– Zoba na to – rechotał Malogan, rzucając Scooby-chrupka przez całą długość ładowni. Smakołyk już prawie spadał, kiedy kudłacz teleportował się w pobliżu i zgarnął go z mlaśnięciem pyska. – Do zwierzaczków trzeba mieć podejście.
– Zapewniam cię, że mam do niego podejście – stwierdził Nils. Najchętniej podszedłbym do niego z miotaczem ognia, dodał w myślach. Eiko nazwała stwora Leonard, na pamiątkę jakiegoś starożytnego aktora filmów science-fiction. Wszyscy skracali to do “Leo”. Nils skracał to do “Lejek”.
– Chodźcie do sali odpraw, za pięć minut zaczynamy kółko dyskusyjne – usłyszeli w głośniku głos Kaili.
– Temat dzisiejszej narady, jak widać, wybierał Nils – Benn rozpoczął zebranie, wskazując na główny ekran. Widniał na nim napis: “Co dalej? Jak żyć? Who the fuck is Alice Iwa?” Widoczny był też skan ulotki z Saturna Delta, głoszącej: “Dziecku znudził się piesek? Masz alergię na kocią sierść? Dawno nie jadłeś porządnego steku? Schronisko-rzeźnia na SD zaprasza serdecznie.”
– Malogan, to prawda co mówią reklamy, że jeśli użyję tej cwanej funkcji blastera, będę mogła kogoś usmażyć, nie niszcząc tapicerki fotela? – spytała, podejrzanie spokojnie, Eiko.
– Wiesz, kotku, jakoś nigdy nie bawiłem się tymi nowomodnymi wynalazkami, ale jestem prawie pewien, że jeśli przesuniesz ten niebieski suwak, ugotujesz mu mózg, nie niszcząc tapicerki czaszki. – Nils zniknął z pomieszczenia, zanim najemnik skończył mówić, a szeroko uśmiechnięta Eiko, dotknąć przełącznika.
– Po co w ogóle chodzisz po statku z bronią? – spytał cyborg.
– Właśnie po to. Możemy przejść do poważnych tem…? Co tak walnęło? – Rozległo się łupnięcie w kadłub statku, a z sufitu poszły iskry.
– Z nadprzestrzeni wyszedł lotniskowiec, atakuje nas eskadra rakatańskich myśliwców. Nils już biegnie do gondoli dolnego strzelca – poinformowała Kaila.
– Zaklepuję wieżyczkę na rufie. Zedi, leć do kokpitu i kontroluj natężenie tarcz. – Malogan ulotnił się w okamgnieniu, z kosmitą depczącym mu po piętach. W pomieszczeniu pozostały dwie osoby. Przez chwilę panowała cisza. Eiko zastanowiła się. Co najmniej eskadra myśliwców. Minimalne szanse na przeżycie. Nagle poczuła nieopanowaną potrzebę skorzystania z ostatniej szansy przekazania swoich genów.
– Weź mnie na stole. Szybko. – Rozpięła bluzkę.
– Yyy… Może najpierw jakieś kino. – Benn, jako typ naukowca, preferował wolniejsze tempo, a słysząc jak torpedy fotonowe walą w tarcze Gawrona, niespecjalnie był w nastroju. No i był jeszcze Nils… O ile wciąż żyje. Jak mógłbym ich tak zostawić? – zadręczał się cyborg.
Zanim zdążył poradzić sobie ze skrupułami i przypomnieć, czy odpowiedni narząd nie jest przypadkiem metalowy, psioniczka, z gracją przejeżdżającego przez umysł walca, wyciszyła jego rozterki. Organiczny, wzmacniany elastytanem, zdążył jeszcze pomyśleć…
– Zedi, więcej mocy na tarcze! – krzyczał Malogan.
– Dałem już wszystko, reszta idzie w silniki, jeśli zrobię transfer, nie damy rady robić uników – usłyszał w odpowiedzi.
– Chłopie, bariera whisky-mózg ci się rozszczelniła? Czy w kokpicie jest pilot?
– Nie.
– To kto miałby robić te cholerne uniki?! I tak trafia w nas osiemdziesiąt procent tego, czym walą, dużo gorzej nie będzie. Za to, jeśli nie wzmocnisz tarcz, za chwilę nie będą mieli do czego celować. Ja trafiłem dwóch, Nils jednego, nie damy rady załatwić wszystkich. Kaila nie może użyć EMP, bo mają własną, wysokiej klasy, SI, więc móżdży teraz na pełnych obrotach, jak nas z tego wyciągnąć. Musimy dać jej więcej czasu.
– Zrób ten transfer, Zed – odezwała się Kaila. – Mam jeden zwariowany pomysł. Szanse powodzenia, sześćdziesiąt procent.
– Hazard, to lubię – stwierdził łowca nagród.
Pomysł rzeczywiście wydawał się szalony. Nadal nie znali sedna mechanizmu przeskoków Leo, ale Kaila, po wykonaniu skomplikowanych obliczeń uznała, że w sprzyjających okolicznościach jest w stanie je kontrolować. Plan był taki: Nils obejmuje stwora, Malogan zachęca go do teleportacji, a Kaila przekierowuje punkt docelowy do maszynowni lotniskowca. Nils rzuca gumą do żucia w generatory i następuje anihilacja materii z antymaterią. W momencie eksplozji teleportują się z powrotem. Słabe punkty były dwa. Założenie, że kudłacz sam z siebie dokona przeskoku w momencie zagrożenia i kwestia ucieczki Gawronem z zasięgu fali uderzeniowej.
– Podoba mi się ten moment, kiedy Nils rusza na samobójczą misję, a ja zostaję na miejscu – skwitował zamysł operacji najemnik.
– To musi być on, przy tobie Leo myśli tylko o zabawie – powiedziała Kaila.
– Mamy dziesięć procent tarcz. Jeśli chcecie cokolwiek robić, zróbcie to teraz – głos Zediego nie brzmiał wesoło.
Poszycie kadłuba statku w niewielkim stopniu tłumiło piekielny wizg silników myśliwców i tępe dudnienie dochodzących do celu pocisków. Zedi nerwowo dopijał właśnie drugą szklaneczkę whisky. Spojrzał na odczyty, osiem procent tarcz. Nalał sobie kolejną szklankę. Co, do cholery, dzieje się z Bennem i Eiko?
– Może włączyć opcję wibracji? – cyborg powoli się rozkręcał.
– Poproszę.
Nils i Leo byli gotowi do przeskoku, a Malogan właśnie przymierzał się do łaskotania stwora.
– Zaczekajcie chwilę. Odbieramy przekaz z lotniskowca, daję wam na monitor.
– Tu komandor Max Benson z Komendy Żandarmerii Galaktycznej Kwadrantu S-45. Macie pięć procent tarcz, poddajcie się.
– Najpierw atakujecie z zaskoczenia, a teraz strach obleciał, co, draniu?! – nadał w odpowiedzi Malogan.
– Proponuję, żebyście odwołali eskadrę i sami się poddali – dodał zniecierpliwiony Nils. – Nie mam ochoty na taką rzeź, ale w przeciwnym razie zniszczymy pański statek.
– Bez żartów, nie macie zdolnej do tego broni.
– Nie wiecie co mamy – odpowiedział pilot. – Zapewne ściągnęła was tutaj zawartość naszej ładowni. Jest jasne, że nie zdobylibyśmy tego, dysponując konwencjonalnymi środkami. Ma pan ostatnią szansę, żeby uratować załogę, komandorze. Przypominam, że kończą nam się tarcze.
Benson nie dał się przekonać. A może raczej, w jego, typowo militarystycznym, repertuarze zachowań nie mieściła się kapitulacja przed nędznym frachtowcem. Nils miał już szczerze dość zabijania, ale umieranie uśmiechało mu się jeszcze mniej. Uczepił się Leo, teleportował na lotniskowiec i cisnął gumę. Kudłacz szczęśliwie zdążył zrobić przeskok powrotny. Kamery pokazywały ogromną, bezdźwięczną eksplozję i chmurę zjonizowanych cząsteczek, pędzących w ich stronę. Nils, wiedząc, że nie zdąży dotrzeć do kokpitu, natychmiast wywołał awaryjny, wirtualny pulpit sterowniczy, włączył sprzężenie i… Przypomniał sobie o czymś jeszcze.
Zedi leżał w kokpicie, błogo napruty i półświadomy tego, co działo się wokół. Malogan uśmiechnięty patrzył na kosmiczne fajerwerki, serwowane na ekranach w kilku smakach, w zależności od użytego filtru widma. Nic tu więcej nie zdziała. Postanowił wreszcie się odprężyć. Po drodze do swojej kabiny, zajrzał do sali odpraw, gdzie zastał interesującą scenkę rodzajową. Przyglądał się przez chwilę. Tę pozycję nazywają chyba “na jeźdźca apokalipsy”, uznał.
– Można się przyłączyć?
Nagle we wszystkich głośnikach rozległ się “Lot trzmiela” Rimskiego-Korsakowa i głos Nilsa.
– Kochana załogo, zaczynam przyspieszanie z przeciążeniem osiemdziesiąt g. Dla waszej wygody i bezpieczeństwa na wszystkich pokładach zostaną włączone poduszki silikonowo-powietrzne. Życzymy przyjemnej podróży.
– O kurw… – zdążył wykrztusić Malogan, zanim szczelnie zakleiły go pączkujące baloniki.
Gawron zakończył hamowanie z przeciążeniem pięćdziesiąt g. Przez jakiś czas, ciszę na pokładzie zakłócało tylko dobiegające z kokpitu chrapanie.
– To twoja noga na moich plecach? – spytała w końcu Eiko.
– He whem. Hylykonowa poduhka bhokuhe mi henhory.
– To nie jest poduszka – wysyczała wściekła i nieco obolała psioniczka. Syntytan miał niezaprzeczalne plusy. Figle mogły trwać bardzo długo. Miał też minusy. Figle mogły trwać bardzo długo.
– Jakby nie mógł porządnego space-bluesa puścić – narzekał, wyswobodzony już najemnik. – Czuję się zgwałcony tym Korsakowem.
– Ho ty powhesz – dudnił spod poduszek głos Benna.
– Malogan, wyjdź łaskawie i pozwól damie i dżentelmenowi doprowadzić się w spokoju do cywilizowanego stanu – wtrąciła się Kaila.
– Chwila, tylko cyknę fotę na… A nie. Czekaj. Jestem małym futrzanym gryzoniem, muszę biec przed siebie, aż walnę głową w ścianę. Czynność powtórzyć.
– Dzięki, Kaila, ale jak widzisz potrafię o siebie zadbać. Szkoda, że potrafię kontrolować umysł, a nie to drugie, czym oni myślą, za chwilę nabawię się odcisków nabłonka – westchnęła Eiko.
Tymczasem, w pobliskiej (no, bez przesady, w pip jednostek astronomicznych dalej) przestrzeni kosmicznej, porucznik Torn Egil z żandarmerii rakatańskiej odpalił awaryjny silnik swojego myśliwca. Frachtowiec majaczył mu gdzieś na krawędzi zasięgu radaru. Pilot włączył ciąg i powoli ruszył w stronę większego statku. Nie powinien mieć powodów do narzekania, jako jedyny przeżył, a Benson nie będzie miał okazji do opieprzenia go za nieudaną akcję. Czuł jednak pewne obawy, bo załoga Gawrona wydawała się bandą świrów na miarę Hansa Górskiego, dyktatora niesławnego Imperium Wielkiej Polonii sprzed kilku wieków. Do cholery, oni tam mieli ustawowy nakaz dzień w dzień jeść bigos, pić wódkę i odmawiać nowennę. A obowiązek noszenia wąsów, nawet u kobiet i dzieci? To tam, czy na planecie krasnoludów? Torn wzdrygnął się. No nic. Przeżył dwie żony, trzy kampanie wojenne i epidemię postępującej leukoencefalopatii wieloogniskowej, połączonej z wścieklizną, na Lupusie. Prawdopodobnie przeżyje i to.