- Opowiadanie: lenah - Pod rozgwieżdżonym niebem pokocham życie

Pod rozgwieżdżonym niebem pokocham życie

 Coś tam, przy bardzo dużej pomocy bet,  udało mi się sklecić:) Teraz pozostaje tylko mieć nadzieję, że kiedyś, komuś coś się może w tej historyjce spodoba. I, oczywiście, wszelka krytyka oraz rady mile widziane :)

Dziękuję za betowanie Reinee  i MrBrightside. Wszelkie błędy są moją i tylko moją winą. 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Pod rozgwieżdżonym niebem pokocham życie

Ludzie mówią, że w gwiazdach kryje się przeznaczenie. I mają rację, bo w nich zapisana jest śmierć.

Kończyłem pięć lat. Rodzice wyprawiali z tej okazji przyjęcie. Mama pojechała do najlepszej cukierni w centrum, żeby kupić tort. Przez telefon dopytywała się, jaki smak chciałbym najbardziej. 

Przekomarzała się, że jeśli nie wezmę wiśniowego, to resztę ciast będę musiał upiec sam. Piszczałem głośno do słuchawki, zaprzeczając ze śmiechem, aż ojciec nie wyłonił się z gabinetu.

– Odłóż ten telefon. Teraz. I marsz do łóżka! – Wskazał ręką schody. Ociągałem się, chociaż wiedziałem, że z nim nie ma żartów. Postąpił o krok w moim kierunku.

– Ależ kochanie! – zaświergotała mama z telefonu, ale na moment drgnęły jej kąciki ust. Kamerka pokazywała, jak kręci kierownicą i uśmiecha się, ukazując dołeczek w lewym policzku. – Daj mu jeszcze chwilę! 

– Nie! –  Sprzeciwił się ostro.

Ostatnia szansa na rozmowę minęła… 

Chwyciłem mocniej smartfona i przemknąłem pod wyciągniętym ramieniem. Kilkoma susami pokonałem stopnie. Padłem na łóżko, tuż przy oknie.

– Mamo! Mamo, jesteś? – Odpowiedział mi śmiech. 

– Skarbie, powinieneś słuchać się taty. – Zmarszczyła brwi, ale błysk w oku podpowiedział mi, że ani trochę nie jest zła. Nigdy nie potrafiła się gniewać.

Mocne ręce zacisnęły się na koszulce i odwróciły mnie w drugą stronę. Ojciec stanął nade mną z twarzą wykrzywioną grymasem. Nozdrza poruszały się w rytm ciężkiego oddechu. Spod zmarszczonych brwi spozierały ponure oczy.

– Natychmiast. To. Odłóż – wysapał. Podniósł drugą rękę.

Skuliłem się i podciągnąłem do parapetu. Zobaczyłem, jak jego źrenice nagle się rozszerzają i wypuszcza powietrze z płuc.

– Ja… – wyszeptał, oblizując wargi. 

Zerknąłem za okno. Chciałem, żeby mama już przyjechała.

I wtedy z telefonu dobiegł krzyk. 

Nie było żadnych piątych urodzin. Tydzień później staliśmy na zapuszczonym cmentarzu, a wiatr zwiewał nasze kolorowe wieńce. Czerwień, fiolet, róż, żółć – ulubione kolory mamy,  kontrastowały z czernią ubrań i bladością twarzy.

Stary wiąz rzucał cienie na grabarzy, którzy spuszczali trumnę. Polakierowane drewno po raz ostatni odbiło promienie słońca. Zanim zasypią je ziemią, nadejdzie noc.

Obserwowałem to wszystko, ale nie miałem ściśniętego gardła. Nie musiałem zaciskać powiek. Nie czułem bólu. Mimo tego, kiedy dziadek otoczył mnie ramionami, odetchnąłem z ulgą. 

Pachniał wodą kolońską, a ostry zarost drapał policzek. Szeptał coś uspokajającym głosem, chociaż miał opuchnięte i zaczerwienione oczy. Chociaż to nie moje, a jego łzy ścierał wiatr. 

Później powiedzą, że byłem za mały, że nic nie rozumiałem, dlatego nie płakałem, ale to nie tak. Zupełnie nie tak.

Ciągle słyszałem jej śmiech. Widziałem, jak tańczyła w żółtej sukience. Jak wąchała kwiaty, zamykając oczy i lekko się uśmiechając. Dopiero wieczorem zrozumiałem, że to już minęło. 

Wyłem i ryczałem, aż zdarłem sobie gardło. Nie przejmowałem się, czy ojciec to słyszał. Tak jak i jego nie obchodziło, czy płakałem. Tak jak mnie nie obchodził stukot lodu o ścianki szklanki i przesuwanie pustych butelek po biurku.

*

Reks skakał wokół mnie, jakby był królikiem, a nie psem. Wywalił język i najchętniej lizałby mnie po twarzy, gdybym nie wykręcał się od mokrego pyska, trzęsąc się  ze śmiechu. Tarzał się po trawie, a ja padłem tuż obok, starając się wyrzucić z pamięci dzień w szkole.

Zanurzyłem ręce w soczystej zieleni, a kiedy przyjaciel podpełzł, zatopiłem dłonie w jego miękkim futrze. Poczułem poczciwy, psi zapach jeszcze zanim wykorzystał moją nieuwagę i polizał szorstkim językiem po twarzy. Westchnąłem, kiedy wlepił we mnie brązowe ślepia i machał ogonem jak szalony. Przed przymknięciem powiek, przewróciłem jeszcze oczami, słysząc radosne szczeknięcie.

Musiała minąć co najmniej godzina, nim wybudziłem się z drzemki. Niebo z czerwonego przemieniło się na granatowe. Rozświetlały je białe plamki. Nieśmiały rogal księżyca podpowiadał, że najwyższa pora iść do domu, bo niedługo ojciec się wścieknie.

Zerknąłem na śpiącego psiaka. Zwinął się w kłębek tuż przy moim boku i cichutko pochrapywał. Pogłaskałem go za uchem, zanurzając dłoń w miękkiej, długiej sierści. Ostrożnie wziąłem go na ręce, ale wywinął się i pognał do przodu, żeby za chwilę wrócić, żując coś zawzięcie.

– Reks! – Podniosłem głos. – Zostaw! Reks!

Oczywiście, moje krzyki nic nie dały. Westchnąłem i poszedłem do domu, a on podreptał za mną. Przynajmniej w tym przypadku był posłuszny. 

Ojciec mruknął coś, co pewnie miało być powitaniem i dalej stukał w klawisze na kompie. Pełna szklanka stała tuż przy jego ręce. Może strąci ją niechcący… może.

Przebrałem się i wskoczyłem do łóżka, a sen pochłonął mnie od razu, jakby nie zdążył odstąpić od czasu feralnej drzemki.

Rano zbudziła mnie cisza. Ale nie taka zwykła, wypełniona szmerem urządzeń domowych i krzątaniną. Nie taka samotna. Cisza… pełna napięcia, smutku. Cisza, w której brakowało psiego szczekania.

– Reks? – Zbiegłem po schodach w piżamie.

Ojciec klęczał przy legowisku i ściskał w ramionach martwego psa.

*

– Stary! Kitraj te szlugi, mówię, bo idzie twój ojciec! – warknął Marcin.

– Nie nabiorę się na ten sam żart drugi raz z rzędu, debilu – powiedziałem, wydmuchując biały dym.

Zaśmiał się tylko krótko i chrapliwie, i pociągnął łyk z zawiniętej w papierową torbę butelki.

– W zeszłym tygodniu spieprzałeś jak przed psami. – Wyszczerzył żółte od nikotyny zęby.

– Spierdalaj. – Rzuciłem w niego badylem, który leżał na chodniku. 

Uniosłem głowę i odetchnąłem głęboko. 

Dwa lata temu dziadek zabrał mnie do McDonalda na lody. Zamawiałem drugą porcję, gdy do środka wparował nieciekawy typ. Szarą, poplamioną bluzę miał niedbale zarzuconą na koszulę, która przed wsadzeniem do psiego pyska mogła uchodzić w jego mniemaniu za elegancką. Spodnie, szurające o podłogę, były uwalane błotem.

Podszedł do kasy, rozpościerając ręce, jakby zapraszał do gapienia się. W sumie udało mu się to, chociaż pewnie w inny sposób niż na to liczył. Większość, śmiejąc się, wytykała go palcami. On jak gdyby nigdy nic, zaczął gadkę do słodkiej blondynki stojącej przy fiskalnej. Wyraźnie chciała go spławić, gdy prawił jej tandetne komplementy. Kij go tam, że znała je połowa Internetu. Kiedy usłyszałem, że powtarza beznadziejny tekst już trzeci raz, nie wytrzymałem i parsknąłem tak, że resztki loda opryskały stół przede mną. Dziadek pokręcił z westchnieniem głową, mrucząc coś o "dzisiejszych czasach", "młodzieży" i "niewychowaniu".

Dziewczyna z najbardziej niesamowitymi oczami na świecie, spojrzała na mnie z wdzięcznością, bo chyba właśnie uwolniłem ją od niechcianego towarzystwa. Nie można było tego powiedzieć o natrętnym typie. Podszedł do naszego stolika i warknął, nie zważając na staruszka:

– Czego rżysz, debilu?!

Chciałbym móc powiedzieć, że to był początek pięknej przyjaźni, ale tak naprawdę porządnie mnie sprał na przystanku, kiedy tylko dziadek się oddalił. Odpuścił jak już ledwo trzymałem się na nogach. Zdjęty nie wiadomo jakim uczuciem, bo na pewno nie, obcą mu zresztą, litością, zaproponował mi szluga. Powiedział, że to przysłowiowa “fajka pokoju”. Zaśmiałem się, no i to był początek.

Kiedy wróciłem myślami, gwiazdy rozpościerały się nad nami.

Kątem oka dostrzegłem krzywy uśmieszek i wulgarny gest. Światło zalało ulicę przed nami.

– Uważaj!

– Bo co taki frajer jak ty może mi zrobić?! – Kąciki ust podjechały do góry, kiedy krzyczał. Nie zdążyły opaść. 

Rozpędzony samochód wjechał prosto w niego z piskiem opon. 

Padł kilka metrów dalej, z pogruchotanym ciałem i krwią wypływająca ze strzaskanego czoła. 

Śmierć nie zdołała zetrzeć bezczelnego uśmiechu, ani wymalować zdziwienia.

Krzyknąłem w tę rozgwieżdżoną, cholerną noc nad nami. Biłem pięściami w chodnik, jakby od rozwalenia płyt miało zależeć moje życie. I wyłem. Wyłem, jakby Marcin miał mnie usłyszeć, gdziekolwiek był.

Współczułem jego rodzicom. Tym mocniej, że zdawałem sobie sprawę, co znaczy stracić kogoś bliskiego. Nie rozumiałem tylko, dlaczego mnie nie obwiniają, chociaż gdzieś tam w środku czułem się winny. Nie wiedziałem jedynie, dlaczego.

*

Z trudem powstrzymywałem się od dociśnięcia gazu. Miękko wyszedłem z zakrętu i wjechałem w ciemną ulicę. Latarnie nie rozpraszały gęstego mroku, ale bez trudu odnalazłem właściwy dom. Płynnie zaparkowałem na podjeździe. Telefon zawibrował. Wygiąłem usta w leniwym uśmiechu. Pewnie się spóźni, robi tak za każdym razem, a ja nawet nie potrafię udawać, że jestem zły. 

Rozsiadłem się w fotelu. 

Pomyślałem o niej w naszym wspólnym domu, z gromadką dzieci. Jak macha łyżką nad garnkiem niesmacznej zupy, na którą przepis wyczytała w Internecie. Czule całuje małe, złotowłose brzdące w czółka. Śmieje się, tym chorobliwie zaraźliwym chichotem, zapowietrzając się jak nienormalna, a mnie i tak zapiera dech w piersi. Zasypia, splatając palce z moimi i budzi się, strzykając kręgosłupem i przyprawiając o dreszcze.

Na piętrze zgasło światło.

Gdzieś w oddali zza chmur wyłaniał się księżyc, gwiazdy rozpraszały się po granatowym aksamicie. Złowroga noc nęciła przytłaczającym czarem. 

Mój żołądek wywinął koziołka. Zamknąłem oczy, przeczesując włosy, ale kiedy usłyszałem pukanie w szybę, otworzyłem je od razu. Wciągnąłem powietrze. Serce się ścisnęło na widok szerokiego uśmiechu.

Wiedziałem, że dzisiaj będę podziwiał coś nieskończenie piękniejszego niż gwiazdy.

Miękkie, złote włosy łaskotały mój policzek. Nawinąłem lok na palec, a ona cicho westchnęła. Oddech za oddechem owiewał mnie wiśniowy zapach. Coś ciepłego rozlało się po mojej piersi i to nie tylko za sprawą wspomnień.

Zaśmiała się chrapliwie, wprawiając w drżenie smukłą szyję, tuż przy mojej. Już sam ten dźwięk… Odrzuciłem głowę do tyłu, a ona przyciągnęła mnie jeszcze bliżej. Jej włosy migotały tak jasno w świetle gwiazd. Podniosłem rękę, żeby ich dotknąć. Były takie miękkie, spływały po mojej dłoni jak woda. Jakby noc wlała się w te pasma. 

Zanim usłyszałem kaszel, coś ciepłego i mokrego spłynęło po moim gardle. Zatoczyła się do tyłu, ale podtrzymałem ją.

– Natalia? Hej? – Jej karminowe usta były blade, krew malowała je czerwienią zamiast pomadki. Z każdą chwilą różowe policzki bladły. Odgarnąłem delikatnie opadające złote kosmyki, muskając jej czoło.

Kolana mi zmiękły. Upadłbym, gdyby nie samochód za nami.

– Skarbie? – Starałem się, kurwa, starałem się, żeby mój głos nie zadrżał, a mało nie wybuchnąłem płaczem.

– Są piękne – powiedziała, wędrując wzrokiem daleko ponad nami.

Nie, kurwa, nie są. Teraz zrozumiałem. Teraz, kurwa, zrozumiałem jak przerażająca jest noc rozkładająca nad nami drapieżne skrzydła.

– Kocham cię – wyszeptała, przeciągając dłonią po moim policzku. Krew lała się z nosa, z ust. Podciągniętą koszulkę miała całą umazaną.

– Nie. To nie tak. Nie tak miało się skończyć. – Potrząsnąłem głową. Codziennie… Każdego pieprzonego dnia o marzyłem o niej. Chciałem budzić się przy niej i zasypiać, i odejść, zanim ona odejdzie. Chciałem, żebyśmy przeżyli razem kilkadziesiąt lat. Chciałem, żeby przyszło nam się rozstać, kiedy będziemy siwi i pochyleni. Chciałem, żeby żyła.

Uśmiechnęła się, całą sobą, tymi pięknymi, roziskrzonymi oczami, które wyryłem w pamięci, kiedy ją zobaczyłem.

– Ale kochasz mnie, prawda? – zapytała resztkami sił. Kiwnąłem głową, kreśląc wzory na plecach. Gardło miałem ściśnięte.

– Więc skończyło się tak, jak się miało skończyć – westchnęła bardziej, niż powiedziała.

Spojrzałem na niebo usiane gwiazdami.

Wiedziałem, że nigdy nie mógłbym sobie wyobrazić, że moje życie w jednej chwili  stanie się tak kurewsko puste. 

Ściskałem jej zimną dłoń, błagając o iskrę ciepła. Pławiłem się w bezkresie, żebrząc o kroplę niezliczoności, która popłynie przez ścięte chłodem śmierci żyły.

I poczułem żar. Miłość wprawiła serca w drżenie. Ogień zapłonął w skradzionej przez gwiazdy duszy.

Będzie żyła. 

Przed świtem wiatr zdmuchnął popioły.

Nie pamiętałem, jak znalazłem telefon i wystukałem numer na pogotowie, policję, czy jakiekolwiek inne cholerstwo. Wiedziałem tylko, że trzymałem ją za rękę, aż nie przyjechali. Że nie mogli rozerwać naszych palców, że nic do mnie nie docierało. 

Ale w końcu pozwoliłem im zabrać ciało. Przecież odeszła ze wschodem słońca.

Krwotok śródmózgowy, krwiak przebił się do układu komorowego mózgu. Co go spowodowało? Nie wiadomo. Jakiś wypadek? Możliwe. Duża aktywność fizyczna? Tak, to się zdarza. Po wszystkich przesłuchaniach, badaniach w szpitalu, z siniakami pod oczami i ledwie powłócząc nogami, nie chciałem wracać do domu. Pojechałem do dziadka.  

Znalazłem właściwy klucz i wszedłem do środka. Staruszka nie było w ogrodzie, ani na parterze, więc pewnie spał. Trudno, tylko na niego zerknę i pójdę.

Ostrożnie wspiąłem się po schodach i zajrzałem do sypialni.

– Tomeczek? – Cichy głos był odległym echem mocnego i stanowczego, który pamiętałem z dzieciństwa. Mimo tego nadal w jednym pytaniu potrafił zadać wiele innych, zawrzeć więcej troski niż jego syn we wszystkich swoich słowach i gestach razem wziętych.

Chciałem wyrzygać z siebie całą prawdę. Zapytać, czy wiedział, czy to zawsze tak bolało, ale potrafiłem tylko paść u stóp łóżka i wyłkać, kryjąc twarz w dłoniach:

– Zabiłem ich!

– Nie… 

I wtedy zobaczyłem to w jego oczach. Znał prawdę.

– Kurwa! Zabiłem ich! – Uderzyłem pięścią w szafkę i jeszcze, aż zadrżała. I jeszcze, aż wątła dłoń nie ścisnęła zdecydowanie mojego ramienia.

– Nie. – Zwróciłem wreszcie twarz do niego. Pewnie czerwoną, zapuchniętą, ale o to nie dbałem. On chyba też nie. 

– Więc kto?! Co?! Dlaczego?! Do cholery dlaczego?! – Zadrżałem. Skuliłem się, chciałem się schować, ale spojrzenie bladych oczu zatrzymało mnie w miejscu.

– Gdy kochamy… Może gwiazdy chcą mieć tę miłość wśród siebie? A może gdy kochamy, to te osoby tak naprawdę nigdy nie umierają? – Z powrotem opadł na łóżko, jakby przygnieciony ciężarem własnych słów.

Otworzyłem usta i zaraz zamknąłem. Podniosłem się powoli, zatrzeszczały mi kolana.

Stałem już w progu, kiedy dobiegł mnie cichy głos:

– Jestem już stary, Tomeczku… – westchnął. – Chciałbym obejrzeć z wnukiem gwiazdy po raz ostatni.

Coś ciasno owinęło się wokół mojego serca. Zrobiło mi się gorąco. Ale zawróciłem. Przyklęknąłem przy jego łóżku i zwiesiłem głowę.

Kiedy pierwsza gwiazda zabłysła na niebie, łza spłynęła po moim policzku. Ścisnąłem dłoń dziadka i poczułem jak delikatnie odwzajemnia gest. Jak gdzieś w połowie uścisku, odpuszcza. Zamyka powieki, a błogi uśmiech błąka się po jego wargach.

Pocałowałem jeszcze ciepłe czoło i wyszedłem w rozgwieżdżoną noc.

Ojciec pochylał się nad stołem z pustą szklanką w ręku. Po czerwonej twarzy i załzawionych oczach domyśliłem się, że nie tylko to było puste. 

Przez lata siedział w gabinecie, a ja gnałem na górę. Ale tym razem zatrzymałem się w przejściu. Coś srebrnego zalśniło w jego oczach, kiedy mnie zobaczył. Nogi same powiodły mnie do krzesła naprzeciwko.

Zrobiłem pierwszy krok. Teraz czekałem, aż on coś powie. Po tylu latach… chciałem, żeby ze mną porozmawiał.

– Nigdy nie spoglądam w gwiazdy. – Nigdy nie kochasz, chciałem wykrzyczeć mu w twarz. Zamiast tego wyszeptałem:

– Musisz być bardzo smutnym człowiekiem.

– Jestem. – Coś ciężkiego poruszyło się w mojej piersi. On jeszcze nie wiedział, że rano przeczyta w gazetach o śmierci Natalki. Może nawet nie wiedział, że miałem dziewczynę? Jak się nazywała? Nie wiedział, że rano zadzwoni telefon z wiadomością o śmierci jego ojca.

Zasłużył na cierpienie, które go czeka? Przejmie się w ogóle?

Spojrzałem na jego drżące ręce. Na grdykę poruszającą się w górę i w dół. Na spuszczone ramiona. Na łzy, które skapywały z czerwonych policzków. Pierwszy raz widziałem, żeby płakał. Może i nie wiedział, co go czeka, ale coś przeczuwał. Może przeleje więcej łez niż kiedykolwiek wódki. 

Nie wytrzymałem. Popchnąłem stół i wrzasnąłem:

– Kurwa! I dobrze! Zasługujesz na całe cierpienie tego pierdolonego świata!

– To nie tak, że cię nie kochałem… – Przełknął ślinę.

– To kurwa jak?!

– Ja… ja chciałem cię chronić. – Oblizał spierzchnięte wargi. Ile nie pił, że mu usta wyschły, dziesięć minut?

– Kurwa, przed czym?! Przed ojcem pijakiem, czy ojcem skurwysynem?!

Pokręcił głową, otwierał usta, ale wyrwałem mu szklankę z rąk i rzuciłem nią o podłogę. 

– Kurwa! Zabiłem ich! Rozumiesz?! Zabiłem ich przez ciebie, pieprzony frajerze! Czemu mi nie powiedziałeś?!

Skulił się, jak ja kiedyś. Czy w takim razie byłem od niego lepszy? Przejechałem ręką po włosach.

– Czemu?! – Uderzyłem pięścią w stół.

– To by niczego nie zmieniło – powiedział cicho.

Strzeliłem mu z liścia w pysk. Zamrugał zaskoczony, ale za chwilę już kontynuował:

– Nie wiem, jak to nazwać… To musi być jakiś rodzaj klątwy. Kiedyś… – Wciągnął powietrze – Pamięć o nich niszczyła noc. Przestawali istnieć. O ludziach zmarłych za dnia, zapominano ze wschodem gwiazd. Postacie historyczne? Historię piszą zwycięzcy, którzy zawarli pakt z demonami. Groby? Litery ścierały się przez noc, a cmentarze zarastały coraz bardziej, bo nikt nie pamiętał, do kogo ma iść. Nekrologi? A mało jest Janów Kowalskich? To była prawdziwa śmierć, ta którą niosły gwiazdy i noc, pustka w sercu po ukochanych. Zapomnienie, które pozwalało wielu na włożenie między bajki gwiazd, które spływały krwią. Prawdziwa śmierć, nie ustanie funkcji życiowych, a zapomnienie na zawsze. Już nie wiem, czy to było gorsze… Zanim… 

– Zanim?

– Zanim twój dziadek nie wyszarpnął tej władzy gwiazdom i nocy.

Kolana mi zmiękły. Oparłem się o ścianę. Ojciec wlepił wzrok w rozbite szkło.

– Nie wiem… – szepnął. – Nie mam pojęcia jakich bogów i demonów wezwał, ale wydarł gwiazdom i nocy śmierć. Najcenniejsze, co miały.

– Dlaczego? – Nie sądziłem, że mnie usłyszał.

– Myślał, że tak zniszczy śmierć, ocali od zapomnienia. – Przełknął ślinę.

– I co było dalej? – Nie chciałem znać odpowiedzi na to pytanie, ale musiałem.

– Przeklęły jego krew, każdego potomka. Skoro nie mogły władać śmiercią, zapragnęły miłości. Z jakąkolwiek myślą poświęconą ukochanej istocie pod nocnym niebem, gwiazdy wydzierały jej duszę i jej miłość.

– Ale… ale… wydzierając duszę, ciągle władały śmiercią.

Pokręcił głową i wykrzywił usta w gorzkim uśmiechu.

– Ach, to coś zupełnie innego. Kiedyś zapominano. Z dnia na dzień. Teraz wspomnienia odchodzą z czasem. Ale nie w naszej rodzinie. Rozumiesz? – Przyszpilił mnie spojrzeniem. – My pamiętamy tych, którzy odeszli, bo ich kochaliśmy. Na zawsze. I nie wiem, co jest gorsze. 

Coś wilgotnego spłynęło po moim policzku. Poczułem słony smak na wargach.

– A ty? Gdzie ty byłeś w tym wszystkim, tato?

Uniósł głowę. Coś zamigotało w jego ciemnoniebieskich oczach.

– Ja? Nie przejmuj się mną. Nie chciałem, żebyś żył jak ja. Chciałem, żebyś kochał, mimo wszystko, a miłość wymaga poświęceń, które nie zawsze uszczęśliwiają.

Kiwnąłem głową. Jeden raz przyznałem mu rację.

Leżąc na łóżku i rozpościerając ramiona, ostatni raz spojrzałem na rozgwieżdżone niebo.

Pomyślałem o całym swoim życiu. Mignęła mi żółta sukienka mamy, którą zakładała na święta. Poczułem miękkie futro Reksa, jakby skulił się tuż przy mnie. Gromki śmiech Marcina w odpowiedzi na bezczelny żart. Błyszczące oczy Natalki. Jej serce, bijące tuż przy moim. Suche dłonie dziadka i słowa wsparcia, których udzielał mi przez całe życie.

Roziskrzoną noc przecięła srebrna wstęga. Zamknąłem oczy. 

Chciałem pokochać życie.

I oddać swoją miłość gwiazdom.

Koniec

Komentarze

Niezły pomysł na klątwę. Misie.

Zastanawiam się tylko, skąd chłopak wiedział, że ojciec wie… OK, były przesłanki.

Kurczę, na ich miejscu latałabym od bieguna do bieguna albo zamieszkała w metrze.

Babska logika rządzi!

Bardzo smutna to historia. Skoro ojciec czynił wszystko, by syn nie poznał miłości, to znaczy, że go kochał nad życie – taka drobna niekonsekwencja, która nie zakłócała przyjemności z czytania.

były uwalone błotem – uwalane

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Finklo, cieszę się niezmiernie, że się podobało :)

Powinni tak zrobić, ale chyba, kiedy tylko wpadali na taki pomysł, zapominali na co to komu ;) A syn czekał, aż ojciec coś powie, raczej liczył, że on wie, aniżeli był tego pewien.

I dziękuję bardzo za bibliotekę :)

 

Bemik, potraktowałam to jako takie poświęcenie, ofiarę, którą musieli ponieść i syn, i ojciec, ale rzeczywiście mogło wyjść niezręcznie :)

Jednak cieszę się, że mimo tego się podobało i również bardzo dziękuję za bibliotekę :)

Klątwy ostatnio rządzą. Ale skoro Reinee betował…

 

Jest trochę pułapek:

– to ojciec nie kochał matki? Czy chodzi o to, że nie mógł jej kochać nocą? Ale synowi nie okazywał miłości też w dzień.

– nie jest jasne, czy klątwa w ogóle działa pomiędzy samymi jej nosicielami. Ojciec szczędził synowi miłości, żeby go chronić, ale wnuk z dziadkiem mieli całkiem dobry układ.

 

Nieco zbyt pokręcona narracja w rozdziale z Marcinem.

Kilka zdań o dziwnej budowie np.: Nie nawet tak samotna.

Zdjęty nie wiadomo jakim uczuciem, bo na pewno nie, obcą mu zresztą, litością, zaproponował mi szluga. -liczba koniecznych przecinków wskazuje na przekombinowanie.

Dziwaczny opis krwawienia śródczaszkowego.

 

Ale tak w ogóle, to całkiem fajne; od czasów “Lete” duży postęp. 

Dobrze się czytało. Niezły pomysł. Całość logiczna i spójna. Parę potknięć, np: ktoś opowiada komplementy – zazwyczaj się je mówi, można też kogoś nimi obrzucać ;) Więcej przewin nie pamiętam. Należy się klik.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Cobold, gdyby kochał matkę i pomyślał o niej w gwiezdną noc – umarłaby, więc skoro ją kochał, to musiał przestać, ale z drugiej strony nie chciałam opisywać tej relacji w opowiadaniu. Ojciec Tomka radził sobie z klątwą w ten sposób, że wszystkich odpychał. Natomiast dziadek żył zwyczajnie. Prezentowali odmienne podejście, ale obaj uznali, że miłość warta jest poświęceń :) Ojciec się jej wyrzekł, a dziadek – pielęgnował.

Poprawiłam to zdanie, ale tego z litością już jakoś nie potrafiłam ugryźć. Wiem, że przekombinowane, ale mam nadzieję, że idzie zrozumieć ;)

 Dzięki za wizytę, cieszę się, że się podobało i widzisz postępy :)

 

Fleurdelacour, poprawiłam te komplementy :)

Cieszę się, że się podobało i bardzo dziękuję za bibliotekę :)

Cisza(+,) w której brakowało psiego szczekania.

 

i parsknąłem, tak, że resztki ← o jeden przecinek za dużo. Zależy, jak chcesz zaakcentować, tak ten przecinek wyrzuć. Czy to ma być parsknąłem tak, że – czy parsknąłem, tak że?

 

Dziewczyna, z najbardziej niesamowitymi oczami na świecie, spojrzała na mnie z wdzięcznością

 

Nigdy nie kochasz(+,) chciałem wykrzyczeć mu w twarz(+.), zZamiast tego wyszeptałem:

 

Dobrze i ładnie napisane, pięknie domknięte, ale niestety we mnie nie wzbudziło dobrych odczuć. Zapewne przez to, że zidentyfikowałam się z bohaterem. Rodzic, pies, przyjaciel i poczucie winy. Znajome. Można to pewnie uznać za zaletę, a nie mankament, przemawiający za autentycznością odczuć i myśli bohatera. Ale nie chcę już tego analizować. Klikam i znikam ;)

 

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dziękuję za poprawki i bibliotekę, Naz :)

Cieszę się na Twoje miłe słowa. Przykro mi, że tekst przywołał smutne wspomnienia :(

 

Opowiadanie napisane dość chropawo, jednak skłamałbym pisząc, że nie urzekło.

Czułem ten bezkres gwiazd, to piękno, a zarazem i ohydę uczuć bohatera, który nie znając prawdy zrzuca winę na ojca. W finale przekonująco prowadziłaś klątwę i udanie zamknęłaś opowieść.

Podobał mi się kontrast między zachowaniem bohatera, tymi wszystkimi przekleństwami czy postacią Marcina, a snującymi się w tle uczuciami. Trafiały się też piękne zdania, chociażby to:

Pławiłem się w bezkresie, żebrząc o kroplę niezliczoności, która popłynie przez ścięte chłodem śmierci żyły.

Wspaniałe w swej poetyckości <3

 

Warsztatowo nieźle, choć widać momentami niezręczność w konstruowaniu zdań, trochę siękozy, czasami zbyt dużo zaimków… Wydaje mi się też, że stawiasz zbyt wiele przecinków, ale w sumie specem w tej kwestii nie jestem.

Heh, no i ten Reks… Długo chyba nad imieniem dla psa nie myślałaś, co, Lenah? ;D

 

Stempel jakości stawiam z przyjemnością :)

 

Tyle ode mnie, na koniec drobna lista potknięć wszelakich:

Przestąpił o krok w moim kierunku.

A nie “postąpił”? Count w życiu nie czytał takiej konstrukcji, przestąpić można na przykład czyjeś martwe ciało :P

Mocne ręce zacisnęły się na mojej koszulce i odwróciły mnie w drugą stronę.

Przykład zbyt wielu zaimków. Podobnych przypadków jest jednak niewiele :)

Ojciec mruknął coś, co pewnie miało być przywitaniem i dalej stukał w klawisze

“powitaniem”? Choć może to kwestia subiektywna i w ten sposób również można – w takim razie zostaw jak jest ;)

Zamawiałem dokładkę, gdy do środka wparował nieciekawy typ.

Dokładka w McDonaldzie? :D Ubawne :D Chyba raczej – drugą porcję ;)

Szarą, poplamioną bluzę miał niedbale zarzuconą na koszulę, która przed wrzuceniem do psiego pyska[-,] mogła uchodzić

Zbędny przecinek

Rozpędzony samochód wjechał prosto na niego z piskiem opon.

Proponowałbym: “w niego”. No chyba że Marcin położył się na jezdni, wtedy pasuje ;)

Śmieje się, tym chorobliwie zaraźliwym chichotem, zapowietrzając jak nienormalna,

“zapowietrzając się”. Wtedy zdubluje Ci się “się” z tym na początku zdania, ale cóż… nie wszystko można w życiu mieć, Lenah ;P

Codziennie… każdego pieprzonego dnia o marzyłem o niej.

Może jestem niedouczony, ale nie powinno być z wielkiej litery? Jeśli nie ogarniam zasad, to śmiało mnie wyśmiej :)

Wejrzałem na niebo usiane gwiazdami.

“w niebo”. Albo: “Spojrzałem na niebo”.

Oblizał spierzchnięte wargi. Ile nie pił, że mu usta uschły, dziesięć minut?

Hehe, może jednak wyschłe? Wyobraziłem sobie uschłe wargi, wyglądały cudownie w swej zszarzałej łamliwości, ale chyba nie o to Ci chodziło ;P

Pokręcił głową, otwierał usta, ale wyrwałem mu szklankę z rąk i rzuciłem nią o ziemię.

Psst! O “podłogę”, bo Reg się zeźli ;)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Mam mieszane uczucia. Z jednej strony pamiętam “Lete”, które wybitne nie było. Ten tekst jest co najmniej o klasę lepszy. Więc wypadałoby pochwalić za dokonany postęp. Zatem chwalę. Widać, że korzystasz z rad; wspierasz się betującymi. Jest sporo ładnych zdań. A jeszcze więcej zdań, w których widać pomysł, ale jednocześnie przebłyskują niedoskonałości. 

Wyłem i ryczałem, aż zdarłem sobie gardło. Nie przejmowałem się, czy ojciec to słyszał. Tak jak i jego nie obchodziło, czy płakałem. Tak jak mnie nie obchodził stukot lodu o ścianki szklanki i przesuwanie pustych butelek po biurku.

Np. w tym fragmencie tkwi potencjał. Ale najpierw nie przejmuje się syn, potem piłeczka nieprzejmowania się leci do ojca, a potem wraca do syna. Takie niedopracowane to. A co się chwali? A choćby ten stukot lodu i przesuwanie pustych butelek. Sens jest jasny: ojciec pije. Ale napisałaś to tak, że ładnie pasuje do zasady “pokazuj, nie opisuj” :)

Wrażenie robią też na mnie podjęte tematy. Kojarzą mi się z własnym tekstem, bo to też obyczajówka z fantastyką. Są emocje. Za to duży plus – niezależnie, czy grasz na emocjach świadomie, czy instynktownie. 

No ale z drugiej strony… Z drugiej strony widać, że jakiś tam dryg do pisania masz ;) Więc co tu chwalić, odwołując się do wcześniejszych, mniej udanych dzieł? Trzeba iść do przodu! A więc czas na krytykę. 

Pierwszy zarzut to chaos. (Jednak się jeszcze odwołam do “Lete” – chaos też był tam obecny). Nie do końca rozumiem choćby rozwiązanie, ale chyba nawet wolałbym go nie rozumieć, kwestia subiektywna. Ale często gubisz się w retrospekcjach, przyspieszaniu akcji. 

Zaśmiałem się, no i to był początek.

[…]

Rozpędzony samochód wjechał prosto na niego z piskiem opon. 

Tutaj kompletnie nie łapię. To był początek przyjaźni, która trwała jeden dzień? I to ta wielka przyjaźń? Nie zdążyłem zdać sobie sprawy z jej istnienia, a ty już zabiłaś bohatera… Z czytelnikiem to trzeba subtelnie. Jak z idiotą, ale tak, żeby się nie zorientował :D To tak półżartem. 

Przeskoki akcji dziwnie korespondują ze stylem pisania. Na początku spodziewałem się tekstu z punktu widzenia dziecka, bo niczym nie zasugerowałaś, że opowiada to dorosły. Potem nagle wjeżdżają “kurwy” i inne takie, co mi tutaj zgrzyta. Poza tym niekonsekwentnie stosujesz kolokwializmy, powiedzonka itp. A potem dokładasz jakieś metafory, poetyckość. Wulgarność i wrażliwość można połączyć, ale u Ciebie wyszło nierówno. Do dopracowania: konsekwentny styl. 

Miałem tam jeszcze parę innych, bardziej szczegółowych uwag, ale powylatywały mi z głowy… Jak się coś przypomni, to wrócę. 

Ale jeszcze dwie rzeczy: po pierwsze – co “srebrnego” lśni w oczach? (Count, jeśli to czytasz – jakieś skojarzenie ze srebrem w oczach? :D)

Po drugie – podoba mi zakończenie. 

Zamknąłem oczy. 

Chciałem pokochać życie.

Spodziewałbym się tutaj raczej czasu teraźniejszego, traktując resztę tekstu jako wspomnienie życia.  Dotarlibyśmy wraz z narratorem do chwili, w której się znajduje i na tym byśmy poprzestali. Czas przeszły zmienia jednak ten wydźwięk, sugerując, że było jakieś później. Takie zakończenie wydaje mi się lepsze, bardziej otwarte. Możliwe, że to nadinterpretacja i po prostu trzymałaś się konsekwentnie czasów :)

Podsumowując: podobało mi się, ale to taki bardzo nieoszlifowany diament. 

 

EDIT: No i przeglądając komentarz Counta, przypomniało mi się: dlaczego wybrałaś najprostsze możliwe imię dla psa?! Poza tym postać łobuziaka-Marcina też wydaje mi się mocno stereotypowa, wiesz, ten numer z podrywaniem blondynki…

A owo poetyckie zdanie też rzuciło mi się w oczy :)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Count, dziękuję bardzo za poprawki i bibliotekę :) Cieszę się, że się podobało. Obiecuję popracować nad przejrzystością zdań.

 

Fun, dziękuję za wizytę i rady, i cieszę się, że mówisz o postępach :) Przyznaję, że niektóre zdania rzeczywiście są trochę niezręczne, ale będę nad tym pracować :)

Na razie zostawiłam końcówkę. Chociaż w przypadku czasu chciałam być konsekwentna :D Ale zastanowię się jeszcze, bo Twoja koncepcja również mi się podoba.

 

Co do imienia psa – to taki osobisty wtręt. Moi dziadkowie mieli Reksa, a że ja nigdy sama psa nie miałam – to byłam z nim bardzo związana. Ale będę pamiętać na przyszłość o oryginalniejszych imionach.

Hmm. A ja przeglądając komentarz Funa przypomniałem sobie, czego nie zawarłem w swoim. Krytyki. A to źle, bo i jest co krytykować, choć trudno mi to ładnie ubrać w słowa. ;)

Ten chaos narracyjny, o którym pisał Fun, to jednak dobry trop. Powinnaś lepiej poukładać sobie opowieść, bo przekazujesz ją nie do końca logicznie. Kwestia Marcina to dobry przykład.

Kreacja bohatera też trochę szwankuje. Rozumiem, że klątwa wymagała pewnej bierności i bezradności z jego strony, jednak dużo lepiej w tekście wypadł tatuś, na którego wszak poświęciłaś znacznie mniej znaków… Lepszy bohater = lepszy dramat = większe wrażenie na czytelniku, więc dbaj o to, Lenah ;D

Tutaj brzmi to może jak czepialstwo z mojej strony, jest też mocno subiektywne, ale w opowiadaniu tkwi potencjał, więc chyba warto ponarzekać zbyt wiele niż za mało ;)

 

Fun – co do pytanie, hmm… Zaćma? :D Bidula nie taki stary jeszcze, ale genów nie oszukasz!

A tak serio, to łza błyszcząca w świetle gwiazd. Wykrzesaj z siebie choć trochę romantyzmu, no! ;P

 

E: Ooo, Lenah! W porównaniu z Lete znacznie poprawiłaś się pod względem fabularnym, więc z zainteresowaniem będę śledził Twoje przyszłe poczynania. Tak trzymaj!

A, jeszcze zapomniałem pochwalić tytuł. Ładny. Przekonuje mnie :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Opowiadanie, jakkolwiek nieźle się czytało, wydało mi się dość mętne. Choć czułam, że poszczególne wypadki są rozdzielone czasem, to jednocześnie nie byłam pewna, czy aby na pewno dobrze je odczytuję – np. nie zauważyłam kiedy bohater poczuł więź z niechlujnym chłopakiem, który go pobił. Czy z uczucia do Natalii zdał sobie sprawę dopiero w chwili, gdy podeszła do samochodu?

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia, ale cieszę się, Lenah, że piszesz coraz lepiej. ;-)

 

Po­czu­łem po­czci­wy, psi za­pach jesz­cze zanim nie wy­ko­rzy­stał mojej nie­uwa­gi i nie po­li­zał szorst­kim ję­zy­kiem po twa­rzy. – Dość nieczytelne to zdanie.

Może: Po­czu­łem po­czci­wy, psi za­pach jesz­cze zanim wy­ko­rzy­stał moją nie­uwagę i po­li­zał szorst­kim ję­zy­kiem po twa­rzy.

 

Po­gła­ska­łem go za uchem, za­nu­rza­jąc dłoń w jego mięk­kiej, dłu­giej sier­ści. Ostroż­nie wzią­łem go na ręce… – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

bluzę miał nie­dba­le za­rzu­co­ną na ko­szu­lę, która przed wrzu­ce­niem do psie­go pyska… – Powtórzenie.

 

Więk­szość wy­ty­ka­ła go pal­ca­mi ze śmie­chem. – Przez moment zastanawiałam się, co to są palce ze śmiechem. ;-)

Może: Więk­szość, śmiejąc się, wy­ty­ka­ła go pal­ca­mi.

 

i budzi się, strzy­ka­jąc krę­go­słu­pem… – Jak strzyka się kręgosłupem?

 

ocza­mi, które wy­ry­łem w pa­mię­ci, odkąd ją zo­ba­czy­łem. – …ocza­mi, które wy­ry­łem w pa­mię­ci, kiedy ją zo­ba­czy­łem.

 

Nie mam po­ję­cia ja­kich bogów i de­mo­ny we­zwał… – Nie mam po­ję­cia ja­kich bogów i de­mo­nów we­zwał

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No proszę, biblioteka! ;)

Cieszę się, że moje ględzenie Cię nie zraziło, lenah.

Pomysł na klątwę jest faktycznie ciekawy; będę śledzić, co takiego wymyślisz w kolejnych tekstach.

Count, dziękuję, że chciało Ci się jeszcze raz zawitać i dopisać coś o opowiadaniu. Słowa krytyki są bardzo cenne :) Szczególnie, że tak dużo osób mówi o tym chaosie. Zdecydowanie powinnam nad tym popracować.

Jak przejrzałam tekst, to rzeczywiście muszę przyznać, że trochę zbagatelizowałam główną postać.

 

Reg, dziękuję bardzo za wizytę i komentarz. Poprawki naniosłam. Cieszę się, że czytało się nieźle. Co do mętności i ogólnego wykonania – będę pracować :)

 

MrBrightside, oczywiście, że nie zraziło, a wręcz było bardzo pomocne. Dzięki za komentarz :)

Kilka dni nie miałem czasu nic czytać na stronie, dziś przeglądam tytuły i co widzę? Opowiadanie już w bibliotece. Oby tak dalej, lenah, szkoda tylko, że sam nie zdążyłem kliknąć :) Moją opinię na temat tekstu znasz, mogę więc tylko dodać, że ostateczna wersja klątwy zdecydowanie najlepsza – nie tylko spójna, ale też najbardziej przemawiająca do wyobraźni. 

Dziękuję bardzo, że chciało się Tobie jeszcze wpaść i skomentować:)

Cieszę się bardzo, że się podoba :)

Dużo tu naprawdę niezłych fragmentów. Opisy uczuć i zachowań bohatera po stracie bliskiej osoby są bardzo wzruszające. Masz pomysł na wiele zdań i piszesz bardzo błyskotliwie.

Poruszasz takie tematy jak: klątwa rodzinna, wielkie siły nią rządzące, walka i niemoc. Bardzo poetycko to wszystko ujmujesz. Poza pięknem, jakie niesie Twój styl, są też uogólnienia, które nie do końca mnie satysfakcjonują (rola gwiazd, walka dziadka). Być może dlatego im bliżej byłem końca tekstu, tym bardziej gasł mój entuzjazm w odkrywaniu historii.

 

Reakcja ojca po spoliczkowaniu powinna być mniej stonowana, zgrzytnęło mi, że tak łatwo przeszedł nad tym do porządku dziennego. Natomiast nastrój głównego bohatera, podczas finalnej rozmowy, bardziej stopniowałbym. Gdy już mu wywaliło korki, zaczyna on z “wysokiego C” i na końcu brak mu tchu (wrzeszczy, wali pięścią, policzkuje przez kilka akapitów).

 

Poza tym gratulacje, dużo tu włożyłaś serca i prawdziwych, niekłamanych uczuć. Lubię taką szczerość u pisarzy.

 

Dziękuję bardzo za komentarz i wizytę, Nimrodzie :)

 

Cieszę się,  że tak wiele rzeczy się Tobie spodobało:) 

Dziękuję za rady, bo są bardzo cenne. Szczególnie,  że piszę chaotycznie i wskazanie, co dokładniej powinnam poprawić,  bardzo pomaga. A co do rozmowy z ojcem – to chciałam to wszystko jak najdramatyczniej przekazać i rzeczywiście mogłam przekombinowac ;)

Bardzo uczuciowe… Nie jest to może arcydzieło, ale całkiem przyjemny tekst, napisany ładnie, spójnie i zrozumiale. Łezka się nie zakręciła w oku, ale coś w sercu drgnęło. Tak trzymaj :)

Precz z sygnaturkami.

Dziękuję bardzo za wizytę i komentarz :) Miło mi, że się Tobie spodobało :)

Smutne… zachciało mi się płakać … Bardzo dobry tekst.

Dziękuję za wizytę i cieszę się,  że tekst się spodobał  :)

Szarą, poplamioną bluzę miał niedbale zarzuconą na koszulę, która przed wsadzeniem do psiego pyska mogła uchodzić w jego mniemaniu za elegancką, a spodnie, szurające o podłogę, były uwalane błotem.

Niepotrzebnie długie zdanie. Fragment o spodniach spokojnie mógłby być następnym.

Czułem, jak kącik ust podjeżdża mi do góry.

Używasz tego sformułowania drugi raz z rzędu, troszkę razi.

Coś srebrnego zamigotało w jego ciemnoniebieskich oczach.

j.w.

 

– Nie wiem, jak to nazwać… To musi być jakiś rodzaj klątwy.

Od tego momentu przez kilka następnych akapitów tekst trochę przestał mi się podobać. Po pierwsze, styl wypowiedzi ojca w jakiś sposób się zmienia i cała następna część dialogu wychodzi nienaturalnie, po drugie bohaterowie mówią dokładnie to, czego czytelnik się musi dowiedzieć.

Ale nie licząc tego bardzo mi się podobało. Seria śmierci skończyła się dokładnie wtedy, kiedy zaczęłaby być nudna i przewidywalna, gdyby trwała dalej. Emocje bohatera przekazałaś bardzo przekonująco, obrazowo i naturalnie, bez ocierania się o pretensjonalność. Sama końcówka wraca do poziomu reszty tekstu, infodumpowy dialog, który defacto wprowadza wątek fantastyczny, jest, moim zdaniem, najsłabszym elementem. Mimo to, bardzo nastrojowy [może nawet nastrajający] tekst z dobrym pomysłem i równie dobrym wykonaniem.

No nieźle.

O, Skoneczny, właśnie miałam komentować Demona i jego chłopca, więc mi trochę pokrzyżowałeś plany :D Ale co się odwlecze, to nie uciecze, a ja w istocie bardzo się cieszę, że ktoś jeszcze tu zawitał i nawet mu się podobało, a jakby tego było mało, to jeszcze zostawił taki ładny komentarz :)

 

Poprawki poprawiłam, podziękować jeszcze nie podziękowałam, więc: dziękuję! :)

Ciekawy i sprawnie napisany tekst. Rzadko spotykane zjawisko na tym portalu – dynamicznie poprowadzona fabuła, intrygująca, wciągająca w lekturę. Byłoby jeszcze lepiej, gdyby zdecydować się na dokonanie niewielkich skrótów. Wtedy akcja – w sensie toku przedstawianych zdarzeń – byłaby jeszcze bardziej interesująca. Ale to nie umniejsza ogólnego, więcej niż  pozytywnego wrażenia. Czytałem z dużym zainteresowaniem.

Ciekawe opowiadanie, więcej niż dobre wykonanie.

Pozdrówka.

Dziękuję bardzo za komentarz, Rogerze, i cieszę się ogromnie, że się spodobało  :)

Sporo tekstów publikuje się na portalu i jakoś tak przeoczyłem to opowiadanie. Sorry, następnym razem nie popełnię tego błędu.

Gdyby dopracować ten tekst, nieco skrócić, jeszcze bardziej zdynamizować, byłby to, jak dla mnie, tekst “piórkowy”. No, ale zawsze jest tak, że po napisaniu i opublikowaniu  czytelnicy dostrzegają, że pewne fragmenty można było było ująć lepiej… 

Czekam na następną publikację.

Pozdrawiam. 

Teraz to już w ogóle mi miło! :) Będę pamiętać na przyszłość o dynamizowaniu akcji, chociaż przyznam, że na tym gruncie nie czuję się najpewniej ;) 

A następne opowiadanie niedługo wstawiam, więc sympatycznie, że chcesz przeczytać :)

Witam serdecznie!

 

 “Strzeliłem mu z liścia w pysk. Zamrugał zaskoczony, ale za chwilę już kontynuował”.

Zdanie o strzeleniu w pysk bardziej pasuje mi do prozy Bukowskiego niż do romantycznej, poetyckiej opowieści o klątwie. Opowiadanie zaciekawiało mnie stopniowo, z akapitu na akapit, coraz bardziej, jednak zatrzymałem się na tym właśnie zdaniu, które kompletnie wytrąciło mnie z toku czytania. 

Ogólnie rzecz biorąc, wspaniała opowieść. Od chwili wejścia bohatera do pokoju dziadka rodzi się strach. Sam pomysł oceniam bardzo wysoko, podobnie jak wykonanie. Mam tylko problem z kilkoma ostrymi wulgaryzmami, które wydawały mi się nie być odpowiednio wkomponowane w klimat.

Pozdrawiam!

I ja witam, dobry wieczór, co kto woli i za komentarz podziękowania  :)

Bardzo mi miło słyszeć takie pochlebne słowa :) 

Uwagę wezmę sobie do serca i postaram się na przyszłość lepiej wplatać wulgaryzmy i tym podobne “ozdobniki “, bo, przyznam, przełamywać konwencję lubię:) 

Hej!

Też lubię deptać po piętach konwencji i przyznam, sam mam problem gdzie, w którym miejscu umieścić odpowiedni wulgaryzm. Z tego co zaobserwowałem, najciekawsze efekty są dziełem spontaniczności. Często im dłużej rozmyślam nad zdaniem, tym gorzej wychodzi. 

Od razu uprzedzam, że sam nie jestem mistrzem w tym temacie. 

Lenah, nie gniewaj się, długo to w sobie dusiłem, ale skoro już zeszło na wulgaryzmy…

Przeczytaj sobie, proszę, dwa ostatnie słowa tytułu. Pomyśl o Sapkowskim, albo choćby o Reju… I zastanów, czy nie lepsze by było np. “… pokocham życie” ;)

O kurczę, Coboldzie dziękuję za czujność i że wydusiłeś z siebie to spostrzeżenie, bo rzeczywiście niezręcznie to wygląda :D Już poprawiam :)

;~]

Hmmm. Nie wiem, o co chodzi, ale jest różnica między “żyć” i “rzyć”.

Babska logika rządzi!

Finklo, spróbuj polecić komuś tytuł na głos… :D

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Aaaa, na głos… Hmmm, ja jestem wzrokowcem, o tym nie pomyślałam. :-)

Babska logika rządzi!

Przesadziłaś, lenah! Łzy mi poleciały;)

Bardzo dobre opowiadanie, proste ludzkie sprawy podane w taki sposób, że wcale nie jest prosto i oczywiście. Jest napięcie, jest tajemnica, jest dynamika. I nie ma zadęcia. Udało się opowiadanie;)

Ojej, ale mi miło to słyszeć  :) Dziękuję bardzo :)

Bardzo ładne, poruszające.

Łzy nie poleciały, ale to dlatego, że ze mnie zimny drań, hehe. 

Ale coś tam w środku poczułem. 

Wszyscy kiedyś spotkamy się pod jakimś memem.

Dzięki! Cieszę się,  że się spodobało,  nawet jeśli obeszło się bez łez :D

Nowa Fantastyka