- Opowiadanie: Shawarkar100 - Respice... Ubique mures

Respice... Ubique mures

Cześć!

Po krótszej nieobecności próbuję swoich sił w nieco dłuższej formie. Czy udanie oceńcie sami.

UWAGA: Zawartość fantastyki w opowiadaniu zależy od interpretacji czytelnika.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Respice... Ubique mures

– Panie, żmije wiją się u twych stóp, zabawiając cię melodyjnym sykiem, aby uśpić uwagę i uderzyć ze zdwojoną siłą. Musisz to dostrzec, zanim będzie za późno! – wykrzyczał akcentując każde słowo.

De Gabro jak zawsze chrzanił o niestworzonych rzeczach. Właściwie wszyscy ministrowie i ludzie pałacu w kółko chrzanili, słodzili a potem łgali, aż niedobrze robiło się od tej mieszanki. Przytaknąłem jednak z grzeczności, podziękowałem mu gestem dłoni i rzuciłem małą, srebrną monetę z moją podobizną. Chwycił ją, przycisnął mocno do piersi i upadł na kolana. Na moje skinienie straż wyprowadziła go z sali i umieściła z powrotem za drzwiami.

Wreszcie byłem sam. Czyż to nie idealny dzień, aby otworzyć szampana. Co? Oczywiście, że wiedziałem o spisku. Ale póki po ulicach jeżdżą czołgi z wymalowaną pałacową flagą, a jedyną bronią wichrzycieli są obelgi i plugastwa rzucane w moją stronę, mogę czuć się bezpieczny.

Szampan przyjemnie musował, napełniając salę melodyjnym sykiem. Co tam znowu bredzisz pod nosem? Ach tak… Zadajesz dzisiaj wyjątkowo trudne pytania. Cóż, biedota…  Nie ma szans, aby za nimi poszła. Pałac to dla nich inny wymiar, a poza tym są zbyt zajęci szukaniem choćby nadgniłego kawałka jedzenia, aby zajmować się przewrotami pałacowymi. Zresztą co ja ci będę opowiadał, Robertson. Liczy się kolejny dzień przy władzy. Kolejny dzień na szczycie, z którego z godnością możesz obserwować obszarpaną resztę społeczeństwa i przypominać sobie czasy gdy sam zajmowałeś miejsce w tym tłumie.

Hmm… Co tam mamroczesz? Jak to zrobiłem? Więc, wszystko zależy od zadania kilku ciosów nożem w odpowiednim czasie, w odpowiednie plecy. To wszystko.

Czy żałuję? Nie, ci którzy żałują swoich czynów nie osiągają w życiu niczego. Na zawsze pozostają w cieniu, niepewni, czy aby na pewno postępują słusznie.

Wypijmy więc póki jeszcze krew płynie w naszych żyłach, a następny oddech nie jest naszym ostatnim. Robertson, uwierz mi, jest za co wznosić toast, to wcale nie jest takie oczywiste.

Wiesz, zbytnio rozmowny to ty nie jesteś, ale nie szkodzi. Milczenie to domena wytrawnych taktyków.

 

*

 

Ogień w kominku już dogasał, gdy pojawił się znowu. Tym razem wojskowy mundur i wysokie kozaki zamienił na garnitur. Gdy uklęknął przed biurkiem, nie mógł uspokoić oddechu.

– Czyżby winda znowu nie działała? Oficerowi najwyższej gwardii nie wypada biegać po schodach jak jakiemuś młokosowi – zagaiłem rozmowę, wciąż spoglądając w nienażarte płomienie. De Gabro wyraźnie się zmieszał.

–  Panie, sytuacja zaczyna robić się poważna. Wojsko, nasza prawica kieruje się przeciwko nam. Podobno ktoś powierzył im nasze poufne informacje. Zajmują skrajne pokoje pałacu, lada chwila przyłączą się do nich spiskowcy. Co mamy robić?

Wiesz, Robertson, czasami najłatwiejsze metody są najskuteczniejsze.

– Po prostu rozwalcie ulice w drobny mak. Biedota i tak nie wie co się dzieje, więc rzuci się na agresorów. Wytniemy ten chwast jak najszybciej, zanim zapuści korzenie.

Już miał wychodzić gdy jeszcze zdążyłem krzyknąć:

– Pamiętaj, de Gabro. To polecenie wydał marszałek, nie ja.

– Naturalnie.

Po chwili znowu usłyszałem trzask drzwi. Coś nie tak, Robertson? Czy jest jakiś problem? Dyplomacja, okrągły stół, ach tak… Wiesz, wszystko co naturalne jest dobre. Prawda? Moja matka i babka zawsze to powtarzały.

Podniosłem się z mahoniowego stołka, aby dorzucić kilka szczapek do ognia. Uwielbiałem patrzeć jak płomienie, niczym lwy, na początku niewinnie bawią się z drewnem, aby na koniec pochłonąć je w całości.

Czy widziałeś lisa, który rozszarpuje królika na strzępy? Tak? To dobrze. A czy widziałeś lisa rozmawiającego z tym zakichanym królikiem przy okrągłym stole? Widzisz, sam odpowiedziałeś sobie na to pytanie. Nie jesteś taki głupi jak sądziłem. Może kiedyś będą z ciebie ludzie, Robertson, może kiedyś…

 

*

 

Wiesz, Robertson, czasami patrzę na tych, którzy korzą się u moich stóp i próbuję wypatrzeć w ich dłoniach sztylet, za każdym razem bezskutecznie. Jednak wiem, że kryje się on w ich spojrzeniach, myślach i służalczych słowach. Wiem, że kiedyś wszyscy obrócą się przeciwko mnie i będę musiał upaść przed nimi na posadzkę, tylko że ja już nigdy z niej nie powstanę.

Czyż to nie dziwne uczucie przebywać, rozmawiać i patrzeć każdego dnia na swoich przyszłych morderców? Otóż, Robertson, w pałacu nigdy nic nie było i nie będzie normalne i trzeba się do tego przyzwyczaić.

I proszę, nie pytaj już o to. Nie pozwól mi się wahać, bo wtedy razem spadniemy wprost w otchłań.

 

*

 

Ulice zalewało morze krwi i metalu, który rozrywał ludzkie istnienia. Można by się w nim utopić, gdyby nie fakt, że tkwiłem w bezpiecznym, pancernym akwarium. Akwarium, które z dnia na dzień robiło się mniejsze.

Przechadzając się po wyłożonym czerwonymi dywanami korytarzu, miałem wrażenie jakby mój pałac kurczył się, pruł niczym źle uszyty sweter. W miejsce moich ulubionych przestronnych pokoi powstawały gołe, tynkowane ściany. To pewnie robota spiskowców. Jeszcze nie wiem, jak oni to robią, ale to tylko kwestia czasu, Robertson, gdy odkryję ich sekrety. Dodatkowo w moim akwarium zaczynało brakować ryb. Notable i ministrowie rozpływali się niczym ulotny sen, zostawiając po sobie tylko puste salki i sterty papierów. Od kilku dni nie widziałem de Gabro i zaczynało mi brakować jego sztucznej, obrzydliwej słodyczy. Wszystko zaczynało iść w niewłaściwym kierunku, rozpływać się niczym zbyt długo leżące na słońcu masło. Jednak dopóki byłem panem swoich oddechów, wszystko miałem we własnych rękach.

Zresztą, po co ja ci to wszystko mówię?

Jesteś tylko zwykłym…

 

*

 

Nasze szable starły się w śmiercionośnym zwarciu. Odskoczyłem kilka kroków na bok, aby wykonać szybki unik. Sparowałem kolejny cios, uciekając śmierci raz za razem. Wyprowadziłem kilka przemyślanych uderzeń i wyszedłem na prowadzenie. Kontrolowałem walkę, gdy nagle stało się coś niespodziewanego. Potknąłem się o własne nogi i upadłem na zimną posadzkę. Gdy obróciłem się szybkim ruchem na plecy, zobaczyłem ostrze wymierzone w mój brzuch i ten perfidny, szczurzy uśmieszek. Przymknąłem oczy…

I usłyszałem jęk spadającej na posadzkę stali. Podał mi dłoń.

– Czy już wspominałem, że będą z ciebie ludzie Robertson?

Uśmiechnął się i nic nie powiedział. Nigdy nic nie mówi.

– Dla prawdziwego władcy, podstawą jego panowania jest armia i stal. Zobacz, gdyby nie one, już dawno leżelibyśmy obaj w grobie, a nasze złoto zostałoby rozdane tym biedakom. Wyobrażasz to sobie?

Znowu tylko wyszczerzył zęby. Czasami boję się tego wyrazu twarzy. Gniew jest prosty do interpretacji, nie ma w sobie ukrytego drugiego dna. Ale uśmiech, może skrywać wszystko, jest najbardziej fałszywy ze wszystkich wyrazów twarzy.

Czasami boję się ciebie, Robertson. Jesteś moją jedyną nadzieją, ale i przekleństwem. Ale ty w przeciwieństwie do mnie jesteś wolny. Wolny nawet od samego siebie, a uwierz mi to jest najtrudniejsza do osiągnięcia swoboda.

 

*

 

Wiedziałem, że są tuż obok. Ściany mojej królewskiej sypialni pokryły się zdradziecką żółcią. Miałem wrażenie jakby puchły od jadu i podsłuchów. Wszyscy ministrowie zniknęli, a pałac skurczył się do jednego pokoju. Już warują pod moimi drzwiami. Czuję ich niespokojny oddech, oddech spragnionego łowcy, który tygodniami ścigał swoją ofiarę i wreszcie zapędził ją w kozi róg. Wciąż jednak korona spoczywała na mojej, a nie ich głowie. Nie odchodź Robertson! Mam już tylko ciebie! Idziesz sprowadzić pomoc? Jak chcesz… Ale niby kogo?

Noc już zapadła nad pałacem. Zostałem całkiem sam. Słyszę ich kroki na korytarzu, szelest żołnierskich mundurów i szczęk odbezpieczanej broni. Umarł król, niech żyje król! Niedoczekanie!

Chwyciłem mocniej swoją szablę i przylgnąłem plecami do biurka. Wychynąłem, ażeby mieć na oku drzwi, gdy nagle usłyszałem cichy śmiech. Obróciłem głowę. To Robertson, ale inny. Stał na baczność w mundurze generała. Wychudł jakby, a jego twarz przybrała szczurzy wygląd. A może zawsze taki był? Śmiał się jakby oglądał najlepszą tragedię, jaką zdołała wymyślić natura – czyjeś nieszczęście.

– To koniec staruszku, byłeś dobrym mentorem, ale na każdego przyjdzie pora. Już i tak za długo nosiłeś koronę, przeżarła ci doszczętnie mózg.

– O czym ty mówisz, Robertson?! – krzyknąłem. – Bierz karabin i lepiej mi pomóż!

Nic nie odpowiedział, tylko znowu wyszczerzył podłużne zęby.

– Wiesz, znam każdy twój słaby punkt i każde twoje choćby najmniejsze kłamstwo. Co ty sobie w ogóle myślałeś? Że zostanę twoim synem?

Drzwi przełamały się z hukiem i do środka wbiegli żołnierze. Tuż za nimi szli spiskowcy w białych płaszczach. Runąłem przed siebie miotając chaotycznie broń, młócąc to w lewo, to w prawo, ale nie miałem większych szans.

– Myślałeś, że zniszczą cię żmije. Myliłeś się. Zrobią to szczury!

Upadłem na posadzkę jednak dwóch żołnierzy w czarnych uniformach podniosło mnie z podłogi. Spuściłem głowę i czekałem na akt detronizacji.

– Dajcie mu silniejsze leki i przenieście do innej sali. Chyba zaczyna wariować w tej izolatce.

Podali mi truciznę za pomocą strzykawki, brudząc moją błękitną krew. Spuściłem wzrok, miałem wrażenie jakby w mojej głowie toczyła się batalia o dominacje nad nią. Wreszcie wszystko zaczynało się przejaśniać i zobaczyłem, że znajduję się w małym pokoju obitym żółtą gąbką, bez żadnych okien. Znikli żołnierze i spiskowcy, a na ich miejsce pojawili się ochroniarze i lekarze. Z głowy zamiast korony spadł mi klosz od lampy. Jej reszta spoczywała teraz w mojej dłoni. Tylko Robertson jakby niewiele się zmienił. Na ziemi zobaczyłem olbrzymiego, czarnego szczura, z glistowatym ogonem. Z jego zwierzęcych ślepi biła żądza władzy.

– No już, na co czekacie? – odezwał się jeden z lekarzy. – Wynieście go zanim zrobi sobie krzywdę!

Spojrzałem na niego zaskoczony znajomym brzmieniem głosu. De Gabro posłał mi szyderczy uśmieszek i jakby skinął głową w stronę szczura, na co gryzoń odpowiedział głośnym piskiem.

Zdążyłem jeszcze przekląć tego plugawego zdrajcę Robertsona i rzucić kilka wyzwisk w jego stronę, zanim wyciągnęli mnie siłą z mojej sali tronowej, ale on nic sobie z tego nie robił. Podbiegł na swoich małych łapkach do klosza od lampy i chwycił go w zęby. Posłał mi jeszcze jedno szydercze spojrzenie, mówiące jakby: „Wygrałem tę wojnę”.

Po chwili zniknął wraz z koroną…

Koniec

Komentarze

No to w mojej interpretacji nie widzę nadmiaru fantastyki…

Jakoś nie mogłam wykrzesać z siebie entuzjazmu i zająć jakieś zdecydowane stanowisko wobec bohatera. Nie kibicowałam ani jemu, ani jego wrogom.

Po co Ci kropka na końcu tytułu? Interpunkcja kuleje.

Ale póki po ulicach jeżdżą czołgi z wymalowaną pałacową flagą, a jedyną ich bronią są obelgi i plugastwa

Ze zdania wynika, że czołgi są wyposażone tylko w obelgi. Tak miało być? Czołg zawsze może chociaż lufą kogoś walnąć. ;-)

Babska logika rządzi!

Dzięki za komentarz. Te czołgi juz poprawiam. Oczywiście chodziło o spiskowców.

Tak podejrzewałam. ;-)

Babska logika rządzi!

Zawsze to powtarzały moja matka i babka.

Lepiej: “Matka i babka zawsze to powtarzały.”

Czy widziałeś polującego na królika lisa, który później rozszarpuje go na strzępy?

Znowu źle brzmi. Może: “Czy widziałeś lisa, który rozszarpuje królika na strzępy?” Można się domyślić, że ten lis upolował królika :)

Wiem, że kiedyś oni wszyscy obrócą się przeciwko mnie i to ja będę musiał upaść na posadzkę przed nimi, lecz w przeciwieństwie do nich, już nigdy z niej nie powstanę.

Zaimkoza. 

Ulice zalewało morze krwi i metalu, który rozrywał ludzkie istnienia. Można by się w nim utopić, gdyby nie fakt, że tkwiłem w bezpiecznym, metalowym akwarium.

Powtórzenie: metalu, metalowym.

Jednak dopóki byłem panem swoich oddechów, wszystko miałem w swoich rękach.

Swoich, swoich. 

Sparowałem kolejny cios, uciekając raz za razem śmierci.

Może lepiej taki szyk: “uciekając śmierci raz za razem”?

gdy nagle stało się coś najmniej spodziewanego.

Lepiej po prostu: coś niespodziewanego. 

Wiedziałem, że już są tuż obok.

Przysłówkoza :D Nie no, po prostu “już” i “tuż” źle brzmią w takim zbliżeniu…

 

Brakuje sporo przecinków, ale nie mam siły tego wypisywać. Pamiętaj, że zawsze możesz skorzystać z betalisty. 

Poza tym nawet nieźle napisane. Plątała Ci się narracja drugoosobowa i trzecioosobowa z tym Robertsonem, ale na plus takie zabawy z perspektywą. Zakończenie trochę oklepane, ale na plus to, jak opisałeś detronizację: iluzja stopniowo się rozmyła. Było sporo ciekawych porównań, jakieś metafory. Powoli zmierzasz w dobrym kierunku :)

 

Edit: Nie podoba mi się tytuł, bo go po prostu nie rozumiem.

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Dzięki za rady. Błędy już poprawione. :)

Zakończenie panowania dość zaskakujące, choć zapowiedziane i oczekiwane. Stan króla wiele tłumaczy, ale jako czytelniczka poczułam małe rozczarowanie, jakby cała opowieść była tylko snem.

Czytało się całkiem nieźle, niemniej jednak Twój warsztat wymaga ciągłego szlifowania. ;-)

 

Szam­pan przy­jem­nie mu­so­wał, na­peł­nia­jąc salę me­lo­dyj­nym sy­kiem.Melodyjny syk jest w pierwszym zdaniu opowiadania. Trochę blisko.

 

Pod­nio­słem się z ma­ho­nio­we­go stoł­ka, aby do­rzu­cić kilka szcze­pek do ognia. – …kilka szczapek do ognia.

Sprawdź znaczenie słów szczepka/ szczepekszczapa/ szczapka.

 

bo wtedy razem spad­nie­my w dół. – Masło maślane. Czy można spaść w górę?

 

Ulice za­le­wa­ło morze krwi i me­ta­lu, który roz­ry­wał ludz­kie ist­nie­nia. Można by się w nim uto­pić… – Z tego wynika, że można było utopić się w metalu. ;-)

 

Prze­cho­dząc się po wy­ło­żo­nym czer­wo­ny­mi dy­wa­na­mi ko­ry­ta­rzu… – Pewnie miało być: Prze­cha­dzając się po wy­ło­żo­nym czer­wo­ny­mi dy­wa­na­mi ko­ry­ta­rzu

 

jakby mój pałac kur­czył się, pruł ni­czym źle uszy­ty swe­ter. – Swetrów się nie szyje. Swetry się dzieje, powstają w wyniku dziania.

 

Ścia­ny mojej kró­lew­skiej sy­pial­ni po­kry­ły się zdra­dziec­ką żół­cią. Mia­łem wra­że­nie jakby ścia­ny pu­chły od jadu i pod­słu­chów. – Powtórzenie.

 

Chwy­ci­łem moc­niej swoją sza­blę i przy­lgną­łem ple­ca­mi do biur­ka. – Skoro przylgnął plecami do biurka, musiał być niespotykanie niziutkim kurduplem. ;-)

 

Nic nie od­po­wie­dział, tylko znowu wy­szcze­rzył swoje po­dłuż­ne zęby. – Zbędny zaimek. Czy mógł wyszczerzyć cudze zęby?

 

Upa­dłem na po­sadz­kę jed­nak dwóch żoł­nie­rzy w czar­nych uni­for­mach pod­nio­sło mnie z ziemi. – Jak to się stało, że upadł na posadzkę, a podniesiono go z ziemi? ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Kolejna sterta błędów poprawiona. Dzięki za pomocne komentarze i przeczytanie tekstu.

Ulice zalewało morze krwi i metalu, który rozrywał ludzkie istnienia. Można by się w nim utopić… – celowy zabieg. Morze metalu miało obrazować intensywny ostrzał wojsk władcy.

Piszesz, Shawarkarze, o morzu krwi i metalu, a ze zdania wynika, że ludzkie istnienia topiły się w metalu, nie w morzu.;-) Ludzkie istnienia mogły ginąć pod gradem kul/ pocisków, ale nie umiem zobaczyć istnień tonących w metalu. :(

No, może Terminator, on utonął.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, a w rtęci? ;-)

Fakt, ona taką gęstość, że mogą być drobne problemy z zanurkowaniem. ;-)

Babska logika rządzi!

Rtęć fatalnie wpływa na samopoczucie zdrowotne i lepiej się w niej nie topić, bo można ciężko zapaść na zdrowiu, a nawet umrzeć w mękach. ;D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mi się podobało. Niedawno oglądałem “Gabinet doktora Caligari” i ta opowieść przyjemnie się wpisuje w ten klimat. Jak dla mnie sceny są bardzo wyraziste, komunikacja z Robertsonem ciekawa. Na koniec wiele z nich zyskuje dodatkowe znaczenia.

 

Won't somebody tell me, answer if you can; I want someone to tell me, what is the soul of a man?

Hej! Fajnie, że Ci się podobało. Co do "Gabinetu doktora Caligari" to nie oglądałem, ale skoro mówisz, że wisuje się w klimat to chyba obejrzę…

Chciałabym umieć zinterpretować to w sposób zawierający więcej fantastyki :(

Ale w sumie, zakończenie z gatunku tych, których nie lubię, ująłeś na tyle zgrabnie, że mogę Tobie, Autorze, przebaczyć ;)

I też nie wiem, co znaczy tytuł, więc jeśli zechciałbyś go przetłumaczyć, byłoby mi bardzo miło :)

 

Już służę pomocą :) Tytuł wymyślony przeze mnie przetłumaczyłem na łacinę. Po polsku brzmi on: " Rozejrzyj się… Wszędzie szczury".

Ooo, ciekawie :) Dziękuję ;)

Witaj!

Na początku opowiadanie mnie nie ujęło. Później są momenty gorsze i lepsze. Jako całokształt dosyć ciekawe.

Najlepsza moim zdaniem była scena detronizacji. Fajnie rozmywały się "halucynacje" króla. Przydałoby się kilka przecinków więcej, poza tym nie najgorzej napisane.

Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Od samego początku Robertson mi śmierdział i mnie jako miłośnika “polityki fantastycznej” nie zaskoczyłeś zbytnio. Szaleństwo, zdrada przez jedyną, bliską osobę. #GoT #SzalonyKról. Napisane całkiem całkiem… Cóż unikaj schematów w politykowaniu fantastycznych światów. Po Sapkowskim i Martinie te schematy są dla mnie wyczuwalne, ale to dlatego, że jestem zagorzałym fanem tychże wątków politycznych. Polityki najlepiej uczyć się z historii, to jest genialna inspiracja! 

PS. Kolego, łacińskie tytuły rezerwuję ja ;P Chociaż to chyba będzie monopol… Trudno, rezerwuję! :D

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

PPS. Zapomniałem powiedzieć, że ogólnie jest dobrze, ale jak to mi mówią inni: Mogło być lepiej ;P Na prawdę zmierzasz w dobrym kierunku.

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

Nie jest źle. Całkiem dobrze mi się czytało.

Przynoszę radość :)

@Anet – Gdzie się takie kobiety rodzą :) Przychodzi, nie narzeka, mówi co sądzi i odchodzi. No normalnie kobieta idealna :D

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

Hmmm… Słyszałam, że idealna to taka, która przychodzi, nie narzeka, mówi co sądzi podaje obiad  i piwo i odchodzi ;)

Przynoszę radość :)

Takie to chyba nie istnieją. Moje wymagania są mniejsze, ale dlatego, że jestem feministą, tak jakby… Uważam, że kobiety są stety/niestety mądrzejsze od mężczyzn. Mi wystarczy jak kobieta nie mówi za dużo, ja mam nawyk częstego otwierania otworu gębowego w celu mówienia, a to i tak zbyt dużo. :) No nic, ideał nie ideał, wnioskuje, że jesteś raczej pragmatyczką.

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

Raczej ;)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka