- Opowiadanie: Mirowit - Głuchy Bór

Głuchy Bór

Moje pierwsze opowiadanie wrzucone na tą stronę. Chciałbym poznać waszą opinię. Z góry dziękuję. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Głuchy Bór

 Minęła kolejna godzina jak młodzieniec cierpliwie siedział ukryty na drzewie. Był cicho, nie poruszał się wiele, mimo tego, że nie było mu zbyt wygodnie. Obserwował z góry przeciwną ścianę lasu. Pomiędzy nim a drzewami, znajdowała się duża polana. Wysoka trawa lekko kołysała się na wietrze. Wielobarwne motyle latały nad łąką, co jakiś czas przysiadając na kwiatach. Zając wychylił łepek znad trawy, rozglądając się dookoła. Po chwili jego ciało było już niesione przez jastrzębia, który zniknął z oczu chłopaka tak szybko, jak się pojawił. Myśliwy ponownie rozejrzał się po ścianie lasu. Za nią znajdowała się wielka i stara knieja. Ludzie mieszkający w jej sąsiedztwie zgodnie nazywali ją Głuchym Borem. Mówiono, że gdy już ktoś znajdował się w jego granicach, wszystko nagle cichło. Nie było słychać ptaków ani odgłosów leśnych zwierząt. Rzadko kto zapuszczał się w jego głąb, a ci którzy to robili, nigdy nie wracali. Myśliwi którzy polowali na jego obrzeżach, nie dochodzili rannych zwierząt, jeśli te uciekły między drzewa tego starego lasu. Wielu z nich opowiadało różne historie, które miały miejsce podczas ich polowań. Zdzisław jako młokos uwielbiał słuchać ich opowieści. Przerażały go, ale również i fascynowały. Często kiedy nasłuchał się zbyt wiele, bał się nocą zasnąć. Lubił te wszystkie historie. Jednak do czasu. Jego ojciec zaginął podczas polowania. Młodzian dobrze pamiętał chwilę, gdy widział go po raz ostatni. Było to jego jedyne wspomnienie z nim związane.

Ojciec wyszedł z chaty przed wieczorem, przytulając syna na pożegnanie i obiecując mu, że następnym razem weźmie go ze sobą. Zdjął przy tym z szyi naszyjnik zrobiony z fajek dzika i nałożył go synowi. Chłopak z radością ucałował ojca i podbiegł do matki, przytulając się do jej nogi. Mężczyzna wychodząc spojrzał jeszcze na swoją rodzinę. Uśmiechnął się i zniknął za drzwiami. Myśliwy nie wrócił w nocy, nie wrócił też nad ranem. W południe reszta mężczyzn ze wsi poszła go szukać. Szukali go tam gdzie zwykle polował. Przy polanie graniczącej z Głuchym Borem. Miejscowi znaleźli martwego kozła ze strzałą w czaszce, leżącego w starym borze, blisko polany. Dalej jednak nie odważyli się iść. Ojca Zdzisława uznano za zmarłego.

Ze wspomnień wyrwało go ciche trzaśnięcie suchych gałązek. Sięgnął po jedną ze strzał, które położył na gałęzi. Nałożył ją na łuk, i powoli napiął cięciwie. Na skraju lasu stanęła duża łania. Ostrożnie łapała wiatr. Po chwili jednak, zaczęła patrzeć w stronę myśliwego. Miał już oddać strzał, lecz zawahał się. Zza dorosłej łani wyskoczyły dwa małe cielaki. Ostrożnie rozglądały się, stojąc blisko swojej matki. Wkrótce cała trójka poczęła skubać trawę. Co jakiś czas jednak, łania-matka spoglądała w stronę myśliwego. Trochę minęło zanim gromadka zwróciła się w stronę lasu. Zdzisław odczekał jeszcze, aż zwierzęta znikną z polany i zszedł z drzewa. Zdjął cięciwę z łuku i ruszył w stronę wnyk jakie założył wcześniej. Rozejrzał się, ale nie udało mu się nic złapać. Zostawił je, z nadzieją, że przychodząc jutro rano znajdzie w nich jakiegoś zająca. Gdy odchodził, spojrzał jeszcze w stronę Głuchego Boru. Las wydawał się zwyczajny, lecz chłopak nigdy nie miał odwagi stanąć w jego granicach. Odwrócił się i ruszył w stronę domu. Było ledwo po południu. Szedł teraz przez rzadki sosnowy lasek. Pod jego stopami cicho trzaskały gałązki. Leśne ptaki dawały cudowny koncert. W oddali było też słychać stukanie dzięcioła. Las się teraz mocno przerzedził i Zdzisław słyszał szum wartkiej wody. Przeszedł przez małą rzeczkę, w miejscu w którym jego ojciec zbudował kładkę. W oddali widział już pierwsze budynki wsi.

Nagle usłyszał kobiecy krzyk. Z każdym kolejnym krokiem słyszał ich coraz więcej, było coraz głośniej. Głosy należące do starych i młodych. Kobiet i mężczyzn. Spostrzegł dym unoszący się ponad wioską. W nozdrzach poczuł duszny zapach palonej słomy. Był już na tyle blisko, aby zobaczyć przerażonych ludzi, uciekających w różne strony. Widział też sylwetki napastników, którzy uganiali się za miejscowymi, śmiejąc się przy tym i rycząc. Jeden z mieszkańców, siwy już chłop, biegł w stronę Zdzisława. Nagle padł twarzą ku ziemi. W jego plecach znajdowała się strzała. Myśliwy instynktownie położył się, aby nie zostać zauważonym. Odczołgał się szybko do najbliższych zarośli. Wstając na kolana, założył cięciwę na łuk i dobył jednej ze strzał. Naciągnął ją i spojrzał w stronę płonącej osady. Widział płaczące kobiety, ciągnięte za włosy przez obcych wojów. Ich małe dzieci z płaczem biegły za nimi. Większość mężczyzn z wioski próbowała stawiać opór, ale walczyli prawie nie uzbrojeni. Młodych i silnych, napastnicy starali się obezwładnić i spętać. Starszych po prostu zabijano. Myśliwy widział jak jego dobry przyjaciel Dziebor dzielnie stawia opór. Z samą tylko siekierą wyskoczył z rykiem na trójkę napastników. Silnym machnięciem znad głowy, zmiażdżył czaszkę jednego z nich. Obrócił się wywijając bronią. Trafił przy tym drugiego z nich w bok. Siła cięcia była tak wielka, że rozpłatał go w pół. Ostatni z napastników z przerażeniem zasłonił się okrągła tarczą i począł cofać. Dziebor z krzykiem skoczył ku niemu, uderzając toporem. Tarcza wojownika pękła, a on sam, upadł na plecy. Jego broń wypadła mu z ręki. Miejscowy obrońca podszedł do leżącego i obuchem zadał mu mocny cios w czoło. Jego czaszka pękła. Mężczyzna uniósł głowę. Jego postać wyglądała dumnie i potężnie. Po chwili jednak Dziebor opadł na kolana. Drewniana strzała wbiła mu się w pierś. Zdzisław zobaczył jak jego przyjaciel zamyka oczy i upada obok wojownika, którego przed chwilą zabił. Myśliwy skierował swój wzrok na strzelca. Napiął ponownie łuk. Jego dłonie drżały. Strzelił. Po chwili zabójca Dziebora ze strzałą w oku, opadł na ziemię. Strzelec rozejrzał się. Nie dostrzegł już więcej żadnych postaci. Wioska powoli cichła. Kilka chałup płonęło, większość z nich strawił już ogień. Wszędzie leżało pełno ciał mieszkańców wioski, lecz wielu z napastników również dokonało tutaj żywota. Zdzisław miał już wychodzić z kryjówki lecz cofnął się, kiedy usłyszał męskie głosy. Dwoje mężczyzn zbliżało się do zarośli, w których był ukryty. Jak po chwili się okazało, po to, aby załatwić swoje potrzeby fizjologiczne. Chłopak przysłuchał się ich rozmowie.

- Czębor padł. Gościwit też. Za dużo naszych tutaj zginęło. To przecież dopiero pierwsza wieś. Jak mamy tak szybko tracić ludzi, to za dużo nie splądrujemy. - Mówił jeden z nich. Miał mieczy schowany za pasem. Zdzisław pomyślał, że musi być ważną postacią, nie każdego jest bowiem stać na kupno miecza.

- Chyba nikt stąd nie uciekł, co? Mam nadzieje, że gdy napadniemy na podgrodzie Międzyborza, załoga grodu nie będzie tam na nas czekać.

- Nie uciekł. Kilku naszych jest poukrywanych przy drodze. Nikomu nie uda się prześlizgnąć do grodu.

- A lasem? - Zapytał drugi, podciągając spodnie i obracając się plecami do Zdzisława.

- Lasem nikt nie pójdzie. Za bardzo się go boją.

– Czyli nocą będziemy łupić pod nosem żupana Gromisława, a on zanim się zorientuje my będziemy już daleko? Podoba mi się to. - Rzekł wojownik, po czym zaśmiał się szyderczo.

- Nasi żercy rzekli, że Bogowie będą nam dziś sprzyjać. Jutro zaś mamy świętować. Miejmy nadzieję, że mieli rację.

Wojownicy udali się w stronę środka wioski. Zdzisław rozejrzał się jeszcze i zaczął skradać się za nimi. Wkrótce ujrzał resztę grupy oraz zniewolonych mężczyzn i kobiety. Wśród nich była jego matka. Stała z opuszczoną głową, lekko drżąc. Jej postać wyglądała mizernie. Nie płakała jednak wraz z resztą kobiet. Zdzisław miał ochotę rzucić się na przód, ocalić ją, przytulić. Wiedział jednak, że zginąłby na próżno. Nie mógł pomóc matce w ten sposób. Jedyną nadzieją dla niej i reszty nieszczęśników było to, czy uda dostać mu się do grodu. Nagle zobaczył jak podnosi głowę i spogląda w jego stronę. Nie wiedział jednak czy go zauważyła. Po chwili ktoś wydał rozkazy. Tłum zaczął się poruszać i matka zniknęła mu z oczu. Część wojowników poczęła prowadzić ich na wschód, stamtąd skąd przybyli bandyci. Reszta wojska zaczęła szykować się do drogi na zachód, w kierunku Międzyborza. Mogła być ich ponad setka. Po drodze leżało jeszcze kilka wiosek. Zdzisław zdawał sobie sprawę, że czeka je takim sam los jak jego własnej. Postanowił, że chociaż nie uda mu się ostrzec mieszkańców tych wsi, to powinien zdążyć do Międzyborza przed nadejściem wroga.

"Będziesz jednak musiał iść przez Głuchy Bór. - rzekł do siebie w myślach. Ze strachy przełknął ślinę. - No nic. Jakoś to będzie".

Ostrożnie wycofał się z powrotem. Oddalił się już kawałek od całego zgromadzenia, po czym puścił biegiem w stronę boru. Zostawił już za sobą zgliszcza, gdy nagle usłyszał męskie krzyki. Został zauważony. Nie oglądając się za siebie, popędził co tchu. Goniła go trójka, może czwórka wojowników. Jeden z nich, musiał dobyć łuku, gdyż jedna ze strzał wbiła się w drzewo, tuż obok młodziana. Przebiegł przez kładkę i zaczął zbliżać się do polany. Pościg wciąż nie ustępował. Nagle usłyszał tętent końskich kopyt. Jeździec zbliżał się do niego bardzo szybko. Byli już na polanie. Zdzisław odwrócił głowę. Wojownik na koniu był tuż za nim. Szarżował na niego z wyciągniętą dzidą. Odwrócił głowę w kierunku swojego biegu. Wbiegał właśnie między drzewa Głuchego Boru. Usłyszał ogłuszające rżenie konia, wymieszane z krzykiem jeźdźca. Odwrócił się. Koń zatrzymał się przy ścianie lasu, zrzucając przy tym swojego pana. Reszta pościgu zaczęła się już zbliżać. Zdzisław nie czekając na rozwój wypadków, odwrócił się i udał w głąb Głuchego Boru.

Wojownicy widzieli jak chłopak którego ścigali, znika pośród drzew. Mężczyzna który spadł z konia, zdążył już się podnieść. Nie wiedział dlaczego jego wierzchowiec odmówił mu posłuszeństwa. Podszedł do niego i pogłaskał go po łbie. Zwierzę było niespokojne.

- Idziemy za nim? - Spytał jeden z bandy, zwracając się do jeźdźca.

- Idziemy. Jeden zostanie tutaj i popilnuje mego konia.

- Może zaniechać już pościgu za nim. Z tego lasu podobno nikt jeszcze nie wyszedł. - Powiedział najniższy z nich wszystkich, opierając się na włóczni i ze strachem rozglądając się po drzewach.

- No to będziemy pierwsi. Nie pozwolę, aby ktokolwiek nam uciekł i ostrzegł załogę Międzyborza. Ruszamy. - Przemówił jeździec, i śmiało ruszył przed siebie. Reszta wojowników nie bez strachu, podążyła za nim.

Zdzisław nie wiedział jak długo biegnie przed siebie. Nie słyszał za sobą głosów ścigających go wojowników. Przystanął na chwilę i rozejrzał się dookoła. Oddalił się już znacznie od polany, wszędzie wokół znajdowały się tylko wielkie dęby i olchy, gęsto porośnięte mchem. Ich wielkie korony prawie nie przepuszczały światła. Głuchy Bór spowity był w mroku. Zdzisław stracił orientację. Nie wiedział z której strony przybiegł. Wszystkie drzewa wyglądały bardzo podobnie. Runo zaś zdominowane było przez paproć. Jak okiem sięgnąć, cały las porośnięty był paprocią różnych gatunków. Najwyższe z nich sięgały mu do pasa. Gdzieniegdzie, rosły też karłowate brzózki i sosny, które nie miały szans w walce o dostęp do słońca z potężnymi dębami. Myśliwemu zdawało się, że między nimi, co jakiś czas pojawiały się ciemne kształty, lecz gdy kierował swój wzrok w ich kierunku, momentalnie znikały, aby nie pojawić się dopóki patrzył. Kiedy odwracał wzrok, ponownie wydawało mu się, że tam są. Po chwili, te nieznane cienie znajdowały się już między każdym drzewem, na które nie spoglądał Zdzisław. Zamknął oczy, wziął głęboki oddech, po czym powoli wypuścił powietrze. Otworzył oczy, jednak wciąż wydawało mu się, że cienie otaczają go ze wszystkich stron. Ruszył przed siebie, nie wiedząc w jakim kierunku idzie. Wszedł do tego lasu, aby ubiec ludzi którzy zniszczyli jego wioskę. Chciał ostrzec załogę grodu w Międzyborzu przed atakiem ze strony nieprzyjaciela. Wiedział, że tylko w ten sposób może wyzwolić matkę z rąk oprawców. Odwet ze strony wojowników z drużyny księcia Racibora za splądrowanie jego włości nastąpiłby natychmiast. Wtedy ocalono by jego matkę i innych wioskowych. Taki miał plan. Lecz teraz, w tym lesie, jego misja wydawała mu się jakby mało ważna. Była teraz ledwo słyszalnym, odległym echem pośród tej ciszy która wypełniała cały Głuchy Bór. Cisza była wszechobecna. Cisza była jedynym władcą Głuchego Boru. Cisza wypełniała ten stary las i wypełniała też myśliwego. Zdzisław zagłębiał się coraz bardziej. Nie wiedział jak długo idzie, lecz zdawało mu się jakby szedł przez całe życie, a ta wędrówka była jedynym sensem jego istnienia. Był tylko on, las i cisza. Z trudem wydobył z siebie kilka słów, by dodać sobie otuchy, ale nie wiedział jednak czy jego głos rozbrzmiał w eterze, czy słyszał go tylko w swojej głowie. Szedł przed siebie i powoli tracił rozum. Nie zwracał już uwagi na tańczące między drzewami cienie. Nie zwracał również uwagi na coraz bardziej gęstniejącą mgłę. Parł na przód. Bezmyślnie włóczył nogami przed siebie. Coraz wolniej. Wolniej. Nie wiedział już gdzie jest, ani kim jest. Jego głowy nie wypełniały już żadne myśli, nie słyszał swojego głosu w głowie. Była w niej tylko cisza. I nagle, włóczące nogami ciało, runęło w dół, gdyż nie zatrzymało się przed skarpą. Ciało Zdzisława spadło z kilku metrów na dno wąwozu, nie towarzyszyły mu przy tym jednak żadne dźwięki. Nie było słychać odgłosu upadku, ani jęków Zdzisława. Wszystko odbył się w absolutnej ciszy.

Młodzieniec otworzył oczy. Ujrzał wysoko nad sobą korony drzew, gdzieniegdzie przebijały się promienie słońca, które starały się oświetlić ciemny las. Leżał na zimnej ziemi, pośród pogniłych liści. Podniósł się, lecz poczuł silny ból pleców. Rozejrzał się. Był się na dnie wąwozu. Spojrzał ku górze. Ściany parowu były strome, miejscami nawet pionowe. Myśliwy nawet nie próbował się wspinać. Spojrzał to w jedną, to w drugą stronę. Nie pamiętał w jaki sposób się tutaj znalazł.

"Pewnie spadłem z góry, skoro tak bardzo bolą mnie plecy. - pomyślał. Prawą ręką potarł bolące miejsce. - W którą stronę teraz iść".

Oba z kierunków wydawały się mało zachęcające, nie było tutaj niczego, co mogło by wskazywać w którą stronę powinien udać się Zdzisław. W wąwozie było jaśniej niż w pozostałej części lasu, jednak mgła była tutaj gęstsza, pozwalała zobaczyć myśliwemu jedynie to, co jest kilka metrów przed nim. Zrezygnowany chłopak, ruszył przed siebie w jedną ze stron. Szedł, nie wiedząc dokąd zajdzie. Co jakiś czas z mgły wyłaniały się przed nim duże, porośnięte mchem kamienie, karłowate drzewka czy dawno powalone, spróchniałe pnie drzew. Zdzisław rzucał okiem za siebie dość często, zdawało mu się, że ktoś lub coś za nim podąża. Niczego nie mógł dostrzec w tej gęstej mgle, lecz czuł na sobie czyjś wzrok gdy tylko odwracał swój. Przyspieszył krok. Jego głowę coraz bardziej wypełniała myśl o tym, że ktoś za nim jest. Odwrócił się i począł iść tyłem do przodu. Nie widział przed sobą niczego. Nie słyszał niczego. Nagle zdał sobie sprawę z tego, że nie słyszy również szelestu liści w których brodził stopami. Cisza. Zdzisław zatrzymał się. Wpatrywał się przed siebie samemu jednak nie wiedząc dlaczego. Stał tak, wsłuchując się w ciszę. Po chwili zatracił się w niej bez reszty.

Najpierw ją usłyszał. W ciszy rozległo się głośne szczeknięcie. Chłopak aż wzdrygnął się, słysząc ten dźwięk, tym samym wybudzając się z letargu. Po chwili przed jego oczami, ukazała się mała kuna. Zatrzymała się. Zdzisław widział jak zwierzę mu się przypatruje. Nagle znowu wydała przeraźliwy szczek. Poczęła biec w kierunku Zdzisława. Myśliwy myśląc, że chce się na niego rzucić, odruchowo osłonił rękami twarz. Kuna jednak przebiegła obok niego i zniknęła we mgle. Zdzisław powoli ruszył za nią. Jednak po chwili, instynktownie odwrócił się. Niczego nie był w stanie zobaczyć, jednak wyczuwał napięcie w powietrzu. Po chwili przestraszył się. Z mgły zaczęła wyłaniać się postać. Strach sparaliżował Zdzisława, chciał uciekać, ale nie był wstanie. Mógł tylko się przyglądać. Ku niemu powoli sunął człowiek. W ręku trzymał długą włócznie, którą ciągnął za sobą po ziemi. Postać szła do przodu kołysząc się, była lekko przygarbiona. Po paru krokach, Zdzisław ujrzał również twarz tego człowieka. Jego oczy były zamknięte. Wyglądał jakby spał. Był coraz bliżej Zdzisława. Myśliwy chciał krzyczeć, lecz strach chwycił go również za gardło. Śpiący wojownik był już na tyle blisko, aby sięgnąć chłopaka. Wykonał zamach włócznią i już miał przebić ciało Zdzisława, gdy w tym samym momencie rozległ się odgłos, i zza pleców myśliwego kuna skoczyła ku napastnikowi. Zwierzę rzuciło mu się na twarz, gryząc i drapiąc. Chłopak odzyskał panowanie nad sobą. Bez namysłu rzucił się ku wojownikowi, wyrywając mu z włócznie z rąk. Po chwili jej żelazny grot przebił jego ciało. Zdzisław pchnął mocniej, puszczając przy tym broń. Napastnik upadł na plecy. Umierał, nie wydając przy tym żadnego dźwięku. Kuna leśna syknęła na myśliwego i pobiegła w kierunku z którego przybyła. Zdzisław puścił się za nią biegiem. Była szybka, myśliwy ledwo nadążał, we mgle widział tylko jej ogon. Powoli teren zaczął się podnosić, by za chwilę stać się już dosyć stromy. Ogonek kuny zniknął pośród mgły, lecz chłopak wiedział, że wychodzi z wąwozu. Po kilku krokach znowu znalazł się w lesie. Mgła zrobiła się rzadsza. Zdzisław rozejrzał się za zwierzęciem, ale ono przepadło gdzieś pomiędzy drzewami.

"Znowu muszę radzić sobie sam. - pomyślał. Powiódł wzrokiem po drzewach. - Dam radę".

Ruszył niepewnie, rozglądając się na wszystkie strony. Znów zdawało mu się jakby widział poruszające się cienie między drzewami. Starał się o nich nie myśleć. Parł naprzód. Paproć nie rosła tutaj tak gęsto jak w drugiej części lasu. Tutaj runo leśne zdominowane było przez krzaczki czarnych jagód. Zdzisław zatrzymał się, aby się im przyjrzeć. Były dużo większe od wszystkich jakie do tej pory widział, miały też ciemniejszy kolor. Schylił się i zerwał trochę. Głód dał o sobie znać. Zaburczało mu w brzuchu. Nie wiedział jak długo jest w tym lesie, ale musiał spędzić tu sporo czasu skoro zrobił się głodny. Popatrzył na jagody które trzymał w dłoni. Wydawało mu się, że go nawołują. Chciały, aby je spożył. Jego dłoń powoli unosiła się do ust.

"Zjedz je. - usłyszał w swojej głowie".

Zdzisław jeszcze raz spojrzał na owoce. Nagle jedna z nich poczęła wydawać mu się dziwna. Była jeszcze większa, miała małe nóżki i zaczęła się poruszać. Chłopak odruchowo wypuścił garść jagód z rąk. Dziwny głos w jego głowie ucichł. Ruszył przed siebie nie patrząc już na owoce i starając się nie myśleć o głodzie. Począł za to myśleć o swoim zadaniu. O tym, że od tego czy mu się uda, zależy życie jego matki i reszty bliskich mu osób. Przypomniał sobie jej twarz.

"Nie skażę jej na wieczną niewolę. - pomyślał. - Nie pozwolę na to".

Poczuł w sobie siłę. Wiedział, że musi mu się udać. Szedł teraz odważniej, nie rozglądał się zbytnio na boki, ani za siebie. Patrzył w przód, mgła pod jego stopami rozpływała się, jakby bojąc się z nim zetknąć. Pewność siebie biła od niego, kontrastując tym samym z mroczną aurą Głuchego Boru. Szedł tak dość długo, coraz bardziej zagłębiając się w leśne odmęty. Parł do przodu, tajemnicze cienie tańczące między drzewami rozpływały się w powietrzu, gdy młodzieniec się do nich zbliżał. Jego pewność siebie powoli jednak słabła, gdyż wszechogarniająca cisza ponownie zaczęła wdzierać się do jego umysłu. Zdzisław począł toczyć zaciekły bój w swojej głowie. Myślał, skupiał się na swoim zadaniu, wspominał. Nie chciał pozwolić na to, aby znów stracił nad sobą kontrolę. Myślał. Jednak po chwili z głębin jego umysłu, począł do niego docierać głos. Jego głos. Jego myśli. Nakazywał mu się poddać.

"Ta walka nie ma sensu, nigdy nie wyjdę z tego lasu. - pomyślał. - Położę się tutaj i odpocznę trochę".

Zdzisław upadł na kolana. Ukrył twarz w dłoniach i zamknął oczy. Jego umysł znów wypełniła martwa cisza.

"Obudź się. Wstań. - rozkazał głos w jego głowie".

Młodzieniec otworzył oczy. Klęczał, a mgła wokół niego zrobiła się gęstsza. Podniósł się z kolan wziął głęboki oddech i chwiejnym krokiem ruszył przed siebie. Zastanawiał się kto pomógł mu wybudzić się ze snu.

"Czyj był ten głos?" - pomyślał, po czym zaczął zadawać sobie pytania. - Ktoś lub coś bardzo mi pomaga. Najpierw ta kuna teraz to. Czyżby któryś z bogów przejął się moim losem?".

Nagle coś wyrwało go z rozmyślań. Zrobiło mu się zimno. Zatrzymał się i rozejrzał. W tej gęstej mgle dostrzegł wyłaniającą się sylwetkę ludzką. Sunęła powoli w jego kierunku.

"O nie. - przeleciało przez jego głowę. Włosy stanęły mu dęba".

Postać zbliżała się coraz bardziej, a za nią poczęły ukazywać się kolejne. Zdzisław rozejrzał się dookoła. Sylwetki wyłaniały się już z każdej strony. Był otoczony. Spojrzał w stronę tego który pojawił się jako pierwszy. Zamarł.

"To niemożliwe. - jego serce poczęło bić jak szalone".

- Ojcze! - Wykrzyczał w kierunku zbliżającej się do niego postaci. - Ojcze to ja twój syn, Zdzisław. To ja!

Postać zatrzymała się. Choć miała zamknięte oczy, chłopak czuł na sobie wzrok ojca. Wyglądał tak jak w dniu w którym opuścił ich dom. Był wysoki, jego długie włosy były splecione w warkocz. Tylko jego twarz była bardziej blada. Nie gościł również na niej uśmiech.

- To co raz znalazło się w granicach lasu, pozostanie w nim już na zawsze. - Przemówiła cicho postać. Zdzisław zauważył, że głos nie należy do jego ojca. Był zimny i straszny, ale był w nim coś hipnotyzującego.

- Ojcze, to ja. Nie poznajesz mnie?

- To co raz znalazło się w granicach lasu, pozostanie w nim już na zawsze. - Ponownie przemówiła postać tym razem głośniej.

Po chwili znów powtórzył swe słowa. Mówił głośniej, coraz głośniej. Dołączyły do niego również pozostałe postacie. Zdzisław stał pośrodku kręgu złożonego z umarłych ludzi, powtarzających w koło te same słowa. Mówili coraz głośniej. Po chwili ich lament zamienił się w jeden okropny, przeraźliwy krzyk. Krzyk który odbierał ostatki odwagi, taki po którym nawet bogowie postradaliby rozum. Chłopak upadł na kolana. Zakrył uszy i począł płakać. Czuł jak puszczają mu zwieracze. Otworzył usta i krzyczał, tak mu się chociaż zdawało.

"Nie! - rozlegało się w jego głowie".

Po chwili dopiero zdał sobie sprawę z tego, że słyszy własne myśli. Obezwładniający krzyk zniknął. Docierały do niego zaś inne dźwięki, zwykle również przerażające. Jednak po tym co dopiero wypełniło głowę Zdzisława, ryk niedźwiedzia był niczym kojąca muzyka. Otworzył oczy i rozejrzał się. Ogromny niedźwiedź rozrywał na strzępy widmowe postacie. Potężnymi łapami miotał nimi na wszystkie strony. Jednej z nich, wielkimi zębami oderwał głowę od ciała. Inną zaś rozgniótł na miazgę, przygniatając ją swoim cielskiem. Nie namyślając się zbyt długo, chłopak pognał przed siebie co sił, byle by tylko znaleźć się jak najdalej stąd. Nie chciał zostać pożartym przez tą bestie. Gnał, przewracając się co chwila, jednak znów się podnosząc. Ryki bestii powoli cichły w oddali. Ciężko dysząc, Zdzisław opadł na zimną ziemię. Podczołgał się do najbliższego drzewa i oparł się o nie plecami. Przez długi czas nie mógł złapać oddechu. Serce kołatało mu jak szalone. Poczuł też ogromne pragnienie.

"Dobrze, że chociaż już nic nie słychać. - pomyślał. - Jak długo już tutaj jestem? Czy moje zadanie ma jeszcze w ogóle jakiś sens? Wydaję mi się jakbym był tutaj wieczność".

Chłopak spojrzał ku górze. Między koronami drzew było widać niebo.

"Dziwne. Wydaje mi się jakby była wciąż ta sama pora jak wtedy, kiedy wkroczyłem do tego przeklętego lasu. - Jego rozmyślania przerwał chłodny powiew wiatru. - Co to jest?".

Młodzieniec podniósł się i wytężył wzrok. Coś się zbliżało. Chłodny powiew zamienił się w silny wiatr. Z każda chwilą stawał się coraz mocniejszy. Drzewa poczęły wyginać się tak, jakby miały zaraz popękać. Zdzisław począł ledwo trzymać się na nogach. Mrużył oczy, lecz wciąż wpatrywał się w dal. Z hukiem zaczęły spadać gałęzie. Jedna z nich, upadła niebezpiecznie blisko niego. Zerwane liście wirowały na wietrze, smagając chłopaka po twarzy. Ciszę zastąpiło głośne wycie wiatru. Wiatr wył coraz głośniej, a w nim dochodziło ledwo słyszalne wołanie czyjegoś głosu. Głosu, który już wcześniej słyszał.

- Uciekaj.

Zdzisław odwrócił się i począł biec. Biegł najszybciej jak potrafił. Do jego uszy cały czas docierało, ledwo słyszalne wołanie.

- Uciekaj.

Odwrócił głowę. To co ujrzał, przeraziło go. Wielkie dęby poczęły przewracać się tuż za jego plecami. Te które już upadły znikały w wszechogarniającej ciemności. Zbliżała się do niego. Ciemność pochłaniała wszystko. Pędził ile miał tylko sił. Słyszał za sobą huk powalanych drzew. Słyszał je tuż za sobą. Nagle poczuł silne uderzenie w plecy. Upadł na twarz. Jedna z potężnych gałęzi przygniotła go.

- Uciekaj.

Ostatkiem sił wygramolił się spod opadłego drzewa. Odwrócił wzrok. Ciemność. Była przed nim. I nagle z niej wyskoczył potężny jeleń. Zdzisławowi zdawało się, jakby jego poroże emanowało jasnym blaskiem. Biegł ku niemu. Chłopak bez zastanowienia wskoczył na jego grzbiet. Sam nie wiedział jak tego dokonał. Gnali teraz razem, uciekając przed kroczącą za nimi ciemnością. Przed nimi, między drzewami świeciło jasne światło dnia.

"Jeszcze chwila i umkniemy z tego przeklętego miejsca".

Młodzieniec odwrócił wzrok. Ciemność była tuż przed jego oczyma. Czuł jej obecność, była materialna. Dotknęła czubka jego nosa. Zdzisław zamknął oczy. Po chwili wszystko rozpłynęło się w nieprzeniknionej ciemności.

Zbudziło go mocne słońce. Otworzył oczy i zasłonił się ręką. Znajdował się na polanie, wśród wysokich traw i pięknych kwiatów. Leżąc, przez chwilę rozkoszował się ich zapachem. Zaraz zerwał się jednak nagle i rozejrzał wokół. Niedaleko niego znajdował się las.

"Głuchy Bór. - pomyślał. Po chwili przypomniał zaś sobie wszystko".

Zdzisław szybko odwrócił się do niego plecami i ruszył przed siebie. Chciał jak najszybciej dostać się do Międzyborza. Przyspieszył kroku, lecz nie biegł. Miał dziwne uczucie, że nie musi się spieszyć. Przeszedłszy łąki i pola, na horyzoncie dostrzegł pierwszą chatę. Przebył wartką strugę i stanął przed drewnianą chałupą. Przed nią, na drewnianej ławie siedział stary mężczyzna.

- Witaj, starcze. Daleko stąd do Międzyborza? - Zapytał nieznajomego Zdzisław.

- Niedaleko. - Odpowiedział mu krótko starzec.

Młodemu chłopakowi zdawał się on dziwną postacią. Miał długą brodę, ale nie siwą. Wyglądała trochę jak suchy mech. Niej zaś czepiło się kilka listków i gałązeczek. Jego twarz była pogodna, oczy miał zielone. Co najbardziej zadziwiło Zdzisława to to, że pachniał igliwiem oraz żywicą. Chłopak spojrzał na niebo. Słońce znajdowało się wysoko.

- Jaką mamy porę dziadku? - Zapytał chłopak nie kryjąc w swoim głosie obawy.

- Trochę po południu.

Zdzisław zmartwił się strasznie. Musiał spędzić cały dzień w Głuchym Borze. Jego misja się nie powiodła. Spuścił głowę i zamknął oczy. Łzy poczęły spływać mu po policzkach.

-Nie zamartwiaj się, Zdzisławie. Zdążysz do Międzyborza. Nigdy jednak nie wchodź już do Głuchego Boru. Nawet ja, opiekun tego miejsca, nie mam tam żadnej władzy. Idź już i niech radość zagości w twoim sercu. - Usłyszał głos starca i szybko otworzył oczy.

Po nim zaś na ławeczce został tylko mały listek dębu. 

 

 

Koniec

Komentarze

YHM… Nikt się nie kwapi do komentowania, wiec może ja zacznę… :)

 

No niezły kawał roboty odwaliłeś, Mirowit :)

Aż tak się zaciekawiłem losem Zdzisława, że nie wytrzymałem, i skoczyłem do końca mniej więcej w połowie tekstu….

Prim "Corcoran" Chum

Hmmm. Szału nie ma.

Styl jeszcze nie wyrobiony, popełniasz różne błędy. Literówki, interpunkcja, powtórzenia, chropawe konstrukcje, słowa użyte niezupełnie zgodnie z instrukcją obsługi…

Sama fabuła mnie nie urzekła – wydaje się raczej monotonna, dość przewidywalna. Coś chłopakowi pomaga, coś go chce zeżreć, ale nie wiadomo do końca, co to.

Babska logika rządzi!

Zając wy­chy­nął łepek znad trawy… – Zając wychylił łepek znad trawy

Znad trawy mógłby wychynąć cały zając.

 

Wielu z nich opo­wia­da­ło różne hi­sto­rie, które miały miej­sce pod­czas ich po­lo­wań. – Czy oba zaimki są niezbędne?

 

Zdjął przy tym z szyi na­szyj­nik zro­bio­ny z fajek dzika… – Nie brzmi to najlepiej, a ponieważ wiadomo, gdzie nosi się naszyjnik, to może wystarczy: Zdjął przy tym na­szyj­nik zro­bio­ny z fajek dzika

 

Na­ło­żył ją na łuk, i po­wo­li na­piął cię­ci­wie. – Literówka.

 

ru­szył w stro­nę wnyk jakie za­ło­żył wcze­śniej. – …ru­szył w stro­nę wnyków, które za­ło­żył wcze­śniej.

 

za­ło­żył cię­ci­wę na łuk i dobył jed­nej ze strzał. – …za­ło­żył cię­ci­wę na łuk i dobył jed­ną ze strzał.

 

Wi­dział pła­czą­ce ko­bie­ty, cią­gnię­te za włosy przez ob­cych wojów. Ich małe dzie­ci z pła­czem bie­gły za nimi. – Czy dobrze rozumiem, że obcy woje przybyli ze swoimi małymi dziećmi, które płakały i biegły za nimi?

 

Siła cię­cia była tak wiel­ka, że roz­pła­tał go w pół.Siła cię­cia była tak wiel­ka, że roz­pła­tał go wpół.

 

Dzie­bor z krzy­kiem sko­czył ku niemu, ude­rza­jąc to­po­rem. – Wcześniej napisałeś: Dzie­bor dziel­nie sta­wia opór. Z samą tylko sie­kie­rą

Siekieratopór to chyba nie to samo.

 

Jego broń wy­pa­dła mu z ręki. Miej­sco­wy obroń­ca pod­szedł do le­żą­ce­go i obu­chem zadał mu mocny cios w czoło. Jego czasz­ka pękła. Męż­czy­zna uniósł głowę. Jego po­stać wy­glą­da­ła dum­nie i po­tęż­nie. Po chwi­li jed­nak Dzie­bor opadł na ko­la­na. Drew­nia­na strza­ła wbiła mu się w pierś. Zdzi­sław zo­ba­czył jak jego przy­ja­ciel za­my­ka oczy i upada obok wo­jow­ni­ka, któ­re­go przed chwi­lą zabił. My­śli­wy skie­ro­wał swój wzrok na strzel­ca. Na­piął po­now­nie łuk. Jego dło­nie drża­ły. – Nadmiar zaimków. Czy wszystkie są niezbędne?

 

Dwoje męż­czyzn zbli­ża­ło się do za­ro­śli… – Dwóch męż­czyzn zbli­ża­ło się do za­ro­śli

Piszesz o mężczyznach, a dwoje to mężczyzna i kobieta.

 

- Czę­bor padł. Go­ści­wit też. Za dużo na­szych tutaj zgi­nę­ło. To prze­cież do­pie­ro pierw­sza wieś. Jak mamy tak szyb­ko tra­cić ludzi, to za dużo nie splą­dru­je­my. - Mówił jeden z nich.  Czę­bor padł. […] to za dużo nie splą­dru­je­my – mówił jeden z nich.

Źle zapisujesz dialogi. Pewnie przyda Ci się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Miał mie­czy scho­wa­ny za pasem. – Literówka.

Nie wydaje mi się, by za pasem można schować miecz.

 

Tyle na dzisiaj, bo mam wrażenie, że musiałabym siedzieć do rana. Wolę się wyspać, a lekturę dokończę jutro.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opisana historia, niestety, nie należy do odkrywczych. Przygody, których Zdzisław doświadczył w czasie pobytu w tytułowym lesie są typowe dla podobnych opowieści i niczym nie zaskakują. Brakło mi choćby szczątkowych wiadomości o istocie Boru – dlaczego taki był, co sprawiało, że ginęli w nim ludzie, czemu Zdzisław przetrwał?

Głuchy Bór czyta się bardzo źle, albowiem jest napisany, delikatnie mówiąc, nie najlepiej. Bardzo trudno brnąć przez tekst, w którym jest tak wiele różnych błędów, powtórzeń, literówek, fatalnie skonstruowanych i nieporadnych zdań, mnóstwo zupełnie zbędnych zaimków, że o potraktowanej po macoszemu interpunkcji oraz źle zapisanych dialogach i przemyśleniach nie wspomnę.

Poniższe uwagi to tylko cząstka tego, co należy poprawić. By zająć się wszystkimi usterkami, musiałabym wypisać niemal każde zdanie.

Mirowicie, masz przed sobą sporo pracy, ale jestem przekonana, że Twoje kolejne opowiadania będą bardziej satysfakcjonujące.

 

Mam na­dzie­je, że gdy na­pad­nie­my na pod­gro­dzie Mię­dzy­bo­rza… – Literówka.

 

- Nasi żercy rze­kli, że Bo­go­wie będą nam dziś sprzy­jać. Nasi żercy rze­kli, że bo­go­wie będą nam dziś sprzy­jać.

 

Jutro zaś mamy świę­to­wać. Miej­my na­dzie­ję, że mieli rację. – Powtórzenia.

 

Wo­jow­ni­cy udali się w stro­nę środ­ka wio­ski. Zdzi­sław ro­zej­rzał się jesz­cze i za­czął skra­dać się za nimi. – Siękoza.

Może: Wo­jow­ni­cy ruszyli w stro­nę środ­ka wio­ski. Zdzi­sław spojrzał wokół i za­czął skra­dać się za nimi.

 

Zdzi­sław miał ocho­tę rzu­cić się na przód… – Zdzi­sław miał ocho­tę rzu­cić się naprzód

 

Część wo­jow­ni­ków po­czę­ła pro­wa­dzić ich na wschód, stam­tąd skąd przy­by­li ban­dy­ci. –  …tam, skąd przy­by­li ban­dy­ci.

Czy to znaczy, że wojownicybandyci są tym samym?

 

że czeka je takim sam los jak jego wła­snej. – Literówka.

 

"Bę­dziesz jed­nak mu­siał iść przez Głu­chy Bór. - rzekł do sie­bie w my­ślach. Ze stra­chy prze­łknął ślinę. - No nic. Jakoś to bę­dzie". – Literówka.

Źle zapisujesz myśli bohatera. Może przyda się ten wątek: http://www.jezykowedylematy.pl/2014/08/jak-zapisac-mysli-bohaterow/

 

Nie oglą­da­jąc się za sie­bie, po­pę­dził co tchu. – Masło maślane. Czy można oglądać się przed siebie?

Wystarczy: Nie oglą­da­jąc się, po­pę­dził co tchu. Lub: Nie patrząc za sie­bie, po­pę­dził co tchu.

 

Od­wró­cił głowę w kie­run­ku swo­je­go biegu. Wbie­gał wła­śnie mię­dzy drze­wa… – Brzmi to źle.

Może: Spojrzał przed siebie i wbiegł między drzewa

 

Wbie­gał wła­śnie mię­dzy drze­wa Głu­che­go Boru. Usły­szał ogłu­sza­ją­ce rże­nie konia, wy­mie­sza­ne z krzy­kiem jeźdź­ca. – Nie brzmi to najlepiej.

Może: Wbie­gł mię­dzy drze­wa Głu­che­go Boru. Usły­szał donośne rże­nie konia i krzy­ki jeźdź­ca.

 

Zdzi­sław nie cze­ka­jąc na roz­wój wy­pad­ków, od­wró­cił się i udał w głąb Głu­che­go Boru. – Brzmi to tak, jakby udał się z wizytą.

Może: Zdzi­sław, nie cze­ka­jąc na nic, popędził w głąb Głu­che­go Boru.

 

Nie wie­dział dla­cze­go jego wierz­cho­wiec od­mó­wił mu po­słu­szeń­stwa. Pod­szedł do niego i po­gła­skał go po łbie. – Przykład nadmiaru zaimków.

 

Zdzi­sław nie wie­dział jak długo bie­gnie przed sie­bie. – Wystarczy: Zdzi­sław nie wie­dział jak długo bie­gnie.

Czy mógł biec za siebie?

 

Jak okiem się­gnąć, cały las po­ro­śnię­ty był pa­pro­cią róż­nych ga­tun­ków. – …po­ro­śnię­ty był pa­pro­ciami róż­nych ga­tun­ków.

 

nie wie­dział jed­nak czy jego głos roz­brzmiał w ete­rze, czy sły­szał go tylko w swo­jej gło­wie. – Skąd Zdzisław wiedział, co to eter?

 

Parł na przód. Bez­myśl­nie włó­czył no­ga­mi przed sie­bie.– Zwroty naprzódprzed siebie, znaczą to samo.

Proponuję: Bezmyślnie parł naprzód, powłó­cząc no­ga­mi.

 

Jego głowy nie wy­peł­nia­ły już żadne myśli, nie sły­szał swo­je­go głosu w gło­wie. – Powtórzenie.

 

I nagle, włó­czą­ce no­ga­mi ciało, ru­nę­ło w dół, gdyż nie za­trzy­ma­ło się przed skar­pą. – Masło maślane. Czy coś może runąć w górę?

Czy to ciało powłóczyło nogami, czy raczej nogi bezmyślnie niosły ciało?

 

Wszyst­ko odbył się w ab­so­lut­nej ciszy. – Literówka.

 

Był się na dnie wą­wo­zu. – Co to znaczy?

 

nie było tutaj ni­cze­go, co mogło by wska­zy­wać… – …nie było tutaj ni­cze­go, co mogłoby wska­zy­wać

 

Przy­spie­szył krok.Przy­spie­szył kroku.

 

Nie wi­dział przed sobą ni­cze­go. – Idąc tyłem, nie widzimy dokąd zmierzamy, ale widzimy to, co mamy przed sobą, to, od czego się oddalamy.

 

Bez na­my­słu rzu­cił się ku wo­jow­ni­ko­wi, wy­ry­wa­jąc mu z włócz­nie z rąk. – Dwa grzybki w barszczyku.

 

Były dużo więk­sze od wszyst­kich jakie do tej pory wi­dział… – Były dużo więk­sze od wszyst­kich, które do tej pory wi­dział

 

Jego pewność siebie powoli jednak słabła, gdyż wszechogarniająca cisza ponownie zaczęła wdzierać się do jego umysłu. Zdzisław począł toczyć zaciekły bój w swojej głowie. Myślał, skupiał się na swoim zadaniu, wspominał. Nie chciał pozwolić na to, aby znów stracił nad sobą kontrolę. Myślał. Jednak po chwili z głębin jego umysłu, począł do niego docierać głos. Jego głos. Jego myśli. Nakazywał mu się poddać. – Jeszcze jeden przykład zaimkozy.

 

Był zimny i strasz­ny, ale był w nim coś hip­no­ty­zu­ją­ce­go. – Powtórzenie. Literówka.

 

po­wta­rza­ją­cych w koło te same słowa. – …po­wta­rza­ją­cych wkoło te same słowa.

 

Otwo­rzył usta i krzy­czał, tak mu się cho­ciaż zda­wa­ło. – Nie bardzo rozumiem to zdanie.

 

Inną zaś roz­gniótł na mia­zgę, przy­gnia­ta­jąc ją swoim ciel­skiem. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Nie chciał zo­stać po­żar­tym przez be­stie.Nie chciał zo­stać po­żar­ty przez be­stię.

 

Serce ko­ła­ta­ło mu jak sza­lo­ne. – Kołatanie serca jest objawem choroby. Przypuszczam, że w tym przypadku raczej: Serce waliło/ tłukło się/ biło jak sza­lo­ne.

 

Zdzi­sław po­czął ledwo trzy­mać się na no­gach. – Raczej: Zdzi­sław ledwo mógł utrzy­mać się na no­gach.

 

Ciszę za­stą­pi­ło gło­śne wycie wia­tru. Wiatr wył coraz gło­śniej… – Powtórzenie.

 

Do jego uszy cały czas do­cie­ra­ło… – Literówka.

 

Sły­szał za sobą huk po­wa­la­nych drzew. Sły­szał je tuż za sobą. – Piszesz, że słyszał huk, więc w drugim zdaniu: Sły­szał go tuż za sobą.

 

Jedna z po­tęż­nych ga­łę­zi przy­gnio­tła go.

- Ucie­kaj.

Ostat­kiem sił wy­gra­mo­lił się spod opa­dłe­go drze­wa. – Przygniotła go gałąź, więc nie mógł wygramolić się spod drzewa, tym bardziej, że drzewa nie opadają.

 

ucie­ka­jąc przed kro­czą­cą za nimi ciem­no­ścią. Przed nimi, mię­dzy drze­wa­mi świe­ci­ło jasne świa­tło dnia. – Powtórzenia.

 

Mło­de­mu chło­pa­ko­wi zda­wał się on dziw­ną po­sta­cią. – Masło maślane. Chłopak jest młody z definicji.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję za konstruktywną krytykę.

Nie ma tragedii ! Od jakiego czasu piszesz ??

To jest moje drugie opowiadanie.

Zawędrowałam tu z betalisty. Próbowałam na poważnie. Niestety nie dałam rady. Sam pomysł z lasem dałby się wykorzystać do przyzwoitej fantasy, ale wykonanie jest niewiarygodnie złe. Oraz niestety imiona słowiańskie rzadko sprawdzają się w tekście, który ma być wielce na serio…

 

A teraz kawałek, przez który autentycznie turlałam się ze śmiechu, mimo że autor zamierzył go jako budujący nastrój grozy:

 

“Odwrócił się i począł iść tyłem do przodu. Nie widział przed sobą niczego. (…) Wpatrywał się przed siebie samemu jednak nie wiedząc dlaczego.”

 

 

http://altronapoleone.home.blog

Nowa Fantastyka