- Opowiadanie: mbkubacki - Kyna Green uczy się słuchać

Kyna Green uczy się słuchać

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Drewian, Użytkownicy II, Zalth

Oceny

Kyna Green uczy się słuchać

Poranek był ciepły, jesienne słońce wznosiło się ponad gmachem Wiktorii i Alberta i zalewało złotymi promieniami mury Muzeum Nauki. Na chodniku Exhibition Road było spokojnie, sobotnie tłumy turystów miały się tu dopiero pojawić.

Zielone Kawasaki Z650 nadjechało od strony Kensington Gardens i skręciło w wąską Imperial College Road. Motocykl, model z 1977 roku, błyszczał lakierem i nieskazitelnymi chromowaniami, jakby dopiero co zszedł z linii produkcyjnej. Prowadząca go drobna kobieta, ubrana w skórzany kombinezon i czarny, zamknięty kask, wjechała pomiędzy platany, znalazła wolne miejsce i zaparkowała.

Minęła boczne drzwi muzeum i ruszyła w stronę głównego wejścia. Nim wyszła zza narożnika, kask zniknął, uwalniając burzę czarnych włosów.

Młody mężczyzna z pomarańczowym plecakiem, siedzący na ławce naprzeciw gmachu, na widok motocyklistki trącił łokciem pochylonego nad laptopem kolegę. Ten uniósł wzrok znad ekranu i pokiwał z uznaniem głową.

Kobieta weszła tymczasem do holu i pewnym krokiem podeszła do bramki. Tylko jedno z czterech stanowisk było obsadzone.

– Muzeum jest jeszcze zamknięte, proszę wrócić za godzinę – wymruczała recepcjonistka.

– Przyszłam na spotkanie do Laboratorium, nazywam się Kyna Green.

Siedząca za biurkiem kobieta popatrzyła na nią unosząc brwi, podniosła listę i znalazła wymienione nazwisko. Na długim blacie leżały rozłożone alfabetycznie identyfikatory, chwyciła jeden i zerkając na niego ukradkiem podała go kobiecie. Pole z nazwą reprezentowanej przez uczestniczkę instytucji było puste. Recepcjonistka kiwnęła ręką, zapraszając ją do środka. Chciała jeszcze zapytać czarnowłosą, czy na pewno jest gotowa spędzić cały dzień w motocyklowym kombinezonie, ale zorientowała się, że wzrok spłatał jej figla. Tamta miała na sobie ciemne, wygodne dżinsy i krótki płaszcz.

***

Kyna wciągnęła z rozkoszą zapach starego drewna, żelaznych okuć i smarów. Hala Wschodnia, pierwsze pomieszczenie od strony wejścia, wypełniona była maszynami parowymi z czasów rewolucji przemysłowej. Niektóre eksponaty pamiętały Wielką Wystawę z 1851 roku, a silnik Watta pochodził jeszcze z osiemnastego wieku. I to właśnie do niego podeszła najpierw.

Nie było to urządzenie specjalnie piękne i wydajne, ale jego wiek nadrabiał wszelkie braki. Retencja pozostawiła na nim gęste osady mocy. Kyna upewniła się, że jest sama w ogromnej sali. Wyciągnęła rękę. Ledwie widoczna strużka błękitnego światła zawirowała w powietrzu i popłynęła w stronę jej splotu słonecznego.

Głównym powodem tej wizyty było spotkanie i towarzyszący mu maraton programistów, ale Kyna nie mogła nie skorzystać z okazji. Pierwszy raz od bardzo dawna znalazła się sam na sam z tymi maszynami. Poruszała się od eksponatu do eksponatu, zatrzymując się na chwilę przy każdym z nich i zbierając odrobiny życiodajnej mocy. Jej kolejka do zaczerpnięcia ze źródła przy szpitalu Świętego Łukasza przypadała dopiero za dwa tygodnie, a projekt, nad którym pracowała, pochłaniał sporo zasobów.

Następna, mroczna sala, poświęcona była podbojowi kosmosu. W ciemnych wnękach znajdowały się fragmenty silników rakietowych i modele statków kosmicznych. Eksponaty w większości były niestety replikami, tak jak najważniejszy z nich, lądownik księżycowy Eagle. Kyna przeszła szybko dalej, wiedząc, że czeka ją prawdziwa uczta. W sali centralnej przywitała ją stojąca na honorowym stanowisku Rakieta Stephensona. Słynna lokomotywa była oblepiona osadami. Po ich wchłonięciu Kyna zatrzymała się, nie umiejąc zdecydować, czy ruszyć w stronę zastawionych eksponatami gablot przy ścianach, czy rzucić się na Moduł Dowodzenia misji Apollo 10. Niestety, właśnie w tym momencie dogonili ją inni uczestnicy spotkania. Kyna niechętnie przyłączyła się do grupy i ruszyła w stronę Laboratorium Cyfrowego.

***

Pomieszczenie było duże i pozbawione okien, pastelowe światło zapewniały podwieszone pod sufitem instalacje, oparte na matematycznych krzywiznach. Sprawiało to wrażenie, jakby ktoś zlecił szalonemu uczniowi Möbiusa zaprojektowanie od nowa kształtu pączka i użył powiększonych projektów do udekorowania cukierni.

Prawie wszystko w Laboratorium Cyfrowym wydawało się nadmiernie udziwnione. Zamiast krzeseł, na miękkiej wykładzinie pomiędzy gablotami wystawowymi poukładano długie prostopadłościany. Na szczęście stojący przy jednej ze ścian stół z kawą i jedzeniem był zupełnie normalny. Uczestnicy kłębili się przy termosach i koszykach z wypiekami. Kawa była zaparzona jak należy, a rogaliki jeszcze ciepłe. Kyna nałożyła sobie po jednym z każdego rodzaju. Sympatycznie wyglądająca, pulchna dziewczyna o ogniście rudych, kręconych włosach, trzymająca kubek czarnej kawy w jednej, a jabłko w drugiej ręce, z zazdrością popatrzyła na jej zgrabną sylwetkę. Nie mogła mieć oczywiście pojęcia, jak wiele kalorii pochłaniało odzyskiwanie mocy z retencji.

Starsza kobieta w jaskrawoczerwonej marynarce stanęła przy zaimprowizowanym podium. Na stojącym za jej plecami ekranie wyświetliło się logo Obywatelskiego Centrum Cybernauki oraz nazwy współorganizatorów wydarzenia. Rozmowy ucichły. Przemawiająca powitała przybyłych, podziękowała sponsorom i wyjaśniła pokrótce zasady maratonu. Ochotnicy mogli zaprezentować swoje pomysły na aplikacje, z których pięć, po powszechnym głosowaniu, miało przejść do następnego etapu. Wówczas uczestnicy mieli podzielić się na drużyny i spędzić dwa dni, tworząc działające prototypy.

­– Pamiętajcie, na etapie prezentacji nie ma propozycji zbyt szalonych lub dziwnych – zakończyła.

– To twój pierwszy hackathon? – zagadnęła Kynę rudowłosa. – Jesteś tu jako programistka czy masz własny pomysł?

– Mhm, pierwszy – odpowiedziała Kyna, przełykając w pośpiechu ostatni fragment migdałowego rogala. – Ale metoda pracy jest mi znana. Programuję trochę, lecz doszłam do momentu, w którym potrzebuję pomocy. Wydaje mi się, że to świetne miejsce, by kogoś znaleźć.

Serię prezentacji rozpoczęli dwaj rozczochrani chudzielcy. Po chwili nerwowego szarpania się z okablowaniem, podpięli do projektora swojego poobijanego laptopa. Na ekranie wyświetlił się sympatyczny, żółty ptak.

– Drodzy państwo! Oto trznadel żółtobrzuch, ptak występujący powszechnie w całej Europie. Posługuje się on bardzo charakterystycznym zaśpiewem. Choć jest on prawie identyczny dla całego gatunku, okazuje się, że ptaki żyjące w różnych regionach wytwarzają swoje własne, lokalne akcenty. Kilka lat temu zaczęliśmy porównywać nagrania z różnych krajów, tworzymy mapę tych ptasich dialektów, badamy jak bardzo są one stabilne, jak zmieniają się ich granice pod wpływem migracji. Podczas dzisiejszego maratonu chcielibyśmy stworzyć aplikację telefoniczną, która ułatwiłaby miłośnikom ptaków zbieranie i przesyłanie tych nagrań z odpowiednio zaznaczoną lokalizacją.

Na ekranie wyświetlił się rysunek z proponowanym wyglądem aplikacji. Rozległy się oklaski tak burzliwe, że z wrażenia jeden z chudzielców upuścił komputer na ziemię.

– Świetne wyzwanie – powiedziała rudowłosa. – Właśnie o to chodzi, o włączenie zwykłych obywateli w prawdziwy wysiłek naukowy.

Kolejni uczestnicy przedstawiali swoje pomysły, od szalonych gier matematycznych, poprzez aplikację do nauki mandaryńskiego aż po projekt dokumentowania graffiti na murach miasta.

Wreszcie przyszła kolej na Kynę. Stanęła przy podium i podłączyła do rzutnika swój telefon. Na ekranie pojawił się staromodny gramofon i leżący obok niego nowoczesny odtwarzacz cyfrowy. Zdjęcia zostały wykonane w Muzeum, kobieta w czerwonej marynarce przyjęła to z aprobującym uśmiechem.

– Zajmuję się problemem wierności zapisu dźwięku. Jak wiecie, większość dostępnej nam w tej chwili muzyki podlega cyfrowej kompresji. Algorytmy usuwają z pliku muzycznego wszystko to, co według modelu psychoakustycznego nie jest odbierane przez umysł. Dźwięk w waszych słuchawkach jest namiastką muzyki, która została zagrana przez artystów. To co słyszycie jest tylko mniej lub bardziej udanym szkicem na podstawie oryginału. Z punktu widzenia rozrywki nie ma to wielkiego znaczenia, ale dla mnie to, co tracimy w tym procesie, ma ogromną wartość. A gdyby tak istniała możliwość odzyskania tych zagubionych dźwięków?

Słuchacze wydawali się zainteresowani wstępem. Kilku z nich już wyszukiwało na swoich laptopach informacje o stosowanych podczas kompresji algorytmach, o szybkiej transformacie Fouriera i instytucie Fraunhofera.

Kyna wyświetliła kolejny slajd. Wiele par oczu roszerzyło się w tym momencie ze zdumienia. Rysunek pochodził ze ściany egipskiego grobowca i przedstawiał ceremonię ważenia serca.

– Bóg o głowie szakala to Anubis. Używa wagi, by porównać serce zmarłego z piórem Maat, bogini prawdy i sprawiedliwości. Jeśli serce obciążone jest kłamstwem, przechyla szalę i zostaje pożarte przez lwiogłową bestię Ammit.

Kobieta w czerwonej marynarce podniosła mikrofon.

– Ehem, to bardzo ciekawe, ale czy przyszła pani z propozycją stworzenia aplikacji? Jak to mamy rozumieć?

– Och, to dość oczywiste – odparła Kyna. – pióro Maat, wagę Anubisa i bestię Ammit można przedstawić za pomocą trzech prostych symboli. Poszukuję kogoś, kto pomoże mi włączyć je do systemu operacyjnego mojego telefonu. Cała reszta to zwykłe działania logiczne, którymi można przeanalizować każdą próbkę dźwięku. Pióro Maat wskaże fałsz, Ammit go pożre, przybliżone wartości zostaną zastąpione prawdziwymi.

– I to, co powstanie, będzie najwierniejszym zapisem dźwięku, jaki kiedykolwiek słyszeliśmy? – zapytał przygarbiony mężczyzna z siwą brodą.

– Tak właśnie będzie.

Na sali rozległy się stłumione chichoty, młodzi programiści poszturchiwali się nawzajem, kiwając z niedowierzaniem głowami.

– Ha, sama powiedziałam, że na tym etapie nie ma pomysłów zbyt szalonych – uciszyła gwar organizatorka w czerwonej marynarce, uśmiechając się przy tym szeroko. – Przejdźmy do głosowania.

Kyna nie czekała na wyniki, podeszła do stolika z kawą i nalała sobie kolejną filiżankę. Sącząc gorzki, aromatyczny napój, obserwowała krzątaninę, jaka towarzyszyła wyłanianiu najpopularniejszych propozycji. Jej ręka bezwiednie powędrowała w stronę talerza ze szkockimi ciastkami maślanymi. Spojrzenie, które rzuciła jej w tym momencie siedząca wśród widzów rudowłosa, było zimne jak sopel lodu.

Przy jednym z bocznych siedzisk rozczochrani chudzielcy rozpaczliwie próbowali reanimować rozbity komputer. Maszyna nie dawała oznak życia. Kynie zrobiło się żal pechowych ornitologów, podeszła do nich.

– Pozwolicie? – zapytała z uśmiechem.

Na widok mówiącej bezpośrednio do niego czarnowłosej piękności, chłopak wymamrotał coś niewyraźnie i znów niemal upuścił trzymanego na kolanach laptopa. Schwyciła go pewnie i położyła na płaskiej powierzchni prostopadłościanu, siadając w taki sposób, by zasłonić im widok. Wypowiedziała cicho zaklęcie. Tak jak się domyśliła, lutowania układów scalonych nie wytrzymały uderzenia. Uwolniła odrobinę mocy, poczuła ciepło w dłoniach. Korciło ją, by naprawić też pękniętą obudowę, ale powstrzymała się. Nacisnęła włącznik, ekran zamrugał, rozległ się świergot twardego dysku. Maszyna ożyła.

– O, zobaczcie, coś musiało się obluzować w środku. Teraz będzie działać.

W tym momencie poczuła, że wpatruje się w nią para wielkich, ciemnych oczu. Śniady chłopak z ciemnymi włosami i przyciętą nad czołem grzywką miał przerzucony przez ramię pomarańczowy plecak. Jego twarz była niemal dziecięca, ale skupiona mina dodawała mu powagi. Coś w jego wyglądzie od razu wzbudzało zaufanie.

– Cześć, mam na imię Fabio. Twój projekt nie przeszedł do finału, ale jeśli chcesz, mogę ci pomóc. Robiłem kiedyś coś podobnego, mam gotowe rozwiązania.

– Nie uważasz, że to szaleństwo?

Fabio wzruszył ramionami.

– Nie twierdzę, że to zadziała. Ale jeśli chodzi o dodanie nowych symboli, wiem jak to zrobić. Kilka lat temu stworzyłem pierwszą klawiaturę ze znakami języka friulańskiego dla smartfonów. Chcesz pracować tutaj?

Kyna omiotła wzrokiem salę. Powoli zaczynały tworzyć się grupki osób, skupionych przy poszczególnych projektach. Narastał gwar. Stawało się oczywiste, że prostopadłościany w roli stanowisk roboczych są koszmarnie niewygodne. Zwróciła też uwagę, że starszy mężczyzna, który tak trafnie odgadł działanie jej aplikacji, obserwował ją ukradkiem z przeciwległego kąta sali.

– Znam lepsze miejsce w pobliżu. Poczekaj chwilę.

Dziewczyny z agencji cateringowej przyniosły właśnie świeżą kawę. Kyna roztoczyła wokół siebie kamuflaż, wyjęła z kieszeni ampułkę z eliksirem i korzystając z tego, że chwilowo wszyscy byli zajęci dobieraniem się w zespoły, wlała po kilka kropel do każdego termosu. To była jej własna, ulepszona wersja nepenthe. Taka ilość wystarczyła, by wspomnienie jej porannej prezentacji nie utrwaliło się w pamięci uczestników spotkania.

Kyna i Fabio wyszli z laboratorium i znaleźli się w przyległej sali, poświęconej historii komputerów. Muzeum było już otwarte, zwiedzający gromadzili się przy stanowisku maszyny Ferranti Pegasus z 1956 roku. Ogromna szafa, wypełniona plątaniną kabli i lamp, wyposażona w dwa stanowiska maszynistek, oscylografy, czytniki taśmy perforowanej i piękny zegar, przyciągała uwagę.

Kilkanaście sekund później drzwi laboratorium uchyliły się. Mężczyzna z siwą brodą wyszedł szybko, rozglądając się na boki. W ręku trzymał telefon. Kyna pociągnęła Fabia za rękę, wcisnęli się w grupę turystów. Brodacz nie zauważył ich, pobiegł w stronę następnego pomieszczenia.

– Fabio, musimy się rozdzielić. Zejdź do sklepu z pamiątkami. Będę tam za najdalej dziesięć minut.

Chłopak popatrzył na nią z rozbawieniem.

– OK, zaczekam przy stoisku z książkami. Wszystko w porządku?

– Opowiem ci, gdy się spotkamy. Idź.

***

Stała przy balustradzie, tuż obok ekspozycji z zegarkami. Udawała, że przygląda się kwarcowej Omedze, która, jak głosił opis, działała z oszałamiającą w latach sześćdziesiątych dokładnością do pięciu sekund na miesiąc. Z tej wysokości miała widok na główną halę wystawową, a także na część galerii pierwszego i drugiego piętra. Na dole kłębił się tłum zwiedzających. Były rodziny z dziećmi, które biegały wokół starych lokomotyw, byli chodzący gęsiego japońscy turyści oraz znudzona młodzież szkolna, zapatrzona w ekrany swoich iphone’ów. Kyna chciała upewnić się, że w tym zamieszaniu nie wpakuje się prosto w pułapkę.

Staruszek z brodą nie wyglądał na agenta Młota. Prawdopodobnie sam kiedyś wszedł im w drogę i szpiegując odpracowywał teraz dług wdzięczności za to, że puszczono go wolno. Istotne było to, w którym momencie podniósł alarm i jak szybko agenci byli w stanie zareagować. Nie spodziewała się wielkich kłopotów, ale wolała zachować ostrożność.

Nie doceniła ich. Prawdopodobnie obeszli muzeum górą, najwyższym piętrem i teraz znaleźli się za nią, zbyt blisko, żeby uciekać. Dwaj mężczyźni w ciemnych płaszczach i kapeluszach, z rękami w kieszeniach, zbliżyli się z obydwu stron.

– Nie próbuj niczego głupiego. Na razie chcemy cię tylko przesłuchać. Jeśli zaczniesz ucie…

Kyna nie miała zamiaru sprawdzać, jak długo zajmie im zorientowanie się, że rozmawiają z fantomem. Opuściła swoją kryjówkę po drugiej stronie galerii, chowając się w cieniu weszła do klatki schodowej, zbiegła na parter i wmieszała się w tłum.

Najszybsza droga do wyjścia biegła głównym ciągiem komunikacyjnym, środkiem trzech połączonych hal wystawowych. Musiała iść pod prąd rzeki zwiedzających. Minęła lądownik Eagle z manekinem astronauty, ubranym w oryginalny skafander kosmiczny. Była już w połowie pomieszczenia, gdy zobaczyła kolejnych dwóch agentów, odcinających jej drogę. Pozostawało jej tylko cofnąć się i próbować ominąć ich bokiem, krętymi korytarzami dostać się do kawiarni, z niej dotrzeć do labiryntu wystawy tymczasowej, licząc na to, że tej drogi nie obstawili.

Gdyby ruszyła ułamek sekundy wcześniej, na klatce schodowej wpakowałaby się na pierwszych dwóch. Znów zdecydowanie za szybko złapali jej trop. Uruchomiła kamuflaż, ale wiedziała, że nie ma wystarczająco dużo mocy, by wymknąć się pod jego osłoną. Musiała się gdzieś ukryć. I to natychmiast.

Jej wzrok padł na kapsułę Apollo 10. Pojazd w założeniu był hermetyczny, lecz muzeum musiało zapewnić jakiś sposób wentylacji. Rzeczywiście, właz pozostawał lekko uchylony. Szczelina była wąska, ale i tak wygodniejsza niż dziurka od klucza. Kyna przecisnęła się do środka, korzystając z ostatnich sekund czaru maskującego.

Ukryła się w ciasnej przestrzeni za fotelami załogi. Z ciemnej kabiny mogła teraz obserwować przez okno i boczne wizjery to, co działo się na zewnątrz. Na szczęście lądownik stał w takim miejscu, że zapewniał jej widok na obydwa główne wejścia oraz klatkę schodową. Były obstawione, naliczyła w sumie sześciu agentów. Po chwili zachodnim korytarzem przybiegło jeszcze dwóch. Ci zaczęli krążyć pomiędzy zwiedzającymi. Nagle zatrzymali się kilka metrów od niej, przy czarnym jak fortepian Fordzie T. Jeden z nich pociągnął za klamkę i otworzył drzwi automobilu. Zbadał wnętrze i pokiwał przecząco głową. Pracownik muzeum, młody chłopak w kwadratowych okularach, krzyknął protestująco i ruszył w tamtą stronę, podnosząc do ust krótkofalówkę, wzywając na pomoc ochronę. To, co usłyszał w odpowiedzi przez radio, sprawiło, że zatrzymał się i ze spuszczoną głową wrócił na swoje stanowisko. Agenci ruszyli w stronę następnego pojazdu.

Kyna widziała mocną aurę ich amuletów ochronnych. Próba uderzenia w nich czarem oszałamiającym nie miała najmniejszego sensu. Zresztą rozpaczliwie brakowało jej mocy. Powoli, by nie wzbudzić alarmu, zamknęła właz i dociągnęła hermetyczny zamek. Była bezpieczna, przynajmniej na chwilę. Była również uwięziona.

Popatrzyła na skomplikowaną tablicę kontrolną. Osady mocy zamigotały zapraszająco. Wiedziała jednak, że gdy tylko spróbuje ją odzyskać, efekty świetlne zdradzą jej kryjówkę.

Właśnie w tym momencie wpadła na pomysł, jak odblokować drogę ucieczki.

***

Archibald podszedł do kolejnego pojazdu, tym razem była to ciężarówka. Zajrzał do kabiny, tak jak go trenowano dźgnął powietrze drewnianą laską. Wiedział, że nie do końca może ufać swoim oczom.

– Sprawdziłem, tu też jej nie ma, Thad – powiedział do mikrofonu.

Spokojnie, jest gdzieś na tej sali. Prawie ją miałem na schodach, a obydwa wyjścia były obstawione. Zaszyła się w jakimś zakamarku, znajdziesz ją – usłyszał w słuchawce odpowiedź starszego kolegi.

Wyćwiczone oko agenta uchwyciło nagle smugę błękitnego światła, wydobywającą się ze stojącej w narożniku ogromnej rakiety V2.

– Widzisz to co ja, Thad?

Tak. To ona. Musi być gdzieś blisko, najdalej kilka metrów od eksponatu.

Świetlny fenomen zainteresował nie tylko agentów. Mały, pulchny Japończyk wskazał rakietę z radosnym okrzykiem, dzieciarnia natychmiast rzuciła się w tamtą stronę, a za nimi podreptali rodzice.

Archie, widzisz może, w którą stronę płynie ta smuga?

– Nic nie widzę. Tu jest za duży ścisk, potrzebujemy pomocy.

Do diabła! Nie możemy zostawić wyjść!

Tymczasem blask pojawił się również kawałek dalej, przy gablocie z wyposażonym w drewnianą obudowę komputerem Apple I.

Wśród zwiedzających rozległy się okrzyki zachwytu, a po chwili oklaski. Byli przekonani, że unosząca się w powietrzu poświata to element ekspozycji. Nie wszyscy mogli dopchać się wystarczająco blisko. Na szczęście w głębi sali kolejny eksponat zaczął wydzielać światło.

– Thad, widzę ją, jest przy lokomotywie!

Jesteś pewien? To łap ją!

Nie damy rady się przebić, zobacz jaki tu ścisk. Od twojej strony jest luźniej.

Ok, idziemy po nią!

Smugi tymczasem połączyły się kilka metrów nad ziemią i spłynęły do kapsuły Apollo. Zanim tłum zdążył się przemieścić w tamtą stronę, dziwne światło zgasło.

Archie, Archie, blokuj drzwi! To nie ona! Archie, cholera! Czy ktokolwiek z was może się ruszyć?

– Nie dam rady!

– My też, szefie! Stoimy przy Apple I, nawet ręki nie mogę podnieść!

Archibald wreszcie przedarł się przez pierścień rozbawionych turystów, ale wiedział już, że dali się wymanewrować. Wszystkie trzy wyjścia były niestrzeżone, a pozostali agenci ugrzęźli w tłumie.

***

Kyna wybrała ucieczkę klatką schodową. Nowa dawka mocy, chociaż niewielka, wprawiła ją w euforię. Pozwoliła jej na nowo zmienić wygląd.

Przygarbiony mężczyzna z brodą siedział w muzealnej kawiarni nad filiżanką herbaty. Czekał na agentów Młota, być może spodziewał się nagrody. Nie rozpoznał jej, gdy usiadła przy stoliku obok.

Skoncentrowała się i przejęła nad nim kontrolę. Nie miała ochoty marnować zasobów na coś spektakularnego. Sparaliżowała po prostu jego mięśnie międzyżebrowe. W ciągu kilku sekund oczy wyszły mu na wierzch ze strachu.

– Wiesz, kim jestem?

Brodacz potrząsnął przecząco głową, wpijając kościste dłonie w poręcze krzesła.

– Twój błąd, że wdałeś się w kłopoty z kimś, kogo nie znasz.

Mężczyzna zaczął sinieć na twarzy. Poddusiła go jeszcze przez kilka sekund, aż wreszcie zluzowała uścisk. Złapał oddech cicho, bez wzbudzana sensacji. Uznała, że to dobry znak.

– Jak się nazywasz? Za co cię przyskrzynili?

– Ez… Ezra Meijer. Kabała. Dawno temu, ale nigdy już nie dali mi spokoju. Proszę…

– Znalazłeś się na celowniku Młota przez Kabałę? No no, to musiałeś zajść daleko. Ale mniejsza z tym. Zrobisz coś dla mnie.

– Oczywiście, pani!

– Słuchaj uważnie…

Powiedziała mu, czego oczekuje, po czym podniosła się od stolika i zniknęła tak samo szybko, jak się przy nim pojawiła.

Jeden z agentów pilnował już wejścia do wystawy tymczasowej. Nawet nie drgnął, gdy przechodziła obok. Powoli i pewnie obeszła ekspozycję i dotarła do bocznego wyjścia.

***

Fabio stał w kącie muzealnego sklepu, przeglądając album pod tytułem „Informacja jest piękna”. Zestaw świetnie zaprojektowanych infografik pochłonął go tak głęboko, że prawie zapomniał o dziwnej kobiecie i jej egipskich symbolach. Oglądał właśnie planszę pokazującą najczęściej używane hasła komputerowe, podzielone kolorami na kategorie tematyczne. Uśmiechnął się do siebie, odnajdując na szczycie wykresu zwroty typu abc123 lub trustno1, gdy nagle jego wzrok trafił na słowa 3kamnazewna3 Kyn4. Zbiło go to z tropu. Stwierdził, że zmarnował już zbyt dużo czasu. Hackathon okazał się nudniejszy, niż się tego obawiał, Fabio był zły, że dał się namówić na przyjście. A teraz jeszcze został wystawiony do wiatru.

Wyszedł z muzeum i ruszył w stronę stacji metra. Połowę chodnika zajmowała teraz kolejka zwiedzających. Wystawił twarz w stronę słońca. Postanowił, że uratuje resztę tego dnia, zostawi sprzęt w domu i pójdzie pobiegać do parku.

– Fabio!

Kyna stała w tłumie, niewiele brakowało, a przeszedłby obok nie zauważając jej.

– Przepraszam, że musiałeś czekać. Nadal chcesz mi pomóc?

Popatrzył na jej twarz, która była tak piękna, że aż nierzeczywista. Kiwnął głową i odwzajemnił uśmiech.

***

Było późnie popołudnie, motocykl niósł ją przez grzejący się w ostatnich rozbłyskach słońca Londyn. Wracając do domu, wybrała drogę przez Hampstead. Ta położona na wzgórzach dzielnica przyciągała w swoim czasie wyższe sfery leczniczymi wodami. Kyna pamiętała szaleństwo budowania rezydencji, jakby było to wczoraj. I chociaż uzdrowisko zakończyło działalność u schyłku dziewiętnastego wieku, dzielnica pozostała największym skupiskiem milionerów w całym Królewstwie.

Wąska, wijąca się pod górę ulica wiodła pomiędzy starymi domami, których dolne piętra zajmowały eleganckie sklepy i modne restauracje. Jezdnia była zatłoczona drogimi samochodami, ruch odbywał się powoli, ale Kynie to nie przeszkadzało. Mogła więcej uwagi poświęcić widokom.

Znalazła się na szczycie wzniesienia, minęła staw Whitestone i wjechała na szosę przecinającą las. Północna część parku Hampstead Heath wciąż należała do Kręgu, Kyna niemal fizycznie poczuła obecność Deirde, która opiekowała się tutejszymi źródłami. A raczej tym, co z nich pozostało. Rozważała przez chwilę, czy nie poprosić jej o odrobinę mocy, która była jej potrzebna do ukończenia projektu. Okruchy, które zebrała w muzeum, wystarczyły tylko do stworzenia kilku iluzji.

W końcu zdecydowała, że łatwiej będzie przekonać Biankę albo Coral, z którymi dzieliła źródło przy Szpitalu Świętego Łukasza.

To był mimo wszystko udany dzień. Fabio okazał się być fenomenalnym programistą, nie dość że w ciągu kilkunastu minut rozwiązał problem, nad którym głowiła się od tygodni, to poprawił jeszcze kilka błędów w jej własnym kodzie. Nie zadawał przy tym zbędnych pytań i wyraził gotowość do dalszej pracy, gdyby tego potrzebowała. Ten kontakt wart był podjęcia ryzyka.

Chwilę później minęła Highgate i wjechała na ostatnią prostą wiodącą do domu, na wzgórze Muswell Hill.

***

Ogień płonął na kominku, Apama i Berenice wygrzewały się na kanapie, od czasu do czasu przeciągając grzbiety. Kyna pracowała w skupieniu aż do późnego wieczora. Wzmacniacz tranzystorowy, którego obudowę przerobiła, by pomieścić kryształy zasilające stworzony przez nią filtr, zabłysnął w końcu niebieskim okiem diody.

Trzymała w ręku telefon z gotową aplikacją. Brakowało jej tylko mocy, żeby ożywić znaki. Włączyła odtwarzacz. Z głośników popłynęła muzyka, czysta, pełna głębokich, pełnych dźwięków. Ale pozbawiona blasku. Przynajmniej na razie.

Wreszcie usłyszała pukanie do drzwi.

– Coral!

Twarz przyjaciółki była ściągnięta gniewem.

– Czyś ty zwariowała, Kyna?! Bo domyślam się że to ty stoisz za tym, co się dzisiaj działo w Londynie? Odzyskiwałaś moc w środku dnia pomiędzy ludźmi, ściągnęłaś sobie na głowę połowę Młota, wszystko to dla tej twojej mrzonki?

– To nie mrzonka, przekonasz się.

– Udało ci się chociaż stworzyć ten program? I czy nie było łatwiejszego sposobu żeby znaleźć programistę? Myślałam, że poszukasz go przez internet.

– Tak było bezpieczniej.

– Bezpieczniej?! Kyna, kilkunastu agentów szukało cię pół dnia na Chelsea, wiesz jaka jest Charlotte, cała starszyzna Kręgu już o tym wie. Swoją drogą, w jaki sposób zmyliłaś pościg?

– Tak, jak to się zwykle robi. Zostawiając fałszywy trop. Jak widzisz, jestem tutaj, cała i zdrowa i osiągnęłam to, co chciałam. No, prawie, potrzebuję jeszcze trochę twojej pomocy.

Coral fuknęła ze złością, usiadła na kanapie i pogłaskała Apamę. Pochyliła się, wzięła ze stolika butelkę i nalała wina do kieliszków.

– Kyna, musimy się z tym wreszcie pogodzić. Nie utrzymamy się w Londynie. Retencja nie zastąpi nam pierwotnej mocy czerpanej ze źródeł. A tych nie jesteśmy w stanie chronić bez końca, nie w takiej metropolii. Jeszcze kilka lat i trzeba się będzie stąd wynieść.

– Musimy próbować.

Coral odrzuciła z twarzy popielate włosy, spojrzała na Kynę swoimi wielkimi, zielonymi oczami. Podniosła kieliszek, napiły się razem.

– Rzemiosło, technika, to są twoje dziedziny. Przecież ty nawet nie znasz się na muzyce. Skąd wiesz, że retencja w ogóle w niej zachodzi?

– Bo wiem.

– Dlaczego tak się na to uparłaś?

– Rzemiosło, technika, sztuka… To wszystko wymaga bezpośredniego kontaktu. Trzeba wyjść na ulicę, do galerii, do muzeum. I ryzykować, tak jak ja dzisiaj. Nawet gdy znajdziesz jakiś obiekt w bezpiecznym miejscu, możesz go oczyścić tylko raz na kilka lat. A muzyki słuchać można w domu. Dzisiaj nie musisz już nawet kupować płyt. Codziennie możesz słuchać czegoś innego.

– Ale teraz potrzebujesz ostatniej jednostki mocy, którą zaoszczędziłam do końca miesiąca – westchnęła Coral.

– Oddam ci dwie, zaraz po pełni.

– Kyna, to nie zadziała. Wiesz, o co mnie prosisz? Co to znaczy przetrwać dwa tygodnie bez najmniejszego nawet zapasu?

– Wiem. Zaufaj mi.

Coral pokiwała głową w geście bezradności.

– Dobrze, daj mi rękę.

Kyna poczuła uderzenie ciepła, rozlewające się na przedramię, idące wyżej, aż do splotu słonecznego.

Podeszła do szafki ze sprzętem i podniosła leżący na wzmacniaczu telefon. Zobaczyła, że Coral patrzy na nią z kanapy z mieszaniną złości i żalu. Nie miała jej tego za złe, znała aż za dobrze to uczucie pustki. Skoncentrowała się jednak na swoim zadaniu. Wypowiedziała zaklęcie, część mocy popłynęła w stronę telefonu.

Ekran aplikacji wyświetlił pasek ładowania. Tych kilka sekund trwało w nieskończoność. Wreszcie zamigotała zielona kontrolka. Program działał.

Resztę mocy przelała do kryształów, które zasilały wzmacniacz. Błękitne światło rozjarzyło się w ciemnym kącie pokoju.

Kyna uruchomiła odtwarzacz i usiadła na kanapie obok przyjaciółki. Dźwięki gitary, rozpoczynające Diamonds and Rust, wypełniły pokój.

Przed nimi otworzyła się przestrzeń, której wcześniej tam nie było. Każdy z instrumentów znalazł w niej swoje miejsce. Brzmiały tak, jakby to żywi muzycy grali dla nich na niewidzialnej scenie.

Gdy usłyszały mocny głos Joan Baez, przeszedł je dreszcz. Poczuły w pokoju obecność żywej osoby.

Kyna siedziała z zamkniętymi oczami, widziała przed sobą instrumenty, widziała dźwięki i delikatny blask mocy wokół nich. Spróbowała się do niej zbliżyć, ale wtedy wizja załamała się.

– I co? – zapytała Coral z niecierpliwością.

– Jest tam, widziałam ją, ale nie mam pojęcia, jak do niej sięgnąć.

– Dużo chociaż?

– Trudno powiedzieć, nie wiem, czy dobrze to robię.

Spróbowała ponownie, i jeszcze raz, zawsze z tym samym efektem. Wizja rozpadała się, gdy tylko próbowała jej dotknąć.

Coral zupełnie niespodziewanie wybuchła płaczem. Opuściła głowę, jej włosy opadły na twarz.

– I po to zmarnowałam ostatnią rezerwę? To beznadziejne! Mam dość twoich pomysłów. Na wiosnę wracam do Walii. Dwieście lat w Londynie to i tak o wiele za długo.

Czarnowłosa nie odpowiedziała. Zanurzała się w świecie dźwięku, zupełnie nowym, niezbadanym. Odrobiny mocy mogły osadzać się na dziełach sztuki, na wytworach ludzkiego rzemiosła, w detalach architektury, mogły również osadzać się w muzyce. Tego była pewna. Musiała tylko nauczyć się jej słuchać.

Koniec

Komentarze

Mam wrażenie, że przedstawiłeś zaledwie fragment czegoś, a nie skończone opowiadanie.

Opisałeś pewne zdarzenie, okrasiłeś je magią, ale nie powiedziałeś, kim jest bohaterka, kim są ci, którzy ja ścigali, kim/ czym jest Młot. Przeczytałam coś, o czym w zasadzie nie umiem nic powiedzieć, bo nic nie rozumiem. :(

 

Zie­lo­ne Ka­wa­sa­ki Z650… –Zie­lo­ne ka­wa­sa­ki Z650

http://sjp.pwn.pl/zasady/;629431

 

Ko­bie­ta we­szła tym­cza­sem do holu i pew­nym kro­kiem po­de­szła do bram­ki. – Nie brzmi to zbyt dobrze.

 

chwy­ci­ła jeden i zer­ka­jąc na niego ukrad­kiem po­da­ła go ko­bie­cie. – Czy drugi zaimek jest niezbędny?

Dlaczego recepcjonistka zerkała ukradkiem? Chyba musiała się upewnić, że wzięła właściwy.

 

Star­sza ko­bie­ta w ja­skra­wo­czer­wo­nej ma­ry­nar­ce sta­nę­ła przy za­im­pro­wi­zo­wa­nym po­dium. Na sto­ją­cym za jej ple­ca­mi ekra­nie… – Powtórzenie.

 

po po­wszech­nym gło­so­wa­niu, miało przejść do na­stęp­ne­go etapu. Wów­czas uczest­ni­cy mieli po­dzie­lić się… – Powtórzenie.

 

jeden z chu­dziel­ców upu­ścił kom­pu­ter na zie­mię. – Nie przypuszczam, by w sali było klepisko, więc: …jeden z chu­dziel­ców upu­ścił kom­pu­ter na podłogę.

 

Wiele par oczu ro­sze­rzy­ło się w tym mo­men­cie ze zdu­mie­nia. – Literówka.

 

– Och, to dość oczy­wi­ste – od­par­ła Kyna. – pióro Maat… – – Och, to dość oczy­wi­ste – od­par­ła Kyna. – Pióro Maat

Nowe zdanie rozpoczynamy wielka literą.

 

para wiel­kich, ciem­nych oczu. Śnia­dy chło­pak z ciem­ny­mi wło­sa­mi… – Powtórzenie.

 

przy czar­nym jak for­te­pian For­dzie T. – …przy czar­nym jak for­te­pian fordzie T.

 

dziel­ni­ca po­zo­sta­ła naj­więk­szy sku­pi­skiem mi­lio­ne­rów w całym Kró­lew­stwie. – Literówka.

 

Z gło­śni­ków po­pły­nę­ła mu­zy­ka, czy­sta, pełna głę­bo­kich, peł­nych dźwię­ków. – Brzmi to nie fatalnie.

 

spoj­rza­ła na Kynę swo­imi wiel­ki­mi, zie­lo­ny­mi ocza­mi. – Zbędny zaimek. Czy mogła patrzeć cudzymi oczami?

 

Coral zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie wy­bu­chła pła­czem.Coral zu­peł­nie nie­spo­dzie­wa­nie wy­bu­chnęła pła­czem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam z zainteresowaniem. Dobry pomysł, przyzwoite wykonanie i na dodatek kobiety w roli głównej! Mniam!

Trochę skrzywiło mnie czytanie o burzy włosów i wielkich zielonych oczach, ale pomimo oklepanych opisów, klik się, moim zdaniem, należy.

Hmm... Dlaczego?

A ja zgodzę się bardziej z Regulatorami.

Pomysł fajny, coś dzieje, jakaś kobieta ucieka, faceci ją gonią i próbują uwięzić. Jest akcja.

Ale zbyt wiele rzeczy pozostawiasz dla siebie. Kim jest kobieta? Wiem o niej tylko, że długo żyje, potrzebuje mocy i ma obsesję. Co kazała zrobić staruszkowi, żeby mogła uciec z muzeum. Miałam nadzieję, że to się widowiskowo wyjaśni, a tu kicha. Kim są prześladowcy? Że od Thora, to trochę mało. Za co jej tak nie lubią?

Właściwie nie zrozumiałam, czego Kyna oczekiwała od programistów. Włączyć symbole do systemu operacyjnego telefonu? Czy to znaczy, że trzeba narysować trzy ikonki i napisać dla nich program? Nie brzmi jakoś bardzo skomplikowanie. Jaki to ma związek z odzyskiwaniem usuniętych dźwięków?

Babska logika rządzi!

Powinienem wyjaśnić, że rzecz dzieje się w świecie mojej pierwszej powieści pod tytułem "Kyna". Nie chciałem wrzucać wyjętego z całości rozdziału, napisałem więc osobną historię, która w zamyśle miała być samowystarczalna. Jak widzę nie do końca się to chyba udało. 

Burza czarnych włosów, i zielone oczy, rozumiem zarzut, szukam rozwiązania ;-)

Ezra dostał za zadanie wyciągnąć agentów Młota na Chelsea ;-)

Dzięki za uwagi!

 

Michał Kubacki

Ezra dostał za zadanie wyciągnąć agentów Młota na Chelsea ;-)

Że dziewczyna zmusiła Ezrę do pomaganie sobie, jest jasne. Jeśli ktoś robi z prostego polecenia tajemnicę na zasadzie: “pochyliła się i prosto do ucha wyszeptała mu, jaki jest plan”, to spodziewam się że ten plan spektakularnie zaskoczy czytelnika. No, oczekuję domknięcia tego wątku. A tu nic takiego nie nastąpiło.

Babska logika rządzi!

A ja dostrzegam drobny problem logiczny. Dziewczyna potrzebowała dodatkowej dawki mocy by zmienić kształt przed opuszczeniem budynku muzeum. To jak po jego opuszczeniu zmieniła postać spowrotem na taką, że Fabio ją rozpoznał? (Swoją drogą fajnie "ukryta" wiadomość na tablicy z najczęściej używanymi hasłami. / Wracam do czytania :)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Może dlatego, że nie jestem motocyklistą więc pytam: "Jezdnia była zatłoczona drogimi samochodami, ruch odbywał się powoli, ale Kynie to nie przeszkadzało. Mogła więcej uwagi poświęcić widokom." Czy motocyklista na zatłoczonej ulicy nie musi skupić uwagi na prowadzeniu swojej maszyny? / nie jest to czepianie się opowiadania tym razem, a ciekawość ;)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Finklo, dla mnie wątek Ezry nie jest aż tak istotny, by go bardziej rozwijać. Chciałem tylko pokazać, że Kyna zmyliła pościg i delikatnie zaznaczyć, jak tego dokonała. 

Mytrix, mamy tu do czynienia z systemem magii energetycznej z dość istotną dla fabuły ekonomią. Zmiany wyglądu uzyskuje się kosztem posiadanej mocy, w związku z tym bohaterka używa tego oszczędnie, wymyka się agentom Młota używając kamuflażu, na zewnątrz powraca do swego wyglądu.

Sobotni ruch londyński ma swą specyfikę, zwłaszcza gdy prowadzący się nie spieszy, można się wyluzować, a na tej trasie jest co oglądać, uwierz mi na słowo ;-)

Michał Kubacki

Przeczytałem, zarysowywujesz acz delikatnie ciekawy świat i ciekawą magię. Przy tym napisane jest to sprawnie. Jak znajdę chwilę torozwinę komentarz. Nad klikiem do biblioteki się zastanawiam :) Chętnie przeczytałbym coś więcej z tego świata i więcej się dowiedział o co biega bo tak, to pozostawiasz dużo domysłów :)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Bardzo ciekawe opowiadanie. Interesująco nakreśliłeś miejsce, miałem wręcz wrażenie, że jestem na miejscu, czyli od razu stwierdzam, że twoją mocną stroną są opisy. Fajny temat, oryginalny i ciekawie zaprezentowany. Moi przedpiścy trochę się czepiali, ale u mnie na plus. Pomyślałem trochę i według mnie zasługujesz na klika.

Minimalizm i skurwysyństwo zachodzi wtedy, gdy dostajesz zupę w płaskim talerzu.

Dzięki Drewian! Dzięki Wilku! Mam ukończoną powieść, mam też w planie kilka historii które chcę o tym świecie jeszcze opowiedzieć, tak więc będzie więcej. 

Michał Kubacki

Przeczytałem i nie żałuję. Dobrze napisany tekst plus ciekawa, wciągająca historia.

Bardzo dobre opowiadanie urban fantasy, ale jak już koleżanki wspomniały, otworzyłeś mnóstwo wątków, które wskazują na zarys większej historii. To chyba jedyny minus tej powiastki (poza “burzą włosów”, a brakowało jeszcze np. “spojrzał paskudnie” :P, ale z czasem nauczysz się eliminować takie sformułowania).

Także, klik.

Bo dobrze się czytało.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Bardzo dziękuję, za burzę włosów przepraszam i obiecuję poprawę ;) Poprawki wprowadzę w tym tygodniu, jestem daleko od komputera. Opowiadanie podobno smakuje lepiej gdyż zna się powieść, tak mówią mi beta czytelnicy. Zastanawiam się, czy wrzucić pierwszy rozdział czy lepiej pozostać przy opowiadaniach z tego świata. Łączem ultratachionowym docierają też już pierwsze wieści od Orlicza z DA-3 ;)

Michał Kubacki

Czytało mi się bardzo dobrze.

Nie rozumiem tylko jednego: całe to zamieszanie, bo ktoś chce słuchać muzyki w lepszej jakości?

Ale ogólnie fajne :)

Przynoszę radość :)

Kompresja cyfrowa niszczy osady mocy w muzyce, całe zamieszanie w tym, by odzyskać prawdziwy zapis i dostać się do zgromadzonych w nim zasobów.

Michał Kubacki

Nowa Fantastyka