Czasem marzenia są mordowane. Czasami marzenia popełniają samobójstwa. Czy godzi się marzeniom walczyć, gdy wszystko wskazuje na to, że czas się już poddać?
Czasem marzenia są mordowane. Czasami marzenia popełniają samobójstwa. Czy godzi się marzeniom walczyć, gdy wszystko wskazuje na to, że czas się już poddać?
Krwiste pioruny rozrywały niebo jak starą szmatę. Otworzyłem butelkę napełnioną pierwszorzędnym bimbrem i odchyliłem głowę. Ze zgrozą obserwowałem czerwone rozdarcia na firmamencie, łapczywie połykając przy tym złocisty płyn. Zamlaskałem i wyrzuciłem puste naczynie, które niemal natychmiast zniknęło w zaspie śniegu. Teraz mróz jakby mniej szczypał w policzki, a ja radośnie i z pasją uderzyłem biczem tuż obok ucha ciągnącej wóz kobiety. Uczyniłem to nie dlatego, że jechaliśmy zbyt wolno, lub zboczyliśmy z kursu. Zrobiłem to z czystej złośliwości, będącej miłym dodatkiem do smakowitego alkoholu rozgrzewającego mój żołądek.
– Tylko głupcy nie wierzą, że niebawem nieboskłon runie na ziemię – syknął mi do ucha brodaty starzec, którego miałem nieprzyjemność nazywać Mistrzem.
– Nie śpisz już, Mistrzuniu? – wycedziłem przez zaciśnięte zęby, nie ukrywając irytacji. Spoglądając za siebie, zauważyłem, że ten stary pierdoła zdążył już wygramolić się spod grubych futer i sapał teraz nad moją głową.
– Jesteśmy już prawie na miejscu – stwierdził staruszek, badając okolicę zamglonym wzrokiem. – Zatrzymaj wóz, dalej pójdziemy pieszo.
Przez chwilę zastanawiałem się, jakim sposobem jest on w stanie ocenić sytuację tymi swoimi gnijącymi oczami, ale ta kwestia nie obchodziła mnie wielce, więc posłusznie zaciągnąłem lejce i zeskoczyłem z drewnianego wózka. Kopnąłem kobietę w gruby zad i pogroziłem palcem, dając tym samym ostrzeżenie, aby nigdzie się nie ruszała. Oczywiście zrobiłem to dla czystej przyjemności, a nie z obawy przed ucieczką kobyły. Ogromne babsko przez całe życie przymuszane było do ciągnięcia obciążonych wozów, a jej tłuste i nabrzmiałe od alchemicznych sterydów łapska nie nadawały się do niczego innego. Zaszyte nicią usta nie wyrażały żadnego sprzeciwu, a oczy już od dawna nie okazywały uczuć. Szczerze mówiąc, gdzieś w głębi mego serca tkwiła obawa, że barbarzynka pewnego dnia wyrwie się z zaprzęgu i stratuje mnie wielkimi jak pnie nogami, ale za nic w świecie nie mogłem tego okazać. Zresztą, nigdy nie słyszałem, aby jakakolwiek kobyła uległa pokusie buntu, więc ten strach nie miał uzasadnienia.
– Nie zapomnij wziąć noszy – rozkazał mój przełożony. – Mogą nam być potrzebne.
– Oczywiście, Mistrzuniu. – Bez narzekania ściągnąłem zawieszone na hakach u boku wózka, zrobione z dwóch kijów i starej skóry nosze, choć prawdę powiedziawszy, nie miałem zielonego pojęcia, po co one nam potrzebne w spotkaniu z legendarnym nadczłowiekiem, który miał nas zbawić. Może starzec zemdleje z wrażenia i będzie trzeba go nieść z powrotem?
Niewiele rzeczy na tym padole czerwonych łez wzbudzało mą ciekawość, ale sama myśl o spotkaniu z kimś, kto miał być wspaniałym bohaterem, który powstrzyma upadek nieboskłonu, powodowała coś w rodzaju napięcia i spędzała sen z powiek. Dlatego, w przeciwieństwie do starego pryka, nie zmrużyłem nawet oka podczas podróży. Wyobrażałem sobie nadchodzącą konfrontację od momentu, kiedy to Mistrz otrzymał od Kręgu Ocalenia zadanie znalezienia kandydata na naszego zbawiciela. Spodziewałem się, że ujrzę promieniującą boskim światłem kwadratową twarz umięśnionego herosa i już nigdy więcej nie poczuję strachu. Ach, cóż to za wspaniała chwila zbliżała się nieuchronnie! Me serce zaczęło bić mocniej.
Śnieg przyjemnie chrzęścił pod naszymi butami, gdy zbliżaliśmy się do starej, gnijącej chaty, otoczonej żelaznym płotem.
– To musi być tutaj – stwierdził dziadyga, rozwijając kartkę papieru z rozrysowanymi instrukcjami.
– Co takiego? – parsknąłem ze zdziwieniem. – Jesteś pewien Mistrzuniu?
Starzec w odpowiedzi wbił mi drewnianą laskę pod łopatkę i kiwnął głową na furtkę. Wyprostowałem się mimowolnie i rzuciłem Mistrzowi spojrzenie pełne jadu i nienawiści. Jeszcze nadejdzie dzień, kiedy zatłukę cię na śmierć tą twoją laseczką, pomyślałem. Skierowałem wzrok na zardzewiały łańcuch spięty kłódką. Właściciel domostwa najwyraźniej nie lubił gości i wolał być pozostawiony w spokoju. Szarpnąłem bramą, ale na niewiele się to zdało.
– Przeskakuj – polecił Mistrz, zanim zdążyłem stwierdzić, że wejście jest zabarykadowane. Pomimo niechęci, przerzuciłem nosze na drugą stronę i wspiąłem się po metalowych prętach. Na szczęście ogrodzenie było niewysokie, więc manewr ten nie kosztował mnie wiele wysiłku. O dziwo, starzec wdrapał się zaraz za mną, lecz zamiast wylądować zgrabnie na nogach, runął w śnieg jak worek ziemniaków. Cóż za wspaniały widok! Wyszczerzyłem zęby w uśmiechu, czerpiąc nieopisaną satysfakcję z tej sceny. Po chwili jednak pomogłem dziadydze wstać, nie z litości, ale z czystego pragmatyzmu. Niestety, choć trudno to przyznać nawet przed samym sobą, bez Mistrza nie wiedziałbym co począć dalej.
Wrota do chałupy nie zostały zamknięte. Po wtargnięciu do sieni zauważyłem drzwi prowadzące głębiej. Po ich otwarciu w moje nozdrza niemal natychmiast buchnął odór rzygowin, alkoholu i potu. Zakryłem usta szalikiem i z desperacją odwróciłem się w stronę Mistrza, mając nadzieję, że ten wyda rozkaz do odwrotu i jak najszybciej opuścimy to zapomniane przez boginię miejsce. Ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu, Mistrzunio nie tylko nie zniechęcił się, lecz wręcz przeciwnie, nabrał animuszu i odpychając mnie, przekroczył próg. Chcąc nie chcąc, postąpiłem za nim.
Widok, jaki ujrzałem w środku, napełniał nie tyle niesmakiem i odrazą, ile pogardą i nienawiścią. Jak ktoś mógł doprowadzić własne mieszkanie do takiego stanu? Ściany zostały oplute czarną flegmą. Na podłodze, na stole, na każdej półce i półeczce walały się puste butelki po najtańszych winach. Niezliczone pajęczyny i ogromne warstwy kurzu oplatały wszystkie możliwe zakątki. Pośrodku tego chaosu stało łóżko, dryfujące po oceanie syfu niczym stara łajba, a na nim głośno chrapał pijany do nieprzytomności mężczyzna. Spomiędzy jego przetłuszczonych włosów wyrastały czyraki, gotowe, by pęknąć w każdej chwili, wylewając z siebie strumienie ropy. Jego czarna jak smoła broda lepiła się od resztek jedzenia.
– Chodźmy stąd, Mistrzu – rzekłem błagalnie, zapominając o pogardliwym zdrobnieniu, jakim określałem swojego przełożonego. – Pewnie pomyliliśmy domy albo kartograf coś popieprzył.
– Zamknij ryj – wyszeptał łagodnie starzec, nawet nie zwracając się w moją stronę. Wlepił ślepia w menela.
– O co chodzi, Mistrz… – nie dokończyłem, gdyż zostałem zdzielony laską w twarz. Mój umysł nie pojmował, co tu się u licha działo.
– Tylko głupcy nie wierzą, że niebawem nieboskłon runie na ziemię! – zagrzmiał starzec, a chrapanie dobiegające z łóżka momentalnie ustało. Jednak leżący osobnik nie drgnął nawet o centymetr, a jego oczy pozostały zamknięte. Lump przebudził się, ale udaje, że dalej śpi, pomyślałem.
– Co za łajza… – rzuciłem, lecz znów uderzył mnie sękaty kij, tym razem dużo mocniej. Pocierając zbolały policzek, obserwowałem tę kuriozalną sytuację.
– Nie mam pieniędzy, żeby spłacić dług, panowie. – Owłosiona głowa nagle podniosła się znad poduszki. Roztrzęsiona ręka, niczym dziki wąż, wypełzła spod kołdry i chwyciła jedną z butelek. – Zostawcie mnie w spokoju – wybełkotał pijak i błyskawicznym łykiem pochłonął resztę alkoholu, po czym opuścił łepetynę i znów zaczął głośno chrapać.
– Dług? – Brwi Mistrza ściągnęły się w zamyśle, a ja odetchnąłem z ulgą, widząc, że staruszek w końcu odzyskuje zmysły.
– Uciekajmy, zanim przesiąkniemy tym smrodem.
– Gdzie masz nosze? – wykrzyknął w furii Mistrz, nie omieszkawszy przy okazji opluć mojej obitej gęby. – Zapieprzaj po nie i to migiem! – Zamachnął się laską, a ja pierzchłem czym prędzej, aby uniknąć kolejnych ciosów.
Zabrałem nosze spod bramy i rozważałem, czy naprawdę ten głupi staruch zamierza dźwigać tęgiego, na wpół nieprzytomnego, szarpiącego się w delirium moczymordę. Wracając do pokoju, miałem jeszcze nadzieję, że Mistrz zrezygnuje, gdy trzeba będzie godnego politowania mężczyznę przenosić nad ogrodzeniem. Rychło porzuciłem wiarę, że ta przeszkoda pokrzyżuje nam plany, gdyż zobaczyłem, jak Mistrz podnosi z biurka pęk kluczy. Jeden z nich zapewne otwierał kłódkę, stwierdziłem ze smutkiem. Nie pozostało więc nic innego, jak posłusznie wykonać szalony zamysł obłąkanego dziada.
– Na co nam ten śmieć, Mistrzuniu? – postanowiłem zapytać, gdy już uporaliśmy się z wrzuceniem pijusa na wózek.
– Jaki śmieć? – zapytał ze spokojem starzec, prawie nie zwracając na mnie uwagi.
– Jaki śmieć?! – wrzasnąłem z całej siły, tak głośno, że nawet kobyła się wzdrygnęła, lekko bujając wozem – Czyś ty zupełnie postradał zmysły stary debilu? Ten śmierdzący pijak, którego tarmosiliśmy przez ostatnie pół godziny! – stanąłem przed Mistrzem i zacisnąłem pięści. Staruszek tylko zaśmiał się gromko i znów zaczął mnie ignorować.
– Wracamy – powiedział po chwili ni to do mnie, ni to do siebie.
– Mistrzuniu, chyba nie sugerujesz, że ten człowiek jest tym, kogo szukamy? – zapytałem w końcu, choć bardzo bałem się nadchodzącej odpowiedzi. Starzec milczał. – Jak ktoś tak żałosny i brudny miałby nam pomóc w walce z krwawą hordą? Przecież on nawet nie umie sprostać codziennym zadaniom, takim jak choćby poranne mycie! Jak on ma sobie poradzić ze sklepieniem upadającym na nasze głowy? Jak on ma nas zbawić, skoro nie zdołał zbawić samego siebie?
– Eh… – westchnął starzec. – Nie zrozumiesz tego.
– A co tutaj rozumieć? Nikt nie będzie miał za grosz szacunku dla tego wraka człowieka. Założę się, że nawet jakbym na niego naszczał, to nie byłby w stanie nic z tym faktem począć.
– Widzisz, mój drogi chłopcze. – Dziadyga włożył fajkę między zęby. – Świat już tak jest skonstruowany, że tylko przemoc i brak litości wzbudzają respekt. Jedynie siła i twardy charakter ułatwiają drogę przez życie. Brak skrupułów i brak współczucia pozwala nam zasypiać i wstawać każdego dnia.
– Banały, Mistrzuniu, do rzeczy.
– Hmm… – Starzec zaciągnął się głęboko fajkowym zielem – Widzisz, ten śpiący mężczyzna ma pewien dar, którego mocy nie jesteś sobie w stanie wyobrazić. Gdybyś czuł to, co on, już dawno skończyłbyś na stryczku. On sam zapewne nie jest tego świadom, a nawet uważa ten swój dar za klątwę, co poniekąd jest prawdą, jak widać po jego stanie. Otóż posiadając ten dar, nie sposób być silnym i szczęśliwym. Wręcz nie można robić nic innego, jak tylko użalać się nad sobą i oczekiwać w cierpieniu na śmierć.
– Co to za dar, Mistrzuniu? – Moja złość powoli zamieniła się w ciekawość.
– Ten dar, mój chłopcze… – Mistrz wypuścił kłąb szarego dymu, który poleciał wysoko aż pod poprzecinane czerwonymi bruzdami niebo. – To świadomość. Świadomość na temat prawdziwej natury rzeczywistości.
Trudno jest mi odnieść się do opowiadania, bo osobiście do mnie nie do końca trafiło. Może dlatego, że to prosta historia mająca przekazać nam coś w zakończeniu, a właśnie wniosek z zakończenia niewiele mi mówi, dopóki znam tylko szkic świata, a natury tamtejszej rzeczywistości nie potrafię odgadnąć? Ale to wrażenie jest całkowicie subiektywne, więc nie masz czym się przejmować ;)
Jeśli chodzi o wykonanie, opowiadanie napisane jest w taki sposób, że potrafiło wzbudzić we mnie ciekawość, a samo czytanie absolutnie nie sprawiało przykrości. Na pewno nie żałuję, że przeczytałem. Niestety obawiam się, że w tekście nie ma nic, co sprawiłoby, żebym miał go zapamiętać na dłużej.
– Nie mam pieniędzy, żeby spłacić dług panowie.
Dodałbym przecinek przed „panowie”. Proponuję też przejrzeć na szybko dialogi, bo takich przecinków przed zwrotem na końcu kwestii nie było jeszcze w kilku miejscach.
Wracając do pokoju, miałem jeszcze nadzieję, że Mistrz zrezygnuje, gdy trzeba będzie godnego politowania mężczyznę przenosić nad ogrodzeniem, lecz rychło porzuciłem wiarę, że ta przeszkoda pokrzyżuje nam plany, gdyż zobaczyłem, jak Mistrz podnosi z biurka pęk kluczy.
Proponuję rozbić to zdanie. Troszkę dużo tych czasowników w jednym zdaniu jak na mój gust.
– Tylko głupcy nie wierzą, że niebawem nieboskłon runie na ziemię
W j.polskim funkcjonuje chyba podwójne zaprzeczenie, więc dodałbym drugie “nie” przed “runie”. IMO wyglądałoby to naturalniej; w tym przykładzie składnia przypomina trochę angielską. Chociaż podkreślam, to moje zdanie, być może Twój zapis jest ultrapoprawny i tylko się czepiam. ;)
Zrobiłem to z czystej złośliwości, będącej miłym dodatkiem do smakowitego alkoholu rozgrzewającego mój żołądek.
Zamiast przecinka dałbym kropkę, a dalszą część przeredagował, bo IMO nijak nie wiąże się z pierwszą, nie wynika z niej, więc całość traci sens.
a jej tłuste i nabrzmiałe od sterydów łapska
Fantasy, jadą wozem, śpią pod skórami i znają sterydy? Ja rozumiem, że nie każdy świat jest taki sam i nie jest kopią tego z Wiedźmina, czy Władcy pierścieni – to w porządku. Ale ekspozycja trochę leży, bo nie dałeś żadnej przesłanki, że ten świat to nie quasi-średniowiecze, tylko mieszanka starego z nowym.
Narracja pierwszoosobowa jest zdradliwa. Nie powinieneś na przykład używać wielkiej kwiecistości języka, co bez przeszkód mógłbyś uczynić w narracji trzecioosobowej, jeśli Twój bohater-narrator nie jest egzaltowanym romantykiem, poetą, czy innym tego typu cudakiem, bo jego perspektywa narracji będzie się gryzła z jego wypowiedziami.
Bohater okazuje dość pogardliwy stosunek do swojego mistrza, więc czy powie o nim “staruszek”?
Napisane sprawnie, chociaż faktycznie notorycznie unikasz przecinków przed wołaczami. Ciekawość narasta z rozwojem wypadków, nawet jeśli akcja nie jest zbyt porywająca. No i do czego to wszystko zmierza? Zakończenie, bazując tylko na tym tekście, to przefilozofowany bełkot. Opowiadanie wygląda jak element większej całości, więc może słowa z ostatniej wypowiedzi Mistrza mają głębsze znaczenie – ale oceniam to, co jest, i tego znaczenia nie widzę.
Pozdrawiam!
– Tylko głupcy nie wierzą, że niebawem nieboskłon runie na ziemię
Mnie się wydaje, że to zdanie jest w porządku. Głupcy nie wierzą w to, że nieboskłon runie. Czyli nie-głupcy wierzą. Natomiast nie rozumiem, po co to jest powtórzone. Tak jakby to była jakaś czarodziejska fraza o mocy budzenia pijaków.
Na pewno dorzuciłabym garść przecinków.
I po przeczytaniu całości dopadło mnie wrażenie, że cały tekst jest tylko pretekstem do przekazania mądrości życiowej o roli świadomości. Szkoda, bo pomysł jest do rozwinięcia.
Przynoszę radość :)
Czytało się przyjemnie, ale tekst był chyba zbyt krótki, żeby przesłanie mnie uderzyło. Końcówka przeszła, niestety, bez echa.
Nie poznałam też bohaterów, więc nie wiedziałam, co sądzić o relacji mistrz– uczeń. Istniały jakieś powody dla których zachowywali się w stosunku do siebie tak, a nie inaczej? Moim zdaniem ich sposób bycia, cokolwiek nieźle oddany, stracił na mocy przez ten brak większego kontekstu.
zrobione z dwóch kijów i starej skóry nosze, choć prawdę powiedziawszy, nie miałem zielonego pojęcia,
Czy tam miał być przekreślony przecinek?
Nie bardzo wiem czemu ma służyć grubo ponad dziesięć tysięcy znaków, poprzedzających ostatnie zdanie. :(
…napełniał nie tyle niesmakiem i odrazą, o ile pogardą i nienawiścią. – Pewnie miało być: …napełniał nie tyle niesmakiem i odrazą, ile pogardą i nienawiścią.
– O co chodzi Mistrz… – nie dokończyłem… – – O co chodzi Mistrz… – Nie dokończyłem…
Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550
…wykrzyknął w furii Mistrz, nie omieszkując przy okazji… – …wykrzyknął w furii Mistrz, nie omieszkawszy przy okazji…
Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.
Też nie bardzo rozumiem, w jaki sposób świadomość może powstrzymać upadający nieboskłon. Stwarza to wrażenie, że puenta wyskakuje nagle, jak diabeł z pudełka.
Uch, całą flaszkę miodu wypił duszkiem i nie puścił pawia? Twardy zawodnik… ;-)
Przedpiścy mają rację: w pobliżu wołaczy powinny stać przecinki.
Zaszyte nicią usta nie wyrażały żadnego sprzeciwu,
To znaczy, że ona nic nie jadła?
Babska logika rządzi!
Może jakoś przez kroplówkę? ;)
Przynoszę radość :)
Eeee, jakby tam wisiała kroplówka, to przeszkadzałaby w operowaniu batem. ;-)
Babska logika rządzi!
Autorze, piłeś kiedyś miód? Jeszcze zależy jaki, dwójniak, czwórniak?
Nic mądrego nie znalazłam w treści opowiadania ani nic przykuwającego uwagę. Dość infantylne. Ale nieźle napisane, pomijając kilka wpadek przecinkowych.
"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia
Całkiem nieźle napisane, ale chyba podzielę opinię reszty, że chyba nie dokońca rozumiem, jaka jest puenta. Liczyłam na coś odkrywczego, a dostałam zdanie odnoszące się do świata, którego nie dałeś nam poznać.
"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll