- Opowiadanie: Niebieski_kosmita - Rokowania

Rokowania

Witam, jestem tu nowy i nie odnalazłem się jeszcze w pełni na stronie. Chciałem po prostu podzielić się opowiadaniem SF, które popełniłem. To moje pierwsze opowiadanie, chociaż nie pierwsza proza. Konstruktywna krytyka (jak również konstruktywne pochwały) mile widziane, słabe i mocne punkty tekstu, i tak dalej. Życzę przyjemnej lektury.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Rokowania

Jak przekonać kogoś do swoich racji? Kogoś, kto nie tylko ma całkowicie odmienne zdanie, ale na dodatek – nie wykazuje najmniejszej chęci do dyskusji?

Ten problem dręczył Kiliana Okuhle, łącznika na Ósmej Arce. Problem miał tym większe rozmiary, że od jego umiejętności negocjacyjnych zależał w tym momencie byt kilku milionów ludzi.

Wysyłamy wiadomości od ośmiu godzin – denerwował się. Szedł szybkim krokiem w kierunku mostka; przed rokowaniami, jakie miał zaraz przeprowadzić, próbował przespać się kilka godzin, ale nawet kapsułka melatonu nie pomogła mu zasnąć. – Za dwie godziny będziemy na orbicie Księżyca, a ci z Luny nadal nie wyłączyli systemów obronnych, do ciężkiej cholery! Jeśli wkrótce nie odpowiedzą, będziemy musieli wejść na wysoką orbitę, poza zasięgiem radarów bojowych, bo inaczej nas zestrzelą. I zostaniemy tam aż do usranej śmierci. Po prostu świetnie.

Minął go jakiś człowiek; Kilian uchwycił go tylko kątem oka i powrócił do snucia czarnych myśli. Ów chciał przez moment się do niego odezwać, ale zwątpił, widząc, w jakim jest nastroju; można było odnieść wrażenie, że Okuhle idzie otoczony chmurą burzową.

Oczywiście, że to musiało spaść na mnie, kontynuował swój wewnętrzny monolog. To właśnie Ósemka musiała lecieć z przodu, i to właśnie ja zostałem uznany za najlepszego negocjatora na pokładzie. A jeśli to spieprzę, zostanę zapisany w historii świata jako "Okuhle Nieporadny, przez którego w strasznych męczarniach zmarło pięć milionów osób". Na pewno tak będzie. Wybornie.

Dotarł wreszcie na mostek; dawało się tu wyczuć atmosferę narastającej paniki.

– Jak sytuacja? – rzucił, siadając na reprezentacyjnym fotelu, przeznaczonym specjalnie do tego celu: pertraktacji. Na innych stanowiskach stały wszelkiego rodzaju monitory i pulpity sterownicze; to jedno było puste. Nałożony na nie był hologram hebanowego biurka, w założeniu podnoszący poziom zaufania do negocjatora. Kilian uważał, że jest żałosny.

– Bez zmian – odparła Hira Tivo, jedna z techników komunikacji. – Bombardujemy ich na wszystkich pasmach, a oni nic. Zero reakcji. Lasery obronne nadal aktywne.

Kilian wymamrotał coś nieartykułowanego pod nosem.

– Stone udaje spokojnego, ale już prawie wrze – włączył się Umberto Andore, nawigator. – Jak tak dalej pójdzie, szlag go trafi, jeszcze zanim wejdziemy na orbitę.

– A co mnie on obchodzi? Jak nie wylądujemy, wina i tak spadnie na mnie. – Przerwał na moment; po chwili podjął, mówiąc już dużo głośniej. – Milton Stone, kapitan, powierzył zadanie przekonania Luny łącznikowi, Kilianowi Okuhle. Zadanie nie powiodło się. Stone czysty, Okuhle ma przesrane!

Uderzał przy tym otwartymi dłońmi w blat fałszywego biurka, dając upust wściekłości.

– Sama prawda. – Rozległ się nagle głos za plecami Kiliana. – Wniósłbym tylko drobną poprawkę. Zadanie nie ma prawa się nie powieść, rozumiesz to, Okuhle?

No tak. Wiadomo. Jeszcze on musiał się przypałętać.

– Panie Stone – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Mogą wystąpić pewne przeszkody.

– Lunarianie taki już mają światopogląd, że nas nienawidzą, i Ewor nie jest wyjątkiem. Ale odpowie. Jestem o tym przekonany.

Kilian gwałtownie się odwrócił.

Milton Stone, kapitan Ósmej Arki, nie zdradzał najmniejszych oznak zdenerwowania; jego twarz była jak wykuta z marmuru. Mierzyli się chwilę wzrokiem.

– Skąd ta pewność?

Milton jednak patrzył tylko jeszcze przez moment na Okuhle, po czym ruszył dalej, by straszyć swoją obecnością innych. Kilian obserwował go, aż uznał, że Stone nie ma prawa już niczego usłyszeć. Wtedy odezwał się:

– Czemu to spadło właśnie na mnie?

Odpowiedziało mu milczenie. Spojrzał w bok.

Hira, Umberto i wszyscy pozostali uważnie przyglądali się diagramom, tabelkom i wykresom, jakie widniały na ich monitorach; nagle wydawali się bardzo zaabsorbowani swoją pracą.

– Nie jest dobrze, co? – jako jedyna odezwała się Patricia Atwood, technik napędu.

– A żebyś wiedziała, że nie jest – westchnął Okuhle. Wypięli się na mnie, to nie nasz problem, krzyżyk na drogę i na razie. Jaki piękny dzisiaj dzionek. Słoneczko świeci, kwiatuszki kwitną, wszystko jest w najlepszym porządku.

Oparł łokcie o blat przed sobą i ukrył twarz w dłoniach.

*

Pół godziny później, gdy Kilian już z wolna odchodził od zmysłów, w jednej chwili powstał nieopisany raban.

– Połączenie z Luny! Mój Boże, to Ewor! – zawołała Hira. – Szybko, dawać wirtualizację!

– Co? Ewor dzwoni…?

– Tak! Za dziesięć sekund wchodzisz, przygotuj się!

Umysł Okuhle, jak to często zdarzało się w takich sytuacjach, podzielił się na dwie części. Jedna całkowicie spanikowała: Za dziesięć sekund?!? Co ja mu miałem mówić, Jezu, zapomniałem!

Jednak druga, trzeźwiejsza, zawołała: No, nareszcie, zaczynamy imprezę! A ty tam się zamknij. Będziemy improwizować.

Pozwolił opanować się tej drugiej.

– …trzy, dwa, jeden, zaczynaj.

Na ścianie przed biurkiem pojawiła się postać. Rzeczywiście, był to Bakom Ewor we własnej osobie – namiestnik lunarny, przywódca księżycowego narodu. W dodatku uśmiechał się. Ten śmieć się uśmiecha.

– Witam, panie E… – zaczął Kilian.

– Człowieku, daruj sobie te czułości – natychmiast przerwał mu Bakom. – Obaj wiemy, że to bezcelowe, czyż nie? Osobiście, interesuje mnie tylko jedna rzecz: dlaczego napastujecie moje państwo? Odpowiesz mi na to pytanie i możemy zakończyć rozmowę.

O, nie, mój drogi. Próbujesz wyprowadzić mnie z równowagi, ale ja się nie dam.

– Nikogo nie napastujemy, drogi panie. Naszymi działaniami kieruje obecnie jedynie wola przetrwania.

– I dlatego właśnie pchacie się prosto na nasze lasery obronne? To ciekawe. Mów dalej.

– Na pewno słyszał pan o projekcie Exodus…

– Czy słyszałem? Wszystkie media, i to w ciągu ostatnich paru lat, wałkowały ten temat przynajmniej kilka razy w tygodniu. I, o ile się nie mylę, była to chyba jedyna rzecz, co do której zgadzały się ze sobą. Europejczycy, Amerykanie i Australazjaci – wszyscy, bez wyjątku, szydzili z was na całego.

– Nie sposób zaprzeczyć, że byliśmy szykanowani, ale wytrwaliśmy. Zbudowaliśmy czterdzieści potężnych statków; trwały jeszcze ostatnie przygotowania do startu, kiedy dwa dni temu dotarła do nas wieść, że Imperia wypowiedziały sobie wojnę. – Wziął głęboki oddech. – Opuściliśmy Ziemię, jedne statki z większymi zapasami, inne z mniejszymi. Ocaliliśmy życie dwudziestu milionom ludzi.

– Ocaliliście? Ależ przed czym? Na Ziemi właściwie nic się nie dzieje. Prawda – Imperia wypowiedziały sobie wojnę, ale do walki ruszyły wyłącznie dywizje zmechanizowane. Wysoko w powietrzu trwają bitwy dronów, na ziemi strzelają do siebie zrobotyzowane czołgi, pod wodą torpedują się autonomiczne łodzie. Ani jeden żołnierz nie naraża życia. I wszystko to z dala od ludzkich osiedli; Imperia podpisały ze sobą całe mnóstwo umów o humanitarnym traktowaniu wszystkich mieszkańców planety.

– Ten stan nie potrwa długo, to tylko gra wstępna. Wkrótce na Ziemi rozpęta się piekło, może mi pan wierzyć. A wtedy nie zdołalibyśmy nawet wystartować. Nie mogliśmy tam zostać ani minuty dłużej, bo nie sposób przewidzieć, kiedy to się stanie. Równowaga sił może zostać przerwana w każdej chwili.

Uśmiech Ewora stał się jeszcze szerszy; Kilian poczuł, że traci panowanie nad sobą.

– Skoro tak uważasz… Nadal jednak nie zbliżyliśmy się do odpowiedzi na moje pytanie. A moja cierpliwość nie jest niewyczerpana.

Moja też nie. Może się założymy, komu pierwszemu puszczą nerwy?

– Przeciwnie, zbliżyliśmy się. Statek, na którym się znajduję, a także dziesięć statków, które lecą za mną, zdołały zabrać z Ziemi niewystarczającą ilość zapasów, by dolecieć do Marsa, tak jak pierwotnie planowaliśmy. Dlatego…

– Ach, już wszystko rozumiem! – Bakom klasnął w dłonie. – Chcecie zapasów, tak? Jedzenia, wody, paliwa i tak dalej? Tego nam nie brakuje. Wyślemy wam zaopatrzenie, oczywiście za odpowiednią cenę.

Okuhle zaniemówił.

– Nie… nie do końca to miałem na myśli.

– Nie? – Ewor zrobił zdziwioną minę. – A co?

– Chcemy wylądować na Księżycu, wokół Luny, i osiedlić się tam. Na początku będzie potrzebna niewielka pomoc, ale później… – Przerwał, gdy zobaczył, że jego rozmówca chichocze. W tym momencie znalazł się o krok od napadu szału. – Co pana tak rozbawiło? – zapytał, trochę za głośno.

– Nawet gdyby wasze ładownie były pełne platyny, irydu i uranu – powiedział, nadal chichocząc – a wiem, że nie są, i tak nie zgodziłbym się na coś takiego. Czy nikt was nie poinformował, że granice Księżyca są zamknięte dla imigrantów?

– Zrobiliście kilka wyjątków!

– Tak, przez dziesięć lat przyjęliśmy dokładnie cztery osoby. W absolutnie wyjątkowych sytuacjach.

– Przecież to jest wyjątkowa sytuacja!

– Nie na tyle, by wpuścić na teren mojego państwa kilka milionów nieproszonych osadników!

– Ach, tak! – Kilian zerwał się na nogi.

– A i owszem! Powiedziałem: dostaniecie za odpowiednią cenę zaopatrzenie. Na nic więcej nie liczcie.

I zniknął.

Okuhle dalej wpatrywał się w holoekran, nie mogąc uwierzyć w to, co się stało. Ciężko dyszał.

– Chcę go zabić – wymamrotał po chwili.

*

Dziesięć minut później był zmuszony odbyć kolejną, również mało przyjemną rozmowę, w gabinecie kapitana.

– Czy chcesz, bym wytłumaczył ci, jak beznadziejna jest twoja sytuacja? – zapytał go łagodnie Milton Stone.

– Nie pozwoliłby na lądowanie, choćbym błagał go na kolanach, i dobrze pan o tym wiedział! – wybuchnął w odpowiedzi Kilian.

– A może nie słyszałeś o takim pojęciu, jak "negocjacje"? – zignorował go Stone. – Pozwól, że ci je objaśnię. Negocjacje polegają na przekonywaniu drugiej osoby do własnego punktu widzenia.

– Służyłem dwa lata w armii Europejskiej jako łącznik, ale to nie znaczy, że jestem specjalistą od perswazji! Poza tym, Ewor prędzej zmieni się w kurczaka i zniesie jajko, niż zgodzi się…

– A czy w ogóle próbowałeś?

Okuhle milczał.

– Poniosły cię emocje. To zrozumiałe. Dlatego teraz się uspokoisz, a potem pójdziesz z powrotem na mostek i zadzwonisz do niego jeszcze raz.

– Co to zmieni?

– Chyba się trochę zapominasz – głos Miltona odrobinę się podniósł. – Bądź co bądź, jestem twoim zwierzchnikiem, i nie przypominam sobie, bym pozwolił ci mówić do mnie w ten sposób.

– Co to zmieni… proszę pana?

– Zmieni, jeśli prawidłowo się do tego zabierzesz. Odwołasz się do ludzkiego sumienia, dobra ludzkości i tak dalej. I zrobisz to porządnie.

– A gdybyśmy przyjęli jego propozycję? Da nam tlen, paliwo i polecimy na Marsa, tak jak planowaliśmy, panie Stone.

Tym razem to Stone przez chwilę się nie odzywał.

– Jego propozycja brzmiała: zapasy za odpowiednią cenę – powiedział wreszcie. – A my nie mamy praktycznie nic. Wszelkie fundusze, jakie pozyskaliśmy, poszły na samą konstrukcję tych statków. Większość ludzi nie miała ze sobą niczego oprócz starych łachmanów.

– Mimo to, prędzej chyba uda się wynegocjować dostawę zapasów na kredyt, niż bezinteresowne przekazanie nam terenów wokół Luny. – Chciał powiedzieć: uda mi się wynegocjować, ale z jakiegoś powodu w ostatniej chwili to zmienił.

Milton pokręcił głową.

– Musisz go przekonać, że nawet dla niego samego będzie lepiej, jeśli wylądujemy. Że ten pomysł jest opłacalny. Że pięć milionów ludzi popchnie lunarną gospodarkę do przodu, dzięki czemu Księżyc nie stanie się nic nie znaczącą wobec Marsa placówką. Bo tak będzie, jeśli wszyscy trafimy na Marsa. Przemów do jego dumy.

Mimo całej swojej niechęci do negocjacji z Eworem, Okuhle zdał sobie sprawę, że to mocny argument.

– To rzeczywiście rozsądne – przyznał – ale dlaczego mówi mi pan to wszystko dopiero teraz? Wcześniej słyszałem tylko jakieś bzdury o przetrwaniu rodzaju ludzkiego…

– Zakończyłem już rozmowę z tobą – oświadczył Stone, przerywając Kilianowi. – Masz dziesięć minut, żeby się przygotować. I tym razem go przekonasz. – To nie był rozkaz ani prośba. To było stwierdzenie faktu.

– Tak jest – mruknął w odpowiedzi i wyszedł.

*

Argumenty ekonomiczne. Gospodarka.

Przecież to i tak bezcelowe, ten śmieć za nic się nie zgodzi…

Zamilcz! A ty pamiętaj o argumentach. Nie zaszkodzi też wspomnieć o ratowaniu ludzkości. Aha, czy już wspominałem, że przejawiasz objawy schizofrenii?

Nieprawda.

Siebie samego nie oszukasz.

Negocjuj dostawę zapasów, człowieku!

Po prostu obaj się zamknijcie! Jezu, co jest ze mną nie tak? Miałem się uspokajać.

Wprost świetnie ci to idzie. Oddychaj głęboko, weź sobie redustres, czy coś podobnego.

Nie bierz tego! I tak równowagę hormonalną masz zachwianą.

Oddychać, tak…

Skup się na zadaniu.

Właśnie. Na dostawie zaopatrzenia.

Na zgodzie na lądowanie.

Okej, zobaczę, co da się zrobić, dobra? Jeśli nie uda się z lądowaniem, spróbujemy z zaopatrzeniem. I, na Boga, uciszcie się już.

*

Kiedy wrócił na mostek, był w świetnym nastroju; zauważyli to też inni.

– Oho, humorek się poprawił, czyżbyś sobie coś łyknął? – rzuciła Tivo z uśmiechem.

– Możliwe, możliwe – odparł Okuhle, także się uśmiechając. Ponownie siadł przed obrzydliwym hebanowym biurkiem. Jedyną rzeczą, jaką wypił w ciągu ostatnich minut, była szklanka czystej wody; niemniej nie przeszkadzało mu, że wywołał na pozostałych wrażenie lekko wstawionego. – Tym razem będzie lepiej. Dzwoń do niego.

– Już się robi, sir – zawołała sarkastycznie Hira, salutując.

Kilian złożył ręce i oparł je na biurku. Czekał. Minęła może minuta, gdy usłyszał głos:

– Jest sygnał zwrotny. Wchodzisz za trzy, dwie, jedna…

Po raz kolejny ujrzał twarz Ewora. Runda druga, gnoju, przemknęło mu przez myśl.

– No i co? – zapytał od razu Lunarianin. – Ile chcielibyście mi zaoferować?

– Postanowiłem skontaktować się z panem po raz drugi, by spróbować uświadomić błędy, jakie popełnił pan w toku rozumowania – sparował cios Kilian. To zbiło nieco Bakoma z tropu.

– Słucham – stwierdził po namyśle.

– W ramach zapłaty, o jakiej pan mówił, nie jesteśmy w stanie wystawić właściwie niczego, co mogłoby zrównoważyć cenę potrzebnych zapasów. Musiałbym negocjować zaciągnięcie potężnego kredytu u państwa Lunariańskiego, a jego spłatę trzeba byłoby odłożyć na przyszłą dekadę.

– No, to możecie o tym zapomnieć.

– Natomiast sytuacja przedstawiałaby się zupełnie inaczej, jeśli wylądowalibyśmy na powierzchni Księżyca. Każdy gram surowca, każdy wat energii, jaki na początku dostarczyłaby nam Luna, w ciągu kilku miesięcy zostałby zwrócony. Każda Arka posiada potrzebną infrastrukturę przemysłową do produkcji tlenu i paneli słonecznych, a także do księżycowego górnictwa. Jedyne, o co prosimy, to niewielka pomoc ze strony Lunarian w tym początkowym okresie adaptacyjnym.

Okuhle poczuł, że jego przeciwnik się waha. Był taki moment – krótki, ale jednak – kiedy wydawało się, że Ewor da się przekonać.

Ten moment jednak minął.

– Myślisz, że jestem głupi? Sądzisz, że nie znam was, Ziemian? Grubo się mylisz. Przedstawię ci inny scenariusz: prawdziwy scenariusz tego, co wydarzyłoby się, gdybym was wpuścił.

– Ależ…

– Ja ci nie przerywałem, prawda?

Kilian umilkł i postawił myślową gardę, oczekując gradu ciosów.

– Lądujecie sobie wokół mojego państwa, pięć milionów wieśniaków i kilka tysięcy durniów, którzy uważają się za wielkich dobroczyńców. Dajemy wam surowce i energię, a wieśniacy się cieszą. Budujecie sobie miasta. Potem nasze zapasy się kończą, wieśniacy robią się niezadowoleni, a wy każecie im pracować. Buntują się. Miasta płoną, Luna zostaje splądrowana. Potem wszystkich trafia szlag, z powodu braku tlenu, wody czy czego tam jeszcze. Przeżywa może garstka Lunarian, która zdołała się obronić przed motłochem, a także ocalić wodne i tlenowe instalacje. Cofamy się w rozwoju o sto lat, a w międzyczasie Ziemię ogarnia ogólnoświatowa wojna. Mars wypina się na nas. W końcu również i ta garstka umiera, z powodu jakiejś awarii w aparaturze, której nie są w stanie naprawić.

Ty gnoju, teraz przyznajesz mi rację, że na Ziemi jednak rozpęta się prawdziwa wojna?

Mniej więcej w połowie tej przemowy Okuhle pojął, że Ewor go nokautuje. Mimo to, podjął jeszcze jedną rozpaczliwą próbę.

– Nie ma podstaw, by wysnuwać takie wnioski! Poza tym, można uniknąć tego na wiele sposobów. Możemy negocjować wspólny nadzór nad kolonią, różnego rodzaju umocnienia obronne…

– Nas, Lunarian, jest półtora miliona, a wy wleczecie ze sobą trzy razy większą hołotę. I dopóki będzie istniało połączenie pomiędzy Luną a tą "kolonią" – to słowo wymówił z nieskrywaną pogardą – dopóty wieśniaków nie powstrzyma żaden nadzór ani umocnienia. Tacy zawsze znajdą sposób, żeby się wedrzeć. A połączenie musiałoby istnieć, jeśli mielibyście otrzymywać od nas pomoc.

– Możemy osiedlić się nawet czterysta, pięćset kilometrów od Luny! Taka odległość powinna zapewnić wam bezpieczeństwo.

– Nie mamy tutaj jeszcze odpowiednio dużych frachtowców, by przewieźć taką ilość ładunku na większe odległości. A transport lądowy byłby zupełnie nieefektywny.

Coraz gorzej.

– Wie pan, że w tej chwili, w której rozmawiamy, dwadzieścia osiem podobnych Arek podróżuje w kierunku Marsa? – zapytał, zmieniając taktykę. – A tamtejszy prezydent, Dexter Linin, nie ma żadnych uprzedzeń wobec imigrantów. W ciągu kilku dekad Mars dokona takiego skoku gospodarczego, że Luna straci jakiekolwiek znaczenie.

– Po pierwsze, nie widzę powodu, dla którego na Marsie nie miał się wydarzyć ten sam scenariusz, jaki przed chwilą przedstawiłem w odniesieniu do Księżyca. A po drugie – jeśli nawet tak będzie, to co z tego? Co mnie obchodzi Mars?

– Jak rozumiem, nie ma sensu odwoływać się również do pańskiego sumienia – mruknął po dłuższej przerwie Okuhle. – Jeśli nie wyślecie żadnej pomocy, zginie pięć milionów ludzi. Tlenu wystarczy nam może na dziewięć dni.

– A czy to moja wina? Trzeba było nie ruszać się z Ziemi. Wracajcie tam z podkulonym ogonem, skoro nie macie innego wyjścia.

Po czym, raz jeszcze bez pożegnania, zniknął.

– Nadal chcesz go zabić? – jako pierwszy odezwał się Umberto.

– Jego już nie – odpowiedział Kilian, głosem wypranym z emocji.

*

Siedział w swoim pokoju, a komputerowi polecił nikogo nie wpuszczać. Chciał być sam.

Przychodziły mu do głowy kolejne, coraz bardziej niedorzeczne ustępstwa na rzecz Bakoma Ewora; w głębi duszy wiedział jednak, że Lunarianin odrzuciłby każde z nich. Sytuacja była bez wyjścia.

Może rzeczywiście będzie trzeba wracać na Ziemię – pomyślał, zrezygnowany. Uruchomił holookno. W lewym górnym rogu pojawiła się dzisiejsza data – 13 sierpnia 2148, pod spodem płonęły czerwone litery: TRZECI DZIEŃ WALK NA ZIEMI. Do dyspozycji były jedynie trzy kanały holowizyjne. Okuhle, nie namyślając się długo, wybrał je wszystkie; ekran holookna podzielił się na trzy części.

– …z każdym dniem przemieszczają się na zachód – mówiła spikerka stacji australazyjskiej. – Drony i autotanki skutecznie likwidują wszelkie pozycje Europejczyków. Liczebność naszych oddziałów jest gwarancją spokojnego snu obywateli Australazji. Europa na pewno wkrótce zda sobie sprawę, że nie ma szans w tej wojnie i podda się. Nasz ekspert, Daiki Tanabe, twierdzi…

– …zestrzeliliśmy sześćset siedemdziesiąt osiem autonomicznych pojazdów powietrznych przeciwnika, przy czterdziestu czterech stratach własnych – twierdził z kolei prezenter kanału europejskiego. – Taką skuteczność zawdzięczamy nowatorskiej technologii spintronicznej, sterującej systemem namierzania wrogich jednostek. Ameryka z osiemdziesięciodziewięcioprocentowym prawdopodobieństwem wystąpi o podpisanie rozejmu w ciągu pięciu dni. Na froncie…

– …nie ma sobie równych wśród pozostałych armii – to już stacja amerykańska. – Każdy z dwóch milionów mechów bojowych wyposażony jest w szybkostrzelny karabin elektromagnetyczny, przebijający grafenowe osłony Australazyjskich autotanków jak kartki papieru. Większość dowódców wojskowych jest zdania, że Australazja poprosi o przerwanie walk jeszcze w tym tygodniu. Ministerstwo Obrony…

– Bardzo ciekawe – mruknął Kilian. – Każdy wygrywa z każdym. Świetna rzecz. – Zaśmiał się na głos. – Wszyscy odnoszą zwycięstwa! Wszyscy cofają się pod naporem pozostałych! Jak to działa?

Ten cud nosi nazwę: propaganda – odpowiedział sam sobie. Pytanie brzmi: jaka naprawdę jest sytuacja na froncie?

– I jeszcze jedna informacja – znowu dosłyszał głos jednego ze spikerów. – Przedwczoraj, krótko po tym, jak pozostałe państwa wypowiedziały nam wojnę, z portów kosmicznych uciekły statki tzw. projektu Exodus, chociaż nie udzielono im pozwolenia na start.

Okuhle zamarł; rozpoznał kanał australazyjski. – Powiększ jedynkę – powiedział drżącym głosem. Lewa strona holookna rozszerzyła się na cały ekran.

– Decyzją Imperatora z dnia dzisiejszego wszyscy, którzy znajdowali się na tych statkach, zostają obłożeni banicją. Dobrowolnie opuścili bezpieczne domy, jakie zapewniała im Australazja, toteż uznaje się ich za nielegalnych emigrantów. Nie zostanie udzielona im żadna pomoc, nie zostaną przyjęci z powrotem na teren naszego kraju.

Następnie pojawiło się jakieś nagranie, wyglądające na amatorskie, mające utwierdzić widzów w przekonaniu, że projekt Exodus jest produktem szatana. Można było zobaczyć, jak rzekomy kapitan jednej z Arek odpycha kobietę – swoją żonę – która błaga go, by został. Błaganie było bardzo przekonujące.

– Trochę inaczej to wszystko wyglądało! – krzyknął Kilian, nie mogąc uwierzyć w to, co widzi. – I kto to w ogóle jest? Spreparowaliście tych ludzi!

– Zignorowani zostali również pracownicy kosmodromów, którzy próbowali powstrzymać start. Oto zdjęcia z portu Xichang – niewzruszenie kontynuowała prezenterka. Następne nagranie przedstawiało chaos w centrum kontroli lotów Xichang; ktoś krzyczał do mikrofonu: Co robicie! Przecież to szaleństwo!

Tego już było dla Okuhle za wiele.

– Nikt stamtąd nie odezwał się do nas ani słowem!!! Nie odpowiadali w ogóle na prośby o pozwolenie… a, żeby was!!!

Nie myśląc zbyt wiele o tym, co robi, porwał ze stołu ozdobny dzbanek – cholerna tandeta – i cisnął nim z całej siły w holookno. Naczynie tylko delikatnie wgięło się i upadło na podłogę, a na ekranie pozostała niewielka rysa. Transmisja trwała dalej.

– Niech Bóg im pomoże odnaleźć właściwą ścieżkę życia – powiedziała nabożnie spikerka, po czym pochyliła głowę.

– Szlag!

Nie mając pod ręką niczego innego, co mogłoby wywołać większe zniszczenia, sam wstał i wymierzył solidnego kopniaka prezenterce. But, co prawda, pozostawił wyraźniejszy ślad niż dzbanek, ale nic ponadto; jedyne, co Kilian w ten sposób osiągnął, to eksplozję bólu w kolanie. Wrzasnął.

– A teraz zapraszamy szanownych państwa przed Pałac Imperatora, gdzie właśnie trwają przygotowania do manifestacji poparcia dla działań wojennych; w stolicy zebrało się już ponad milion osób. Przenosimy się do drona, krążącego nad Placem Czterech Dobrobytów…

– Dosyć już tego! Wyłącz, wyłącz to w cholerę!

Ekran zgasł; Okuhle, podskakując na jednej nodze, dotarł do kanapy.

– Medyka – jęknął słabo do swojego komunikatora. – Chyba coś sobie złamałem…

*

Kilka godzin później, znowu w gabinecie Stone'a.

Okuhle utykał; na szczęście obyło się bez pęknięcia kości, ale proszki przyspieszające regenerację tkanek jeszcze nie zakończyły pracy.

Od razu po wejściu stwierdził: – Chce mi pan powiedzieć, że jestem żałosny. Jakbym sam o tym nie wiedział.

– Nie – Milton powoli pokręcił głową. – To ja jestem beznadziejny. Cały ten bałagan to wyłącznie moja wina.

Takiego wyznania Kilian się nie spodziewał.

– Rozmawiałem z Dwunastą i Trzydziestą Pierwszą Arką – mówił dalej Stone. – Po twoich negocjacjach oni też próbowali się dodzwonić do Ewora, ale nie odebrał połączeń. Konsultowałem się też przed chwilą z Czternastką…

– Czternastką? Przecież…

– Arka numer czternaście ma najwięcej paliwa, przecież właśnie dlatego leci na Ganimedesa. Mają wystarczający zapas, by powrócić tutaj, co zajęłoby im osiem dni, potem przekazać połowę wodoru innej Arce i dolecieć na Marsa. W ten sposób uratowalibyśmy chociaż pół miliona ludzi. Gdyby zebrać resztki paliwa i tlenu ze wszystkich Arek, i obrać optymalną trasę – za kilka tygodni – może udałoby się ocalić jeszcze jedną. – Tu kapitan umilkł na moment. – Pozostałe dziewięć jest już właściwie skazanych na śmierć.

Od czasu tamtej australazyjskiej transmisji Okuhle już właściwie wiedział, że podpisano na niego wyrok; pozostałe dwa Imperia, znacznie mniej tolerancyjne, wkrótce ogłosiły podobne deklaracje. Mimo to, słowa Stone'a zabrzmiały w jego uszach przerażająco i nieodwołalnie.

– Na śmierć…? – zapytał, nie dowierzając.

– A co, głuchy jesteś, Okuhle??? – wybuchnął Stone; po chwili jednak opanował się. – Przepraszam za to…

– I co teraz? Rosyjska ruletka? Kapitanie, przecież tak nie można!

– Nie wiem, czy tak można, czy nie! Jezu, ja też nie byłem przygotowany do podejmowania takich decyzji! Dlaczego wszystko musiało się tak spieprzyć???

– A gdyby tak, mimo wszystko, wrócić na Ziemię? Może nas aresztują, wrzucą do jakiegoś eksterytorialnego rezerwatu, ale to przecież lepsze niż śmierć…

– Zostalibyśmy zestrzeleni – odparł martwym głosem Milton. – Obrona przeciwlotnicza w portach kosmicznych została w pełni uzbrojona dziś rano.

Kilian milczał przez chwilę.

– Nie – oświadczył nagle.

– Co "nie"?

– Nie zgadzam się na to. Nie mogę.

Kapitan wstał.

– Twoja rola w tym wszystkim już się zakończyła. Zresztą, górę wzięły niezależne od nas okoliczności. To tak, jakbyś nie zgadzał się z grawitacją. Próbowałeś kiedyś zanegować grawitację, Okuhle?

– Porozmawiam z nim jeszcze jeden raz. Będę mu groził, błagał, cokolwiek! Nie możemy tak po prostu się poddać!

– Jak tam sobie chcesz – Stone machnął ręką. – Ale jeszcze niedawno sam twierdziłeś, że Ewor za nic się nie zgodzi. To jedno trzeba mu przyznać: jest całym sercem oddany swoim przekonaniom.

– Sercem? Człowiek, który ma serce, nie wydaje wyroku śmierci…

– Idź już stąd – przerwał mu nagle Milton. – Po prostu wyjdź.

Kilian otworzył jeszcze usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale po chwili je zamknął. Skinął głową i opuścił gabinet kapitana. Wychodząc, pchnął z całej siły drzwi za sobą, ale nie trzasnęły – nie dopuszczała do tego konstrukcja zamka.

Poczuł, że ogarnia go rozpacz.

*

To bezcelowe. Groźby na nic się zdadzą, dobrze o tym wiesz.

Nie mógłbyś się zamknąć? Próbuję zebrać myśli, do jasnej cholery!

Uwierz w siebie! Możesz to zrobić! Powtarzaj: dam radę, dam radę…

I ty też się nie odzywaj. Boże, za jakie grzechy…

Niby taki z ciebie świętoszek, tak? Może przypomnę ci operację w Porto Novo, kiedy tłumiliście ze swoimi koleżkami powstanie…

A ty znowu o tym?

Nie słuchaj go. Nie zrobiłeś tam nikomu nic złego, ustaliliśmy już to przecież, prawda?

Nic? Decyzja o rozpyleniu gazu przekazała się sama, tak?

Nawet nie wiedziałem, że o to chodzi! Wszystko było zaszyfrowane… Zresztą, już zbyt wiele razy to przerabialiśmy. Teraz muszę się skupić.

Podejrzewałeś…

Zamknij się! Stul ten swój nieistniejący dziób!

Otóż to! Tak z nim trzeba!

O czym to ja…? Groźby. A jakby tak powiedzieć Eworowi, że będziemy zrzucać na Lunę ciała ludzi, którzy zmarli z wycieńczenia? Wtedy dopiero zobaczyłby, do czego nas doprowadził!

Świetne! Tak trzymaj. Spróbuj wymyślić coś jeszcze.

Można by nawet iść jeszcze dalej! Skoro i tak wszyscy tu mamy umrzeć, zabierzmy ich ze sobą! Rozpędzimy statki i spadniemy jak asteroidy na miasto. Mogą sobie strzelać, lasery nie uchronią ich przed uderzeniem.

Jeszcze lepiej! Brawo!

Podejrzewałeś.

Och, nie…

Chyba. Powiedziałem. Że. Miałeś. Się. ZAMKNĄĆ!!!

*

– Kilian? Co ty tu robisz?

– …się. ZAMKNĄĆ!!!

Jednocześnie zdał sobie sprawę z dwóch rzeczy: że swoją ostatnią myśl wypowiedział – a raczej, wykrzyczał na głos; a ponadto – że jakimś sposobem znalazł się prawie na samym mostku.

Przystanął i rozejrzał się; dopiero wtedy zobaczył Patricię Atwood, patrzącą na niego z przerażeniem.

– Mam się zamknąć? – zapytała, przestraszona. – Ja tylko zapytałam…

– Nie, nie… to nie było do ciebie.

– A do kogo? Nie masz komunikatora…

Okuhle rozważył możliwe odpowiedzi.

– Nieważne – stwierdził, po czym ruszył na mostek.

Poziom chaosu przekroczył tu już wszelkie granice; wszyscy biegali tam i z powrotem, prowadząc z kimś gorące dyskusje. Grupa astrofizyków głowiła się nad możliwymi trasami lotu na Marsa; sekcja logistyczna spierała się o sposób przeniesienia zapasów na pojedynczą Arkę. Również technicy komunikacji, wśród nich Hira Tivo, mieli pełne ręce roboty: wszystkie Arki konferowały teraz ze sobą, próbując oszacować, ilu ludzi można uratować.

– Hej – odezwał się Kilian, stając za plecami Hiry.

– …właśnie to próbujemy ustalić. Przepraszam na chwilę. – Tivo zdjęła komunikator, odwróciła się i zrobiła zdziwioną minę. – A cóż to, pan Okuhle postanowił nas zaszczycić? Niech pan wraca do swojego przytulnego pokoiku, my tu w ogóle nie mamy nic do roboty, dlaczegóż miałby…

– Posłuchaj mnie, do cholery – przerwał jej ostro; Hira ucichła. – Jeśli nie wylądujemy na Księżycu, już po nas. Wszystkie te wasze próby spełzną na niczym. Tak wielkiej zmiany planów nie da się zorganizować w ciągu jednego dnia, a więcej czasu nie ma. Tak więc, z kimkolwiek teraz rozmawiasz, rozłącz się i dzwoń jeszcze raz do Ewora. A ja tak nakopię mu do dupy, że nie będzie wiedział, w jakiej galaktyce się znajduje. Musi nas wpuścić.

– Miałeś już dwie szanse – powiedziała po chwili Tivo.

– Podobno do trzech razy sztuka, czyż nie? Dzwoń.

– Inni łącznicy już próbowali…

– Otóż to – zgodził się Kilian. – Inni.

*

Nie zawiódł się. Po kilku minutach oczekiwania po raz trzeci ujrzał na holooekranie namiestnika lunarnego.

– To już podchodzi pod napastowanie – poskarżył się Ewor, ale w jego oczach Okuhle dostrzegł iskierkę ciekawości. – Czego tym razem?

– Zasypiemy kopułę Luny martwymi ciałami – wypalił od razu Kilian. Jakaś jego cząstka poczuła nieodpartą wesołość, kiedy Bakom się wzdrygnął; za sobą również usłyszał okrzyki obrzydzenia.

– Postanowiłeś przejść do szantażu, tak?

– Posunę się do wszystkiego, jeśli będzie trzeba. Pięć milionów trupów zabarwi całe niebo nad miastem na czerwono. Jak wiemy, Księżyc nie ma atmosfery, więc zwłoki bez przeszkód dotrą do kopuły.

– Będziemy je zestrzeliwać – zimno odparł Ewor.

– Przy takiej ilości? Nie dacie rady. Musielibyście zużyć dużo więcej energii niż jesteście w stanie wytworzyć.

– A może dane, dotyczące produkcji energii na Księżycu, są zaniżone? Może jednak damy radę?

– Nie sądzę.

Przez chwilę trwał pojedynek na spojrzenia.

– Widzę tu niewielki problem – rzekł wreszcie Bakom.

– Jaki?

– Aby taki plan był możliwy do zrealizowania, musielibyście zatrzymać dla siebie część tlenu i żywności, odbierając ją wieśniakom. Czy twoje sumienie nie umieszcza tego w szufladce "masowe morderstwa"?

Okuhle zaklął w duchu; wcześniej nie pomyślał o tym w taki sposób. On będzie mówił mi o sumieniu? Znowu punkt dla niego, niech mnie szlag!

– A czy pana sumienie, panie Ewor, nie umieszcza w tej samej szufladce pozostawienia nas na śmierć? Ziemia nie wpuści naszych statków z powrotem.

– Czasami trzeba podejmować takie decyzje – Bakom wzruszył ramionami. – Po waszym lądowaniu na Księżycu, skazani na śmierć bylibyście zarówno wy, jak i my. A tak, przynajmniej my ocalejemy.

Jak on może… Nie daj się sprowokować, do jasnej cholery!

– W takim razie, będę szantażował pana jeszcze bardziej – powiedział, siląc się na spokojny ton.

– To świetnie, ale ja nie mam zbyt wiele czasu…

– Myślę, że miliard ton żelastwa, które spadnie panu na głowę, sprawi, że zyska pan mnóstwo czasu. Właściwie, całą wieczność.

Namiestnik lunarny uniósł brwi; Kilian czekał. To była ostatnia rzecz, jaka przychodziła mu do głowy. Jeśli to cię nie przekona, to co?

– To także można by zaliczyć do "masowych morderstw".

– Nie mogę się z tym zgodzić. Jeśli skierujemy Arki prosto na Lunę, umrzemy wszyscy – ja i pan, pasażerowie i mieszkańcy. W ten sposób uwolnimy ludzi od długiej i powolnej śmierci, jaka byłaby im pisana w przeciwnym wypadku. Jest to więc właściwie akt miłosierdzia, a nie morderstwo.

– Możecie to zrobić gdzie indziej! Nie musicie bombardować własnymi statkami mojego miasta, do cholery!

Oho! Czyżbyśmy coś mieli?

– Niech się pan nie denerwuje, panie Ewor. Stanie się to tak szybko, że nikt nie zdąży się zorientować. Całe miasto umrze prawdopodobnie w ciągu kilku sekund. To też jest pewnego rodzaju ratunek…

– Niby od czego???

– Od życia pod rządami potwora – stwierdził martwym głosem Kilian; w duchu piał z zachwytu.

Bakom Ewor zamilkł na dłuższą chwilę.

– Dobrze – mruknął.

– Tak właśnie myślałem – Okuhle, nie mogąc się powstrzymać, pozwolił, by w jego głosie zabrzmiał triumfalny ton. – Mogę zgodzić się na wyznaczenie strefy wokół Luny, która pozostanie wolna od…

– Ale to nie ty będziesz stawiał tutaj warunki.

Kilian urwał.

– Wylądujecie tak daleko od Luny i od siebie nawzajem, jak to tylko możliwe – zaczął namiestnik; mówił szybko i ostro, głosem nieznoszącym sprzeciwu. – Moje miasto pozostanie na zawsze największym osiedlem ludzkim na Księżycu. Po wylądowaniu każda z Arek dostanie jednorazowy pakiet pomocy: żywność, wodę, tlen i paliwo. Potem jesteście zdani na siebie. O wymianie handlowej będziemy mogli mówić, kiedy będziecie mieli coś do zaoferowania.

– To może nie wys…

– Żaden z was bez mojego wyraźnego pozwolenia nie zbliży się do Luny na odległość mniejszą niż pięćset kilometrów – kontynuował Ewor, nie zważając na Kiliana. – Nie macie prawa nazywać żadnego fragmentu Księżyca "swoim", ani tworzyć żadnych państw. Cały teren Księżyca należy do państwa lunariańskiego, a wy otrzymujecie go ode mnie w lenno.

– To średniowiecze!

– Średniowieczni lennicy musieli płacić swoim seniorom – odparł Bakom. – Wy dostajecie wszystko za darmo… przynajmniej na razie. Oto moje wymogi, minimalizujące ryzyko, jakie niesie ze sobą imigracja tłumu wieśniaków. Jeszcze jakieś pytania?

– A jeśli się nie zgodzę?

– Wtedy nie będzie żadnego kompromisu. Wszystko albo nic. Jeśli nie przystaniecie na moje warunki, możecie zniszczyć Lunę i samych siebie; to rzeczywiście będzie ratunek.

Wygrałem, ale i tak postawił na swoim… Jak on to robi?

– Jaką mam gwarancję, że dotrzyma pan słowa?

– Ja nie rzucam słów na wiatr – powiedział Ewor wyniośle. – I nie dzwońcie już do mnie. Resztę szczegółów ustalcie z moimi przedstawicielami. Żegnam – burknął, po czym ekran zgasł. Połączenie zostało przerwane.

Serce Kiliana biło jak oszalałe. Boże, udało się… Nagle poczuł, że jest obserwowany. Odwrócił się.

Wszyscy patrzyli na niego; technicy, logistycy, nawigatorzy, astrofizycy, piloci. W korytarzu stał Milton Stone; on także przyglądał się Kilianowi z szeroko otwartymi oczami. Okuhle zamarł.

Hira Tivo zaczęła klaskać; z jej oczu płynęły łzy. Po chwili dołączyli się pozostali, nawet Stone.

Brawo! Zawsze w ciebie wierzyłem.

Kto by pomyślał? Dał radę, skubany…

Okuhle, pewny, że ten piękny sen zaraz się zakończy, powoli uniósł ręce w geście zwycięstwa.

*

Nazajutrz, po załatwieniu formalności, Arki osiadły na powierzchni Księżyca. Zgodnie z Siedmioma Przykazaniami Ewora, rozproszyły się po całej powierzchni globu; Ósma Arka wylądowała na biegunie północnym, dokładnie na antypodach państwa lunariańskiego.

– Podobno mieli spore problemy z Luną – rzekł Luc Hartsfield, głowa rodziny, wpatrując się w szarą pustynię, która rozciągała się za oknem.

– OSIĄGNĘLIŚMY POWIERZCHNIĘ. PROSIMY WSZYSTKICH, SKIEROWANYCH DO PRACY NA ZEWNĄTRZ, O UDANIE SIĘ DO ŚLUZ OD CZWARTEJ DO DWUNASTEJ… – obwieścił system głosowy Arki.

– Oni? Problemy? – prychnęła żona Luca, Taini. – Powiedzieli tak, żeby wytłumaczyć się z opóźnienia. Może kochanka kapitana zaczęła rodzić i musieli przerwać lądowanie, albo coś.

– Mogło i tak być – zgodził się mężczyzna, nie odwracając się. – Cóż, zapewne nigdy się tego nie dowiemy. W każdym razie muszę już iść.

– Tato, dlaczego wzięli akurat ciebie? – zapytała ich córka, Sally, odrywając na chwilę wzrok od ekranu holowizora.

– Bo wiem, jak się zakłada skafander, skarbie – odparł Luc; uśmiechnął się do dziewczynki, a ona odwzajemniła uśmiech. – Większość osób na tym statku nie może tego o sobie powiedzieć.

– I co tam, na zewnątrz, będziesz robił, tato?

– Już o tym rozmawialiśmy, Sal – upomniała ją matka. – Nie męcz już ojca.

– Będę budował naszą przyszłość – oznajmił Luc. – Będzie ciężko, to pewne… Jesteśmy na totalnym pustkowiu, a warunki na zewnątrz są bardzo surowe. Ale wierzę, że sobie poradzimy. No, chodźcie tu do mnie.

Objął ramieniem Taini, a Sally podbiegła, by się do nich przytulić. Ściskając córkę i żonę, Hartsfield pomyślał: Dla was mogę na tym pustkowiu zbudować nawet pałac. Od dzisiaj zaczynamy nasze nowe życie.

Koniec

Komentarze

Hmmm. Początek mi się słabo spodobał – bohater ma poważny problem, ale skupia się głównie na biadoleniu “dlaczego ja”. Cholernie produktywna czynność. Wydaje mi się, że negocjatorzy powinni być jako tako przygotowani psychologiczne, a ten pozwala sobą manipulować jak dziecko. Ogólnie – bohater nie wzbudził mojej sympatii, trudno mi było mu kibicować. Tym bardziej, że koloniści wystartowali na wariata…

Ale potem się poprawia, im dalej, tym przyjemniej się czytało. Nawet protagonista przestał jojczeć i myśleć o dragach.

a ci z Luny nadal nie wyłączyli systemów obronnych, do ciężkiej cholery! Jeśli wkrótce nadal nie będzie żadnej odpowiedzi,

Powtórzenie.

rzucił, siadając na reprezentatywnym fotelu,

Na pewno “reprezentatywny”? I po co właściwie biurko na mostku? Jakby tak zaczęło latać przy nieważkości, może komuś krzywdę zrobić. I jak nóżki wytrzymały przeciążenia przy starcie? IMO, bez sensu targać ze sobą w Kosmos takiego grata tylko dla zrobienia wrażenia na rozmówcach. Tlenu nie wzięli, ale biureczko spakowali w pierwszej kolejności…

–…zestrzeliliśmy 678 autonomicznych pojazdów powietrznych przeciwnika, przy 44

Liczby w beletrystyce raczej słownie, a w dialogach koniecznie.

– A teraz zapraszamy szanownych Państwa przed Pałac Imperatora,

Ty, twój, pan itp. w dialogach małą literą. Pisemnie dużą.

Babska logika rządzi!

Napisane całkiem sprawnie, ale temat mi nie podszedł. Dlatego, patrząc przez pryzmat takiej wojennej, nagłej migracji, mogłabym niekoniecznie dobrze oceniać i Okhule i Ewora oraz ich zachowanie i postawy. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dlaczego tak wielkie przedsięwzięcie zostało podjęte bez żadnych przygotowań, dlaczego organizatorzy nie upewnili się, że cała sprawa ma w ogóle szansę powodzenia?

Nie tak wyobrażam sobie postawę i zachowanie negocjatora. I choć rzecz zakończyła się pomyślnie, o Ki­lia­nie Okuh­le, niestety, nie mam najlepszego zdania.

Jak na debiut, Niebieski Kosmito, jest całkiem nieźle i mam nadzieję, że Twoje przyszłe opowiadania będą coraz lepsze. ;-)

 

ale nawet kap­suł­ka Me­la­to­nu nie po­mo­gła mu za­snąć. – …ale nawet kap­suł­ka me­la­to­nu nie po­mo­gła mu za­snąć.

Nazwy leków zapisujemy małymi literami. http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

 

Za dwie go­dzi­ny bę­dzie­my na or­bi­cie Księ­ży­ca, a ci z Luny nadal nie wy­łą­czy­li sys­te­mów obron­nych, do cięż­kiej cho­le­ry! Jeśli wkrót­ce nadal nie bę­dzie żad­nej od­po­wie­dzi, bę­dzie­my mu­sie­li wejść na wy­so­ką or­bi­tę, poza za­się­giem ra­da­rów bo­jo­wych, bo ina­czej nas ze­strze­lą. I bę­dzie­my tam krą­żyć do usra­nej śmier­ci. – Początki będozy. Będoza jest odmiana byłozy. ;-)

 

rzu­cił, sia­da­jąc na re­pre­zen­ta­tyw­nym fo­te­lu… – Kogo/ co reprezentował fotel? ;-)

Pewnie miało być: …rzu­cił, sia­da­jąc na re­pre­zen­ta­cyjnym fo­te­lu

Sprawdź znaczenie słów reprezentatywnyreprezentacyjny.

 

Prze­rwał na chwi­lę; po chwi­li pod­jął… – Brzmi to fatalnie.

 

– Sama praw­da – roz­legł się nagle głos za ple­ca­mi Ki­lia­na. – Sama praw­da.Roz­legł się nagle głos za ple­ca­mi Ki­lia­na.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Oparł ręce o biur­ko i ukrył twarz w dło­niach. – Raczej: Oparł łokcie o biur­ko i ukrył twarz w dło­niach.

Gdyby o biurko oparł ręce, chyba nie mógłby ukryć twarzy w dłoniach.

 

Od­dy­chaj głę­bo­ko, weź sobie Re­du­stres… – Od­dy­chaj głę­bo­ko, weź sobie re­du­stres

 

–…ze­strze­li­li­śmy 678 au­to­no­micz­nych po­jaz­dów po­wietrz­nych prze­ciw­ni­ka, przy 44 stra­tach wła­snych… – – …ze­strze­li­li­śmy sześćset siedemdziesiąt osiem au­to­no­micz­nych po­jaz­dów po­wietrz­nych prze­ciw­ni­ka, przy czterdziestu czterech stra­t wła­snych

Brak spacji po półpauzie rozpoczynającej wypowiedź. Ten błąd powtarza się też w dalszej części opowiadania.

Liczebniki zapisujemy słownie, szczególnie w wypowiedziach.

 

Ame­ry­ka z 89% praw­do­po­do­bień­stwem wy­stą­pi… – Ame­ry­ka z osiemdziesięciodziewięcioprocentowym  praw­do­po­do­bień­stwem wy­stą­pi

Jak wyżej; nie używamy symboli.

 

z por­tów ko­smicz­nych – nie mając po­zwo­le­nia na start – ucie­kły stat­ki tzw. pro­jek­tu Exo­dus. – Raczej: …z por­tów ko­smicz­nych, nie mając po­zwo­le­nia na start, ucie­kły stat­ki tak zwanego pro­jek­tu Exo­dus.

W dialogach unikaj zbędnych półpauz. Sprawiają, że dialog staje się mniej czytelny.

Nie używamy skrótów, szczególnie w wypowiedzi.

 

A teraz za­pra­sza­my sza­now­nych Pań­stwa przed Pałac Im­pe­ra­to­ra… – – A teraz za­pra­sza­my sza­now­nych pań­stwa przed Pałac Im­pe­ra­to­ra

Formy grzecznościowe piszemy wielka literą kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

– Arka numer 14 ma naj­wię­cej pa­li­wa… – – Arka numer czternaście ma naj­wię­cej pa­li­wa

 

Po­wrót tutaj za­jął­by im osiem dni. Mają wy­star­cza­ją­cy zapas, by wró­cić tutaj… – Powtórzenie.

 

– Myślę, że mi­liard ton że­la­stwa, który spad­nie panu na głowę… – – Myślę, że mi­liard ton że­la­stwa, które spad­nie panu na głowę

Spadnie żelastwo.

 

mówił szyb­ko i ostro, gło­sem nie zno­szą­cym sprze­ci­wu. – …mówił szyb­ko i ostro, gło­sem niezno­szą­cym sprze­ci­wu.

 

wpa­tru­jąc się w szarą pu­sty­nię, jaka roz­cią­ga­ła się za oknem. – …wpa­tru­jąc się w szarą pu­sty­nię, która roz­cią­ga­ła się za oknem.

 

O UDA­NIE SIĘ DO ŚLUZ 4 – 12… – …O UDA­NIE SIĘ DO ŚLUZ OD CZWARTEJ DO DWUNASTEJ

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Czytało sie bardzo przyjemnie – nic mi nie przeszkadzało od strony warsztatu, choć tutaj znacznie lepsi ode mnie powinni się wypowiedzieć. Ciekawe zarysowany świat, a sytuacja wyjściowa zapowiadała naprawdę interesujące możliwości. Byl więc potencjał i to spory. 

Niestety, w moim odczuciu fabularnie wyszło bardzo “hollywoodzko”. Negocjator-amator ocalił swoja trzódkę zarówno od złych imperiów na Ziemi, jak i pozbawionego serca władcy Luny. Kto wie, może nawet uratował duszę tego ostatniego od zatracenia? Jasne, łyżeczka dziegciu w tym słoiku miodu jest obecna, ale słodki do granic przyzwoitości epilog to w całości wynagradza.

Tymczasem moim zdaniem tu aż prosi się o końcówkę w klimatach “Luna to straszliwa pani” Roberta Heinlana i “Zimnego Równania” Toma Godwina. Ja sam nie mam złudzeń, że członkowie tej podgrupy projektu Exodus wyjdą na tym jak Zabłocki na mydle. No cóż, trzeba było postawić na lepsze przygotowania i zawodowego negocjatora ;) Kto wie, może będzie to dla Ciebie dobry temat na kontynuację? ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Bardzo dziękuję za wszelkie przychylne opinie :) Oczywiście zgadzam się co do kwestii błędów stylistycznych i językowych. Oko czytelnika wyłapuje je dużo lepiej niż autora. Natomiast, jeśli chodzi o kwestie fabularne:

 

@Finkla – mój bohater sam wspomina, że nie jest zawodowym negocjatorem, miał w tej mierze niewielkie doświadczenie. Po prostu ktoś musiał zająć się rokowaniami, a kapitan uznał, że nie ma wśród załogi nikogo, kto by się do tego celu lepiej nadawał. Mnie wydaje się to w miarę logiczne.

 

Po namyśle zgadzam się, że prawdziwe biurko to kiepski pomysł. Można je zastąpić hologramem biurka :)

 

@śniąca – na to, niestety, nie mogę nic poradzić.

 

@Regulatorzy – projekt Exodus od początku był tworzony “na szybko”. Jedne Arki powstawały szybciej, inne wolniej, a jedyne, co tak naprawdę je łączyło, była chęć ucieczki z Ziemi przed zbliżającą się wojną. W założeniu wszyscy mieli lecieć na Marsa – tamtejsza kolonia była bardziej przychylna imigrantom. Niestety, budowę niektórych statków ukończono dopiero kilka dni przed wybuchem wojny. Nie udało im się przez to zebrać wystarczającej ilości zapasów (w końcu były to bardzo duże statki, mieszczące pół miliona ludzi każdy, mierzyły zapewne przynajmniej kilometr długości – potrzeba mnóstwo paliwa i bardzo potężnego silnika, by coś takiego mogło w ogóle się unieść). Być może nie zasygnalizowałem tego wszystkiego wystarczająco dokładnie :(

 

@NoWhereMan – może rzeczywiście jest to trochę “holywoodzkie”, ale ja nie widzę w tym nic złego. Nie każde opowiadanie musi mieć rewolucyjną koncepcję :) Nie powiedziałbym, że Kilian uratował duszę Ewora od zatracenia, to zdecydowanie nadinterpretacja. Wymowę epilogu mógłbym nieco “umrocznić”, ale ostatecznie całość powinna zakończyć się pozytywnie… Bądźmy optymistami, nie uruchamiajmy czarnego scenariusza, jaki w swej głowie nakreślił Ewor.

 

To wszystko to oczywiście tylko moje zdanie, zapraszam do dalszej dyskusji.

Precz z sygnaturkami.

@Niebieski_kosmita

Zarzut “hollywoodzkiego” podejścia zrodził się u mnie z niedosytu ;) Przedstawiłeś wiele argumentów obu stron, zarysowałeś Ewora jako człowieka rozsądnego, który wie, że nie ma nic za darmo. Nakreśliłeś dobrze scenariusz, gdzie ewidentnie nie ma dobrego rozwiązania (luna vs exodus) i obie strony maja swoje racje. Pociągnąłeś je do ostateczności w negocjacjach (bo groźba ataku samobojczego właściwie tym była w moim odczuciu), a końcowe warunki przyjęcia to praktycznie odłożenie wojny w czasie. Więc miałem lekki zawód na końcu, że za tą argumentacją nie poszło nic ciekawego, jedynie słodkie budowanie pałacu na piasku :)

Tym niemniej podkreślam – opowiadanie jest dobre. Zabrakło dla mnie kropki nad i. Ale zdaję sobie sprawę, że to akurat kwestia mojego spaczonego gustu, w który trafiłeś w 95% ;)

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

No dobra, nie był zawodowym negocjatorem, niech będzie. Ale tam leciało pięć milionów ludzi! To tylu, ilu mieszka w ogromnej aglomeracji. Musiał znaleźć się wśród nich ktoś lepszy. Podejrzewam, że każdy ojciec co najmniej dwójki dzieci by się nadał. ;-)

A hologram biurka to niezły pomysł.

Babska logika rządzi!

Niebieski Kosmito, jeśli zadbasz, aby z opowiadania zniknęły usterki, kliknę Bibliotekę. ;)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podejrzewam, że każdy ojciec co najmniej dwójki dzieci by się nadał. ;-)

Albo matka.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Mam wrażenie, że matka jest za mało manipulująca, żeby zostać dobrym negocjatorem. Ale mogę się mylić. ;-)

Babska logika rządzi!

Wszystkie błędy, o których wspominaliście, usunięte. Musiałem jeszcze uwzględnić fakt, że na samym hologramie ciężko byłoby oprzeć łokcie (albo uderzać w niego dłonią), dlatego trochę zmieniłem ten fragment :)

Precz z sygnaturkami.

W tym opowiadaniu jest to, co w SF lubię najbardziej – ​jest dylemat – ​jak zachowają się ludzie postawieni w trudnej sytuacji. Cała “fantastyczna” otoczka służy jedynie temu, aby bohaterów postawić przed problemem, z jakim w realnym świecie nie mieliby do czynienia. Kreujemy nowe światy i alternatywne rzeczywistości nie po to, aby poznać wyimaginowane zielone ludziki, a po to, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o człowieku. To jest to, co tygrysy lubią najbardziej, a jeśli nawet nie tygrysy, to Unfalle na pewno. U mnie więc plus za pomysł na fabułę i świat przedstawiony.

 

Nie całkiem przekonał mnie główny bohater (sądząc po komentarzach nie tylko mnie), ale niech to nie będzie odebrane, jako krytyka. Autorze, masz 19 lat i jak na możliwości zbierania życiowych doświadczeń i wiedzy o ludzkiej psychice w tak młodym wieku, wyszło to całkiem nieźle.

Moim zdaniem niezbyt trafnie wybrałeś funkcję swojego bohatera. Negocjatorzy rozmawiają z terrorystami trzymającymi zakładników, albo osobami planującymi samobójstwo. Polityk będący głową państwa mógłby nie chcieć rozmawiać z taką osobą, a wręcz mógłby poczuć się urażony. To trochę tak, jakby warunki rozejmu z generałem przeciwnej armii chciał negocjować starszy sierżant. Moim zdaniem negocjować powinien kapitan.

Nie przypadły mi do gustu te fragmenty, w których bohater bije się z myślami. Szczególnie, że zdradzasz w nich plany na dalsze negocjacje, przez co pozbawiasz się możliwości zaskoczenia nimi czytelnika i nadania całości większej dramaturgii. Gdyby negocjował kapitan, mógłby przykładowo zacząć rozpędzać swój statek i wziąć kurs na księżycową kolonię, aby realną groźbą (nie tylko jej wyartykułowaniem) zmusić przeciwnika do negocjacji. Poza tym czasem lepiej oddać napięcie opisując zaciśnięte gardło, płytki oddech, czy krople potu na czole, zamiast pozwolić marudzić bohaterowi o swojej niedoli.

Z braku czasu dawno nie komentowałem tekstów na portalu, ale w wolnej chwili trafiłem akurat na ten tekst, przyjemnie spędziłem czas czytając, a więc byłem Ci, Autorze, winien komentarz i z czystym sumieniem głos na bibliotekę.

Pozdrawiam 

 

Przeczytałam przedwczoraj ale nie miałam czasu skomentować, więc nadrabiam.

Czytając, nieodparcie miałam przed oczami analogię do uchodźców przepływających na rozpadających się tratwach Morze Śródziemne. Nie kibicowałam głównemu bohaterowi (jego imienia nie zapamiętałam, Ewora – tak), wręcz przeciwnie, wydaje mi się, że Ewor miał rację, ale cóż mógł biedak zrobić, gdy imigranci by go dosłownie zaleli. Czemu akurat z Kilianem negocjowała a innych odrzucał?

Niemniej, punkcik się należy.

Aż cały jestem w skowronkach :-)

 

@Unfall – naród księżycowy, a szczególnie ich przywódca, pogardzał całą ludnością Ziemi z samego tylko tego powodu, że byli z Ziemi. Zdawało mi się, że Ewor nie będzie widział wielkiej różnicy między kapitanem statku a jego podwładnym – obu nie cierpiał jednakowo :) Może Milton po prostu chciał zwalić na kogoś robotę, do której sam nie czuł się na siłach?

 

A jeśli chodzi o samego Kiliana… Tak, wiem, że to dziwne, ale uwierzcie – mnie też on się nieszczególnie podoba. Napisałem o nim ot, tak – ktoś taki mi przyszedł do głowy.

 

@Bellatrix – powiedziałbym, że Ewor w pewnym sensie polubił rozmowy z Kilianem; no, może “polubił” to niewłaściwe słowo – tak samo jak w przypadku boksera, który ma ulubionego chłopca do bicia. Być może przeczuwał, że Kilian zadzwoni do niego jeszcze raz, i czekał na to, chcąc go definitywnie pokonać i upokorzyć.

 

Serdecznie dziękuję za opinie i punkty :)

Precz z sygnaturkami.

Przeczytałem z przyjemnością. Bohatera rzeczywiście dość trudno polubić i pewnie mógłby być lepiej pomyślany, ale przynajmniej nie jest bezbarwny. Jego myśli, które w pewnych momentach tak walczą ze sobą, również niezbyt przypadły mi do gustu.

Ale zgodzę się całkowicie z Unfallem: postawienie przed bohaterami niełatwych problemów i opis ich zachowań nigdy nie było łatwe – tutaj może nie wszystko udało się idealnie, ale i tak według mnie opowiadanie jest po prostu ciekawe. Poruszenie kilku problemów, jak imigranci czy propaganda, jak najbardziej na plus.

Ode mnie kop do biblioteki :)

W zasadzie mogę się zgodzić z tym wszystkim, co napisano powyżej. Mało wiarygodna wydaje mi sieętaka akcja poprowadzona tak bardzo na łapu-capu, a nuż się uda. Nie podoba mi się jęczący bohater, choć i dla mnie nie jest jasne, dlaczego to on ma negocjować. Z drugiej strony – jest wyraźnie zarysowany konflikt, jest stawka, o którą toczy się gra, jest działanie bohatera (choć pojawia się dość późno, bo na początku to jednak tylko jęczy), wreszcie jest tez lekkie pióro i przyjemnie poprowadzona narracja. Widzę tu potencjał i bardzo chętnie przeczytam kolejne Twoje opowiadania.

Chyba wszystko, co miałem do powiedzenia na temat opowiadania,, już powiedziałem. Nie pozostaje mi nic innego, jak podziękować za kolejne opinie, i oczywiście za bibliotekę :)

Precz z sygnaturkami.

Nowa Fantastyka