- Opowiadanie: Mitsuko21 - Światło

Światło

Pomysł napisania tego od jakiegoś czasu chodził mi po głowie. Opowiadanie dłuższe i niekoniecznie w moim stylu, więc nie jestem pewna, jak wyszło :) Zapraszam do czytania.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Światło

Gdy byłam mała, moja mama opowiadała mi pewną historię na dobranoc. Mówiła, że Ziemia była kiedyś inna. Że jej powietrze było czyste a niebo błękitne. Przez całą jej powierzchnię rozciągały się zielone równiny porośnięte trawą, lasy z olbrzymimi drzewami lub oceany, wypełnione przejrzystą wodą. Otulając mnie kocem, mówiła, że kiedyś świat miał inne barwy niż szarość i czerń. Ale ludzie nie szanowali tego. Dlatego bóg spuścił na nich karę.

To było dawno, dawno temu. Mówiła, że ludzie dalej nie zasługują na piękno Ziemi, dlatego żyjemy w ciemności i brudzie. Odkąd tylko pamiętam uczono mnie przepraszać. Za wszystko, nawet za to, co nie było moją winą. Twierdziła, że to uszczęśliwia boga. Że gdy będę dobrym dzieckiem, on wysłucha naszych modlitw.

Ale ja nie byłam dobrym dzieckiem. Milczałam, gdy opowiadała o bogu. Kajałam się, gdy tego oczekiwała. Tylko, że ja nigdy w niego nie wierzyłam. A ona nie była moją prawdziwą matką. Dlaczego miałabym czuć wstyd podczas kłamania? Formułki były tylko formułkami. Nie obchodziły mnie tak, jak cały ten bóg czy moja rodzina. Byłam na nich skazana, tak jak pochwycony ptak jest skazany na przebywanie w swojej klatce. Nigdy nie czułam wolności na swoim języku, ale tym bardziej jej pragnęłam.

Nigdy nie przyznałam się nikomu do moich nocnych wędrówek. Nikomu, oprócz niego.

Miałam jedną rzecz, w którą wierzyłam. Naukę. Gdy wszyscy już spali, wymykałam się przez okno naszego domu, czując na plecach ciężar plecaka. W nim schowane były książki. W jednej dłoni trzymałam latarkę, w drugiej broń, którą zabrałam mojemu ojcu. Każdej nocy przemierzałam trzysta metrów do naszego laboratorium. Co noc ryzykowałam życiem dla tego, co kochałam. I dla tego, którego kochałam.

Moja rzeczywistość różniła się od rzeczywistości, w którą wierzyła matka. Nie było światła. Nie było też ciemności. Wszystko z powodu mgły; gęsta i biała niczym mleko blokowała światło słoneczne. Przez cały czas panował tu półmrok. Więc jak nauczyliśmy się odróżniać dzień od nocy? To bardzo proste. W nocy wychodziły stworzenia. Z rozwalonych budynków i zawalonych tuneli, z pod ziemi i ze mgły. Wychodziły w jednym celu.

W poszukiwaniu mięsa.

Jeśli byłeś wystarczająco cicho, nie zauważyły cię. Atakowały to, co łatwo wykryć. Zawsze znalazło się coś, co było atrakcyjniejsze od ciebie. Nowo narodzone stworzenie. Człowiek bez broni. Zagubione dziecko. Jeśli nie miałeś szczęścia i stajesz się celem, pozostaje ci jedno rozwiązanie. Możesz strzelić. Ale nie rozpraszaj się. Jeśli nie trafisz za pierwszym razem, prawdopodobnie nie zdążysz oddać następnego strzału. A jeśli trafisz, to uciekaj, najszybciej jak potrafisz. Wejdź w najgęstszą mgłę. Stań się niewidzialny. Ono zadowoli się mięsem, które nie ucieka. Potem idziesz dalej. Przeładowujesz broń. Po lewej stronie widzisz wrak samolotu. Przechodzisz obok niego i jesteś przy wejściu do budynku. Otwierasz drzwi kluczem, który wyciągnąłeś z kieszeni spodni. Wchodzisz do środka laboratorium. Znowu jesteś bezpieczny.

Znam ten schemat na pamięć. Przechodziłam tędy setki razy. Trzydzieści dziewięć razy stworzenia prawie mnie miały. Im jestem starsza, tym z większą łatwością przychodzi mi krycie się przed nimi. Gdy robisz to codziennie po prostu przestajesz się bać. Twoje dłonie przestają drżeć a nogi poruszają się dokładnie tak, jakbyś tego chciał. Bestie stają się podobne do lwów w zoo. Wiesz, że są przerażające i gdybyś stanął z nimi oko w oko nie miałbyś szans. Ale oddzielają was kraty. Nic ci za nimi nie grozi. Moimi kratami są szybkość i zwinność. Gdy wystarczająco je rozwiniesz i okiełznasz swój strach, będziesz bezpieczny.

Chyba że zobaczysz Światło.

Słyszałam o nim od mojej matki, starszych braci i dziadków. Nie rozmawiali o nim, ale ich drżące ze strachu ciała mówiły wszystko. Gdy byłam mała, ciągle pytałam, czym jest Światło. Za to połowę swojego życia klęczałam na kaszy. Wciąż czuję te drobne ziarna wpijające się w moje kolana i zostawiające na nich czerwone ślady.

Gdy zobaczysz przed sobą Światło, po tobie. Nie ma sensu uciekać. Jesteś martwy. Nie ma sensu marnować naboi czy błagać o litość. Światło zawsze zabija.

Ja i Kuba zauważyliśmy pewną zależność. Światło pojawia się zwykle raz w ciągu miesiąca. Przyrównaliśmy to do dawnych faz księżyca. Pojawia się wtedy, kiedy księżyc powinien być w nowiu. Oczywiście, jeśli kiedykolwiek istniał jakiś księżyc i jeśli dalej istnieje. Światło zawsze trzyma się tego schematu. I zawsze ze sobą kogoś zabiera. Jeśli będziesz miał szczęście i dobrą kryjówkę, Światło zauważy kogoś wcześniej niż ciebie. I pożywi się tym kimś. Jeśli dopadnie cię z całą rodziną, znikniesz z całą rodziną. Jeśli chociaż widziałeś je z bliska już jesteś martwy. Dlatego nie ma osoby, która mogłaby opisać Światło. Niektórzy mówią, że to jakaś nieznana siła, która zabiera ze sobą ludzi dla własnych celów. Większość twierdzi, że to wola boża, nie próbują więc się przed nią chronić ani nie chcą jej zrozumieć. Ale są też i tacy, co uważają, że to wygłodniała bestia, większa i silniejsza od innych. Przychodzi w poszukiwaniu mięsa, a Światło wydobywa się z jej paszczy aby ułatwić jej polowanie. Nigdy nie widziałam Światła, ale mam pragnienie, którego nie zna nawet Kuba. Chcę zobaczyć je z bliska. Odkryć prawdę. Dlatego zawsze go wypatruję, gdy jestem na zewnątrz. Nie myślcie sobie, nie chcę stracić życia. Po prostu to przyciąganie jest zbyt silne. Jakbyśmy byli dwoma przeciwnymi biegunami magnesu.

Na razie podziwiam je z daleka. Ale kiedyś znajdę sposób, aby przetrwać i gdy nadejdzie, będę czekać.

Schody prowadziły dwa piętra wzwyż. Jakaś ogromna siła, przypuszczam, że ten samolot, skróciły budynek do tej wysokości. Ja i Kuba zadbaliśmy, aby szczątki dachu nie zawaliły nam się na głowę. Wyburzyliśmy je i zbudowaliśmy własny dach z desek i metalowych płyt. Zabiliśmy wszystkie okna i dziurawe ściany. Naprawiliśmy podłogi i sprzęty a w pogiętych szafkach ustawiliśmy swoje rzeczy i książki. To było nasze miejsce.

Przychodziliśmy tu co noc. Zwykle tuż po tym, jak stworzenia zaczęły wychodzić na zewnątrz. Wracaliśmy wtedy, kiedy bestie, ale mieliśmy też własny zegar. Stojący w rogu pomieszczenia wielki zegar wahadłowy. Czasami byliśmy zbyt zmęczeni, aby zajmować się nauką. W dzień pracowaliśmy na równi z innymi, poza tym zabieraliśmy sobie większość snu. Czasami, gdy dzień był wyjątkowo ciężki, po prostu kładliśmy się na kocach i zasypialiśmy. Ale im jesteśmy starsi tym mniej odczuwamy negatywne skutki. Przyzwyczailiśmy się do zmęczonego ciała i rozproszonych myśli.

Po co tu przychodziliśmy? Pragnęliśmy ustalić, co sprawiło, że cywilizacja przestała istnieć. Że reszta ludzi zniknęła. Nie mogła tego spowodować zaraza. Oprócz mgły, powietrze było czyste. Sprawdziliśmy to. Jak dziesiątki innych hipotez, które wkrótce obaliliśmy.

– Hej. – Kuba kiwnął głową w moją stronę.

Był pochylony nad książką. Jedną z najcenniejszych, jakie udało nam się zdobyć. Opisuje gatunki zwierząt, które kiedyś zamieszkiwały ziemię. Przestudiowaliśmy ją kilka razy, potrafimy cytować z pamięci całe fragmenty. Jednak Kuba zawsze czegoś szuka. Jakiegoś znaku, wskazówki, którą mogliśmy przeoczyć.

– Gdzieś musi być jakaś analogia – stwierdził, mrużąc oczy . – Wiem to. Gdybym tylko potrafił spojrzeć na to wszystko z dystansu, dostrzegłbym ją.

Położyłam mu dłoń na ramieniu. Przykrył ją swoją. Coś było z nim nie tak, czułam to.

– Sprawdziłeś próbki? – spytałam.

– Nie. Wydaje mi się, że powinniśmy poczekać jeszcze dzień.

Rzuciłam okiem na gnijące części.

 – Tak myślisz? – Czułam tylko okropny zapach psującego się mięsa.

Zamknął księgę i wstał. Mocniej ścisnął węzeł fartucha. Coś go trapiło i chciał to przede mną ukryć. Zauważyłam to po sposobie, w jaki marszczył brwi. Odłożyłam plecak i założyłam fartuch. Związałam włosy w ciasny kucyk. Podeszliśmy do stołu. Na blaszanej tacy leżał fragment zrogowaciałej skóry stworzenia. Dwa dni temu udało nam się zabić jednego. Chcieliśmy zrobić to od dawna. Ale oczywiste było, że we dwoje nam się nie uda. Po za tym, nie mogliśmy strzelać w nocy. Mieliśmy na broni prowizoryczne tłumiki, które zagłuszały pojedynczy strzał, w przypadku, gdyby zauważyły nas bestie. Ale jednym strzałem nie powalimy ich na ziemię. Pod koniec dnia, o umówionej godzinie sprowokowaliśmy członków naszej rodziny. Wywołaliśmy burzę i, choć wiedzieliśmy, jaką karę możemy za to ponieść, przeklęliśmy boga, I wybiegliśmy na zewnątrz. Pozostali wybiegli za nami i zaatakowały nas stworzenia. Odsunęliśmy od siebie podejrzenia i upolowaliśmy bestię. Chcieliśmy odkryć, co czyni je tak wytrzymałymi. Ich skóra nie przypominała żadnej tkanki, którą znaliśmy. Może uległa mutacji? Ale nie znaleźliśmy żadnego czynnika, który mógłby ją spowodować.

 – To musi być naturalne przystosowanie do środowiska – twierdził Kuba.

Nie chciałam w to wierzyć. Coś zniszczyło Ziemię. Zabiłoby ludzi, którzy tu mieszkali i nie wyrządziłoby krzywdy zwierzętom? Było to zbyt wydumane, abym mogła uznać za prawdę.

Wciąż brakowało nam najważniejszego elementu układanki. Od trzech lat nie potrafiliśmy połączyć wszystkiego w całość. Gdybyśmy tylko opuścili wioskę… nie mamy pojęcia, czy oprócz nas żyje tu ktoś jeszcze. A gdybyśmy znaleźli nowe gatunki stworzeń? Gdybyśmy mieli możliwość je zbadać? Jak można przepuścić taką szansę?

Przed ucieczką powstrzymał nas strach. Musielibyśmy przeciwstawić się całej naszej społeczności. Nie mielibyśmy gdzie wrócić. Nie szkoda nam było naszych domów. Ludzie, którzy nas wychowywali, nigdy tak naprawdę nie byli dla nas rodziną. Chodziło o to, że nie byliśmy pewni, czy poradzimy sobie sami. Wiedzieliśmy, jak zdobywać pożywienie. Znaliśmy zwyczaje stworzeń. Potrafiliśmy strzelać. Ale czułam, że to za mało. Namawiałam Kubę, abyśmy zostali jeszcze rok. Tylko rok, powtarzałam. Godził się na to bez słowa. Tylko w jego brązowych oczach dostrzegałam ból, który nie ma swojej nazwy. Niemal czułam, jak zaciska się wokół jego serca i sprawia że każdy jego oddech jest ciężki.

On miał gorzej niż ja. Jego rodzina była jego opiekunem i katem. Od zawsze doznawał tylko dwóch uczuć; nadmiernej opiekuńczości i nienawiści. Został zamknięty między nimi, jak pomiędzy dwoma ceglanymi murami, spomiędzy których nie ma jak się wydostać. Tyle tylko, że Kuba tego dokonał. Znalazł ścieżkę i nią podążył. Dlatego teraz jest tutaj, dokładnie w tym miejscu, ze szramami na ciele i takimi ranami, które się jeszcze nie zasklepiły. Nie lubił o tym mówić, ale ja wiedziałam. Siniaki i zadrapania na jego pięknej twarzy były zbyt widoczne. Wiedziałam, że jest mu ciężko. Chciałam skończyć jego cierpienia. Ale nie mogłam. Zanim stąd odejdziemy, muszę dokonać jeszcze jednej rzeczy. Nie mam pewności, że tam, gdzie pójdziemy będzie Światło.

Muszę odkryć jego tajemnicę.

Pochyliłam się nad książką o atomach. Próbowałam skupić się na czytaniu, ale czułam na sobie wzrok Kuby. Usłyszałam, jak idzie w moją stronę i siada obok mnie. Zwykle udawało mi się zgadnąć o czym myśli, obserwując jego zachowanie. Ale tym razem było inaczej. Wyglądało to, jakby przesłoniły go ciemne, burzowe chmury, choć to on odwiecznie był burzą, potężny i przytłumiony jak ona. Patrzyłam na niego, nie mogąc przeniknąć przez tę ścianę, umyślnie mylił mnie, zostawiał fałszywy trop. Długo walczyliśmy na spojrzenia, otoczeni ciszą.

 – Naprawdę musimy czekać? – wykrztusił w końcu. I odsłonił się.

Nie musiałam widzieć jego ran na ciele, aby się o tym przekonać. Wystarczyło, że widziałam rany w jego spojrzeniu i wszystko stało się jasne. Objęłam go, niezbyt mocno, aby nie sprawić mu zbytniego bólu. Odwzajemnił uścisk, chwytając mnie w pasie. On, mój Kuba, znalazł wyjście spomiędzy czerwonego muru. Uśmiechnęłam się, mimo że moje oczy lśniły.

 – Nie musimy – odparłam, odgarniając mu kosmyk włosów za ucho. Skrzywił się i potrząsnął głową, aby przesłonił mu twarz. – Jeśli chcesz, możemy uciec i dzisiaj. Masz wszystko?

– Na dole, gdzie są i twoje rzeczy.

Pomyśleliśmy o tym wcześniej. Kuba raz został przyłapany, niecałe dwa lata temu. Zostaliśmy tutaj przetrzymani z powodu Światła. Pojawiło się tuż przed świtem i nie zdążyliśmy wrócić na czas. Pamiętam, że zdołał się wytłumaczyć rodzinie w taki sposób, że nie szukali naszego laboratorium. Zamiast tego bardzo dosadnie wytłumaczyli mu, dlaczego nie wolno chodzić po nocy. Od tamtego wydarzenia nie ścina już włosów. Sięgają mu do ramion, zakrywając rząd blizn z lewej strony szyi. Wiem też, że ma szramy na plecach, ale bardzo stara się je ukrywać.

Moja rodzina nigdy nie dowiedziała się, że mam coś wspólnego z nauką. Dopóki modlę się razem z nimi i przynajmniej sto razy dziennie przepraszam za swoje istnienie, reszta mojego życia nikogo nie interesuje. Mi to na rękę. Nie chciałabym, aby Kuba musiał się o mnie martwić. Jest porywczy i gdy ktoś krzywdzi coś, co kocha, nie sposób go powstrzymać.

Wstałam i zerwałam kartkę wiszącą na ścianie. Położyłam ją obok niego.

 – Dzisiaj ma być Światło, pamiętasz?

Spojrzał na zakreślony dzień.

 – Poczekamy, aż przejdzie, a potem się wynosimy?

Odwróciłam się, zanim zdołał cokolwiek spostrzec.

 – Zgadza się. – odparłam.

Poczułam lekkość na ramionach. Wzięłam głęboki oddech. Nigdy więcej nie muszę tam wracać. Nigdy. Więcej. Te dwa słowa miały słonawy smak, niczym solone orzeszki, dostawane w dzieciństwie. Ich sól rozpuszczała się na języku, delikatnie go szczypiąc i podrażniając. Pamiętam, jak przymykałam wtedy oczy, chcąc jak najdłużej zatrzymać ten smak. Teraz też tak zrobiłam. Po chwili je otworzyłam.

Wzięliśmy to, nad czym pracowaliśmy i przeszliśmy na dół. Pod schodami był schowek. Dawno temu wysprzątaliśmy go i naprawiliśmy. Jedną połowę pomieszczenia wysłaliśmy kocami. Leżały tu książki, woda, trochę jedzenia, dwie świece i szachy. To tutaj spędzaliśmy noce, kiedy miało pojawić się Światło. Gdy stawaliśmy się znużeni czytaniem gasiliśmy płomienie świec i rozkładaliśmy szachownicę. Była porysowana oraz brakowało jej trzech figur, ale to była nasza ulubiona gra. W ciemności nie mogliśmy obserwować ruchów przeciwnika. Musieliśmy wyobrażać sobie pole i pionki, aby podjąć kolejny ruch. Kuba zwykle wygrywał. Ja miałam lepszą pamięć, ale on był lepszym strategiem. Zawsze starałam się znaleźć jak najlepsze wyjście z sytuacji, a on nie bał się poświęceń i ofiar. Czułam od niego wtedy siłę, potęgę emanującą z jego piersi. Byłby dobrym władcą.

Światło zbliżało się. Zawsze było wiadomo, że jest w pobliżu. Coś jak obezwładniająca siła, tak potężna, że wyczuwają ją ludzie kompletnie pozbawieni intuicji. Przytłaczająca, jakby powietrze nagle stało się duszne i ciężkie. Jakby niebo miało nam się zawalić na głowy.

Lubiłam to uczucie potęgi. Sprawiało, że nie mogłam poskromić swojej ciekawości. Czy naprawdę było takie, jak sobie wyobrażałam? Liczyłam, że uda mi się kiedyś tego dowiedzieć. W części umysłu kiełkowała mi pewna myśl.

 A gdyby tak zapolować na Światło? Wiem, że to brzmi idiotycznie, ale chciałabym spróbować. Pragnę zedrzeć z niego tę tajemnicę, obnażyć go, ujawnić wszystko światu. Może wtedy, gdyby udało mi się odkryć, czym ono jest, ludzie przestaliby się go obawiać. Otworzyliby oczy na świat, w jakim żyjemy i zaczęli go naprawiać. Ile można żyć we mgle, ciemności i strachu? Czy nie chcą zobaczyć na własne oczy zielonych traw i błękitnych strumieni? Nie chcą stać się twórcą zamiast niszczycielem? Gdybym tylko odkryła, czym jest Światło, moglibyśmy zacząć od nowa.

Oczywiście jest bardzo możliwe, że ono by mnie zabiło. Tak, to by było okropne; pójść do miejsca, w którym nie ma Kuby. Spojrzałam na niego. Z książką na kolanach pochylał się nad kawałkiem papieru. Z szybkich, zamaszystych ruchów jego dłoni domyślałam się, że rysuje wykres. Pewnie znalazł coś, co wcześniej przeoczył i testuje swoją nową teorię.

Ale i tak przecież wszyscy kiedyś umrzemy, prawda? Dla zrozumienia tajemnicy Światła mogłabym znieść kilkanaście lat rozłąki.

Zamknęłam książkę. Miałam tu wszystko. Wystarczyło tylko…

 – Kuba, poczekaj tu. Zaraz wracam.

Podniósł głowę.

 – Zapomniałam jednej książki. To zajmie sekundę.

– Ale Światło jest tuż obok. Nie czujesz go? – zapytał.

Oczywiście że czułam. Tak mocno, że niemal paliło mi skórę.

– Zaraz wracam – powtórzyłam.

– Czekaj!

Zanim zdążył chwycić mnie za rękę, otworzyłam drzwi i zniknęłam za nimi. Zamknęłam je na klucz wiedząc, że będzie miał dość siły, aby się wydostać.

Czułam ekscytację. Chwyciłam za broń i wyszłam na zewnątrz. W pobliżu nie było żadnych stworzeń. Zamknęłam oczy i spróbowałam wyczuć z którego kierunku nadchodzi Światło. Na prawym policzku poczułam ciepły wiatr. Obróciłam się w tamtą stronę. Sama nie wiem, dlaczego aż tak mi na tym zależało. Chyba chodziło mi nie tylko o ocalenie Ziemi. O coś innego niż tylko odkrycie tej tajemnicy.

O coś innego.

Uklękłam i przyłożyłam policzek do ziemi. Drżała, jakby biegło po niej rozszalałe zwierzę. Zaraz tu będzie. Mgła zrobiła się gęstsza.

Kuba uderzał w drzwi laboratorium. Wydostał się z naszej skrytki, ale tych drzwi nie pokona. Widziałam, jak krzyczy, ale go nie słyszałam, pomimo, że była idealna cisza. To się zbliżało.

Dostrzegłam je w oddali. Zmrużyłam oczy, aby móc patrzeć się prosto w Światło. Ale im dłużej to robiłam, tym mocniej odczuwałam, że ono także mi się przygląda. Jakby próbowało wejrzeć w głąb mnie. Jakby już to zrobiło i uśmiechało się teraz. Jakby oblizywało wargi na myśl o mnie.

Schowałam się za wrak samolotu. Przytuliłam policzek do zimnego metalu.

Światło zbliżało się do mnie, a ja zaczęłam się dusić. Jakby powietrze przepełnione było czyimiś słowami i myślami, które otaczały mnie ze wszystkich stron i sprawiały, że robiło się tutaj ciasno. Po raz pierwszy poczułam, że boję się Światła. Ekscytacja znikła a to uczucie rosło, na sam koniec wypełniając mnie po brzegi. Usłyszałam coś jakby cichy oddech, który wydaje maratończyk podczas rozgrzewki. Cichy, miarowy oddech, kontrolujący wszystkie mięśnie. Moje nogi nie chciały się ruszyć.

Wyjrzałam w tamtą stronę. Światło przystanęło niedaleko i czekało. Było tak jasne, że nie mogłam patrzeć wprost, a siła, która z niego emanowała sprawiła, że upadłam na kolana.

Zaraz poderwałam się jednak. Cofnęłam się, najpierw ostrożnie, tylko o kilka kroków, jakbym przekonywała się, czy grunt jest dalej za mną. Później uciekłam. Drżącymi rękoma otworzyłam drzwi laboratorium i wpadłam w ramiona Kuby. Ten przekręcił klucz w zamku i zaprowadził mnie do schronu. Nie oglądał się na Światło. Zamknął mnie w uścisku pośród ciemności. Pozwolił mi łzami moczyć swoją koszulkę. I czekaliśmy. Ale tylko chwilę.

Gdy uderzyło po raz pierwszy, ze ścian posypało się trochę tynku. Zamknęłam oczy, choć i tak nic nie widziałam. Wtuliłam się w niego mocniej. Głaskał mnie po głowie. Wyczułam, ze nie jest zły.

 – Dlaczego to zrobiłaś? – spytał szeptem.

Nie chciałam mu odpowiadać. Sama nie znałam odpowiedzi. Wydawało mi się, że odkryję tajemnicę Światła? Szaleństwo.

Ono nie jest tylko światłem.

To coś

żyje.

To coś

jest mądrzejsze ode mnie.

Uderzało jakiś czas w ściany budynku. Na samej górze usłyszeliśmy trzask drewna. To Światło rozwaliło deski, które tworzyły nasz dach. Było w środku. Za chwilę dotrze do nas.

 – Hej, Kuba – szepnęłam, kochając każdą literę w jego imieniu, kochając samo jego brzmienie i po prostu chcąc je wypowiedzieć jeszcze raz. – Kuba, uciekamy dzisiaj, prawda? Gdy tylko zacznie świtać. Miejmy gdzieś te wszystkie próbki, ucieknijmy.

– Dobry pomysł. – Uśmiechnął się. – Cel: zachód?

– Oczywiście. Myślisz, że tam, gdzie pójdziemy będzie jakieś laboratorium?

 – Na pewno jakieś będzie. Obiecuję.

Czułam ciepło jego ciała, które w jakiś sposób koiło moje drżenie. Już się nie bałam.

Koniec

Komentarze

Eh :(. I to nie jest standardowe “eh”, stosowane wobec utworów słabych. To jest “eh” rozczarowania.

 

Bo całkiem dobre opowiadanie skwitowane zostało zakończeniem z zupełnie przeciwnego bieguna. To gorzej niż zostawić niedopowiedzenie – tutaj nie zostało we mnie nic. Żadnej emocji, żadnej satysfakcji. A tej w trakcie czytania było sporo, co ukazuje jak bardzo, w moim odczuciu, zakończenie rozłożyło całość. Pozwolę sobie rozbić komentarz na kilka sekcji, co by mnie się wygodniej pisało ;). Nie ma bata, rozpiszę się. Jak słońce jasne, rozpiszę się, czuję to w ścięgnach, mrowią mnie palce, mrowi pod kopułą. No, to po kolei.

 

*Błędy. Śladowe ilości, przynajmniej licząc te, które jestem w stanie wypatrzeć w trakcie przyjemnej czytaniny :). Wynikać to może z bardzo oszczędnego stylu. Czasem przebłyskiwały powtórzenia:

“Chyba chodziło mi nie tylko o ocalenie Ziemi. O coś innego niż tylko odkrycie tej tajemnicy.

O coś innego.

Uklękłam i przyłożyłam policzek do ziemi.“ – ogólnie bardzo dużo jest tej “ziemi” w opowiadaniu, co przy tej objętości (wbrew pozorom wcale nie takiej znowu dużej :)) było dostrzegalne.

Było kilka mniej zgrabnie skleconych zdań, ale też nie tak bolesnych, żeby zapadły w pamięć. Jak wcześniej zwróciłem uwagę, wynika to przede wszystkim z oszczędności w narracji i przyjętego stylu. Nie ma tutaj szarż, czy zdań, które wywołują motyle w brzuchu. Ale to nic złego – z reguły takie podejście do sprawy mocno podkreśla klimat/fabułę. Pierwsze jednak było rozwadniane odrobinę zbyt rozwlekłymi opisami (w początkowych partiach tekstu – później całość przyspiesza do odpowiedniego tempa). Drugie… do drugiego zaraz wrócę.

 

*Rytm. Tak jest, moja ulubiona rzecz, koncert rozbrzmiewający w głowie, kiedy czyta się kolejne linijki. Jakby zamiast liter na bieli stały nuty na pięciolinii. Przyspieszamy go krótkimi zdaniami i wyrazami, analogicznie hamujemy dłuższymi. Można tymże rytmem manipulować czytelnika, można pomagać mu rozumieć scenę, intensyfikować doznania. To przychodzi raczej z doświadczeniem, pojawia się z wyrobionym wyczuciem (niektórzy chyba rodzą się z takowym, vide Dukaj i jego Ruch Generała – tym nie należy zazdrościć; należy obrzucać ich domy papierem toaletowym).

Głowna w tym miejscu porada, to zwrócić czasem uwagę w tym kierunku; na zasadzie, unikać monotonii w rytmie. Przebijać dłuższe zdania krótszymi, stosować “falę”, znaczy zdania opadające długością w miarę rozbrzmiewania akapitu, albo odwrotnie – to takie rzeczy, nad którymi można pracować, zanim poczuje się to w kościach.

Czemu wspominam? Bo masz tutaj zdecydowaną przesadę w krótkich zdaniach. Niezależnie od natury sceny, akcji, czy długości akapitu. Sprawia to wrażenie niepotrzebnego poszatkowania i tam, gdzie dynamika jest potrzebna, nie czuć w takowej żadnej zmiany. Nie intensyfikujesz doznań czytelnika. Jeszcze nie czujesz tego w kościach. Ale jak już poczujesz, to będziesz te kości wyrywać czytelnikom! (czyt. metaforę: powalać ich na kolana)

 

*Konstrukcja scen. Nie jest źle. Wprowadzenie było zbyt rozwlekłe. Mam wrażenie, że taka dawka informacji spokojnie mogła zostać przekazana w trakcie akcji, przy okazji czegoś. Bo tutaj następuje “opowieść o świecie”, a nie “opowieść z tego świata”. W to pierwsze można się co najwyżej bawić przy bardzo dużych metrażach, a i tam, w moim osobistym doświadczeniu, wypada tragicznie. W opowiadaniach, które ze względu na kompozycję muszą być w tej materii dużo bardziej zwięzłe, takie zagrywki nie przejdą.

Ogólnie nie jest z tym jednak źle. Następstwa są dobrze rozplanowane, akapity i cięcie zgrabne, chociaż często zbyt długo Autorko z nimi zwlekałaś, przez co akapity wychodziły zbyt długie (co dodatkowo koresponduje z tak ciętymi zdaniami). Tak, akapity, tak jak kropki i przecinki, również budują rytm. Tutaj wprowadzały drobną desynchronizację. Ogólnie o akapitach bym też pogadał, ale i tak gadam już zdecydowanie za długo :P. Chyba dopiero poranne słowiki mnie od klawiatury odciągną :o. Stąd przechodzę do najważniejszej części każdego opowiadania (kiedy już posiada ono warstwę wizualnie wystarczającą, by nie przeszkadzała).

 

*Fabuła. Wrzucę tutaj trochę rzeczy do jednego wora. Bohaterowie – klasa średnia, ze średnimi minus dialogami; wypadają średnio wiarygodnie. Zbudowany świat może nieszczególnie oryginalny, ale spójnie zbudowany (a przynajmniej podany na tyle oszczędnie, że nie miał czym budzić wątpliwości – może poza zbyt dużą biernością mieszkańców wioski wobec wszystkiego).

Do przodu opowiadanie pchał klimat (znów, czasem rozwadniany niepotrzebnymi opisami) i tajemnica Światła. To było dobre i naprawdę mi się podobało. I tutaj właśnie nastąpił rozstrzał z finałem. Bo wychodzi mi na to, że to nie na tajemnicy i klimacie chciałaś oprzeć opowiadanie. Chciałaś to zrobić bardzo mocno po kobiecemu (nie bijcie mnie dziewczyny :P), i postawić wszystko na bohaterów – co nie zagrało z atutami opowiadania. Tutaj należało wykorzystać ich jako odautorskie sznurki prowadzące wzdłuż ciekawej historii, bo nie byli na tyle dobrze zbudowani, żeby w końcówce wszystko zakręciło się wokół ich emocji.

Co strasznie odbiło się na Świetle. Oczywiście, można było zostawić tutaj duże pole niedopowiedzenia, ale nie w sposób jaki to zostało zrobione. Bo tutaj wybrzmiało to jakby fakt, że to było “żywe stworzenie” miał jakąkolwiek wagę, cokolwiek oznaczał. To zostało spartaczone po całej linii, a historia się przez to jakby ucina, klimat rozpływa, zostaje tylko ckliwa scenka będąca niesatysfakcjonującą kumulacją średnio poprowadzonych bohaterów. Trzeba było postawić na Światło, nawet jeśli każesz ludziom od niego uciekać :P.

 

Więc w końcowym słowie: od dobrego, godnego biblioteki opowiadania, całość jest dla mnie odległa o samo zakończenie. Od znakomitego – tych kilka więcej rzeczy, na które zwróciłem uwagę. Szkoda, że przysłowie o drodze do celu nie ma bezpośredniego przełożenia na opowiadania :(. Bo tutaj rzeczywiście, droga była przyjemna.

Kończę, bo i tak przegiąłem. Czasem mnie tak weźmie. Za ewentualne bzdury przepraszam, istnieje spore prawdopodobieństwa dużego ich stężenia. Ostatecznie jestem kolejnym gryzipiórkiem na polach grafomanii, co to dźga trawę niedotemperowanym ołówkiem.

 

Sfruwam :)

I powodzenia przy następnych tekstach!

Zgodzę się ze Słowikiem – było fajnie, pachniało Biblioteką, ale pod koniec wszystko oklapło.

Fajny świat, spodobało mi się zarysowanie rodzin obu bohaterów. Interesująca tajemnica. Ale nic nie wyjaśniasz – czym jest Światło, czy bohaterowie przeżyli, dlaczego pod koniec zaczęli mówić bez sensu…

z pod ziemi i ze mgły.

Spod i z mgły.

Babska logika rządzi!

Dzięki, Mały Słowiku za naprawdę pomocny komentarz. I bardzo dobrze, że się rozpisałeś, takie opinię lubię czytać najbardziej. Jasno i wyraźnie wskazują, co jest z moim tekstem nie tak ;D Wiedziałam, że w końcówce coś mi nie gra, tak jak napisałam, to nie do końca mój styl, bo się wszystko zakręciło wokół uczuć. W tę stronę popchnęła mnie akcja – może sama wystraszyłam się tego światła? ;D Jeszcze raz dzięki i na przyszłość postaram się serwować mniej rozczarowań :)

Zgadzam się z Małym Słowikiem co do jego opinii.

Od siebie dodam, że bardzo fajnie zarysowałaś świat,  zaintrygowała mnie cały opis z nim związany. Zaciekawiłaś mnie mocno tajemnicą Światła. Szkoda, że nie odkryłaś tej karty na koniec, na co bardzo liczyłem jako czytelnik.

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Bez rozpisywania się, bo nie ma sensu powtarzać słów poprzedników – jeśli tekst miał być porządnym SF, na co wskazuje konstrukcja świata i styl, to końcówka bez śladu wyjaśnień wszystko popsuła. A jeśli chodziło o pełną symboli i metafor opowieść o uczuciach, to zabrakło poezji.

Jak to ślicznie ujęła Finkla – w końcówce bohaterowie zaczęli mówić bez sensu. Zabrakło konsekwencji. Stworzyłaś fajną, konkretną, fantastyczną rzeczywistość, tylko po to, by chlasnąć ją zakończeniem jak z emocjonalnej przypowieści o tysiącach możliwych interpretacji. Albo w jedną, albo w drugą stronę, droga Mitsuko. Otwarte zakończenie to nie kombajn zbożowy. Kilka końcowych akapitow, wyjaśniających naturę Twojego świata,  he, he – naświetlających Światło, zrobiłoby naprawdę dobry tekst.

No i wyszło na to, że jednak piszę to, co inni. Zatem już offtopowo – lektura słowiczego komentarza sprawiła mi niemal tyle samo przyjemności, co opowiadanie.

Pozdrawiam!

Dla podkreślenia wagi moich słów, Siłacz palnie pięścią w stół!

Zgadzam się z poprzednikami :(

Zaczęło się bardzo ciekawie, rozkręcało się w dobrą stronę. Spójny świat, klimat, w sumie to nawet postać dziewczyny – na plus.

Kuba jakoś nie przypadł mi do gustu, może mogłaś do jego przedstawienia użyć więcej scen, gestów itp. niż opisywać go z perspektywy bohaterki.

Końcówka mnie zawiodła :(

Okej, dziękuję wszystkim za komentarze, zorientowałam się, że końcówkę popsułam doszczętnie. Następnym razem pójdę w inną stronę :)

No cóż, Światło nie zrobiło na mnie większego wrażenia. Mimo że zawiera pewną tajemnicę, do poznania której dąży narratorka, mimo że czytałam opowieść z pewną ciekawością, to na koniec doznałam wyłącznie rozczarowania. Cała historia zdała mi się wydmuszką – choć ozdobiona malunkami i dość estetyczna, jest pusta.

 

Przez całą jej po­wierzch­nię roz­cią­ga­ły się zie­lo­ne rów­ni­ny po­ro­śnię­te trawą, lasy z ol­brzy­mi­mi drze­wa­mi lub oce­any, wy­peł­nio­ne przej­rzy­stą wodą.Na całej jej po­wierzch­ni roz­cią­ga­ły się

Coś dzieje się na powierzchni, nie przez nią.

Czy na Ziemi nie było wtedy gór?

 

jeśli tra­fisz, to ucie­kaj, naj­szyb­ciej jak po­tra­fisz. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Gdzieś musi być jakaś ana­lo­gia – stwier­dził, mru­żąc oczy . – Zbędna spacja przed kropką.

 

Moc­niej ści­snął węzeł far­tu­cha. – Gdzie fartuch miał węzeł i dlaczego?

 

Tylko w jego brązowych oczach dostrzegałam ból, który nie ma swojej nazwy. Niemal czułam, jak zaciska się wokół jego serca i sprawia że każdy jego oddech jest ciężki.

On miał gorzej niż ja. Jego rodzina była jego opiekunem i katem. – Przykład nadmiaru zaimków.

Mnogość zaimków, po części zupełnie zbędnych, bardzo przeszkadzała mi w lekturze.

 

Nie mam pew­no­ści, że tam, gdzie pój­dzie­my bę­dzie Świa­tło.Nie mam pew­no­ści, że tam, dokąd pój­dzie­my bę­dzie Świa­tło.

 

Mi to na rękę.Mnie to na rękę.

 

Pra­gnę ze­drzeć z niego tę ta­jem­ni­cę, ob­na­żyć go… – Pra­gnę ze­drzeć z niego tę ta­jem­ni­cę, ob­na­żyć je

Piszesz o Świetle, a ono jest rodzaju nijakiego.

 

My­ślisz, że tam, gdzie pój­dzie­my bę­dzie ja­kieś la­bo­ra­to­rium?My­ślisz, że tam, dokąd pój­dzie­my bę­dzie ja­kieś la­bo­ra­to­rium?

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Powtórzę to do czego przyczepili się inni. Po pierwsze niektóre akapity rozwlekłe i miałem ochotę momentami skanować miast czytać. I po drugie choć sam pomysł i historia świetne, to zakończenie woła o pomstę do nieba. 3/4 tekstu myślałem, że światło okaże się reflektorem z jakiegoś pojazdu, który owszem porywa ludzi, ale by ich ratować. A tak nie jestem pewien nawet co się dokładnie stało na końcu. Zginęli w objęciach (czyli w przenośni uciekli razem w zaświaty)? Eh… :D

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

“Za to połowę swojego życia klęczałam na kaszy” - A to się klęczało w końcu na kaszy, czy na grochu? Ktoś ze starszyzny mnie oświeci?

Po za tym, nie mogliśmy strzelać w nocy” – Ot mały błąd: Poza tym.

Kurde… Uwodzicielko ty jedna, ty niedobra ty. Od początku wodziłaś mnie za nos pewną tajemnicą. Udało ci się zbudować klimat. Niektóre zdania ten klimat trochę rujnowały, ale on ustał przez niemalże całość, a tu na końcu sru! Jebudu i pierony i inne wichury i bum! Wszystko w piach!

Wyidealizowałaś Kubę, zrobiłaś z niego swoistą Mary Sue. Zapamiętaj, że nie wystarczy kilka blizn i życiowa tragedia, aby bohater wydawał się prawdziwy. Dla mnie to mogliby mu rękę uciąć i nie zrobiłoby to na mnie wrażenia, dlatego, że kiepsko rozegrałaś opis bohaterów. Ja rozumiem, zagłada, brak innych rówieśników, ale żeby bohaterka awansowała chłopaka do rangi pięknego boga to już mi tu trochę “Zmierzchem” pachnie, a raczej mocno zalatuje. Mówiłem, że końcówkę zjechałaś. Tak? To jedziem dalej. 

Światem też nie urzekłaś, gdyby nie zgrabna tajemnica Światła to wszystko nie miałoby sensu. Bohaterowie i świat to coś bardzo ważnego. Był sobie poczciwy Żydowina co golema stworzył. Pisarz powinien wzorować się na Żydzie, bo żyd w kupę gliny życie tchnął. Tak samo pisarz musi tchnąć życie w swój tekst.

Kurde no… Jak mogłaś mi to zrobić? crying Następnym razem bądź jak mądry Żyd, tchnij życie w swoje dzieło!

 

Pozdrawiam,

Wilk Samotny

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

Wilczku, groch na pewno bardziej rozpowszechniony, dotychczas o takim zastosowaniu kaszy nie słyszałam. Ale chyba by się nadawała (acz raczej gryczana niż manna ;-) ). W praktyce – pewnie bierze się to, co tańsze.

Babska logika rządzi!

Finkla tradycyjnie na straży, aż miło :) Ja to bym gruzu w kącie rozsypał, taniej i jedzenia się nie marnuje.

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

Nowa Fantastyka