Telu wrzucił do ognia garść trzymanej w dłoni ziemi i owinął się szczelniej niedźwiedzim futrem. Było zimno. Las wokół nich był gęsty, a korony drzew tworzyły szczelną zasłonę przeciwko kroplom deszczu. Prawie nie było też przez to widać gwiazd. Przynajmniej podmuchy wiatru tutaj nie docierały. Gdy podróżowali przez odsłonięte wzgórza, wojownik myślał, że zamarznie przez te cholerne wichury. Pomiędzy drzewami natomiast panował spokój. Dało się prawie zapomnieć, że szli na wojnę. Było jednak dosyć mrocznie, w okolicy nie kręciło się najwyraźniej żadne zwierzę, a w głowie Telu ciągle pojawiała się myśl, że wróg może się czaić wszędzie.
Hatra wyciągnął ze skórzanej torby bukłak i odkorkował go. Telu spojrzał na niego z mieszaniną zdziwienia i oburzenia. Gdy Hatra to zauważył, parsknął śmiechem.
– Spokojnie mały. Karudahowie nie zapuszczają się tak głęboko w nasze lasy. Zwłaszcza po naszych ostatnich zwycięstwach na północy. Jeżeli gdziekolwiek wzmocnią patrole, to daleko od nas.
– Tego nie wiesz – odparł młody wojownik. – Wrogowie mogą się czaić za każdym drzewem…
– Ty chyba się już napiłeś… – Hatra pociągnął solidny łyk z bukłaka. – Nie potrafią poruszać się po lasach. Usłyszelibyśmy ich z odległości dziesięciu rzutów oszczepem. Są nieostrożni i niezdarni. Metalowe ubrania przydają im się w specjalnie przygotowanym otwartym polu i w ich wielkich kamiennych domach. W prawdziwej walce, w lasach i na wzgórzach, są jak niezdarne dzieci.
Telu zastanowił się nad słowami towarzysza. Tylko raz brał udział w walce przeciw starożytnemu wrogowi i musiał przyznać, że nie było to zbyt wymagające starcie. Z początku przestraszył się, widząc wrogów odzianych od stóp do głów w metal, ale szybko się okazało, że ten sposób ubioru jedynie ich spowalniał. Nie potrafili skakać, wspinać się na wzgórza, ani robić skutecznych uników. Mimo to, miał świadomość, że tamci Karudahowie byli zmęczeni, a lud Telu miał podczas tego niewielkiego starcia ponad dwukrotną przewagę liczebną. Nie miał zamiaru zlekceważyć nieprzyjaciela.
Hatra znowu się napił i podał bukłak Telu.
– Bierz. I słuchaj się mnie. Zostałem wyznaczony na twojego opiekuna i wiem, co dla ciebie najlepsze. Wierz mi, że nalewka korzenna dobrze ci zrobi. Koi nerwy. W walce musisz być spokojny i odprężony.
Młody wojownik się nie poruszył. Pić przed walką? A jeżeli zostaną zaskoczeni podczas odpoczynku? Nagle zrozumiał, że się po prostu bał. Jeżeli okaże strach w walce, albo jego opiekun uzna, że jego podopieczny okazał strach, nigdy nie będzie mógł dołączyć do grona pełnoprawnych wojowników plemienia… Matka Telu przestrzegała go przed spożywaniem nadmiernych ilości nalewki, ale przecież była kobietą i nigdy nie brała udziału w prawdziwej walce… No i wątpił, że Hatra będzie przesadzał z napojem. W końcu był jego opiekunem i gdyby doprowadził złym przewodnictwem do śmierci podopiecznego, plamy na honorze nigdy nie mógłby już zmyć.
Sięgnął po bukłak i odebrał go z wyciągniętej dłoni Hatry, na twarzy którego malował się uśmieszek tryumfu.
– Tylko pomału. Chcemy się ogrzać i wypocząć, a nie upić. Na to będzie czas po zwycięstwie.
Zwycięstwie. Telu upił niewielki łyk trunku. Był dobry, ale palił w gardło. Od razu zaczynało się robić cieplej.
Zwycięstwie… Telu spojrzał na mentora, który również okrył się skórą i patrzył nieobecnym wzrokiem w płomienie ogniska. Obraz opiekuna siedzącego po drugiej stronie paleniska zamazywało falujące od gorąca ognistych języków powietrze. W głowie Telu pytanie, które pomału formowało się od czasu, gdy usłyszał jako dziecko, że jego lud toczy wojnę, nabrało wreszcie kształtów.
– Czyli kiedy? – zapytał w końcu.
– Kiedy co?
– Kiedy zwyciężymy? Co nazywasz zwycięstwem?
Hatra patrzył na podopiecznego, jakby ten powiedział właśnie najgłupszą rzecz, jaką można było powiedzieć.
– Jesteś pewien, że byłeś… – Hatra wyraźnie szukał odpowiedniego słowa – obecny… podczas ostatniego starcia? Zwycięstwo jest wtedy, kiedy pokonamy wroga.
– No właśnie. Walczymy ponoć z Karudahami od zawsze. Najstarsze opowieści o naszych przodkach traktują o ich zmaganiach z nieprzyjacielem odziewającym się w metal… Kiedy to się skończy? Kiedy ich pokonamy? Kiedy wreszcie zwyciężymy?
Hatra był wyraźnie zaskoczony. Patrzył przez chwilę na swojego ucznia, po czym opuścił wzrok i zaczął się cicho śmiać.
– O to pytasz… – Spojrzał na korony drzew, które niemalże w całości zasłaniały niebo. – Nie wiem. Chyba nigdy.
Nie takiej odpowiedzi oczekiwał Telu.
– Jak to? To po co my w ogóle walczymy?
– Zadajesz niecodzienne pytania. Nie słyszałem ich od dawna. – Odebrał Telu bukłak i napił się kilka łyków. Dużych łyków. – Sam się kiedyś nad tym zastanawiałem. Nasza wojna z Karudahami trwa od zawsze. Nie mam pojęcia, w jaki sposób się zaczęła i wątpię, że ktokolwiek spośród żyjących pamięta… Takie pytania kołaczą się czasem w głowie tych, którzy nie zasmakowali jeszcze bitewnego cierpienia. Z czasem przestają mieć znaczenie, rozpływają się w potokach krwi wrogiej i bratniej, we wrzaskach bólu i żarze płomieni trawiących nasze lasy…
Telu ogarnęło uczucie, którego się nie spodziewał. Sądził, że usłyszy inspirującą przemowę o honorze i słuszności tej walki, a zamiast tego, zaczęło go ogarniać poczucie beznadziei.
– Nie rozumiem… Po co w takim razie to wszystko! Nie możemy zwyczajnie przestać ich atakować?
– A jak przekonasz ich, żeby przestali atakować nas? Ta walka trwa od tak dawna, że nawet gdyby ktokolwiek pamiętał powód jej rozpoczęcia, nie zrobiłoby to żadnej różnicy. Chyba każdemu z nas zabito bliską osobę. Ojca, syna, brata… Każdy, kto dołącza do tej wojny prędzej czy później otrzymuje bardzo osobisty powód jej kontynuowania…
Telu poczuł, jak robi mu się niedobrze.
– Przecież to całkowicie bez sensu! Dlaczego oni nas atakują? Przecież nasze lasy są rozległe, a oni mają własny wielki kraj na wschodzie! Dla wszystkich starczy miejsca! Po jaką cholerę nas najeżdżają?
Hatra znowu się napił nalewki. Wydawał się zasmucony, niczym ojciec, który musi beztroskiemu synowi wytłumaczyć okrucieństwa świata i roztrzaskać bańkę perfekcji, którą ten sobie stworzył.
– Jeżeli będziesz w stanie skłonić jakiegoś przeciwnika do udzielenia ci odpowiedzi na to pytanie, zanim spróbuje odebrać ci życie, koniecznie daj mi znać. Być może oni pamiętają, jak to się zaczęło, ale wierz mi, gdy zetrzesz się z nimi w prawdziwym boju, gdy będą zorganizowani i wypoczęci, szybko dostrzeżesz w ich oczach… Przez te niewielkie szczeliny w ich metalowych czapkach, że każdy z nich, tak jak my, ma już bardzo osobisty powód do wykańczania naszych pobratymców…
Telu myślał, że podczas swojej pierwszej walki zetknął się z prawdziwą okrutną rzeczywistością. Tymczasem ona dopiero teraz, w tym spokojnym miejscu podczas rozmowy, uderzyła w niego z prawdziwą brutalnością. Czuł się całkowicie bezsilny wobec nieubłaganej i bezdusznej potęgi splotów historycznych wydarzeń.
Opiekun podał mu bukłak.
– No właśnie… Zapomniałeś już o wszystkich opowieściach o chwale? Od teraz będziesz musiał udawać, że wierzysz w wyższy cel tej wojny. No chyba, że chcesz być wzięty za tchórza. Witamy na wojnie.
Telu praktycznie wyrwał pojemnik z dłoni Hatry i opróżnił go do dna. Towarzysz go nie powstrzymywał. Siedzieli przez dłuższą chwilę w milczeniu patrząc w płomienie ogniska.
– Jak to możliwe, że wszyscy inni tak ochoczo idą do walki? – Telu wreszcie przerwał ciszę. – Nikt nigdy w ten sposób o tym nie pomyślał? Bezsensownie odbierają życie nawet nie myśląc, po co?
– Teraz bredzisz. – Hatra warknął. Konkluzja młodszego wojownika wyraźnie nie była według niego zbyt trafna. – Nie myśl o sobie, że jesteś taki wyjątkowy. Inni też zdają sobie sprawę z bezsensu tego wszystkiego. Ale co mają według ciebie w związku z tym zrobić? Odłożyć broń i pozwolić się pokroić?
– Ale jeżeli ktoś wreszcie nie powie dość i nie odłoży broni, to będziemy się mordować do końca świata!
Hatra przez chwilę milczał i patrzył w dal. Zastanawiał się nad właściwą odpowiedzią. A może po prostu odpłynął we wspomnienia.
– Tak. Będziemy. Możesz oczywiście spróbować to zmienić. Gdy dołączymy do reszty, podejdź do kogokolwiek i spróbuj go namówić, by to właśnie on stał się inicjatorem nowej drogi naszego ludu. Powiedz mu, żeby w imię wyższego dobra odłożył broń i pozwolił jakiemuś Karudahowi się zaszlachtować. Tylko pamiętaj, że większość chce już krwi metalowego wroga ze względu na pozabijanych krewnych. Wielkie słowa i nierealne wizje przyszłości szybko się rozmyją, gdy przed oczami po raz kolejny pojawi się obraz syna z poderżniętym gardłem, albo ojca pozbawionego głowy.
– Więc pozostaje mi posłusznie dołączyć do tego bezsensownego kręgu wzajemnie podsycanej nienawiści i trwać w nim z nisko pochyloną głową aż do momentu, gdy i ja stracę bliskiego i, już całkowicie dobrowolnie, będę kontynuował ten krwawy taniec mordu i cierpienia aż do końca świata?
– Czy ktoś ci kiedykolwiek powiedział, że życie będzie łatwe, proste i przyjemne? – Wzrok Hatry zdradzał już tylko obojętność. Pogodzenie się z losem.
Telu podrapał się po włochatym pysku. Nikt mu nigdy czegoś takiego nie powiedział. Niemniej jednak zastanawiał się teraz, czy będzie w stanie w ogóle wziąć udział w kolejnym starciu. Miał wrażenie, że w miarę coraz większego angażowania się w wojnę, będzie go ona coraz bardziej wciągać, aż w końcu wszystko poza kolejnym zabitym wrogiem przestanie mieć dla niego jakiekolwiek znaczenie. Zostanie wciągnięty w to piekielne koło. Odruchowo zaczął gładzić dłonią jeden z rozgałęzionych rogów, które wyrastały z jego głowy.
Hatra sięgnął po kolejny bukłak.
– Życie jest paskudne. Musisz trzymać się myśli, że idziemy na tę wojnę, żeby chronić nasz lud. Żeby powstrzymać nieprzyjaciół przed zabijaniem naszych pobratymców. Każdy Karudah, którego zabijesz, nigdy nie zabije żadnego z twoich bliskich. Musisz ich zabijać, żeby oni nie zabijali nas.
Telu ogarnął histeryczny śmiech. Trwało to tylko kilka sekund, ale wystarczyło, żeby jego opiekun przerwał szukanie bukłaka w torbie i patrzył na podopiecznego, jakby ten całkowicie postradał zmysły. Telu otarł wreszcie łzę z oka i powstrzymując śmiech zaczął mówić.
– Nasze życie i cała rzeczywistość to groteska. To, co powiedziałeś… Przecież dokładnie to samo może powiedzieć każdy Karudah.
Hatra się uśmiechnął i spojrzał w korony drzew. Las wciąż był spokojny.
– Więc dobrze, że mamy spory zapas nalewki.