- Opowiadanie: mcharazka - Mori, Tancerka Grozy

Mori, Tancerka Grozy

Najmłodsze opowiadanie z Paleonu, świata, którym zajmuję się na wyłączność jakkolwiek twórczo. Jest to pierwsze z prawdopodobnie kilkunastu.

Mam też nadzieję, że przyjemniej będzie je czytać :)

PS Nie jestem pewien, czy to opowiadanie, czy może jednak szort, choć sam byłbym za tym pierwszym, dlatego byłbym wdzięczny za pomoc w określeniu płci... Tego.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Mori, Tancerka Grozy

Wielka Wojna pochłonęła wiele istnień. Nie tylko wojska czterech królestw, lecz także niezliczone szajki bandytów i pleniące się po niemalże każdej bitwie bandy dezerterów obróciły w ruinę niejedną wieś, osadę czy miasto.

 

Trzynastoletnia wówczas Moriell, córka garbarza, mieszkała w Przyrzeczu, dobrze prosperującej miejscowości. Gdy przyszła na świat, mieszkańców było prawie trzystu. Teraz, ponad trzy tysiące. Wojna jednak nie oszczędziła mającej przed sobą świetlaną przyszłość osady. Najpierw przemaszerowały przez nią wojska Terraksańskie, grabiąc zapasy i nierzadko gwałcąc kobiety. Jedną z ofiar była również matka Moriell, Nastasia. Ojciec dziewczyny złapał wtedy duży nóż i uśmiercił napastnika. W odwecie Terraksańczycy powiesili ich oboje, lecz nie poprzestali na tym. Spalili dom, w którym wcześniej matka ukryła dziewczynkę. Ludzie z wioski nie porzucili jednak Moriell, którą w porę udało się wyciągnąć i tutejszy cyrulik utrzymał ją przy życiu. Poparzona na niemalże całym ciele, z wypalonymi oczyma, Moriell cierpiała niewyobrażalne męki – i na ciele, i na duszy.

Ponad rok później wioskę napadła kilkusetosobowa grupa dezerterów i łupieżców. Otoczywszy, zaatakowali osadę, nie oszczędzając nikogo. Mordowali każdego, kto w ich mniemaniu nie nadawał się do wzięcia w niewolę. Venteryjczyk, który wszedł do domu cyrulika wraz z trzema towarzyszami, zabił starca i jego żonę. Gdy zobaczyli siedzącą w rogu domu szkaradę, ze śmiechem skopali ją i zostawili.

– Szkoda zabijać taką potworę, normalnie – rzucił pogardliwie dezerter, uderzając i plując po raz ostatni w zakrwawioną, niemalże bezkształtną masę.

To, co przez cały ten czas i tydzień głodowania w pełnej trupów, robactwa i padlinożerców wiosce czuła dziewczyna, stopniowo budziło zło. Zło tak wielkie, że od dawien dawna spało w nicości a teraz, zbudzone jej cierpieniem, przybyło do Przyrzecza.

Tej nocy robactwo rzuciło się na wszystkich padlinożerców, którzy przybyli ucztować, uśmiercając ich.

– Witaj, mała dziewczynko – wyszeptało coś do ucha Moriell. Dziewczyna, z walącym mocno sercem, zerwała się i wsparła mocno o ścianę a jej plecy przeszył straszliwy ból. Nie widząc i ledwie słysząc, rozglądała się panicznie.

– Chcesz mnie ujrzeć… – Tym razem głos dobiegł z drugiej strony. Po chwili rozbrzmiewał wszędzie dookoła. – Możesz. Chcesz zabić? Och, możesz, skarbie. Masz dar. Masz dar. Masz dar…

Wciąż powtarzany zwrot rozbrzmiewał bez przerwy przez kilka dni. Po godzinie dziewczyna zaczęła krzyczeć. Jej własny głos, zniekształcony przez obrażenia, które powodowały również ogromny fizyczny ból, ranił jej duszę z każdym kolejnym wrzaskiem. Krzycząc, szarpała resztki włosów, drapała skórę i błagała, by zostawiono ją w spokoju. W końcu ledwie słyszalnym, zachrypniętym głosem wyszeptała "tato, mamo…" i zaczęła płakać. Głodna, odwodniona i zakrwawiona, łkała, leżąc na twardych deskach, wciąż z bezsilnością słuchając niemilknącego głosu.

Będąc już całkowitym strzępem człowieka, dziewczyna wybuchnęła histerycznym śmiechem gdy tylko, w swoim mniemaniu, obudziła się a głosu już nie było.

– JA I TAK JUŻ NIE ŻYJĘ! – wrzasnęła. Ku jej zdziwieniu, głos nie zabrzmiał tak, jak wcześniej. Był dźwięczny i piękny. Roztrzęsiona, poniekąd odruchowo dotknęła swojej twarzy. Ze zdumieniem zauważyła, że tym razem poczuła. Zmysł dotyku, który powrócił po tak długim czasie, mówił jej, że z twarzy zniknęły wszelkie blizny. Dotknęła gładkiego, miłego w dotyku lica, nie twarzy potwora.

Drżąc, przesunęła dłoń ku opasce zakrywającej oczy. Szorstki materiał był mocno wilgotny. Z otwartymi ustami, oddychając coraz szybciej, odwiązała supeł z tyłu głowy, który skryty był teraz pod gęstymi włosami.

Gdy materiał opadł, krzyknęła z zachwytu. Nie myślała nawet o tym, co się stało, nie była też w stanie okazywać strachu. Jedyne, co chaotycznie kołatało się w jej głowie, to wiedza, że wyzdrowiała. Widziała, słyszała. Znów była piękną Moriell…

– Jak to się… bogowie, dziękuję – wydusiła z siebie, dotykając całego swego ciała. Widziała wszystko doskonale. Czuła smród rozkładających się ciał, lecz nie powodował on w niej żadnych negatywnych uczuć. Wstała powoli. Nie doświadczyła bólu przeszywającego całe ciało, do którego zdążyła się już przyzwyczaić. Powoli wyszła z domu. Serce zadrżało jej, gdy zobaczyła otaczające ją zgliszcza i trupy zaścielające główną ulicę. Wiedziała skądś, że w domach jest ich więcej. Uśmiechnęła się, lecz ten uśmiech nie miał nic wspólnego ze szczęściem. Zrobiła to, zdawszy sobie sprawę, że nie czuje ani głodu, ani pragnienia.

Zaczęła rozumieć, co się stało. Ona też umarła.

Nieświadomie wykrzyczała prawdę – już nie żyła. Zwinnie przeskakując nad ciałami pobiegła na cmentarz. Odnalazłszy groby rodziców ucałowała kamienie na szczytach kurhanów, zostawiając po łezce na każdym z nich.

Te dwie łzy – pomyślała – to moje ostatnie łzy w życiu. Ja bowiem nie umarłam, ja właśnie odżyłam. Byłam martwa, lecz teraz żyję… Tato, mamo, kocham was. Zawsze będę kochać. Nawet teraz, gdy już was nie ma na świecie… nigdy nie opuścicie mego serca.

Mówiąc to wstała a tuż obok niej coś się zmaterializowało. Całkiem instynktownie uchwyciła upiornie wyglądającą kosę. Drzewce wykonane było z mithrillu, lecz pozbawione jakichkolwiek ozdób, za wyjątkiem czegoś na kształt oka, umieszczonego tuż przy klindze. Samo ostrze zaś, wykute przez dawno zapomnianego mistrza, stworzone zostało z metalu, jakiego nie sposób było znaleźć na tym świecie.

W tym samym czasie na jej ciele pojawiła się czarna, ciasno opięta suknia.

Gdy to się stało, w jej głowie rozbrzmiały głosy ojca i matki, mówiące:

– My ciebie również kochamy, córko. I nigdy cię nie opuścimy…

Moriell, spojrzawszy w nocne niebo, uśmiechnęła się po raz drugi w tym roku. Tym razem było to jednak szczęście. Miała cel.

– Nie ma już Moriell – powiedziała do księżyca, sycąc się swoim pięknym głosem – Dziś narodziła się Mori – mówiąc to przyjrzała się klindze kosy. Serce zabiło jej szybciej, a twarz znów rozjaśnił uśmiech, gdy zobaczyła w odbiciu dwoje jaśniejących krwistoczerwonym blaskiem oczu, otoczonych bielą długich, bujnych włosów. Nie zdawała sobie sprawy z tego, że istota, która tak długo szeptała do jej uszu, chcąc ją opętać, została przez nią wchłonięta.

Ruszyła w kierunku, który uznała za stosowny. Biegła, ledwie muskając ziemię. Wiatr przyjemnie ochładzał jej twarz pierwszy raz od bardzo, bardzo dawna.

Pędziła, lecąc niemalże z wiatrem, nie uderzając w nic, nie nadeptując na żadną gałązkę, jedynie poruszając delikatnie źdźbła trawy od czasu do czasu.

Niedługo potem stanęła przed palisadą otaczającą wioskę. Wciąż się uśmiechając, przeskoczyła przez nią, wiedząc w duszy, że nie sprawi jej to problemu.

– Tańcz, grozo. Zabijaj, śmierć roznosząc. Nie szczędź stali dla nikogo, pozwól duszom spocząć błogo… – wyszeptał do jej uszu wiatr.

Po obozie, który założyli dezerterzy w opuszczonej wiosce poniósł się perlisty śmiech.

Wylądowawszy za palisadą, zasiała pierwsze w swym życiu ziarno grozy. Przerażony mężczyzna odwrócił się tylko po to, by poczuć perfekcyjne cięcie otwierające brzuch, ona zaś bez słowa ruszyła dalej. Śpiewając kołysankę, którą zawsze usypiano dzieci w Przyrzeczu, zabijała. I nie odpowiedziała na agresywne pytania, kim jest i czego szuka. Wiedziała, kiedy zabijała tego, który nazwał ją potworem, nic jednak nie powiedziała, jedynie szerzej się uśmiechnęła.

Nikogo nie pozostawiła przy życiu, bramy bowiem usłuchały jej wezwania i pozostały zamknięte, nie zważając na napierających na nie bandytów.

Tydzień później patrol terraksański został rozniesiony przez nieznaną bestię. Rozczłonkowani żołnierze zaścielili leśną ścieżkę. Jedyne, co bestia zostawiła, to śmierć i długi, srebrny włos…

Zemsta Mori, Pierwszej Tancerki, dopełniła się, lecz życie dopiero się zaczęło.

 

 

***

 

 

Dzień chylił się już ku końcowi. Mieszkańcy La Venette, stolicy Venterii, niespiesznie zmierzali do swoich domów, jedynych względnie bezpiecznych nocą miejsc w całej miejskiej części Paleonu. Gdzieniegdzie w zacienionych zaułkach przemykały już mroczne, mrożące nieraz krew w żyłach sylwetki.

Ona jednak tylko uśmiechnęła się na ich widok. Zbliżała się noc, która dawała jej tak wspaniałą możliwość bycia dobrą a jednocześnie pozwalała zaspokoić swój głód zabijania.

Nocna Straż Miasta Rzek zaczęła już doceniać jej pomoc, za dnia nawet rozmawiając o tajemniczym Łowcy przy kufelku. Rozmawiali o niej też ci, na których później polowała. Jej wyostrzone zmysły pozwalały ich słyszeć a później, gdy zapadał zmrok, odnajdywać i zabijać. Minęły już prawie trzy stulecia odkąd dopełniła swej zemsty, mordując bezbronnych niczym dzieci terraksańczyków. Niełatwo było odnaleźć siebie, pamiętając tylko ból i cierpienie. Próbowała żyć w pokoju, lecz zdołała wytrzymać zaledwie kilka miesięcy. Jeden z mieszkańców wsi, w której się osiedliła, miał bowiem nietypową pasję – mordował kobiety i dzieci. Nikt poza nią go nie podejrzewał, a Mori wiedziała, że to się nie zmieni i postanowiła wymierzyć sprawiedliwość na swą własną modłę. Zaczekała, aż ów mężczyzna odwiedzi targ, po czym zatrzymała go i głośno deklamując listę osób, które zamordował, ścięła.

Jeden z mieszkańców uznał jednak, że to morderca chce zrzucić winę na kogoś nie dając mu okazji do wytłumaczenia się. Przemawiał za tym nietypowy wygląd dziewczyny oraz stosunkowo niedługi czas spędzony w osadzie, dlatego też reszta obecnych w lot podłapała ten pomysł. Chwyciwszy taką broń, jaką akurat mieli pod ręką, zaatakowali ja. Przerażona niesprawiedliwością i wściekła na, z jej punktu widzenia, ślepotę tych ludzi, Moriell uciekła.

Życie najemniczki, które później prowadziła, również przestało jej odpowiadać. Stało się to, gdy dowodzący oddziałem Menilijski sierżant kazał zaatakować i spalić bezbronną wioskę, a mieszkańców wybić do nogi. Mori wymknęła się z obozu i ostrzegła niczego nie podejrzewających ludzi, którzy bez zbędnych pytań uszli w las.

***

Sierżant Kennel osobiście prowadził atak. Terraksańska wioska, którą atakowali, miała być ostrzeżeniem. Jego żołnierze ruszyli lewym skrajem, zaś najemnicy prawym, podpalając wszystkie budynki po drodze. Coś jednak nie grało. Psy, tak bardzo ujadające, gdy pierwszy raz zbliżyli się do wioski, zniknęły. Z płonących domów nie dobiegł ani jeden krzyk.

W końcu, stając w blasku płomieni razem ze wszystkimi podległymi mu ludźmi, popatrzyli na płonącą osadę.

– No zdradziła nas, suka – powiedział z wściekłym grymasem na twarzy.

– Ano, sierżancie. Żywego ducha tu nie ma, ani chybi wypaplała i pouciekali wszyscy – odpowiedział jeden z żołnierzy.

– Jutro z samego rana ruszymy w las, znajdziemy ich i powiesimy. Wszystkich – wymruczał dowódca. Zmarszczywszy brwi przyjrzał się bardziej czemuś, co dopiero teraz zauważył między płonącymi chatami. Stała tam, naga, jak gdyby nigdy nic, patrząc na nich. W ręce trzymała miecz, który dostała od kwatermistrza.

– Brać ją – wysyczał, dobywając własnego. Żołnierze, podążając za jego wzrokiem, natychmiast zauważyli zdrajczynię.

Ruszyli truchtem, okrążając ją na kształt lśniącego nagimi ostrzami półksiężyca.

– Głupi bandyci. Nienawidzę was. Wszystkich – wyśpiewała dziewczyna rzucając pas z mieczem w płonącą toń, która stała teraz na miejscu jednego z domów.

– Żywcem – rzucił z uśmiechem Kennel – trzeba się zabawić, szkoda taką laleczkę zostawić tylko robactwu… – Na jego słowa zachrypiały ciche śmiechy.

Chwilę później zaatakowali. Pierwszy, najemnik, którego Mori zaczynała już nawet szanować, ciął płasko, mierząc w jej łydkę.

Pełna spokoju i nienawiści, a także zawodu uchwyciła materializującą się kosę. W tym samym momencie, tak, jak niegdyś na cmentarzu, jej ciało okryła ciasna suknia. Mori zakręciła drzewcem tak szybko, że atakujący ją mężczyźni ledwie nadążyli wzrokiem za zataczającym szerokie koło ostrzem. Miecz, wciąż ściskany przez odciętą dłoń, klapnął głucho na ziemię. Pierwszy krzyk przeszył rozświetloną nieco nocną otchłań. Mori zaczęła swój ukochany taniec, który jej towarzysze broni tak często podziwiali. Nie wiedzieli jednak, że nie miecza zwykła używać białowłosa.

Wrzask za wrzaskiem towarzyszyły każdej następnej ranie. Kilka chwil później jęczący z bólu żołnierze leżeli na zbroczonej krwią trawie.

– Otocz – wyszeptała, a płomienny krąg zamknął się wokół nich. Ona zaś odwróciła się na pięcie, puszczając natychmiast dematerializującą się broń, i ruszyła ku płomieniom.

Na oczach przerażonych mężczyzn rozkazała im się rozstąpić, a one usłuchały. Żaden z najemników nie był w stanie wydusić słowa. Czekali na okrutną, bezlitosną sprawiedliwość, którą wymierzyć miał ogień. Śmierć, jaką chcieli zgotować mieszkańcom, spotkała ich samych.

***

– Droga pani, zamykam, ale jutro otworzę i nie będę do wieczora przeszkadzał w pomyśliwaniu – wyrwał ją z rozmyślań karczmarz. – Dopić możecie, oczywiście, tylko chybcikiem…

– Dobrze – odpowiedziała, jednym haustem opróżniając pucharek. – Idźcie czym prędzej do domu, gospodarzu – ostrzegła. – Robi się ciemno.

Mężczyzna, nieco speszony, bo dziewczyna nie wyglądała na kogoś, kto mógłby doradzać innym oddalenie się w bezpieczne miejsce tak pewnym siebie tonem, pokiwał tylko głową i wrócił do sprzątania. Moriell oblizała dolną wargę z resztek wina i wyszła z karczmy. Udała się prosto do starej, brudnej stodoły, którą jej właściciel nazywał „noclegownią młodej damy”. Usiadła na czymś, co z grubsza przypominało łóżko i czekała. Budynek był pusty, nie licząc kotów, które kryły się tutaj tuż po zmroku. Uważała, że właściciel nic o nich nie wie, bo poza wszami nikomu by nie pozwolił spać tu za darmo.

Moriell zastanawiała się kiedyś dlaczego w każdym mieście pleni się tak wiele zła i to każdej nocy. Nawet lasy były bezpieczniejsze, pod warunkiem, że nie natrafiło się na przedstawicieli tych bardziej agresywnych gatunków.

– Jak na przykład ludzi – pomyślała z przekąsem, uśmiechając się.

W mieście, po zmroku, nie było możliwym uniknąć takowych. Od ludzi, którzy parali się zabójstwami, kradzieżami, nekromancją czy też po prostu magią; poprzez niejednokrotnie napotykanych orków oraz ich mniejszych kuzynów aż do wampirów, wilkołaków i innych istot, które lubowały się w ludzkim mięsie. Na dodatek mimo, iż każdy wiedział, jak bardzo należy bać się nocy, co rano znajdowano niejednego trupa, lub też same resztki. W nocy pojawiała się także owa Nocna Straż. Większość mieszkańców nie wiedziała, kim są. Mori jednak była pewna, że nie nadludźmi, bo nieraz poznawała ich na ulicy, za dnia. Z rodzinami, w karczmach, czy też na bazarach. Niewątpliwie jednak byli to co najmniej weterani, którzy swym kunsztem zwykle przewyższali większość żołnierzy. Mori lubiła przyglądać się, jak walczą. Zwykle nie pozwalała im umrzeć i interweniowała, gdy przeciwnicy mieli przewagę, ale raz czy dwa zdarzyło się jej umyślnie interweniować zbyt późno – nie wszyscy Nocni Strażnicy byli uczciwymi, dobrymi ludźmi. Generalnie, Mori musiała i lubiła żyć w mieście. Głównie nocą, bo ona należała do tych istot, które od czasu do czasu musiały zabijać, a tutaj mogła robić to zachowując czyste sumienie.

Za dnia z kolei niemalże nigdy nie zdarzały się napaści czy kradzieże – nie licząc czasów wojny, mieszkańcy miast byli bezpieczni.

Jeden z kotów otarł się o jej łydkę, miaucząc cicho.

– Co się stało, słodkie maleństwo? – zapytała z troską w głosie. – Coś cię niepokoi? Chodź tu. – Poklepała się lekko po udzie. Kot w odpowiedzi zamiauczał nieco głośniej i wskoczył na jej kolana. Ułożył się wygodnie i przeciągnąwszy, zaczął mruczeć.

Moriell dopiero teraz zauważyła, że nie ma kotki, która zwykle razem z nim przebywała.

– Gdzie twoja towarzyszka? – zapytała. Kot zamiauczał w odpowiedzi a ona zesztywniała, mrużąc gniewnie oczy.

– Co proszę? Żartujesz sobie maleńki, prawda? Jak mogła od ciebie odejść? – dopytywała coraz bardziej poirytowana dziewczyna a kot w odpowiedzi zamiauczał smutno.

– Wredna suka. Jeśli myśli, że ludzie są tacy mili, to się myli. To, że będzie się kręcić koło kocura ich córeczki jedynie ich rozsierdzi. – Uśmiechnęła się nieco okrutnie. – A ty, mój drogi, dzielny przyjacielu, pamiętaj o honorze. Może będzie ci ciężko, ale nie zwracaj uwagi na jej przeprosiny, dobrze? – Kot odpowiedział cichym mruknięciem i potarł łebkiem o jej brzuch. Uśmiechnęła się i pogłaskała go pod szyją.

– Zuch chłopak. Trzymam cię za słowo – powiedziała, grożąc mu palcem żartobliwie. – Znajdziemy ci nową koteczkę…

Za drzwiami coś przebiegło, dysząc ciężko. Kot natychmiast czmychnął pod łóżko a Mori, korzystając z okazji opadła na cuchnący siennik.

– Nie bój się, mały. Ze mną jesteś bezpieczny – rzuciła, wtulając policzek w łóżko tak, jakby chciała spojrzeć przez nie na swojego przyjaciela. – Tylko nie wychodź nigdzie jak już pójdę, dobrze?

Odpowiedziało jej tylko cichutkie, przestraszone miauknięcie.

Westchnęła. Polubiła tę szopę i tego kota, ale nikt poza nią się tym niestety nie przejmował.

– Nienawidzę tego… – szepnęła, wstając. Podeszła do ściany i przywoławszy kosę z całych sił uderzyła. Łoskotowi i sypiącym się drzazgom, które odpadły od spróchniałej deski, towarzyszył nieprzyjemny plask i głuche stęknięcie.

– Nie pozwolę, żeby ktoś zabrał mi przyjaciela. Śmierdzisz zdecydowanie zbyt wyraźnie, kundlu – wysyczała gniewnie, wyrywając i dematerializując broń. Na zewnątrz coś się szamotało, walcząc w agonii o swoje uciekające życie.

– Śmierdzą te wilkołaki, prawda, maleństwo? – zapytała na powrót słodkim głosem, kucnąwszy, by zajrzeć pod łóżko. Kot pognał w jej stronę, przemknął między jej nogami, znacząc ósemkę i zamiauczał, wtulając się.

– Dobrze, zostanę z tobą jeszcze chwilę… – zgodziła się, udając poirytowanie.

 

***

 

Spacerując pustymi uliczkami, Mori myślała nad podjętą przed chwilą decyzją. Postanowiła przywiązać się do swojego czworonożnego przyjaciela, nadała mu nawet imię – Słodziach. Uczucie, które jej teraz towarzyszyło, było irytujące i przyjemne jednocześnie. Martwiła się. Prawie dwieście lat temu zrezygnowała z przywiązywania się do czegokolwiek innego niż jej ekwipunek. Przyjaciel, którego wtedy zabiła, okazał się bezlitosnym gwałcicielem, uwielbiającym zwodzić te młodsze dziewczęta. Ona sama nie rosła odkąd narodziła się na nowo – wciąż była czternastolatką, zarówno na ciele, jak i często z zachowania. Mężczyzna, którego poznała, dał jej dach nad głową i pomagał przez niemalże dwa miesiące. Raz nawet nazwała go w myślach ojcem, lecz pewnego dnia pokazał swoje prawdziwe oblicze.

Nie wiedział tylko, że nie on jedyny coś ukrywał, choć motywy mieli zupełnie różne.

Teraz jednak znów miała przyjaciela…

Skupiła się, wyczuwszy kogoś. Kilku mężczyzn, zdaje się, czekało w zaułkach po obu stronach ulicy, którą szła. Udając brak jakichkolwiek podejrzeń, szła dalej.

Dziś była w dobrym humorze. Chciała kogoś zaskoczyć. Gdy znalazła się na wysokości ukrywających się ludzi, przystanęła.

– Hej, czemu nie wyskakujecie? – zapytała wesoło. Jeden z nich zapowietrzył się ze zdziwienia.

– Poszła stąd, babo, bo przeszkadzasz. Chyba, żeś wylkołak, co? – Rzucił inny i wyłonił się z cienia, patrząc na nią podejrzliwie – Wywęszyłaś nas swoim psim nochalem, hm?

– Jak wielu wilkołaków macie w mieście? – zapytała, uśmiechając się lekko. Mężczyzna wzdrygnął się i cofnął odrobinkę, widząc to.

– Jeden się pojawił jakiś czas temu i poluje. Nie po ulicy a do chat wpada i żre co popadnie… – odpowiedział, zacisnąwszy dłoń na rękojeści miecza jeszcze mocniej.

– To nie żyje. Zabiłam go, a wy macie o mnie zapomnieć… – powiedziała grzecznie. – Cieszcie się, że jestem dzisiaj wyjątkowo szczęśliwa. Nie powinniście się chować, widząc nadchodzącą kobietę. To zdecydowanie bardzo źle wygląda – dodała i ruszyła dalej.

Gdy odeszła, mężczyźni wyszli na ulicę, patrząc za nią.

– Ki diabeł – rzucił jeden – toć to dziewczę, nie kobieta. Dziecko jeszcze a nam mówi, że wilkołaka ubiła?

– Szczęście mamy, durniu. To pewno duch albo bóżka jakaś…

– Pieprzysz, mówię ci. Ja to myśle, że to dziecko zagubione cwane, straszy aby ludzi. Albo i ten wilkołak, a nam kłamie, bo się boi!

– Głupiś, baranie. Chodźmy do reszty, może coś o niej wiedzieć będą… – powiedział ten, który wyszedł do niej i wszyscy ruszyli w stronę tajnej kwatery nocnej straży.

 

***

 

– Jakbym była zła, to by było po nich. Mieli szczęście – mruknęła do siebie, siedząc na dachu ratusza. Machała zwieszonymi nogami jak mała dziewczynka. – Muszę chyba częściej być miła, ale przecież to nie moja wina, że zawsze ktoś musi mnie rozsierdzić, prawda? – zapytała jakby agresywniej, obracając się i przystawiła ostrze kosy do gardła podsłuchiwacza jej szczerego monologu.

Ten, odrobinkę zdziwiony, uniósł ręce.

– Spokojnie, młoda damo – powiedział. – Nie chcę cię skrzywdzić.

Mori prychnęła w odpowiedzi.

– To moja kwestia – rzuciła, a jej twarz wykrzywił pogardliwy grymas. – Czym jesteś?

– Jeśli tak rozmawiamy, to to może być moja kwestia – odpowiedział przybysz, próbując odsunąć ostrze, które wciąż niemalże dotykało jego szyi. Okazało się ono zdecydowanie ostrzejsze, niż cokolwiek, co w życiu widział, więc postanowił zrezygnować z tego przedsięwzięcia. Widząc kroplę krwi ściekającą po palcu mężczyzny, Mori uśmiechnęła się.

– Ostra… – mruknął.

– Jeśli mi natychmiast nie odpowiesz, przekonasz się jak bardzo… – rzuciła niebezpiecznie cicho.

On jednak westchnął tylko i zniknął. Wyglądało to tak, jakby zapadł się pod ziemię. Moriell w ostatniej chwili wyczuła, że zamierza przyłożyć jej ostrze do gardła. Nie miała pojęcia jak chciał to zrobić, ale nie zamierzała czekać, żeby to sprawdzić. Niewysłuchanie jej polecenia wystarczyło, by ją zdenerwować. Zablokowawszy nóż klingą, łupnęła mężczyznę drzewcem w brzuch. Mężczyzna jęknął z bólu i zdziwienia, tracąc kontakt z podłożem. Przeleciał kawałek i z łoskotem przetoczył po dachu, wyhamowując zdecydowanie zbyt blisko krawędzi. Chciał się podnieść, ale Mori już przy nim stała, trzymając koniec drzewca przy jego szyi.

– Nie igraj ze mną – syknęła. – Jeśli pytam, odpowiadaj… – rzuciła gniewnie. – Nie wiem dlaczego w ogóle chcę to nadal wiedzieć. Zdenerwowałeś mnie i zaatakowałeś, a za to się umiera – dodała, dociskając drzewce nieco mocniej.

– Czekajże, dziewczyno. Nie chciałem cię atakować, tylko wymusić odpowiedź… – wydyszał odrobinkę niewyraźnie. – Jesteś z nocnej straży?

Moriell warknęła gniewnie i znowu zdzieliła go w brzuch. Mężczyzna jęknął, zwinąwszy się w kłębek.

– Czego nie rozumiesz w „Kim jesteś”?! – krzyknęła, uderzając jeszcze raz, tym razem w bok.

– Stop, stop! – zawołał. – Po co te nerwy?

Dziewczyna westchnęła zrezygnowana, wypuszczając natychmiast znikającą kosę. Podeszła do krawędzi dachu i znów usiadła, zwieszając nogi. Mężczyzna, wciąż ciężko łapiąc powietrze, zajął miejsce obok niej.

– Czekam – przypomniała, podkreślając słowa znudzonym, śpiewnym tonem.

– Jestem łowcą – wydyszał, stęknąwszy z bólu a ona, słysząc to, wybuchnęła śmiechem.

– Ty? Polujesz na szczury? Nie, prędzej myszy, szczury są przecież niebezpieczne! – Zakpiła rozbawiona.

– Nie każdy jest demonem – rzucił agresywnie w jej stronę. Na te słowa coś, co było zakopane głęboko w jej jaźni, zaszamotało się radośnie, a ona przestała machać nogami.

– Jak mnie nazwałeś? – zapytała bez emocji, patrząc na niego w bezruchu.

– Demonem. Słyszałem, że demony często przybierają postać dzieci – wymamrotał, mniej już pewny siebie.

– To źle słyszałeś – syknęła. – Nazwij mnie tak jeszcze raz, a cię zarżnę! – dodała, krzycząc.

– To kim niby jesteś? – zapytał, podnosząc na nią spojrzenie.

Zawahała się. Nim odpowiedziała, usta delikatnie jej zadrżały.

– Jestem… Łowcą… – Uśmiechnęła się. – Łowcą demonów.

Przybysz zmarszczył brwi, patrząc z niedowierzaniem a ona, widząc jego minę, roześmiała się głośno.

 

***

 

Wyjątkowo, bo pierwszy raz odkąd spała w swojej noclegowni, Mori rozpaliła ogień. Zarówno Słodziach, który ułożył się na brzuchu leżącej na łóżku dziewczyny, jak i siedzący przy ogniu mężczyzna byli z tego powodu zdecydowanie zadowoleni.

– Jeż… – rzuciła, patrząc na niego. – Mnie jakoś nie ukłułeś – dodała uśmiechnięta, chichocząc lekko. Słodziach obruszył się i popatrzył na nią gniewnie.

– Przepraszam! – powiedziała szybko.

– Nie ma za co – westchnął mężczyzna, a ona się roześmiała.

– Nie ciebie… – wyrzuciła z siebie, targana spazmami. – Słodziacha. Przez to, że mnie rozśmieszasz, jemu jest niewygodnie.

– Nie ja cię rozśmieszam, tylko ty mnie ośmieszasz – zauważył z wyraźną urazą w głosie. – Jesteś cholernie rozpieszczoną gówniarą.

– Tak, pewnie. Gówniarą, słyszałeś, Słodziach? – zapytała, wtulając twarz w puszystą, choć odrobinkę śmierdzącą kulkę. – Czemu uważasz, że jesteś starszy ode mnie? – kontynuowała po chwili, znów się mu przyglądając.

Faktycznie, gdyby była normalna, byłby od niej starszy. Wyglądał na dwadzieścia kilka lat. Miał jasne, przystrzyżone na jeża włosy i niebieskie oczy. Dość mądrą, przystojną twarz, okalał kilkudniowy zarost. Był dobrze zbudowany, lecz niewysoki.

– Zgadnij, mądralo – rzucił ironicznie, oglądając się na nią przez ramię. – I nie gadaj do kota, jakby cię rozumiał…

– Mądralo! – przedrzeźniła go. – Jejku, jaki mądry. Słyszysz, Słodziach? Mam do ciebie nie gadać, bo mnie nie rozumiesz. Tak mówi. Głupek jakiś, nie? – odezwała się przymilnym tonem do mruczącego głośno, zdecydowanie aprobującego jej ciągłe pieszczoty, kota, który zamiauczał w odpowiedzi.

– Co takiego tym razem powiedział? – zakpił Jeż.

– Powiedział… – Zachichotała. – Że gówno wiesz, bo jesteś idiotą.

– Pewnie… – mruknął tamten w odpowiedzi. – Długo już jesteś sama, że zaczęłaś rozumieć koty, dziewczynko?

Moriell, słysząc pytanie, zamknęła oczy, nie przestając głaskać swojego przyjaciela.

– Nie chcę o tym myśleć – powiedziała, a głos jej lekko zadrżał. – Tak długo, że… można odejść od zmysłów. Za długo…

Milczeli jakiś czas. Tylko kot mruczał, ale i on w końcu przestał.

– Śpisz, dziewczyno? – zapytał cicho samozwańczy łowca. Mori otworzyła oczy i odwróciła się w jego stronę.

– Nie, nie śpię – powiedziała po chwili. – Czego chcesz?

– Nie jesteś demonem? – zapytał odrobinkę niepewnie.

W odpowiedzi znów prychnęła.

– Głupi jesteś. Chcesz mnie sprowokować? Nienawidzę tych ścierw. Przysięgam, że jeśli jakieś zobaczę, będę ostatnią osobą obarczoną tą przykrością – wyrzuciła z pogardą.

– Wybacz. Nie chciałem cię zdenerwować. Jak się nazywasz? – kontynuował zadawanie pytań Jeż, odwróciwszy się do niej. Spojrzał w jej oczy i poczuł, że dostał gęsiej skórki. Był pewien, że przez chwilę jej oczy były jak najbardziej demoniczne – krwistoczerwone. Teraz jednak wyglądały na ciemnobrązowe, ona zaś nie odpowiadała, przypatrując się tylko uporczywie.

– Dziewczyno? – zapytał znów, starając się kontrolować narastający strach.

– Wybacz… – powiedziała cicho, a on odetchnął. – Zastanawiałam się tylko, czy chcę z tobą rozmawiać.

– Miło – zauważył ironicznie. – I co ci wyszło?

Mori znów westchnęła. Zdawało się jej, że po raz setny tej nocy. Poczuła, że jej oczy stały się trochę bardziej wilgotne, więc szybko je zamknęła.

– Chcę – szepnęła. – Możesz mówić mi Mori. Kiedyś, dawno temu, nazywałam się Moriell…

– Moriell… – powtórzył, jakby zamyślony. – To imię widywałem tylko w starych manuskryptach… Już dawno wyszło z użycia.

Dziewczyna poruszyła głową na znak zgody, wciąż patrząc mu prosto w oczy.

– Tak, bardzo dawno. Będzie… – zawahała się. – Trzysta lat, bez mała…

Słysząc, jak Jeż głośno przełyka ślinę, uśmiechnęła się.

– Czujesz strach? – zapytała z nutką rozbawienia w głosie.

– A jak myślisz? – zapytał ironicznie. – Absolutnie nie ruszyło mnie to, że imię dziewczynki, która powaliła mnie bez najmniejszych problemów jest dla niej o trzysta lat za stare…

– Wybaczysz mi, jeśli nie opowiem ci mojej historii? – zapytała.

– Strasznie nie lubię, kiedy ktoś się tak we mnie wpatruje, wiesz? – odparł, odpowiadając pytaniem na pytanie.

– Trudno – odburknęła, odwracając się na drugi bok. Słodziach zamiauczał gniewnie, wtulając się w nią. – Dobranoc.

Jeż był całkiem zaskoczony i zdecydowanie zmieszany.

– Dobranoc… – powiedział w końcu, wzdychając. Mori uśmiechnęła się. Udało jej się uniknąć niewygodnego dla niej tematu. Dzięki temu jej gość nie wiedział, że snu nie zaznała od wielu, wielu lat…

 

 

***

 

 

Jeż i Mori, długowieczny i nieśmiertelna, postanowili założyć później grupę, którą ochrzcili mianem Czarnych Wilków. To, czego dokonali, zostało w większości przemilczane lub przypisane komuś innemu, choć są i tacy, którzy wiedzą, jak wiele żywotów ocalili.

Tancerka Grozy, Mori, zwana niegdyś Moriell, którą na naczynie swego jestestwa wybrał jeden z najostrożniejszych i najgroźniejszych, prastarych demonów, znalazła takie miejsce na świecie, do którego należała. Przy boku innych, którzy uznali walkę za taniec, stawiała czoła każdemu złu, jakie napotkali. Jej dobre serce, którego niegdyś nie docenił i które wchłonęło Vartuzena, prastarego demona kochającego cierpienie, nigdy nie zostało skalane złem, choć miało do tego największe prawo ze wszystkich…

Koniec

Komentarze

Dobrze otagowałeś, szort to raczej max 10 tysi znaków. Niektórzy uważają, że 15.

Później zajrzę, teraz trochę czas goni ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Szort to kilka tysięcy znaków, Twoje prawie trzydzieści to zdecydowanie opowiadanie. 

 

Zlikwiduj tę gigantyczną przerwę po prologu, wygląda nieładnie. 

 

Podczas ostatniej Wielkiej Wojny, ponad 500 lat przed powrotem Hasha i Lanncy do Paleonu, wiele wiosek i miast zostało wybitych do nogi przez armie, bandytów lub dezerterów. 

Raz: liczebnik słownie.

Dwa: kim są Hasha i Lanncy? Nie pojawiają się później w tekście.

 

Jesteś pewien, że jest to zamknięte opowiadanie? Wprowadzasz Jeża, ale – poza lakoniczną, sugerującą ciąg dalszy końcówką – nie wyjaśniasz w żaden sposób kto to. 

 

Nie podeszło mi to opowiadanie, bo odbieram je jako bardzo naiwne. Nie znajduję w nim niczego, co by wciągnęło, czy szczególnie zaciekawiło. Po prologu wszystko Mori idzie jak po maśle, z niczym nie ma problemu. Dziewczyna zachowuje się jakby była panią całego świata, która wie, że nikt i nic nie jest w stanie jej zagrozić ani zaszkodzić. Coś takiego jest po prostu nudne.

Spodobał mi się tytuł i szkoda, że nie ma go więcej w tekście, znaczy tego tańca. Rozbudziłeś tytułem ciekawość, ale tekstem jej niestety nie zaspokoiłeś. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

CountPrimagen, zapraszam :)

Dziękuję za komentarz, śniąca, to przede wszystkim. Faktycznie, wspomnienie Hasha i Lanncy jest nie na miejscu. Zmienię odrobinkę początek, żeby opowiadanie mogło być całkiem samodzielne.

Zamierzam teraz opisać całą grupę, krok po kroku. Kilkoro jej członków już ma swoje historie, ale nie wszyscy, więc będę musiał troszkę nad tym popracować. Jeż prawdopodobnie będzie następny.

Jeśli chodzi o samą Mori, niełatwo jest jej trafić na godnego siebie przeciwnika. Można by rzec, że jest pół-bogiem, bo jest dobra posiadając moc demona, na dodatek jednego z najpotężniejszych. Będę o niej wspominał w kolejnych opowiadaniach, wyjaśnię tam też kilka kwestii z nią związanych.

Nie wykluczam też przyszłego pisania o Tancerce Grozy, bo jest to dla mnie dość ważna postać :P

Pozdrawiam i mam nadzieję, że kolejne opowiadania o Mori, być może zawierające więcej niż tylko odrobinkę grozy, przypadną Ci bardziej do gustu :)

Hmmm. Nie jest źle, ale mam wrażenie, że to nie porządne opowiadanie, tylko zestaw epizodów z życia Mori. Słabo połączonych ze sobą. Takie rozszerzone CV obywatelki Moriell.

Dobrze, jeśli w tekście główny bohater przechodzi jakąś przemianę – tu mamy zdecydowaną przemianę na samym początku, a potem tylko wyrywanie chwastów. Jak napisała Śniąca – dobrze, jeśli bohater zmaga się z jakimiś problemami, musi się namęczyć. Mori dostała swoją dawkę w prologu, a potem już jak po maśle.

Babska logika rządzi!

Zdaje mi się, że to dość obszerny prolog, opisujący niedole Moriell, jej przemianę i kilka przygód/ wyczynów, ale mam wrażenie, że dopiero poznanie Jeża da początek właściwej opowieści. Jeśli tak, ciekawa jestem dalszego ciągu.

Masz u mnie wielki plus za przyjaźń Mori z Kocurkiem. ;-)

Mcharazko, z przykrością stwierdzam, że nadal popełniasz sporo błędów. Proszę, popracuj nad tym.

 

ze śmie­chem sko­pa­li ją i i zo­sta­wi­li. – Dwa grzybki w barszczyku.

 

– Szko­da za­bi­jać taką po­two­re… – Literówka.

 

Masz dar…. – Po wielokropku nie stawiamy kropki.

 

dziew­czy­na wy­bu­chła hi­ste­rycz­nym śmie­chem… – …dziew­czy­na wy­bu­chnęła hi­ste­rycz­nym śmie­chem

 

– JA I TAK JUŻ NIE ŻYJĘ! – wrza­snę­ła. Ku swemu zdzi­wie­niu, jej głos nie za­brzmiał tak, jak wcze­śniej. – Ze zdania wynika, że głos był zdziwiony swoim obecnym brzmieniem. ;-)

Pewnie miało być: – JA I TAK JUŻ NIE ŻYJĘ! – wrza­snę­ła. Ku jej zdzi­wie­niu, głos nie za­brzmiał tak, jak wcze­śniej.

 

Jeden z miesz­kań­ców wsi, w któ­rej za­miesz­ka­ła… – Nie brzmi to najlepiej.

 

Pełna spo­ko­ju i nie­na­wi­ści, a także za­wo­du, wy­wró­ci­ła wdzięcz­nie dło­nią. – Co wywróciła?

 

ru­szy­ła ku pło­mie­niom. Na oczach prze­ra­żo­nych męż­czyzn roz­ka­za­ła im się roz­stą­pić a one usłu­cha­ły. Żaden z nich nie był w sta­nie wy­du­sić słowa. – Czy dobrze rozumiem, że płomienie, rozstąpiwszy się, zaniemówiły? ;-)

 

Po­lu­bi­ła szopę i tego kota… – Po­lu­bi­ła szopę i tego kota

 

Uczu­cie, jakie jej teraz to­wa­rzy­szy­ło… – Uczu­cie, które jej teraz to­wa­rzy­szy­ło  

 

Jeden z nich za­po­wie­trzył się ze zdzwie­nia. – Literówka.

 

Ma­cha­ła zwie­szo­ny­mi w dół no­ga­mi jak mała dziew­czyn­ka. – Masło maślane. Czy mogła zwiesić nogi w górę?

 

On jed­nak wes­tchnął tylko i znik­nął, jakby za­pa­da­jąc się pod sie­bie. – Co to znaczy zapaść się pod siebie?

Pewnie miało być: On jed­nak wes­tchnął tylko i znik­nął, jakby za­pa­da­jąc się pod ziemię.

 

Za­blo­ko­waw­szy nóż klin­gą, łup­nę­ła go drzew­cem w brzuch. – Czy dobrze rozumiem, że drzewcem łupnęła nóż w brzuch??? ;-)

 

Na­zwij mnie tak jesz­cze raz, a cie za­rżnę! – Literówka.

 

Jeż… – rzu­ci­ła pa­trząc na niego. – Mnie jakoś nie uku­łeś – do­da­ła uśmiech­nię­ta… – Sprawdź znaczenie słów ukućukłuć.

 

a ona ro­ze­śmia­ła się cał­kiem. – Czy można roześmiać się nie całkiem?

 

za­uwa­żył z wy­raź­nym ura­zem w gło­sie. – …za­uwa­żył z wy­raź­ną ura­zą w gło­sie.

Sprawdź znaczenie słów urazuraza.

 

Gów­nia­rą, sły­sza­łeś, sło­dziach?Gów­nia­rą, sły­sza­łeś, Sło­dziach?

 

rzu­cił iro­nicz­nie,oglą­da­jąc się na nią przez ramię. – Brak spacji po przecinku.

 

tacy, któ­rzy wie­dzą, jak wiele żyć oca­li­li. – Raczej: …tacy, któ­rzy wie­dzą, jak wiele żywotów oca­li­li.

Życie nie ma liczby mnogiej.

 

którą na swe na­czy­nie wy­brał jeden z naj­ostroż­niej­szych i naj­groź­niej­szych, pra­sta­rych de­mo­nów, zna­la­zła swoje miej­sce na świe­cie. Przy boku in­nych, któ­rzy uzna­li swą sztu­kę za ta­niec… – Powtórzenia.

 

Jej dobre serce, któ­re­go nie­gdyś nie­do­ce­nił… – Jej dobre serce, któ­re­go nie­gdyś nie­ do­ce­nił

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Późno bo późno, ale i ja zapoznałem się wreszcie z tekstem ;)

 

Czytało się lekko, a postać Mori wyszła ciekawie, jednak na tym skończyłbym z pochwałami. Skoro piszesz fantasy, musisz zadbać o solidny, wiarygodny worldbuilding. W tym tekście tego nie znalazłem.

Mieszkańcy La Venette niespiesznie zmierzali do swoich domów, jedynych względnie bezpiecznych nocą miejsc w całej miejskiej części Paleonu.

Co mam rozumieć przez to zdanie? Dzielisz swój świat na część miejską i nie-miejską? La Venette jest dzielnicą? I dlaczego brzmi tak podobnie do La Valette?

Dziwi również taka rozbieżność nazw – La Venette i… Przyrzecze.

 

Radzę Ci również przemyśleć kwestię zamieszkujących Paleon stworzeń. Orkowie, wampiry, wilkołaki, demony – sztampa jakich mało (a raczej wiele ;P). Na dodatek ta nieszczęsna Nocna Straż, która każdemu skojarzy się z Pieśnią Lodu i Ognia… Cudowny metal? Niech będzie mithrill, od tolkienowskiego mithrilu różni się jedną literką…

Przede wszystkim musisz zastanowić się, po co piszesz. Jeśli dla siebie, z potrzeby i poczucia misji, to ok. Każde rozwiązanie będzie dobre. Ale jeśli pragniesz to kiedyś wydać, radzę Ci zadbać o oryginalność. Musisz zawrzeć w swoim fantasy coś wyjątkowego, bo inaczej nie będzie się broniło.

 

Historia nieszczególnie ciekawa, choć czyta się dobrze. Zaburzyłeś nieco balans tekstu – dziwnie tak wprowadzać prolog, a później rozdział (?) “Smutek”. Już lepiej byłoby te określenia w ogóle wywalić.

 

Warsztatowo – dość niechlujnie. Skoro nie poprawiasz błędów, daruję sobie wklejanie łapanki. Zwróć jedynie uwagę na przecinki przed “a” (często o nich zapominasz) oraz nadmiar zaimków. Sceny walki kosą warto by dopracować – czasem wydawały się nienaturalne.

 

Tyle ode mnie. Życzę wiele determinacji i cierpliwości – nie trzeba być wielkim, żeby zacząć. Trzeba zacząć, żeby być wielkim ;)

Trzym się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Przepraszam bardzo za dość długi czas nieobecności. Odrobinkę poprawiłem tekst, mam nadzieję, że teraz jest nieco przyjemniejszy dla oka.

CountPrimagen, postaram się może odpowiedzieć na Twój post…

Opowiadanie o Mori jest jedynie małym fragmentem, świat jest znacznie większy a ja, mówiąc szczerze, nie zamierzam go opuszczać, więc bądź pewien, że pojawi się dużo więcej. Kolejne opowiadanie, które zamierzam niedługo udostępnić, będzie ostatnim, którego część akcji dzieje się w La Venette, najprawdopodobniej.

Jeśli chodzi o miejską i nie-miejską część… tak, tak właśnie się dzieli. Jest to lekko poruszone w tekście, jako jedno z przemyśleń Mori.

Moriell zastanawiała się kiedyś dlaczego w każdym mieście pleni się tak wiele zła i to każdej nocy. Nawet lasy były bezpieczniejsze, pod warunkiem, że nie natrafiło się na przedstawicieli tych bardziej agresywnych gatunków.

– Jak na przykład ludzi – pomyślała z przekąsem, uśmiechając się.

W mieście, po zmroku, nie było możliwym uniknąć takowych. Od ludzi, którzy parali się zabójstwami, kradzieżami, nekromancją czy też po prostu magią; poprzez niejednokrotnie napotykanych orków oraz ich mniejszych kuzynów aż do wampirów, wilkołaków i innych istot, które lubowały się w ludzkim mięsie.

I tak dalej. Dlaczego jest jak jest, na razie nie powiem, choć nie jest to spowodowane magicznym ciągiem złych stworów i ludzi do miast :P

Jeśli chodzi o La Venette, dodałem dwa słowa rozwiewające jakiekolwiek wątpliwości co do charakteru tego miejsca :P To oczywiście miasto. La Venette nie powstało również na podstawie La Valette. Od czasu do czasu zniekształcam nazwy prawdziwych miejsc czy nawet imiona postaci historycznych, gdy pasują opisem/historią. Nie będę się rozpisywał nad charakterem samej Venterii, ale La Venette wywodzi się w prostej linii od Wenecji. Przyrzecze zaś jest nazwą, która akurat wpadła mi do głowy. Nie jest to istotna dla jakiejkolwiek fabuły miejscowość, a nazwa taka może być równie dobrze identyczna dla kilkunastu innych wsi, które rozwinęły się nad rzekami :)

W kwestii nazw potworów, są w zasadzie głównie ozdobą, jako, że właściwa historia, którą być może niedługo znów zacznę publikować, nie kręci się absolutnie wokół nich ^^

Opowiadania, które zamierzam udostępniać, będą się zwykle gdzieś pod koniec łączyły z innymi postaciami – tak na przykład w następnym wystąpi Moriell.

Opowiadania te są w pewnym sensie serią, która opisuje grupę Czarnych Wilków, ale wciąż pozostają samodzielne… w każdym razie staram się, żeby tak było… ^^

Mają mi posłużyć jako pomoc w rozwinięciu zdolności pisarskich, jednocześnie ujednolicając pewne aspekty świata :) Dlatego nazwy metali, jak Mithrill, mogą ulec zmianie. Nocna Straż jednak zostanie Nocną Strażą, jest to po prostu określenie mające odróżniać owych strażników od tych, którzy patrolują ulice za dnia. Te dwie Nocne Straże nie mają ze sobą nic wspólnego, a uważam, że taki tytuł nie powinien być patentowany. Co innego, gdybym chciał umieścić na swoich mapach Dorn ^^

Masz rację, że prolog i rozdział są kompletnie bez sensu, już je usunąłem :P

Mam nadzieję, że rzuciłem troszkę więcej światła na niektóre kwestie i rozumiesz, dlaczego większości na razie nie ruszę.

Postaram się mimo wszystko zmienić niektóre nazwy, szczególnie, że w samej głównej historii choćby wampiry i wilkołaki nie występują, a mithrill, masz rację, jest podwędzony, choć nieświadomie :P I tak z Tolkienowskim mithrilem wiąże go jedynie nazwa i bycie metalem :)

Dziękuję raz jeszcze za rady, Hrabio.

 

Anet, cieszę się. Zrobię co mogę, żeby następne były lepsze :)

Nowa Fantastyka