- Opowiadanie: MPJ 78 - Legendy brokowskie - Tama

Legendy brokowskie - Tama

Kolejna z cyklu. Mam nadzieję, że tym razem choć trochę lepiej mi poszło przy dialogach. W każdym razie, starałem się aby to co “paszczowo” było z małej litery, a szerszy komentarz z dużej.  

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Legendy brokowskie - Tama

 Co można robić nocą na łąkach? Ludzie miewają różne pomysły, zwłaszcza w maju, gdy przyroda aż kipi szczęściem. W taką właśnie noc postanowiłem robić zdjęcia księżyca ślizgającego się po starorzeczach. Wszystko szło dobrze. Pogoda sprzyjała, bezchmurne niebo, leciutki wiatr pieszczący spokojną wodę.

Nagle bez żadnego widocznego powodu tafla zaczęła się burzyć, jakby ktoś w nią wbiegał. Musiały tam padać jakieś ciężkie obiekty bo solidnie pluskało. Ni z tego, ni z owego w wielu miejscach pojawiały się kłęby mgły. Ku mojemu kompletnemu zdumieniu, starorzecze się rozstąpiło, tworząc szlak w stronę ruin pałacu. Powietrze wibrowało od przytłumionych grzmotów, okrzyków, szczęku żelaza. Jakby tego wszystkiego było mało, w zupełnie nienaturalny sposób po jednej stronie przejścia woda zaczęła się piętrzyć. Wtedy dotarło do mnie co widzę.

– Tama – wyszeptałem.

– Tak, to tama.

Gwałtownie odwróciłem się by zobaczyć, kto ze mną obserwuje to niezwykłe zjawisko. W świetle księżyca ujrzałem młodą dziewczynę o długich jasnych włosach. Uśmiechnęła się uroczo widząc moje zaskoczenie.

– Witaj nieznajomy.

– Dobranoc, to znaczy dobry wieczór. – Jak zwykle w towarzystwie pięknych dziewczyn mam objawy skretynienia.

– Może być i dobranoc – zachichotała.

– Biorąc pod uwagę co się tam dzieje. – Wskazałem kłębiącą się wodę i mgłę. – Bałem się, że zobaczę ducha.

– Zapewniam, że nim nie jestem. Na imię mam Mila. – Wyciągnęła rękę w powitalnym geście.

– Marek. – Szarmancko musnąłem ustami podaną mi dłoń.

Musiała biedactwo zziębnąć na tej łące. Nic dziwnego, przecież była ubrana w zwiewną sukienkę. By ją choć trochę ogrzać, jakoś tak odruchowo ją przytuliłem.

– Nie boisz się tego, co się tam dzieje?

– Bać się, nie ma czego. Co roku tak upamiętniamy bitwę, w której brałyśmy udział.

– Brałyśmy? – powtórzyłem automatycznie, tuląc Milę.

– No my rusałki.

– Opowiedz mi o tym.

– Dawno dawno temu miałam brata. Ludzie nazywali go Marcinem. Dla nich jego historia zaczęła się pewnego majowego ranka, kiedy znaleziono go w wiklinowym koszu przed wrotami brokowskiego pałacu myśliwskiego biskupów płockich. Normalnie służba pomstowałaby głośno na wyrodną matkę, co dziecko porzuciła, a cicho na dworzan biskupich, którzy pewnie coś wspólnego mieli z jego poczęciem. Tym razem było inaczej. Miejscowy ekonom, ledwie miesiąc wcześniej został wdowcem. Przy porodzie zmarła jego żona i dziecko. Uznał więc, że Bóg mu w ten sposób stratę wynagradza i wziął chłopaka na wychowanie.

– To pewnie rzadko go spotykałaś. – Tulę ją, by pocieszyć biedactwo.

– Nie było tak źle. Od zawsze ciągnęło go na łąki, nad Bug, Broczysko, do puszczy. Już jako kilkulatek wymykał się z pałacu na wszelkie możliwe sposoby, włączając w to tajne przejściem pomiędzy pałacową studnią, a leśną kaplicą świętej Magdaleny. Łapany podczas takich ucieczek tłumaczył, że chciał się spotkać z matką. Ludzie żegnali się wówczas nabożnie, szepcząc między sobą, iż widocznie nieszczęsna musiała zginąć tragicznie i chce syna pociągnąć za sobą. Nie była to prawda. Marcina, tak jak mnie urodziła rusałka. Nasza rasa składa się wyłącznie z kobiet. Wynikające stąd ograniczenia dotyczące rozmnażania, obchodzimy korzystając z ludzkich mężczyzn.

– Ach tak! – Im bardziej tulę Milę, tym bardziej chcę ją tulić.

– Pewnie nie wiesz, ale z takich związków rodzą się niemal wyłącznie dziewczynki. Chłopcy są rzadkością. Marcin był pierwszym od sześciu wieków. Na dodatek oni po ojcach dziedziczą ludzkie ciało i związane z tym słabości. To dlatego nasza matka, musiała go podrzucić na wychowanie ludziom.

– Twój brat miał ciężko. – Przeciągam rozmowę, by móc być przy niej dalej.

– I tak i nie, choć ekonom nie raz i nie dwa usiłował mu wybić te wypady z głowy. Technicznie rzecz biorąc, operacja ta koncentrowała się tak naprawdę na zupełnie innej niż głowa części ciała. Zabieg dawał jednak krótkotrwałe efekty. Może gdyby miał więcej czasu na pilnowanie chłopaka, skutek byłby lepszy? Problem w tym, że druga żona powiła mu troje dzieci i one też wymagały uwagi.

– To straszne, że nie miał dla niego czasu. – Dziewczyna zrobiła się taka cieplutka.

– Na szczęście w pałacu zamieszkał stary pisarz biskupi. Jego opowieści całkiem skutecznie przykuwały dziecięcą uwagę na całe godziny. Opowiadał zaś o walkach, w których brał udział za młodu oraz czytał tomy „Iliady”, „Odysei” „Pamiętników Cezara”, oraz „Przewagi elearów polskich”. Z czasem też nauczył chłopaka czytać i pisać, tak po polsku jak i po łacinie.

– Twój brat musiał być naprawdę bystry, skoro potrafił się nauczyć tego wszystkiego.

– To fakt, był inteligentny, toteż szybko zauważył, że w towarzystwie zawodowych myśliwych przybrany ojciec bez problemu pozwala mu opuszczać pałac. Korzystał z tej możliwości ile tylko mógł. Niejako przy okazji nauczył się trudnej sztuki podchodzenia zwierza, posługiwania się nożem, łukiem i muszkietem. Wkrótce z pięćdziesięciu kroków, za każdym razem trafiał bezbłędnie w cel wielkości szczura.

– Dużo ich było tych myśliwych? – Boże, jak trudno skupić myśli w towarzystwie tej dziewczyny.

– Zawodowych myśliwych nigdy tu nie brakowało, to oni zapewniali znaczną część wiktuałów podawanych na stołach, planowali biskupie łowy, dbali też by znamienici goście nie wracali z nich bez trofeów.

– A jak to się stało, że rusałki brały udział w bitwie? – Robię co mogę by opowieść trwała i Mila była w moich ramionach.

– A więc było to tak…

 

Uporządkowane życie brokowskich mieszczan i pałacowej służby wywrócił do góry nogami najazd szwedzki. Jesienią, zwycięska armia zostawiła w mieście swój garnizon. W pałacu biskupim rozlokował się kapitan Larsen. Już drugiego dnia po przybyciu wezwał na pałacowy dziedziniec, wszystkich pracujących dla biskupów myśliwych i oświadczył:

– Spotka was zaszczyt służby dla naszego miłościwego króla Karola Gustawa.

– Znaczy jego królewska mość przybędzie tu na łowy? – zapytał jeden z przybyłych.

– Nie – odrzekł Larsen. – Niniejszym zostaliście wcieleni do regimentu pieszego tutejszego garnizonu. Szczegółami wdrożenia was do służby zajmie się sierżant Ribbing.

– Baczność! – ryknął wymieniony.

Ponieważ reakcja na komendę była słaba w ruch poszła pałka. Musztra trwała przez kilka godzin. Dobiegła końca dopiero wówczas, gdy każdy z myśliwych wykonywał rozkazy w ekspresowym tempie.

 

Późną nocą gdy ogniska przygasły, obolały Marcin cicho wstał.

– Co robisz? – spytał Błażej, specjalista od tropienia lisów

– Rezygnuje ze służby dla Szwedów.

– Gdzie pójdziesz? Kraj cały przez nich zajęty – wyszeptał inny myśliwy.

– W lasy się zapadnę i choćby wiek minął, to mnie w Puszczy Białej nie znajdą.

– Proste to nie będzie. Przy bramie warta stoi, a i ten przeklęty Ribbig kręci się po dziedzińcu.

– Mam pomysł. – Marcin szeptem zaczął ujawniać pozostałym chętnym swój plan.

 

Sierżant nie spał. Z doświadczenia wiedział, iż w pierwszą noc po wcieleniu zdarza się najwięcej dezercji. Na usta wyszedł mu złośliwy uśmieszek, kiedy dostrzegł kogoś przemykającego się w stronę bramy.

– Dokąd to, ptaszyno zmierzasz? – rzekł stając na drodze uciekiniera.

– Za mur, za potrzebą?

– Załatw ją pod schodami jak wszys… – Jakaś dłoń zacisnęła mu się na ustach a sztylet poderżnął gardło.

W dwa pacierze później los sierżanta podzielili wartownicy przy bramie. Droga do puszczy była wolna.

 

Bladym świtem Larsen posłał za uciekinierami tuzin rajtarów. Zakładał, iż po wczorajszej musztrze uciekinierzy nie mogli odejść za daleko. Pościg wszedł w las ledwie na sto kroków, kiedy zagrzmiały myśliwskie strzelby. Jeźdźcy spadali z koni niczym dojrzałe gruszki. Rozpaczliwie próbowali odpowiedzieć ogniem, ale nie widzieli atakujących. Strzelali na oślep, a potem ci co przeżyli, rzucili się do ucieczki. Od tego czasu Partia strzelców naszego brata rozrastała się ciągle.

 

Nie wiem jak to się stało, ale moje palce błądzą po ciele Mili. Przerywam jej opowieść delikatnym pocałunkiem. Usta mają delikatny posmak poziomek. Jestem pijany bliskością, ciepłem, zapachem włosów. Boję się, że ją spłoszę więc odzywam się jak zwykle bezsensownie.

– To wtedy powstała tama?

– Ależ skąd, głuptasie. – Boże jak ona seksownie to mówi. – Tama powstała w następnym roku, kiedy łąki były już pokryte kwieciem.

– Jak to się stało? – Na chwilę przerywam całowanie jej szyi.

– Marcin nam opowiadał, że zimą kiedy spałyśmy kapitan Larsen zgromadził w pałacu prawdziwy arsenał. Oprócz tego w dawnej biskupiej kaplicy zrobił skarbiec gdzie znalazło się złoto i kosztowności ściągane z całej okolicy oraz konwojów wozów, wiozących łupy z innych mniejszych miejscowości. Zimą budowano łodzie i tratwy, którymi zamierzano to wszystko zawieźć nad morze i okrętami wysłać do Szwecji. Wiosną, nocą przed załadowaniem zrabowanych skarbów na łodzie, Marcin z kilkoma myśliwymi przedostał się do pałacu tajnym tunelem. Cicho zlikwidowali wartowników i bramą wpuścili do środka pozostałych strzelców, a była ich cała kopa.

– Kopa? Znaczy się w stogu siana się kryli? – Delikatnie głaszczę jej włosy.

– Nie, po prostu było ich sześćdziesięciu – tłumaczy mi Mila. – Liczyli, że przy okazji zabiją Larsona, ale akurat tej nocy był w mieście. Rankiem nad wieżą widokową miast sztandaru ze szwedzkim lwem, powiewał baranek wielkanocny na proporcu procesyjnym. Szwedzki kapitan widząc to, wściekł się i postanowił za wszelką cenę odzyskać złoto. Miał ku temu dość środków, pod jego komendą w mieście i jego okolicy stacjonowało prawie dziewięć setek żołnierzy. Pierwszy atak ludzie mojego brata odparli z łatwością.

– Pewnie im pomagałyście?

– Nie musiałyśmy. Szwedzi jeszcze się nie zorganizowali. Ledwie kilkudziesięciu ich ruszyło na pałac. Biegli groblą od strony młyna na Turce. Chronieni murami myśliwi, szybko zastrzelili kilkunastu, drugie tyle ranili. Reszta w panice uciekła z powrotem do miasta.

– Acha. – powiedziałem niezbyt elokwentnie, przerywając na chwilę całowanie ją w szyję.

– Drugi atak został przygotowany znacznie staranniej. Larson postanowił użyć podstępu. Z zachodu część piechoty, a od północnego wschodu rajtaria miała pozorować natarcie. Lwią część żołnierzy prowadził osobiście. Odczekał aż wszyscy strzelcy mojego brata będą zaangażowani w walkę. Dopiero wówczas wydał rozkaz wyruszenia z kwater na Starym Mieście. Przekroczył przez Broczysko, które wówczas tutaj płynęło, przekradał się ze swoimi wzdłuż nadrzecznych krzaków. Ostrzegłyśmy Marcina, że zostanie zaatakowany przez bród od południa.

– Od południa – powtarzam automatycznie.

– Mój brat postanowił być równie podstępny jak Larson. Wysłał pięciu najlepszych tropicieli podziemnym tunelem do kapliczki świętej Magdaleny. Łowcy wymknęli się z niej do lasu. Każdy z nich był uzbrojony w parę muszkietów i cztery pistolety. Kryjąc się za drzewami dali szybką palbę w bok tych Szwedów, którzy atakowali od zachodu i północnego wschodu.

– Co to dało? – Ciekawość na chwilę góruje nad pożądaniem.

– Uznali, że w lesie są inne oddziały. Na gwałt zmienili front i miast atakować pałac, zaczęli ostrzeliwać zarośla. Marcin mógł wówczas skoncentrować większość strzelców od strony brodu. My też tam czekałyśmy na Szwedów.

– Jesteś taka seksowna i odważna zarazem. Nie bałaś się, że mogą cię tam przypadkiem zastrzelić.

– Głuptasie, przecież nie przybierałyśmy formy materialnej. Kule nic nam nie mogły zrobić. Po prostu zostawiłyśmy tam chmurę feromonów by oszołomić atakujących. Od czasu do czasu na chwilę ukazywałyśmy się żołnierzom, by ich odciągać od pałacu. Dzięki naszym sztuczkom piechurzy wbiegający na bród, potrafili nagle stanąć blokując drogę innym i wystawiając się na kule obrońców. Wśród napastników zapanował chaos. Jedni próbowali z brzegu prowadzić ogień, ale niewiele osiągnęli przeciw chronionym murem myśliwym. Inni parli przez bród, chcąc dostać się do pałacu, niektórzy zawracali uśmiechając się półprzytomnie i wystawiając na strzały. Wielu z nich ginęło, brodząc w wodzie. Atak się załamał, piechurzy poczęli uciekać. Larson stojący dotąd z tyłu, wpadł w szał. Siostry poznały, z czym mamy do czynienia, Szwed był berserkiem. Ruszył do ataku osobiście, pędząc swoich żołnierzy przed sobą. Oni zaś, maszerowali po ciałach swych poległych towarzyszy. Mniej bali się śmierci niż swego dowódcy. Szeptałyśmy Marcinowi w czym rzecz. Na jego rozkaz kliku najlepszych myśliwych wzięło Larsona na cel. Kule jednak zdawały się nie robić na berserku wrażenia. Pierwsi Szwedzi dopadli murów i poczęli rąbać wrota, kiedy jakiś pocisk trafił szalejącego kapitana, znosząc mu pół głowy. Larson padł martwy, to złamało morale najeźdźców. Zaprzestali ataku, uciekając w stronę miasta. Wówczas obrońcy pałacu dostrzegli, iż z ciał napastników na brodzie powstała tama blokująca przepływ wody, a wszystko to dzięki nam rusałkom.

 

Słuchałem jej niezbyt przytomnie. Jakaś trzeźwiejsza część umysłu sugerowała, że głupieję jak ci Szwedzi pod wpływem jej feromonów. Wolałem jednak wierzyć, iż to miłość od pierwszego wejrzenia, a nie jakieś tam feromony. 

Koniec

Komentarze

Opowiedziałeś jeszcze jedną, całkiem zajmującą legendę, a przy okazji dowiedziałam się, do jakże niecodziennego, a nawet nieconocnego spotkania może dojść, kiedy nagle nabierze się ochoty, by fotografować majowy księżyc. ;)

Dialogi prezentują się znacznie lepiej, ale trafiają się jeszcze błędy w zapisie. Zdarzają się także inne usterki.

Ładna i bardzo stosowna ilustracja. ;)

 

Na­zy­wam się Mila.Na imię mam Mila.

 

– Marek. – Szar­manc­ko mu­snę­łam usta­mi po­da­ną mi dłoń. – Jakiej płci jest Marek? ;-)

 

– Mu­sia­ła bie­dac­two zzięb­nąć na tej łące. Nic dziw­ne­go, prze­cież była ubra­na w zwiew­ną su­kien­kę. By ją choć tro­chę ogrzać, jakoś tak od­ru­cho­wo ją przy­tu­li­łem. – To nie jest wypowiedź, więc półpauza jest zbędna.

 

Im bar­dziej tulę Mile, tym bar­dziej chcę ją tulić. – Literówka.

 

krót­ko­trwa­łe efek­ty. Może gdyby miał wię­cej czasu na pil­no­wa­nie chło­pa­ka, da­ło­by to lep­szy efekt? – Powtórzenie.

 

Boże, jak cięż­ko sku­pić myśli w to­wa­rzy­stwie tej dziew­czy­ny.Boże, jak trudno sku­pić myśli w to­wa­rzy­stwie tej dziew­czy­ny.

 

– A jak się stało, że ru­sał­ki brały udział w bi­twie? – Tu chyba miało być: – A jak to się stało, że ru­sał­ki brały udział w bi­twie?

 

– Po­nie­waż re­ak­cja na ko­men­dę była słaba w ruch po­szła pałka. Musz­tra trwa­ła przez kilka go­dzin. Do­bie­gła końca do­pie­ro wów­czas, gdy każdy z my­śli­wych wy­ko­ny­wał roz­ka­zy w eks­pre­so­wym tem­pie.

– Późną nocą gdy ogni­ska przy­ga­sły, obo­la­ły Mar­cin cicho wstał. – W obu przypadkach zbędne półpauzy, to nie są wypowiedzi.

 

Re­zy­gnu­je ze służ­by dla Szwe­dów? – Literówka. Dlaczego na końcu zdania jest pytajnik, skoro to nie jest pytanie?

 

– Gdzie pój­dziesz? Kraj cały przez nich za­ję­ty. – wy­szep­tał inny my­śli­wy. – Zbędna kropka po wypowiedzi.

 

Mar­cin szep­tem za­czął tu­jaw­niać po­zo­sta­łym chęt­nym swój plan. – Co to znaczy tujawniać? ;-)

 

– W dwa pa­cie­rze póź­niej los sier­żan­ta po­dzie­li­li war­tow­ni­cy przy bra­mie. Droga do pusz­czy była wolna. – Zbędna półpauza. To nie jest wypowiedź.

 

Prze­ry­wam jej opo­wieść de­li­kat­nym po­ca­łun­kiem. Jej usta mają de­li­kat­ny po­smak po­zio­mek. Je­stem pi­ja­ny jej bli­sko­ścią, cie­płem, za­pa­chem jej wło­sów. Boje się, że ja spło­szę… – Nadmiar zaimków. Literówki.

 

– Ależ skąd, głup­ta­sie – Boże jak ona sek­sow­nie to mówi. – Brak kropki po wypowiedzi.

 

– Jak to się stało? – na chwi­lę prze­ry­wam ca­ło­wa­nie jej szyi. – Powinna być wielka litera.

 

Zna­czy się w stogu siana się kryli?– De­li­kat­nie głasz­czę jej włosy. – Brak spacji po pytajniku.

 

Lwia część żoł­nie­rzy pro­wa­dził oso­bi­ście. – Literówka.

 

Słu­cha­łem nie­zbyt przy­tom­nie.Słu­cha­łem jej nie­zbyt przy­tom­nie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Poprawki naniesione.

 

Co do płci, to choć jest ogonek “ę” uparcie myli się  z “ą”.

 

Co do ilustracji, jest robiona nad Bugiem i to niemal dokładnie w miejscu wskazanym w opowiadaniu. Jeśli zaś chodzi o rusałki to nie potwierdzam, nie zaprzeczam ;-)  

Cieszę się, że uznałeś uwagi za przydatne.

Sugeruję, byś zachował daleko posuniętą czujność i starał się nie mylić ogonków pozwalających rozróżnić płeć. ;-)

W pełni rozumiem taktowne milczenie w sprawie spotkania rusałki. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Sympatyczne opowiadanko. :-) Historia nawet ciekawa, chociaż częściowo się powtarza… Czy Szwed, czy swój, na rusałkowe feromony reaguje identycznie.

– Acha – powiedziałem

Aha.

Piersi Szwedzi dopadli murów

Jak piersi, to chyba Szwedek? ;-p

Babska logika rządzi!

Poprawki naniesione. 

 

Piersi Szwedek to mogłoby zadziałać lepiej od toporów i muszkietów :D Szkoda ze na to nie wpadłem 

 

 

Mnie niestety opowieść nie przekonała. Może dlatego, że nie znalazłem w niej nic oryginalnego, zaskakującego czy… no, po prostu czegoś, czym historia by się wyróżniła i została w pamięci dłużej niż pięć minut.

Wykonanie też przydałoby się lepsze – przede wszystkim warto wyłączyć generator liczb pseudolosowych, który kieruje stawianiem przecinków. I fajnie byłoby tchnąć nieco więcej życia w dialogi.

Ale jeśli tekst potraktuje się jako taką prostą i ładną opowiastkę w klimatycznym świecie, nie jest wcale tak źle. Nie miałem problemu z doczytaniem do końca i mimo że całość ogólnie nie przypadła mi do gustu, jakaś tam drobna przyjemność z lektury się pojawiła.

Całkiem fajny i przyjemny tekst. Nobla raczej nie będzie, ale historia ciekawa i zgrabnie napisana.

Nowa Fantastyka