? – zapytała.

– Ty zostaniesz szefem bazy na czas naszej nieobecności – odpowiedział Askaniusz. – Jesteś mistrzynią w sprawach łączności. Będziesz na bieżąco sprawdzała, co się dzieje w pozostałych częściach świata.

– No dziękuję za wyróżnienie – odparła. – Chociaż wolałabym być tam z wami – dodała z nutą żalu w głosie.

– Nie mów tak. Twoja rola będzie ogromna. Może to zabrzmi trochę górnolotnie, ale będziesz nadzorowała całą kulę ziemską. Mam do ciebie nieograniczone zaufanie.

Danka zarumieniła się. Poczuła znów jak wielki autorytet potrafi mieć Askaniusz. Ma zdolność powiedzenia kilku zdań w taki sposób, że trudno cokolwiek odpowiedzieć, zanegować, nie zgodzić się. Była jednak osoba, która jak nikt inny, mówiła do szefa Paphnuti to co chciała i kiedy chciała.

– Boże, będę w Meksyku? – zaczęła z ożywieniem Ania. – A ci faceci na ekranach to byli pozostali mistrzowie? Jeden z nich to był Rafael. Pamiętam go. To niesamowite. Już jutro? Dostanę jakieś zadanie?

Askaniusz słuchał potoku słów dziewczyny i nie potrafił ukryć uśmiechu, który chcąc nie chcąc pojawiał mu się na ustach.

– Czy wy jej tłumaczyłyście na polski wszystko o czym mówiliśmy? – zwrócił się do Klaudii i Danki.

Dziewczyny przytaknęły kiwając głowami.

– No wiem, wiem. Przecież zrozumiałam o co chodzi – Ania próbowała się nieco zrehabilitować. – Tłumaczyły wszystko. Jestem po prostu taka podekscytowana.

– No już dobrze – powiedział Askaniusz. – Idźcie teraz przygotować się do podróży. Polecimy samolotem, więc możecie zabrać podręczny bagaż. Podręczny zaznaczam, moje drogie panie.

Klaudia i Ania ruszyły w stronę budynku.

– Ja w takim razie idę do centrum łączności – odezwała się Danka.

– A ja może wreszcie coś zjem – powiedział Askaniusz. – Burczy mi już w brzuchu.

Spojrzała na niego z uśmiechem. Taki właśnie był. Chwilami aż emanowała od niego siła, potęga, autorytet, a za kilka minut wydawał się najnormalniejszym w świecie facetem, któremu chciało się jeść.

 

W starożytnej części Palenque panował nieopisany bałagan. Energetycy uwijali się jak w ukropie. Okazało się, że trzeba wymienić wiele części w porozrzucanych w różnych rejonach dżungli transformatorach. Większość lokali, muzeum, sklepy i miejsca noclegowe były nieczynne. Ekipa Askaniusza musiała zakwaterować się więc w tym samym hotelu co poprzednio, we współczesnym Palenque. Dla wygody licznego zespołu Stan Richardson zarezerwował jednak noclegi w strefie archeologicznej, gdzie mieli się przenieść natychmiast po usunięciu energetycznych problemów. Do tego czasu postanowili uporządkować stanowisko działania w pobliżu piramidy i zainstalować nowy sprzęt.

W południe, następnego dnia, Richardson otrzymał telefoniczną wiadomość, że przywrócono dopływ prądu wokół starożytnego miasta Majów. Ustalono więc, że po obiedzie przeniosą się do hotelu w Palenque. Askaniusz poprosił Mike’a, o zawiadomienie pozostałej czwórki Paphnuti.

Stan Richardson czekał na przyjazd całej ekipy w holu. Zjawił się w hotelu wcześniej, żeby wszystko sprawdzić. Wreszcie zobaczył wchodzącego Mike’a, za nim Lena i pozostałych. Są dziewczyny i Askaniusz. Stan wstał i podszedł do szefa. 

– Cześć Stan – powitał go Askaniusz. – Wszystko w porządku?

– Tak, w porządku, ale chciałem zamienić z tobą słowo. Myślę, że to ważne.

Minęła ich cała grupa wchodzących. Zaczęli powoli znikać na schodach wiodących na piętro.

– No co tam? – zapytał Askaniusz.

– Słuchaj – zaczął mówić bardzo skupiony Richardson. – Kiedy tu na was czekałem, wdałem się w pogawędkę z recepcjonistą. Wiesz co on mi powiedział? Kiedy energetycy jeździli po okolicy, naprawiać awarie, po tym dziwnym zaniku energii, podobno stwierdzili kilkanaście miejsc, które po prostu zapadły się parę metrów w ziemię. Wszystkie na północ od ruin. Recepcjoniście mówił o tym jeden z nich, jego kuzyn. Sam widział pięć czy sześć tych podłużnych dziur. Mówił, że wszystkie były jakby w jednej linii.

– No no, ciekawe. Mów dalej.

– Wiesz, przypomniało mi się, że te podziemne hale, które poprzednio odkryliście, też były w kierunku północnym. Pomyślałem, czy to czasem nie ma jakiegoś związku. Nikt się jeszcze tym nie zainteresował, więc nie ma tam ludzi.

Askaniusz poczuł, że los znów jest dla nich łaskawy.

– Cholera Stan – klepnął Anglika w ramię. – Czyżby szczęście miało nam teraz dopisać? To jest rewelacyjna wiadomość. Słuchaj, nie ma chwili do stracenia. Weź paru ludzi, zlokalizuj te miejsca, zabezpiecz. Ja zjawię się tam z pozostałymi jak tylko będę mógł najszybciej.

– Jasne, już się robi – odparł z zapałem Richardson.

– To może być to, Stan – powiedział podekscytowany szef Paphnuti. – To może być to.

Obaj pobiegli schodami na piętro. Richardson zaczął zbierać pomocników, a Askaniusz złapał Mike’a, który rozmawiał z kimś na korytarzu. Niektórzy nawet nie zdążyli jeszcze wejść do pokoi.

– Są już? – zapytał Paulinsona niecierpliwie.

Mike w pierwszej chwili nie zorientował się, o kogo mu chodzi.

– Och, masz na myśli czwórkę – zreflektował się szybko. – Nie widziałem nikogo z nich. Dopiero wszedłem po schodach. Powinni być. Mają pokoje od 15 do 18.

– Mike słuchaj, niech wszyscy zostawią rzeczy w pokojach i natychmiast zbiórka przy samochodach.

Biegnący Stan z pięcioma ludźmi minął rozmawiających.

– Gdzie oni tak pędzą? – zapytał Paulinson. – Co się dzieje?

– Wyjaśnię po drodze – odparł szybko Askaniusz. – Zbierz wszystkich jak powiedziałem. Pełna gotowość, słuchawki w uszach, w trakcie jazdy podam o co chodzi. Weź plany tych podziemnych hal, które poprzednio badaliśmy. Koniecznie.

 

– Wszystkie są w idealnie prostej linii – powiedział Anchal Nehru.

Stali kilka kilometrów na północ od ruin, na terenie przeznaczonym pod uprawę zbóż. Dzięki temu widzieli jak na dłoni kilka prostokątnych zagłębień.

– Tak, w miejscach gdzie nie ma zapadlin, jest pusta przestrzeń – dodał Karim Abel Abu – To wyraźnie podziemny tunel.

Do rozmawiających podszedł Mike, trzymając trzepoczące na wietrze papiery.

– Nachodzą dokładnie na plan podziemnych hal pod piramidą – oznajmił.

– Niesamowite – odezwał się Askaniusz. – Mamy niebywałe szczęście. Podejrzewałem, że mogło istnieć jakieś naturalne dojście, ale nie bardzo wierzyłem, że uda się na nie trafić.

– To nam może bardzo ułatwić prace – stwierdził Karim.

– Tak, ale jeszcze trzeba ten tunel doprowadzić do użytku – wtrącił Mike.

– Jest nas cała piątka. Zrobimy małe widowisko – odezwał się z uśmiechem Steve Adams.

– Tak – podrapał się po głowie Askaniusz. – Musimy to zrobić jednak dyskretnie.

– Słuchajcie, znalazłem początek tego tunelu! – zawołał Rafael.

Wszyscy odwrócili się w stronę, z której nadchodził.

– Jest jakiś kilometr stąd – mówił dalej Costa Diaz. – Podjedźmy tam. Zbadamy go dokładnie.

Askaniusz rozejrzał się gdzie są Klaudia i Ania. Zabrali je ze sobą. Piątka Paphnuti stanowiła dla nich najlepszą ochronę. Wszyscy wsiedli do samochodów, które ruszyły w kierunku wskazanym przez Rafaela. Po kilku minutach stali już nad pokrytym kamiennymi płytami kwadracie o nieregularnych kształtach, częściowo zarośniętym trawą i krzewami.

– Tu jest pusta przestrzeń – oznajmił zdecydowanie Rafael wskazując pod nogi.

– Tak, czuję – potwierdził Askaniusz.

– Wskoczę zobaczyć co tam jest – odezwał się Steve Adams.

– Bądź ostrożny – przestrzegł go szef.

– Bez obaw – odparł Australijczyk i po chwali zniknął.

Ania otworzyła usta z wrażenia. Napotkała wzrok Rafaela, który uśmiechnął się do niej pogodnie i puścił oko. Steve pojawił się po kilku minutach.

– Ten kamienny kwadrat to jakby zamknięcie wejścia do tunelu – zaczął wyjaśniać. – Ktoś w ten sposób je po prostu zablokował i zamaskował. Oczywiście bardzo dawno temu. Przeszedłem jakieś pięćdziesiąt metrów, nie ma żadnych przeszkód. Podejrzewam, że doszlibyśmy do pierwszej zapadliny.

– Przyglądałeś się czy nie grozi zawaleniem? – zapytał Anhal.

– Wygląda w miarę dobrze. Są oczywiście pęknięcia. Nie widziałem jednak żadnego gruzu.

– Dobrze – odezwał się Askaniusz.  – Karim i Anhal wejdziecie do tunelu i powoli będziemy się poruszać w stronę pierwszego zapadliska. Oczywiście nie macie krótkofalówki?

– No my? – odezwał się Karim ze śmiechem.

– Wiem, ale po co tracić energię, wtedy kiedy nie ma potrzeby. Mike masz coś w samochodzie?

– Jasne – odparł Anglik. – Już niosę.

Paulinson otworzył bagażnik i po chwili wręczył mężczyznom  sprzęt radiowy. Obaj zaraz potem zniknęli w tunelu.

– Ruszamy – rozległ się z głośnika głos Karima.

– W porządku – odpowiedział Askaniusz. – Mierzcie odległość. My będziemy poruszać się równolegle z wami.

Wsiedli do samochodów i powoli zaczęli się przemieszczać na południe. Dotarli bez przeszkód do pierwszego zapadliska. Wędrująca pod ziemią dwójka  zmaterializowała się obok samochodu.

– I co dalej? – zapytał Anhal. – To oczywiste, że nie możemy ujawniać tego tunelu.

– Też o tym myślę – odezwał się Askaniusz. – Jeżeli zapadliny zostaną, to szybko zainteresują się nimi archeolodzy.

– A tego nie chcemy – wtrącił Karim.

Szef kiwnął potakująco głową.

– Nie, tego nie chcemy – powiedział. – Nie możemy się bawić w odbudowę tunelu, przynajmniej na razie. Najprościej byłoby posuwać się do przodu, w stronę piramidy, badać każdy odcinek i zasypywać zapadliny.

– Ile ich jest? – zapytał Steve.

– Osiem – odpowiedział Mike. – Ci energetycy, jak to Latynosi, przesadzili mówiąc, że kilkanaście.

– No to myślę, że propozycja Askaniusza jest rozsądna – powiedział Rafael.

Postanowili zacząć pracę natychmiast. Na przemian, co kwadrans, dwóch Paphnuti przenosiło się do poszczególnych fragmentów tunelu. Po jego przejściu i zbadaniu zasypywano zapadlinę będącą z tyłu. Tym również zajmowała się Wielka Piątka, wykorzystując swe niezwykłe umiejętności. Przenosili piach, ziemię i kamienie z obszaru znajdującego się w pobliżu, i wypełniali tą mieszanką puste przestrzenie. W tunelu nie znajdowano niczego interesującego. Wyglądało na to, że służył tylko i wyłącznie do przedostania się w stronę podziemnych hal. Ostatnie miejsce zawalenia się starożytnego przejścia mieściło się kilkadziesiąt metrów od ściany drzew, stanowiących spory fragment tropikalnego lasu okalającego teren Palenque. Kiedy tam dotarli zbliżał się już wieczór. Postanowiono przerwać prace i wrócić następnego dnia, w celu zbadania, jaki jest stan tunelu ukrytego pod puszczą. Cała grupa była mocno zmęczona i głodna. Wrócili więc do hotelu na zasłużony odpoczynek i posiłek.

W czasie ich nieobecności, do gości hotelowych dołączyło trzech mężczyzn. Wyglądali na turystów z Europy. Siedzieli teraz w holu i przyglądali się wchodzącej grupie Askaniusza. Ich wzrok przykuwały szczególnie Klaudia i Ania. Oczy patrzących nie wyrażały jednak podziwu dla urody dziewczyn. Biło z nich raczej zimno i wyrachowanie. Rafael, wchodzący jako ostatni, zwrócił uwagę na nowo przybyłych . Wydali mu się nieco dziwni, jakby nieobecni do końca duchem w miejscu, w którym się znajdowali. Costa Diaz był jednak zmęczony, jak wszyscy pozostali uczestnicy dzisiejszych prac, dał więc spokój rozmyślaniom kim są ci trzej.

 

 

Rozdział 13

 

SENSACYJNE NAGRANIE

 

 

Następnego dnia badanie tunelu rozpoczęto już wczesnym rankiem. Do przebycia było jeszcze około dwóch kilometrów, po pokonaniu których, spodziewano się dotarcia do pierwszej z hal. Podziemny korytarz, już krótko po ostatnim zapadlisku, zaczął stopniowo zstępować coraz niżej. Tego się spodziewali. Hale mieściły się przecież kilkadziesiąt metrów w głąb ziemi. Nie wiedzieli też czy nie ma ich tam więcej. Askaniusz i Rafael posuwali się teraz do przodu idąc powoli i przyglądając się dokładnie otaczającym ścianom, przez które zapewne nikt nie szedł od wielu setek, a może tysięcy lat. Pozostali przedzierali się przez gęsty las, pełen drzew, krzewów, i niestety również niezliczonej ilości owadów i przeróżnych stworzeń, które napawały szczególnym lękiem dwie przedstawicielki płci pięknej. Wszyscy byli ubrani w długie spodnie oraz solidne buty. Chroniło to od niebezpieczeństw czyhających w gęstwinie, ale sprawiało, że doskwierało im niemiłosierne gorąco. Dwaj mężczyźni idący tunelem wyraźnie czuli, że są coraz niżej. Mike podał przez radio, że to już około piętnaście metrów. Według obliczeń do hali, którą ostatnio byli zmuszeni opuszczać w pośpiechu, z powodu niezidentyfikowanych do tej pory blokad, został już niecały kilometr. Tunel wciąż był całkowicie pusty. Jego wygląd budził podziw dla dawnych konstruktorów. Od momentu kiedy przebiegał pod lasem, wyglądał jakby zbudowano go co najwyżej parę lat temu. Żadnych pęknięć, gładkie ściany, strop i posadzka. Askaniusz i Rafael posuwali się więc szybko do przodu. Mike poinformował ich, że do hali zostało już niewiele ponad sto pięćdziesiąt metrów.

– W końcu coś musi się zmienić – odezwał się Rafael. – Chyba, że ten tunel prowadzi gdzie indziej.

– Mam nadzieję, że się zaraz przekonamy – odparł Askaniusz.

– Patrz! Wydaje mi się, że tam jest zakręt, albo jakaś ściana – powiedział Costa Diaz świecąc latarką w głąb tunelu.

Pokonali ostatni odcinek i rzeczywiście zatrzymali się przed zagradzającym im drogę murem.

– Skąd my to znamy – Askaniusz pokiwał głową.

– Będziemy potrzebować Klaudię – stwierdził Rafael.

– Tak. Zobacz. Takie samo rozwiązanie jak w Egipcie i tutaj, w tej hali, w której już byliśmy.

– Znam to tylko z twoich relacji – powiedział Costa Diaz, który nie był obecny podczas niedawnych badań w Palenque, i wcześniejszych w Gizah.

– No tak, rzeczywiście – zreflektował się Askaniusz.

– To co, myślę, że przeniesiemy się na zewnątrz i uzgodnimy co dalej.

– Tak. Musimy wszystko dobrze zaplanować. Obawiam się, że znów możemy natknąć się na jakieś dodatkowe zabezpieczenia.

Po chwili byli już na górze, obok ociekających potem pozostałych członków zespołu.

– No i jak? – zapytał Steve Adams. – My tu ledwo oddychamy, a wy sobie spacerowaliście w chłodku.

– Fakt, gorąco tutaj – przyznał Rafael.

– Doszliśmy do końca tunelu – oznajmił Askaniusz. – Zamyka go ściana, którą otworzyć możemy tylko przy pomocy Klaudii.

– No nie – odezwała się dziewczyna – Czyżby to znów ci sami erotomani budowli to przejście?

– Na to wygląda – odparł szef, patrząc na istotę idealną z wyrazem prośby o wyrozumiałość w oczach. – Odpoczniemy chwilę i ustalimy kto schodzi, kto zostaje na górze.

Po ugaszeniu pragnienia postanowiono, że grupę mającą pokonać podziemną przeszkodę stanowić będą trzej Paphnuti: Askaniusz, Rafael i Karim, Klaudia oraz Mike z pięcioma ludźmi ze sprzętem. Steve i Anhal zostaną na górze z Anią i pozostałymi pracownikami. Najpierw Karim przeniósł na dół grupę mającą przygotować odpowiednią temperaturę. Po kilkunastu minutach Askaniusz i Rafael przetransportowali do tunelu pozostałych.

– Odwrócić się – zarządziła Klaudia. – Co ja mam za los. Rozbierać się przed tyloma facetami.

Mężczyźni posłusznie podporządkowali się jej prośbie. Dziewczyna szybko zrzuciła z siebie wszystko, co miała na sobie. Zrobiła to nawet z pewną przyjemnością, po ukropie jaki panował na górze. Przyjrzała się przez chwilę rozstawieniu miejsc na stopy i dłonie, i powoli zaczęła wchodzić na siedzisko.

Idealne wymiary Klaudii ponownie okazały się niezastąpione. Wejście otworzyło się bez żadnych problemów. Znaleźli się w znanej z poprzedniego pobytu hali, z której z takim pośpiechem musieli się wynosić. Tym razem, pocieszeniem była bardziej naturalna droga ewentualnej ucieczki, jaką stanowił tunel. Zanim zabrali się za manipulowanie przy pulpicie, przeprowadzili precyzyjną lustrację całego pomieszczenia. Sprzęt niczego nie wykazywał. Również trójka Paphnuti nie rejestrowała żadnych przepływów jakiejkolwiek energii. Jednak poprzednim razem coś podziałało na Mike’a i pracowników. Tylko Askaniusz i Klaudia czuli się wtedy normalnie.

– Słuchajcie – odezwał się Rafael. – Postawimy zestaw blokad i spróbujemy. Damy Mike’owi i pozostałym pracownikom indywidualne ochrony.

– Tak zrobimy – zgodził się Askaniusz.

Powiadomili przez radio grupę będącą na powierzchni o swoich zamiarach. Trójka Paphnuti zabrała się za blokady i pola ochronne. Gdy wszystko było przygotowane, podeszli do pulpitu sterowniczego. Pozostał on otwarty, po ich niedawnej wizycie. Askaniusz spojrzał na zebraną wokół grupkę i przekręcił przełącznik w prawo. Tak jak poprzednim razem, usłyszeli lekkie stuknięcie. Postanowili odczekać chwilę przed następnymi działaniami. Teraz miało się okazać, czy pola ochronne spełniają swoją funkcję. Zaczęli nawzajem zadawać sobie pytania, sprawdzając w ten sposób, czy wszyscy są w pełni sprawni. Kiedy minęło dziesięć minut i wszystko wydawało się w porządku, zaczęli działać dalej.

– To musi funkcjonować nieco inaczej niż w Egipcie – odezwał się Mike. – Tam, po przekręceniu pierwszego przełącznika otwierał się ten niby ekran.

– Tak. Masz rację – odparł Askaniusz. – Sprawdziłem zdjęcia z Kairu, tam było mniej przełączników. Widocznie to nie jest dokładnie taka sama konstrukcja.

– Włączaj Askie – odezwał się Karim.

Szef chwycił za drugie od lewej kółko i przesunął je w prawo. Prawie natychmiast zaczęła się podnosić płyta zakrywająca starożytny ekran. Trwało to kilkanaście sekund. Nadal wszyscy byli w swym normalnym fizycznym i psychicznym stanie. Blokady więc działały. Wokół ekranu nie było żadnych przyrządów sterujących. Stanowił on gładki, matowy monolit.

– Wydaje się, że czas na trzecie pokrętło – stwierdził Rafael.

– Czy przyrządy coś rejestrują? – zapytał Askaniusz jednego z pracowników, którzy bez przerwy wpatrywali się w swój sprzęt.

– Zupełnie nic.

Szef Paphnuti pokręcił głową.

– Jak to działa? – zapytał. – Przecież musi istnieć jakaś energia, napędzająca chociażby otwarcie ekranu.

– Musi – odparł Karim. – Oznacza to najwyraźniej, że mamy do czynienia z czymś czego nie stworzyli ludzie.

To co powiedział, uzmysłowiło całej grupie, że są świadkami niezwykłych wydarzeń. Rejestrowano oczywiście całą operację uruchamiania poszczególnych elementów pulpitu sterowniczego. Jeden z ludzi Mike’a, uzbrojony w małą kamerę, bez przerwy zapisywał przebieg ich pobytu w podziemnej hali.

– No cóż. Przekręcam – powiedział Askaniusz.

Trzecie pokrętło również poddało się bez oporu. Przez chwilę nic się nie działo.

– Nie działa? – zapytał Rafael.

Jednak za moment usłyszeli ciche brzęczenie od strony ekranu. Z napięciem czekali co wydarzy się dalej. Nagle, monolit zmienił barwę na prawie czarną. Po chwili zaczął jakby migotać. Wszyscy wstrzymali oddech. Po kolejnych kilkunastu sekundach, ujrzeli pojawiające się kolory, najpierw rozmyte i nieostre. Po chwili jednak oczom zebranych ukazał się … film.

– To nagranie wideo! – krzyknął Karim.

Ujrzeli bardzo wyraźny, kolorowy krajobraz. Roślinność wskazywała na ciepły klimat. Przypominała ten meksykański. Obraz powoli przesuwał się w prawą stronę, pokazując zalesiony obszar. Wkrótce zobaczyli, że roślinność ustępuje miejsca sporej polanie. Była płaska, wręcz nienaturalnie wygładzona i pusta. Widok wciąż skręcał w prawo. Nagle oczom wpatrującym się w ekran ukazał się obiekt, który nie mógł być niczym innym, jak tylko pojazdem skonstruowanym prze obcą cywilizację.

– Nagrywasz wszystko? – zapytał szeptem Mike swojego człowieka.

Ten tylko skinął głową, nie chcąc zakłócać odbioru tego, co ukazywało się na starożytnym ekranie. Zebrani w podziemnej hali oglądali sceny, które mogły wstrząsnąć podwalinami całej historii ludzkości. Obraz przedstawiał teraz wnętrze pojazdu. Z boku powoli zaczęła wchodzić w kadr jakaś postać. Ku zdumieniu wszystkich wyglądała jak…współczesny człowiek. Był to mężczyzna. Emanowało jednak z niego coś nieziemskiego. Był…taki idealny. „Jak Klaudia” – pomyślał natychmiast Askaniusz. Obraz znów się nieco przesunął, ukazując leżącą na czymś płaskim inną postać, przykrytą białym materiałem. Widoczna była tylko głowa i część ramion. Dawny operator dokonał teraz zbliżenia. Ujrzeli kobietę, wskazywały na to rysy twarzy i widoczny wyraźnie pod przykryciem kształt piersi. Nie była ona jednak tak nieskazitelna jak mężczyzna. Ciemniejszy kolor skóry wskazywał na mieszkankę pochodzącą z jakichś ciepłych stron. Przypominała dzisiejsze Mulatki lub Latynoski. Wszyscy domyślili się, że to mieszkanka Ziemi.

– Kiedy to było nakręcone? – cicho odezwał się Rafael.

– Trudno na razie stwierdzić – odparł Askaniusz. – Patrzmy dalej, może coś się wyjaśni.

Kobieta była nieprzytomna, ale żywa. Jej piersi unosiły się i opadały delikatnie w rytm oddechu. „Nieziemski” mężczyzna podszedł do niej, trzymając w ręku niewielki przedmiot. Zbliżył go do głowy leżącej i uruchomił niewidocznym włącznikiem. Przedmiot zagłębił się nieznacznie w czaszce kobiety. Trwało to około minuty. Obraz na chwilę się ściemnił i widzowie ujrzeli to samo pomieszczenie, z leżącym tym razem pod przykryciem, mężczyzną. Był on też o ciemnej karnacji. Powtórzyła się procedura z umieszczanym w czaszce nieznanym przedmiotem. Ponownie nastąpiło ściemnienie i ujrzano tym razem widok leśnej polany, porośniętej trawą i krzewami. W głębi poruszało się kilka ludzkich postaci. Były nagie, i przypominały kolorem skóry kobietę i mężczyznę z poprzednich ujęć. Osobnicy zachowywali się bardzo prymitywnie. Jeden z nich jadł coś, urywając zębami płaty prawdopodobnie jakiejś rośliny. Przypominało to bardziej zachowania zwierząt niż ludzi.

– To nagranie musi pochodzić sprzed dziesiątek tysięcy lat – powiedział podekscytowany Rafael. – Oni wyglądają na przodków człowieka.

Obraz oddalił się nieco, poszerzając kadr. Z boku widoczni byli teraz trzej „idealni”, którzy prowadzili kobietę i mężczyznę, znanych z ujęć z dziwnym urządzeniem wprowadzanym w czaszkę. Parę skierowano w stronę ich pobratymców. Tamci podbiegli, przyglądając się z zaciekawieniem i trącając rękoma przybyłą dwójkę. Po chwili cała grupka oddaliła się w stronę zarośli i zniknęła z pola widzenia. Niezwykły materiał wideo trwał już kilkanaście minut. Pojawiło się kolejne ujęcie wewnątrz pojazdu. Tym razem, inny „idealny” mężczyzna, wolno podszedł do jakiejś aparatury umiejscowionej na ścianie kabiny. Nagle grupa zebrana w podziemnej hali usłyszała, że obecne podczas całego seansu brzęczenie zaczęło przerywać, obraz również zamigotał kilka razy i nagle zniknął. Zrobiło się zupełnie cicho.

– Wygląda na to, że skończyło się zasilanie – powiedział Karim.

– Niesamowite nagranie – Askaniusz nadal był pod wrażeniem tego, co zobaczyli.

– Tak – powiedział Rafael. – Mamy dowód na to, o czym wiedzieliśmy od dawna. Ingerencja w kod genetyczny.

Askaniusz wciąż kręcił z niedowierzaniem głową.

– Obraz jednak przemawia tak dosadnie – stwierdził. – Słuchajcie, to nagranie ma dalszy ciąg. Problemem jest zasilanie. Musimy spróbować odnaleźć jego źródło i rodzaj.

– To nie będzie łatwe – odezwał się Mike.

– Na pewno nie. Ale wartość tego nagrania jest bezcenna. Trzeba zrobić co tylko można.

Nagle wszyscy aż podskoczyli słysząc sygnał krótkofalówki.

– Pewnie się o nas niepokoją – powiedział Askaniusz. – Przekaż im Mike, że wszystko w porządku, że zaraz wracamy.

Podjęli decyzję o przerwie w pracach. Wszyscy byli zmęczeni i poekscytowani tym, co zobaczyli na ekranie. Postanowiono wrócić na powierzchnię, a potem pojechać do hotelu na posiłek. Po obiedzie mieli zastanowić się co dalej. Gdy dotarli do miejsca zakwaterowania, było już późne popołudnie. Wchodzących do holu znów dyskretnie obserwowała trójka mężczyzn. Siedzieli przy jednym ze stolików popijając herbatę. Rafael zauważył ich natychmiast. Przypomnieli mu się z poprzedniego dnia. Postanowił wspomnieć o nich Askaniuszowi. Emanowało od nich coś, co go niepokoiło.

Siedząc, niecałą godzinę później przy posiłku, powiedział szefowi o dziwnej trójce.

– Tak – odparł Askaniusz. – Widziałem ich. Wyglądają na Europejczyków. Skoro twierdzisz, że coś ci się w nich nie podoba, musimy to sprawdzić.

Siedzący obok Stan i Harry słyszeli o czym mówią dwaj Paphnuti.

– Pójdziemy na piwo – odezwał się ten drugi. – Zagadamy recepcjonistę i może się czegoś dowiemy.

– Dobrze – powiedział Askaniusz. – Tylko dyskretnie i uważajcie na siebie.

– Recepcjonistą dziś jest ten sam, który mówił mi o zapadlinach – odezwał się Stan. – Jesteśmy już dobrymi kumplami.

– Mimo wszystko proszę was o czujność.

– Jasne – odparł Richardson.

Gdy wrócili wieczorem z pogawędki z recepcjonistą, wiedzieli już, że trzej mężczyźni zameldowali się jako turyści z Austrii. Przyjechali, tak jak wszyscy odwiedzający Palenque, podziwiać starożytne budowle. Pracownik hotelu zauważył jednak, że słabo zwiedzają, bo sporo czasu spędzają przesiadując w holu przy recepcji. Siedzą pijąc herbatę i prawie się do siebie nie odzywają. Hotelarz stwierdził, że gbury jakieś i tyle.

 

***

 

– Ona tam jest – wskazał Manfred Schulz na zdjęcie przedstawiające Klaudię.

– To na pewno ona? – zapytał Hoover.

– Tak – potwierdził Niemiec. – Nie ma mowy o pomyłce. Moi ludzie nie mogli im zrobić na razie zdjęć, ale mają te same fotografie, które leżą przed nami.

– Hmm – mruknął Amerykanin przyglądając się pięknej istocie idealnej. – Właściwie trudno ją z kimś pomylić.

– Jest ich tam spora grupa – relacjonował dalej Schulz. – To utrudnia robotę. Bądźmy cierpliwi. Moja trójka zna się na swoim fachu.

– No zobaczymy – odparł bez przekonania Hoover.

– Jest jeszcze jedna dziewczyna. Bardzo młoda. Kto to może być? Nie mamy jej zdjęcia. Może to córka któregoś z tych facetów?

– Młoda? – zainteresował się Amerykanin. – Jak wygląda?

– Opisali ją jako blondynkę – odparł Schulz. – Długie włosy. Szczupła.

Hoover już wiedział kto to jest. To ta małolata, którą miał złowić Kurt Latek.

– To właśnie ją śledził Latek – powiedział. – No i skończyło się to dla niego niezbyt dobrze.

– Kim ona jest? – w głosie Schulza zabrzmiała nuta niepokoju. – Skoro tak ją chronią musi być kimś ważnym.

Hoover wzruszył ramionami.

– No właśnie nie wiem – opowiedział. – To było zadanie Latka.

– Może spróbować ją uprowadzić. Wtedy się dowiemy – zasugerował Niemiec.

– Celem jest ta Klaudia – odparł zdecydowanie Hoover. – Tłumaczyłem panu, że ją chcę mieć.

Schulz posiadał już ogólną wiedzę o istocie idealnej i Paphnuti. Niechętnie, ale Hoover musiał powiedział mu o co mniej więcej chodzi. Inaczej Niemiec odmawiał współpracy.

– W takim razie wydam polecenia i będziemy musieli czekać na sprzyjającą okazję – stwierdził przywódca V3 – To może potrwać.

– Trudno. Niech pan robi co trzeba – odpowiedział Gordon Hoover.

 

***

 

Anhal Nehru siedział na fotelu ustawionym obok drzwi wejściowych do pokoju zajmowanego przez Klaudię i Anię. Był niewidzialny. Jemu właśnie przypadła warta w czasie pierwszego noclegu w Palenque. Dawno już minęła północ. W hotelu panowała cisza i spokój. W pewnym momencie Anhal dostrzegł kątem oka jakiś ruch na końcu korytarza, od strony schodów prowadzących z drugiego piętra. Patrzył przez kilka minut w tym kierunku, ale nikogo nie zauważył. Odwrócił się w drugą stronę. Tam również panował spokój. Nagle usłyszał lekki świst. Obejrzał się w poszukiwaniu źródła dźwięku i zobaczył małą strzałkę odbijającą się od pola ochronnego, jakim był otoczony. Natychmiast wysłał sygnał do pozostałych czterech Paphnuti. Za moment byli już na korytarzu, oczywiście również niewidoczni. Anhal został obok pokoju dziewczyn, a pozostali szybko ruszyli dwójkami ku obu końcom hotelowego korytarza. Karim z Rafaelem pobiegli na górę, a Askaniusz i Steve na parter. Po paru minutach wrócili wszyscy do Anhala. Cały czas porozumiewali się przy pomocy myśli, panowała więc absolutna cisza. Nikogo nie zauważyli. Na dole drzemał jedynie recepcjonista. Obok fotela leżała jednak nadal mała, prawie na pewno czymś nasączona, strzałka. Askaniusz nie chcąc dotykać, uniósł ją siłą woli i skierował się do pokoju Harry’ego Gregora. Weszli za nim też Rafael i Karim. Steve Adams postanowił towarzyszyć Anhalowi do rana podczas pełnienia warty. Obudzili Brytyjczyka, który przestraszył się nieco, widząc trzech mistrzów Paphnuti u siebie w pokoju, w środku nocy.

– Spokojnie Harry – odezwał się cicho Rafael. – Mów szeptem.

– Co się stało? – zapytał Gregor przecierając oczy.

– Zbadaj to – powiedział Askaniusz kładąc na stole strzałkę. – Prawdopodobnie jest zatruta.

– Skąd to macie?

– Ktoś strzelił nią w stronę Anhala – wyjaśnił Rafael.

Anglik spojrzał zdziwiony.

– Przecież miał być niewidzialny – powiedział.

– I był – odezwał się Karim.

Harry zrozumiał, że to nie żarty. Podszedł do szafy, gdzie schowana była sporych rozmiarów waliza z podstawowym zestawem do badań chemicznych. Szybko i sprawnie zainstalował przenośne laboratorium. Ostrożnie złapał strzałkę długimi szczypcami i zaczął ją poddawać zabiegom, na których Paphnuti, mimo całej swej potężnej wiedzy, kompletnie się nie znali.

– Znów musiał to być ktoś, kto widzi niewidzialnych – stwierdził Askaniusz. – Tak samo było z tym Latkiem.

– To świadczy o groźnym przeciwniku – powiedział Rafael. – Sądzicie, że to któryś z tych niby Austriaków?

– Może tak, może nie – pokręcił głową Askaniusz.

– Miałbym ochotę zajrzeć do ich pokoju – odezwał się Karim. – Wiem, że nam nie wolno bez uzasadnienia robić takich rzeczy, ale…

– Też mnie to kusi – dodał Rafael.

– To silny środek paraliżujący – usłyszeli głos Harry’ego. – Działa w ciągu kilku sekund.

– Zabija? – zapytał Karim.

– Nie, po prostu obezwładnia. Działa trochę jak znieczulenie stosowane podczas zabiegów chirurgicznych.

Przez chwilę nikt nic nie mówił. Harry zwijał swoja walizkę, a trzej mistrzowie rozmyślali o niedawnym zdarzeniu.

– Nie ma sensu bawić się teraz, nocą, w kotka i myszkę – powiedział w końcu Askaniusz. – Steve i Anhal pozostaną na straży, a my złapmy jeszcze kilka godzin snu. Rano zastanowimy się co robić.

 

***

Manfred Schulz wiedział już o nocnej akcji swoich trzech wysłanników. Kiedy zdali mu dokładną relację, dotarło do niego, że musi pomyśleć o jakimś innym fortelu. Wyobraźnia Niemca zaczęła pracować na pełnych obrotach. Prawie nie sypiał. Jego dziwny organizm zadowalał się kilkoma godzinami odpoczynku o dowolnej porze dnia lub nocy. Teraz był bardzo pobudzony. Myślał, w jaki sposób osiągnąć cel, którym było zdobycie Klaudii. Tam jest jeszcze jedna dziewczyna, przypomniał sobie. Kobiety. Tak, kobieta zawsze jest kobietą. Wysunął szufladę z biurka i wyjął swój opasły notes. Przewertował kilka kartek i zatrzymał wzrok na numerze telefonicznym. Uśmiechnął się z zadowoleniem. 

 

***

Kiedy cała grupa spotkała się na śniadaniu, nie poruszono tematu nocnego incydentu. Tymczasem Stan Richardson, nie mający pojęcia o tym co się wydarzyło, zaczął przedstawiać pomysł, który, jak powiedział, przyszedł mu do głowy wieczorem. Zaproponował przewiercenie w lesie otworu, z powierzchni do tunelu, którym można by dostawać się w celu prowadzenia badań, bez zbędnego marnotrawienia energii, potrzebnej na przenoszenie ludzi na dół. Miał nawet rozrysowany plan prostego urządzenia napędzanego silnikiem, do spuszczania i wciągania osób. Sam odwiert wykonaliby Paphnuti, korzystając ze swych umiejętności. Askaniusz i pozostali stwierdzili, że pomysł Stana jest znakomity. Energia mogła przydać się do ewentualnych, dalszych zmagań, z przeciwnikiem, który dał o sobie znać nocą. Ustalili więc, że Stan zakupi kilka potrzebnych elementów do konstrukcji wyciągu, a pozostali pojadą na miejsce w lesie i zabiorą się za drążenie wejścia do tunelu. Prace te potrwały aż do popołudnia, ale wszyscy byli zadowoleni z końcowego efektu. Po przetestowaniu wyciągu i zabezpieczeniu wejścia, wrócili do hotelu. Od następnego dnia postanowili wznowić badania hali. W holu tym razem nie było trzech Austriaków. Przy barze siedział, sącząc jakiś napój, młody mężczyzna. Odwrócił się, słysząc wchodzących. Kiedy zobaczył Klaudię i Anię, posłał w kierunku tej drugiej uśmiech, od którego dziewczynie zrobiło się, mimo panującego upału, jeszcze cieplej. Przyjrzała się siedzącemu przystojniakowi i kiedy dotarła do jego oczu, poczuła ostre ukłucie w głowie. Spuściła wzrok i szybko skierowała się w stronę schodów prowadzących na piętro. Na górze dogoniła Askaniusza, który otwierał już drzwi do swojego pokoju.

– Muszę z panem porozmawiać – powiedziała cicho.

Ton jej głosu zabrzmiał tak poważnie, jak nigdy jeszcze szef Paphnuti nie miał okazji słyszeć z jej ust.

– Wchodź – odparł.

Puścił ją przodem i zamknął drzwi. Ania lekko drżała.

– Ten mężczyzna… – zaczęła. – Tam na dole, przy barze.

– Wyczułaś coś, prawda?

– On jest zły. Nie wiem… – odparła nerwowo.

– Spokojnie. Usiądź i powiedz mi co poczułaś.

Ania nie chciała usiąść.

– Niech mnie pan na chwilę przytuli. Na chwileczkę.

Askaniusz delikatnie objął dziewczynę. Z kolei ona przylgnęła do niego mocno, z całych sił, jakby chciała go zdusić. Wciąż czuł jak drży. Jej drobne palce wbijały mu się w plecy.

– Wystraszyłam się – szepnęła.

– Moja Ania – powiedział cicho, nie zdając sobie do końca sprawy z treści swoich słów. – Kochana Ania.

Trwali tak przez minutę, może trochę dłużej. Do dziewczyny dotarło w końcu znaczenie tego, co usłyszała z ust Askaniusza. Odsunęła się na tyle, by móc spojrzeć mu w oczy.

– Pan… – wyszeptała, nie znajdując dalszych słów.

– Opowiedz mi o tym mężczyźnie – powiedział stanowczym tonem Askaniusz.

Musiał przerwać tę chwilę, która była tak niezwykła, taka … miła. Bardzo powoli, żeby nie urazić Ani, odsunął się od niej i podszedł do okna.

– Proszę powiedz mi, to może być bardzo ważne – powtórzył prośbę sprzed chwili.

Czuł się dziwnie. Czy on kiedyś tak się czuł? Skoncentrował się, przywracając umysł do rozsądnego myślenia. Odwrócił się w stronę Ani.

– On … – odezwała się dziewczyna. – Tak mi trudno to wyjaśnić. W pierwszej chwili zrobił na mnie wrażenie. Uśmiechnął się do mnie. Nawet … fajnie wyglądał. No to spojrzałam mu w oczy i … Tak jakby mnie ktoś dźgnął czymś ostrym. Po prostu poczułam, że od niego płynie wielkie zło. To głupie co mówię, wiem, ale tak poczułam.

– To nie jest głupie – odpowiedział Askaniusz. – Znów ujawniło się to, co w tobie tkwi. Masz zdolność odczuwania ludzkich uczuć i nastrojów. Nie panujesz jeszcze nad tym, ale masz to. Nauczę cię to kontrolować. 

Obraz mężczyzny z holu odpłynął szybko w zakamarki pamięci Ani. Wróciły słowa usłyszane, kiedy była tak blisko szefa Paphnuti. „Nie, to było tylko tak dla uspokojenia. Chciał mnie pocieszyć.” – myślała. Jednak złapała się na tym, że nie tak chciałaby tłumaczyć sobie to, co do niej powiedział. Zawahała się jeszcze na krótką chwilę, lecz jej spontaniczność wzięła górę.

– Jeszcze chcę coś powiedzieć – zaczęła nieśmiało. – Właściwie … zapytać. Bo…

Askaniusz wiedział do czego chce wrócić.

– Aniu – przerwał jej szybko. – Nie mów czegoś, czego nie … to znaczy, nie zadawaj tego pytania.

Spojrzał jej w oczy, które prawie za każdym razem wprawiały go w jakiś dziwny stan. Podszedł i delikatnie uścisnął dłoń dziewczyny.

– Może za jakiś czas … zapytasz. Odprowadzę cię teraz do pokoju.

 

 

Rozdział 14

 

MOC

 

 

Właśnie kończyli wieczorny posiłek w hotelowej restauracji. Jedli pikantne, tutejsze specjały. Klaudia z Anią poszły w stronę baru, aby złagodzić palące gardła jakimś napojem.

– Zostaną panie tutaj, czy podać do stolika? – zapytała obsługująca, młoda kobieta.

– Poprosimy do stolika – odpowiedziała Klaudia.

Dziewczyny oddaliły się w stronę reszty grupy. Barmanka przygotowała napoje i postawił je na tacy.

– Czy byłaby pani tak miła i podała mi zapałki – zabrzmiał męski głos. – Zapodziałem gdzieś zapalniczkę.

Barmanka ujrzała uśmiechniętą twarz przystojniaka, który tak źle podziałał na Anię. Kobieta odwróciła się na moment po pudełeczko. To wystarczyło, by mężczyzna wrzucił szybko maleńkie kapsułki do szklanek stojących na ladzie.

– Proszę – powiedziała barmanka podając zapałki.

– Bardzo dziękuję.

Mężczyzna odszedł i usiadł na jednym z foteli stojących w holu. Zaczął przeglądać gazetę.

Dziewczyny dostały zamówione napoje i zaczęły je sączyć przez słomki. Wciąż czuły ostry smak zjedzonych potraw. Stopniowo poszczególni członkowie grupy zaczęli odchodzić od stołu i kierowali się na piętro do swoich pokoi. Dwaj z Paphnuti, Steve i Karim, również wstali i poszli na zewnątrz, na taras. Askaniusz rozmawiał z Rafaelem i Anhalem. W pewnej chwili Ania dostrzegła siedzącego w głębi holu mężczyznę z gazetą. Poznała go natychmiast. Tym razem jednak nie odczuła żadnej reakcji. Zaczęła mu się przyglądać. Dostrzegł jej wzrok. Podniósł głowę i znów posłał olśniewający uśmiech. Dziewczyna odwzajemniła się delikatnie wydymając usta.

– Muszę pójść do toalety – szepnęła Klaudia. – Zaraz wracam.

Ania skinęła głową i powróciła do lustrowania mężczyzny z gazetą. Był naprawdę przystojny. Wysoki, wysportowany. Czarne, dość długie włosy sięgały ramion. Nagle wstał i skierował się do wyjścia prowadzącego na ulicę. Rozmawiający Paphnuti nie zauważyli, kiedy Ania chwilę później również opuściła swoje miejsce przy stole i szybko wyszła z hotelu.

– Gdzie Ania? – rozległ się głos Klaudii, która właśnie wróciła.

– Była przecież z tobą – powiedział Askaniusz odwracając głowę w jej stronę.

– Musiałam na chwilę wyjść. Ona tutaj została.

– Jak to? To gdzie jest? – Askaniusz poczuł jak oblewa go zimny pot.

– No … była tu. Nie widzieliście jej? Może poszła do pokoju?

Klaudia pomacała kieszeń w spodniach.

– Nie, nie poszła, ja mam klucz – powiedziała.

– Biegnij do góry i zobacz czy nie ma jej na korytarzu – polecił Klaudii Askaniusz.

Wstał i szybko podszedł do baru.

– Nie widziała pani tej dziewczyny, która była z nami? – zapytał barmankę. – Tej nastolatki.

– Chyba wychodziła z hotelu. Może dwie minuty temu.

Trójka Paphnuti wybiegła na zewnątrz. Było już ciemno. Lampy w Palenque nie należały do najjaśniejszych. Jak zwykle przechodniów było sporo. Dopiero wieczorem temperatura powietrza sprzyjała spacerom. W dzień, dla wielu turystów, było po prostu za gorąco. Mężczyźni przeszukiwali wzrokiem najbliższy teren. Ani jednak nigdzie nie było widać. Również nikt z pytanych spacerowiczów nie widział dziewczyny.

– Pójdę zapytać o tych Austriaków – zaproponował Rafael. – Mam przeczucie, że oni mogą mieć z tym wszystkim coś wspólnego.

– Wymeldowali się dziś przed południem – usłyszał po chwili od recepcjonisty.

– Jest tu monitoring? – zapytał z nadzieją w głosie Rafael.

– Nie, niestety nie. Może wasza młoda towarzyszka poszła po prostu pospacerować – próbował pomóc pracownik hotelu.

Wiedzieli, że to bardzo wątpliwe.

Askaniusz usiadł przy stoliku obok Klaudii i zaczął myśleć co robić. Dziewczyna zaczęła pić napój, który zamówiły niecałe pół godziny temu. Jej naczynie było jeszcze prawie pełne, w przeciwieństwie do stojącej obok, pustej szklanki Ani. Z każdym łykiem zaczęła coraz intensywniej przyglądać się milczącemu wciąż Askaniuszowi.

– Masz cudowną oprawę oczu – odezwała się nagle z zalotnym uśmiechem.

– Słucham? – odparł ze zdziwieniem mężczyzna.

– Piękne oczy w cudownej oprawie – mówiła dziewczyna rozmarzonym tonem. – Jak szlachetny kamień oprawiony w złoto.

– Co ty wygadujesz? – oburzył się Askaniusz. – Musimy odnaleźć Anię. Że też teraz zebrało ci się na takie teksty.

– Oj nie martw się. Znajdziemy ją. Czy ja ci się nie podobam?

Klaudia przysunęła się bliżej i zaczęła gładzić go po dłoni.

– Co z tobą? – zapytał zupełnie zbity z tropu Askaniusz. – Jak możesz? W takiej chwili?

Pozostali Paphnuti również dostrzegli, że to co mówi i robi Klaudia, jest co najmniej nie na miejscu. Dziewczyna jednak nie zważając na nic, usiadła Askaniuszowi na kolana.

– Odprowadź mnie do pokoju – zaświergotała mu do ucha.

– Co ona piła? – odezwał się Rafael. – Co pani jej podała? – krzyknął w stronę barmanki.

– To zwykły sok z papai – odpowiedziała zaskoczona pytaniem kobieta.

Karim chwycił szklankę i powąchał resztkę napoju widoczną na dnie.

– Pomóż mi ją zaprowadzić na górę – powiedział Askaniusz do Rafaela. – Zanieś tę szklankę do Harry’ego – zwrócił się z kolei do Karima.

Złapali Klaudię pod ramiona i poprowadzili w stronę schodów.

– Ania piła to samo co ty? – zapytał szef Paphnuti.

– Oj, ty ciągle o niej – odpowiedziała z rozczarowaniem dziewczyna.

– Piłyście to samo? – zapytał ostro.

– Tak, to samo, to samo – odparła. – Jesteś niedobry Askaniuszu. Dlaczego ci się nie podobam? Wciąż mówisz tylko o niej.

Wszyscy weszli po chwili do pokoju Harry’ego. Nie mogli zostawić Klaudii samej w tym dziwnym stanie. Nie była pod wpływem alkoholu. Zachowywała się jednak nienaturalnie. Próbowała podrywać każdego z mężczyzn w pokoju jeszcze przez następne trzy godziny. W końcu zdziwiła się, co robi u Gregora. Harry po zbadaniu resztek napoju, stwierdził w nim jakiś nieznany środek halucynogenny, działający jak silny afrodyzjak. Askaniusz doszedł do wniosku, że skoro Ania wypiła go nieco wcześniej, to powinien już przestać mieć na nią wpływ. Tylko gdzie ona jest? Mógł liczyć jedynie na to, co zapamiętała z tych kilku zaledwie ich wspólnych lekcji. No i może odezwie się to, co wciąż drzemie w tej niezwykłej dziewczynie. Postanowił spróbować skontaktować się z nią przy pomocy myśli.

– Boli mnie głowa – usłyszał głos Klaudii.

– Karim – odezwał się Askaniusz. – Mógłbyś ją zaprowadzić do pokoju? I posiedź tam trochę.

– W porządku – odparł Abel Abu. – Chodźmy, poszukamy jakiegoś proszku przeciwbólowego.

– Spróbuję wysłać sygnał – powiedział szef Paphnuti.

Rafael i Harry tylko skinęli głowami i usiedli na sofie, nie chcąc rozpraszać Askaniusza. Ten przymknął oczy, i skoncentrował całą swą siłę umysłu. Po chwili wysłał ją w przestrzeń, aby dotarła do Ani. Powtórzył to jeszcze kilka razy, wkładając w impulsy maksimum energii. Rafael obserwował go z niepokojem. Widział, że dawki emanowane przez szefa są ogromnej mocy. Również Harry patrzył zdumiony, jak wokół ciała Askaniusza pojawiła się zielonkawa poświata. Było to nieco niebezpieczne. Groziło utratą przytomności.

– Askie, starczy – powiedział spokojnie Rafael. – Nie przesadź.

Mężczyzna był tak wyczerpany po próbie kontaktu z Anią, że czuł zawroty głowy.

– Przecież wiesz, że tak nie można – Rafael kiwał głową z dezaprobatą. – Teraz będziesz bezużyteczny przez kilka godzin.

– Wiem. Wiem o tym. Ale jestem odpowiedzialny za tę dziewczynę.

– Wszyscy jesteśmy za nią odpowiedzialni. Nie możesz tak postępować.

Rafael był jedynym z pozostałych Paphnuti, który potrafił zwrócić uwagę swemu szefowi, jeśli uważał, że robi błąd. Takie sytuacje były naprawdę wyjątkowe, Askaniusz mylił się bardzo rzadko. Teraz jednak przeholował. Sam zdawał sobie z tego sprawę. Będzie mu trudno odebrać sygnał od Ani, jeśli ta spróbuje jakiegoś kontaktu. Nie mógł zrozumieć jak to się mogło stać. Siedzieli obok niej, była pod działaniem pól ochronnych i … zniknęła.

– Jeśli ona będzie próbowała kontaktu – mówił Rafael. – To tylko z tobą. Anhal zna przepis na jakiś napój, który daje porządnego kopa. Może ci tym przywrócić energię, ale potem i tak będziesz musiał odpocząć.

– Wołaj go – odparł krótko Askaniusz.

Costa Diaz wyszedł z pokoju. Harry siedział nadal na łóżku nie wiedząc co powiedzieć. Wszyscy byli w sytuacji, w której jakiekolwiek działania zależały teraz tylko od ich szefa.

 

***

Schulz wyszedł z samolotu. Buchnęło w niego gorące, meksykańskie powietrze. Dopiero teraz postanowił zadzwonić do Hoovera. Będzie miał trochę czasu, żeby przepytać tę panienkę po swojemu. Uśmiechnął się sam do siebie. Wystukał numer i powiadomił swojego wspólnika, o tym gdzie jest i kogo udało się złapać jego ludziom. Hoover przyjął informacje z zadowoleniem, oznajmiając, że wkrótce się zjawi.

Schulz przebył konieczne kontrole i skierował się po odbiór bagażu. Musiał czekać tam około dwudziestu minut, zanim kręcąca się „karuzela”, sprowadziła jego czarną walizkę. Zabrał ją i z zadowoleniem poszedł w stronę wyjścia z lotniska. Rozejrzał się za taksówką i nagle zdębiał. Przy postoju, patrząc na niego spokojnie stał Gordon Hoover. Niemiec otrząsnął się i podszedł do niego.

– Uczymy się od siebie, Schulz – usłyszał na powitanie.

– Był pan w Meksyku? – zapytał, starając się ukryć zaskoczenie.

– Nie. Powiedziałem, uczymy się od siebie – odparł spokojnie Hoover. – Liczył pan na to, że trochę potrwa zanim dotrę do tej dziury, co? Miał pan ochotę pobyć z dziewczyną sam na sam?

– Bzdura – skłamał Niemiec.

– W takim razie poszukamy jakiegoś hotelu – powiedział szef Spadkobierców.

– Zarezerwowałem już trzy pokoje w centrum miasta.

– Świetnie. No to jedziemy.

Wsiedli do taksówki, która po chwili ruszyła w stronę widocznych z lotniska świateł miasta Tuxtla. Z przeciwległego kierunku, do stolicy meksykańskiego stanu Chiapas zbliżał się również terenowy jeep, w którym wśród czterech mężczyzn znajdowała się nieprzytomna Ania.

 

Palmy, szum wiatru, śpiew ptaków. Co to? Cudownie kolorowy bukiecik kwiatów płynie w powietrzu. To dla mnie? – słyszy swój głos gdzieś z oddali. Ciemność. Ból w głowie. Jak szpilki wbijane w mózg. Znów jakieś kolorowe plamy. To jej sukienki, w wielkiej garderobie. Jakie piękne. One są moje? Boli, cholernie boli. Jakby lekka fala gorąca. Skąd ona się wzięła? Ból się zmniejszył. Ciepło. Głos? Nie rozumiem … Nie rozumiem go. Och, wróciło ukłucie. Jeszcze głębiej. Za chwilę przebije mi mózg. Jest, wraca, wraca ciepło. Przestaje boleć. Słyszy znów ten głos. Zna go. Przecież go zna. Czy on ją woła? Muszę spróbować zrozumieć. Czego on chce? Myśl, myśl … Jaka myśl? Przecież myślę. Znam ten głos. Myśl Aniu, myśl … O czym on mi każe myśleć? Znika … Ciemno … Boli, Boże jak boli.

– Zaczyna się kręcić – odezwał się jeden z Austriaków.

– Już prawie jesteśmy – odpowiedział kierujący. – Widać światła miasta.

Ania zaczęła słyszeć szum jadącego samochodu. Nie miała jednak siły aby się poruszyć. Próbowała otworzyć oczy. Powieki nie chciały jej słuchać. Czuła potworny ból w głowie. Wreszcie poczuła, że jej oko drgnęło. Jakiś obraz przedostał się przez wąziutką szparkę, ledwie uniesionej powieki. Trwało to kilka sekund i znów pojawiła się ciemność. Jeszcze jedna próba. Trochę więcej obrazów dotarło do jej mózgu. Droga? Latarnie. Dostrzegła zbliżające się jakieś tablice z napisami. Mignęły jej tylko na moment. Powieki znów opadły. Wydawało się, że minęło parę minut i samochód zaczął zwalniać. W końcu się zatrzymał. Usłyszała odgłos otwieranych drzwi. Jakieś głosy w nieznanym języku. To niemiecki, uczy się go w szkole. Nic jednak nie rozumie. Okropny język. Nie lubi go. Czuje jak ktoś łapie ją i wyciąga z samochodu. Nie jest w stanie nic zrobić. Tylko słuch działa jako tako. Powieki nadal są ciężkie jak z ołowiu. Ręce i nogi nie chcą jej słuchać. Chyba otwierają się jakieś drzwi. Znów kilka niemieckich zdań. Czuje jak rzucają ją na coś. Skrzypnięcie. Może to łóżko? Dźwięk zamykanych drzwi. Cisza.

 

Ania leżała, wciąż nie mogąc się ruszać. Jedynie przeszywający ból w głowie nieco ustąpił. Doszła do wniosku, że stało się to w chwili kiedy oddalili się mówiący po niemiecku mężczyźni. Mogła wreszcie spróbować uporządkować myśli. Zaczęła cofać się pamięcią wstecz. Hotel. Jedli kolację. Poszły z Klaudią po coś do picia. W tym miejscu pojawiała się luka. Ania starała się przypomnieć co było dalej. Barmanka przyniosła im napój. Siedziały razem. Obok ktoś rozmawiał. Kto to był? Aha, Rafael, jeszcze jeden z Paphnuti, nie mogła zapamiętać jego imienia, no i Askaniusz. Kiedy wypowiedziała jego imię w myślach, poczuła jakby nagle coś zaczęło przepychać się do jej świadomości. To było wspomnienie tego, co pojawiało się w umyśle Ani podczas jazdy samochodem. Głos. Wołający głos. To był jego głos, Askaniusza. Boże, on jej szuka. Wołał ją, ale było coś jeszcze, prosił żeby coś zrobiła. Myśl, powtarzał ciągle żeby myślała. Ale o czym? Przecież myśli. O co mu chodziło? Ania spróbowała uspokoić umysł. Zawsze jej to powtarzał na lekcjach. Boże, lekcje. Już wiedziała. Askaniusz prosił ją, żeby spróbowała nawiązać z nim kontakt za pomocą myśli. Dlatego wciąż powtarzał – myśl, myśl. Czy to się jej uda? Wtedy, na lekcji byli tak blisko siebie. A teraz? Gdzie ona właściwie jest? Poczuła, że jej dłonie zaczynają reagować. Poruszyła palcami. Spróbowała podnieść rękę. Czuła jak cała prawa strona ciała drży, ale udało się. Przetarła trzęsącą się dłonią spierzchnięte usta. Oczy. Powieki posłuchały jej teraz. Dużo łatwiej, niż w samochodzie, uniosła je i … ciemność. Wystraszyła się. Boże, oślepła. Dopiero po chwili zorientowała się, że w pomieszczeniu, w którym ją zamknięto, jest po prostu ciemno. Dostrzegła cienką, jaśniejszą linię na poziomie podłogi. Tam muszą być drzwi. Prześwituje pod nimi światło. Wzrok przyzwyczajał się powoli do ciemności. Zaczęła rozpoznawać zarysy łóżka, na którym leżała. Spróbowała poruszyć nogami. Poszło łatwiej niż z rękoma. Teraz dopiero zastanowiła się, dlaczego w ogóle miała takie problemy z poruszaniem się. Chyba musieli jej podać jakiś narkotyk, albo coś w tym rodzaju. Ania ostrożnie usiadła. Zachęcona tym sukcesem, postanowiła wstać. Jednak kolana się pod nią ugięły i upadła z powrotem na łóżko. Stwierdziła, że musi jeszcze chwilę odczekać. Może teraz spróbować kontaktu z Askaniuszem? Położyła się i zaczęła przypominać sobie jak powinna postępować. Kiedy już doszła do wniosku, że wszystko wie, zaczęła opróżniać umysł od zbędnych myśli. Na szczęście panowała cisza, więc mogła robić to w miarę spokojnie. Po kilku minutach czuła już pustkę. Skoncentrowała się na osobie swojego niezwykłego nauczyciela. Spróbowała maksymalnie skumulować porcję energii i wypchnęła ją po chwili w tę dziwną, dostępną tylko nielicznym, przestrzeń. Teraz musi czekać. Czy to się uda? Dopiero przecież zaczęła się uczyć. Ale Askaniusz wciąż powtarzał, że w niej drzemią nieodgadnione moce. Jak bardzo chciałaby, żeby to była prawda. Jakże było to jej teraz potrzebne. Rozpędziła myśli, otwierając umysł na ewentualną odpowiedź. Tak, jest. Poczuła znajomą falę ciepła. Pustka zaczęła się wypełniać. Usłyszała dźwięk przypominający szum radia, i nagle … to niemożliwe. Głos Askaniusza był tak wyraźny, jakby stał parę metrów od niej. „Odebrałem twój sygnał. Dostaniesz szóstkę na najbliższej lekcji.” Ania się uśmiechnęła. „Jeśli wiesz gdzie jesteś, musisz spróbować mi to przekazać. Myśl o nazwie miejscowości, lub podaj coś charakterystycznego. Jeśli nie wiesz, spróbuj się dowiedzieć. Postaraj się zachować spokój. Nie kontaktuj się bez potrzeby. Stracisz energię. Spróbujemy sprawdzić metodę „tak lub nie”. Będzie łatwiej dla ciebie. Uważaj. Czy dotarł do ciebie cały mój przekaz?” Ania skoncentrowała się i wysłała potwierdzającą odpowiedź. Po paru sekundach znów usłyszała Askaniusza. „Jesteś cudowna Aniu. Słyszałem cię wyraźnie. Teraz skończymy. Znajdziemy cię. Pamiętaj, oszczędzaj energię. Koniec przekazu.” Ania nie mogła uwierzyć w to, co przed chwilą się działo w jej umyśle. Prawie jakby rozmawiała przez telefon. Tak, Askaniusz miał rację. Czuła, że ten fascynujący sposób porozumiewania się powodował zmęczenie. Musi jednak jakoś dać radę. Nadal nikt nie przychodził do pomieszczenia, w którym ją zamknięto. Podjęła drugą próbę wstania. Trzymając się boku łóżka, czując jak nogi drżą niczym z waty, udało się jej jednak utrzymać równowagę. Zaczęła powoli przesuwać się wzdłuż ściany. Dostrzegła zarys okna. Było jednak zabite jakąś płytą lub deskami. Nie widać nawet kropki światła. Obeszła całą przestrzeń. Oprócz łóżka, niczego więcej nie znalazła. Nie chcąc się męczyć, usiadła. Gdzie ja jestem? Jak się tego dowiedzieć?

Usłyszała kroki kilku osób, a po chwili dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Drzwi się otworzyły. Zapaliło się silne światło umieszczone na suficie pokoju. Po tylu godzinach w ciemności, oczy Ani zareagowały bólem. Usłyszała znów głosy mówiące po niemiecku. Spróbowała pokonać pieczenie pod powiekami i spojrzała w stronę postaci w drzwiach. Byli to trzej mężczyźni. Jeden starszy, w okularach, z włosami zaczesanymi do tyłu. Ubrany był w elegancki garnitur. Mówił coś do nieco młodszego blondyna, o dziwnie nieruchomej twarzy i świdrującym spojrzeniu. Trzeci stał za nimi. Nie widziała go dokładnie. Blondyn powiedział ostro kilka słów do mężczyzny w okularach, i wolno podszedł do skulonej, siedzącej na łóżku Ani. Popatrzył na nią przez chwilę, i szybkim ruchem złapał ją za pierś, ściskając gwałtownie. Ania krzyknęła i odruchowo uderzyła go w twarz. Mężczyzna zamachnął się i oddał z taką siłą, że opadła na łóżko tracąc przytomność. Na twarzy Manfreda Schulza pojawił się lekki grymas, mający oznaczać uśmiech.

 

Przebudził ją znów przenikliwy ból w głowie.

– Wstawaj, no dalej ruszaj się – usłyszała słowa po polsku.

Ania otworzyła oczy i zobaczyła młodego mężczyznę, szarpiącego ją za ramię. Wydał się jej znajomy.

– Wstań i jedz – powiedział szorstko, stawiając metalowy talerz napełniony jakąś gęstą zupą na taborecie, który również przyniósł ze sobą.

– Gdzie ja jestem?

Mężczyzna uderzył ją w twarz. Nie tak mocno, jak wcześniej zrobił to blondyn.

– Ja mówię, ty słuchasz – krzyknął.

Cios tym razem podziałał na Anię jak otrzeźwienie. W głowie przemknął obraz faceta wychodzącego z nią z hotelu. Poczuła złość. Nikt nie bił jej nigdy po twarzy. Teraz, w krótkim czasie, otrzymała drugie uderzenie. Nie wiedziała skąd się to pojawiło, ale nagle doznała przypływu jakiejś potężnej energii. Talerz z ogromną prędkością uderzył w głowę mężczyzny. Ania zerwała się i spojrzała z wściekłością w jego zdumione oczy.

– Nie! To ja pytałam! – krzyknęła. – Pytałam, gdzie jestem!

Wyciągnęła lewą rękę i skierowała wskazujący palec w stronę taboretu. Ten uniósł się błyskawicznie i zawisł w powietrzu.

– Mów gdzie jestem, bo cię uderzę. Poczujesz to mocniej, niż talerz.

Mężczyzna zaczął cofać się w stronę drzwi, patrząc ze strachem na pływający w pobliżu jego głowy taboret.

– Jeszcze jeden krok i dostaniesz – ostrzegła dziewczyna. – Co to za miejsce?

– I tak stąd nie wyjdziesz – powiedział przystojniak lekko drżącym głosem.

Ania wykonała szybki ruch ręką i wiszący w powietrzu przedmiot z hukiem przygwoździł mężczyznę do ściany. Próbował oderwać okalające głowę nogi taboretu. Ten jednak ani drgnął.

– Mów! – dziewczyna traciła cierpliwość.

Nagle usłyszała jakiś głos zza drzwi, mówiący głośno po niemiecku.

Unieruchomiony mężczyzna wykorzystał moment dekoncentracji dziewczyny i krzyknął głośno w stronę wejścia do pomieszczenia. Ania zdała sobie sprawę, że sytuacja się komplikuje. Wiedziała, że powinna teraz po prostu ogłuszyć faceta rąbnięciem w głowę. Jednak coś ją powstrzymywało od użycia takiej formy przemocy. Skupiła się na drzwiach. Te otworzyły się raptownie i ujrzała kolejnego mężczyznę. Błyskawicznie, znów nie wiedząc skąd to się brało, skierowała obie dłonie w jego stronę. Napastnik został odrzucony w tył jak piłka, trafiając w ścianę korytarza. Uderzenie było tak silne, że osunął się nieprzytomny na posadzkę. Ania usłyszała kolejne głosy z oddali. Wybiegła z pomieszczenia. Rozejrzała się. Jedynym kierunkiem ucieczki był skręcający w prawo korytarz, zza którego dobiegały dźwięki kroków. Ruszyła w tę stronę. Spostrzegła drzwi po prawej. Złapała za klamkę. Otwarte. Wbiegła do środka. Oślepiły ją wpadające prze okno promienie słońca. A więc jest dzień? Złapała stojący na środku stół i zastawiła drzwi. Ułamek sekundy później już ktoś szarpał nimi, próbując dostać się do środka. Ania chwyciła za klamkę okna, chcąc je otworzyć. Nie mogła sobie z tym poradzić. Nie namyślając się wiele rzuciła krzesłem w szybę. Za drzwiami słyszała podniesione głosy. Spojrzała za siebie. Stół nie pomoże jej zbyt długo. Wdrapała się na parapet i nie zważając na wystające odłamki szkła, przeszła przez okno, wychodzące do zarośniętego ogrodu. Na szczęście był to parter. Skoczyła. W tym samym momencie usłyszała zgrzyt przesuwającego się po podłodze stołu i krzyki mężczyzn. Zaczęła biec. Po prawej zobaczyła bramę. Skierowała się w jej stronę. Dzieliło ją od wyjścia jakieś dwa metry, kiedy usłyszała cichy świst. Zapamiętała jeszcze tylko ukłucie w karku.

Anię obudził dźwięk rozmowy. Znów rozpoznała niemiecki. Spróbowała ruszyć nogami i poczuła, że coś ją przytrzymuje. Podobnie było z rękoma. Nawet nie mogła odwrócić głowy. Co jest? Otworzyła oczy. Oślepił ją blask lampy, umieszczonej centralnie nad nią. Przypominała takie, jak spotyka się u dentysty. Kiedy wzrok przyzwyczaił się do silnego światła, dziewczyna spostrzegła poruszające się postacie po prawej. Białe kitle. Boże, czy to jakiś szpital? Najgorsze było to, że została zupełnie unieruchomiona. Co robić? Jakże przydałaby się teraz siła, która pomogła jej wcześniej. Wtedy wyzwoliła ją złość. Nie potrafiła złościć się na zawołanie. Ktoś podszedł do niej. Mężczyzna miał na twarzy maskę chirurgiczną. Poczuła ukłucie w ramię i ponownie straciła przytomność. Kiedy po raz kolejny zaczęła ją odzyskiwać, znajdowała się znów w swoim dawnym pokoju z łóżkiem i zabitym deskami oknem. Tym razem jednak nie było ciemno. Na suficie ktoś zostawił zapaloną słabą żarówkę. Czuła się dziwnie. Musiała być pod wpływem jakichś środków farmakologicznych. Bolała ją głowa. Tym razem jednak jakoś inaczej. Podniosła rękę i dotknęła lewej skroni. Poczuła, że coś jest tam przyklejone. Nacisnęła i aż syknęła z bólu. Co to jest? Musiałaby się w czymś przejrzeć. Nie było tu żadnego lustra. Szybę w oknie zasłaniały deski. Wzrok Ani padł na leżący na podłodze metalowy talerz. Był polerowany. Może znów się przyda? Dziewczyna spróbowała wstać. Zakręciło się jej w głowie. Powoli jednak zdołała usiąść i w końcu na czworakach dotarła do metalowego naczynia. Było pochlapane resztkami zupy. Ania oczyściła dno rogiem koszulki. Wreszcie mogła spojrzeć na swoje odbicie. Nie było zbyt ostre, ale dostrzegła opatrunek na lewej stronie głowy. Co to ma znaczyć? Może się zraniłam i po prostu mnie opatrzyli? Doczłapała z powrotem do łóżka. Musi uporządkować myśli, poukładać te wszystkie następujące tak szybko po sobie zaskakujące wydarzenia. Przypomniała sobie fruwający taboret, faceta, którego rzuciła o ścianę, skok z okna. Tak, i potem biegła do bramy w ogrodzie. Coś trafiło ją w szyję i … już leżała unieruchomiona pod świecącą w twarz lampą. Facet w białym fartuchu, zastrzyk i znów koniec. Nie pamiętała, żeby bolała ją głowa, kiedy leżała przywiązana. Więc co oni mi zrobili? Przypomniała sobie o prośbie Askaniusza, o tym, że musi się dowiedzieć gdzie jest. Ale jak to zrobić? Nadal nie miała pojęcia. Myśl, myśl, zachęcała samą siebie. Cofnęła się do chwil w hotelu. Wróciło wspomnienie faceta, z którym wyszła. Musi spróbować sobie przypomnieć co było dalej. Może znajdzie jakąś wskazówkę, którą będzie mogła przekazać Askaniuszowi.

Po wyjściu z budynku szli w stronę jakiegoś zaułka. On coś do niej mówił. Nie pamiętała co, ale posługiwał się polskim. Kto to do cholery był? Co było potem? Jasne, samochód. Wsiedli i zaczęli jechać. Zatrzymali się i zabrali kogoś do tyłu. Ania nie pamiętała kto to był. Nie mogła sobie przypomnieć co działo się dalej. Musieli chyba wciąż gdzieś jechać. Jak przez mgłę dziewczyna zaczęła widzieć przemykające obrazy. Niewiele pamiętała, jakieś światła przy drodze, tablice. Boże, tablice, co tam było napisane? Ania skupiła się, jak potrafiła najbardziej. Widziała je bardzo krótko. Napis składał się z kilku słów. Była wtedy ledwie przytomna, litery zlewały się w zamazany ślad. Wreszcie, jedynie ostatni wyraz stał się nieco wyraźniejszy. Ouierez…nie, jakoś inaczej, Outierez…Gutierrez. Tak, to było słowo Gutierrez. Ania nie miała pojęcia, co oznaczało. Był to jednak jedyny ślad, który zdołała wyłuskać z pamięci. Postanowiła wykorzystać fakt, że nadal nikt do niej nie zaglądał i skontaktować się z Askaniuszem. Położyła się na łóżku, przeprowadziła całą procedurę oczyszczającą umysł i wysłała sygnał. „Słyszę cię Aniu”, odpowiedź nadeszła, tak jak poprzednio, prawie natychmiast. Dziewczyna, obawiając się, że coś może jej przeszkodzić, przekazała Askaniuszowi zapamiętaną nazwę z tablicy. „Znakomicie”, usłyszała, „Zaraz się tym zajmiemy. Oszczędzaj energię. Pamiętaj. Koniec”. Chciałaby jeszcze słyszeć jego głos. Przerwał tak szybko. Miała zamiar przekazać, że ma ranę na skroni, i że się boi. Tymczasem to trwało tak krótko. Musi wytrzymać. Musi pokazać Askaniuszowi, że jest dzielna, i że nie mylił się, wierząc w drzemiące w niej potężne zdolności. Za drzwiami nadal panowała cisza. Zdecydowała więc, że będzie powtarzać ćwiczenia z karaibskich lekcji. Może uda się jej przywołać i zapanować nad energią, która ujawniła się podczas próby ucieczki.

Nie mogła się skupić. Bez przerwy czuła ból i swędzenie na skroni. Co to jest do cholery? Przeszkadza mi. Ania zaczęła odczuwać irytację i złość. Znów zauważyła, że coś się dzieje, coś w jej wnętrzu. To ta moc. Bez zastanowienia złapała i oderwała przyklejony do głowy opatrunek. Ku swemu zdumieniu nic ją nie zabolało. Dotknęła miejsca, które zakrywał bandaż. Tak jakby coś było pod skórą. Narastająca coraz bardziej energia, sprawiała, że nic nie czuła. W dziewczynie wyzwoliły się jakieś naturalne instynkty, powodujące chęć pozbycia się czegoś obcego, co w niej tkwi. To znajdowało się właśnie pod skórą skroni. Ania poddała się ogarniającej ją pierwotnej sile. Nie odczuwając żadnego bólu, wbiła swoje drobne palce w świeżą ranę. Wyczuła mały, twardy przedmiot. Wyjęła go i patrzyła teraz na podłużną kapsułkę leżącą na dłoni. Poczuła, że coś spływa jej po twarzy. Sprawdziła palcem. To sącząca się z rozdrażnionej rany krew. Cały czas będąc w jakimś niesamowitym transie, podniosła talerz i znów posłużyła się nim jak lustrem. Starła krew z twarzy i zalepiła skroń tym samym bandażem, który przed chwilą zerwała. Nagle poczuła znajomy już stan, zwiastujący wiadomość od Askaniusza. Wszystko działo się teraz szybciej, łatwiej. „Jestem gotowa. Słucham”, przesłała mu sygnał. „Jesteśmy już niedaleko. Postaraj się teraz przez dłuższy czas wysyłać energię. Namierzymy cię.” Dziewczyna potwierdziła, że rozumie co ma robić. Jednak wciąż czuła, że nie może biernie czekać na pomoc. Spojrzała na drzwi, a te wypadły z futryny i rozbiły się na kawałki o ścianę. Ania wyszła na korytarz. Usłyszała, że ktoś biegnie w jej kierunku. Nie odczuwała żadnego strachu. Mężczyzna, jeden z „turystów Austriaków”, który wyłonił się zza zakrętu został odepchnięty podobne jak drzwi i runął na biegnącego za nim drugiego porywacza. Dziewczyna skierowała na nich dłoń i obaj unieśli się w powietrze, miotając się z przerażenia. Trzymając ich w takiej pozycji, przed sobą, minęła zakręt i szła dalej. Pojawił się trzeci „Austriak” oraz przystojniak mówiący po polsku. Ania pchnęła w ich kierunku wiszącą w powietrzu dwójkę, niczym pocisk. Tamci przewrócili się. Dziewczyna uniosła teraz wszystkich czterech i ruszyła w stronę otwartych drzwi na zewnątrz budynku. Znajdował się tam niewielki, piaszczysty plac. Kiedy znaleźli się na nim, Ania ujrzała cztery postacie patrzące ze zdziwieniem na lewitujących w powietrzu mężczyzn. Dopiero po chwili dotarło do niej, że to Askaniusz i trzej inni Paphnuti, którzy szybko rozszyfrowali przesłane przez Anię słowo Gutierrez, jako drugi człon nazwy miasta Tuxtla i natychmiast ruszyli jej na ratunek.

 

 

Rozdział 15

 

SPOTKANIE ZA MIASTEM

 

 

Siła, która emanowała z dziewczyny już tak bardzo, iż miała wrażenie, że za chwilę sama uniesie się w powietrze, zniknęła jak ucięta nożem. Czwórka porywaczy runęła na ziemię. Ania poczuła tylko drżącą falę, unoszącą się z brzucha w stronę głowy, i zemdlała. Askaniusz podbiegł do niej natychmiast. Przeraził się wyglądem nastolatki. Jej twarz była pomazana krwią sączącą się ze skroni, zalepionej niedbale kawałkiem brudnego bandażu. Podrapane ręce, podziurawiona, zakrwawiona koszulka. Co ona tutaj musiała znosić? Co oni jej zrobili? Odruchowo spojrzał na czwórkę porywaczy, unieszkodliwionych przez Karima, Rafaela i Anhala.

– Trzej z nich to ci niby Austriacy – powiedział Costa Diaz, podchodząc razem z dwoma pozostałymi Paphnuti do klęczącego obok Ani, Askaniusza.

– Co z nią? – zapytał Anhal.

– Straciła przytomność z wyczerpania. Zobaczcie jak wygląda.

– To niezwykła dziewczyna – z zadumą powiedział Rafael. – Zrobić coś takiego. Ile miałeś z nią lekcji?

– Kilka, trzy, może cztery – odparł Askaniusz. – Tego nie nauczyła się na lekcjach. To jest coś, co w niej tkwi.

– Jakiś impuls musiał wyzwolić energię – powiedział Karim.

– To niebezpieczne – mówił Rafael. – Jak najszybciej musi nauczyć się okiełznać taką siłę.

– Uwaga panowie – prawie szeptem powiedział Anhal. – Ktoś nas obserwuje od kilkunastu sekund.

– Spokojnie – powiedział Askaniusz. – Pola działają. Na razie nic nie róbmy.

Nagle, od strony zarośli, zaczęła do nich płynąć w powietrzu kartka papieru. Jej zachowanie wyraźnie wskazywało, że była kierowana czyjąś siłą woli. Karim złapał ją i zaczął czytać.

– Umożliwicie zabranie naszych czterech przyjaciół. Panienka ma wszczepiony chip, który rozsadzi jej śliczną główkę jeśli spróbujecie nam przeszkodzić. G.H.

Askaniusz i Rafael wciąż doskonale pamiętali, co stało się z Kurtem Latkiem. Wymieni tylko spojrzenia. Nie było o czym dyskutować.

– Odpisz, że się zgadzamy – powiedział szef do Karima.

Po chwili kartka wyruszyła w drogę powrotną.

– Zabierajmy się stąd – powiedział Rafael.

– Tak – odparł Askaniusz zrezygnowanym głosem. – Ja zabiorę dziewczynę.

Wziął Anię na ręce, przytulił jej bezwładne ciało i przenieśli się wszyscy do hotelu w Palenque. Wylądowali w pokoju Harry’ego Gregora, który aż podskoczył, ujrzawszy pięć materializujących się osób.

– Co się jej stało? – krzyknął przestraszony widząc trzymaną przez Askaniusza Anię. – Żyje?

– Tak, żyje – odparł szef – Nawet nie myśl o tym, że mogło by być inaczej.

Położył dziewczynę ostrożnie na łóżku.

– Jest cała we krwi – mówił dalej zdenerwowany Harry.

– Mamy problem – odezwał się Rafael. – Pamiętasz tego faceta, któremu stopiło mózg?

– Jasne. Okropność.

– Ania ma to samo w głowie – powiedział Askaniusz wskazując krwawiącą skroń.

– Co? – zdumiał się Gregor. – Wszczepili jej to? Skąd wiecie?

– Bo nam powiedzieli.

Dziewczyna poruszyła się lekko.

– Zawołajcie Klaudię. Lepiej, żeby była przy niej kobieta – powiedział Askaniusz.

Harry ruszył do wyjścia.

– Nie, ty zostań – zatrzymał go szef. – Przygotuj jakieś opatrunki, coś do odkażenia.

– Tak, tak. Cholera zdenerwowałem się – zreflektował się Anglik. – Przepraszam.

Rafael poszedł po Klaudię, a tymczasem Ania zaczęła odzyskiwać powoli przytomność. Askaniusz usiadł obok i zaczął delikatnie przemywać czoło dziewczyny woda utlenioną. Po chwili zjawiła się Klaudia, niosąc czyste ubrania.

– Ja z nią zostanę, wyjdźcie – powiedziała.

– Sprawdź – zaczął trochę niepewnie Askaniusz – To znaczy, mam nadzieję, że…

– Wiem, o co ci chodzi – głos istoty idealnej był poważny i zdecydowany. – Wynocha.

Mężczyźni opuścili pokój. Klaudia obmyła twarz i ręce Ani. Dziewczyna czując to, otworzyła oczy.

– Klaudia – wyszeptała.

– Spokojnie. Już po wszystkim. Jesteś bezpieczna.

– Wszystko mnie boli – powiedziała z grymasem na twarzy. – A najbardziej tu – podniosła dłoń do skroni.

– Nie dotykaj. Harry się tym zaraz zajmie. Przyniosłam świeżą bieliznę i ubranie.

– Dziękuję – Ania spróbowała się podnieść.

Klaudia pomogła jej usiąść.

– Dasz radę sama? – zapytała.

– Chyba tak. Tylko ta koszulka. Boję się zdjąć ją przez głowę.

– Rozedrę, i tak już do niczego się nie nadaje.

Powoli udało się Ani przebrać w świeże rzeczy.

– Słuchaj – Klaudia zaczęła niezręczny temat. – Czy … czy oni tam nie zrobili ci jakieś krzywdy? To znaczy, wiesz, to byli faceci.

Ania spojrzała nieco zdziwiona.

– Czy nie próbowali się do ciebie dobierać? – kontynuowała istota idealna. – Bo…

– Och, rozumiem. Nie, nie. Chociaż jeden z nich złapał mnie … no tutaj – wskazała na piersi. – Ale uderzyłam go zaraz w twarz.

– Na pewno nic więcej? – zapytała Klaudia z troską w głosie.

– Nie. Dlaczego miałabym kłamać.

– Martwimy się o ciebie wszyscy. Dlatego pytałam. Nie gniewaj się.

Wzrok Ani padł na stertę jej zniszczonych ubrań.

– Oj, możesz mi podać te stare spodnie na chwilę? – poprosiła.

Klaudia podniosła brudne i podarte dżinsy. Ania sięgnęła do przedniej kieszonki.

– Pokaż to Askaniuszowi – pokazała maleńki, podłużny przedmiot. – Wyjęłam to sobie … z głowy.

– Co takiego? Wyjęłaś z …? – zapytała zdumiona dziewczyna.

Ania kiwnęła potakująca głową. Klaudia ruszyła do drzwi. Otworzyła je i krzyknęła.

– Chodźcie tutaj natychmiast!

Askaniusz, Rafael i Harry wbiegli do środka.

– Ona mówi, że wyjęła to sobie sama z głowy. Rozumiecie? – Klaudia wskazała na trzymany przez nastolatkę przedmiot.

Harry wziął z ręki Ani kapsułkę. Wystarczył jeden rzut oka.

– To jest to samo cholerstwo co u Latka – powiedział.

– Boże, dziewczyno – odezwał się Askaniusz. – Jak ty to zrobiłaś?

– Muszę natychmiast zdezynfekować ranę – przerwał mu Harry. – Później porozmawiacie.

Delikatnie zdjął brudny opatrunek z głowy dziewczyny.

– Boże, ja muszę tu założyć szwy – powiedział nerwowo Gregor.

Wszyscy ujrzeli rozcięcie, długie na około cztery centymetry.

– Nie – odezwał się Askaniusz. – Użyj plastra. Kiedy wróci mi pełna moc zabliźnię tę ranę.

– Narobiłam wam tyle kłopotu – odezwała się słabym głosem Ania.

– Nie opowiadaj głupstw – powiedział Askaniusz.

Harry przygotował co trzeba.

– Muszę najpierw oczyścić ranę. Będzie trochę bolało.

– Nie będzie – stwierdził Askaniusz.

Położył dłoń na czole dziewczyny. Poczuła jak spływa na nią łagodna, ciepła fala i ból zanika. Harry szybko zabrał się do pracy. Odkaził rozcięcie i bardzo starannie zalepił je specjalnym plastrem.

– Najlepiej jak co najmniej do jutra nie będziesz wstawać. Staraj się bardzo ostrożnie poruszać głową.

Klaudia przetłumaczyła słowa Anglika.

– Dobrze. Dziękuję – oczy Ani zaszły łzami. – Dziękuję wam wszystkim.

Askaniusz pogładził ją delikatnie po czole. Widniał tam ślad po jakimś dawniejszym wypadku.

– A to? Też coś wyjmowałaś sobie z głowy? – spróbował zażartować.

Ania uśmiechnęła się.

– Nie. Jak byłam mała, spadłam z piętrowego łóżka u koleżanki i rozbiłam czoło o kant.

– Myślę, że powinnaś teraz spróbować zasnąć – odezwała się Klaudia. – Zostanę tu z tobą.

– Pójdę do swojego pokoju – powiedziała Ania.

– Niech ona zostanie – odezwał się Harry. – Ja zamelinuję się u któregoś z chłopaków. Nie wolno się jej ruszać.

– A ty co? Nauczyłeś się polskiego? – zapytała istota idealna.

– Słucham? – zdziwił się Anglik. – Kto byłby w stanie opanować ten wasz język.

– Chodźmy panowie – powiedział Askaniusz. – A ty postaraj się zasnąć Aniu.

Mężczyźni udali się do pokoju szefa. Ledwie zaczęli rozmawiać, a już parę minut później zajrzała do nich na chwilę Klaudia, oświadczając, że Ania śpi. Powiedziała im też, że nie spotkało dziewczyny nic o podłożu seksualnym ze strony porywaczy. Kiedy istota idealna wróciła pilnować nastolatkę, Harry zabrał się za badanie kapsułki. Nie dane mu jednak było zrobić tego spokojnie. Do środka wpadł Mike przynosząc kopertę, którą zostawiono w recepcji, z prośbą o przekazanie Askaniuszowi. Szef otworzył przesyłkę i zaczął czytać. Pozostali patrzyli na niego wyczekująco.

– Ania zaskoczyła nie tylko nas – zaczął Askaniusz. – Są przekonani, że kapsułka nadal tkwi w jej głowie. Chcą, żebyśmy przekazali im Klaudię, grożąc … – trudno mu było wymówić to słowo – … zabiciem Ani.

– Bydlaki – skwitował Mike.

– Wiemy, że plan im się nie powiedzie – zaczął Rafael. – Moglibyśmy tę sytuację wykorzystać na utarcie nosa Hooverowi.

– Dobra myśl – odparł Askaniusz. – Mam już serdecznie dość tego, na co ostatnio sobie pozwala.

– Jak myślicie, czy on wie, że jesteśmy tutaj całą piątką? – zapytał Karim.

– Na pewno – odparł Rafael. – „Austriacy” już zadbali, by nam zrobić piękne zdjęcia.

– Chcą odpowiedź do ósmej wieczorem – powiedział Askaniusz.

– W porządku – Rafael uśmiechnął się lekko. – Damy im ją. Do roboty. Trzeba obmyślić sprytny fortel.

Poprosili pozostałych dwóch Paphnuti, Anhala i Steve’a. Pełnili oni cały czas wartę przy wejściu do pokoju Harry’ego, w którym znajdowały się dziewczyny. Na czas narady, Askaniusz zablokował drzwi silnymi blokadami i postawił kilku ludzi na korytarzu.

– To chyba w tej chwili dwie najlepiej chronione kobiety na Ziemi – powiedział wracając.

Spotkanie miało odbyć się na południowych obrzeżach Palenque. Steve Adams został w hotelu, aby pilnować Ani. Askaniusz, Rafael, Anhal, Karim i Klaudia pojechali na ustalone miejsce. Choć niechętnie, musieli zabrać dziewczynę, inaczej próba rozprawienia się z Hooverem nie miała szans powodzenia. Zapowiadał się kolejny upalny dzień. Rankiem jednak temperatura była jeszcze do zniesienia. Trzej Paphnuti wysiedli kilometr wcześniej. Mieli przenieść się do punktu spotkania wcześniej, i zająć dogodne pozycje do działania. Askaniusz z Klaudią pojechali dalej jeepem. Zabezpieczeni najbardziej wymyślnymi polami ochronnymi, zatrzymali samochód w umówionym miejscu kilka minut przed szóstą. Nikogo na razie nie dostrzegli.

– Trochę się denerwuję – odezwała się Klaudia.

– Wiem, ale nie martw się. Wszystko będzie dobrze – odparł Askaniusz.

Sam jednak też czuł lekką niepewność, czy aby nie wydarzy się coś nieprzewidzianego.

– Hoover zjawi się osobiście? – zapytała dziewczyna.

– Tak ustaliliśmy, ale kto go tam wie.

– Rozmawiałeś z nim kiedyś?

– Tak. Kilka razy. To inteligentny człowiek. Sporo potrafi. Jednak jest raczej sam. Reszta jego ludzi nie posiada żadnych, specjalnych umiejętności. Podejrzewam, że wszedł ostatnio w kontakt z kimś nowym. Wskazują na to coraz bardziej brutalne metody, którymi zaczyna się posługiwać.

– Wiesz z kim?

– Niestety nie. Może dziś się dowiemy.

Zauważyli nadjeżdżający z bocznej drogi czarny samochód. Chwilę później zatrzymał się około dwudziestu metrów od nich. Dostrzegli Hoovera w towarzystwie szczupłego blondyna. Rafael przesłał Askaniuszowi  wiadomość, że za zakrętem, jakieś trzysta metrów dalej, zatrzymał się drugi samochód z czterema ludźmi w środku.

– Wychodzę – powiedział Askaniusz do Klaudii. – Siedź spokojnie i czekaj.

Dziewczyna kiwnęła głową. Szef Paphnuti zamknął drzwiczki samochodu i zrobił kilka kroków do przodu. Z czarnej limuzyny wysiadł, jak zawsze ubrany w elegancki garnitur, Gordon Hoover.

– Witam – powiedział. – Dawno się nie widzieliśmy.

Anhal zbliżył się do terenowego samochodu na dystans pięćdziesięciu metrów. Posuwał się wzdłuż niewielkiego, żwirowego wału, obok drogi. Wiedział, że niewidzialność może nie być skuteczna, w przypadku ludzi, z którymi ostatnio mają do czynienia. Z tej odległości powinno mu się udać unieszkodliwienie czwórki pasażerów pojazdu. Nagle zobaczył, że wszystkie drzwi się otworzyły i mężczyźni wyszli na zewnątrz. To był ostatni moment. Anhal pchnął silny impuls w ich stronę. Zachwiali się, zaskoczeni. Powinni paść jak ścięci. Muszą mieć pole ochronne. Błyskawicznie wezwał Rafaela i prawie równocześnie wysłał kolejną, znacznie mocniejszą dawkę. Tym razem przeciwnicy stracili równowagę. Chwilę później Nehru dostrzegł pojawiającego się znikąd Rafaela, który rąbnął impulsem, w próbujących się podnieść mężczyzn, z taką mocą, że najpierw unieśli się prawie metr nad ziemię, i dopiero potem upadli nieprzytomni. Anhal podniósł kciuk w geście podziękowania. Costa Diaz zniknął, wracając w pobliże miejsca, gdzie znajdowali się główni bohaterowie spotkania.

– Wątpliwa przyjemność – odpowiedział Askaniusz na powitanie Hoovera.

– Wobec tego nie przeciągajmy tego. Mój towarzysz – Amerykanin wskazał na siedzącego w samochodzie Schulza – trzyma w ręku włącznik, uruchamiający kapsułkę znajdującą się w głowie waszej młodej przyjaciółki. Kiedy piękna Klaudia znajdzie się w naszym samochodzie, przekażę nadajnik.

– Jaką mam gwarancję, że nie macie drugiego? – zapytał Askaniusz.

W tej samej chwili wiedział już od Anhala, że czwórka z drugiego pojazdu jest obezwładniona.

– No cóż … – rozłożył ręce Hoover. – Nie chcę ponaglać, ale mój znajomy jest dość niecierpliwy.

Szef Paphnuti odwrócił się i skinięciem głowy dał znak Klaudii, żeby wyszła z samochodu. Dziewczyna otworzyła drzwi i powoli wyłoniła się z wnętrza pojazdu, jak zawsze oszałamiająco piękna. Askaniusz wiedział, że obaj mężczyźni, choćby na ułamek sekundy, poddadzą się nieodpartemu urokowi istoty idealnej. Zgodnie z ustalonym planem, właśnie teraz zaatakowali. Askaniusz i Karim posłali impulsy w stronę Hoovera, a Rafael zajął się Schulzem. Amerykanin musiał mieć bardzo mocne pole ochronne wokół siebie, gdyż odrzuciło go metr na bok, ale nie stracił przytomności. Kątem oka dostrzegł, że jego niemiecki partner leży bezwładnie na fotelu w samochodzie. Nie namyślając się ani chwili dużej, zniknął.

– Cholera, zwiał! – krzyknął Karim.

– Co z tamtym? – zawołał Askaniusz w stronę Rafaela.

– Miał pole, ale przebiłem się. Jest uziemiony.

Zobaczyli nadjeżdżającego jeepa z Anhalem za kierownicą. Z tyłu leżeli czterej unieszkodliwieni wcześniej mężczyźni.

– Musimy pilnować żeby nie odzyskiwali przytomności – odezwał się Askaniusz. – Bardzo prawdopodobne, że mogą mieć też jakieś elektroniczne urządzenia w czaszkach.

– Trzeba zrobić im prześwietlenie głów – powiedział Anhal.

– Tak, ale gdzie? W hotelu? – zapytał Rafael.

– Musi być w Palenque jakiś szpital – stwierdził Askaniusz.

– No jasne, racja – Costa Diaz wyciągnął telefon. – Dzwonię do Mike’a. Niech bierze Harry’ego i spotkamy się przy wejściu.

– Świetnie. Wsiadajmy do samochodów. Nie ma na co czekać – zarządził Askaniusz.

Pracownia rentgenowska szpitala w Palenque znalazła się na prawie trzy godziny we władaniu Paphnuti. Najpierw Harry prześwietlił Schulza i czterech jego ludzi. U każdego z nich widoczna była umieszczona pod skórą głowy kapsułka. Gregor przeprowadził pięć błyskawicznych zabiegów, wyjmując niebezpieczne drobiazgi. Teraz do akcji przystąpili Paphnuti. Przebudzili pojmanych i rozpoczęli przesłuchanie. Dowiedzieli się o kierowanej przez Schulza organizacji V3. Stwierdzili, że zajmą się pozostałymi jej członkami po zakończeniu prac w Palenque. Cała piątka mężczyzn została następnie poddana zabiegom, jakich całkiem niedawno Paphnuti musieli użyć w stosunku do Franka Russella. Manfred Schulz i jego czterej ludzie staną się wzorowymi obywatelami Niemiec. Po przestępczej działalności zostanie im tylko pamiątka, w postaci małych blizn na skroniach. Rafael, Karim i Anhal bezpośrednio ze szpitala, przenieśli mężczyzn na teren ich ojczyzny. Zaraz potem wrócili do Palenque. Pozostali udali się do hotelu samochodami.

Pierwsze kroki Askaniusz skierował do pokoju, gdzie leżała Ania. Kiedy tylko wszedł, zobaczył po minie Steve’a Adamsa, że coś jest nie tak.

– Przebudziła się – odezwał się Australijczyk. – Ma chyba jednak silną gorączkę, jest cała rozpalona. Boli ją też skroń. Nie możemy się za bardzo porozumieć.

Askaniusz zapomniał, że tylko on i Klaudia mówią po polsku.

– Dziękuję Steve. Jesteś wolny. Zajmę się nią.

Adams wyszedł z pokoju. Ania leżała z zamkniętymi oczami, oddychając szybko. Była cała zlana potem. „Dlaczego ja od razu jej nie pomogłem?” – pomyślał szef Paphnuti. Złapał delikatnie dłoń dziewczyny. Była gorąca. Ania lekko zacisnęła drobne palce na kciuku Askaniusza. Otworzyła oczy i spojrzała w jego stronę.

– Boli – wyszeptała.

– Zaraz przestanie – powiedział uśmiechając się do niej. – Wszystko będzie dobrze.

Mężczyzna znów poczuł uścisk. Odwzajemnił go i odsunął rękę. Będzie mu teraz potrzebna do czego innego. Mimo zmęczenia, skoncentrował się mocno. Przyłożył jedną dłoń do czoła, a drugą do piersi dziewczyny. Trwał tak kilka minut. Ania czuła jak przez jej ciało przepływa kojąca fala. Oddech staje się łatwiejszy, temperatura wraca do normy i, co najważniejsze, znika ten dokuczliwy ból w głowie. Askaniusz skończył swój zabieg.

– Jeszcze chwilę – powiedział do dziewczyny.

Delikatnie zaczął zdejmować założony przez Harry’ego plaster, zakrywający ranę na skroni. Wyglądała nadal nieciekawie. Ponownie się skupił i chwilę później rozcięcie zaczęło się zabliźniać. Zamieniło się w cienką kreskę, aż w końcu skóra zrobiła się zupełnie gładka. Askaniusz znów się uśmiechnął.

– Pomogę ci wstać – odezwał się. – Już masz pewnie dość tego leżenia.

Ania przesunęła się w stronę mężczyzny, położyła mu głowę na kolanach i objęła z całych sił. Trzymała go tak przez dłuższą chwilę. Nagle odsunęła się szybko.

– Boże, jestem cała spocona i brudna – powiedziała. – Przepraszam, że się tak przykleiłam. Tak mi wstyd.

– Chodź tutaj – Askaniusz przyciągnął ją z powrotem do siebie i przytulił.

Dziewczyna nie protestowała. Przylgnęła do niego jeszcze mocniej niż wcześniej. Po chwili zaśmiała się cicho.

– Umie pan tak zrobić, żeby … – przerwała.

– Żeby, co?

– Żeby takie przytulenie trwało, i trwało. Umie pan? Nauczy mnie pan?

Askaniusz uśmiechnął się, rozbrojony jej szczerością.

– Widzę, że wraca ci humor – powiedział. – To dobrze.

Ania próbowała zdusić Askaniusza jeszcze mocniej.

– Nie opowiedział mi pan – szepnęła.

– Za chwilę nie będę mógł oddychać. Wtedy na pewno ci nie odpowiem – odparł, próbując obrócić w żart pytanie dziewczyny.

– Niech się pan nie gniewa – Ania odsunęła się na tyle, żeby spojrzeć mu w oczy.

Askaniusz czuł, że wraca ten dziwny nastrój, który opanowywał go kiedy spoglądała w ten sposób.

– Proszę, nie patrz tak mnie – odezwał się.

– Dlaczego?

Askaniusz nie mógł jej powiedzieć. Czuł, że ta szesnastolatka coraz bardziej zaczyna na niego działać. W sposób, z którym nie chciał się pogodzić, ale przed którym było mu trudno się bronić. A może jest całkiem odwrotnie? Może on jednak wbrew logice, tego chce?

– Muszę cię zostawić – odparł. – Poproszę Klaudię żeby przyszła. Pomoże ci wrócić do twojego pokoju.

Ania spoważniała szybko. Zrozumiała, że Askaniusz unika odpowiedzi. A może pozwoliła sobie na zbyt wiele? Lubi go. Bardzo go lubi.

– Dobrze – powiedziała. – A opowie mi pan potem co się działo? Bo gdzieś pojechaliście, prawda?

– Tak, porozmawiamy. Oczywiście. Ty też jeszcze nie zdążyłaś mi powiedzieć, co przeżyłaś podczas porwania.

Mężczyzna wstał i wyszedł z pokoju.

Wszyscy spotkali się w hotelowej restauracji na obiedzie. Ania, odświeżona, przebrana, wyglądała już tak jak dawniej. Podczas posiłku trwały ożywione rozmowy o niedawnych wydarzeniach. Piątka Paphnuti była pewna, że na jakiś czas uwolnili się od działań Gordona Hoovera. Pozwoli im to dokończyć przerwane badania podziemnych hal w pobliżu Piramidy Inskrypcji. Szef zarządził obowiązkowy odpoczynek na całe popołudnie. Do prac mieli wrócić następnego dnia rano. Wszyscy rozeszli się do swoich pokoi.

Askaniusz nalał sobie szklankę soku z mango i usiadł na fotelu. Prawie natychmiast jego myśli zaczęły krążyć wokół Ani. Ujrzał ponownie, w wyobraźni, tę niesamowitą scenę, kiedy zjawili się obok budynku w Tuxtla Gutierrez. Czterech dorosłych mężczyzn, wirujących w powietrzu jak pluszowe zabawki, poruszane siłą woli tej dziewczyny. Drzwi wyrwane z futryny, z których zostały tylko drobne drzazgi. Rafael miał rację, to potężna siła. Niekontrolowana, może być dla Ani niebezpieczna. Będzie musiał z nią koniecznie o tym pomówić. Najpierw muszą skończyć badania. To kolejna zagadka. Szukanie źródła energii uruchamiającej starożytne mechanizmy. Nagle Askaniusz poczuł, że ktoś próbuje się dostać do jego umysłu. Typowe objawy, jak podczas przekazywania wiadomości przy pomocy myśli. To na pewno któryś z Paphnuti. Czasem przesadzają. Będąc kilka pokoi dalej nie chce im się ruszyć i powiedzieć o co chodzi w normalny sposób. Pozwolił na odbiór przekazu. „Dziękuję” – usłyszał głos Ani. – „Skóra na mojej skroni jest nawet gładsza niż wcześniej”. Ona jest niemożliwa. Askaniusz nie wiedział, czy ma się cieszyć czy złościć z niefrasobliwego postępowania dziewczyny. „Przyjdź do mnie do pokoju” – przesłał odpowiedź.

Pukanie do drzwi rozległo się pół minuty później. Ania weszła z wyrazem niepewności na twarzy.

– Wiesz, że nabroiłaś – odezwał się mężczyzna.

Ania spuściła głowę, niczym uczennica przyłapana na gorącym uczynku. Jak można się na nią gniewać. Askaniusz przyglądał się dziewczynie przez chwilę. Wyglądała tak świeżo, jak nieskażony niczym młody owoc zerwany przed chwilą z drzewa.

– Siadaj – powiedział z udawaną surowością.

Przesunęła drugi fotel naprzeciwko siedzącego Askaniusza, i wskoczyła na siedzisko krzyżując nogi po turecku. Każdy jej ruch wywoływał w mężczyźnie zapomniane, schowane gdzieś od dawna emocje, odczucia, tęsknoty. Co ona ze mną robi?

– Aniu – zaczął. – Chciałem to zrobić po zakończeniu badań, ale sama mnie sprowokowałaś żeby zmienić decyzję.

Dziewczyna wciąż milczała. Nie była pewna, czy Askaniusz jest na nią zły, czy tylko próbuje trochę postraszyć tym poważnym wstępem.

– Musisz mi opowiedzieć w jaki sposób wyzwoliła się w tobie ta potężna energia, wtedy, kiedy byłaś uwięziona.

– Jest pan na mnie zły? – zapytała cicho.

– Nie, ale martwię się o ciebie. Zrobiłaś tam takie rzeczy, że …

– Ja nie wiem skąd mi się to wzięło – przerwała Askaniuszowi. – Naprawdę.

– Wierzę ci. Opowiedz mi dokładnie, co działo się, zanim poczułaś tę moc.

Dziewczyna zmarszczyła czoło, starając przypomnieć sobie wszystko jak najdokładniej. Chwile później zaczęła długą relację z wydarzeń w Tuxtla Gutierrez.

– A więc to złość – podsumował Askaniusz, kiedy Ania skończyła opowieść.

– Co to oznacza? – zapytała. – Czy to niedobrze?

– To dość naturalne. Bardzo często niezwykłe umiejętności, pojawiają się w chwilach, kiedy coś nas wzburzy.

– Raczej wkurzy – odparła dziewczyna.

– Można i tak to nazwać. Tylko Aniu, ja jeszcze nigdy nie widziałem, żeby ktoś eksplodował z taką siłą jak ty. Mam na myśli osobę prawie zupełnie surową.

– Ale pan mnie już uczył – powiedziała tonem, jakby to wyjaśniało wszystkie zagadki.

– Ile razy się spotkaliśmy? Trzy? Może cztery? To kropla w morzu.

– Ale to nie oznacza końca naszych lekcji, prawda?

– Wprost przeciwnie. Zaraz po zakończeniu prac w Palenque bierzemy się do ostrej nauki.

– Och, to dobrze – dziewczyna odetchnęła z ulgą. – Bo ja chcę się uczyć. Wierzy mi pan?

– Wierzę Aniu, wierzę.

Askaniusz zrobił krótką pauzę, zmarszczył czoło i odezwał się ponownie.

 – Słuchaj, nie chce cię dłużej męczyć przypominaniem tych okropnych chwil kiedy byłaś porwana. Obiecasz mi coś?

– Co tylko pan chce – odpowiedziała bez chwili namysłu Ania.

– Pod żadnym pozorem nie próbuj bawić się tym co w tobie tkwi. Gdybyś czuła coś dziwnego, natychmiast mi o tym powiedz. Proszę cię o to, bo … – Askaniusz zająknął się. – … bo naprawdę cię lubię. Bardzo. Wciągnąłem cię w nasz świat, i czuję się za ciebie odpowiedzialny. Tyle już przeszłaś w ciągu tak krótkiego czasu od kiedy się znamy.

Ania znów patrzyła na mężczyznę w ten niezwykły sposób, który go rozbrajał.

– Obiecujesz Aniu? – zapytał przełykając ślinę.

– Obiecuję – odparła kiwając głową.

– Idź teraz do siebie. Jutro czeka nas ciężki dzień.

Dziewczyna wstała z fotela, ruszyła do wyjścia, ale zatrzymała się z ręką zawieszoną nad klamką. Askaniusz, widząc, że ma zamiar coś powiedzieć, uprzedził ją.

– Do zobaczenia jutro rano.

Ania otworzyła drzwi i wyszła.

 

Wymyślone przez Stana Richardsona zejście do tunelu sprawdziło się znakomicie. Zespół badawczy w łatwy sposób znalazł się w podziemnej hali. Główny cel jaki sobie postawili, to próba znalezienia źródła zasilania. Rozpoczęli od dokładnych oględzin starożytnego ekranu, na którym niedawno mieli okazję oglądać fascynujący zapis video. Wykonany z nieznanego materiału, okazał się monolitem, sprawiającym wrażenie, że uruchamia się w jakiś wręcz magiczny sposób. Nie znaleźli nic, co przypominałoby element dostarczający energię. Prześwietlili płytę, co również nie przyniosło rezultatu. Po zjedzonym na powierzchni szybkim posiłku, zastępującym obiad, zabrali się po południu za badanie siedziska, które zdolna była obsługiwać tylko Klaudia. Podobnie jak w przypadku ekranu, nie znaleźli nic, co pomogłoby im zbliżyć się choć odrobinę, do rozwiązania tajemnicy zasilania. Trwające do wieczora prace zakończyły się więc fiaskiem.

Następnego dnia ekipa przeniosła się do sąsiedniej, olbrzymiej hali. Była ona zupełnie pusta, a jedyny interesujący element mieścił się na sklepieniu. Było to kilkanaście okrągłych otworów. Ich budowa wskazywała na to, że można by spróbować wcisnąć kamienne elementy w głąb. Jednak nieprzewidywalne skutki takiego zabiegu sprawiły, że musieli z niego zrezygnować. Było to wykonalne tylko przy użyciu specjalnego robota, którym niestety nie dysponowali w tej chwili. Ewentualne zniszczenie maszyny, byłoby nieporównywalnie mniejszą stratą, niż narażanie ludzkiego życia.

Gdy po dwóch dniach prac zebrali się wieczorem, Askaniusz i pozostali Paphnuti doszli do wniosku, że więcej nie uda im się odkryć w halach. Podjęli decyzję, że jutro przed południem zajmą się zamaskowaniem wejścia do tunelu i jego zabezpieczeniem. Po obiedzie wszyscy mieli zacząć się pakować i wieczorem zaplanowano opuszczenie Palenque. Podobnie jak wcześniej, postanowili zostawić trzech pracowników, którzy mieli monitorować na bieżąco sytuację wokół starożytnego kompleksu. Pobyt w meksykańskim mieście jednak na długo pozostanie wszystkim w pamięci. Badania nie okazały się przecież zupełnym fiaskiem. Dysponowali zapisem niesamowitego filmu, który zarejestrowali z dziwnego ekranu. Prócz tego, udało się im uwolnić na jakiś czas od Gordona Hoovera i unieszkodliwić głównych członków niemieckiej organizacji V3.

W blasku zachodzącego słońca cała grupa stała na hotelowym parkingu.

– Dawno nie pracowaliśmy tak długo w piątkę – odezwał się Rafael.

– To prawda – zgodził się Anhal. – Czas jednak wracać do codziennych zajęć.

– Dziękuję wam za wszystko – odezwał się Askaniusz. – Po powrocie na Karaiby zbadamy dokładnie zapis filmu. Zrobimy kopie. Powiadomię was jak wszystko będzie gotowe.

– Film czekał setki, może tysiące lat, poczeka jeszcze trochę – mówił Rafael. – Odpocznij Askie. A potem zajmij się swoją młodą podopieczną. Pamiętaj, że jest ona też sporą zagadką.

– Pamiętam o tym.

– A więc do następnego razu – powiedział milczący dotąd Steve Adams.

Pożegnali się. Rafael, Anhal, Steve oraz Karim zniknęli, wracając na swoje kontynenty. Pozostali wsiedli do samochodów i po chwili ruszyli w stronę lotniska.

Gordon Hoover siedział zrezygnowany na łóżku w swoim pokoju hotelowym w Tuxtla Gutierrez, gdzie wylądował znikając z Palenque. Nie był już młodzieniaszkiem, i czuł się poobijany na skutek upadku po impulsie jakim go potraktowano. Znów mu się nie udało. Było tak blisko. Dziewczyna stała tam, jego wymarzona od lat zdobycz, dzięki której mógłby wreszcie zrealizować swoje plany. Westchnął, wstał i zaczął pakować do kieszeni kilka drobiazgów, które zostawił na stole. Parę minut później podchodził już do hotelowej recepcji aby się wymeldować. Wyszedł z budynku, poszukał ustronnego miejsca w pobliżu jednego ze sklepów i … zniknął.

 

 

KONIEC TOMU PIERWSZEGO

Koniec

Komentarze

Cześć.

Prawie 330 tysięcy znaków według LibreOffice.

Teraz pomyśl przez chwilę nad czymś takim.

Tyle znaków ma przeciętna książka (może nawet grubsza, nie mam pewności). Sądzę, że jakaś część forumowiczów Cię nie zna. I zakładasz, że będzie chciała poznać, czytając przez ileś godzin tekst, którego nikt i nic nie rekomenduje.

Czy widzisz już, że na własne życzenie tracisz iluś tam czytelników?

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Cześć! Tak źle, tak nie dobrze, jak mówi popularne powiedzenie. Wczoraj wrzuciłem tekst rozbity na rozdziały. Każdy rozdział osobno. Jest 15 rozdziałów, więc było 15 tekstów. Po paru minutach dostałem dwie uwagi, że „co to za wrzucanie tylu części na raz”, że należy opublikować całość. Trudno poczekam, może jednak ktoś to przeczyta. Tekst, nazwijmy to w ogromnym cudzysłowie „powieść”, próbowałem już publikować w paru miejscach na różne sposoby, we fragmentach, krótszych, lub dłuższych. Pisano: owszem ciekawy, ale lepiej żeby było go więcej, bo nie do końca można poznać fabułę itd. Sam już nie wiem co robić. Napisałem „Instruktora” i chcę się z nim podzielić, poznać opinie, uwagi… Jest to długi tekst, zdaję sobie sprawę, ale tak się w mojej głowie zrodził i takim go jednak pozostawię. Co będzie, to będzie. Pozdrawiam

HPL, bądź cierpliwy, niebawem odwiedzę Instruktora. :)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

HPL-u, fajnie, że jesteś, mam nadzieję, że tym razem zostaniesz na dłużej. Fajnie też, że się odezwałeś, wyjaśniłeś kulisy umieszczenia tutaj tekstu; bez tej informacji, przy wczorajszym tempie publikacji sprawiałeś wrażenie nieźle zakręconego freaka ;) Byłoby jeszcze lepiej, gdybyś skreślił kilka słów o opowiadaniu (powieści?) w okienku przedmowy.

Informuję lojalnie, że nie przeczytam – nie takich rozmiarów tekstu szukam w internecie. Ale ktoś inny na pewno spróbuje zmierzyć się z Twoją propozycją.

Jeżeli starczyło Ci konsekwencji w tworzeniu tak długiej narracji, prawdopodobnie masz w zanadrzu też krótsze teksty. Kilu osobom udało się wypromować swoje nazwiska w ramach portalu i teraz publikują duże rzeczy. Ale zaczynali od małych form.

Powodzenia!

Magia i paranormalne umiejętności we współczesnych czasach – no cóż, nie jestem zwolenniczką takich kombinacji, chyba że rzecz jest logiczna, ciekawa i świetnie napisana.

Po lekturze jednego rozdziału nie będę wypowiadać się o treści, bo przeczytałam za mało. Natomiast wykonanie pozostawia sporo do życzenia – źle zapisujesz dialogi, nie wszystkie zdania są dostatecznie czytelne, interpunkcja mocno niedomaga, jest sporo powtórzeń – np. od momentu gdy dziewczynki wychodzą ze sklepu, do chwili wypadku, chyba trzy razy piszesz, że dźwigają ciężką torbę.

W wolnych chwilach postaram się czytać kolejne rozdziały, ale nie obiecuję, że stanie się to szybko.

 

Po­kry­ty drew­nem bu­dy­nek, ze spa­dzi­stym da­chem… – Co to znaczy, że budynek był pokryty drewnem? Czy był murowany i obłożony deskami?

 

Tylko nie­wiel­ki napis na fron­cie in­for­mo­wał o jego prze­zna­cze­niu. W se­zo­nie tu­ry­stycz­nym w nie­wiel­kim wnę­trzu… – Powtórzenie.

 

chwi­lę póź­niej znów oblał je le­ją­cy się z nieba żar. – Nie brzmi to najlepiej.

Może: …chwi­lę póź­niej znów objął je/ spłynął na nie le­ją­cy się z nieba żar.

 

Ru­szy­ły wolno w stro­nę Klasz­to­ru… – Dlaczego klasztor jest napisany wielką literą?

 

be­to­niar­ka prze­je­cha­ła nie­mal ocie­ra­jąc się o niego. Po­jazd je­chał dalej… – Powtórzenia.

 

Kaja, która z tru­dem dźwi­ga­ła trzy­ma­ną część torby… – Nie wydaje mi się, by można dźwigać część torby. Dziewczynki wspólnie dźwigały jedną torbę z zakupami. To ciężar zakupów rozkładał się na dwie osoby.

 

póź­niej zo­ba­czył roz­pry­sku­ją­ce się pacz­ki cukru, mąki… – Rozprysnąć może się np. szklane naczynie, jeśli upadnie na posadzkę. Torebki cukru i mąki zwyczajnie pękną, a zawartość się wysypie; z mąki uleci tumanek pyłu.

 

– Po­ru­szaj pal­ca­mi – po­wie­dział – Po­wo­li.– Po­ru­szaj pal­ca­mi – po­wie­dział. – Po­wo­li.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

„Warto było. Jed­nak warto.” – po­my­ślał.„Warto było. Jed­nak warto”.Po­my­ślał.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu. Po kropce, nowe zdanie rozpoczynamy wielką literą.

 

– Noo … do­brze. – Zbędna spacja przed wielokropkiem. Ten błąd pojawia się wielokrotnie w dalszej części tekstu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za komentarz i uwagi o błędach. Pierwszy rozdział już poprawiony. 

Może teraz spróbuj sam wyszukać i poprawić przynajmniej niektóre błędy w dalszych rozdziałach, np. w zapisie dialogów, polikwiduj powtórzenia, zbędne spacje. Może uda Ci się poprawić interpunkcję, tak żeby zdania były czytelniejsze.

Raczej nie licz, że wskażę Ci błędy w całym, ogromnym tekście.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Też na razie przeczytałam pierwszy rozdział, spróbuję jeszcze czytać po kawałku.

Po korekcie Reg wygląda już całkiem przyzwoicie pod względem technicznym, ale fabularnie szału nie ma. Urban fantasy, magia w mgnieniu oka lecząca złamania, wybrana wyjątkowa nastolatka… Jakby to wszystko gdzieś już było.

Jeśli naprawdę chcesz złapać Czytelnika za jaja, to trzeba zachłannej łajzie dać coś więcej.

Jednak zajrzę jeszcze, może dalej będzie coś mniej sztampowego.

Babska logika rządzi!

Przeczytałem dwa rozdziały.

Moje uwagi odniosę do fragmentów dotyczących relacji dorosłych z dziećmi. 

Często się zdarza, że w wyniku takich prób wychodzi coś w rodzaju “Pan Samochodzik i…”.

U Ciebie niektóre fragmenty brzmią dość infantylnie. Jak lektura dla nastolatków. 

Ale to moje subiektywne odczucie.

Zajrzę tu jeszcze.

Hej! Dziękuję za komentarze i wszelkie uwagi. Postaram się napisać kilka wyjaśnień. Czy uwaga, że tekst miejscami brzmi jak „Pan Samochodzik i…” to zarzut? Ja darzę wielką sympatią książki Nienackiego, i być może nieświadomie jakieś echa „Samochodzików” pobrzmiewają miejscami.

Generalnie niemal każde opowiadanie, powieść sci-fi, czy fantasy jest swego rodzaju bajką. Tak więc ich odbiorcami może być zarówno czytelnik nieco młodszy, jak i starszy (młody duchem). „Instruktor” nie ma ambicji bycia tekstem wybitnie dla dorosłego odbiorcy. W założeniu miał być dość lekki w odbiorze, przeplatany od czasu do czasu ciekawostkami archeologicznymi, powiązany z realnym światem (pojawianie się znanych postaci). 

Nie chciałem, abyś odbierał mój komentarz jako zarzut. To jest tylko moje spostrzeżenie, bo sam przeczytałem chyba wszystko Nienackiego, Szklarskiego i paru innych. Wyrosłem na tym i dlatego dostrzegam miejscami ten styl. 

Osobiście jestem pod wrażeniem, bo trzeba mieć dużo samozaparcia i wyobraźni, aby napisać utwór na ponad 300k ;-)

Spodziewałam się kontynuacji i rzeczywiście, trochę jej było, a potem nastąpiła kompletna, dość zaskakująca zmiana dekoracji. Mam nadzieję, że im dalej, tym będzie ciekawiej.

Nadal zdarzają się usterki w zapisie dialogów.

Niektóre zdania wydają mi się dość sztywne i tak: zamiast: Myśli Ani natychmiast skierowały się w stronę piątkowego spotkania z Askaniuszem. – wolałabym: Ania natychmiast pomyślała o piątkowym spotkaniu z Askaniuszem.  Zamiast: Skierował się więc w stronę wyjścia, jednak zatrzymał się tuż przy drzwiach. – proponuję: Ruszył do drzwi, jednak zatrzymał się nim wyszedł.

 

Kiedy Ania opowiedziała już matce zgrabnie wymyśloną historyjkę na temat zakupów, szybko pobiegła do swojego pokoju. Usiadła na obrotowym krześle stojącym przy biurku komputerowym. Zrzuciła klapki ze stóp i zaczęła się kręcić jak szalona. Kiedy już wykonała kilkadziesiąt obrotów, zakręciło się jej w głowie i spadła na podłogę. Leżała, myśląc o tym, co zdarzyło się parę godzin temu. – Zakładam, że rozmowa z mamą mogła trwać najwyżej pół godziny i że odbyła się tuż po powrocie Ani do domu. Potem, jak piszesz, dziewczyna pobiegła do pokoju, gdzie kilkadziesiąt razy obróciła się na krześle, spadła zeń i teraz leży, rozmyślając o zdarzeniu. Czy na pewno zdążyło minąć parę godzin od wypadku?

Powtórzenia.

 

Kilka lat temu Askaniusz znalazł się w Watykanie na wezwanie niemieckiego Papieża. – …na wezwanie niemieckiego papieża.

Ten błąd pojawia się kilkakrotnie w dalszej części rozdziału.

 

Od lat, każdy nowy Papież otrzymywał od swojego poprzednika pilnie strzeżoną informację… – W jaki sposób zmarły papież przekazywał informację następcy?

 

Jestem jednak pewien, że wasza Świątobliwość… – Jestem jednak pewien, że Wasza Świątobliwość

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za kolejne cenne uwagi. Staram się natychmiast nanosić poprawki. No i cieszę się, że jednak w drugim rozdziale tekst Cię zaskoczył. Pozdrawiam 

Przeczytałam drugi rozdział. Robi się ciekawiej – mamy coś większego, niż ekspresowe naprawianie rannej dziewczynki. Do tego nie wiadomo, co dzieje się w Meksyku. A tajemnice potrafią zaciekawiać.

Babska logika rządzi!

Ja przeczytałam całość.

Widzę problemy z interpunkcją, powtórzenia, to jest do poprawy.

Powiem tak: nie lubię opowiadań z “wyjątkowymi” bohaterami. Nudzą mnie. Z wszystkim sobie radzą dzięki swoim szczególnym umiejętnościom czarodziejskim mocom – to nie zasługuje na podziw. Nie popełniają błędów, a jeśli już, to patrz poprzednie zdanie. Nie lubię postaci “idealnych”. Przez to nie utożsamiam się z nimi, nie kibicuję im, nie obchodzą mnie. Są niewiarygodni. Nie ma takich ludzi.

Ale…

Jestem pod wrażeniem, że stworzyłeś tak długi tekst. Opowiadasz konkretną historię, rozwijasz, kończysz. Przy tym zostawiasz pewne niedopowiedzenie (aczkolwiek, przyznam, przewidywalne w kwestii relacji wiadomo czyich), które pewnie zamierzasz rozwinąć w kolejnej części, to też plus.

Powodzenia w dalszym tworzeniu :)

Przynoszę radość :)

Anet – szacunek!

Z ciekawości, jaki czas?

Nie wiem, czytałam na raty, z przerwami na obiad, mycie okien i takie tam ;)

Przynoszę radość :)

Przeczytałam trzeci rozdział.

Askaniusz ma farta – nie dosyć, że sam utalentowany, to jeszcze co wyjdzie na ulicę, spotyka niezwykłą laskę… Zaczyna się robić nudno i przewidywalnie. Wiadomo, że całe stado wypasionych facetów uratuje dwie kobiety. No bo jak nie?

Nie spodobał mi się początek – nie cierpię, kiedy bohater robi coś, bo jakaś tajemnicza siła go do tego skłania. Wolę, kiedy samodzielnie myśli i podejmuje decyzje.

Babska logika rządzi!

Fajnie, że czytasz kolejne rozdziały. Twoje uwagi są trochę subiektywne (babska logika rządzi :P), wolę to, nie lubię tego…ale w porządku. Przyjmuję wszystko do wiadomości i każdy komentarz doceniam. Pozdrawiam

HPL, przeczytałam trzeci rozdział i pomimo tajemniczego porwania nic mnie tym razem nie zaciekawiło.

Być może będzie to jeszcze miało znaczenie w dalszej części tej historii, ale teraz szczegółowe wymieniania nazw ulic i miejsc Kazimierza nic mi nie mówi. I obawiam się, że, o ile znajdę czas na dalszą lekturę, nic mi nie powie w przyszłości.

 

Wyremontowali ukryty wśród drzew budynek mieszkalny i cieszyli się własnym domem. Stare budynki… – Powtórzenie.

 

ujrzała wychodzącego zza niej … Askaniusza. – Zbędna spacja przed wielokropkiem. Ten błąd pojawia się także w dalszej części rozdziału.

 

Wyglądał jak dżungla. Drzewa i krzewy tworzyły tak gęstą ścianę, że panował tam półmrok. W głębi stał niewielki parterowy dom, wyglądający jak… – Powtórzenie.

 

kępy kwiatów pod oknami, wśród których uwijały się brzęczące owady. – Dlaczego owady uwijały się wśród okien? ;-)

 

Żyła jakby w innej rzeczywistości. Uważała, że nie ma rzeczy… – Nie brzmi to najlepiej.

 

Prawie wszystko było dla niej oczywiste. Klaudia była niezwykłą osobą. – Powtórzenie.

 

Starzy kupili córuni mieszkanko – Brak kropki na końcu zdania.

 

Po chwili podjechało czerwone Volvo.Po chwili podjechało czerwone volvo.

Markę auta piszemy małą literą.

 

w epoce dawnych Faraonów… – Dlaczego faraonów napisano wielką literą?

 

Jej pochodzenie stanowiło zagadką. – Literówka.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za kolejne uwagi. Jeżeli chodzi o fragmenty, w których pojawiają się nazwy ulic Kazimierza, chodziło mi o nadanie treści większej wiarygodności. Tzn. mimo tematyki sci-fi i fantasy, moim zamiarem było jednak uprawdopodobnienie opisywanych zdarzeń, tak żeby czytelnik jednak dał się wciągnąć w fabułę, i mimo jej swego rodzaju bajkowości, uwierzył, że to mogło się wydarzyć :) Czy mi się to udało, to już inna rzecz ;)

Obawiam się, HPL, że jeśli ktoś nie zna danego miasta, tu akurat Kazimierza, wymienione nazwy ulic i charakterystycznych miejsc, nic mu nie powiedzą. Gdy czytam opowiadanie, nie zerkam co rusz do rozłożonego obok planu Kazimierza i nie śledzę, którymi ulicami chadzają bohaterowie, bo nie szukam potwierdzenia wiarygodności ich wyprawy do sklepu, do parku, czy na umówione spotkanie. To nie jest tekst dokumentalny i, moim zdaniem, ważniejsza od wmuszanej mi wiarygodności jest wartka akcja, i świetnie opisane przygody bohaterów.

Mnie te nazwy nie mówią nic, za to skutecznie wytrącają z rytmu, wręcz utrudniają lekturę.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Będę jednak bronił fragmentów z nazwami ulic. Uważam, że nie ma w tej kwestii jakiegoś natłoku. Jeśli Cię to rozprasza, to trudno. Bardzo cenię sobie wszystkie Twoje uwagi, nie we wszystkim jednak dam się podporządkować i tego akurat nie zmienię. Piszę to oczywiście z całą sympatią. Wiem, że jestem początkującym amatorem, jednak Kazimierz ma być w zamyśle zaakcentowany w tekście. Mógłbym przecież umieścić akcję w jakimś miasteczku „no name”, ale pewnie spotkałbym się w innym komentarzu z uwagami, że zbyt mało jest szczegółów, że opisy nadają większą wiarygodność, itd. Czytelnicy są różni, mają różne gusta…Zobaczymy :) Pozdrawiam

HPL, ależ do głowy mi nie przyszło, byś się komukolwiek podporządkowywał, a już na pewno nie mnie! To Twoja opowieść i o jej kształcie decydujesz wyłącznie Ty. Wszystkie moje uwagi to tylko sugestie i jeśli niektóre z nich uznasz za przydatne, będę się bardzo cieszyć. Zrozumiem, jeśli będziesz wolał pozostać przy własnej wersji, własnych pomysłach. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

OK, czwarty rozdział za mną.

Banda supermenów pojawiła się, zrobiła rozpierduchę, wyszła.

Mam wrażenie, że ta opowieść jest zbyt komiksowa, bohaterowie zbyt wypasieni, żebym mogła się przejąć ich kłopotami. Jak już stwarzasz wypasione postacie, to daj im równie wyczesanych wrogów, żeby potrzymać odbiorcę w niepewności.

Babska logika rządzi!

Przeczytałem na jednym ciągu. Co tam że w szpitalu, przynajmniej umiliło czekanie na operację. Podobało się choć cały czas odnosiłem wrażenie że gdzieś coś podobnego czytałem. Bęc…

W Nekroskopie istnieje Wydział E, gromadka ludzi o zdolnościach para.

Twój tekst jest dobry i przyznam się że oczekiwałbym kontynuacji.

Ps. Dałoby radę dostać to w PDF?

 

Hej Gosthel, dziękuję za miłe słowa :) Nie będę się upierał, że mój tekst jest super oryginalny, na pewno wiele podobnych elementów już gdzieś było, i to nie raz. Ale tak jak napisałem we wstępnej notce, w takim kształcie mi się ta opowieść zrodziła w głowie i tak przelałem ją w słowa. Ciąg dalszy już istnieje w dużej części. Staram się jednak poprawiać go przed publikacją, żeby nie narazić się bardzo dociekliwym krytykom z NF ;) Pozdrawiam

Nowa Fantastyka