- Opowiadanie: mcharazka - Vienna, Tańcząca z Wiatrem

Vienna, Tańcząca z Wiatrem

Drugie z serii opowiadań, które zaplanowałem napisać i opublikować. Życzę miłej lektury, mam nadzieję, że każde kolejne, włącznie z tym, będzie się czytało coraz przyjemniej :)

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Vienna, Tańcząca z Wiatrem

Vienna była córką Horenta, najbogatszego kupca Aneioru, miasteczka granicznego między Terraksą a Rakiją od najmłodszych lat fascynowała się fechtunkiem. Jej starsza siostra i dwóch braci nie podzielało jej zamiłowania – Aena od zawsze śniła o księciu z bajki i spokojnej przyszłości, zaś najstarszy brat Vienny, Deren, poszedł w ślady ojca i już jako szesnastoletni chłopiec otworzył własny sklep. Froney, tylko rok starszy od Vienny, uwielbiał konie i całe dnie spędzał w ojcowej stajni.

Marzenia Vienny zaczęły się spełniać, gdy miała sześć lat. Pewnego wiosennego dnia Horent przyprowadził do domu Emanuela – jednego z najemników, którzy eskortowali jego karawany. Dziewczynka z zapałem trenowała, a Emanuel stał się niemalże nowym członkiem rodziny. Cztery lata później oznajmił on Horentowi, że nie jest w stanie nauczyć Vienny wiele więcej. Od tej pory dziewczyna trenowała sama. Ojciec nie szukał już kolejnego instruktora, zaabsorbowany problemami własnej sieci handlowej, napadanej ostatnimi czasy przez nieuchwytną szajkę. Cała rodzina zajęta była sobą.

Tak minęły dziewczynie kolejne lata życia. Ojciec zajmował się handlem, matka znikała na całe dnie, Aena dbała o siebie i zaczynała odwiedzać bankiety, Deren prowadził własny sklep a Froney zajmował się końmi, prowadząc już niewielką stadninę. Vienna zaś trenowała. Ćwiczyła całe dnie, czasem nawet noce. W chwilach kiedy rodzice dziewczyny przebywali razem, martwili się o córkę, która czasem, nie mając żadnego nadzoru, potrafiła mdleć z przemęczenia.

Gdy skończyła trzynaście lat, jej życie uległo drastycznej zmianie.

Pewnej jesiennej nocy grupa uzbrojonych mężczyzn napadła na posiadłość Horenta. Przewodził im nie kto inny, a Emanuel, były nauczyciel dziewczyny. Postanowiła stawić mu czoła, jednak potężne uderzenie okutej rękawicy szybko przerwało jej starania. Ocknęła się wśród płomieni i ledwo łapiąc oddech, umazana krwią i mokra od łez, pędziła na pamięć ku wyjściu. Po drodze nie widziała jedynie swojej siostry i matki. Sam kupiec oraz jego najmłodszy syn zostali bezlitośnie zaszlachtowani.

Nad ranem pod drzwiami swego domu znalazł ją nieprzytomną Deren. Usłyszawszy całą historię, rozpoczął żałobę oraz pochował zmarłych. Vienna jendak żałobę nosiła tylko na sobie. W sercu dziewczyny zapłonął nieokiełznany ogień, żądza krwi i zemsty, którą opanować mogło tylko spełnienie. Już nie trenowała jako dziewczynka. Nieraz obserwowała ćwiczących najemników, wykorzystując później podpatrzone rozwiązania. Uczyła się jak zabijać. Deren oraz jego żona, Usilia, obawiali się, że dziewczyna nie jest już normalna. Nie odzywała się niemalże w ogóle, niewiele jadła i całe dnie ćwiczyła na podwórzu albo znikała i wracała dopiero wieczorem.

Pewnego dnia zauważył ją Menilijski kupiec. Widząc trenującą dziewczynę, zawołał swych żołnierzy i zapytał, czy nie zechciałaby się z nimi spróbować. Z początku odmawiała, ale w końcu uległa. Wtedy pierwszy raz zdała sobie sprawę z faktycznych efektów jej ostatnich treningów. Żaden ze strażników karawany nie sprawił jej problemów. Gdyby nie drewniane miecze, cała trzynastka zginęłaby w kilka chwil.

Kupiec, widząc to, zapytał, czy nie jest przypadkiem zwana Vienną. Dziewczyna była zaskoczona, że ktoś zupełnie obcy zna jej imię, ale przyznała, że to ona. Oznajmił wtedy, że przekazuje jej najdrogocenniejszą rzecz jaką kiedykolwiek dane było mu posiadać. Dawno temu bowiem dostał od maga, który wypadł z portalu, miecz. Usłyszał także życzenie:

Ostrze otrzymać ma dziewczę, którego serce ciemnością porośnie, lecz nigdy złą myślą skalane nie będzie. Vienna pokona ci wtedy trzynastu. Kiedy to nastąpi, będziesz wiedział…

Vienna, trzymając znajome ostrze w dłoni, uśmiechnęła się pod nosem. To właśnie rycina tej legendarnej broni rozpoczęła jej przygodę z szermierką, sprowadzając na jej serce chęć doskonalenia fechtunku.

– Zabójca Wyjącego Wiatru. – Gdy dziewczyna wymówiła na głos imię, jakie niegdyś tej broni nadano, na zewnątrz wiatr zawył, a pokój kupca wypełnił ogłuszający wicher. Nagła świadomość uderzyła w nią z pełną mocą. Z twarzą skamieniałą ze złości i gniewu popędziła co sił, by powiadomić brata, że odchodzi, wicher bowiem wskazał Viennie kierunek, w którym mogła znaleźć Emanuela i jego szajkę

Ten, gdy tylko zobaczył, że udało jej się znaleźć broń, którą mogła walczyć, starał się przekonać ją do rezygnacji z zemsty. Dziewczyna jednak nie chciała słuchać i ruszyła za głosem wiatru, który gnał przed nią, otaczając ją a także – przede wszystkim – pędził w jej pociemniałym, lecz wciąż dobrym sercu.

Zabójca Wyjącego Wiatru, dawno zaginiony relikt prastarych wojen. Oręż, który podczas Wielkiej Wojny dzierżył Menilijski bohater Tardeten. Według legend trzema szybkimi machnięciami rozbił wrogą armię, liczącą pięć tysięcy żołnierzy, mury obleganej jednocześnie twierdzy, a także położył wszystkie drzewa w pobliskim lesie. Ile prawdy było w tej historii – nikt nie wiedział. Miecz bowiem zaginął wraz z jego właścicielem jeszcze przed zakończeniem wojny.

Aż do teraz. Już niedługo szajka, która podstępem zniszczyła sieć handlową pewnego kupca, a później zaszlachtowała bez litości jego rodzinę oraz uprowadziła żonę i córkę, miała bowiem poznać potęgę dawnych czasów, które nieuchronnie wracały.

Vienna, odnalazłszy obóz, nie zastała tam siostry, a jedynie matkę – całą i zdrową, w ramionach Emanuela. Dziewczyna wpadła niczym huragan, który ją prowadził. W ciągu kilku sekund, nie panując nad gniewem, własną siłą oraz potęgą, jaka spoczęła w jej dłoniach, Vienna wybiła wszystkich za wyjątkiem zdradzieckiej dwójki. Skierowawszy się ku nim wyrzuciła z siebie więcej słów niż przez ostatnie cztery lata. Rozumiejąc, co się stało i co matka tu robiła, wypluła z siebie oskarżenia wobec niej, przeplatając jadowitymi obelgami, po czym szerokim cięciem pozbawiła głów oboje.

Od tamtej pory wędrowała, poszukując ukojenia bólu przeszłości i Aeny, swojej siostry, której los wciąż pozostawał dla Vienny nieznany.

 

 

***

 

Słońce sączyło się delikatnie między starymi, źle dopasowanymi deskami. Przycupnięta między dwoma masywnymi skrzyniami, Vienna czekała, nasłuchując.

Ogromny magazyn należał do jednego z najznamienitszych handlarzy w Venterii. Był też zdecydowanie największym i najlepiej strzeżonym budynkiem w Zarekki, mieście leżącym daleko na północy Kraju Wody. Z zewnątrz nie dobiegały żadne głosy, lecz co jakiś czas dochodziły niewyraźnie z dołu. Dzięki temu miała pewność, że to pod nią znajduje się właściwa część magazynu. Nie miała jednak pojęcia, jak się tam dostać, więc czekała aż ktoś wskaże jej drogę.

Wiedziała, że cierpliwość zawsze popłaca. Gdyby myszkowała, mogłaby sprawić, że ktoś zacząłby podejrzewać lub nawet odkryć jej obecność, a to zapewne wszystko by skomplikowało.

W końcu, po długim, zdającym się wiecznością czasie, do magazynu weszło dwóch roześmianych mężczyzn, prowadzących pijaną kobietę. Vienna podążyła za nimi, osłonięta przed ich wzrokiem ciągnącym się aż do końca rzędem skrzyń.

Pijana kobieta należała do tych, o które mężczyźni zwykle walczyli. Ci dwaj zaś na takich, na których żadna, za wyjątkiem tych, które można było kupić, nawet nie patrzyła. Czerwona suknia balowa, w którą ubrana była kobieta, zupełnie nie pasowała do pory dnia. Dwoje osiłków zaś, bezzębnych i zarośniętych, ubranych było w stroje podróżne.

– Dzie… – zamruczała kobieta, rozglądając się i zataczając. Jeden z mężczyzn roześmiał się, przytrzymawszy ją.

– Dzie ziemy – powiedziała wreszcie, odzyskawszy równowagę. – To nie dom…

– Pewnie, że nie. Idziemy gdzieś, gdzie na pewno ci się spodoba, moja droga – uśmiechnął się jeden z nich, klepiąc ją w pośladek.

Kobieta szarpnęła się.

– Zoztaf! – warknęła, zataczając się znowu po nieudanej próbie odepchnięcia mężczyzny. Teraz obaj się roześmieli.

Vienna, wściekła już do granic możliwości, zaczynała przegrywać walkę ze zdrowym rozsądkiem. Wszystko wskazywało jednak na to, że miała rację. Magazyn był miejscem, w którym można było handlować ludźmi. Uspokoiło ją to trochę. Wiedziała, że uda jej się uratować kobietę i zapewne wszystkich innych porwanych ludzi.

– Otwórz no – rzucił jeden do drugiego, dodając po chwili. – Zara se ją przebadamy, co? Trza sprawdzić, co nam sprzedawać przyjdzie, nie tak, Lakas? – zachrypiał.

Drugi, chyba bardziej tępy, zarechotał tylko, odsuwając jedną z wielkich skrzyń zdecydowanie zbyt łatwo jak na jej gabaryty. Ukazało się wąskie przejście. Mężczyźni, zszedłszy, w jakiś sposób z powrotem przesunęli skrzynię na miejsce.

Vienna natychmiast bezgłośnie przeskoczyła nad oddzielającą ją od tej właściwej skrzynią, ale odczekała jeszcze jakiś czas, po czym pchnęła zaskakująco lekkie pudło.

– Spryciarze – szepnęła do siebie. Zeszła niżej i rozejrzała się. W jedną ze ścian wmontowana była dźwignia, a jej przesunięcie umiejscowiło skrzynie na pierwotnym miejscu, pozostawiając Viennę sam na sam z nieprzeniknionym mrokiem.

Przykucnąwszy nieco, Vienna ruszyła przed siebie nie powodując choćby najmniejszego hałasu.

Wkrótce dotarła do miejsca, które przypominało hol. Urzędująca przy blacie kobieta liczyła coś właśnie. Tuż za jej plecami zwisał podejrzanie skryty sznur, służący zapewne do wzywania pomocy w razie potrzeby.

– Zooostaaaw! – dobiegł ją paniczny wrzask. Poznała, że to głos tej samej kobiety, którą przed chwilą wprowadzono. Serce załomotało jej, a dłonie zaczęły się pocić. Krzyki nie cichły, mieszając się ze śmiechem obu mężczyzn. Licząca kobieta zerknęła tylko w korytarz, uśmiechając się tępo, po czym wróciła do przerwanego zajęcia.

– O ty suko – syknęła Vienna, chwytając za rękojeść Zabójcy. Ledwie wysunęła ostrze, poczuła powiew wiatru. Uśmiechnęła się, wyprostowała i postąpiła krok do przodu.

Znacznie lepiej panowała nad mocą, która bezustannie się w nią przelewała. Niemalże natychmiast stanęła przed kobietą, która odruchowo i nad podziw szybko sięgnęła ku sznurowi. Nim jednak choćby dotknęła grubego, zaplecionego włosia, znieruchomiała i, krztusząc się, popatrzyła na ostrze, niknące gdzieś pod jej podbródkiem. Vienna zaś, nie czekając ani chwili, ruszyła dalej, wyciągając klingę bez żadnego wysiłku.

Dźwięk dzwonu, dobiegający zza jej pleców, zmroził jej krew w żyłach. Odwróciła się natychmiast tylko po to, by ujrzeć, jak kobieta upada, wydawszy z siebie ostatnie, pełne satysfakcji tchnienie.

– Co jest?! Znów se jaja robisz, żeby nam przerwać, Karen? – zawołał ktoś, wychylając się. Zobaczywszy stojącą z obnażonym, zakrwawionym mieczem Viennę, zrobił wielkie oczy i zawołał. – O, kurwa!

Natychmiast popędziła ku niemu. Nim jednak dotarła, mężczyzna złapał nóż i przystawił ostrze do gardła zapłakanej, na w pół świadomej kobiety. Poza dwoma porywaczami, których już wcześniej widziała, był tu jeszcze jeden.

– Rzuć no to! – warknął groźnie. – Rzuć, bo zdechnie!

Vienna zdołała złapać kontakt wzrokowy z zakładniczką. Westchnęła, widząc błagalne spojrzenie. Rozłożywszy ręce na boki, powoli przykucnęła i położyła miecz na podłodze.

– Cofnij no się! – rozkazał natychmiast mężczyzna. Widząc, że słucha, odezwał się do jednego z pozostałych zbirów. – Rusz dupę, nowy, i podnieś tą brzytewkę.

Wezwany chłopak z głośnym westchnięciem, świadczącym zapewne o przetrawieniu przez mózg trudnego polecenia, podszedł i ujął pięknie zdobioną broń.

– Teraz na kolana – syknął mężczyzna, dociskając nóż nieco mocniej. Na szyi więzionej przez niego kobiety pojawiła się kropla krwi.

Vienna zacisnęła zęby z wściekłości. Nawet teraz mogłaby ich pozabijać, ale ryzykowała życie niewinnej osoby. Usłuchała, licząc, że gdy ją zwiążą i uznają za niegroźną, puszczą kobietę. Wtedy mogłaby zaatakować.

– Weź no sznur jaki i zwiąż jej te łapy. – Padł kolejny rozkaz. Młodzieniec bez zadawania zbędnych pytań, choć znów wyczuwalnie przetrawiając polecenie na początku, dość szybko znalazł kawałek sznura i boleśnie szarpiąc, związał Viennie ręce.

– No i teraz… – zaczął dzierżący nóż zbój – to dopiero mamy coś, co, chłopaki?

Roześmieli się wszyscy. Tym razem również i nowy w mig podłapał, o co chodzi. Widocznie tego nie musiał przetrawiać. Młodą wojowniczkę rozdrażniła jego zdolność pojmowania tego, co złe.

– No, kochanie – wyszeptał lubieżnie do ucha trzymanej wciąż przezeń kobiety starszy bandyta. – To ty nam nie będziesz potrzebna, startu do tej laleczki to ty nie masz…

To mówiąc przejechał nożem po jej gardle.

Kobieta patrzyła na Viennę, a wraz z życiem uciekły jej z oczu ostatnie łzy. Łzy przerażenia i rozpaczy.

Vienna wrzasnęła z wściekłości. Drzwi na korytarz trzasnęły głośno, zamykając się.

Dwóch porywaczy spojrzało na nie, czując lekkie ukłucie lęku, ale nie zareagowali.

– Zamknij japę, oszczędzaj się. Zara se pokrzyczysz, a później cię sprzedamy – roześmiał się trzeci z bandytów. – Dawaj ją tu młody, ciesz się, że będziesz drugi! Tamten zaciukał swoją pierwszą.

Młodzieniec podszedł do dziewczyny i podniósł ją.

– Draniu… – wysyczała Vienna. – Mordercy i przygłupy. Głupia byłam, myślałam, że macie jaja na dwie…

Zamilkła na chwilę. Zabójca Wyjącego Wiatru drgnął.

– Kurwa! – wrzasnęła znów, przeskakując saltem nad trzymającym ją za związane z tyłu ręce młokosem, którego silny podmuch wiatru wybił z równowagi. Tuż za nim przyszło samo ostrze.

Przebiło chłopaka na wylot, zatrzymując się o cal od dłoni Vienny. W ogóle tym nie zaskoczona przejechała po nim krępującym ją sznurem. Zawinęła się piruetem wokół zaskoczonego osiłka, chwytając za rękojeść i wyrwawszy okrwawioną klingę, cięła z obrotu, pozbawiając go głowy. W trzech szybkich krokach zbliżyła się do kolejnego. Mężczyzna, cofając, potknął się o własne nogi i przewrócił. Oparty o ścianę zerknął na drgającego jeszcze w konwulsjach chłopaka a chwilę później i jego głowa potoczyła się po podłodze. Vienna, pchnąwszy otwartą dłonią w kierunku ostatniego ze zbirów, wywołała podmuch na tyle silny, że przeleciał przez pół pomieszczenia, zatrzymując się na ścianie.

– Gdzie reszta porwanych przez was ludzi i ten przeklęty targ? – syknęła, przystawiwszy mu sztych do gardła. Spróbowała odegnać kosmyk, który wchodził jej włosy, dmuchając.

Bandyta uśmiechnął się półgębkiem.

– I tak mnie nie zabijesz szmato – rzucił szyderczo. – Gdybyś to zrobiła, straciłabyś trop.

Vienna popatrzyła na niego, robiąc zadumaną minę.

– Masz rację – westchnęła, odsuwając nieco ostrze i znów dmuchając na niesforny kosmyk, warknęła cicho.

Mężczyzna już miał się uśmiechnąć, gdy jego udo eksplodowało bólem. Krew trysnęła mu na twarz, a on wrzasnął. Widział, jak dziewczyna bez mrugnięcia okiem wyciąga z kieszeni koszuli kawałek rzemyka i zebrawszy włosy związuje je w długą, czarną kitkę.

Przyjrzała mu się jeszcze raz i udając zaskoczenie wyrwała ostrze z jego nogi, przydepnąwszy ją najpierw.

– Wybacz! Nie chciałam! – zawołała. – Przecież nie mogę cię zabić, co?

Ostatnie słowa niemalże wypluła. Kucnęła, zrównując się z przerażonym mężczyzną i układając zabójcę na kolanach.

– Mogę, mogę – wyszeptała, gładząc go po twarzy. – Bo kto mógłby mnie powstrzymać, prawda?

Mówiąc ostatnie słowa odepchnęła jego głową, uderzając nią o ścianę. Bandyta zacisnął zęby i spuścił wzrok. Przerażało go spokojne, przyjazne niemal spojrzenie, którym obdarzyła go dziewczyna.

– Nie zabijaj… – wyjąkał. – Ja ci powiem wszystko.

– To gadaj! – warknęła, po czym jej głos znów stał się słodki i miły, choć nijak nie pasował do wypowiadanych słów. – Przecież nie chcesz wystawiać mojej cierpliwości na próbę, prawda, skurwysynu?

– Wywozimy ich do stolicy po sprawdzeniu – wysapał. Vienna skrzywiła się, słysząc to.

– To dziewice nie są droższe?

– A bo kto myślisz patrzy, czy dziewica, czy nie…

– Uff… – Sapnęła dziewczyna. – To mi się nie podoba. Nachędożyłeś się w życiu, nie? – Zapytawszy, wykonała ruch, jakby zamierzała wstać, podpierając się na mieczu. Mężczyzna rozwrzeszczał się niemiłosiernie. Sztych bowiem, zapewne nie przypadkiem, trafił prosto w przyrodzenie bandyty. Ten szarpnął się, co sprawiło, że aż stracił dech z bólu. Twarz Vienny zaś wykrzywił bolesny grymas.

– Powiesz mi jeszcze tylko jedno. Czy odpowiada za to Annaius? – zapytała, gładząc go lekko po rannej nodze.

– Tak… – stęknął. – On wszystkim kieruje. Zostaw mnie już! – Krzyknął, rozpłakawszy się.

Vienna wyrwała ostrze, i ruszyła ku wyjściu. Gdy dotarła do holu, spojrzała na truchło kobiety, która ostrzegła pozostałych. Ze zirytowaną miną trzepnęła się w czoło i zawróciła.

Mężczyzna, słysząc znów coraz głośniejsze kroki, zaczął błagać, by odeszła.

Kiedy już wyłoniła się zza rogu, krzyczał.

Vienna jednak podeszła tylko do zamordowanej przez niego kobiety i ukucnęła.

– Spoczywaj w pokoju, siostro – szepnęła, zamykając jej oczy.

Mężczyzna starał się nie wydać z siebie choćby dźwięku, jakby mając nadzieję, że o nim zapomniała i go nie zauważy.

-Wiesz co… – zaczęła, wstając, po czym cięła na wysokości pasa, pozbawiając go obu nóg i tego, co zostało z jego męskości. – Rozmyśliłam się.

 

 

 

 

 

***

 

 

Podczas prawie dwutygodniowej podróży z Zarekki do stolicy Venterii, La Venette, Vienna miała czas na rozmyślanie. Trop, który podjęła już w obozie Emanuela, mógł wkrótce doprowadzić ją do siostry. Od ponad roku podążała śladem Aeny. Jej wyobraźnia pomogła jej wyzbyć się jakichkolwiek skrupułów podczas przesłuchiwania każdego, kto w jakikolwiek sposób powiązany był z handlarzami niewolników. Wystarczyło, że wyobraziła sobie Aenę gwałconą tak, jak wszystkie inne kobiety trafiające do niewoli. Gdy te myśli do niej wracały, żałowała, że zabiła już matkę, bo nie mogła zrobić tego powtórnie.

La Venette, miasto, którego wiele ulic było zamienionych w kanały, a powszechnym środkiem transportu były tu gondole, robiło wrażenie na każdym. Wysokie, zbudowane z białego marmuru budynki pałacu, pnącego się w samym sercu miasta odbijały wszystko niemalże tak doskonale, jak woda, która je otaczała. Vienna nie pierwszy raz odwiedzała to miasto, ale za każdym razem wrażenie było to samo. Poza tym, choć nikomu się do tego nie przyznawała, uwielbiała pływać gondolą. Czasami opłacała którąś tylko po to, by pływać bez celu przez jakiś czas. Niestety, gdy tylko kładła się na twardych deskach i przymykała oczy, widziała obraz gwałconej Aeny. Poszukiwania siostry stały się dla niej obsesją i nie potrafiła marnować czasu na przyjemności.

Dlatego też teraz skierowała się prosto do tawerny, w której zatrzymywała się od swojego pierwszego pobytu w La Venette. Wszedłszy do dość ponurej, ciasnej, lecz w miarę schludnej głównej izby, rozejrzała się.

W karczmie uznawanej za miejsce, w którym zatrzymywali się tylko łowcy nagród, rzadko dochodziło do awantur. Większość złych charakterów trzymała się od niej z dala, sam karczmarz zaś wiedział wszystko to, co owych łowców mogło interesować.

– Witaj, Vienno! – Zahuczał od baru wysoki, solidnie zbudowany mężczyzna z wygoloną czaszką i długą, nieco niechlujną brodą. Uśmiechnąwszy się promiennie, podszedł i uścisnął rękę dziewczyny. – Czego ci potrzeba, drogie dziecko?

– Czołem, Henry. – Uśmiechnęła się Vienna. – Pokoju. Informacji. Tego, co zwykle.

Mężczyzna roześmiał się rubasznie. Kilkoro z obecnych gości popatrzyło niechętnie na rozgrywającą się przed nimi scenę. Henry bowiem nie należał do ludzi serdecznych. Był skąpym, ponurym i bardzo wrednym człowiekiem. Viennę zaś z niewiadomych przyczyn traktował jak własną córkę.

– Oczywiście. Zaraz wyproszę panów, którzy zajęli twój pokój.

– Nie trzeba – powiedziała, choć wiedziała, że to nic nie zmieni.

– Już ty mi nie mów, co trzeba. Nie pozwolę ci spać w jednym korytarzu z tymi wszystkimi podejrzanymi typami, co tu nocują. Napijesz się? – zapytał.

– Chętnie – odparła. Podeszli do grubego, wyszczerbionego gdzieniegdzie blatu, a Henry sprawnie napełnił jeden ze świeżo wyczyszczonych kufli.

– Trzymaj – rzucił, podając jej spienione piwo. Zaraz też zniżył głos. – No, więc jakich informacji ci potrzeba, dziewczyno? Wiesz coś o siostrze?

– Tak – odpowiedziała, siorbiąc cicho. – Muszę teraz zejść do podziemia. Wkraść się w łaski niektórych brudnych, grubych ryb. Targ niewolników jest tutaj, w La Venette. Zgadnij, kto za niego odpowiada.

– Nie mam pojęcia – odpowiedział karczmarz, mrużąc oczy w napięciu.

– Annaius – szepnęła jeszcze ciszej niż wcześniej.

– Tak myślałem. – Przytaknął mężczyzna. – Zbyt często słyszę to imię. Wiedziałem, że sukinsyn zajmuje się czymś lewym, ale w życiu bym nie przypuszczał, że pod nosem wszystkich cholernych strażników i poborców może prowadzić coś takiego! – Wychrypiał Henry kręcąc głową. – Co planujesz?

– Znaleźć sposób, żeby się tam dostać. Dowiedzieć się, gdzie jest moja siostra… – Vienna zawahała się na moment, a wargi jej zadrżały. – I być może zemścić na każdym, kto skrzywdził ją choćby i w najmniejszym stopniu.

– Rozumiem. Zacznij od slumsów. Rozpowiedz, że jesteś od bogatego szlachcica i szukasz targu. Potrzebujesz nowej zabawki dla twojego pana, bo ostatnią zakatował. – Vienna, słysząc to, skrzywiła się i zacisnęła mocniej zęby, ale pokiwała tylko głową. Zawsze, kiedy stosowała się do wskazówek karczmarza, trafiała tam, gdzie chciała.

– Dzięki. Zaczynam zaraz, nie ma czasu do stracenia. – Dopiła szybko piwo, odstawiając z hukiem kufel i wycierając usta wierzchem dłoni. Westchnęła i spojrzała mu prosto w oczy. – Boję się, Henry – wyszeptała. – Boję się, że już nigdy jej nie zobaczę… – zawahała się na moment. – Albo, że zobaczę ją taką, jak w moich snach…

– Rozumiem. Zajmę się twoimi rzeczami a ty ruszaj, moja droga. Powodzenia.

 

 

 

***

 

 

 

Najbiedniejsza dzielnica La Venette, jak to zwykle bywa, była największą w całym mieście. Tutaj jednak nadmiar wody nie wydawał się ani trochę pozytywny. Wszechobecne błoto, zmieszane z odchodami, uryną, wymiocinami i krwią cuchnęło tak, że niemal każdy zasłaniał twarz, byle tylko choć trochę sobie ulżyć. Nie inaczej było z Vienną. Naciągnęła długi kołnierz koszuli na twarz, zawiązując dwa rzemienie z tyłu głowy, tuż nad upiętymi w kitkę włosami.

Podobny zabieg pozwalał większości obecnych tu osób pozostać anonimowymi. Nie były to pierwsze odwiedziny Vienny w tym nieprzyjaznym miejscu, niejednokrotnie bowiem Henry odsyłał ją tutaj w poszukiwaniu informacji.

Skierowała się tam, gdzie zwykle zaczynała – do owianej złą sławą karczmy, zwanej „Pękniętą Czaszką”. Nazwa wcale nie odbiegała daleko od rzeczywistości, gdyż bójki były tu na porządku dziennym.

Nie zdejmując zasłony z twarzy, podeszła do karczmarza. Tak, jak Henry, i ten był łysym, wysokim mężczyzną. Szerokie bary i długie ręce były zapewne najczęściej pracującymi w całym Paleonie, bo tutejszy karczmarz sam wypraszał niewygodnych gości.

– Karczmarzu – zagaiła, gdy przechodził obok. Odwrócił się z nieprzeniknionym, podejrzliwym spojrzeniem w jej stronę. Zbliżył się i nachylił, opierając łokcie o gruby blat.

– Czego? – zapytał agresywnie, choć jego wzrok nie zdradzał wrogich zamiarów. Przynajmniej na razie.

– Potrzebuję informacji. Dość… tajnych. Służę pewnemu Menilijskiemu szlachcicowi. Ma on… – Udała zawahanie. – Powiedzmy, że nietypowe upodobania – dodała, mrugając do karczmarza porozumiewawczo. Jego twarz pociemniała nieco.

– I? – zapytał, gdy przerwała na dłuższą chwilę, wpatrując się w niego.

– Jego ostatnia zabawka się… zepsuła. Potrzebuje nowej a ja mam mu ją sprowadzić…

– Słuchaj no, paniusiu – warknął, przybliżając się do niej bardziej. – Wypierdalaj czym prędzej, bo za takie pytania tutaj się kosę dostaje.

Vienna nie szukała kłopotów. Gdyby zwróciła na siebie zbytnią uwagę, nigdy niczego by się nie dowiedziała.

– Rozumiem – rzuciła, skinąwszy głową. Zwinnie wydobyła złotą monetę i pstryknęła w kierunku karczmarza, odwracając się. Ten, złapawszy ją zwinnie, uśmiechnął się półgębkiem.

Vienna również, choć nie mógł tego zauważyć. Złapał przynętę. Była zdecydowanie bliżej niż dalej odnalezienia targu.

Tuż za drzwiami przystanęła na moment. Zgodnie z jej oczekiwaniami po chwili wyszło za nią dwóch mężczyzn. Ruszyła powoli, kierując się do jednego z zaułków, których ślepy koniec był niewidoczny dla przechodniów.

Gdy mężczyźni wyłonili się zza winkla, czekała, oparta o ścianę, z podwiniętą lewą nogą.

– Ponoć szukasz nietypowego miejsca, pani – powiedział jeden. Nie brzmiał jak któryś z głupich osiłków, z którymi miała wcześniej do czynienia.

– Zgadza się. A wy albo możecie mi pomóc, albo zechcecie mnie zabić – odparła.

– Może. Moglibyśmy też zaprowadzić cię tam w roli najcenniejszego towaru na rynku. Piękna wojowniczka, pewnie ze szlacheckiego rodu. Miałabyś wzięcie, wiesz?

– Może. Nie jestem tu jednak po to. Mój pan niecierpliwie wyczekuje mojego powrotu. – Ten, który przemawiał, roześmiał się na te słowa.

– Zgadza się. My również nie zamierzamy denerwować naszego pana, psując dobrą reputację jego wspaniałego targu… – słysząc te słowa Vienna skrzywiła się pod maską, ale zaraz na powrót była chłodna i opanowana.

– Świetnie. Kiedy i gdzie mam się stawić? – zapytała.

– Nigdzie i nigdy – odparł tamten, śmiejąc się. – Zapraszamy z nami. Targ przenosi się co kilka dni w inne miejsca, żeby nikt niechciany nie mógł go namierzyć… ani trafić tam ponownie.

– Prowadź więc – rzuciła, odbijając się płynnie od ściany. Ten, z którym rozmawiała, ruszył przodem. Drugi szedł za nią. Nie do końca odpowiadał jej taki stan rzeczy, ale nie kłóciła się. Wiedziała, że nie ma to sensu.

Szli, klucząc ciasnymi zaułkami, co chwilę znajdując się w tym samym miejscu. Większość nieznających slumsów gości „targu” zapewne nie była w stanie zapamiętać, gdzie znajduje się wejście, ale Viennie nie sprawiło to problemów. Ściana jednego z zaułków okazała się kryć za sobą ukryte przejście. Gdy tylko kamienne drzwi zatrzasnęły się za nimi, Vienna poczuła się tak, jakby całkiem opuścili slumsy. Przy wejściu stało dwóch nieruchomych strażników, taksujących ją jednak widocznie chciwymi spojrzeniami. Dalej kręciły się kobiety w czerwonych, niebieskich i żółtych sukniach. Każda miała na szyi obrożę z okiem na łańcuch.

– Witaj w raju, kochana – rzuciła jedna z nich do Vienny. Wszystkie się uśmiechały, bez choćby śladu zmęczenia czy smutku na twarzach. Ich oczy były jednak puste, bez wyrazu.

Vienna nie odpowiedziała. Kroczyła dalej licho oświetlonymi korytarzami w asyście swoich przewodników.

– Pogadasz se z szefem – rzucił przez ramie ten idący przed nią. – On ci przedstawi kandydatki. Jeśli trzeba to i innych informacji udzieli.

– Szefem? – zapytała chłodno, maskując ciekawość. Rozwiązała też rzemienie, opuszczając kołnierz. Nie był jej już potrzebny.

– Ta. Chyba wiesz, kto jest szefem, skoro tu trafiłaś, co? – zapytał.

Vienna zawahała się na chwilę, szybko odzyskując jednak rezon.

– Nie mam pojęcia. Mój pan kazał mi udać się do karczmy w slumsach La Venette i tam pytać.

– I dobrze! – roześmiał się bandyta. – Gdybyś wiedziała, już byśmy malowali ściany twoją krwią.

– Pozwolę sobie przemilczeć wasze szanse na to – mruknęła z delikatnym rozbawieniem wymieszanym z groźbą. Jak zwykle, gdy udawała kogoś innego, budziła się w niej Vienna, która naprawdę mogłaby być zła. – I pozwolę sobie nie pytać, kto to jest. Nie chciałabym, by mój pan usłyszał, że musiałam wymordować tutaj wszystkich i nie mam dla niego dziewczyny…

Mężczyzna nie odpowiedział, a jedynie ponownie się roześmiał. Vienna również się uśmiechnęła.

Doszli w końcu do całkiem niepozornych drzwi. Strażnicy stojący przy nich byli jednak uzbrojeni w miecze, nie w pałki, jak ci przy wejściu.

– To tutaj – rzucił znów idący z przodu mężczyzna. – Łapa, zostań, ja wprowadzę naszą ślicznotkę do szefa.

– No – doszło ją burknięcie z tyłu. Myślała, że usłyszy coś jeszcze, ale się myliła. Ten drugi był jednak typowo męskim osiłkiem.

Gdy przeszli przez drzwi, Vienna znów przeżyła szok. Ogromna sala wprost kipiała bogactwem. Farbowany na czerwono len zakrywał kamienne ściany, sprawiając, że przestała czuć się jak w podziemiu. Stało tutaj kilka łóżek z baldachimami. Zasłony były odsłonięte, ukazując ładnie zaścieloną, miękką i puszystą pościel. W dwóch z nich leżały zadbane, ubrane tylko w przeźroczysty, cienki materiał kobiety, jednak i one nosiły obroże.

– Witaj, Welly. Kogóż to dziś przyprowadziłeś? – dobiegł ją głos z końca sali, odrywając od podziwiania wszechobecnych bogactw. Dopiero teraz zwróciła uwagę na zasiadającego za jedynym biurkiem mężczyznę. Za jego plecami stały pełne książ regały. On sam ubrany był w prostą bordową kupiecką szatę, na jego nosie zaś spoczywały odrobinkę zsunięte okulary. Włosy, przyprószone nieco siwizną, miał obcięte krótko i zaczesane na bok. Gładko ogolona, mądra, lecz nieco pomarszczona twarz wskazywała, że lata młodości miał dawno za sobą.

– Służy jakiemuś Menilijskiemu panu. Wiedziała, jak szukać, choć nie wiedziała kogo. Zdaje się, że będzie nowy klient, mój panie – odparł wezwany, skłaniając się nisko.

– Rozumiem. Zostaw nas więc. Sam się rozmówię z naszym gościem – rzucił mężczyzna, wstając i ruszając w ich kierunku. Welly skłonił się tylko i wyszedł.

– Jak się zwiesz, moja droga? – zapytał, zbliżywszy się i wyciągnął rękę.

– Maria – odpowiedziała bez wahania, ściskając ją i potrząsając stanowczo. – Służę pewnemu lordowi z Menilli, który chciałby jednak pozostać anonimowym. Zostałam dokładnie poinstruowana co do jego wymagań. Czy mogę poznać waszą godność, panie? – zapytała.

– Nie. Rzadko zdarza się, by lord chciał pozostać anonimowym. Wiąże się to bowiem z utratą znacznego rabatu na kolejne zakupy. Nie przedstawię ci się więc. Możemy jednak od razu przejść do rzeczy. Jakiej kobiety oczekuje twój pan?

– Posłusznej. Jedna niepokorna mu wystarczy – powiedziała Vienna, uśmiechając się. – Szuka takiej, która ma imię.

– Hmm… – zadumał się kupiec. – Imię? Ciekawe. Chcesz mi powiedzieć, że któraś z kobiet należących do twojego pana trafiła na mój targ? – zapytał, przyglądając się jej coraz bardziej podejrzliwie.

– Być może… – mruknęła. Naraz też rzuciła się do ataku, bez problemu zakładając ramię na szyję mężczyzny i przyduszając go. Kobiety, które leżały w łóżkach jak na zawołanie skuliły się ze strachu – A być może ja kogoś szukam.

– Ty głupia cipo – wydyszał tamten. – Nie wyjdziesz stąd już. A jak cie oddam chłopakom na nockę, to nie dożyjesz jutra.

Vienna przydusiła go nieco mocniej. Zaczął się szarpać, lecz bezskutecznie. Gdy poczuła, że opór słabnie, poluzowała chwyt.

– Gówno prawda. Ja tu teraz rządzę, nie ty. I lepiej mi pomóż… – wysyczała, przesuwając się z nim w stronę biurka. – Jeśli będziesz miał szczęście, przeżyjesz.

– Kogo, suko, szukasz? – wycharczał. Vienna przewróciła oczami i znów go przydusiła.

– Z szacunkiem, psie. Nie chcesz chyba, żebym przeszukiwała biurko sama, co? – wysyczała, przytrzymawszy go tym razem nieco dłużej.

– Dobra, dobra – wykaszlał. Oboje zwrócili się w stronę drzwi, gdy dobiegły stamtąd hałasy. – No, to chyba jednak zaraz skończysz rządzić – roześmiał się.

Hałas był coraz większy, ale Annaius wciąż nie próbował się wyrwać. Czekał, coraz bardziej spięty, bo teraz już wyraźnie słyszeli, że za drzwiami trwała walka.

Wkrótce jednak znów zaległa cisza. Nie trwała jednak długo, gdyż nagle drzwi wyleciały z hukiem.

– Witaj, kupczyku! – zawołał ktoś miłym dla ucha, dziewczęcym głosem. – Postanowiliśmy złożyć ci wizytę!

Zarówno Vienna jak i jej więzień wpatrywali się w chmurę pyłu, z której wyłoniła się niska, białowłosa dziewczyna. Na oko nie skończyła jeszcze szesnastu lat. Najbardziej jednak uwagę obojga przykuła kosa, którą przybyła zarzuciła sobie swobodnie na ramię. Niespiesznie, rozglądając się po pomieszczeniu, podeszła bliżej. Tuż za nią, wcześniej jakby niezauważalny, stał mężczyzna w długim, czarnym płaszczu. Oboje jedynie zerknęli na Annaiusa. Ich uwagę, z wzajemnością zresztą, przykuła wciąż pewnie więżąca kupca Vienna.

– O, a to ci niespodzianka – rzuciła na poły wesoło białowłosa, puszczając kosę, która, nim dotknęła podłogi, rozpłynęła się w powietrzu. – Ktoś akurat dzisiaj złożył ci wizytę. Kto taki?

– Nie twój interes. Jeśli przyszliście po niego, będziecie musieli poczekać. Byłam pierwsza. – rzuciła, zmieniając nieznacznie pozycję tak, by móc natychmiast dobyć miecza. W odpowiedzi przybysze roześmieli się, o zgrozo, serdecznie!

– Dobrze, poczekamy. Zdaje się, że stoimy po tej samej stronie barykady, siostro – rzuciła swobodnie białowłosa. – Jestem Moriell, ale mów mi Mori. Ten tu obok to Jeż.

– Vienna – odpowiedziała szybko, skłaniając lekko głowę. – A teraz wybaczcie, ale ktoś musi mi wyjawić miejsce pobytu mojej siostry. – To mówiąc, szarpnęła Annaiusa, odwracając się do nich plecami.

– Aena. Prawdopodobnie trafiła do ciebie jakiś rok temu od Emanuela.

Mężczyzna wyprostował się.

– To ty go zamordowałaś – sapnął, a w jego głosie pobrzmiewało zrozumienie.

Vienna zaś uśmiechnęła się delikatnie.

– Wiesz? To powinno ułatwić sprawę. Gdzie moja siostra? – warknęła.

Annaius skulił się, jakby przestraszony, ale po chwili wybuchnął śmiechem.

– To ty jestes drugą córką tej jego kurewki! – krzyknął, chwiejąc się ze śmiechu. Vienna przytrzymała go mocniej. – Tą, co trenowała fechtunek… – Spoważniał nagle. – I która, jak widać, nauczyła się wiele… Nie powiem ci, gdzie jest Aena. I tak zginę, więc nic mi po tym – dodał chłodno, uśmiechając się przebiegle.

– A jeśli zagwarantuję ci, że przeżyjesz? – zapytała.

– Nie. Oni i tak mnie zabiją – odszczeknął i znów się szarpnął.

– Oni cię nie zabiją. Zajmę się tym, obiecuję – westchnęła. Kupiec przestał się szarpać. Poczuła, że wstrzymał na chwilę oddech.

– Zgoda. Aenę przekazałem w darze Terraksańskiej rodzinie królewskiej. Otrzymał ją książę Kristofer na swoje piętnaste urodziny. Nie sądzę, żebyś ją przeto kiedykolwiek jeszcze zobaczyła – wyrecytował, udając nawet nieco zasmucony ton. Nikogo z obecnych jednak tym nie nabrał. Vienna poczuła, że łzy napływają jej do oczu. Aena znów wymykała się z jej rąk. Tym razem prawdopodobnie na dobre. Pokręciwszy gwałtownie głową, odwróciła się w stronę Mori i Jeża.

– A wy czego od niego chcieliście? – zapytała. Białowłosa westchnęła i pokręciła smutno głową.

– Tego, co nam niestety odebrałaś. Życia – powiedziała powoli, zanosząc się udawanym szlochem. – Tak bardzo chciałam, żeby tym razem on krwawił!

Vienna uśmiechnęła się chytrze. Mori, widząc uśmiech tak często pojawiający się na twarzy, która pojawiała się zawsze na lustrzanej powierzchni klingi jej kosy, wybuchnęła śmiechem.

– Chyba się polubimy, siostro – szepnęła, lecz w pustej sali jej głos poniósł się głośnym echem.

Vienna odwzajemniła uśmiech, znów przyduszając Annaiusa. Przytrzymała go tak długo, że niemalże stracił przytomność.

– GDZIE TWÓJ HONOR?! – wrzasnął, gdy, wypuściwszy, przewróciła go na zimne kamienie posadzki. – Obiecałaś, że przeżyję!

– Nie przeinaczaj – powiedziała przymilnie – obiecałam jedynie, że zadbam o to, by cię nie zabili. Nie zgodziłeś się, gdy chciałam ci zagwarantować przeżycie… – zawahała się, ale po chwili sięgnęła ku rękojeści Zabójcy. – Choć gdybyś się zgodził, musiałabym złamać dane słowo. Tak więc dziękuję, że mogłam zachować honor dzięki twojej głupocie.

Patrzyła jak przerażony kupiec próbuje się zerwać i upada, potykając się o własne nogi. Nie zdążywszy wyciągnąć rąk przed siebie z całym impetem uderzył twarzą w podłogę. Vienna zachichotała, lecz tylko przez chwilę. Spoważniała i splunęła na gramolącego się, jęczącego mężczyznę.

– Durniu – syknęła i, wsunąwszy miecz na powrót w pochwę, wymierzyła mu solidnego kopniaka w brzuch. – Myślisz, że nie wiem, co wy tu robicie z kobietami? Czymże moja siostra miałaby zasłużyć na lepsze traktowanie? – wrzasnęła.

Przez jakiś czas okładała go, warcząc tylko gniewnie. Nagle jednak przestała i złapawszy go za kołnierz, przeciągnęła w pobliże ściany, przy której zauważyła wcześniej parę kajdan. Próbował się wyrwać, ale mimo wątłej postury, Vienna była jedną z najsilniejszych osób, jakie nosiła ziemia.

– Głupia ja – powiedziała, gdy bezbronny już, skuty kupiec podniósł przerażone spojrzenie, by na nią spojrzeć. – Przecież nie mnie należy się pomsta na tobie. Znam kogoś, kto by się bardziej ucieszył.

To mówiąc, podeszła do jednej z kobiet wciąż skulonych na łóżkach.

– Wstań, proszę – powiedziała, dotykając lekko ramienia przestraszonej dziewczyny, która na ten gest niepewnie podniosła zapłakane oczy.

– Nie zabijaj… – wyszeptała, a łzy znów spłynęły po jej twarzy. – Nie bij… błagam.

– Nie zrobię ci krzywdy. Przecież widzisz, że nie jestem po jego stronie – szepnęła jej do ucha Vienna i poprowadziła do Annaiusa. Tam odpięła pas z zakrzywionym nożem i podała kobiecie.

– Zawołaj swoje współniewolnice, jeśli chcesz. Jest wasz. Upewnijcie się tylko, że umrze, inaczej będzie was ścigać – powiedziała. W oczach przerażonej dotąd kobiety błysnął gniew i nigdy przedtem nie zaspokojone okrucieństwo, którego tak często doświadczała.

– Dziękuję, pani – powiedziała, wciąż niepewnie, lecz tym razem w jej głosie zazgrzytała bezlitosna stal. – Twoja siostra była dobrą kobietą. Mam nadzieję, że ją odnajdziesz. Pozdrów ją wtedy od Melani, proszę. My się nim zajmiemy.

– Rozumiem… – odparła Vienna, odwracając się ku wyjściu i rzuciła do dwójki, która przyszła tu po niej – To co, idziemy? Myślę, że naprawdę możemy się polubić.

Jeż uśmiechnął się lekko, ale nic nie powiedział.

– Jestem tego pewna, Vienno. Jesteś taka jak my. Chyba musimy się lepiej poznać – powiedziała Mori, puszczając jej oko.

We trójkę opuścili katakumby – Jeż, Mori i Vienna. Pierwsi członkowie grupy, która miała być później poszukiwana w każdym zakątku Paleonu.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Powielasz schemat z opowiadania o Mori: dziewczyna w dzieciństwie traci prawie wszystko, magicznie zostaje hiperwypasioną mścicielką. Tak bezkonkurencyjną, że nic i nikt jej nie podskoczy. To nie czyni opowieści ciekawą, bo wiadomo, kto musi wygrać.

Babska logika rządzi!

Są to opowiadania wstępne, że tak powiem. “Wprowadzają” pewną grupę, która właśnie taką siłą się szczyci. Zdaję sobie sprawę z tego, że to ten sam schemat, co u Mori. Wszystkie te opowiadania będzie łączył podobny bieg wydarzeń, bo takie było przeznaczenie przedstawianych w nich bohaterów :P Gdyby któreś się wyłamało, po prostu nie trafiłoby do zbioru ^^

Poza tym, jak wspomniałem, kolejne opowiadania mogą nawiązywać do historii zarówno Mori, jak i Vienny i każdej kolejnej postaci. A przyszłość nie musi być dla nich ani trochę kolorowa :P

Sytuacja z tymi opowiadaniami wygląda tak, że zamierzałem napisać je tylko dla siebie,  ale posłuchałem mądrych rad fantastykowiczów i postanowiłem je wykorzystać w celu poprawienia moich zdolności pisarskich :) Kiedy dojdzie do tego, że uznam się za zdolnego do publikowania głównej powieści (albo raczej zostanę uznany, bo oceny tutejszych czytelników-krytyków są dla mnie tego wyznacznikiem), a mam nadzieję, że stanie się to względnie niedługo i zechcesz czytać fragment po fragmencie – zrozumiesz, skąd takie a nie inne przedstawienie tych postaci :)

PS Następny będzie facet ^^

Zawsze jakaś odmiana…

Jeśli wstawisz opowiadanie tworzące zamkniętą całość, to masz spore szanse, że przeczytam.

Babska logika rządzi!

Cześć.

Czasami mnie zastanawia, kiedy ludzie zaczną czytać własne teksty z niezbędną dozą uwagi i refleksji.

Tu z całą pewnością tego zabrakło.

Początek, po którym odpadłem:

“Vienna była córką Horenta, najbogatszego kupca Aneioru, miasteczka granicznego między Terraksą a Rakiją od najmłodszych lat fascynowała się fechtunkiem. Jej starsza siostra i dwóch braci nie podzielało jej zamiłowania – Aena od zawsze śniła o księciu z bajki i spokojnej przyszłości, zaś najstarszy brat Vienny, Deren, poszedł w ślady ojca i już jako szesnastoletni chłopiec otworzył własny sklep. Froney, tylko rok starszy od Vienny, uwielbiał konie i całe dnie spędzał w ojcowej stajni.“

Zabrakło jednego przecinka, ale pewnie przez przypadek.

Do rzeczy: kto oprócz autora miałby ochotę zapamiętać tyle nazw własnych? Vienna, Horent, Aneior, Terraksa, Rakija, Aena, Deren, Froney. Osiem nazw i imion KOMPLETNIE pozbawionych znaczenia? I ot tak rzuconych w pierwszym akapicie?

Autorko, warto, abyś pamiętała, że te imiona i nazwy nie obchodzą nikogo oprócz Ciebie. Typowy czytelnik nie ma najmniejszego zamiaru ich utrwalać, skoro nie ma pojęcia, po co ma to robić.

Prawidłowo robi się to tak: wprowadzasz nowe wyrazy detalicznie (a nie hurtowo!) i wiążesz je mocno z jakimś wydarzeniem/opisem itd.

Vienna była…, miała…, szła do X, gdy Y. A Tam spotkała Aenę, swoją siostrę, która była…, miała… . Obie mieszkały w Pacanowie, które leży na północ od Kozowa. Pacanów słynie z tego, że przepływa przez nie największa rzeka w gminie. Siostry ustaliły, że w drodze do Babińca, który jest oddalony o jakieś pięć dni drogi od Pacanowa, odwiedzą swojego brata, Derena. Deren jest…, ma…, umie… . Robi za wioskowego przygłupa.

Szyderczo i banalnie do moich granic, ale idea jest właściwa: wprowadzaj bohaterów i miejsca, daj je poznać.

Nie da się spamiętać tyle nowych wyrazów.

Nie ma to sensu, bo być może użyjesz miejscowości tylko raz w całym tekście, a połowę bohaterów zaraz ubijesz.

 

Więc postaraj się nieco bardziej nie ubijać swojego tekstu szybciej niż własnych bohaterów.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Hm, może racja. Imiona Horenta, Froneya, Usilii i Derena równie dobrze mogłyby zniknąć, podobnie jak Zarekkia, na przykład. Postaram się zmniejszyć szczegółowość “znikających ozdób” w kolejnych opowiadaniach :) Kilka z tutaj wymienionych pojawiać się jednak będzie w wielu kolejnych, jak na przykład Terraksa i Rakija, dwa z czterech znaczących ludzkich królestw tego  świata ;p 

Dzięki ;)

Jeśli opowiadanie tej objętości jest jednym z wielu, i które, jak zapewniasz, stanowi wprowadzenie do właściwej historii, to mogę sobie tylko wyobrazić, jak obszerną powieść tworzysz.

Jakiś pomysł się wyłania, szkoda tylko, że niezbyt odkrywczy. Wypada jednak poczekać na skompletowanie grupy i poznanie jej kolejnych członków. Mam nadzieję, że ich przygody będą zajmujące.

Wykonanie, niestety pozostawia bardzo wiele do życzenia. Czy rozważałeś wykorzystanie betalisty?

Przykro mi to pisać, Mcharazko, ale uprzedzam, że jeśli nie zadbasz, aby następne opowiadania były napisane porządnie, owszem, przeczytam je, ale łapanki już robić nie będę.

 

Ane­io­ru, mia­stecz­ka gra­nicz­ne­go mię­dzy Ter­rak­są a Ra­ki­ją… – …Ane­io­ru, mia­stecz­ka położonego mię­dzy Ter­rak­są a Ra­ki­ją… Lub: …Ane­io­ru, mia­stecz­ka gra­nicz­ne­go z Ter­rak­są i Ra­ki­ją

 

Jej star­sza sio­stra i dwóch braci nie po­dzie­la­ło jej za­mi­ło­wa­nia… – Powtórzenie.

Proponuję: Jej star­sza sio­stra i dwóch braci nie po­dzie­la­li tego za­mi­ło­wa­nia

 

że nie jest w sta­nie na­uczyć Vien­ny wiele wię­cej. – …że nie jest w sta­nie na­uczyć Vien­nę wiele wię­cej.

 

Oj­ciec zaj­mo­wał się han­dlem, matka zni­ka­ła na całe dnie… – Bardzo jestem ciekawa, gdzie podziewała się i co robiła znikająca matka… ;-)

 

Aena dbała o sie­bie i za­czy­na­ła od­wie­dzać ban­kie­ty… – Bankietów się nie odwiedza. Na bankietach się bywa, w bankietach się uczestniczy.

 

W chwi­lach kiedy ro­dzi­ce dziew­czy­ny prze­by­wa­li razem, mar­twi­li się o córkę… – Czy to znaczy, że rodzice poświęcali chwilę, by pomartwić się o córkę i nic nie zrobiwszy, wracali do swoich zajęć? ;-)

 

Prze­wo­dził im nie kto inny, a Ema­nu­el… – Prze­wo­dził im nie kto inny, tylko Ema­nu­el

 

pę­dzi­ła na pa­mięć ku wyj­ściu. Po dro­dze nie wi­dzia­ła je­dy­nie swo­jej sio­stry i matki. – Z tego wynika, że, pędząc, widziała wszystko, z wyjątkiem matki i siostry.

Raczej: Po dro­dze nigdzie nie wi­dzia­ła matki ani siostry.

 

Już nie tre­no­wa­ła jako dziew­czyn­ka. – Raczej: Już nie tre­no­wa­ła jak dziew­czyn­ka.

Choć przeżycia zmieniły ją, nie przestała być dziewczynką.

 

To wła­śnie ry­ci­na tej le­gen­dar­nej broni roz­po­czę­ła jej przy­go­dę z szer­mier­ką, spro­wa­dza­jąc na jej serce… – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

Gdy dziew­czy­na wy­mó­wi­ła na głos imię, jakie nie­gdyś tej broni nada­no… – …imię, które nie­gdyś tej broni nada­no

 

wi­cher bo­wiem wska­zał Vien­nie kie­ru­nek, w któ­rym mogła zna­leźć Ema­nu­ela i jego szaj­kę – Brak kropki na końcu zdania.

 

za gło­sem wia­tru, który gnał przed nią, ota­cza­jąc a także – przede wszyst­kim – pę­dził w jej po­ciem­nia­łym, lecz wciąż do­brym sercu. – Nadmiar zaimków.

 

dzier­żył Me­ni­lij­ski bo­ha­ter Tar­de­ten. – …dzier­żył me­ni­lij­ski bo­ha­ter, Tar­de­ten.

 

szaj­ka, która pod­stę­pem znisz­czy­ła sieć han­dlo­wą pew­ne­go kupca… – Sieć handlowa, jak na mój gust, zupełnie nie pasuje do tego opowiadania.

 

Od tam­tej pory wę­dro­wa­ła, po­szu­ku­jąc uko­je­nia bólu prze­szło­ści i Aeny, swo­jej sio­stry, któ­rej los wciąż po­zo­sta­wał dla Vien­ny nie­zna­ny. – Zastanawiam się, dlaczego, nim zgładziła matkę i Emanuela, nie wydobyła od nich żadnych wieści o siostrze?

 

Dwoje osił­ków zaś, bez­zęb­nych i za­ro­śnię­tych… – Dwóch osił­ków zaś, bez­zęb­nych i za­ro­śnię­tych

Dwoje to mężczyzna i kobieta.

 

Tuż za jej ple­ca­mi zwi­sał po­dej­rza­nie skry­ty sznur… – Na czym polegała podejrzana skrytość zwisającego sznura? ;-)

 

– Zoo­osta­aaw! – do­biegł ją pa­nicz­ny wrzask.– Zoo­osta­aaw! – Do­biegł ją pa­nicz­ny wrzask.

Nadal nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi.

 

Dźwięk dzwo­nu, do­bie­ga­ją­cy zza jej ple­ców, zmro­ził jej krew w ży­łach. – Czy oba zaimki są niezbędne?

 

Znów se jaja ro­bisz, żeby nam prze­rwać, Karen? – To powiedzenie też uważam za zbyt współczesne.

 

do gar­dła za­pła­ka­nej, na w pół świa­do­mej ko­bie­ty. – …na wpół świa­do­mej ko­bie­ty.

 

Mło­dzie­niec bez za­da­wa­nia zbęd­nych pytań, choć znów wy­czu­wal­nie prze­tra­wia­jąc po­le­ce­nie na po­cząt­ku… – Na początku czego przetrawiał polecenie?

 

Spró­bo­wa­ła ode­gnać ko­smyk, który wcho­dził jej włosy, dmu­cha­jąc. – Dlaczego kosmyk, dmuchając, wchodził jej włosy? ;-)

Pewnie miało być: Spró­bo­wa­ła dmuchnięciem ode­gnać ko­smyk, który wcho­dził jej w oczy.

 

wy­ko­na­ła ruch, jakby za­mie­rza­ła wstać, pod­pie­ra­jąc się na mie­czu. – …wy­ko­na­ła ruch, jakby za­mie­rza­ła wstać, pod­pie­ra­jąc się mie­czem. Lub: …wy­ko­na­ła ruch, jakby za­mie­rza­ła wstać, o­pie­ra­jąc się na mie­czu.

 

-Wiesz co… – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

Jej wy­obraź­nia po­mo­gła jej wy­zbyć się… – Czy oba zaimki są konieczne?

 

Wy­so­kie, zbu­do­wa­ne z bia­łe­go mar­mu­ru bu­dyn­ki pa­ła­cu… – Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Wy­so­kie, wzniesione z bia­łe­go mar­mu­ru bu­dyn­ki pa­ła­cu

 

– Witaj, Vien­no! – Za­hu­czał od baru wy­so­ki, so­lid­nie zbu­do­wa­ny męż­czy­zna z wy­go­lo­ną czasz­ką… – – Witaj, Vien­no! – za­hu­czał wy­so­ki, so­lid­nie zbu­do­wa­ny męż­czy­zna z wy­go­lo­ną głową

W czasach, o których piszesz, nie było barów. W karczmie był szynkwas.

Czaszki nie można ogolić.

 

Za­cznij od slum­sów.Za­cznij od dzielnicy biedoty.

Slumsy nie maja racji bytu w tej opowieści.

 

Zwin­nie wy­do­by­ła złotą mo­ne­tę i pstryk­nę­ła w kie­run­ku karcz­ma­rza, od­wra­ca­jąc się. Ten, zła­paw­szy ją zwin­nie… – Powtórzenie.

 

rzu­cił przez ramie ten idący przed nią. – Literówka.

 

Ten drugi był jed­nak ty­po­wo mę­skim osił­kiem. – Z tego wynika że bywały też typowo żeńskie osiłkinie. ;-)

 

Za­sło­ny były od­sło­nię­te, uka­zu­jąc ład­nie za­ście­lo­ną… – Nie brzmi to najlepiej.

Może: Za­sło­ny były rozsunięte, uka­zu­jąc ład­nie za­ście­lo­ną

 

W dwóch z nich le­ża­ły za­dba­ne, ubra­ne tylko w prze­źro­czy­sty, cien­ki ma­te­riał ko­bie­ty… – Nie wydaje mi się, by owe kobiety były ubrane w materiał.

Proponuje: W dwóch z nich le­ża­ły kobiety, za­dba­ne, ubra­ne tylko w prze­źro­czy­ste, cien­kie szaty

 

Za jego ple­ca­mi stały pełne książ re­ga­ły. – A tak konkretnie, to co było na regałach?

 

– Służy ja­kie­muś Me­ni­lij­skie­mu panu.– Służy ja­kie­muś me­ni­lij­skie­mu panu.

 

A jak cie oddam chło­pa­kom… – Literówka.

 

To ty je­stes drugą córką tej jego ku­rew­ki! – Literówka.

 

Mori, wi­dząc uśmiech tak czę­sto po­ja­wia­ją­cy się na twa­rzy, która po­ja­wia­ła się… – Powtórzenie.

 

GDZIE TWÓJ HONOR?! – wrza­snął… – Wielkie litery nie są potrzebne; wystarczy wykrzyknik.

Poza ty, człowiek przyduszony niemal do utraty przytomności, raczej będzie się krztusił, a nie wrzeszczał.

 

ku­piec pod­niósł prze­ra­żo­ne spoj­rze­nie, by na nią spoj­rzeć. – Koszmarne powtórzenie.

 

po­wie­dzia­ła Mori, pusz­cza­jąc jej oko. – …po­wie­dzia­ła Mori, pusz­cza­jąc do niej oko.

Oko puszcza się do kogoś, nie komuś.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pewnej jesiennej nocy grupa uzbrojonych mężczyzn napadła na posiadłość Horenta. Przewodził im nie kto inny, a Emanuel, były nauczyciel dziewczyny. Postanowiła stawić mu czoła, jednak potężne uderzenie okutej rękawicy szybko przerwało jej starania. Ocknęła się wśród płomieni i ledwo łapiąc oddech, umazana krwią i mokra od łez, pędziła na pamięć ku wyjściu. Po drodze nie widziała jedynie swojej siostry i matki. Sam kupiec oraz jego najmłodszy syn zostali bezlitośnie zaszlachtowani.

To powinna być scena otwierająca – bardziej rozbudowana, z innej perspektywy i z większą ilością akcji. Wtedy zaciekawiłoby i zachęciło do dalszej lektury. Tak jak jest, po prostu jest nudno. Opisane, podkreślam opisane, z perspektywy “niby coś się dzieje, a jednak już się stało”. Wstęp o dzieciństwie można skrócić do jednego akapitu i to niedużego, a nawet całkowicie pominąć.

Typ bohatera też nie ułatwia sprawy. Jakby kobitkę trochę skomplikować, wpakować w jakieś porażki itd. itp.

 

F.S

Nowa Fantastyka