- Opowiadanie: mcharazka - Błękitny Ptak, Rozdział 1 (Powrót)

Błękitny Ptak, Rozdział 1 (Powrót)

Jest to odrobinę ocenzurowana wersja czegoś, co mam nadzieje stanie się w przyszłości godną tej nazwy powieścią fantasy. Postarałem się dotychczasowe efekty mojej pracy podzielić na części z racji tego, że raczej nikt nie zechce czytać połowy książki na raz. Mile widziana krytyka, porady i rzecz jasna odrobinka wyrozumiałości.

Tytuł został wymyślony na poczekaniu, dlatego prawdopodobnie ulegnie zmianie.

Pisanie było moim marzeniem odkąd pamiętam. Już w podstawówce publikowałem w szkolnej gazetce. Tę serię opowiadań, która obecnie przekształciła się w zalążek książki, piszę od +/- 2011 roku z długimi jednak przerwami. Ostatnio z przyczyn osobistych nie mogłem kontynuować głównego wątku, dlatego postanowiłem wrzucić to tutaj, licząc na przypływ chęci (choć i tak będę musiał zaspokoić kilkuletni głód książkowy). Bez dalszej zbędnej gadaniny... zapraszam do lektury.

Oceny

Błękitny Ptak, Rozdział 1 (Powrót)

– Cholera, potwór! To jest straszne – powiedział Mesen, rozglądając się przerażonym wzrokiem po wnętrzu mieszkania, do którego został wezwany. Podłoga, sufit i ściany były dosłownie zbryzgane krwią. Na podłodze leżały dwa ciała. Były poćwiartowane. Z trzeciego nie zostało nic poza częściowo zmiażdżoną głową z wybałuszonymi, przekrwionymi ślepiami. Żadnego nie dało się naocznie zidentyfikować.

– Kto mógł zrobić coś takiego? – jęknął policjant.

– Nie wiem – odparła Helessa – ale na pewno nikt normalny. Bo w końcu kto normalny napada na spokojną rodzinę, matkę z dwójką dzieci i ich morduje? Psychopata, nie ma innej odpowiedzi.

– Ech… Hel, muszę wyjść zapalić i zadzwonić.

– Do kogo?

– Nieważne – odparł i ruszył do drzwi. Otworzywszy je i rzucił przez ramię – do znajomego.

Helessa wydała rozkazy i podeszła do szeroko otwartego okna. Musiała lawirować, żeby nie zacierać śladów i tym samym nie utrudniać śledztwa.

– Po prostu zmasakrowani. Po jednym tylko głowa została. Kto mógł zrobić coś takiego? – mówił rozgoryczony komisarz. Zamilkł. Helessa domyśliła się, że słucha. Od razu pomyślała, jaka kara może ją czekać za to, że ona sama podsłuchuje swojego przełożonego. Z rozmyślań wyrwał ją głos Mesena.

– Tak, sprawdź czy z jakiegoś psychiatryka nie uciekł psychol o randze zagrożenia czy jak oni to tam nazywają typu „Psychol, który ćwiartuje ludzi i gniecie ich głowy”. Nie, nie robię sobie jaj… Tak. Nie, nie musisz przyjeżdżać. Dzwoń, jak coś znajdziesz. No jasne, czekam. – Odstawił komórkę od ucha. W tej samej chwili policjantka odskoczyła od okna jak oparzona.

– Helessa!!! – Doszedł ją krzyk komisarza.

Serce zaczęło walić jej jak oszalałe. Czyżby ją zauważył?

Nie zdążyła się zastanowić, gdyż drzwi rozwarły się gwałtownie. Jej przełożony stał w nich, ale nie wchodził.

– Jedziemy. – Rzucił do niej przelotem po czym odezwał się do „specjalistów od zbierania próbek, dowodów i innych takich”, jak powszechnie nazywano ich w jego fachu– Jeśli coś znajdziecie, dzwonić. „Coś” – zaznaczył – nie znaczy cokolwiek. Proszę nie powiadamiać mnie o znalezionych pod sofą śmierdzących skarpetach z dziurą na pięcie. To ma być coś poważnego… coś, co może pomóc w śledztwie. Rozumiemy się?

– Tak, sir! – odparli chórkiem stażyści i zasalutowali.

– Idziemy, Hel – rzucił i odwrócił się.

– Tak jest, szefie!

Przeszli przez podwórze i wsiedli do mercedesa klasy S komisarza Mesena.

– Boże – jęknął komisarz przecierając dłonią twarz – co się z tym światem dzieje, Helesso? Ach, pieprzyć to. Jedziemy spisać protokół.

 

***

 

 

– Dobrze, że pociągi są ciche… – Pomyślał Hash. Siedział w przedziale sam, jeśliby nie liczyć tej ładnej, milczącej, wpatrzonej w okno dziewczyny o całkiem przyzwoitej figurze, jak to krytycznie ocenił chłopak. Dodatkowo jego uwagę przykuły zaplecione w gruby warkocz, z pewnością farbowane niebieskie włosy.

– Dobrze, że nikt nie sprawdza biletów. Mam dzisiaj szczęście. – Rozmyślał dalej Hash. Gdy uciekał z domu, wiedział, że nie będzie łatwo. Życie nic a nic go nie zaskoczyło. Tak w każdym razie uważał, ale tylko do czasu, gdy skończyły mu się pieniądze. Teraz co prawda był już przyzwyczajony do ciągłego braku gotówki, ale po raz pierwszy podróżował pociągiem bez biletu.

– O! Poruszyła się. – Zauważył Hash. – Aj, zahaczyła mnie tylko wzrokiem. Szkoda… A może po prostu do niej zagadasz, durniu? – pomyślał i od razu wprowadził tę myśl w czyn. Wstał i ruszył wzdłuż przedziału. Zatrzymał się przy miejscu, które zajmowała. Spojrzała na niego niesamowicie niebieskimi oczyma.

– Jej oczy są niczym smutna, granatowa toń – pomyślał chłopak, podziwiając swoje wspaniałe zdolności poetyckie. Zauważył jednak coś jeszcze. Dziewczyna, która w pierwszej chwili wyglądała na zaciekawioną, patrzyła teraz bez nawet odrobinki przyjaźni… ani litości.

Poczuł nagły, silny ucisk w płucach.. Zaczął ciężko oddychać, ale musiał się odezwać, żeby nie zrobić z siebie błazna.

– Cz-cześć – sapnął. Dziewczyna otworzyła szeroko oczy, a usta jeszcze szerzej. Wyraz jej spojrzenia zmienił się radykalnie. Widać w nim było wielkie, głębokie zaskoczenie. I delikatną radość. Uczucie duszności i ucisku w płucach zniknęło.

Wow, teraz to dopiero pięknie wygląda! – Pomyślał. Niebieskowłosa nie odezwała się ani słowem. Nawet się nie poruszyła. Pociąg pędził, a czas powoli mijał.

– Mogę usiąść? – zapytał. W odpowiedzi skinęła głową, przesunęła się, poklepała siedzenie i ponownie odwróciła się do okna. Usiadł obok niej.

– Jak się nazywasz? Ja jestem Hash.

Nie odpowiedziała.

– Hmm, jesteś niemową? – Pytanie było dość niezręczne, ale chyba potrzebne. Gdy je zadał, zdał sobie też sprawę, jak bardzo głupie.

W odpowiedzi pokręciła głową.

– Mhm, to dobrze. Dokąd jedzie ten pociąg?

Nie usłyszał odpowiedzi. Usłyszał z kolei co innego. Otwierane drzwi, a następnie gruby głos, dobywający się z ust równie grubego mężczyzny w niebieskim mundurze:

– Dzień dobry! Bileciki proszę.

Hash wzdrygnął się. Dziewczyna odwróciła się agresywnie do konduktora.

Po mnie – Pomyślał chłopak. – Już po mnie, zgarnie mnie i wsadzi pies jeden wie gdzie!

-No, szybciutko, szybciu… oj… – Doszedł ich głos uciekających zbędnych

gazów. – Oj, przepraszam. – Stęknął zawstydzony mężczyzna, sapnął i wybiegł z przedziału.

– Dziwne, nie? – zagadnął Hash. – Wiec jak ci było na imię? – Spróbował jeszcze raz.

Nic się nie zmieniło. Nie usłyszał odpowiedzi.

– Dobra, rozumiem – powiedział, wstając, po czym otrzepał się ostentacyjnie i dodał – nie chcesz rozmawiać. – Już miał odejść, gdy dziewczyna złapała go za rękaw. Odwrócił się zaskoczony a ona nadal patrzyła w okno. Poruszyła bezgłośnie wargami. Pociągnęła go delikatnie z powrotem na miejsce i puściła. Usiadł, był naprawdę bardzo zaskoczony. Zaskoczyła go jednak jeszcze bardziej.

– Do Yorku. Nazywam się… Lannca. – Usłyszał zimny, dość beznamiętny głos, ale jednak ten sam głos był miły, ciepły, dźwięczny i delikatny. – Nie odchodź, proszę. Porozmawiajmy…

Był bardziej niż bardzo zaskoczony. Jak to określał ojciec? Cholernie zaskoczony, tak właśnie się czuł.

– Nie wiesz dokąd jedzie pociąg i do niego wsiadasz? To chyba dość ryzykowne, no nie? – zapytała. Nadal jednak nie odwróciła się od okna.

– Ehe, troszeczkę, ale, jak dla mnie, to jest jedyne wyjście… – odparł Hash.

– Czemu?

– Ach, to nie ważne.

– Mhm… to coś smutnego o twojej przeszłości, no nie? – zapytała odwracając się w jego stronę.

– Skąd wiesz? – Spojrzał na nią zaskoczony.

– Mmm… – Spuściła wzrok i wpatrywała się bez większego sensu w swoje kolana. – No, bo szybciej oddychasz i czuć od ciebie to, co czuć jak człowiek się smuci gdy wspomina. Takie wnioski wyciągnęłam…

Kto to do jasnej jest? Kurde, dziwna ta dziewczyna. – Pomyślał. – Skąd wiesz, że szybciej oddycham, i że produkuje więcej czegoś tam? – zapytał.

– No czuję, nie? Ej, prawda, że ty nie masz domu, no nie?

– N-no tak… – Teraz on, zupełnie nieświadomie zaczął wpatrywać się w swoje kolana.

– To tak jak ja – powiedziała.

Zapadła niezręczna cisza. Siedzieli obok siebie z rękoma na kolanach i wpatrywali się w nie. Wyglądali jak para zakochanych, którzy przed chwilą wyznali sobie miłość w tej samej chwili, po czym słysząc swoje słowa zawstydzili się nieco.

– Więc może… – Zaczęła nieśmiało Lannca. – No, może będziemy trzymać się razem? No, bo tak będzie raźniej, no nie?

– Mhm, to samo chciałem powiedzieć – odparł Hash. – Ty też nie masz biletu, prawda?

– Mhm, chyba lepiej będzie, jeśli już wysiądziemy, no nie?

– Mhm, też o tym pomyślałem.

Milczeli aż do następnej stacji, na której wysiedli. W samym centrum Sheffield.

 

 

***

 

– Musiałem jechać tutaj całe sto dwadzieścia kilometrów. Mam nadzieję, że ta „sprawa” jest naprawdę ważna – mruknął Messen. Został wezwany na dworzec w centrum Sheffield, podobno zamordowany został tutejszy konduktor. Tłumy ludzi kręciły się niecierpliwie po peronie czekając na swój pociąg. Gdyby nie był ubrany po cywilu, z pewnością już by musiał przyłożyć jakiemuś natrętowi.

– Panie komisarzu, tutaj, tutaj! – krzyknął ktoś znajomym głosem. Messen spojrzał w stronę, z której dochodził głos. Natychmiast poznał swojego dawnego partnera, z czasów kiedy jeszcze robił w drogówce, Michaela. Ruszył odrobinę raźniej w jego stronę. Uścisnęli sobie dłonie, po czym bez słowa ruszyli w stronę jednego z wagonów, odgrodzonego żółtą taśmą z napisem “Policja”.

– Ktoś musiał biedaka otruć, nie ma innego wytłumaczenia. Tyle, że nie wiemy, co za trucizna jest w stanie zrobić z człowiekiem coś takiego – powiedział w końcu znajomy komisarza.

– Zobaczymy… – odparł Messen. Weszli do toalety w pociągu. W twarz uderzył ich nieznośny odór. Z Ust komisarza natychmiast wyrwało się kilka przekleństw.

– Znowu to samo! Kto… nie. Co morduje ludzi w ten sposób?! – ryknął.

– Panie komisarzu, wstępnie stwierdzono, że on został rozerwany od środka… – powiedział Michael.

Messena zamurowało. Stali obydwaj w całkowitym bezruchu, tylko wargi komisarza drgały konwulsyjnie. Dookoła nich nie byłoby nic poza widokami spotykanymi w publicznej toalecie, gdyby nie mnóstwo krwi, ekskrementów i rozerwane w pasie zwłoki grubego konduktora.

 

***

 

Hash i Lannca szli cały czas w jednym kierunku od czasu opuszczenia pociągu. Teraz zatrzymali się bez większego sensu przy drodze i siedzieli.

– Ile masz lat? – Zapytał w końcu Hash. – Ja osiemnaście. – Dodał po chwili.

Chłopak wzdragał się za każdym razem, kiedy księżyc tworzył na jego oczach upiorne kształty. Ciarki przechodziły mu po plecach. Zdecydowanie nie lubił ciemności.

– Ja też – odpowiedziała Lannca.– A skąd ty w ogóle jesteś?

– Z innego kraju. Gdy uciekłem, zacząłem podróżować – odparł. – Nie mam już domu. A w zasadzie, to mój dom jest tam, gdzie my. Od dzisiaj licząc.

– A, to tak jak i mój… – Zauważyła wesoło dziewczyna, nie dojrzała rumieńca który ogarnął całą twarz chłopaka i kontynuowała. – Ja jestem z De Baldur, to w Menilli, bardzo daleko stąd… Chyba już nigdy tam nie wrócę. Chciałabym pokazać ci mój dom i wszystkie inne posiadłości. Tam się fajnie żyje. Ciepłe łóżeczko, smaczne jedzonko, kąpiel kiedy tylko ci się spodoba, służba… i o nic nie trzeba prosić innych. – Ostatnie słowa wypowiedziała nad podziw chłodno, po czym dodała, znacznie już weselej. – Superowo, no nie?

– Też tak czasem marzę…

– Ale to nie są marzenia! Nie wierzysz mi?! Nie wierzysz mi! – wrzasnęła, zrywając się natychmiast.

– Przepraszam, ale to dość… niesamowite, że tak powiem.

– Mam dowód na to i to, czego ci jeszcze nie powiedziałam. Jestem czarodziejką!

– Tak? Jaki to dowód? – rzucił Hash z udawaną ciekawością. – Pora się zmywać. Nie jest normalna… – Pomyślał.

– Umiem wszystko! No, prawie… jest tylko kilka… no, kilkanaście… eh, kilkadziesiąt rzeczy, których nie umiem… – powiedziała, opuszczając głowę.

– Ok, spoko. Jestem głodny.

– No i to jest właśnie jedna z tych rzeczy, których nie potrafię. Nie umiem robić jedzenia…

– Luzik. A wodę umiesz zrobić?

– Chyba tak! – krzyknęła z entuzjazmem. Chłopaka zatkało. Niemożliwe, żeby coś takiego było prawdą. Zza zakrętu wyłonił się pędzący samochód. Lannca czekała, aż przejedzie, ale ten, jak na złość, zatrzymał się obok nich.

– Dzieciaki, nie za późno na was? – rzucił ktoś zza lekko uchylonej, mocno przyciemnionej szyby. – Wsiadajcie i mówcie, gdzie mieszkacie. Podrzucę was.

Usłuchali. Oboje usiedli z tyłu. W aucie również było ciemno, ale przynajmniej ciepło.

– Dziękujemy, proszę pana – powiedział Hash, przyglądając się mężczyźnie. Był on dobrze zbudowany, miał krótkie, chyba ciemne włosy. Nic poza tym nie dało się dojrzeć w bladym, nikłym świetle księżyca.

Zadzwonił telefon mężczyzny. Łypnąwszy ostrożnie na pasażerów, odebrał.

– Co jest, Hel? Nie. Tak, byłem. Nie wiem, ten sam prawdopodobnie. Rozerwany w pasie. Od… – odchrząknął i podejrzanie odwrócił się w stronę dzieciaków. – No, tego, od środka. Konduktor w pociągu… – Na te słowa Lannca wzdrygnęła się. – Będę niedługo. Wiozę parę dzieciaków do domu. Nie, nie mojego, ich. Tak, do zobaczenia! – Zakończył. – Przepraszam, koleżanka z pracy – powiedział po chwili.

– A kim pan jest? – zapytała szybko Lannca.

– Służby mundurowe. A zresztą, co mi szkodzi przedstawić się dzieciakom. Komisarz Alf Messen, do usług. Jestem śledczym. Najlepszym w swoim fachu. Tyle, że przechodzę na emeryturę. Jeśli znów ktoś zacznie mordować tak jak w Denton lub teraz w Sheffield. Nie wytrzymam psychicznie i tyle. W zasadzie nie powinienem mówić wam o takich…

– Aha. Proszę pana, my tutaj wysiądziemy. Mamy już blisko. – Przerwała mu nagle dziewczyna. Hash popatrzył na nią ze zdziwieniem, ale nic nie powiedział.

Mężczyzna zatrzymał samochód.

– Dziękujemy raz jeszcze, panie Alf – powiedział Hash, gdy już wysiedli.

– Nie ma problemu. Masz. – Wyciągnął dłoń. – To moja wizytówka. Dzwońcie w razie problemów. Do zobaczenia!

Po chwili samochód zniknął za zakrętem, zostawiając po sobie tylko cichnący pomruk silnika.

Ruszyli wzdłuż drogi. Hash zastanawiał się, czemu Lannca tak się zachowała.

– Gdzie śpimy? – zapytał.

– Nie wiem, ty pomyśl, ok? Daj mi spokój, chociaż chwilę! – Ostatnie słowa wykrzyczała.

– Słuchaj, marzycielko, jeśli coś ci jest, to powiedz, dobra? I nie drzyj się tak!

– Marzycielko? – syknęła.

– Tak! Oboje doskonale wiemy, że nie potrafisz robić żadnej wody! Kłamałaś! Przyznaj!

– Nie!!! I teraz ci to udowodnię! – wrzasnęła i uniosła obie dłonie. – Ostatnio mi się to nie udało… ale zobaczysz! – wysyczała przez zaciśnięte z wściekłości zęby.

Zerwał się nagły wicher. Hasha obleciał strach a Lannca zamknęła oczy. Po chwili znów je otworzyła i zawołała:

– Duchu powietrza, mój przyjacielu, proszę cię, pomóż mi, Nenii Lanx Lamia Satura L’Oiseau Bleu, córce Lotharia L’Oiseau Bleu, króla Menilli! Przynieś tutaj wody z mojej studni, pożycz ją w moim imieniu od ducha wody! Chcę udowodnić temu idiocie, że nie kłamię, i że mam moc!

Efekt był bardzo widoczny. Nagły rozbłysk światła oślepił ich oboje i pozbawił świadomości.

 

 

 

 

***

 

Drzewa szumiały cicho, wicher ustał. W środku lasu, nie wiadomo skąd i w jaki sposób, pojawiło się jezioro. Jezioro czyściutkiej, błękitnej wody. Nigdzie jednak nie było widać żywego ducha.

Tej samej nocy kierowca najnowszego mercedesa jadący z Sheffield do Manchesteru wpadł pod Tira z taką prędkością, że nawet nie wiedział, że umiera.

 

***

 

Hash ocknął się z bardzo dotkliwym bólem głowy. Szybko do niego dotarło, czym był spowodowany ten ból. Odklejając strup od kamienia przeklinał Lanncę za jej magię. W końcu, z sykiem wypuszczając powietrze, ale jednocześnie ruszając się jak najmniej, oderwał zaschniętą krew. Ruszał się jak najmniej, żeby nie obudzić opierającej na jego barku głowę, niesamowicie pięknej czarodziejki. Przyglądał się pięknym, pełnym ustom, długim, połyskującym niewiarogodnie, niebieskim włosom i twarzy dziewczyny jako całości. Czuł, że jego serce zachowywało się inaczej i nie zamierzał się przed tym bronić. Fajnie by było jeszcze raz zobaczyć te oczy… – Pomyślał chłopak.

I wtedy zdał sobie sprawę z tego, że je widzi. Lannca w trakcie jego rozmyślań szeroko otworzyła oczy i wpatrywała się w niego.

– O, już nie śpisz? To znaczy, chciałem powiedzieć, ocknęłaś się? – Szybko odłożył na bok kwestię niekwestionowanej urody dziewczyny. Pora się rozmówić.

– To teraz odpowiesz na kilka moich pytań – powiedział surowo. – Jasne?

Dziewczyna w odpowiedzi tylko prychnęła.

– Gdzie jesteśmy? – zapytał tym samym tonem co wcześniej Hash.

– Ha! Widzisz, też się nad tym zastanawiam – rzuciła ironicznie. – Wygląda mi to na cmentarz. Tylko jaki kraj? Miasto? – Zawahała się. – I jaki świat… – Dodała niepewnie.

Chłopak rozejrzał się.

Idiota. Debil. Kretyn! – Pomyślał. – Przecież widać, że to cmentarz. Jak ja mogłem tego nie zauważyć!

– Zauważyłem, że to cmentarz – odpowiedział.

Ją coś trapi. To widać.

– Ej, czarodziejko, coś się stało? Wyglądasz tak jakoś nieswojo.

Dziewczyna gwałtownie obróciła głowę w jego stronę i zacisnęła usta.

– Wieśniak zasrany. Sam widziałeś, że nie kłamałam! – syknęła.

– Nie chciałem powiedzieć nic złego! – rzucił szybko przestraszony chłopak. Ogień, który zobaczył w jej oczach, tak mogłaby wyglądać chęć zabicia kogoś. Bał się tego spojrzenia. Wydawało się nie być częścią tej ślicznej dziewczyny.

Ogień jednak znikł a dziewczyna spuściła wzrok.

– Przepraszam. Wiem, że chciałeś dobrze. Przepraszam… – Hash przeraził się jeszcze bardziej.

Nie. Niemożliwe. Ona.. płacze? Nie chciałem jej doprowadzić do łez. – Po czym dodał na głos. – Nic się nie stał…

Jednak dziewczyna nie dała mu skończyć.

– Stało się! – wrzasnęła, wybuchając głośnym płaczem. – Ja… pamiętasz tego całego policjanta, który nas podwoził? – mówiła, szlochając.

– Tak, pamiętam.

– Mówił o zamordowanej rodzinie. I Konduktorze. Zabitym był ten konduktor, który chciał nam sprawdzać bilety. Ja… ja go zabiłam!

Hash delikatnie objął dziewczynę i przyciągnął do siebie.

– Lann… nie mów takich rzeczy. Siedziałaś przez cały czas obok mnie.

Dziewczyna w odpowiedzi podniosła na niego zaczerwienione oczy i machnęła ręką, jakby chciała odgonić jakąś muchę. Hash przerażony patrzył, jak pobliski uschnięty pniak nadyma się, zmniejsza, kwitnie, usycha… i w końcu rozpada na kawałki.

Dziewczyna nie spuszczała wzroku, mimo tego, że łzy cały czas płynęły po jej policzkach.

– Pamiętasz naszą pierwszą rozmowę? Czułam to wszystko, bo moim żywiołem jest właśnie powietrze. W tej dziedzinie magii jestem mistrzem. Nie tylko wiatru, to jest proste. Ja jestem w stanie kontrolować wszystko, co z powietrzem ma związek. I zrobiłam z tym konduktorem mniej więcej to, co… – Nie skończyła. Po raz kolejny wybuchnęła niekontrolowanym płaczem, a Hash znów ją do siebie przyciągnął. Zrozumiał, co chciała powiedzieć.

Ta cała magia to była prawda. A ona… – Zrobiło mu się niedobrze. – Ona zrobiła z człowiekiem to, co z tym pniakiem.

Spojrzał na trzęsącą się wciąż, ale już spokojniejszą dziewczynę.

– J-ja… – Zaczęła. – Ja się zabiję. Nienawidziłam ludzi. Chciałam tylko coś zjeść, gdzieś spać. A ona krzyczała. Mówiła na mnie brudas, śmieć. Nazwała mnie gównem. Jej syn przytakiwał. I ja… ja nie chciałam tego zrobić, Hash, naprawdę, bo ja szukałam przyjaciół. I nic! NIC! Dopiero teraz rozumiem, co zrobiłam. Zabijałam z zawiści. Z nerwów. Jestem zła. Ciebie nie byłam w stanie zabić. Coś we mnie pękło, jak tak patrzyłeś, wtedy w pociągu. Odezwałeś się. Z pewnością poczułeś… duszność, prawda?

Teraz już Hash był nie na żarty przestraszony. Lannca, dziewczyna z marzeń, która go chyba polubiła, chciała go wcześniej zabić.

Nie. Ona nie mogła mnie zabić. Dlaczego? – Pomyślał.

– Pomóż mi umrzeć, proszę, Hash…

Chłopak nic nie powiedział. Tylko gwałtownie przytulił dziewczynę. Gwałtownie i mocno.

Nie widział tego, że łzy pociekły szybciej po jej zapłakanej twarzy, na której pojawił się też cień uśmiechu.

Który jednak szybko zniknął.

– Proszę… – Tym razem to on nie dał jej skończyć. Złapał ją za ramiona i ustawił dokładnie naprzeciwko siebie.

-Nie! – powiedział. – Chcesz umrzeć? I co ci to da? Co im to da? Po prostu pomagaj. Dawaj radość innym. Odpokutuj, niech twoje sumienie i pamięć zapełni się czymś lepszym. Tym, że umrzesz, nikogo nie ożywisz.

Dziewczyna szybkim ruchem odtrąciła jego ręce i przylgnęła do niego.

– Dziękuję, Hash. Tylko czy mogę cię o coś prosić? – powiedziała po chwili.

– Nie – odpowiedział stanowczo. – Nie musisz. Pomogę ci w tym. Razem będziemy pomagać innym i wspólnie podróżować. Co ty na to? – Dodał dodał niemalże przymilnie.

Dziewczyna nie odpowiedziała. Po prostu mocniej go przytuliła.

Po czym cofnęła się odrobinkę i pocałowała go w policzek.

– Dziękuję, Hash. Bardzo, bardzo dziękuję…

A zza małego budynku nieopodal wyglądał zarośnięty człowiek z przerażająco przekrwionymi oczyma. Teraz jednak powoli ruszył w ich stronę…

 

***

 

– Urocza scenka, zaprawdę, diabelnie urocza – wymruczał jakiś głos wprost przed Lanncą. Wciąż przytulona do Hasha otworzyła oczy. Płonął w nich wściekły niebieski ogień. Żądza mordu. Mężczyzna zgiął się wpół i upadł.

– Lann! Co ty wyprawiasz?! – krzyknął Hash.

W tym samym momencie przybysz poczuł, że dziwny ból w brzuchu znika.

– Przepraszam. Odruch, on mnie przestraszył. Rozumiesz mnie, prawda?

– Nie zrobiłaś tego odruchowo. Czułem jak się spięłaś.

Dziewczyna opuściła głowę, żeby ukryć łzy wstydu, których paradoksalnie wstydziła się równie mocno jak swojego zachowania i chętnie rozpłakałaby się z tego powodu.

– Dobrze – szepnęła. – Źle to określiłam. Miałam na myśli nawyk, nie odruch.

– Mało gościnny ten nawyk – zauważył przybysz. – Jesteś nekromantą?

– Nie! Nie waż się tak więcej o mnie mówić! – wrzasnęła, a ogień w jej oczach znów zapłonął.

– Dobrze, dobrze, przepraszam. W takim razie z kim mam przyjemność? Jestem opiekunem tego Starożytnego Cmentarza. Chciałbym wiedzieć cóż to za osobistości spadają z nieba, przy okazji oślepiając wszystkich w zasięgu wzroku.

Dziewczyna coraz szerzej otwierała oczy. Szykowała się do jakiegoś ważnego pytania, tak ocenił Hash.

I coś poczuł. Wszechogarniającą radość. Siłę, ba, potęgę wręcz. Nieograniczoną moc. Przebijał się także smutek, oraz, choć ukryta, dawała o sobie znać chęć niszczenia.

Spojrzał na nowo przybyłego… I oniemiał. Poczuł od tego starego człowieka mądrość tak wielką, że z pewnością żaden Bóg by się jej nie powstydził.

Spojrzał jeszcze raz na dziewczynę i znów ogarnęło go poprzednie uczucie.

– Powiedz… – Zaczęła podniecona Lannca. – Powiedz mi, opiekunie cmentarza… gdzie jesteśmy? Błysk światła był moim błędem. Nie wyszło mi przywołanie wody.

– Jak to gdzie? Żarty sobie stroicie, dzieciaki? Starożytne cmentarze były budowane tylko tutaj, w Menilli.

Radość Lanncy eksplodowała. Zaczęła krzyczeć ze szczęścia, śmiać się, płakać, przytulać i cmokać Hasha w policzek. Raz przez przypadek musnęła swoimi wargami jego usta, ale nawet tego nie zauważyła. W końcu, z nowym rodzajem ognia w oczach stanęła przed Opiekunem Cmentarza. Był to ogień najczystszej, bezgranicznej radości. Hash też ją czuł, ale nie jako własną. On współczuł uczucia dziewczyny, ale na taką skalą, jakiej nigdy w życiu nie doświadczył.

– W takim razie pozwólcie, Opiekunie, że nas przedstawię. – Zaczęła Lannca. – Jestem Nenia Lanx Lamia Satura, córka Lotharia L’Oiseau Bleu, króla Menilli. A to mój przyjaciel oraz rycerz, sir Hash.

Mężczyzna uśmiechnął się tylko. I wyciągnął dłoń w stronę wąskiej ścieżki.

– Tędy do głównego traktu. Później skręcacie na północ. Macie szanse przed zmrokiem dotrzeć do De Baldur.

Szczęście jeszcze bardziej skondensowało się dookoła dziewczyny.

– Dziękujemy, mości Opiekunie. Żegnajcie. Może się jeszcze spotkamy! – Pożegnała się, po czym dygnęła wdzięcznie, odwróciła się na pięcie i ruszyła w stronę ścieżki. Hash, skinąwszy, rzucił tylko zdawkowe „Do widzenia”.

– Spotkamy się, spotkamy… – szepnął mężczyzna za odchodzącymi, po czym odwrócił się i wszedł do małego budynku pośrodku cmentarza.

Hash dogonił Lanncę.

– Dobra, teraz powiedz mi co jest granę, bo nic a nic nie rozumiem.

– Jesteśmy w Menilli! W moim świecie! – krzyknęła szczęśliwa dziewczyna. – Idziemy do stolicy, De Baldur. Pałac, służba, pyszne jedzenie, tata, mama, Tiana, Nuva, Rasen! Już nie mogę się doczeka… a właśnie, przydałoby się coś zjeść.

– Szczerze mówiąc jestem koszmarnie głodny. Tak strasznie, że nie wiem, czy dałbym radę dalej iść. Ciekawe jak długo leżeliśmy na tych kamieniach, obserwowani przez tego dziwaka. – Dodał bardziej twierdząco niż pytająco, pocierając wciąż bolącą głowę.

– W takim razie ja coś złapię i przyrządzę a ty zbierzesz chrust na ognisko. I powinieneś mieć więcej szacunku wobec kogoś takiego.

– Lann – rzucił niepewnie chłopak za odchodzącą już dziewczyną. – A jak rozpalimy to ognisko?

Zatrzymała się.

– Głupie pytanie. Niektóre gazy lubią się palić. A w powietrzu jest ich sporo – powiedziała i ruszyła dalej.

Pół godziny później już jedli. Lannca za pomocą swojej magii upolowała pięknego bażanta, po czym rozpaliła ognisko, przyrządziła ptaka i go upiekła.

– Pyszne! Dobrze ci poszło, Lann – rzucił Hash jedząc smakowite mięso. Młoda księżniczka przyprawiła je tak, że nawet najlepszy zawodowy kucharz by się tego nie powstydził.

– Tobie też. Świetnie zebrałeś ten chrust. – Wypaliła od razu z radością w oczach, po czym nagle zesztywniała.

– Cicho – szeptem uciszyła Hasha zanim zdołał cokolwiek powiedzieć. – Słyszysz? Konni. Ciężkozbrojni.

Chłopak dopiero teraz zdał sobie sprawę, że faktycznie słyszy stukanie czegoś twardego o bruk gościńca.

Zza zakrętu wyjechało kilkunastu jeźdźców. W zbrojach, z mieczami i tarczami. Hash dopiero teraz zaczął rozumieć, co się stało. Naprawdę byli w innym świecie. To go ciekawiło, ale jednocześnie się bał.

Lannca wstała, otrzepała się i stanęła na środku drogi. Hashowi zamarło serce.

– Stać! – krzyknęła, gdy kawalkada zbliżyła się na bardzo małą odległość. Hash bez problemu mógłby zobaczyć twarze jeźdźców, gdyby nie zasłaniały ich przyłbice hełmów. Zatrzymali się kilka metrów od niej.

– Zejdź z drogi, kobieto, albo zginiesz! – krzyknął jeden ze zbrojnych.

– Czyimi rycerzami jesteście?

– Nie zwykłem odpowiadać pospólstwu, ździro. Zejdź z drogi, bo inaczej… – Nie skończył. Wyleciał z siodła po tym, jak Lannca machnęła ręką.

Rycerze dobyli broni.

– Nielegalna wiedźma! – krzyknął któryś. I natychmiast wyleciał z siodła.

– Jestem czarodziejką! – Krzyknęła Lannca do rycerza wiszącego kilka metrów nad ziemią – Następna próba obrażenia mnie będzie wyrokiem śmierci!

– W takim razie podaj swą godność – odparł zimno wyróżniający się krwistoczerwonym płaszczem z godłem Menilli przedstawiającym czarnego, stojącego na zadnich łapach lwa, rycerz.

– Jam jest Nenia Lanx Lamia Satura L’Oiseau Bleu, córka Lotharia L’Oiseau Bleu, króla Menilli. Ta, która zaginęła – odpowiedziała, prostując się.

Rycerz zeskoczywszy z konia klepnął go w zad, przeganiając w las.

Hash poczuł niesamowite gorąco. Uderzyło go w twarz jakby stanął przy ogromnym ognisku. Rycerze rozbiegli się na boki i pochowali w lesie. Wszyscy obserwowali moc swojego dowódcy.

Rycerza w czerwonym płaszczu otoczyły płomienie. Nic mu jednak nie zrobiły.

– Ja, Rasen z Rodu L’Oiseau Bleu, pierworodny Lotharia L’Oiseau Bleu nie pozwolę byle dziewce obrażać pamięci mojej siostry! Duchu ognia, wspomóż mnie!

W odpowiedzi Lannca uśmiechnęła się i wyprostowała. Potężna wichura targnęła drzewami.

– Ja, Nenia Lanx Lamia Satura z rodu L’Oiseau Bleu nie pozwolę szargać mojego dobrego imienia i nazywać się „byle dziewką”! Duchu powietrza, wesprzyj mnie!

Buchnęły płomienie otaczające Rasena a wiatr dokoła Lanncy wył ogłuszająco.

I nagle wszystko zniknęło. Rasen ruszył biegiem w stronę Lanncy, wziął ją na ręce i krzyknął:

– Rycerze! To jest wasza księżniczka! Nenia L’Oiseau Bleu! – Postawił ją na ziemi. – Ależ ty wyrosłaś. Jesteś teraz naprawdę piękna. Sir Marricku, pędź niczym wiatr, który właśnie do nas powrócił, i powiadom stolicę o tej radosnej wieści!

– Tak jest, panie! – odkrzyknął jeździec i pognał w stronę, z której przybył.

Rycerze powychodzili już z lasu.

– Sir Alistairze, czy mógłbyś, proszę, odstąpić swego wierzchowca jej wysokości? – zapytał, skłaniając leciutko głowę, Rasen.

– Oczywiście, panie. – Skinął w stronę Rasena, po czym klęknął przed Lanncą. – To będzie dla mnie zaszczyt, pani. – Dodał.

– Dziękuję – odpowiedziała grzecznie Lannca i dotknęła jego głowy na znak, że może wstać.

Książę spojrzał na Hasha i zmarszczył czoło.

– Plebs chodzi piechotą – rzucił tylko i już miał się odwrócić, kiedy poczuł silniejszy podmuch wiatru. Spojrzał na Lanncę. Na twarzy miała wypisane poirytowanie.

– Może i tak. Tyle, że on nie należy do plebsu, bracie – powiedziała zdecydowanie zbyt spokojnie.

– Dla mnie tak. – Nie dawał za wygraną Rasen.

– Mogę iść… – Zaczął nieśmiało Hash, ale przygasiło go srogie spojrzenie królewskiego syna. Jednak zanim następca tronu zdążył się odezwać, Lannca dosiadła już konia i rzuciła do Hasha krótkie „jedziesz ze mną”.

Chłopak się zmieszał, ale podszedł do konia, na którym siedziała księżniczka.

– Z przodu – powiedziała, stając w jednym ze strzemion i odchylając do tyłu, żeby zrobić mu miejsce. Posłuchał i niezgrabnie wdrapał się na grzbiet pięknej, białej klaczy. Nie był to koń rosły, ale wystarczająco silny, by ich unieść a na dodatek wielkiej urody.

Rasen wyglądał na strasznie niezadowolonego. Nic jednak nie powiedział. Wydał tylko rozkaz, żeby ruszać. Hash bardzo dobrze się czuł będąc tak blisko kogoś, kogo bardzo polubił. I kto mógł go obronić w razie potrzeby. Już na początku Rasen wyjaśnił siostrze, jak niewiarygodny przypadek ich spotkał. Wraz ze swymi rycerzami wybierał się on do jednej z podległych mu wiosek, dobrze prosperującej Takrli, by skontrolować postępy w pracach nad spichrzami i nowym młynem.

Jechali dość wolno, ale zdecydowanie przewyższali tempem pieszych podróżnych. W każdej mijanej wiosce czekało stadko dzieciaków, chłopi i młodzieńcy ciekawi urody Zaginionej Księżniczki. Ci ostatni byli zdecydowanie zadowoleni. Sir Marrick najwidoczniej wykorzystał sensacyjną nowinę, żeby zmieniać konia co wieś i teraz wiedzieli już wszyscy. Im bliżej De Baldur, tym więcej ludzi wiedziało. Nawet podróżni bili pokłony. Ludność Menilli była może nie biedna, ale jednak musieli walczyć o przetrwanie. Nie była to walka łatwa, bo w Menilli aktualnie panowała okrutna susza, trzeci rok z rzędu. Hash widział brudne dzieci, choć nie było ich aż tak wiele. Były bardzo szczęśliwe widząc młodą księżniczkę. Ludzie wiwatowali.

Muszą tu bardzo szanować rodzinę królewską. – Pomyślał chłopak. – Nie wyglądają na bogatych, ale mimo to się cieszą. Czuję to, tą aurę wszechogarniającej radości i podniecenia. Nie taką jak ta Lanncy, skondensowaną, w najczystszej postaci, ale rozhukaną, zbiorową radość rozrzuconą po całej okolicy. Martwi mnie w sumie to uczucie. Nie wydaje mi się, żeby normalne było to… wyczuwanie nastroju.

– Lann – powiedział cicho, gdy opuścili teren kolejnej przepełnionej radością wioski. – Czy ty też jesteś w stanie wyczuć radość lub smutek ludzi?

– Mhm, chyba tak. Coś czuję i jestem w stanie z tego wywnioskować, czy ktoś się cieszy, czy smuci. I czy się boi. A ty się boisz.

Hasha trochę zatkało, ale nie dał po sobie niczego poznać. Jednak…

– Mhm, trochę się boję. Widzisz, ten pokaz siły był zaskakujący. A wracając do tematu, nie chodzi mi o czucie nosem, czy coś… Ja to czuję świadomością, tak jak by. Mam na myśli to, że po prostu wiem. Znam dokładnie uczucia danego człowieka.

– W takim razie jakie są uczucia mojego brata? – zapytała chyba zbyt chłodno. Hash aż się wzdrygnął, słysząc ten głos. Postanowił jednak, że powie prawdę.

– Jest mocno rozgniewany i poirytowany. Czuję, że ten gniew jest skierowany prosto we mnie. I trochę się boi, ale jednocześnie cieszy. Tylko, że to nie jest radość taka jak tych ludzi czy twoja, kiedy dowiedziałaś się, gdzie jesteśmy. To jest tak, jakby… tak, jakby się cieszyć z zysku.

– Rozumiem – szepnęła bardzo smutnym głosem, po czym dodała tonem zdecydowanie cieplejszym. – A moje? Jak ja się czuję?

Czuł, że się uśmiecha. Też się uśmiechnął.

– Śmiejesz się! – Udała wzburzenie, ale Hash wiedział, że jest szczęśliwa.

– Ty jesteś bardzo, bardzo szczęśliwa. Mam wrażenie, że… – Zawahał się na moment. – Że cały smutek, który widziałem w twoich oczach zmienił się w szczęście. Ej, co?

Lannca przytuliła się do niego, ale ciągle pewnie trzymała wodze. Hash poczuł coś, co go przeraziło. Chęć mordu skierowaną w jego stronę. Pochodziła od Rasena. Po chwili jednak nadeszła kontra Lanncy. Moc, gromadzącą się wokół niego i księżniczki. Wiedział, że spojrzała na brata, widocznie też musiała zrozumieć intencje księcia.

Napięcie prysło po chwili.

– Za tym zakrętem jest mój dom. Patrz! – powiedziała zdecydowanie głośniej.

Rycerze z pewnością interesowali się tą dziwną parą. Obserwowali ich i rozmawiali miedzy sobą. Niektórzy byli nastawieni przychylnie, inni wrogo, a jeszcze inni po prostu byli zazdrośni o urodę Nenii.

Niedługo potem wyjechali z ciemnego lasu. Hasha zatkało.

Przed nimi, na końcu traktu ukazały się wielkie, białe mury najeżone wieżami strażniczymi. Za murami widać było tylko jeden budynek – stojący na wzniesieniu pałac. Dachy wysokich, okrągłych wieżyc i samego pałacu połyskiwały złotem. Dokoła murów wykopana była fosa a most zwodzony był rzecz jasna opuszczony. Wzdłuż ostatniej części traktu prowadzącego do stolicy stało wojsko, odgradzając go od mnóstwa ludzi wiwatujących na cześć księżniczki.

Jednak zarówno Hash, jak i Lannca zwrócili uwagę na kogoś innego. Na najbiedniejszych, którzy nie mogli sobie pozwolić na przerwę w pracy. Rozkopywali wielkie pola, zerkając tylko w stronę wiwatującej gawiedzi. Kilku z nich wyprostowało się, po czym złożyło ukłon w stronę grupy konnych. Prawdopodobnie nie mieli nawet nadziei na to, że zostaną zauważeni.

A jednak zostali. Lannca wstrzymała konia. Było strasznie gorąco, a wiatr nie sprzyjał pracującym. Zwyczajnie go nie było. Księżniczka krótkim ruchem ręki uciszyła sporą część zebranych przy trakcie ludzi. Zjechała z traktu, bezlitośnie rozpychając straże i zebranych tam mieszczan. Hash czuł ich zaciekawienie nie tylko samą księżniczką, ale też nim samym. Tymczasem dziewczyna podjechała do przestraszonych, trwających w ciągłym ukłonie biedaków.

– Tutaj zacznę moją pomoc – szepnęła do Hasha, po czym dodała. – Zsiadamy.

Posłuchał. Zeskoczywszy, całkiem sprawnie jak na pierwszy raz, z konia, złapał wodze. Lannca natomiast podeszła i głowę każdej z dziewięciu osób musnęła koniuszkami palców. Niepewnie podnieśli głowy, ale nie śmieli spojrzeć na księżniczkę. Bali się.

– Wyprostujcie się, na wszystkich królów – rzuciła Lannca z udawanym poirytowaniem. Posłuchali, ale nadal nie podnosili głów, więc dodała cieplej. – Spójrzcie na mnie, dobrzy ludzie.

Spojrzeli. Mieli łzy w oczach. Hash wyczuł, że to ze strachu i ze szczęścia jednocześnie. Będą mieli co opowiadać swoim dzieciom i sąsiadom. O ile przeżyją.

– Ja, Nenia Lanx Lamia Satura L’Oiseau Bleu błogosławię wszystkich ciężko pracujących w te gorące dni. Duchu wiatru, przybądź i daj tym ludziom ulgę. Duchu wody, proszę, usłuchaj mojego wezwania i niech susza nie zniszczy ich pracy! – wydeklamowała mocno podniesionym głosem. Chłopi padli jej do stóp. Sześciu mężczyzn i trzy kobiety płakali ze szczęścia, czując, jak wiatr zmniejsza dotkliwość upału.

– Dzięki ci, Pani Wiatru, księżniczko Menilli! Dzięki ci! – Wykrzyczał jeden z mężczyzn. Cała reszta od razu mu zawtórowała. Z tyłu wiwaty wybuchły ze zdwojoną siłą.

Wsiedli z powrotem na konia i ruszyli dalej, w stronę bardzo już bliskiego De Baldur.

– Lann… – Zaczął Hash. – Wiesz, że ci ludzie cię kochają?

– Hm, tak, zdaję sobie z tego sprawę. Zawsze byłam tym ukochanym przez lud dzieckiem, ale czy tylko ci biedni mieszkańcy Menilli mnie kochają? – zapytała, niezauważalnie przysuwając się do Hasha. Nikt nie zauważył, ale on zrozumiał, co miała na myśli.

I choć bardzo się cieszył, wiedział, że powinien zacząć się bać.

 

***

 

Wkrótce potem, odprowadzeni przez wiwatujące tłumy dotarli do Pałacu Królów, jak nazwała ogromny zamek Lannca. Przed wielkimi, zdobionymi w złote lwy i smoki wrotami czekał nie kto inny a sam Lothario L’Oiseau Bleu, Wielki Król Menilli. Krótko przystrzyżone włosy miał gładko zaczesane na bok, dość kształtną i inteligentną twarz okalała równo przystrzyżona broda. Okazałej postury ciało było zakryte pięknymi, czarnymi szatami o pozłacanych brzegach. Na piersi wyszyty był czerwony lew stojący na zadnich łapach. Orszak, teraz już złożony z wielu rycerzy, wreszcie się zatrzymał. Eskortujący, w większości od kilku minut, księżniczkę rycerze na znak księcia Rasena zsiedli z koni i przyklęknęli. Lannca czekała, wciąż siedząc za Hashem na klaczy sir Alistaira. Lothario skinął dłonią, każąc im podjechać i tak też zrobili.

– Powinienem skazać tego chłopca na śmierć. – Powiedział król. Miał donośny, gruby, ale przyjazny głos. Hash zaczął się obawiać, słysząc jego słowa, ale nie wyczuwał żadnej niechęci w swoją stronę z wyjątkiem tej pochodzącej od Rasena. – Ale tego nie zrobię, córko. Podaruje ci jego życie, jako że nie zdążyłem przygotować żadnego lepszego prezentu. Wybacz, że tak marny.

Lannca zeskoczyła z konia i pociągnęła Hasha za rękaw, każąc zrobić to samo.

– Witaj, ojcze. Uwierz mi, że to najlepszy prezent jaki mogłeś mi dać. W końcu to ten prezent mnie tu sprowadził. Nie bezpośrednio, ale to jego sprawka.

– W takim razie dziękuję ci chłopcze. Mam nadzieję, że zostaniesz kilka dni w mojej gościnie.

– Ojcze, chcę, żeby on z nami został. Proszę. Opowiem ci co zaszło, wtedy podejmiesz decyzję, czy mu pozwolić – powiedziała szybko Lannca, uprzedzając odpowiedź Hasha.

– Dobrze… Na razie zostanie tutaj jako twój gość. A teraz przygotujcie się i za godzinę widzimy się na wieczerzy.

Po tych słowach podszedł do Lanncy i mocno ją przytulił.

– Dobrze, że wróciłaś. Matka umarła blisko trzy lata temu. Cieszę się, że już jesteś, skarbie – powiedział cicho. Tak, że tylko Hash i Lannca go słyszeli, choć przeznaczone było to tylko dla jej uszu.

– Powstańcie! – krzyknął do zebranych, którzy natychmiast usłuchali a on ryknął z całych sił. – Niech żyje księżniczka Nenia!!!

Tłum zgodnie zawtórował.

Koniec

Komentarze

Dość zaskakujący rozwój sytuacji – początek zwiastował zagadkę kryminalną, a okazało się, że mamy do czynienia z całkiem zacną baśnią.

Choć to fragment i nie wszystko jest w nim jasne – np. ciekawi mnie, co sprawiło, że Lannca znalazła się w naszym świecie – to podejrzewam, że wiele niejasności wyklaruje się w kolejnych rozdziałach.

Wykonanie, niestety, pozostawia wiele do życzenia. Przede wszystkim dialogi – powinny iść do remontu, jako że źle je zapisujesz. Poza tym trafiają się błędy, literówki, powtórzenia, miejscami zbędne zaimki i inne usterki.

Mam nadzieję, że dalszy ciąg opowieści będzie napisany znacznie lepiej. ;-)

 

„ Psy­chol, który ćwiar­tu­je ludzi i gnie­cie ich głowy”. – Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.

 

No jasne, cze­kam – Od­sta­wił ko­mór­kę od ucha. – Brak kropki po wypowiedzi.

 

– He­les­sa!!! – do­szedł ją krzyk ko­mi­sa­rza.– He­les­sa!!! – Do­szedł ją krzyk ko­mi­sa­rza.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Ah, pie­przyć to.Ach, pie­przyć to.

 

– Mogę usiąść? –za­py­tał. – Brak spacji po półpauzie.

 

-No, szyb­ciut­ko, szyb­ciu… oj – do­szedł ich głos ucie­ka­ją­cych zbęd­nych

gazów – oj, prze­pra­szam. – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Ten błąd pojawia się jeszcze w dalszej części tekstu.

Zbędny enter.

Winno być: – No, szyb­ciut­ko, szyb­ciu… oj… – Do­szedł ich odgłos ucie­ka­ją­cych zbęd­nych gazów.Oj, prze­pra­szam.

 

Usiadł, był na­praw­dę bar­dzo za­sko­czo­ny. Za­sko­czy­ła go jed­nak jesz­cze bar­dziej. – Czy to celowe powtórzenie?

 

Ah, to nie ważne.Ach, to nieważne.

 

– No czuje, nie? – Literówka.

 

bez słowa ru­szy­li w stro­nę ogona po­cią­gu. – Gdzie pociąg ma ogon?

 

Z Ust ko­mi­sa­rza na­tych­miast wy­rwa­ło się kilka prze­kleństw. – Czym usta komisarza zasłużyły, by pisać je wielką literą?

 

Męż­czyź­nie za­dzwo­nił te­le­fon. – Raczej: Zadzwonił telefon mężczyzny.

 

Ro­ze­rwa­ny w pasie. Od.. – Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

A, z resz­tą, co mi szko­dzi przed­sta­wić się dzie­cia­kom.A zresz­tą, co mi szko­dzi przed­sta­wić się dzie­cia­kom.

 

I teraz Ci to udo­wod­nię!I teraz ci to udo­wod­nię!

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

wrza­snę­ła i unio­sła obie dło­nie do góry… – Masło maślane. Czy mogła unieść dłonie do dołu?

 

W środ­ku lasu, na po­lnej dróż­ce… – Polna dróżka w środku lasu? Obawiam się, że byłoby to możliwe w przypadku, gdyby w środku lasu było także pole. ;-)

 

szyb­ko odło­żył na bok kwe­stię nie­kwe­stio­no­wa­nej urody dziew­czy­ny. – Czy to celowe powtórzenie?

 

– Ej, Cza­ro­dziej­ko, coś się stało? – Dlaczego czarodziejka wielką literą?

 

Znów wy­bu­chła nie­kon­tro­lo­wa­nym pła­czem.Znów wy­bu­chnęła nie­kon­tro­lo­wa­nym pła­czem.

 

Wcze­śniej ich ob­ser­wo­wał, teraz ru­szył w ich stro­nę. – Czy oba zaimki są konieczne?

 

Chło­pak do­pie­ro teraz zdał sobie spra­wę, że fak­tycz­nie sły­szy stu­ka­nie cze­goś twar­de­go o bruk dzie­dziń­ca. – Skąd wziął się dziedziniec?

Pewnie miało być: …stu­ka­nie cze­goś twar­de­go o bruk gościńca.

Sprawdź znaczenie słów: dziedziniecgościniec.

 

Czuje to, tą aurę wszech­ogar­nia­ją­cej ra­do­ści i pod­nie­ce­nia. – Literówka.

 

Ja to czuję świa­do­mo­ścią, tak jak by.Ja to czuję świa­do­mo­ścią, tak jakby.

 

Czuję, że ten gniew jest wy­kie­ro­wa­ny pro­sto we mnie. – Raczej: Czuję, że ten gniew jest skie­ro­wa­ny pro­sto we mnie.

 

Hash po­czuł coś, co go prze­ra­zi­ło. Chęć mordu skie­ro­wa­ną w jego stro­nę. Po­cho­dzi­ła od Ra­se­na. A po chwi­li po­czuł kontrę. Moc, gro­ma­dzą­cą się wokół niego i księż­nicz­ki. Wie­dział, że spoj­rza­ła na brata. Też mu­sia­ła po­czuć za­mia­ry księ­cia. – Powtórzenia.

 

Sze­ściu męż­czyzn i trzy ko­bie­ty pła­ka­ły ze szczę­ścia… – Piszesz o mężczyznach i kobietach, więc: Sze­ściu męż­czyzn i trzy ko­bie­ty pła­ka­li ze szczę­ścia

 

Pro­ce­sja, teraz już zło­żo­na z wielu ry­ce­rzy, wresz­cie się za­trzy­ma­ła. – Raczej: Orszak/ świta, teraz już zło­żo­ny/ a z wielu ry­ce­rzy, wresz­cie się za­trzy­ma­ł/ a.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Wow, jestem pod wrażeniem! :) Dziękuję bardzo za tak konkretny wykaz błędów, tego mi było trzeba. Szczerze mówiąc uśmiałem się czytając go. 5 lat a ja w 159 poprawkach nie byłem w stanie zauważyć takich…. banalnych, w zasadzie, błędów. Z drugiej strony kilka właśnie z tych poprawek wynika. Postaram się je wszystkie poprawić i skupić na dialogach. Kilka powtórzeczy było celowych, ale nie wszystkie. Kwestia słownictwa rozbawila mnie najbardziej– nie mam zielonego pojęcia skąd dziedziniec zamiast goscinca. Polna droga w lesie zaś wyniesiona jest z domu :p Jeszcze raz dziękuję, z fabuły nie będę nic zdradzał, choć w powyższym tekście jest wymieniona przyczyna pobytu Lanncy w naszym świecie:p Pozdrawiam serdecznie :)

Swoją drogą, czy poprawianie za pomoca opcji edytuj jest dozwolone?

Tak, Mcharazko, edycja jest dozwolona, a nawet bardzo wskazana. Niech nowi czytelnicy nie potykają się o niedoskonałości.

Bardzo się cieszę, że łapankę uznałeś za przydatną. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Super. Mam jeszcze tylko jedno pytanie: Dla kolejnych czesci, ktore chce umieszczac, tworzyc nowe watki, tak? :)

Tak. Zaznaczaj też, że to kolejny rozdział/ fragment.

Staraj się też zachować rozsądne odstępy między kolejnymi publikacjami, aby zainteresowani zdążyli je przeczytać. Nie zaszkodzi też podawać linki do poprzednich części – gdyby ktoś chciał przeczytać opowieść od początku.

Mam wrażenie, że może zainteresować Cię ten wątek: http://www.fantastyka.pl/loza/17

Powodzenia! ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję i powoli zabieram się do pracy. Do zobaczenia pod następną częścią, mam nadzieję :P

Dobrze, skończyłem poprawiać ten fragment. Mam nadzieję, że niczego nie pominąłem… Od jutra zabieram się za całą resztę! :)

Językowo bez szału, choć zdarzają się przebłyski i niezłe akapity. Fabularnie – historia z jednej strony prosta, z drugiej to przejście między światami naprawdę ciekawe. I całkiem wciąga. Podoba mi się postać Lanncy, choć nie zrozumiałem, dlaczego chciała zabić Hasha.

 

Widzę, że druga część też przypadła na mój dyżur, więc pewnie przeczytam.

Nowa Fantastyka