- Opowiadanie: Halgrim - Jeden człowiek

Jeden człowiek

Hej :)

Jestem tu nowy, a to moje pierwsze opowiadanie. Krótkie, ponieważ taką właśnie decyzję podjąłem. Nie wiem, czy powinienem zgłaszać to do jakiegoś konkursu, czy też nie, toteż zaznaczyłem Brak w odpowiedniej zakładce.

Jeżeli ktoś poświęci kilka chwil na przeczytanie – życzę miłej lektury i dziękuję :)

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Jeden człowiek

JEDEN CZŁOWIEK

 

– Czy wy nie rozumiecie, że jesteśmy zbyt słabi!? – Erath był całkowicie wyprowadzony z równowagi idiotyzmem tak zwanej Wielkiej Rady. – Ilu jeszcze naszych rodaków musi zginąć, żebyście zrozumieli, że wróg wygrał w tak przez was zwanej szlachetnej walce!? Nasz kraj, Ezzah, umiera!

– Milcz poszukiwaczu! – Arcymag Tuzoth magicznie wzmocnionym głosem celowo podkreślił niższą rangę Eratha. Zresztą robił to często. Temu idiocie sprawiało to najwyraźniej radość.

– Wielka Rada zadecydowała, że nie będziemy więcej korzystać z Wyrwy! Wszyscy nasi magowie, którzy czerpali z niej moc, zachorowali na nieznane nam dolegliwości, których nie potrafimy wyleczyć! Salrimowie okazali się porażką. Twoje bezwolne ponoć golemy coraz częściej nie wykonują rozkazów, nie chcą zabijać naszych wrogów. Gdyby na wybrzeżu nie porzuciły pozycji obronnych, być może stolica nie byłaby teraz oblężona! – Starzec zaczynał się krztusić, mimo wspomagania gardła zaklęciami. Wszyscy wiedzieli, że sam bardzo chętnie korzystał z mocy Wyrwy. Znalazł jeszcze niestety siłę, żeby kontynuować swój zidiociały do granic absurdu monolog. – Nasza najpotężniejsza twierdza, Hizathar została zrównana z ziemią! Nasze prawdziwe wojska zostały zaskoczone przez wroga przez to, że twoje mutanty zwyczajnie stchórzyły i uciekły! Gdyby nie trzeźwa ocena sytuacji dowódców naszych wojsk i szybkość ich reagowania, moglibyśmy teraz już nie mieć żadnych żołnierzy! A i tak mimo to, nasze armie zostały rozproszone, a nasza stolica jest atakowana! Wszystko dlatego, że zaufaliśmy twoim mutantom i Wyrwie!

Tuzoth się rozkaszlał, ale uparcie nie zdychał. Erath słuchając jego bzdur zaczynał się obawiać, że szanse Ezzahu maleją z każdą chwilą, póki ten tetryk oddycha. Mimo że był w słabej kondycji, Tuzoth wciąż budził respekt i należało mieć tego świadomość. Na podwyższonej platformie otaczającej okrągłą arenę, na środku której stał Erath, zgromadzeni byli wszyscy najmądrzejsi i najstarsi magowie Ezzahu, członkowie Wielkiej Rady. Rezydowali na stałe w stolicy i rządzili rozległym niegdyś imperium. Teraz towarzyszyło im kilku spośród tych, którzy przeżyli krwawy marsz wroga przez kraj.

Ale większość walczyła na murach i ulicach. A część już pewnie na nich leżała nieruchomo. Obrazą dla narodowej dumy Ezzahijczyków było, że ta tchórzliwa zgraja, nazywana Wielką Radą, zamiast walczyć ramię w ramię ze swoimi rodakami, rezyduje sobie w bezpiecznym pałacu.

Wszyscy zgromadzeni patrzyli na Eratha. Jako odkrywca Wyrwy, mimo stosunkowo niskiej rangi, miał bardzo wiele do powiedzenia w kwestii zarządzania imperium. Miał świadomość, że jego ojczyzna przetrwa tylko, jeżeli w tym momencie przekona tych starych ramoli do swoich racji.

Za oknami, w oddali, widać było morze wielobarwnych rozbłysków i błyskawic. Wszędzie szalały pożary. Niebo przecinały wielkie sylwetki istot, które weteranów wojny nawiedzały w najgorszych koszmarach.

Mimo, że wróg nie wdarł się jeszcze do miasta, wyraźnie słychać było wrzaski agonii i nienawiści. Dobiegały aż z pierwszej linii obwarowań miasta.

– Szacowny arcymagu. – Zaczął Erath próbując z niemałym trudem opanować gniew. – Gdyby nie moi… – Młody mag specjalnie zaznaczył to słowo. – Salrimowie, armie Savallonu zgniotłyby nas już dawno. Czy przypadkiem nie głosowałeś za tym, żeby powierzyć obronę granic naszym eksperymentalnym wojownikom? Zresztą miałeś niemały udział w ich stworzeniu… – Wiedział, że musi pozbawić arycmaga jego pozycji. A żeby tego dokonać musiał zniszczyć jego reputację przed resztą staruchów. I liczyć na to, że ta banda kretynów okaże na tyle trzeźwości umysłu, żeby powierzyć urząd arcymaga Erathowi. I to zaraz. Wtedy, na jego rozkaz, ci nieudacznicy wreszcie opuszczą pałac i dołączą do walki. Wzmocnieni ponad wszelkie wyobrażenia mocą, do której odmawiali mu teraz dostępu.

Posadzka się zatrzęsła.

– To, że tracimy nad Salrimami kontrolę, wynika wyłącznie z faktu, że przestaliśmy korzystać z mocy Wyrwy i staliśmy się przez to żałośnie słabi. – Była to oczywista bzdura, mutantów od początku nie potrafili całkowicie kontrolować, ale teraz jedyną radą było powrócić do wykorzystania Wyrwy i wszystkich trzeba było do tego jak najszybciej przekonać.

Ogłuszający ryk z zewnątrz rozdarł powietrze. W oddali dało się zobaczyć wielki kształt spadający z nieba.

– Salrimów stworzyliśmy przy użyciu tajemnych energii Wyrwy i jest całkowicie zrozumiałe, że istoty stworzone z tak potężnej magii nie będą słuchały magów nie dorównujących takiej sile! Musimy zaczerpnąć mocy z Wyrwy! – Młody poszukiwacz był coraz bardziej rozgoryczony, że musiał kogokolwiek do tego pomysłu w ogóle przekonywać. Nie rozumiał też, czemu wszyscy magowie milczeli. Szczęk oręża było wyraźnie słychać od strony dzielnicy targowej, czyżby wróg już zaczynał wdzierać się do miasta? Tuzoth patrzył na Eratha z podwyższenia. Kaszel przestał go męczyć.

Trzeba było się spieszyć.

– To prawda, że magowie zaczęli chorować, ale nie ma już odwrotu. To magia z innego świata wywołała te choroby i to, że nie możemy ich wyleczyć jest najlepszym dowodem na to, że jedynie magia z innego świata może uratować chorych! Nasza moc z czasów przed odkryciem Wyrwy jest niewystarczająca! – Młodego maga zaczynał ogarniać entuzjazm. – Zdejmijmy pieczęcie wiążące komnatę ze źródłem naszej prawdziwej mocy i zniszczmy najeźdźców! Wróg nie może…

Nagle hałas uderzającego gromu przerwał przemowę maga. Poszukiwacz spojrzał w lewo. Khazatil trzymał wciąż w górze rękę, którą przywołał odgłos pioruna. Stary czarownik w granatowej szacie i o niezwykle, nawet jak na Ezzahijczyka, długiej brodzie prawie nigdy nic nie mówił, a jak już to robił, to zazwyczaj kończyło to wszelkie dyskusje. Staruch ponoć znał sekret wiecznego życia i liczył sobie przeszło dwieście lat, ale za diabła nie chciał się z nikim tą wiedzą podzielić.

Odezwał się.

– Decyzja została podjęta młody magu. Pokonamy wroga własnymi siłami. Wyrwa jest niestabilna. Jeśli z niej zaczerpniemy, to w pierwszej kolejności zniszczy nas.

Nie, to się nie może dziać.

– Głupoty! Nasze wojska są rozbite! Tylko my… – Kolejny huk. Tym razem z prawej strony. Łysiejący generał Hathaz.

– Nasze wojska się przegrupowują. Wkrótce nadciągną z odsieczą. Nawet jeżeli twoi mutanci nie będą walczyli z wrogiem, nasza prawdziwa armia wkrótce znajdzie się na tyłach wroga. A i nasz garnizon w mieście jest liczny. Aura antymagiczna wokół pałacu zneutralizuje zagrożenie ze strony wrogich magów. Wytrzymamy. Nie potrzebujemy twojej Wyrwy.

To jakiś koszmar. Ezzah padnie przez tych idiotów. Savallonowie zgniotą miasto i przejmą potęgę Wyrwy, zanim Hathaz, ta imitacja generała mająca szczęście pochodzić z wpływowej rodziny, podetrze sobie dupę! Posadzka znów zadrżała.

– Wielka Rada nie będzie się więcej tłumaczyć poszukiwaczowi. – Znów przemówił Tuzoth. – Wszyscy korzystaliśmy z tej przeklętej Wyrwy i ponosimy tego konsekwencje. Ezzah musi zwyciężyć własnymi siłami. Ta… Brama do innego świata, jest zbyt niebezpieczna.

Erath nie wytrzymał. Zaczął mówić, wciąż patrząc w ziemię.

– To wy… Jesteście zbyt niebezpieczni… – Szmer zdziwienia i niedowierzania przeszedł przez tłum zgromadzonych magów. Ten poszukiwacz wciąż się odzywa i to w taki sposób! Kolejny ryk na zewnątrz i wrzaski bólu niezliczonych ludzkich istnień.

Przetrwanie ojczyzny wymaga od Eratha największego poświęcenia.

– Chciałem uratować Ezzah… Dać nam siłę, nam wszystkim… Wiem, że moglibyśmy opanować moc Wyrwy… Moc całego innego świata!… I podbić cały nasz świat…

Szmery przerodziły się w głośne niepochlebne komentarze.

Pocisk trebusza zmiażdżył jedną z wież pałacu. Wielki dzwon wypadł z niej i zaczął staczać się wśród gruzu po murach na ziemię. Kakofonia przeraźliwie głośnych dźwięków, które wydawał z każdym uderzeniem o blanki mieszała się z tysiącami krzyków bólu dochodzących z ulic poniżej.

Odkrywca Wyrwy powoli rozglądał się po sali, patrząc ludziom, którzy wciąż władali jego ojczyzną w oczy.

– Zniszczylibyśmy Savallon i zostali królami świata!… Wszystkich światów! My wszyscy razem, dla Ezzahu!… – Krzyczał coraz głośniej. – Ale widzę, że nie jesteście gotowi na tak wielkie rzeczy, nigdy nie będziecie gotowi do tak wielkich decyzji! – Sięgnął do kieszeni.

– Straż! Wyprowadzić tego szaleńca i do lochu z nim! – Magicznie wzmocniony głos Tuzotha przywołał do sali czterech uzbrojonych w miecze i wysokie tarcze strażników. Tarcze odbijające magię. Ruszyli błyskawicznie na Eratha.

– Skoro jesteście zbyt słabi, by sięgnąć po wielkość, to i Ezzah i cały kosmos będzie miał jednego władcę! – Dłoń maga wyciągnięta z kieszeni pulsowała różowym światłem. Uniósł dłoń nad głowę. Strażnicy unieśli miecze i skoczyli na maga.

Tobie Ojczyzno – pomyślał Erath w momencie, gdy jego dłoń wybuchła różowym światłem na całą salę.

 

 

***

 

 

Sznur płomieni, który otaczał ramię Hazunthora, wystrzelił z jego wyciągniętej ręki i pofrunął bezgłośnie w stronę centrum placu, omijając wszystkich walczących. Przedarł się pomiędzy dogorywającymi Savallonami, którzy próbowali przedrzeć się przez wrogie linie i ezzahijskimi wartownikami, desperacko próbującymi utrzymać uformowany mur z tarcz, brutalnie atakowany przez przeważających liczebnie przeciwników. Ognista wiązka zatrzymała się nagle, tuż przed nogami giganta, który zdążył zmiażdżyć posąg przedstawiający mitycznego założyciela Ezzahu i zaczęła formować kulisty kształt. Potwór, którego rozmiary pozwalały na umieszczenie na jego ramionach stanowisk strzelniczych dla przynajmniej połowy tuzina strzelców, nie zauważył niewielkiej kuli ognia, zbyt zajęty próbą oderwania dzwonnicy od budynku ratusza. Hazunthor opadł na jedno kolano, oblany potem. Miał szczerą nadzieję, że dobrze skalibrował ilość energii umieszczonej w ognistej sferze. Jeżeli stracą plac, wszystkie oddziały w pozostałych rejonach miasta, będą odcięte od pałacu i jakiegokolwiek wsparcia. Nad głową maga i oddziałów, którymi dowodził, fruwały różnobarwne wiązki energii, miotane na nich przez nieprzyjacielskich czarowników, którzy okopali się w hali targowej. Wściekle czerwone kule ognia wielkich rozmiarów, czarne lance stworzone z cienia i nieregularne formy w kolorze zgniłej zieleni. Śmieszne dla Hazunthora imitacje prawdziwych ofensywnych zaklęć, które wytworzona przez niego kopuła ochronna bez najmniejszego trudu odbijała, pomimo jego wyczerpania. Do Hazunthora podbiegła czwórka jego podkomendnych.

– Co się stało magu?! Jesteś ranny? Lećcie po medyków! – wykrzyczał oficer, z białą kitą na hełmie.

– Uspokój się człowieku… – Hazunthor wypowiadał słowa z trudem. – Obserwujcie teraz tę ruchomą górę…

Bestia już niemal zdołała oderwać wieżę ratusza, którą zamierzała zapewne cisnąć następnie w formację Ezzahijczyków, ale nie zdążyła. U jej stóp niewielka ognista kula wybuchła oślepiającym blaskiem, a powietrze przeciął ogłuszający skowyt. Ryk agonii, po którym nastąpił łomot, jakby z nieba runął na plac sporych rozmiarów budynek. Bruk pod stopami zatrząsł się groźnie i wszystko przesłoniła chmura pyłu. Nieprzyjacielskie zaklęcia wciąż z sykiem rozbijały się o niewidzialny dach kopuły ochronnej, ale wrodzy żołnierze, jeszcze przed chwilą z furią rzucający się na ezzahijskie linie, zaprzestali prób przedarcia się przez mur tarcz. Żołnierze czekali niespokojni, próbując przebić wzrokiem pomału opadający kurz.

Dla wielu z nich to pewnie najdłuższe kilka sekund życia – pomyślał czarownik, unosząc się z pomocą oficera. Teraz musiał wyglądać godnie. Musiał stać.

Kurz opadł.

Monstrum, w którym żołnierze Hazunthora jeszcze przed chwilą widzieli najpewniej swoją śmierć, leżało pod zmiażdżonym wcześniej posągiem. I pod halą targową. Rozerwane na pół, rozlało tyle krwi, że przemalowywany wciąż na biało w przypadku jakichkolwiek zabrudzeń Plac Zwycięstwa, był teraz w barwie głębszej czerwieni niż suknie pałacowych kurtyzan. Wszędzie wokół walały się szczątki wrogich żołnierzy, pozostające w stanie daleko poza możliwością identyfikacji tożsamości. Żołnierze zaczęli wiwatować, śmiać się i wykrzykiwać wyzwiska pod adresem pozabijanych wrogów. Wstąpiła w nich nowa nadzieja.

Hazunthor spojrzał na drugą stronę placu. Pozostali przy życiu przeciwnicy zbierali się za halą targową. Niestety już teraz było widać, że ich szeregi wzmacniają nowo przybywające oddziały. Niedaleko wybrzmiał ryk kolejnej bestii. Mag wiedział, że nie starczy mu już tego dnia sił na choćby jeszcze jeden taki popis. Trzeba było uciec się do metod konwencjonalnych.

Jeszcze kurz nie zdążył całkowicie opaść, gdy mag wyszedł przed linię swoich rozentuzjazmowanych oddziałów.

– A teraz, kto nie chce być pamiętany jako tchórz, za mną! – wrzasnął i puścił się biegiem ku hali targowej.

 

 

***

 

 

Tharil skulił się w kącie zdemolowanego pokoju. Nie mógł ustać na nogach. Właśnie strącił z nieba smoka. Smoka! Miał ochotę zwymiotować, ale był zbyt słaby, żeby choćby przechylić głowę i nie zapaskudzić pięknej błękitnej szaty. Po chwili rzeczywistość zaczęła do niego docierać. Roześmiałby się, gdyby miał wystarczająco dużo siły. Jego błękitna jeszcze przed kilkunastoma minutami szata, była już przecież czerwona. Barwnik był niestety ezzahijski, nie savalloński, ze względu na całkowitą niekompetencję maga w kwestii sprawowania dowództwa nad oddziałami szkolonymi do walki w zwarciu. Fakt, że przed chwilą zabił skrzydlatego jaszczura, czym mało kto wśród nawet najzdolniejszych magów mógł się pochwalić, stanowiło jedynie niewielką pociechę w zaistniałej sytuacji. Ulica przed budynkiem była usłana ciałami jego żołnierzy, ponieważ on, niczym idiota, dał się wciągnąć w najzwyklejszą na świecie zasadzkę. Nie wywalczy już dla nadciągającej odsieczy czasu na dotarcie do stolicy. Trzeba była liczyć, że pozostali dowódcy w mieście wykażą się większą przytomnością umysłu.

Usłyszał kroki na schodach.

Nie miał siły unieść dłoni. Skupił się na jednym punkcie w ścianie przy drzwiach, gdzie, jak miał nadzieję, za kilka chwil znajdzie się głowa jakiegoś Savallona. Jeżeli przeciwnik nie stanie w tym konkretnym miejscu, Tharil już za kilka chwil będzie się tłumaczył swoim żołnierzom z własnej głupoty.

Do pokoju wbiegł wrogi żołnierz. Na swoje nieszczęście, stanął dokładnie w punkcie, gdzie mag zdążył skupić resztki swojej energii. Jego prawe ucho eksplodowało, z impetem miotając resztą ciała na przeciwległą ścianę i wyrzucając pozostałości głowy przez wąską wizurę hełmu.

Tharil zamknął oczy i zdążył się jeszcze uśmiechnąć. Widział, że do pokoju wbiegło dwóch Savallonów. Miał świadomość, że nie będzie musiał długo czekać. Z uwagi na wprawę pozostającego przy życiu wrogiego żołnierza w rzucaniu nożami, Tharil już niecałe dwie sekundy później ruszył tłumaczyć się swoim żołnierzom ze swych uczynków.

 

 

***

 

 

Erath biegł najszybciej jak mógł. Teraz nie ma już odwrotu. Musi się jakoś dostać do Wyrwy i musi się tam dostać zaraz. Był w zasadzie bezbronny. Aura otaczająca pałac uniemożliwiała prawie całkowicie korzystanie z magii. Jedynie najpotężniejsi magowie byli w stanie w obrębie murów używać swojej mocy. A i oni mogli rzucać tu jedynie najprostsze zaklęcia. Zabezpieczenie na wypadek eskalacji nieporozumień pomiędzy rządzącymi magami. Erath jednak w żadnym wypadku nie należał do najpotężniejszych. Ale to się zaraz zmieni.

Bitwa wyraźnie toczyła się już na ulicach. Szczęk oręża słychać było w zasadzie zewsząd. Co gorsza, słychać było, że wróg zaczął wprowadzać do miasta swoje sławetne bestie oblężnicze. Sądząc po wrzaskach paniki dochodzących z ulic, bardzo dużo bestii.

Musiał dostać się do piwnic. W katakumbach pałacu znajdowała się jego pracownia. A tam, chwilowo pod kluczem, była sala, w której była Wyrwa – brama do nieznanego świata, która tętniła niesłychanie potężną energią magiczną. Wzdłuż całego długiego korytarza z kolumnami stali strażnicy. Wszyscy przeszli szkolenie z zakresu rozpraszania magii. Dodatkowe zabezpieczenie na wypadek zbytniego wzrostu ambicji jakiegoś maga. Z zainteresowaniem spoglądali na biegnącego czarownika. Gdyby nie znajdowali się w samym sercu upadającego miasta, widok biegnącego czarodzieja, który przecież powinien być dostojny i majestatyczny, mógłby się im wydać zabawny. Teraz wywoływał raczej niepokój. Jeszcze bardziej zaniepokojeni by byli, gdyby wiedzieli, że Erath kilka chwil temu zabił wszystkich najwyższych rangą magów imperium.

Ezzah nie miał w tej chwili żadnego naczelnego dowództwa.

Musiał się spieszyć. Wszyscy, którzy byli w sali rady nie żyją, ale gdy tylko ktoś ich znajdzie, cały pałac spanikuje. Miasta nie opanowała jeszcze całkowicie histeria tylko dlatego, że Ezzahijczycy wciąż wierzyli w potęgę swoich czarodziejów.

Nie bój się ojczyzno, ja cię uratuję. Tamci głupcy doprowadziliby cię do upadku. Ja nie tylko zniszczę atakujące cię wojska, ja dam ci władzę nad całym wszechświatem! Erath wiedział, że zrobił dobrze. Tylko on wie jak najlepiej służyć Ezzahowi. Dobiegał do wrót prowadzących do katakumb. Olbrzymich drzwi pilnowało dziesięciu wartowników. Każdy z nich w pałacu, który uniemożliwia rzucanie zaklęć, mógłby w pół chwili zabić Eratha. Zwłaszcza, że aura antymagiczna nie obejmowała niektórych czarów ze szkoły magii zaklinającej, z których korzystali strażnicy do wzmacniania uzbrojenia. Obok znajdował się mały pokoik, stróżówka. Tam na pewno są klucze! Trzeba było błyskawicznie myśleć, chwila niepewności będzie go kosztowała życie. Jego i cały Ezzah.

Zatrzymał się kilka metrów przed wrotami. Wszyscy strażnicy spoglądali na niego. Czekali niespokojni. Mieli rozkaz nie wpuszczać do katakumb absolutnie nikogo. Głazy miotane przez machiny oblężnicze uderzały w pałac drwiąc sobie z ezzahijskich barier antymagicznych.

Teraz albo nigdy.

– Zdrada! Wróg w pałacu! Rada zniszczona! – Zaczął wrzeszczeć nie zaczerpnąwszy nawet oddechu.

Strażnicy zaczęli wymieniać niespokojnie spojrzenia.

– Co ty mówisz! Bronią nas mury i armia! Jak to w pałacu?! Co z barierą?! – Oficer krzyknął przerażony patrząc na skamlącego maga.

– Cholera wie! Coś wpadło do sali rady, wybuchło i wszędzie savallońscy antymagowie! Wszyscy, którzy byli w sali nie żyją! Jesteśmy zgubieni! – Erath zmusił się do płaczu, widok płynących łez wzmocni w tych przygłupach jego prawdomówność.

– Jasny szlag! Wszyscy do sali rady! Teraz! Wróg w pałacu! – Wartownicy rzucili się hurmem w stronę sali.

Zadziałało.

Żaden z nich już nie myślał o płaczliwym poszukiwaczu. Żaden nie zdążył się zastanowić dlaczego, skoro wszyscy najstarsi magowie imperium zginęli, to ten młodzik akurat przeżył. Sam Ezzah wspiera Eratha, stawiając mu na drodze jedynie takich kretynów.

Rzucił się do stróżówki.

Do diabła, jeżeli oficer ma klucze przypięte do pasa, to cały plan weźmie w łeb. Niech one tutaj będą! W pomieszczeniu spojrzał automatycznie na wieszak z kluczami. Pusty!

– Do broni! Wszyscy do broni! – Usłyszał zza ścian i na innych poziomach pałacu. Cała straż w pałacu za parę chwil będzie w sali rady. I zobaczą, że nie ma tam żadnego wroga. Jest za to dużo ciał. I nagle przypomną sobie o młodym poszukiwaczu…

Stół.

Zrzucił stosy papierów i jakąś książkę na podłogę. Pojemniczek z atramentem uderzył z hukiem o posadzkę oblewając szatę Eratha granatowym płynem. Wyrwał szufladę. Do ciężkiej cholery, tutaj niczego nie ma! Same bezwartościowe papiery!

Zagrały rogi wojenne. Cztery najwyższe wieże pałacu dawały znać całej stolicy, że wróg wdarł się do pałacu. Wkrótce każdy ezzahijski żołnierz w mieście będzie próbował dostać się do pałacu, by go bronić. Oficer i strażnicy z korytarza musieli już dobiec do sali… I nie znaleźli tam żadnych przeciwników. Żeby tylko szok wywołany widokiem ciał pozabijanych magów potrwał wystarczająco długo! Niech ten oficer będzie skończonym idiotą!

Pod ścianą stała otwarta skrzynia. Ostatnia nadzieja Ezzahu…

Rzucił się na skrzynię i o mało nie zawył ze szczęścia. Na stosie papierów leżał pęk kluczy. Erath porwał go i wrócił biegiem do wrót.

Było w nim ze dwadzieścia sztuk…

Erathowi trzęsły się ręce, gdy sprawdzał kolejne klucze. Piąty zaciął się w drzwiach.

Nie chciał wyjść.

Nie wierzę, wyłaź ty dupku! Zaczął szarpać się z mechanizmem. I tak zmarnował mnóstwo czasu na samo znalezienie klucza, a teraz jeszcze to!

– Magu! – Krzyk za plecami na końcu korytarza zamroził Erathowi krew w żyłach. Już wiedzą. Zaczął szarpać klucz w zamku jeszcze bardziej nerwowo. Usłyszał, że strażnik idzie w jego stronę.

– Magu! Głuchy jesteś? Dowódca chce z tobą pilnie porozmawiać! Bariery pałacu są nienaruszone! Nikt z zewnątrz się tu nie wdarł!

RUSZ SIĘ PIEPRZONY KLUCZU, TY GNOJU.

Strażnik się zatrzymał. Erath usłyszał jak wojownik wymawia słowa zaklęcia wzmacniającego tarczę. Nie, nie, nie, dlaczego nie możesz być kretynem!?

Klucz puścił.

Szósty zadziałał. W KOŃCU.

W momencie, w którym Erath zaczął ciągnąć straszliwie ciężkie skrzydło drzwi, zaczął znowu słyszeć odgłos butów uderzających o posadzkę. Wartownik biegł.

Szybciej, szybciej, szybciej… Otwór robił się już na tyle duży, że zaraz Erath będzie mógł się zmieścić… Zazwyczaj te wrota otwierało dwóch umięśnionych mężczyzn, a odkrywca Wyrwy był raczej drobnej postury.

– Zostaw te wrota! – Wrzask wartownika, który był coraz bliżej doprowadził Eratha prawie do ataku paniki. Za oknami rozszalała się burza. Z zielonymi błyskawicami.

Przestał walczyć z drzwiami i rzucił się do wąskiej szczeliny. Cholera, za mało miejsca… Zaczął wciskać się na siłę pomiędzy nieznacznie rozwarte skrzydła drzwi. Uda się.

Wartownik zaraz go dopadnie… Kilkanaście metrów… Na końcu korytarza pojawił się oficer i co najmniej dwudziestu strażników

– Nie pozwól mu tam wejść! – wrzasnął do strażnika, który był już tak blisko, że Erath widział białka jego oczu. Rogi wciąż grały. Zewsząd dochodził hałas krzyków, pisków, lamentów i wzywania do broni. Wieść się rozchodzi. Jeżeli teraz nie przeciśnie się przez te pieprzone drzwi, zginie. Wszyscy już na pewno wiedzą, co zrobił Erath. Ezzah będzie stracony.

– Cholera jasna! – wrzasnął, jednocześnie z wszystkich sił wciskając się pomiędzy drzwi. Strażnik, już tylko kilka metrów od niego, wziął zamach.

Rozetnie mnie na pół – dotarło do Eratha.

Wpadł do środka i upadł na kolana. Na posadzkę rozsypało się kilka guzików z jego szaty.

Udało się!

Tuż obok, za drzwiami, wartownik obrzucił poszukiwacza wyzwiskami i złapał skrzydło drzwi, żeby powiększyć przejście. Potężnie zbudowany i w ciężkiej zbroi nie miał szans zmieścić się w otwór, w który ledwo wszedł drobny mag. Miał jednak szansę otworzyć drzwi na tyle, żeby się zmieścić.

I szło mu całkiem nieźle.

Erath rzucił się biegiem w dół po szerokich schodach. Drogę oświetlały fioletowe płomienie pochodni. Ekonomia – magicznego płomienia nie trzeba było podsycać.

– Zatrzymaj się zdrajco! – Usłyszał z góry, gdy sam zbiegł już ze schodów i kontynuował wyścig z czasem prostym mrocznym korytarzem, prowadzącym do jego pracowni.

Widział ją przed sobą! Na końcu korytarza znajdowała się sala, z której wydobywało się różowe światło. Tam znajduje się sposób na ocalenie ojczyzny!

Usłyszał uderzenia metalu o kamień niedaleko za sobą. Wartownik przedostał się przez drzwi i zeskoczył na posadzkę. Zaraz za nim pojawi się reszta. Wyraźnie dało się już słyszeć kroki całego tłumu na schodach.

– Nie masz dokąd uciec! Zapłacisz za zdradę! – darł się strażnik, nieświadomy, że to wszyscy inni magowie byli zdrajcami. A Erath za chwilę stanie się zbawcą Ezzahu.

Opancerzony wartownik nie mógł dogonić szczupłego maga, odzianego jedynie w szatę. Jednak Erath wolał nie dawać mu szans i pędził na złamanie karku. Korytarz zapełnił się strażnikami.

Wpadł do swojej pracowni i od razu roześmiał się jak szaleniec. Zwycięstwo! Ezzah zwycięży!

Erath nie przejmował się już okazjonalnym drżeniem sufitów wywołanym uderzeniami pocisków artyleryjskich, ani łoskotem i krzykami słyszanymi nawet w katakumbach.

To wszystko zaraz przestanie mieć znaczenie. Savallon przestanie istnieć.

Minął biurka zarzucone stosami papierów, fiolek i dziwnych substancji, których natury nigdy nie zdołał w pełni zrozumieć. Na środku sali na niewielkim podwyższeniu znajdowała się Wyrwa.

Całą salę wypełniała swym cudownym różowym blaskiem. Owalna kilkumetrowa brama unosiła się nad posadzką. Jej powierzchnia pulsowała i płynęła niczym niespokojna tafla jeziora. Gdy tylko młody mag się do niej zbliżył, od razu poczuł przypływ sił. Ręce, które potwornie go już bolały w miejscach, gdzie pojawiały się dziwne fioletowe linie, przestały dawać o sobie znać.

Tuzoth mówił prawdę. Eratha także dosięgnęły dziwne dolegliwości po korzystaniu z mocy Wyrwy, ale nie przejmował się tym. Wiedział doskonale, że lekarstwo na te choroby i o wiele więcej znajduje się w Wyrwie.

Poczuł, że na prawym ramieniu pulsuje mu skóra. Spojrzał na nie i zobaczył, jak głębokie rozcięcie zasklepia się na jego oczach. Strażnik dosięgnął go tam przy drzwiach. Erath nic nie poczuł, był zbyt blisko swego przeznaczenia, żeby przejmować się takimi drobiazgami.

Wyrwa zdawała się wydzielać delikatny zapach, jakby lawendy i dało się wokół niej słyszeć subtelny, uspokajający szum. Erath zamknął oczy i czuł, że obok Wyrwy odzyskuje swoje prawdziwe ja.

Do sali wpadł wartownik. Poszukiwacz spojrzał na swego prześladowcę.

Strażnik stanął zaraz za wejściem do sali i znieruchomiał. Nie wiedział, co robić. Miał świadomość, jak szybko magowie potrafili czerpać niesłychaną moc z Wyrwy. Bał się.

– Cofnij się wartowniku – rzekł Erath niezwykle spokojnie. – Przegrałeś ten wyścig. Ale nie martw się. Dzięki temu Ezzah zwycięży.

– Odejdź od Wyrwy magu. – Głos strażnika wskazywał na niesłychanie niski poziom pewności siebie. – Zostaw tę przeklętą rzecz. Dostatecznie dużo złego wyrządziła. – Strażnik wyraźnie przełknął ślinę. – Pokonamy Savallonów. Nasze ramiona są silne, a wasze czary potężne. Niedługo nadciągnie odsiecz.

Erath wiedział, że wartownik gra na czas. I sam go nie tracił. W trakcie przemowy żołnierza, czerpał już moc z Wyrwy. Wypełniało go cudowne, wręcz zniewalająco przyjemne uczucie siły. Wszystkie wątpliwości go opuszczały, wiedział, że teraz może wszystko. Moc innego świata wpływała do jego ciała przez końcówki palców i pomału kierowała się równomiernie do wszystkich części ciała, jednocześnie wypełniając cały jego umysł, każdą jego myśl i każde pragnienie. Zanurzył się w oceanie siły, beztroski i spokoju. Czuł, że staje się jednością z innym, lepszym światem. Otaczającego go troski i problemy przestawały mieć znaczenie. Stawał się zbyt potężny, żeby cokolwiek, co go otaczało było bardziej znaczące niż problemy żuka gnojarza.

Wartownik nie śmiał zbliżyć się do niego. Mądra decyzja. Gdyby tłum innych strażników, którzy wpadli do sali nie pociągnął go za sobą, to może nawet by przeżył.

Oddział po wbiegnięciu do pracowni Eratha od razu rzucił się na maga. Na samym przedzie był oficer.

– Zabić go! Zanim stanie się zbyt silny! – Ostatnie słowa oficera w jego życiu nie były zbyt wyszukane.

Erath uniósł prawą dłoń.

Wszyscy strażnicy upuścili broń i złapali się za gardła. Otoczyła ich różowa poświata i zaczęli pomału wznosić się w powietrze.

Mag nawet na nich nie patrzył.

– Skoro tak bardzo pragniecie zagłady własnej ojczyzny, to ona raczej was potrzebować nie będzie – rzekł, jednocześnie zaciskając dłoń w pięść.

Otaczający Eratha coraz intensywniejszy blask najwyraźniej zadziałał jak tarcza, gdyż poza nim, cała komnata została zachlapana krwią i wszędzie zaczęły się walać fragmenty kości i metalu.

Katakumby drżały coraz bardziej. Savallonowie musieli skupić cały ostrzał artyleryjski na pałacu. Ich żywe machiny oblężnicze też musiały już burzyć wewnętrzne mury. Parli bez wytchnienia. Już czuli ostateczne zwycięstwo.

Idioci.

Erath uniósł się pomału w powietrze. Jeszcze nigdy wcześniej nie czuł tak wielkiej siły. Zupełnie jakby Wyrwa rozumiała, jak bardzo młody mag potrzebuje teraz jej potęgi.

Zupełnie, jakby rozumiała, że jego przeznaczeniem jest władać wszechświatem.

Wyciągnął przed siebie dłonie i zaprosił moc z innego świata, by wraz z nim wypełniła jego misję. Miał wrażenie, że nie komunikuje się nieożywioną siłą, ale z bratnią duszą, z przyjacielem, z samym sobą.

Moc odpowiedziała chętnie i połączyła się z magiem całkowicie.

Erathowi wydało się to zabawne. Gdyby ta moc obdarzyła go takim zaufaniem na samym początku, gdy tylko ją odkrył, uniknąłby wielu stresujących sytuacji. Musiała mieć własne poczucie humoru. I to dosyć specyficzne.

Skądkolwiek pochodzisz i czymkolwiek jesteś, teraz jesteśmy jednością.

Ku jego zaskoczeniu i fascynacji, moc odpowiedziała. I już wiedział, że nigdy więcej nie będzie musiał się bać. Zapomni o ojcu, który go bił. Zapomni o matce, która go porzuciła. Zapomni o bracie, który się zabił i siostrach, które zabrała zaraza. Zapomni o złej kobiecie, którą pokochał i zapomni o męczącym go całe życie katarze.

Teraz będzie bogiem.

Jedną myślą, nawet nie skinąwszy, użył całej mocy, która była teraz tak samo w Wyrwie, jak i w nim, natchnął ją całą swoją nienawiścią, całym gniewem i każdym jednym życiowym rozczarowaniem i pomyślał o dalekiej krainie, przeklętej ziemi, na której żyli ci, którzy nie zasługiwali na życie. Pomyślał o Savallonie.

A moc posłuchała. Już wszystko będzie dobrze. Erath zamknął oczy.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Tekst do mnie nie przemówił. Może dlatego, że opowiada głównie o walce, a ta wydaje mi się zwykle nudna. Może dlatego, że protagonistę uważam za idiotę, a nie przepadam za durnymi bohaterami. Jak tu takiemu kibicować?

Masz dość dużo nazw własnych i wiele z nich na E. Taka wspólna litera nie ułatwia zapamiętania.

Interpunkcja kuleje. Na przykład wołacze, Halgrimie, oddzielamy od reszty zdania przecinkami. Obustronnie.

Tam muszą być klucze! Erath musiał błyskawicznie myśleć,

Powtórzenie. Trochę ich masz. Spróbuj poeksperymentować z synonimami albo zmieniać konstrukcje zdań.

– Co Ty mówisz!

Ty, twój, pan itp. w dialogach piszemy małą literą. Tylko w listach dużą.

 

Witamy na portalu. :-)

Jeśli będziesz pisał na jakiś portalowy konkurs, to chyba zauważysz. ;-)

Babska logika rządzi!

Dziękuję uprzejmie za poświęcony czas i przemyślane wskazówki. : ) Już wziąłem je sobie do serca i obiecuję poprawę. ; )

Nie obiecuj, tylko poprawiaj. :-) Masz opcję edycji.

Babska logika rządzi!

Opowiadanie traktuje o toczonej wojnie, jednak tej wojny nie widać. Owszem, słychać jej odgłosy, ale skupiony na poczynaniach Eratha, pozwalasz zobaczyć tylko to, co jest z nim bezpośrednio związane, skutkiem czego opowieść skupia się niemal wyłącznie na ucieczce bohatera z sali obrad i usiłowaniu dotarcia do Wyrwy. Dla mnie to trochę mało.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Za okna­mi, w od­da­li, widać było morze wie­lo­barw­nych roz­bły­sków i bły­ska­wic. Wszę­dzie sza­la­ły po­ża­ry. Na nie­bie widać było ogrom­ne… – Powtórzenie.

 

Widać było jak kilka ulic od pa­ła­cu kil­ku­na­sto­me­tro­wa be­stia spada na ulicę Ez­zi­noth, prze­szy­ta kil­ko­ma po­ci­ska­mi ba­list. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Stary cza­row­nik w dłu­giej gra­na­to­wej sza­cie i o nie­zwy­kle – nawet jak na Ez­za­hij­czy­ka, dłu­giej bro­dzie… – Powtórzenie.

 

i li­czył sobie prze­szło 200 lat… – …i li­czył sobie prze­szło dwieście lat

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

– Głu­po­ty! Nasze woj­ska są roz­bi­te! Tylko my… – ko­lej­ny huk.– Głu­po­ty! Nasze woj­ska są roz­bi­te! Tylko my… – Ko­lej­ny huk.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

nasze wła­sne woj­ska wkrót­ce znaj­dą się na ty­łach na­sze­go wroga. A i nasze woj­ska w mie­ście są licz­ne. – Powtórzenia.

 

szmer zdzi­wie­nia i nie­do­wie­rza­nia prze­szedł przez tłumy zgro­ma­dzo­nych magów. – Wydaje mi się, że zgromadzeni magowie tworzyli jeden tłum.

 

Moc ca­łe­go in­ne­go świa­ta! … – Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

Ka­ko­fo­nia prze­raź­li­wie gło­śnych dźwię­ków, jakie wy­da­wał… – Ka­ko­fo­nia prze­raź­li­wie gło­śnych dźwię­ków, które wy­da­wał

 

My wszy­scy razem, dla Ez­za­hu! … – Zbędna spacja przed wielokropkiem.

 

unie­moż­li­wia­ła pra­wie cał­ko­wi­cie ko­rzy­sta­niemagii. Je­dy­nie naj­po­tęż­niej­si ma­go­wie byli w sta­nie w ob­rę­bie murów ko­rzy­stać ze swo­jej mocy. – Powtórzenia.

 

stali cięż­ko­zbroj­ni straż­ni­cy. Wszy­scy prze­szli cięż­kie szko­le­nie… – Nie brzmi to najlepiej.

 

Gdyby nie byli w samym sercu upa­da­ją­ce­go mia­sta, widok bie­gną­ce­go cza­ro­dzie­ja, który prze­cież po­wi­nien być do­stoj­ny i ma­je­sta­tycz­ny, mógł­by się im wydać za­baw­ny. Teraz był ra­czej nie­po­ko­ją­cy. Jesz­cze bar­dziej za­nie­po­ko­je­ni by gdyby wie­dzie­li, że Erath kilka chwil temu zabił wszyst­kich naj­więk­szych magów im­pe­rium. Ez­zi­noth było w tej chwi­li cał­ko­wi­cie bez­bron­ne. – Objaw byłozy.

 

Co z ba­rie­rą?!- ofi­cer roz­po­zna­wal­ny… – Co z ba­rie­rą?! Ofi­cer roz­po­zna­wal­ny…

Brak spacji przed dywizem, zamiast którego powinna być półpauza.

 

krzyk­nął prze­ra­żo­ny nie ci­szej niż Erath. – Co to znaczy, że oficer był przerażony nie ciszej niż Erath?

 

Na pęku było ze dwa­dzie­ścia sztuk… – Raczej: W pęku było ze dwa­dzie­ścia sztuk

 

gdy spraw­dzał ko­lej­ne klu­cze. Piąty z kolei za­ciął się… – Powtórzenie.

 

Do­wód­ca chce z Tobą pil­nie po­roz­ma­wiać!Do­wód­ca chce z tobą pil­nie po­roz­ma­wiać!

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

Owal­na kil­ku­me­tro­wa brama wi­sia­ła kilka cen­ty­me­trów nad po­sadz­ką. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Straż­nik sta­nął zaraz za wej­ściem do Sali i znie­ru­cho­miał. – Dlaczego sala jest napisana wielką literą?

 

Erath wie­dział że war­tow­nik gra na czas. I sa­me­mu nie tra­cił czasu. Gdy war­tow­nik mówił, Erath cały czas czer­pał moc z Wyrwy. – Powtórzenia.

W drugim zdaniu: I sa­m nie tra­cił…

 

przy­jem­ne uczu­cie siły. Wszyst­kie wąt­pli­wo­ści go opusz­cza­ły, za­czy­nał czuć… – Nie brzmi to najlepiej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Coś czuję, że sporo się tutaj nauczę : ) Jeszcze dziś naprawię swoje błędy ; )

Witaj!

Niestety nie porwało, ale jakoś źle też nie jest!

Męczące było czytanie w co drugim zdaniu Erath to Erath tamto. Skoro nazywasz go "poszukiwaczem" to zastąp czasem imię jakimś odpowiednikiem by caly czas się nie powtarzać. Np. "Poszukiwacz", "odkrywca Wyrwy", "Młodszy mag" czy jakos inaczej.

Momentami patetycznoś czy też przesada wyziera z tekstu. Podkreślanie super ciężkiego treningu, ciężkich zbroi i podwójnych mieczy (co to?).

Możesz użyć tego samego świata ale spróbuj napisać coś zwyklejszego, mniej epickiego, ale z bogatszą fabułą, przynajmniej na początek.

Oczywiście to tylko moje odczucia. A jeszcze dziwne wydało mi się, że bitwa w toku, miasto prawie pada, a magowie siedzą i debatują miast walczyć?

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

O sprawach technicznych już ci dziewczyny nagadały. :)

Ze swojej strony mogę powiedzieć, że czytało się nieźle, tekst nie przynudzał (chociaż zarzuciłeś czytelnika na początku obco brzmiącymi nazwami), ale jak to już wspomniano, ta historia do niczego konkretnego nie prowadzi. Fajna scenka, ale za mała na pełnoprawne opowiadanie, która aż się prosi o jakieś konkretne klamry.

W sumie, nie jest źle, ale fabularnie nie domknięte.

Tak, czy inaczej, witamy na portalu i życzę udanych publikacji. :)

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Zgadzam się z przedpiścami (z wyjątkiem Zaltha, gdyż wcale nie czytało się łatwo). Zupełnie subiektywnie – drażniły mnie, moim zdaniem wydumane nazwy i imiona, a Savlon rozśmieszył mnie tak, że z trudem mogłam skupić się na śledzeniu fabuły.

 

 

Hmm... Dlaczego?

Dziękuję wszystkim za wskazówki : ) Wprowadziłem zmiany i mam nadzieję, że lepiej się będzie teraz czytało ; )

Nowa Fantastyka