Zamknęli mnie, siedzę w ciemności. Za towarzyszy mam jedynie własne myśli i Noego. Nawet światło tu nie zagląda. Modlę się, bo tak mi kazali, ale On nie słyszy. To miejsce już dawno zostało opuszczone przez Boga.
Kiedy zostałem tu przyprowadzony, usłyszałem, że moim umysłem zawładnął Szatan. Zacząłem się śmiać, bo wiem, że nawet on odszedł, a ci idioci wrzeszczeli: „Apage, apage Satanas!”. Prawda, mam przerażający śmiech, ale żeby od razu przez to w celi zamykać?
Franciszkanie wtrącili mnie do więzienia. Niedługo potem poznałem Noego.
Dzielę z nim celę, jest bardzo miły i zawsze służy radą. Najbardziej połączyła nas samotność.
Boję się jednak, że Noe może odejść tak jak inni. Miałem kiedyś przyjaciela. Był Czechem, wędrowaliśmy razem traktami. Nasza droga przebiegała przez Wrocław. Tam też postanowiliśmy odwiedzić karczmę, aby zjeść ciepły posiłek. Głoszenie prawd Husa w oberży nie było najlepszym pomysłem mojego towarzysza. Nie musieliśmy długo czekać. Szpiedzy Konrada Oleśnickiego popędzili do biskupa i sprzedali biednego Czecha. Następnego dnia został spalony na stosie.
– Ludzie nie mają serca…
– Zgadzam się, Noe, ludzie są okrutni…
Chyba zaczął się obchód. Klękam i składam dłonie do modlitwy, mruczę pod nosem wyuczone formułki. Obok celi przechodzi Stróż. Słyszałem, jak przed chwilą pieścił swoim biczem jakiegoś nieszczęśnika.
– Głośniej, obłąkańcu, bo Bóg cię nie usłyszy!
Słucham polecenia Stróża. Lepiej mu się nie przeciwstawiać. Raz spróbowałem i teraz liczne ślady po biczu zdobią moje plecy. Wreszcie odchodzi. Wypuściłem powietrze z ulgą. Kładę się na sienniku.
Byłem taki jak Stróż. Uzależniłem się od cierpienia innych. Godzinami czyściłem swoje narzędzia, a przesłuchania były wręcz podniecające. Teraz się odmieniło i jestem po drugiej stronie lustra.
Przestałem liczyć dni, bo to nie miało sensu. Już dawno uświadomiłem sobie, że będę tu tkwił po wieki. Ja i Noe zdechniemy w tej dziurze. Zapewne Noe wcześniej, ale już się przyzwyczaiłem do samotności.
Wszystko odmieniło się w Krakowie. Będąc młodym katem, czekałem na swój ostateczny egzamin. Byłem niezwykle podekscytowany, mój mistrz również. Wyprowadziłem więźnia z celi. Polubiłem go, mimo że nie odezwał się słowem. Miał coś dobrego w oczach. Wprowadziłem go na szubienicę, założyłem pętle na szyję i zrobiłem to. Zabiłem. I za co? Za to, że ukradł jakieś drobiazgi. Kiedy schodziłem z szubienicy, widziałem pogardliwe spojrzenia motłochu. Wtedy uświadomiłem sobie, że jestem skazany na samotność.
Moi sąsiedzi się ożywili, teraz jęki i wrzaski są głośniejsze. Sen odszedł, gapię się w sklepienie. Z nudów zaczynam wrzeszczeć, Noe pojękuje nieśmiało.
– Co jest Noe, głośniej! Oj dawaj, co ci szkodzi?
Wrzeszczymy z Noem najgłośniej, jak tylko możemy.
Pracując w więzieniu, karałem wrzeszczących więźniów. Dostawali po mordzie raz, potem drugi i siedzieli cicho. Tu jednak nic by to nie dało, no może knebel by pomógł.
Do naszej celi wchodzi gruby jak beczka mnich. Otwiera mały kuferek. Wyjmuje z niego krzyż, wodę święconą, Pismo Święte… chwila! Już rozumiem, ten nieborak przyszedł odprawiać egzorcyzmy! Zobaczymy, jak mu pójdzie.
Zaczyna recytować modlitwy, przeklinać Szatana… Tak, to już ten moment. Wykrzywiam twarz, robię głupie miny i zanoszę się potwornym śmiechem.
– Odejdź stąd, głupcze! – mówię charczącym głosem. – Ten człowiek należy do mnie!
– Apage, apage! Apage Satanas!
– Przestań się wydzierać, grubasie! To ci nic nie da!
Sięga po wodę święconą i chlust! Jestem cały mokry. Wrzeszczę najgłośniej jak tylko potrafię i zaczynam biegać wokół egzorcysty niczym opętany. Widzę, że jest przerażony. Śmiejemy się razem z Noem.
Grubas upada. Nie rozumiem, co się dzieje. Chciałem tylko pożartować, a ten przeklęty egzorcysta mnie opuszcza! Ja już tak nie mogę! Czemu ja, co ja takiego uczyniłem?!
Przybiega Stróż. Czuję zapach bicza. Odwracam się od mojego prześladowcy.
– Nie! To Boli! Błagam, przestań! – Łzy same cisnął mi się do oczu.
***
Budzę się. Leżę związany w celi. Egzorcysty i Stróża nie ma.
– Noe, gdzie oni są?
– Odeszli – odzywa się mój jedyny przyjaciel. – Opuścili cię.
– Co mam zrobić?
Noe milczy. Czuję się taki samotny i bezsilny.
Teraz rozumiem jak czuli się moi „podopieczni”. Kiedy ja dałem ponosić się moim żądzom, oni nie czuli bólu. Ich ciała tak, ale umysły nie.
Tak! Kraty się otwierają. Stróż i dwaj franciszkanie dokądś mnie zabierają.
Zatrzymujemy się przed grubymi drzwiami.
– Posiedzisz sobie tutaj, odpokutujesz za brata Maurycego!
Zakonnicy wpychają mnie do środka i zamykają drzwi. Znowu ciemność. Słyszę oddalające się kroki. I Noe zniknął, a ja nie mam nawet kawałka cegły, żeby narysować sobie kolejnego przyjaciela…
Krzyczę, ale to nic nie daje. Zaczynam walić głową w ścianę. Znowu nic. Odchylam głowę i walę raz jeszcze i jesz…