- Opowiadanie: Crazyfocus - Masakra na Hennickiej ziemi

Masakra na Hennickiej ziemi

Od Autora:

Przeczytanie poniższej notki zalecam dopiero po przebrnięciu przez opowiadanie, zawiera spoilery!

Fragment pochodzi z książki którą aktualnie piszę. Z racji tego, iż jestem winny kilka słów wyjaśnień odnośnie przedstawionego świata, postaram się uogólnić chociażby podstawowy zarys. Wyobraźmy sobie iż w 44 r. p.n.e. Gajusz Juliusz Cezar przeżył senatorski zamach na swoje życie. Wściekły, chwilę potem rozpętał prawdziwe piekło w całym Rzymie, uśmiercając połowę członków senatu wraz z ich rodzinami. Lud ogłosił go równego bogom, przypinając na trwałe przydomek Jowiusza, co w prostym tłumaczeniu znaczyło syna boga. Imperium Rzymskie na łamach kolejnych wieków poszerzało swe granicę poprzez sukcesywne podbijanie ziem od półwyspu iberyjskiego po Bretanię, Galię, Germanię, ze słowiańskimi ziemiami włącznie, tworząc z tych krain protektoraty z niezależną kulturą. Religia ''di indigetes'' bóstw rodzimych stanowiła ogólnie przyjętą i praktykowaną we wszystkich obszarach imperium wiarę. Każda inna religia była tępiona, uznawana z odstępstwo karane śmiercią. Wyznawców przeważnie kamieniowano, chodź w zależności od regionu praktykowano również inne sposoby zadawania śmierci. Akcja powieści toczy się w XVI wieku na terenie protektoratu Polskiego. Bohaterem książki i powyższego opowiadania jest znany z kart biblii Judasz Iskariota, apostoł zdrajca skazany na życie bez duszy. Losy upodlonego apostoła zostaną ukazane szerzej w pełnym wydaniu książki. Książę Bune jest tak naprawdę jednym z demonów piekielnych, dokładnie dwudziestym szóstym biorąc pod uwagę hierarchię podziemnego królestwa.

 

 

Oceny

Masakra na Hennickiej ziemi

1.

Murowana ściana pokryta werdiurą emanującą odcieniami zieleni, brązu i czerni pieczołowicie przedstawiała wycinek lasu ukazany z perspektywy jego twórcy. Uchylone na oścież jedyne okno w pomieszczeniu rzucało długi snop światła na jej centralną część, a dokładnie w pokaźnych rozmiarów malowidło Cervus Elaphus, zwanego przez każdą szlachetnie urodzoną bądź wykształconą osobę jeleniem królewskim, lub panem borów. Wśród chłopstwa i społeczeństwa był on jednak znany jako buchaj, za zabicie którego groziło ćwiartowanie. Autor malowidła ściennego przedstawił je w pozie dumnej z oczami rzucającymi zadziorne spojrzenie każdemu kto weń spojrzał, dodatkowo potęgowanemu przez olbrzymie rozłożyste poroże zwierzęcia. Całość dzieła robiła wrażenie na każdym, który miał przyjemność odwiedzić komnatę hrabiego Morvenna. Mężczyzna siedzący na drewnianym krześle nerwowo przebierał stopami, naprężając żylaste łydki do granic możliwości. Drżącymi rękoma próbował uspokoić rozdygotane kolana, rugając się w myślach za brak posłuszeństwa własnego ciała. Rozdarte poły zabrudzonej koszuli odkrywały jego zarośnięty i wychudzony tors, opadając z obu stron na czarne nogawice. Długie, przetkane nitkami siwizny włosy luźno zwisały na ramionach i twarzy, co łącznie z bujnym zarostem mężczyzny skrzętnie ukrywało jego wiek. W pomieszczeniu mimo otwartego okna dało się wyczuć straszną duchotę, co nie przeszkadzało jednak siędzącemu tu gościowi. Blada twarz i lękliwe spojrzenie wpatrzone w buchaja czekało w napięciu na pana domostwa. Ciężkie, masywne drewniane wrota rozwarły się do wnętrza, rzucając podłużne cienie postaci przestępujących próg komnaty.

– Sulim koniarz, opiekun bydła i trzody rodziny Hennickich. Tchórz, zbieg i morderca. Złodziej, kat szlachecki a przy tym sodomita i wiarołomca. Wilk w skórze owcy. Na Orkusa przyrzekam, że niedługo spotkasz się z nim w całej swej okazałości.– Tęgi i przysadzisty mężczyzna ubrany w białą Jopulę przeszywaną jednostronnie guzikami i narzuconemu weń bordowemu płaszczowi o złotych haftach, wpatrywał się mocno w chłopa. Grubymi, pełnymi pierścieni palcami podrapał się po łysej głowie, dając znać gestem dłoni stojącemu obok żołnierzowi żeby brał się do pracy.

Pomieszczenie wypełnił przeraźliwy krzyk, przechodzący następnie w spazmatyczny szloch. Chłop upadł na kolana, przyciskając twarz do stóp hrabiego nie chcąc ich puścić żadną siłą. Uderzenie, które padło z boku w żebra opiekuna bydła zabrało mu cały tlen z płuc i odrzuciło w kąt izby. Sulim krztusząc się rozpaczliwie próbował zmusić płuca do oddychania, przyciskając rękę do pulsujących z bólu żeber.

– Widać, że nasz mały złoczyńca nie nauczył się jeszcze manier– Hrabia Morvenn rzucił uśmiechnięte spojrzenie w stronę zbliżającego się w kierunku chłopa żołnierza. Ten zastanawiał się przez chwilę czy wyciągnąć miecz z pochwy, jednak parsknął tylko i szybkim ruchem podniósł chłopa za koszulę, nakazując usiąść na krzesło.

– Wiesz koniarzu czemu zostawiłem otwarte okno nie obawiając się, że próbujesz przez nie skoczyć?– Hrabia podszedł kilka kroków i stanął nad trzęsącym się chłopem.

– Bo masz mojego syna panie– Sulim rozdartym rękawem próbował otrzeć wylewające się smarki z nosa.

– To też, to też. Widzisz psi pomiocie, akurat miałem przyjemność pobrać nauki odnośnie Religio Iudaica. Wiem zatem dlaczego twój bóg zabrania targać się na własne życie. Ciekaw byłem czy Henniccy całą służbę nawrócili na swą wiarę, ale przy życiu pozostałeś tylko ty. Nie główkuj się teraz za bardzo parobku, bo śledztwo odnośnie twego pana prowadzono od dawna. Nie wiem, czy mam być ci wdzięczny za rzeź której tam dokonałeś z pomocą osób których imiona mi zaraz podasz. Prefekt domaga się pełnego raportu ze śledztwa ze względu na koneksję zmarłych szlachciców z Legatem Kropolewskim i ja zamierzam mu ten raport sporządzić. Mógłbym teraz nakazać mojemu żołnierzowi aby rozpoczął przesłuchanie od łamania ci palców, wyrywania zębów aż po nabiciu na pal. Istnieje jeszcze druga metoda, łagodniejsza. Opowiesz mi teraz wszystko ze szczegółami. Kto ci pomagał, gdzie się ukrywa, jaki mieliście cel. W przeciwnym wypadku będziesz oglądał z okna tej wieży jak głowa twojego syna dynda na szubienicy. Wybór należy do ciebie.

– Tak panie. Powiem wszystko panie, tylko oszczędź dziecko– Chłop zamierzał rzucić się ponownie pod stopy hrabiego, jednak pulsujące kłucie w boku przypomniało mu żeby tego nie robić– Wszystko zaczęło się trzy dni temu, w przeddzień święta Veiovisa…

 

2.

 

Pani domu, wysoka szlachcianka z długimi blond włosami i ponętnym biustem spacerowała właśnie po zajeździe przed domem, pokrzykując co chwila na służbę i strofując młodego chłopa Rydiana za zasypianie w czasie pracy. Młody parobek, mający nie więcej niż trzynaście wiosen przyjmował wyzwiska z pokorą, co chwile spoglądając z ukosa na przyglądającemu mu się z wściekłością ojca. Sulim obiecał sobie, że jak tylko nakarmi trzodę chlewną wygarbuję nicponiowi plecy. Mimo wszystko dało się wyczuć wspaniały humor pani Anny, małżonki jaśnie pana Walerego Hennickiego. Owszem przechadzała się tu i tam pokrzykując na służbę i parobków od rana, jednak w jej głosie nie było gniewu a głównie troska w dbałości o szczegóły. Nakazała służkom zmienić całą pościel w domu na świeżą. Podjazd do południa miał być odchwaszczony, błoto zasypane piaskiem, okna umyte, konie nakarmione. Kucharki uwijały się jak w ukropie szykując jadło od dwóch dni, sam Sulim dzień wcześniej wyciągnął z piwniczki dwie beczki piwa i jedną wina. Goście mieli zjechać się przed pojawieniem na niebie pierwszych promieni Luny, dokładnie w ostatnim blasku potężnego Sola. Koniarz zajrzał jeszcze raz do zagrody z wierzchowcami, by sprawdzić czy wszystko jest w najlepszym porządku. Walery Hennicki, właściciel 540 jugerów, ziemi Zatuskiej, lasu Marzeskiego, dwóch stawów, pan 19 niewolników wliczając w to służbę i parobków, ojciec kilkuletniej córki Arnetty bawiącej się w ogrodzie na tyłach domu, mąż pięknej Anny, stał jedynie owinięty w przewiewną togę głaskając po chrapach swojego ulubionego wierzchowca.

– Panie przeziębisz się– Koniarz podbiegł szybko z lękiem w głosie.

– Koń to zwierzę najbliższe człowiekowi– Hennicki nawet nie spojrzał w kierunku chłopa– Od zarania dziejów poprzez Bretanię, Germanię, aż po Persję, Egipt i stepy tatarskie to jedyne zwierzę było najwierniejszym przyjacielem żołnierza. Lata podbojów, historii, sztuki, nauki, czy nawet religii nigdy by się nie rozwinęły bez jego pomocy. Zapamiętaj to Sulimie.

– Tak panie, będę pamiętał a teraz nałóż proszę na siebie coś cieplejszego, bo pani Anna nam nie daruję.

Hennicki machnął tylko ręką w geście zrezygnowania co do wykładanej wiedzy dla koniarza, po czym skierował swe kroki w kierunku domu.

Zanim Sulim się obejrzał, wielki Sol prawie całkiem znikł za linią horyzontu. Pierwsze płomienie świec zatliły się w oknach od sali gościnnej i izby kuchennej. Koniarz poszedł jeszcze raz sprawdzić czy wszystkie zagrody na noc są zamknięte, a bydło bezpieczne w środku. Narastający tętent kopyt od strony drogi prowadzącej przez las zwrócił uwagę psów. Bestie sprowadzane przez pana z samej Germanii rzuciły się do ogrodzenia szarpiąc trzymające je łańcuchy. Na podwórzu zbierała się ciekawa gości służba. Kobiety gromadziły się wraz z dziećmi, mężczyźni uspokajali psy, wszyscy czekali na pojawienie się w progu rodziny Hennickich. Walery z żoną Anną oraz córką zeszli ze schodów frontowych, wychodząc naprzeciw pięciorga jeźdźców i krzątającemu się przy nich koniarzowi wraz z synem. Hennicki ubrany w sagum z przypasanym mieczem u boku objął żonę ramieniem, całując ją delikatnie w policzek. Goście w ciszy oddali wierzchowce służbie i poganiającemu ich koniarzowi, kierując się w stronę gospodarzy.

– Witaj Centurionie– Pierwszy z przybyszy podszedł do Hennickiego witając się z nim wojskowym uściskiem za przedramię– Bądź pozdrowiony ty i twoja rodzina.

Walery odwzajemnił uścisk i zapraszającym gestem wskazał wejście do domu.

Pani Anna odeszła na chwilę od męża i nakazała całej służbie o zgromadzenie się w sali biesiadnej. Sulim odprowadził wraz z synem konie do stajni, gdzie przygotowano dla nich wodę i owies, następnie nakazał mu pilnować bydła na noc i doglądać wystarczająco już rozwścieczone psy.

Koniarz wchodząc do gościnnej izby przystanął zauroczony przepychem na stole. Na środku blatu obłożonego zdobionym obrusem postawiono właśnie pieczonego od rana dzika. Obok stały dzbanki z piwem i winem, misy pełne owoców, mięsiwa w tym kaczki i kuropatwy, chleb czarny i biały, tace pełne ciast i słodkich wypieków. Wystawiono najdroższą porcelanową zastawę na specjalne okazje. Sulim zasiadł przy jednym z niewielu wolnych miejsc, gdzie miał doskonałą okazję do przyglądnięcia się gościom. Walery siedział u szczytu prostokątnego, olbrzymiego stołu. Po jego prawicy pani Anna nalewała osobiście wina do kielichów przygotowanych dla gości. Po lewej stronie gospodarza rozsiadł się szlachcic, który przed chwilą się z nim witał. Mężczyzna wygolony niczym tatar z długim warkoczem wystającym z potylicy głowy, przyjął podawany puchar od pani Anny. Lewą rękę przybysza pokrywało mnóstwo tatuaży składających się z nieznanego koniarzowi języka. Sulim nigdy nie widział tak misternie zdobionych wzorów. Długa, czarna broda przecięta podłużną blizną dodawała gościowi mrocznego wyglądu, a szeroki miecz oparty o krzesło raził po oczach ciężko wysadzanymi klejnotami. Koniarz domyślał się, że jest to albo wysoko postawiony szlachcic z duszą rębajły, albo przyjaciel z czasów wojaczki miłościwego pana Walerego. Kolejną postacią obok czarnobrodego był potężnie zbudowany mężczyzna z muskulaturą godną Heraklesa. Ten nie przejmując się wlepionymi w niego oczyma przerażonych dzieci służby, zajadał w najlepsze potężny kawał mięsa. Obok olbrzyma siedziało dwóch bliźniaków, szczupłych i niskich z rysami twarzy godnych Amora, blond kręconymi włosami i pasami pełnymi noży. To oni najbardziej przerażali Sulima. Pod tymi chłopięcymi maskami biło wielkie zło. Ostatnim z przybyłych była kobieta, żylasta lecz piękna niczym bogini Wenus z czarnymi aż po pas włosami. Co chwile kierowała wzrok w stronę opartego o jej krzesło wąskiego miecza.

– Czas wnieść toast za przybyłych gości– Hennicki wstał od stołu z uniesionym pucharem pełnym wina– Wszyscy poszli za jego przykładem, łącznie z dziećmi którym żeby nie było przykro nalano mocno rozwodnionej nalewki z aronii.– Dziś przybył oto na mój dwór stary przyjaciel, którego traktuję jak brata. Za zdrowie jego i towarzyszy– Stuknął się kielichem z czarnobrodym.

Sulim postanowił nie pić wina, więc tylko zmoczył usta dla niepoznaki. Miał słabą głowę co mogło skończyć się jej porannym bólem, nieprzyzwoitym zachowaniem a w gorszym przypadku awanturą. Biesiada trwała w najlepsze, służba bawiła się i częstowała jadłem. Jeden z kucharzy oprócz gotowania posiadał talent grania na lutni czym się oczywiście pochwalił, zachęcając wszystkich do tańca. Hennicki nie zwracał uwagi na ludzi, wciąż zajęty rozmową z czarnobrodym zerkał tylko od czasu do czasu na żonę Anne, która odpowiadała mu uśmiechem. Koniarz zastanawiał się już czy cichcem nie opuścić przyjęcia, gdy wtem jedno z tańczących dzieci padło na deski. Z buzi chłopca pociekła gęsta piana wymieszana z krwią. Chwilę później lawinowo padały kolejne osoby. Gruby Stawiosz który pełnił funkcję głównego kucharza wpadł twarzą do miski z kaszą i kapustą, tak już pozostając. Tańczące pary mdlały trzymając się wciąż za ręce, dzieci nie wstawały z kąta domu pozostając w nieruchomych pozach z drewnianym zabawkami w rączkach. Lutniarz spadł z podestu nabijając się na swój instrument policzkiem, tworząc paskudnie krwawiącą szramę. Sulim jak zahipnotyzowany patrzył na osuwającą się służbę Hennickich. Niektórzy pluli krwią i śliną, inni po prostu wyglądali jakby spali. W ciągu kilku minut nie pozostał nikt świadomy oprócz jego, Hennickich i gości. Koniarz w ostatniej chwili położył głowę na stole udając martwego.

– Nareszcie można przejść do konkretów– Czarnobrody wstał od stołu– Walery ile to już lat, dwieście?

– Dwieście dwa książę– Hennicki podniósł głos i szybko spuścił głowę.

– Tak, dwieście dwa lata. Dużo się wydarzyło przez ten czas. Dobrze pamiętam jak pod Ruzdem błagałeś o życie. Umarłeś wtedy w tym lesie z przebitym bokiem i strzałą w piersi. Zapomniany, odtrącony przez swoich.

– Tak było panie, ty mnie wtedy uratowałeś– Walery ścisnął drżącą dłoń Anny– Wciąż jestem twoim sługą.

– To prawda, służyłeś wiernie. Wiele dusz oddałeś pod moją opiekę, jednak ja cię obdarowałem życiem o wiele dłuższym od zwykłego śmiertelnika. Czego chcesz tym razem?

– Pragnę panie..– głos Hennickiego łamał się z każdą sekundą– Abyś przywrócił do życia mego zmarłego syna, który poległ dwie wiosny temu w czasie najazdu tatarskiego na Rusi.

– A co mi możesz zaoferować w zamian?– Książę położył dłonie na ramionach pani Anny.

– Oddaję ci wszystkie dusze z ciałami które tu leżą. Oddam ci moje włości, pieniądze, wszystko, tylko oddaj nam syna.

– Gdzie córka twoja?

– Na górze. Kazałem Annie uchronić ją przed otruciem.

– Przyprowadź ją zatem Anno– Czarnobrody nachylił się szepcząc szlachciance do ucha.

– Proszę nie!- Kobieta zacisnęła dłoń męża, nie chcąc jej puścić

– Rozmawialiśmy o tym, idź po córkę– Walery wyrwał dłoń z uścisku żony.

Kobieta wróciła po chwili prowadząc za rękę drobną dziewczynkę, która przestraszonymi, zielonym oczami obiegła leżącą służbę w sali.

– Nie bój się dziecko– Książę chwycił małą Arnette pod ramiona sadzając ją obok siebie przy stole– U mnie jesteś bezpieczna– Wyszczerzył krótkie, czarne i ostre zęby– Kompania uczta!!!

To co Sulim zobaczył przypominało piekło w najczystszej postaci. Towarzysze czarnobrodego rzucili się na ciała służby rozrywając je na strzępy. Bracia bliźniacy dopadli dwie leżące obok siebie kobiety i kawałek po kawałku obcinali nożami kończyny. Gdy tych brakło zabrali się za uszy, nosy, powieki. Smakowali kawałki ciała gryząc je i szarpiąc, zaś krew wymieszana z tłuszczem ściekała im po brodzie. Na koniec obcięli dwie piersi jednej z kobiet, przywieszając po jednej do pasa jako trofeum. Muskularny olbrzym wyrwał kawałek miednicy jednego z mężczyzn, wgryzając się następnie w jego wnętrzności. Potężnymi rękoma łamał kolejne kości w ciele trupa, grając tym samym śmiertelną nutę. Najgorsza była jednak kobieta. Ta usiadła obok ciepłych jeszcze zwłok dziecięcych, biorąc w dłonie główkę najmniejszego z nich. Przytuliła do piersi, nucąc cicho jakąś melodię wprost do uszka chłopczyka. Chrzęst odrywanej głowy dziecka przeszył Sulimowi ciało. Kobieta zębami oderwała resztę ścięgien, które kurczowo próbowały zatrzymać głowę przy ciele.

Koniarz nigdy w życiu nie bał się tak jak teraz. Z pod wpół przymkniętych powiek lustrował całe zajście w sali biesiadnej. Ktoś poruszył się obok stolika z misą pełną kiści winogron. Lutniarz trzymając dłonią rozcięty policzek próbował dźwignąć ciężar ciała na jedno z kolan. Blond włosy bliźniak odwrócił momentalnie swą drobną twarz w jego stronę. Nie dał mu tej szansy. Szybkim ruchem doskoczył do chłopa pociągając ostrzem noża po gardle nieszczęśnika, tym samym oblewając swój tors fontanną świerzej krwi. Oblizał wargi czarnym od brunatnej mazi językiem. Sulim zamknął oczy, modlił się w myślach do bogów błagając o cud.

Drzwi od sali biesiadnej uchyliły się do wewnątrz. Świeżo wpuszczony powiew powietrza zamigotał płomieniami w świecach. Próg izby przekroczył wysoki prawie na siedem stóp mężczyzna, lekko przygarbiony z naciągniętym na głowę spiczastym kapturem. Długie,żylaste ramiona pokryte dziesiątkami blizn opadały wzdłuż luźnego płaszcza opinającego ciasno szyję przybysza. Gruby, skórzany pas z zaczepionym weń szelkami mocno wiązał szczupłą talię mężczyzny, spod którego wystawała grawerowana głowica noszonej broni. Przybyszowi towarzyszyła dużo niższa postać, odziana w podobny płaszcz, trzymająca czterostrunowy fidel w dłoniach. Książę strzelił palcami w powietrzu, skupiając uwagę wszystkich na dwojgu intruzach.

– Pomyliłeś domostwa wędrowcze– Książę trącił puchar pełen czerwonego płynu rozlewając zawartość na stole.

Wysoki, szczupły przybysz odgarnął kaptur na plecy, ukazując krótko przystrzyżoną głowę. Twarz mężczyzny przeplatały szerokie, tudzież wąskie blizny niknące aż za karkiem. Grube, siwe brwi z podkrążonymi oczami jako jedyne zdradzały starczy wiek swojego właściciela.

– Przepraszam panie– Starzec dygnął lekko głową na znak przywitania– Podróżowałem ze swym uczniem, gdy usłyszeliśmy dźwięki lutni na tym dworze– Wskazał na niskiego chłopca z instrumentem w dłoniach. Kilkunastoletni muzyk zamrugał skośnymi oczami marszcząc przy tym wysokie i płaskie czoło.– Odjechaliśmy kawałek dalej, gdy bogini Luna przywitała nas nagle swym blaskiem. Postanowiliśmy więc zawrócić i poprosić o nocleg w zamian za uraczenie was naszymi pieśniami.– Starzec delikatnie powiódł wzrokiem po pomieszczeniu, skrzętnie ukrywając wyraz swojej twarzy.

– Dobrze trafiliście jednak chwilę za późno, gdyż przyjęcie właśnie dobiega końca– Książę dłonią omiótł pomieszczenie– Jak was zwać starcze?

– Nazywają mnie pieśniarzem, chodź dla innych znany jestem jako czarny wędrowiec. Mój towarzysz to Jonasz. Wybacz panie za brak taktu z jego strony– Chłopiec nie zwracając uwagi na wszystkich, bezceremonialnie wsadzał palce do nosa oblizując je potem.– Szczeniak dotknięty został od urodzenia jednym z darów Somnusa, przez co żyję na krawędzi życia i snu.

– Czyli jest opóźniony?– Jeden z bliźniaków uśmiechnął się szyderczo.

– Można tak to ująć, chodź wolałbym nazwać go pół śniącym jako oficjalnie przyjęte sformułowanie.– Starzec odpowiedział szorstkim spojrzeniem.

Drugi z bliźniaków dał znać czarnowłosej kobiecie aby stanęła przy drzwiach wyjściowych. Sam tymczasem powolnym ruchem położył rękę na pasie z nożami. Książę wstał od stołu, pogładził po drobnej główce córkę Anny Hennickiej, sięgnął po pięknie zdobiony miecz chwilę ważąc go w dłoni.

– Starczy tych poufałości bycie. Obaj doskonale zdajemy sobie sprawę po co tu przybyłeś– Czarnobrody wycedził przez zęby.

– Wybacz książę, a może Bune? Tak mam się do ciebie zwracać?– Wysoki wędrowiec splunął na deski sali– Możemy załatwić to kulturalnie jak na zawodowców przystało. Tylko ty i ja. Mogę też wyrżnąć jednego po drugim z twojej szajki bunisów, na sam koniec zostawiając ciebie. W obydwóch rozwiązaniach wynik będzie ten sam.

– Myślisz starcze bez duszy, że boję się ciebie i twojego niedorozwiniętego chłopca? Smród twojego ciała tylko drażni moje nozdrza. Jesteś tylko nic nie znaczącą pomyłką tego zapomnianego przez wszystkich samolubnego bożka, który dawno odwrócił się od całej ziemskiej tłuszczy. To my sprawujemy tu władzę, ten świat jest nasz. Ty jesteś tylko jednym z jego błędów, które czasem trzeba rozwiązać.

– Być może.– Starzec wyćwiczonym ruchem wyszarpnął z pochwy długi na ponad pół sążnia, zakrzywiony u szczycie sztychu miecz.

Koniarz wiedział, że nigdy w życiu nie wymarzę z pamięci sceny która toczyła się przed jego oczyma. Bliźniacy jako pierwsi okrążyli z dwóch stron starca, dzierżąc w każdej z dłoni po jednym z noży. Blond włosy, oblepiony na brodzie i szyi chłopską zaschniętą juchą bliźniak, zanurkował na podkurczonych kolanach z prawej strony, próbując ciąć starca pod zagięciem w kolanie. W tym czasie drugi z braci zamarkował opadający cios nożem z góry, by potem zwinnie przejść w boczne cięcie pod pachę. Starzec naparł barkiem na twarz rozpędzonego drugiego bliźniaka, obalając go tym samym na deski. Pierwszy z braci wściekły uciekającym celem, obrócił się na pięcie w stronę wędrowca celując oburącz w jego odsłonięte plecy. Noże gładko przecięły powietrze natrafiając na pustkę. Kątem oka bliźniak zobaczył błysk ostrza, które wchodząc przez jego plecy wyłoniło się tuż nad mostkiem. Głownia miecza przekręciła się. Chrząstnęły kości. Wszystko trwało ułamek sekundy, chodź dla trafionego blondyna wydawało się wiecznością. Pieśniarz szybkim ruchem uwolnił ostrze z przebitego ciała. Bliźniak upadł na kolana chwytając dłońmi wypływające wnętrzności wymieszane z żółcią. Starzec rzucił się w stronę trzymającego za obficie krwawiący nos drugiego z braci. Tamten widząc umierającego brata, próbował niczym pies na czworaka dobiec do swojego pana. W połowie drogi poczuł jak oczy mu mętnieją a ramiona uginają się w łokciach. Pieśniarz niczym wytrawny rolnik koszący zboże ciął bliźniaka po plecach, tnąc tym samym kręgosłup, kręgi szyjne a kończąc na kości potylicznej.

Pół śniący chłopiec zagrodził drogę czarnowłosej kobiecie z mieczem, próbującej doskoczyć do walczącego starca. Ta nie zwracając uwagi na upośledzonego chłopca, cięła na odlew w jego kierunku, próbując jak najszybciej ominąć przeszkodę na swojej drodze. Dziecko uchyliło się przed płaskim uderzeniem, wyrywając z instrumentu przedmiot przypominający długi sztylet z zamocowaną do niego garotą, pełniącą funkcję jednej ze strun. Dźgnął ją prosto nad kolanem. Gdy uklękła łapiąc się za tkwiące w środku ostrze przeskoczył po jej barku za plecy, oplatając strunę wokół szyi. Zaklinowane ostrze w kości udowej pozwoliło na skuteczne naprężenie zaciskającej się na gardle broni. Kobieta puściła sztylet próbując zwolnić uchwyt chłopca. Wierzgała nogami, pluła śliną, drapała. Czuła jak oczy szybko zachodzą jej mgłą. Znieruchomiała z jedną dłonią sięgającą po miecz.

Pieśniarz poczuł silny ból w lewym barku, połaczony z potężnym uderzeniem które odrzuciło go kilka metrów na ścianę. Wielki osiłek szarżował w jego kierunku po raz drugi z wysoko wniesionym ciężkim nadziakiem. Starzec w ostatniej chwili rzucił się w bok, wyciągając sztych w kierunku berserka. Wojownik siłą rozpędu nadział się na długie ostrze, które gładko weszło pod żebra. Wściekły miotał przekleństwami próbując wyszarpnąć kawał żelastwa tkwiącego w jego ciele. W końcu wyszarpnął ostrze razem z grubym płatem skóry i nie zważając na tryskającą obficie krew odrzucił miecz w kąt. Pieśniarz podnosił się właśnie z kolan, gdy ujrzał nad sobą straszną twarz wojownika z wniesioną do ostatecznego ciosu bronią. Czas zatrzymał się nagle w miejscu. Starzec kątem oka spostrzegł przemykającą postać. Chwilę potem padające ciało olbrzyma z ogromna siłą uderzyło o deski sali biesiadnej. Pół śniący oparł kolana o szeroki kark olbrzyma z uśmiechem, wyrywając utkwione w głowie ostrze sztyletu. Państwo Henniccy przyglądali się wszystkiemu z na wpół otwartymi ustami. Czarnobrody z obnażonym mieczem stał nie wzruszony w miejscu i tylko trzęsąca się prawa ręka na głowni miecza, mogła zdradzać kotłującą się w nim złość bądź strach. Pieśniarz podszedł do kąta, chwycił oburącz swój miecz i ruszył w stronę księcia.

– Mówiłem Bune jak to się skończy– Starzec wolnym krokiem zmierzał w stronę czarnobrodego– Z każdym księciem jest tak samo, trzeba wpierw wyrżnąć jego doborowy oddział żeby zrozumiał. Naprawdę nie wiem czego was tam na dole uczą.

– Nieźle walczył ten twój pomocnik.– Książę wskazał spojrzeniem na ocierającego sztylet z kawałków mózgu i krwi chłopaka.– Zaprawdę godne to i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne.– Zaśmiał się szyderczo– Myślisz starcze, że moja śmierć coś zmieni? To jest nasz świat odtrącony apostole! Nawet jeśli polegnę, jutro będziesz musiał się zmierzyć z mnie podobnymi. Wiem czego pragniesz, dam ci to. Przystań do mnie, odzyskasz utracona duszę, staniesz się jednym z nas Judaszu.

– Wiesz co Bune? Kiedyś popełniłem podobny błąd ulegając namowom twojego pana, który wciąż płacę. Dziękuje, nie skorzystam.

– Głupcze!- książę zagryzł do krwi wargi– Przyłącz się do nas. Możesz zakończyć tą chorą krucjatę ku chwalę tego tchórzliwego bożka. Wystarczy jeden pokłon.

Pieśniarz ciął z góry na dół ostrzem wchodzącym tuż nad uchem. Strzaskał cztery trzonowe zęby, wyrwał dolną szczękę z zawiasów opuszczając ostrze aż po obojczyk w którym chwilowo utknęło. Pociągnął miecz do siebie, pozwalając zdziwionemu spojrzeniu księcia na ocenę sytuacji. Ciało padło na deski niczym worek pełen pszenicy. Dopiero w tej chwili obudzony niczym z letargu najjaśniejszy pan na dworze Walery Hennicki złapał za swój miecz próbując zamachu na starca. Pieśniarz ciał jednorącz, przez twarz, bez entuzjazmu. Zalany krwią, trzymający oburącz odpadające płaty skóry twarzy, pan na dworze, właściciel ziemski, morderca kilkunastu służących, próbował zatrzymać szerokimi dłońmi życie które uciekało wraz z liczną ilością krwi. Pani Anna Hennicka wbiła w starca złowieszcze spojrzenie zmieszane lękiem i nienawiścią. Chłopiec zaszedł ja cichcem od tyłu i ukłuł tylko raz, tuż pod jabłkiem Adama. Głowa bezwładnie opadła na stół. Pieśniarz pochylił się nad truchłem księcia, rozdarł poły szaty i zerwał medalion z karku czarnobrodego. Obejrzał dokładnie z każdej strony chowając następnie w poły płaszcza.

– Tatku a co z dziewczynką?– chłopiec wyciągnął spod stołu zapłakaną i roztrzęsioną córkę Hennickich.

– Mówiłem ci tysiąc razy szczeniaku, nie jestem twoim ojcem. Pakuj ją na konia, zostawimy w najbliższym zajeździe.– Pieśniarz rozmasował obolały bark– Wychodzi, że trzeba będzie sprawdzić te zioła które ostatnio zdobyłeś.

– Tatku a opowiesz mi potem jeszcze raz tę historię z krzyżowym panem. Tą w której umarł a potem wstał?

Starzec nie odpowiedział tylko ruszył w stronę wyjścia.

 

 

3.

 

Hrabia gładził kilkudniowy zarost na twarzy, wlepiając zaskoczony wzrok w trzęsącego się koniarza. Pochmurne spojrzenie przerwał ponowny atak płaczu więźnia.

– Jednej rzeczy nie rozumiem.– Hrabia pochylił się nad twarzą przesłuchiwanego– Na Jowisza! Czemu uciekłeś do lasu zamiast przyjść tu i wyznać całą prawdę.

– Bałem się panie. Chciałem uciec z synem jak najdalej stąd.

Hrabia podszedł do werdiury na ścianie, pogłaskał poroże, nie zadowolony strzepnął kurz z palców.

– Jutro przyjeżdża Legat Kropolewski który chcę dokładny raport i przebieg zdarzenia. Jesteś gotów powtórzyć mu to co mi?

– Tak panie, jestem gotów. Powiem wszystko jak było, co do słowa.– Sulim nie zważając na możliwość ponownego kopnięcia od żołnierza rzucił się do stóp hrabiego Marvenna.

– Tak myślałem– Szlachcic wyrwał się z uścisku chłopa i skierował do wyjścia.

Na schodach prowadzących w dół wieży dyszący żołnierz dogonił hrabiego.

– Panie jakie rozkazy?

– Przeszukacie wszystkie okoliczne wsie i zajazdy, chcę tą córkę Hennickich żywcem. Koniarza zrzucić z wieży. Ma to wyglądać na samobójstwo, tylko wieczorem żeby służba się nie zgorszyła. Jutro ma tu być czysto i schludnie jak u samego cesarza w Rzymie. Nie chcę ekscesów przy Kropolewskim.

– A z pieśniarzem i chłopcem panie?

– Z nimi rozprawimy się niebawem. Nie martw się Rodryku, coś czuję że nasz nieznajomy niedługo sam nas odwiedzi.

 

Koniec fragmentu.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Uff.

Pierwsze zdanie i już skomplikowałeś, Autorze.

 

Murowana ściana pokryta werdiurą emanującą odcieniami zieleni, brązu i czerni pieczołowicie przedstawiała wycinek lasu ukazany z perspektywy jego twórcy.

 

Ja to widzę tak: Ściana nagle nabrała osobowości i starannie przedstawia las z perspektywy kogoś, kto ów las stworzył. Oj, podmioty pouciekały. :)

 

Dalej.

Uchylone na oścież jedyne okno w pomieszczeniu rzucało długi snop światła na jej (czyli twórcy? była kobietą? jak wynika z poprzedniego zdania) centralną część, a dokładnie w pokaźnych (może rzucać “na” coś) rozmiarów malowidło Cervus Elaphus, zwanego (malowidło było tak zwane?) przez każdą szlachetnie urodzoną bądź wykształconą (to, że ktoś się szlachetnie urodził, to nie nie znaczy, że wie jak się nazywa jeleń po łacinie) osobę jeleniem królewskim, lub panem borów.

I znów podmioty.

 

Ja bym pisanie książki na jakiś czas odłożył. :)

 

Edit: Dialogi są źle zapisane.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

No chłopie, ale oszukujesz! Ja polecam najpierw zapoznać się z notatką, bo piszesz tam, że to fragment twojej powieści. “O fajnie!”, myślę sobie i rozbijam się na rafie pierwszego zdania. Co tam się dzieje, to już kolega powyżej pokazał. Dalej nie wiem co było, bo wszelka mądrość uczy, że jeśli ktoś pisze powieść i na początek udostępnionego fragmentu wsadza takie zdanie, to szkoda życia na lekturę całości. No niestety, strzał w stopę. Ale plus za oparcie historii na motywach historycznych:)

Tak, za ciekawy "background" mogę dać plusa.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Nowa Fantastyka