- Opowiadanie: kuzko - Voltage

Voltage

Napisane w kilka nocy, podczas (nie)zapomnianego pobytu we Włoszech. Zapraszam do lektury ;)

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Voltage

"Voltage"

1.

27.01.2017 r.

Co mam wam powiedzieć? Że piszę ten dziennik, żeby przekazać wam swoje doświadczenia? Albo żebyście mnie zapamiętali, gdy nadejdzie mój czas? Ha! Wspaniałe, ale głupie teorie. Prawda jest taka, że kazali mi pisać ten przeklęty pamietnik. Taki pomysł tego eleganckiego ważniaka w garniturze, szefa wszystkich szefów. Człowieka, którego ambicje prześcigają wszelkie granice przyzwoitości i moralności.

Ten cały odwyk to jego pomysł. Ośrodek na morzu, odcięty od świata. Wszystko to podobno, żebyśmy na nowo nauczyli się asymilować ze społeczeństem już uzdrowieni. Taka izolacja brzmi może jak mianiakalna inspiracja "Wyspą tajemnic" Martina Scorsese, ale ten pomysł, nieważne jak mało oryginalny, ma swoje zalety. Nie ma jak uciec, więc faktycznie odwyk może być skuteczny. Jedzenie jest naprawdę świetne, nie pamiętam kiedy tak dobrze jadłem.

Jedyne co mnie niepokoi, to brak informacji o tym ośrodku. Ani oficjalnych, ani nieoficjalnych. To miejsce z nikąd, jakby przeznaczone dla pozbawionych znaczenia ludzi. Dla takich jak ja.

Staliśmy w pięciu za sklepem. Butelka taniej Amareny krążyła z ręki do ręki. Jeden ziomek stał na rogu, wypatrywał niebieskich. Nowe prawo nie pozwala już pić w mieszkaniach lub miejscach bez specjalnej licencji. Walka z alkoholizmem przybrała formę prohibicji. Fatalna wiadomość dla nas, chłopaków z murków i ławek.

Ostatnie krople spłynęły opornie przez moje gardło, a my wciąż trzeźwi. Im więcej czasu na planecie zwanej Ziemia, tym ciężej o dobre chwile. Przetrwają tylko najsprytniejsi.

– Przeszukajcie kieszenie. Znajdźcie jakieś grosze.

Też tak zrobiłem. Sześć kieszeni w przetartych, czarnych bojówkach i niezliczone w płaszczu. Łącznie: cztery złote i dwadzieścia trzy grosze. Za mało. Popatrzyłem po twarzach kamratów i już wiem, że dzisiaj więcej nie wypijemy.

– Nic.

– Spłukany.

– Też nic nie mam.

– Pudło.

– Ja mam same śmieci. – odpowiadam według schematu.

Kłamcy. Oczywiście, że mają, tak jak ja. Ale gdybyśmy się teraz złożyli na jeszcze jedną butelkę, to nasz stan wcale nie polepszyłby się. Dozbierają coś, wyżebrzą albo ukradną i kupią mocniejszy trunek w tajemnicy przed pozostałymi. A ja? No cóż, jak zwykle sobie poradzę. Nie wiem jeszcze jak, zawsze gdy akurat nie mam forsy, niespodziewanie coś się pojawia. Albo jakaś robota dorywcza, albo ktoś się dorzuci. Życie jest pochmurne, choć czasem zdarzają się przebłyski Słońca.

– Jak się nazywa ten nowy? – pyta Brudas.

Ton jego głosu był inny niż zwykle. Słychać było wymuszenie, może wstyd. Żadne z tych uczuć nie są obce na ulicy. Nie zwróciłem na to uwagi, bardziej mnie frasowało imię lub ksywka świeżaka. Nowych zawsze warto przyjmować w szeregi, bo mają pełne kieszenie i chęci. Nie chcą skończyć sami, zwłaszcza w zimę, gdy towarzystwo, wódka i ciepłe miejsce jest niezbędne do przeżycia.

– Cygan. – przypomniałem sobie.

Brudas wykorzystuje sposobność i woła świażaka.

– Hej Cygan! A ty masz się czym dorzucić do flaszeczki?

Brak odpowiedzi. Tacy jak oni mają tendencję do wymiękania na swojej pierwszej warcie. Wszyscy boją się mundurowych, bo faktycznie jest się czego bać. Butelka już pusta, więc jesteśmy względnie bezpieczni, jedyny zarzut jaki nam teraz można postawić, to demoralizacja krajobrazu. Taki zarzut najczęściej stawia się włóczęgom, którzy nie potrafią sobie znaleźć żadnej miejscówki. My należymy do nomadów. Przemieszczamy się z miejsca na miejsce. Tak jest bezpieczniej. Bo wiecie; żule, menele i początkujący pijacy z reguły nie stanowią problemu. Ćpuni są znacznie gorsi. Nie mają oporów przed niczym. Gdy znajdą sobie jakieś miejsce to są wstanie zrobić wszystko, żeby je zająć. Mało w nich już z ludzi.

Wyjrzałem za róg, żeby zobaczyć gdzie jest Cygan. Łatwo go dostrzec, z odznaką przy pasku, instruował kilku niebieskich. Znacie takie stwierdzenie: Znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie? To było coś gorszego. W tej sytuacji nie było ksztyny przypadku. Wtedy bym wybaczył.

Najpierw mnie zauważyli, psiarscy momentalnie wyciągnęli gumowe pały. Jeszcze mogłem się wycofać, mogłem uciec i zostawić tych sukinsynów, których uważałem za kamratów. Szybko się odwróciłem w ich kierunku. Żeby ostrzec. Możliwe, że tylko by nas zlali. Czasami trafiali się tacy, którzy nie łapali, a okładali pałami, po prostu dla przyjemności.

Nie zauważyłem pustej butelki bo winiaczu, rozbijanej na mojej skroni. Dogadywali się i bawili w układy. Taki był warunek, jeden pewniak żeby zaspokoić statystyki. Pewnie nawet nie uciekali, niczego nie pamiętałem. Nie czułem chłodnego metalu kajdanek, zacisnających się na moich nadgastkach, ani jazdy w radiowozie. Pamiętam, że czułem mieszankę niedowierzania i nienawiści. Wpierw Cygan okazał się wrogiem, a moi towarzysze zdrajcami.

***

Napradę chcecie, żebym zanudzał historią z dowozu na komisariat, brutalnego przesłuchania, wyciągania na światło dzienne moich brudów i kuszenia układami? No cóż, oszczędzę wam tego, bo i tak naczytaliście lub naoglądaliście się tego za dużo. Niczym oryginalnym bym się nie popisał przed wami. Powiem więc w skrócie, że poszedłem na układ. Nie miałem z resztą wyboru, bo oni wiedzieli wszystko. Kiedy pierwszy raz ukradłem mamie pieniądze z portmonetki, aż po mój nieszczęsny współudział w… no nieważne. Prawdopodobnie nigdy by mi tego nie udowodnili, ale do tego czasu mogliby mnie legalnie przetrzymywać w więzieniu.

Podpisałem więc cyrograf z diabłami. Oczywiście nie dali mi przeczytać, bo inaczej wolałbym trafić do więzienia, a komuś bardzo zależało na takich jak ja. W porcie dostarczono nas na statek IKAR. Mnie i kilku innych meneli pozamykano w osobnych kajutach. Przez całą podróż rzygałem. Już sam widok fal przyprawia mnie o mdłości, ale uczucie kołysania statku pod stopami uwalnia reakcję łańcuchową nie do zatrzymania. Dopiero zejście z pokładu poprawia mój stan. Sen nie chciał przyjść, więc zwinąłem się w kulkę w rogu i wziąłem wiadro między nogi. Jedyna bezpiecza pozycja.

Dopiero w porcie na wyspie zdjęli nam wszystkim bransoletki z kostek. Powiedzieli, że tutaj już nie są konieczne. Mieli całkowitą rację. Ogromna wyspa z zespołem budynków. Można uciekać, możliwości było mnóstwo. Ale gdzie? Do lasu? Na pola? Na plażę? Do jaskiń położonych na skalistym urwisku? Wszędzie czeka śmierć głodowa. Lepiej już zostać w ośrodku.

Zaprowadzili nas do głównego budynku. Wysokie sklepienie, pokój na planie prostokąta, z białymi ławkami, do których na stałe przytwierdzone były stoły. Każdy zajął jakieś miejsce. Z reguły siedzieliśmy osobno, miejsca było naprawdę sporo, a nas jedynie czterdziestu. Wszyscy ubrani bardzo identycznie: bojówki, płaszcz, czapka na głowie, rękawiczki bez palców i ubrudzony szalik. Może to jakaś nowa uliczna moda?

Na podwyższenie wszedł bogato ubrany mężczyzna. Szary garnitur, czarna koszula, połyskujące lakierki, blond włosy zaczesane na bok oraz wygolone po bokach i z tyłu.

Uśmiechał się do wszystkich szeroko. Wyglądał na miłego gościa. Ale głos go zdradzał. Głęboki i niski. Poczułem dreszcze i gęsią skórkę, chociaż słowa były ciepłe.

– Witajcie drodzy pacjenci, na odwyku Kolejna szansa! Wszyscy tutaj zebrani, są ofiarami postępującej resocjalizacji. Teraz macie okazję naprawić swoje błędy. Dzielą was różne historie i doświaczenia. Niektórzy pochądzą z patologicznych rodzin, inni choć mieli pieniądze, wybrali życie na ulicy. Tutaj to nie ma znaczenia. Jesteście równi. Wasza choroba to od teraz nasze zmartwienie, a nie wasze utrapienie. Pragnę was poprosić, byście oddali się pokornie w ręce lekarzy i pielęgniarek. Terapia może was zdziwić. Ale zapewniam was, że tworzymy tutaj historię! Jesteście pierwszą z możliwie wielu leczonych grup, wasza współpraca może przesądzić o tym, czy podobni wam będą mieli okazję uzyskać taką pomoc. Nie będę wam więcej zawracał głowy. Mam nadzieje, że dzisiaj się zadomowicie się na wyspie. Życzę wam powrotu do zdrowia!

Zszedł ze sceny, a ja faktycznie poczułem się znacznie lepiej. Jego słowa pokrzepiły niejednego z nas, ale po głowie wciąż chodziła mi jedna myśl. Ten typ człowieka jest mi dobrze znany. Niemalże wszyscy ludzie mijając nas na ulicy, patrzą z mieszanką współczucia i zażenowania. Ludzie podobni do tego elegancika, to z reguły prawnicy i biznesmeni. Z ich oczu bije czysta pogarda, czasem nienawiść. Widziałem go tylko raz, właśnie wtedy. Nigdy nie dowiedziałem się jak ma na imię, to był człowiek zagadka. Osoba pełna sprzeczności.

Później wszedł na podium lekarz, ale nie powiedział niczego ważnego. Wytłumaczył nam, że jutro poznamy szczegóły terapii, dzisiaj zaś mamy zająć cele. Nie przesłyszeliście się… cele w ośrodku odwykowym. Czyli to jednak więzienie? Wolałem nie widzieć, tutaj było ciepło, posiłki były podawane regularnie, nawet dobrze się zapowiadało.

W celi było twarde jak kamień łóżko z czterocyfrowym numerkiem. Moje nowe imię. Do tego okno z widokiem na ocean, a także biórko z krzesłem. Na nim pióro ( nie posługiwałem się tym ustrojstem od podstawówki!) i gruby dziennik, pusty oczywiście. Lekarz coś wspominał, że codziennie musimy go uzupełniać, żeby mogli stwierdzić czy wszystko w porządku z naszym zdrowiem psychicznym. Jak widać zapowiedziane indywidualne zabiegi z terapeutą nie wystarczają. Chcą wejść jeszcze głębiej.

Wtedy jeszcze mi się podobało. Zgadzałem się na wszystko z pokorą, bo ten mężczyzna w garniturze o to prosił. Jak tu odmówić?

2.

28.02.2017 r.

Dziwny jest ten odwyk, wiecie? Ja jestem w stanie zrozumieć wszystko. Przypinanie do łóżka, bicie po twarzy, maltretowanie psychiczne. Dosłownie wszystko, ale nie to, co dzieje się na tej wyspie. Znacie taką starą, ludową zasadę "Lecz się tym, czym się trujesz"?

Tak to właśnie tutaj wygląda. Zastanawia mnie czym kierował się facet w garniturze, wymyślałąc te matody. Ile w nim jest jeszcze z człowieka? Czy ma jakieś granice? To wszystko kryje się w jego głowie i w gruncie rzeczy mało mnie obchodzi. Cudzych myśli się nie kradnie i basta! Ale to wszystko prowadzi mnie do pewnego spostrzerzenia. Czy po tym całym odwyku, nasze granice nie zostaną zatarte. A jeśli zostaną, to jak duży udział będziemy mieli w wytyczaniu nowych.

Sala zeznań przypominała mi bardzo salki z dziecinnej parafii, którą chcąc nie chcąc, musiałem często odwiedzać. Zamiast tradycyjnego oświetlenia, były wysokie i szerokie okna oraz świece. Pamiętam z dzieciństwa, że stoły były zawsze ustawione pod ścianą, jeden na drugim. Tutaj ich nie było, zamiast tego ustawiono w koło dziesięć krzeseł. Ściany szarobure, nijakie i brudne. Nad drzwiami krzyż. Godło postanowili sobie oszczędzić. Gdybym był młodszy, najpewniej oburzyło by mnie to. Tydzień terapii zrobił swoje i nie wiedziałem czy mam prawo należeć do jakiegoś zgromadzenia.

Ja i dziewięciu innych meneli siedzieliśmy w kręgu. Już na starcie wymienono nam łachmany na nowe, odwykowe ubrania. To znaczy buty ortopedyczne, niebieskie spodnie dresowe i koszulka, również niebieska. Na pogorszenie się pogody lub wyjścia na spacerniak mamy już nasze stare płaszcze i resztę asortymentu.

Przekazywaliśmy sobie świeczkę. Ten kto ją trzymał miał prawo do głosu. To jest nieodłączny etap każdego spotkania AA. Tutaj jest jednak pewien zaskakujący dodatek. Piwo.

Zamiast nas leczyć, to podają alkohol. Oczywiście w odpowiednich ilościach. Nie zmienia to jednak faktu, że to czysty absurd, nie sądzicie? Siedzieliśmy więc w kółku, każdy pił taniego Rise One, niby polegało to na tym, żebyśmy się bardziej otworzyli. Przyznanie się do problemu, to pierwszy krok do rzucenia nałogu. Każdy przeczuwał, że kryje się za tym coś większego, ale nikt nie widział co.

Świeczkę trzymał jeden z starszych pacjentów. Nie miał kilku zębów i często się zacinał. Mózg przerobiony na gąbkę, ale to akurat nie przez alkohol. Pić zaczął później.

– … byliśmy już wszyscy nawaleni. Siedzliśmy ze znajomymi przed telewizorem, to było w roku dziewięćdziesiątym szóstym. W wiadomościach mówili, że Rysiek Riedel nie żyje. Nie wiedziałem jak to się mówi, powiedziałem Reidel, zamiast riedel. Żona mi to wypomniała i wszyscy się śmiali. Nie tyle z przekrętu co ze mnie, bo wiecie, ona wspomniała też o tym, że nigdy szkoły nie skończyłem… – zaczerpnął powietrza. Pozbierał myśli. – bo mój tata mnie posłał do roboty, żebym zarabiał. Myślał, że szkoła nic mi nie da, bo nie miałem dobrych ocen, w nauce to ja byłem raczej mierny. Ale to jak znajomi poszli, to żona już się nie śmiała, zaczynała smęcić, że wyszła za przygłupa. Nigdy nie byłem tak zły na nią. Walnąłem ją pięścią w twarz i wybiłem jej zęba czy dwa. Nie pamiętam już. Zadzwoniła na policję i zgarnęli mnie. Wtedy jeszcze nie wylądowałem w więzieniu, ale już musiałem zamieszkać na ulicy. Przejęła moje mieszkanie, a z pracy mnie wyrzucili.

Skończył. Oddał świeczkę dalej, ale po takich historiach ludzie z reguły dają parę minut na pozbieranie się. Coś w tym jest, że piwo rozwiązuje język.

Jeszcze jeden z pacjentów zabrał głos i opowiedział swoją historię. Nie słuchałem go. Wypiłem już pięć piw, ale zamiast poczuć przyjemne zawroty głowy, czułem tylko mdłości. Według tej dziwnej terapii dzisiaj muszę wypić przynajmniej jeszcze dwa. I tak dzień w dzień. Na początku niektórzy próbowali oszukiwać w terapii, ale szybko ich ogarnięto. Zostali zabrani do jednego z największych budynków na wyspie.

Samych budowli jest siedem. Te budynki to z reguły duże izby pozbawione wewnątrz ścian. Wyjątek stanowiły blok mieszkalny, w którego skład wchodzą cele i toaleta, blok terapeutyczny oraz pewne miejsce, o którym zaraz wspomnę. W każdym bądź razie, zamiast mówić na nie budynki, mówimy pokoje. Wymieniając po kolei, jest pokój jadalny, pokój zwierzeń, pokój wiary (mała kapliczka dla gorliwych) i pokój pracy. Ostatnim z budynków jest blok C, lub pokój strachu, jak zdążyli go już ochrzcić pacjenci. Tam wysłani zostali ci, którzy oszukiwali lekarzy. Wracali po trzech dniach. Nie byli już tacy sami, wyzbyli się cwaniactwa na rzecz uległości. Poddają się nawet najbardziej poniżającym poleceniom. Próbowałem wypytać jednego z nich, mówiono na niego Niski, o to co tam się stało. Nie odpowiedział, reszta taż nie chciała.

Wypiliśmy po jeszcze jednym piwie. Z ulgą opuściliśmy duszne pomieszczenie. Na zewnątrz padało, ale nie przeszkadzało mi to. Otrzeźwiło nas to chociaż trochę. Każde wyjście z pokojów zabiegowych było wspaniałym doświadczeniem. Nie pozwalali nam w tamtym okresie wychodzić z powodu pogody. Rozpijanie nas to nic złego, ale małe przeziębienie byłoby nie do pomyślenia.

***

Wróciliśmy do bloku mieszkalnego. Była jeszcze kolacja, ale niewielu poszło coś zjeść. Pokój zwierzeń działa jak blokada na umysł. Traci się apetyt, energię i chęci. Każda historia uzupełniała nas i korygowała nasze własne przeżycia. Zawsze jest ktoś kto miał gorzej.

Wypiliśmy ostatnie piwo, dopiero wtedy poczułem się pijany. Poszedłem pod prysznic. Nie tylko ja tam z resztą byłem. Kabiny prysznicowe były tam jedynie mitem. Było kilka stanowisk ustawionych obok siebie, prywatność była pojęciem obcym. To jednak lepsze niż nic, żyjąc na ulicy ciężko o zachowanie higieny, korzystam póki mogę.

Zaraz obok mnie kąpało się trzech innych pacjentów. Spoglądali na mnie ukradkiem, czułem się molestowany wzrokiem, oceniany. To jeden z niewielu egzaminów, które wolałbym oblać. Część z osadzonych tutaj ludzi to kryminaliści i pijacy ciężkiego sortu. Ta trójka musiała być ze sobą mocno związana, bo wyglądali identycznie. Wszyscy obcięci na łyso, smukli, wysocy i z tatuażem małej dziewczynki w sukience na prawym biodrze. Obrzydlistwo.

Zakręciłem wodę i uciekłem szybko spod prysznica. Trójka recydywistów patrzyła na mnie z uśmieszkiem. Wpadłem im w oko? Brzydzi mnie sama myśl o tym.

3.

29.03.2017 r.

Nienawidzę ginu. Wam ten alkohol kojarzy się nierozłącznie z toniciem. Mnie się kojarzy z Orwellem, z cierpieniem i sentymentami. To właśnie od ginu zaczynałem, dopiero potem wódka. Nie miałem pieniędzy, ale moi znajomi to coś innego. Mieli pieniądze, więc bawili się na całego.

Z tą przeklętą naftą na mózg przypomina mi się zmarnowany okres dojrzewania, bieda i pierwsza dziewczyna… niedoszła oczywiście.

Zbieraliśmy ziemniaki na bezkresnym, rozgrzanym przez Słońce polu. Ziemia nawadniana była przez krople potu spływające z czoła. Kosz na plecach ciążył tak samo jak boląca głowa. Miałem w czaszce dzięcioła i to od długiego czasu. Gdybym miał wybierać między zabiciem Bin Ladena, a spaleniem recepty na gin, to World Trade Center zawalałby się raz po razie.

Wstałem na chwilę z klęczek. Kręgosłup błagał o odpuszczenie takiego wysiłku. Od razu zakręciło mi się w głowie. Cholera, wszystko mnie brzydziło, a Słońce było bezlitosne. Można pomyśleć, że wszystkie promienie skupiły się akurat na twoim ciele. Pewnie wszyscy tak tutaj myśleli i ubolewali nad swoim losem.

Popatrzyłem się na nich. To był naprawdę marny widok. Twarze wymizerniałe, oczy na wpół obłąkane. Niektórzy zaczęli przypominać zombie. Inni jeszcze się trzymają, ale codzienne picie, połączone z odpowiednią dietą i ćwiczeniami lub pracami wycieńczyło ich. Nie myślcie, że jestem lepszy od nich. Nie pamiętam kiedy ostatnio dobrze się wyspałem. Nie wytrzeźwiałem od miesiąca. Myślałem, że piwo już mnie wykończy, ale oni jakby naprzeciw moim modlitwom wybrali gin.

Sprawdziłem, czy kosz z ziemniakami dobrze trzyma się na plecach i ruszyłem w stronę przyczepy. Większość lekarzy i nadzorców wyjechała na święta. Zostali nieliczni, ale oni doskonale wiedzieli, że nie będzie problemów. Wystarczy nas zorganizować i nie pozwolić wytrzeźwieć. W tym byli świetni.

Podszedłem do przyczepy, miałem zadyszkę i mroczyło mi się w głowie, ale te dwie rzeczy nie opuszczały mnie ani na krok od pewnego czasu. Zdjąłem kosz z pleców. Przetarłem obolałe i otarte części ciała. Gdyby nie koszmary, to spałbym jak dziecko. Uniosłem kosz do góry, wysoko nad głowę, żeby opróżnić jego zawartość, ale przed oczami pojawiły się czerwone iskry. Mięśnie w nogach zastąpiła wata, nie zaczęrpnąłem ostatniego tchu, bo nie pomyślałem o tym nawet. Wyłożyłem się na brudnej ziemi, ziemniaki z kosza poleciały we wszystkie kierunki.

***

Atmosfera była grobowa. Siedzieliśmy obok siebie przy stole zasłanym jedzeniem po brzegi. Patrzyłem się w talerz, ona też. Kto poza mną był na tyle głupi żeby zaprosić koleżankę na wesele ciotki. Trochę mnie przymusiła mama, zawsze pierwsza i ostatnia w podejmowaniu decyzji, ale trochę też to, że podkochiwałem się w niej.

Głowę zawracało mi wiele pytań, ale tylko jedno naprawdę istotne. Czy poprosić ją w końcu do tańca. Mnóstwo trądziku i brak naturalnej pewności siebie były moim największym bagażem.

Mgła. To nie było jej prawidziwe imię, ale właściwie tylko tyle po niej pozostało. Twarz, włosy, żółta i luźna sukienka do kolan, Wszystko pamiętam jakbym miał przed oczami doskonały obraz. Tylko jej oczy zawsze są puste, zdjęcie czy wspomnienie, jej oczy są zawsze puste. Jakby w miejscu na duszę, była otchłań.

Wtedy jeszcze nie piłem. Gdybym znał zwiększające pewność siebie właściwości trunków wysokoprocentowych, drink lub dwa dla odwagi zmieniłby całą sytuację. Zamiast tego siedzieliśmy obok siebie i grzebaliśmy widelcami w talerzach. Marny to był widok.

Na sali roztańczony tłum, cała moja rodzina, do której tak ciężko było mi się przyznać. Bawili się, para młoda kręciła się na samym środku parkietu. Kapela grała dawno zapomniane hity. Nie moje pokolenie i nie moje zmartwienie.

Jeden z licznych kuzynów skończył imprezę nieco przedwcześnie. Podjąłem desperacją próbę rozpoczęcia konwersacji.

– Przepraszam za niego. Wuj to straszny pijak.

– W porządku, trochę go nawet rozumiem. – miała w zwyczaju odpowiadać dwuznacznie.

– To znaczy?

– Przyjemnie jest odpłynąć. Nie wstydzisz się wtedy, co ludzie o tobie myślą. Z tak nudnej imprezy sama chętnie bym odleciała gdzieś.

– Noo, ja też. – odpowiedziałem automatycznie.

Zamilkliśmy ponownie. Wróciłem do grzebania widelcem w talerzu, ale ją coś widocznie nurciło. Walczyła ze sobą i szybko podjęła dezycję.

– Masz ochotę wyjść na spacer?

Patrzenie w zniszczony asfalt zawsze jest lepsze niż grzebanie w talerzu. Czemu miałbym się nie zgodzić.

– No chodźmy.

Wzięła żakiet z oparcia krzesła, ja też wziąłem swoją zieloną marynarkę. Ominęliśmy ludzi i wyszliśmy na zewnątrz. Dopiero wtedy zdałem sobie sprawę jaka w środku panowała przetłaczająca atmosfera. Minęliśmy kilku członków rodziny ze strony pana młodego i ruszyliśmy pustą ulicą w nicość.

Gdy tylko wyszliśmy za róg sięgnęła do małej torebki i wyciągnęła z niej paczkę papierosów. Włożyła w usta jednego i odpaliła z zapałek.

– Chcesz może?

Nigdy nie paliłem i byłem pewny, że tego nie zrobię. Mój dziadek zmarł na raka płuc i bałem się go jak niczego innego. Już nie cierpię kiedy ktoś obok mnie pali, ale za bardzo mi zależało, żeby jej zwrócić uwagę.

– Nie mam ochoty.

– W porządku.

Szliśmy dalej wzdłuż ulicy. Nie śpieszyło jej się z paleniem, co nie było dla mnie do końca korzystne. Czasami nieświadomie wypuszczała dym w moją stronę, a ja naprawdę byłem zbyt uparty żeby jej zwrócić uwagę. Miałem spore problemy z wyrażaniem własnego zdania i postawieniem na swoje.

– Słyszałeś, że Rysiek Riedel nie żyje?

– Słucham? – wyrwało mi się bezmyślnie.

– Tylko Chińczyki mówią mucham. Mówili wczoraj w wiado-mościach, że zmarł w szpitalu.

– Przepraszam, ale nie słyszałem.

– Jak mogłeś o tym nie usłyszeć? Trąbili o tym we wszystkich wiadomościach. Już od długiego czasu było wiadomo, że nie najlepiej się trzyma. – posmutniała jeszcze bardziej. – Jak myślisz? Co go wykończyło?

Czy to był swoisty test? Czy pytała szczerze pod wpływem emocji? Cała jego twórczość była dla niej tak ważna jak jej przyszłość. Nigdy nie potrafiłem zrozumieć ludzi, którzy zaczynają żyć innym życiem, zapominając o sobie.

– Wóda i prochy? – odpowiedziałem tak jak mi się wydawało.

– Ludzie, którzy nie potrafili go zrozumieć. Zabiła go sława, której nigdy nie chciał. – sięgnęła do innej z licznych kieszeni i wyciągnęła flaszkę. – Wódka to może i nie jest, ale może rozrusza tą twoją imprezę. Piłeś kiedyś gin?

Nigdy przedtem nie piłem. Nigdy tak naprawdę nie poczułem silniejszej potrzeby wychylenia lufy, schlania się, upicia się jak świnia. Mój wujek zna z pewnością znacznie więcej określeń.

– Jasne. Podaj zaraz.

To był pierwszy raz kiedy nie odmówiłem napicia się. Przedtem brakowało mi chęci do picia, później odwagi, by odmówić.

Pierwszy łyk nie zrobił na niej wielkiego wrażenia. Gdy ja wziąłem butelkę skrzywiło mnie tak, że musiałem zmrużyć oczy. Ona tego nie zauważyła. Przez kilkanaście następnych minut szliśmy dalej wzdłuż ulicy, skręciliśmy kilkanaście razy i chyba się zgubiliśmy. Pół butelki było za nami i nie czułem się najlepiej. Albo pierwszy raz w życiu poczułem się tak dobrze? Nie miałem oporów, jedynym ograniczeniem dla mojego języka była jego objętość. Miałem stanowczo za małe usta na niego i to dlatego przez długi czas ich nie zamykałem.

Większa część butelki zniknęła w trakcie godziny. Nogi z trudem sunęły po asfalcie, do teraz nie wiem czy ona to widziała. Wolałbym, żeby nie. Droga, którą obraliśmy nieoczekiwanie zatoczyła koło, znowu byliśmy przez salą, gdzie zabawa miała się w najlepsze.

Popatrzyłem jej prosto w oczy, wyzywająco.

– Too, idziemy do środka czy marzniemy?

– A chcesz wracać?

– A masz więcej ginu?

Wybuchła głośnym i niekontrolowanym śmiechem, szczerym, co bardzo mnie ucieszyło.

– Wkręciłeś się, ale to dobrze. Twoja rodzina przeprowadziła się tutaj? Wiem, że trochę się znamy, ale nie potrafię skojarzyć cię z żadnego znanego mi miejsca. Jakbyś był duchem, albo aniołem.

– Niee, po prostu cały czas miałaś mnie gdzieś.

Uśmiechałem się przy tym głupkowato. To bardzo prawdopodne, że wyglądałem jak skończony kretyn. Pewnie to właśnie ją przekonało, że nie mówiłem tego na prawdę, ja przestałem panować nad słowami, a ona stworzyła mi sytuację nie do powtórzenia.

Zbliżyła się do mnie o pół kroku.

– Ojej, głupoty opowiadasz. Nie próbuj ze mnie zrobić głupiej dziewczyny.

– Nie wiem, czy muszę próbować.

Kolejny gwałtowny wybuch śmiechu.

– Nie pij już dzisiaj więcej, proszę.

– Aaa ty jesteś piękna.

Coś jej błysnęło w oczach. Moje myśli były tak chaotyczne i niejednostajne, że nie zrobiłem tego tak jakbym naprawdę chciał. Cóż, wyszło jak wyszło.

– Naprawdę tak uważasz?

– To jasne jak słońce.

Zatoczyłem się lekko i tym razem to zauważyła. Podtrzymała mnie i zbiżyła się do mnie. Czułem przechodzące impulsy przez każdy nerw w ciele. Nigdy wcześniej nie byłem tak blisko dziewczyny. Jej usta w końcu dotknęły moich, intynkt nakazywał mi zamknąć oczy. Właśnie wtedy wszystko upadło.

Wspominałem już, że naprawdę nie lubię papierosów, a ona śmierdziała jak popielniczka. Do tego zamknięcie oczu spowodowało, że poczułem się jakbym był śmigłem helikoptera.

Zdążyłem tylko się oderwać z najwspanialszej chwili mojego życia. Nie starczyło mi jednak czasu, żeby odejść choć o krok. Zarzygałem jej całe szpilki i fragment sukienki.

***

Gdy otworzyłem oczy nie byłem już na polu, tylko w łóżku, ale bynajmniej nie w swoim. To było szpitalne łóżko, nade mną stali dwaj lekarze w białych kitlach, jeden z nich świecił mi latarką po oczach, drugi spisywał coś na tablecie.

Gdy zauważyli, że się ocknąłem przestali mi świecić po oczach. Zaczęły się pytania.

– Niech pacjent poda swój numer.

Chwilowa, czarna dziura w mózgu. Nienawidzę ginu, a ta przeklęta terapia wlewa go we mnie litrami. Boże, ten numer. Jak on leciał? Twarde łóżko w mało przytulnej celi. Żaróweczka się w końcu zaświeciła.

– Mój numer to 5273.

Na zajęciach zapoznawczych mówili co te cyfry oznaczają. 5 to napewno numer mojej celi. 2 oznaczało płeć. 7 była moim wynikiem na ich śmiesznym teście na alkoholizm, przeprowadzonym jeszcze na komendzie. Nie mam jednak pojęcia co oznacza 3.

– Usiądź, 5273.

Poczułem się jak wadliwy robot, któremu robi się przegląd. Problem w tym, że tanich robotów nie warto w razie czego naprawiać. Więc co zrobią ze mną? Póki co usiadłem.

Lekarz trzymający tablet pokazał mi ekran i bez żadnych emocji czy zapowiedzi zaczął przeprowadzać prosty test.

– Co widzisz, 5273?

Chwila zastanowienia się. Nagle ciemna plama nabrała kształtu.

– Słoń.

Nie mówili już nic do mnie, pokazali jeszcze dwa obrazki i chyba dobrze zgadłem, bo odesłali mnie to celi, żebym odpoczął przed jutrem. Dziękowałem im w duchu za to, bo nie dałbym rady wrócić na to pole.

Położyłem się na łóżku, nieważne jak twardym. Ale coś mi nie dało spać, Mgła mi nie dała spać.

– Jesteś tutaj?

Cisza, zwaliłem wszystko na koszmary i wspomnienia.

– Zawsze jestem.

Podskoczyłem i usiadłem. Znowu zakręciło mi się w głowie, padłem na kolana i krzusiłem się własną śliną. Nade mną stała Ona, ubrana w tą samą sukienkę co na tym pamiętnym weselu. Ale jej tutaj nie mogło być!

– Jesteś? Naprawdę jesteś?

– Zawsze tam gdzie ty jesteś i ja jestem.

– Zawsze byłaś przy mnie?

– Zawsze byłam tylko wspomnieniem. Teraz to się zmieni.

– Dlaczego?

– Bo to mnie obwiniasz za to miejsce.

Położyłem się z powrotem. Okryłem kocem i zrobiło mi się cieplej. Nieważne jak się pojawiła. Nieważne co powiedziała. Ważne, że była przy mnie.

4.

30.04.2017 r.

Jeżeli kiedykolwiek wam wspominałem, że gin był udręką to się myliłem. Nigdy nie piłem absyntu, bo nie był dostępny. Z początku po parę miarek na dzień, teraz nie wiem ile. Może nawet butelka. Czuję, że czasami odpływam, mózg mam podziurawiony, myśli ode mnie uciekają. Została nas połowa, reszta wylądowała w pokoju strachu i nie wróciciła.

Biegaliśmy wokół wyspy. Jedno okrążenie na trzy dni. Wraz z zakończeniem etapu z ginem lekarze stwierdzili, że trzeba nas nieco rozruszać. Lecz pomimo tego, że wszyscy dostajemy co kilka dni nowe ubrania, to wyglądamy coraz nędzniej. Bardziej niż grupkę ludzi, przypominamy już Danse macabre, wszyscy powłóczamy nogami, głowy mamy zwieszone, jakbyśmy czekali na katowski topór.

Jedzenie także uległo zmianie. Jest mdłe i nijakie, chociaż w jego składzie nie zmieniono ani jednego składnika. W pokoju zwierzeń wszyscy siedzą cicho. Próba zagłębienia się w wspomnieniach jest awykonalna. Przynajmniej raz na dzień zapominam swojego numerka, czasami trafiam do złej celi. Wtedy lekarze prowadzący zabierają mnie do swoich gabinetów i zadają pytania. Zawsze te same: Jak się czuję, czy jestem gotowy na powrót do społeczeństwa i czy wiem, dlaczego się znalazłem na wyspie. Nie znam poprawnych odpowiedzi, może one wcale nie istnieją. Z drugiej strony wciąż nie skierowano mnie do pokoju strachu.

Gdy zaczynaliśmy biegać, goniliśmy za wolno prowadzonym quadem. Wszyscy padliśmy za pierwszym razem i od tamtego czasu jeżdżą za nami dwa dodatkowe pojazdy, prowadzone przez strażników. Ich nie interesuje co się z nami stanie, biją aż wstaniesz. Jeśli nie wstajesz, pokój strachu. To jest dostateczną motywacją, nie nadzieja, a strach.

Został nam około kilometr. Widziałem innego pacjenta obok mnie. 7291. Padł na ziemię jak kłoda. Wlekliśmy się strasznie i nikt tego nie zauważył. Zwolniłem żeby mu pomóc, jesteśmy na takim etapie trzeba sobie pomagać, powinniśmy być solidarni. Problem w tym, że żaden z pozostałych pacjentów tego nie zauważył. Uwadze strażników jednak to nie umknęło, już podjeżdżali z gumowymi pałkami. Pierwszy raz od lat biegłem sprintem, wróciłem do grupy. Nigdy więcej nie chcę dostać pałką. Starałem się pozostać głuchym na jego krzyki. Mgła sunęła obok mnie patrząc marnie. Było w niej więcej z człowieka niż we mnie.

***

Prysznic stanowił jedyną ulgę w ciągu dnia. Teraz musimy się kąpać codziennie, ale nikomu to nie przeszkadza. Zawsze kąpię się później niż inni, żeby zostać samemu. Nie kusi mnie, żeby oglądać kutasy innych więźniów.

Nagle jednak za plecami usłyszałem trzask drzwi. Weszły cztery osoby owinięte w ręczniki. Wsród nich były trzy, które już kiedyś mi się przyglądały. Czwarty, którego nie znam stanął pod drzwiami, trzech podchodziło do mnie, wszyscy uśmiechali się. Parada śmierci.

– Hej, skarbie. – powiedział do mnie jeden z nich.

– Czego chcecie? – odpowiedziałem szybko, ukrywając panikę w głosie.

Dalej się uśmiechali. Byli jak trzy krople wody, każdy miał zapadłą klatkę piersiową, ubytki w uzębieniu i łysą głowę. Bracia? Cały czas się zbliżali, dzieliły nas już tylko dwa metry.

– Jak będziesz grzeczniejszy, to postaramy się żeby nie zabolało.

Pięść była szybsza niż słowa. Mimo spędzonego tutaj czasu wcale nie stracili na zręczności i gibkości. Cios w brzuch wysłał mój żołądek prosto do gardła. Dwa dryblasy przytrzymały mnie, trzeci nie miał zamiaru postawić mnie do pionu, ani nawet odwrócić, jak się spodziewałem. Zrzucił z siebie po prostu ręcznik.

– Ciii, nie chcę bić po twarzy.

Nie miał dużego kutasa, około dziesięciu centrymetrów. To było i tak więcej niż chciałem oglądać, zbierało mi się na wymioty na sam jego widok, a co dopiero gdy włożył mi go do ust. Łzy napłynęły mi do oczu. W obronie własnej ugryzłem go. Chwila triumfu szybko obróciła się w mój największy błąd.

Jeden z dryblasów puścił moje ramię i z całej siły uderzył w ucho. Stęknąłem i zadławiłem się własną śliną, o ile to była ślina.

– Ugryzłeś mnie! Ugryzłeś mnie ty jebany gnoju!

Podnieśli mnie z klęczek i zaczęli okładać po twarzy. Każdy wymierzył kilka uderzeń i gdy byłem na skraju przytomności, odwrócili mnie twarzą do ściany. Ręczniki opadły, niczym kurtyna.

5.

01.05.2017 r.

Doktor siedział samotnie w swoim gabinecie, ukryty za murem papierów, formularzy i raportów. Oczy bolały go od czytania. Czuł, że jeszcze godzina pracy, a kręgosłup mu pęknie. Z każdym przeczytanym raportem powtarzał sobie w myślach – jeszcze tylko jeden. Tylko jeden i będzie już ostatni. – Stos jednak wcale nie malał, a wręcz przeciwnie. Z każdą wizytą pielęgniarki powiększał się. Zegar na ścianie wybijał rytm jego sercu. Powolne i monotonne cyk, cyk, cyk, cyk.

Uratował go telefon.

– Doktor Malec, słucham. – odebrał.

– Niech Pan przyjdzie na obchód do budynku C. Wydaje nam się, że może to pana zainteresować.

Rozłączył się. Czyżby to się właśnie stało? Ponad trzy miesiące żmudnej pracy z pijakami niemalże doprowadziły pana Malca do załamania nerwowego, a pana Strausgurta do bankructwa. To właśni on jest pomysłodawcą i fundatorem tego ośrodka.

Odwyk ma za zadanie zwalczyć problem alkoholizmu. Metody tradycyjne jednak się nie sprawdzają, więc postanowiono podejść do sprawy innowacyjnie. Póki co żadnemu z pacjentów nie udało się jeszcze ukończyć pierwszego etapu. Z reguły nie potrafili dotrwać, lub znaleźli się w grupie kontrolnej, gdzie terapia była mniej intensywna.

Pogoda w końcu się poprawiła. Deszcze ustały, Słońce nieśmiało wychylało się zza chmur. Doktorowi humor poprawił się jeszcze bardziej. Powietrze było rześkie, oddychało się z przyjemnością. Na zewnątrz uśmiechał się szeroko i machał wszystkim, nieważne pacjentom czy personelowi. Doskonale wiedział, że nie wszyscy podzielają jego entuzjazm. Nawet do jego uszu dotarły plotki krążące po ośrodku i wyzwiska, padające w jego kierunku, takie jak doktor Abstynent. Ironiczni ludzie, pomyślał sobie. Starał się na to wszystko pozostawać głuchym. Wierzył, że robi to wszystko w imię przyszłości.

Budynek C był postawiony na najwyższym wzniesieniu na wyspie. Trzeba było minąć fontannę na dziedzińcu i ruszyć kamiennymi schodami w górę. Jedno musiał przyznać Strausgurtowi, miejsce zostało urządzone pięknie. Dziedziniec ze swoimi zadbanymi ogrodami przypominał paletę malarską, mieniąc się bogatymi kolorami. Centralną część dziedzińca zajmowała piaskowa pontanna. Nie posiadając żadnych ozdób czy figur idealnie wtapiała się w ten widok. Fontanna była otoczona brukowanym kręgiem, na którym znajdowały się ławeczki do odpoczynku w ciepłe dni. Doktor jednak nie przypominał sobie, żeby widział odpoczywającego na jednej z nich pacjenta.

Brukowy okrąg otoczony jest drugim, znacznie większym, składającym się z zbiorowisk kwiatów. Były tam czerwone róże, czarne orchidee, fioletowe fiołki i inne, których nazw nie znał. Kolorowe pola przedzielone były kilkoma chodnikami, to właśnie one oddzielały od siebie wszystkie gatunki, dzięki czemu dziedziniec przynosił na myśl paletę.

Doktor w wolnych chwilach przychodził w to miejsce, zaciągał się wszystkimi zapachami i delektował nimi. Wszystkie jego zmysły doznawały w tym miejscu ekstazy, Malec kochał spokój i harmonię, które były kwintesencją tego miejsca.

Ze smutkiem ruszył schodami w górę, motywacji dodawał mu ciekawość. Pokój strachu, jak zwykli na niego mówić pacjenci, jest miejscem mało przyjemnym, w pewnym sensie wszyscy stają się tam nadzy. Był to pomysł samego doktora, gdy przedstawiał go Strausgurtowi, ten się bardzo ucieszył. Z początku chciał urządzić go w stylu literackiego pokoju sto jeden, ale tą ideę doktor szybko wybił mu z głowy.

Czym jest więc pokój strachu? Dla wszystkich jest taki sam, choć każdy widzi go nieco inaczej. Niektórzy czują w nim autentyczny strach, inni nieustającą paranoję. Nawet krótkie terapie przynoszą efekty. Wszystko zależy od poziomu złamania.

Dotkor Malec dotarł pod duże czerwone drzwi. Budynek C z zewnątrz wyglądał jak ogromny schron przeciwbombowy. Ogromna betonowa kopuła, gdzieniegdzie poprzetykana czarnymi szybami okien. Wokół żadnych roślin, tylko piasek i jałowie.

Pewnie popchnął drzwi i wszedł do środka. Krótki, szary i brudny korytarz, oświetlony zółtym światłem ze starych lamp przypominał piwnice starych, opuszczonych hoteli. Zaraz przy wejściu do Budynku C była wydrążone w surowej ścianie okienko, siedziała w nim pielęgniarka, która zadzwoniła po doktora.

– Cześć, Halinka. O co chodzi? – zapytał uprzejmie doktor.

– Witam doktorze, wczoraj doszło do bójki w łaźni.

– I chyba nie dlatego mnie tutaj wzywaliście? – Całe podniecenie jakie dotąd czuł doktor uleciało w sekundę.

– Niech mi doktor da dokończyć. Według procedury zabraliśmy ich na testy. Jednemu z nich udało się zdać. Numer 5273. Zatrzymaliśmy go w pokoju 004.

Więcej nie trzeba mu było usłyszeć. Doktor ruszył szybkim krokiem w wyznaczone miejsce. Oddychał ciężko i nie był pewny czy to z powodu słabnącej kondycji czy podniecenia.

Szybko znalazł się pod właściwymi drzwiami. Nacisnął ciężką klamkę i wszedł do środka. Każdy z pokoi w budynku C miał jeden cel, choć wszystkie dochodziły do niego inną drogą. Miały one za zadanie pogłębić zasiane w pacjencie odczucie. W jedynce było to przerażenie, w dwójce histeria, w trójce zrezygnowanie, a w czwórce paranoję. I to właśnie ten pokój działał najbardziej na doktora Malca.

Pokój 004 był niezwykle ciemny. W środku było mnóstwo lamp, zwisających z sufitu, pouczepianych ścian lub stojących na ziemi. Wszystkie dawały słabe żółte światło i były powyginane pod nienaturalnymi kątami, jakby chciały wyśmiać wszelkie prawa geometrii. Po czarnych ścianach biegły cienkie niebieskie żyłki, wypełnione fluorestencyjną substacją. Gdy im się przyjrzeć, miało się wrażenie, że pulsują. Najgorsze były jednak setki oczu na suficie. Każde wpatrzone w inny zakamarek pomieszczenia. To właśnie temu pokój zawdzięczał swoją nazwę. Nikt nie jest tutaj sam, zawsze jest się obserwowanym. Niektóre z tych oczu były faktycznie kamerami. 

Pacjent siedział na środku pokoju na krześle. Nie był niczym skrępowany. Nad jego głową wisiał projektor, obraz wyświetlał się na pustej ścianie na przeciwko niego. Był to zlepek różnych scen z Zostawić Las Vegas, Ćmy Barowej, Pod Mocnym Aniołem i innych podobnych tematycznie filmów. Serce powinno krajać się doktorowi na jego widok. Ze świecą szukać tak wynędzniałych ludzi. Wyglądał na conajmniej pięćdziesiąt lat, szliste i zmulone oczy były bardzo głęboko osadzone w czaszce. Jedno oko było podbite, a siniak zdążył już przybrać obrzydliwy, żółty kolor. Zmarszczki na jego twarzy w połączeniu z obwisłą skórą wyglądały jak stara, pognieciona koszula. Z spieczonych ust widać było zepsute zęby, cienka stróżka ślinki spokojnie skapywała na zniszczone ubranie.

Doktor stanął naprzeciw niego i schylił się na wysokość jego twarzy. Śmierdziało wymiocinami i potem. Malec z trudem powstrzymywał uśmiech zadowolenia.

– Jaki masz numer?

Mężczyzna spojrzał na niego niewidzącym wzrokiem. Z jego wyrazu wnioskował, że słowa ciężko mu przychodzą.

– 5273.

– Wiesz dlaczego tutaj trafiłeś?

– Bo piłem. – odpowiedział bez zawachania.

– A chcesz jeszcze pić?

– Nie.

– Jak mogę ci zaufać pacjencie? Jeszcze kilka miesięcy temu byłeś uzależniony od tej żałosnej używki. Byłeś w stanie zrobić wszystko dla następnej flaszki.

– Byłem… wszystko. – Pacjent coraz bardziej odpływał wgłąb siebie. Doktor był pewien, że mężczyzna będzie wkrótce gotowy do ostatniej fazy.

– A czy wiesz dlaczego tutaj wciąż jesteś?

– Bo piłem?

– Nie! – Doktor zdzielił pacjenta w twarz z liścia. Sprowadziło to go z powrotem do pokoju. – Jesteś wciąż tutaj, ponieważ zaszedłeś dalej niż tamta zgraja. Tylko ty byłeś dostatecznie silny, żeby się tutaj dostać. Obiecaliśmy ci pomóc. Czy pamiętasz, jak tutaj przyjechałeś, a my obiecaliśmy, że ci pomożemy?

Doktor widział, jakie cierpienie sprawia mu myślenie. Sięgnięcie pamięcią wstecz, było jak odkopywanie skarbu.

– Tak?

– Dokładnie. – rzekł doktor z zachęcającym uśmiechem. – Dokła-dnie, ale zanim wyleczymy cię z twojej choroby, będziesz musiał nam na to pozwolić.

– Pozwalam.

Doktor zachichotał pod nosem. Właśnie o to mu chodziło. Jeszcze maksymalnie tydzień w pokoju 004 i pacjent położy się na stole operacyjnym.

– Odpoczywaj teraz, zjawię się tutaj wkrótce i porozmawiamy znowu. Gdy pielęgniarki stwierdzą, że jesteś gotowy rozpoczniemy ostatni etap terapii.

Nie musiał więcej mówić, mężczyzna wrócił do oglądania zlepki filmowej, a doktor wyszedł. Dopiero po wyjściu krzyknął w duchu triumfując. Zadzwoni po pana Strausgurta i wspólnie opiją sukces.

6.

Minąły jeszcze dwa długie miesiące nim pacjent był w pełni gotowy do ostatniego etapu terapii. Przepite i zmarnowane miesiące. Przez pierwsze dwa tygodnie doktor pozwalał sobie co najwyżej na drinka bądź dwa. Presja czasu jednak zrobiła swoje, pan Malec nie mogąc zasnąć w nocy opróżniał butelkę.

Pewnego ciężkiego ranka zadzwonił telefon.

– Malec? Gdzie ty jesteś?! – dzwonił pan Stausgurt.

– Eeh… – Doktor rozejrzał się dookoła. W pierwszej chwili nie był pewny. – W biurze, szefie. O co chodzi?

– Kurwa pacjent leży na stole operacyjnym i czeka na ciebie! Wszystko zaaranżowane brakuje tylko koordynatora. Ogarnij się i na salę!

Telefon się rozłączył. Jeszcze nie w pełni świadomy sytuacji, doktor otworzył leżący obok notes. Przewrócił kilka stron i znalazł tam notatkę.

06.07.2017 r.

Etap trzeci. Opecja o 9:00. Pacjent 5273.

Notka była nowa, zaledwie sprzed kilku dni, ale już zdążyła opuścić pamięć doktora. Podniósł się ciężko z krzesła. Butelka leżąca obok jego nogi przewróciła się wylewając z siebie resztki płynu. Niepewnym krokiem podszedł do szafy i wyciągnął z niego kitel.

Jedyna rzecz, z której doktor była zadowolony, to że nie musiał przechodzić z budynku do budynku. Budynek C stał się praktycznie jego domem. Szare ściany przekształciły się w męczącą monotonię. Czasem gdy Malec nie potrafił zasnąć przechadzał się nocą pustymi korytarzami, oświetlonymi jedynie słabym, bladym światłem. Miejsca z pękającym tynkiem na ścianach znał już na pamięć, po kilku nocach zaczął je postrzegać jak wyżłobienia w drewnie, zrobione przez korniki.

Sale operacyjne znajdowały się po drugiej stronie budynku. Minęło dziesięć minut nim dotarł w końcu pod właściwe drzwi. Musiał się na chwilę po drodze zatrzymać na schodach z powodu mdłości. W zmarnowanym stanie wszedł na właściwą salę.

Całe umeblowanie składało się z nagiego blatu, jednej szafki z narzędziami i mnóstwem innych narzędzi medycznych. Jest to jedyne pomieszczenie o ścianach z białych kafelek.. Swiatło było oślepiające, w pierwszej chwili doktor bał się otworzyć oczy.

Na sali było trzech asystentów, wszyscy ubrani w zielone szaty chirurgiczne, stali jak wryci w ziemię i spoglądali na doktora niepewnie.

Pacjent leżał na stole w skromnej koszuli nocnej. Z dwiema lampami nakierowanymi centralnie na jego głowę.

– Nie będę sobie głowy zawracał zapamiętywaniem waszych imion. – zaczął pewny siebie doktor. – Polecenia wykonuje ten, który akurat się opierdala. Jest was trzech, więc spierdolenie tej roboty nie wchodzi w grę.

Tylko jeden z nich odważył się na sprzeciw.

 – Panie doktorze, kiedy myśmy mieli tutaj tylko… pomagać, a nie operować.

– Jak się nazywasz, chłopcze?

– Patryk, proszę pana. Patryk Witkowski.

– Panie Patryku, wypierdalaj pan z tej sali. Nie potrzebujemy cię tutaj.

Pozostali dwaj asystenci wymienili gorączkowe spojrzenia, lecz nie odważyli się na nic więcej.

– Dobra, trzeba ogolić mu głowę w okolicacy czubka głowy. Do roboty!

Praca dla pielęgniarek nie sprawiła problemu początkującym neuro-chirurgom, szybko uwinęli się z tym zadaniem, więc doktor przeszedł do następnego zadania.

– Dobrze, teraz ty. – Wskazał na chłopaka, który prostrzemu zadaniu jedynie się przylądał. – Uważaj bo będzie coś trudniejszego. Trzeba otworzyć kość ciemieniową. Weź świder i wydrąż dziurę na czubku, tak nałtawiej i najpewniej będzie wpuścić sondę.

Doktor Malec widział kropelki potu na czole asystenta, gdy ten drążył dziurę w głowie pacjenta. Doktor tymczasem trzymał ręce złożone na klatce piersiowej, uważnie się przyglądając. Wszystko to, żeby dwa młodziki nie zauważyły drżenia rąk. Gdy dojdzie to wpuszczenia sondy, sterowania nią i wykonywania skomplikowanych nacięć na oponkach mózgowych doktor będzie miał problemy do zmartwień.

Otwór w czaszcze został wykonany z nienaganną precyzją, dziura była równa, chociaż centymetr średnicy doktor uznał za przesadę. Przynajmniej dopóki nie zabrał się za wpuszczenie sondy. Precyzyjna robota, polegająca na umieszczeniu mikroczipu wewnątrz czaszki w celu ścisłej kontroli funkcji mózgowych w określonym miejscu.

Zajęło to ponad dziesięć minut, pot zalewał mu oczy, a dłonie trzęsły się coraz bardziej. Pozostała najbardziej skomplikowana część, nacięcie na mózgu i puszczenie impulsu z sondy uszkadzając go w stopniu odpowiedzialnym za uzależnienie psychiczne od substancji.

Biorąc do ręki mikroskalpel, doktor podjął decyzję.

– Dobra bierzemy się do cięcia. Który z was pierwszy wykona operację dostanie podwyżkę o piętnaście patyków na miesiąc plus stałą pracę. Kto sie pisze?

Żaden z asystentów nie odezwał się słowem. W ich oczach było widać czyste przerażenie. Malec inaczej podszedł do sprawy.

– To może inaczej. Wisi mi, który z was go potnie. Krótkie nacięcie, uruchamiacie sondę, wyjmujecie ją, sklejacie go spowrotem. Ten, który sie opierdala jeszcze dzisiaj wypływa stąd najbliższym rejsem. Powodzenia.

Dwaj młodzi asystenci popatrzyli po sobie, wyglądający na młodszego z nich wziął do ręki narzędzie i ciężko oddychając podszedł do pacjenta.

7.

Pan Strausgurt wiercił się niespokojnie w krześle. Co chwilę poprawiał uwierający krawat. Komisja miała przyjść za chwilę i wyciągnąć konsekwencje z nieudanej operacji. Pan Strausgurt rozmawiał z wieloma prawnikami i czuł się bezpiecznie. Niemniej lęk przed komisją nie opuszczał go ani na chwilę. Zwłaszcza prze to, że cały projekt został dodatkowo dofinansowany przez państwo i katatrofa z jaką wiązało się jego niepowodzenie odbiło się w mediach, wyciągając całą sprawę z odwykiem na światło dzienne.

Rozeszło się donośne pukanie do drzwi. Nie zdążył ich zaprosić, trójka elegancko ubranych mężczyzn weszła do gabinetu i stanęło przed biurkiem.

– Panie Strausgurt, nie mamy wiele czasu. Może przejdziemy od razu do rzeczy?

Poczuł jak serce podchodzi mu do gardła, powstrzymał jednak to uczucie i wydusił z siebie całą pewność siebie, na jaką udało mu się zdobyć.

– Nie miałem zamiaru marnować cennego czasu, szanownej komisji. Czemu zawdzięczam tą wizytę?

– Pozwom. – Tym razem odezwał się inny członek komisji. Jak widać każdy miały coś innego do powiedzenia. Wyciąnął z wewnętrzej kieszeni marynarki kilka listów. – Ten tutaj, jest od komitetu obrony ludzi bezdomnych. Ten z kolei, od rodziny pacjenta, za uczynienie pana Czyżyka osobą upośledzoną. Następny jest do doktora Malca, za brak przestrzegania etyki pracy i spartaczeniu operacji pod wpływem alkoholu. Ostatni dla pana, za prowadzenie nielegalnej instytucji nękającej i wykorzystującej osoby uzależnione od alkoholu.

Pan Strausgurt na większość z tych listów był gotowy. Nie spodziewał się jednak ostatniego, a pana Malca postanowił wybronić od nie dokońca słusznych oskarżeń.

– Jak to nielegalna? Projekt był wspierany przez rząd! Wszystko zostało potwierdzone i nie ma mowy o takim pozwie.

– Rząd nigdy pana nie wspierał. Odwyk był prowadzony i w dużej części finansowany przez pana, co czyni cię na w obliczu prawa właścicielem i głównym zarządcą ośrodka.

– Minister finansów osobiście potwierdzał przelewy…

– Na walkę z alkoholizmem. Nie na odwyk stosujący bestialskie i niezatwierdzone praktyki.

– Czy panowie sobie żartują?!

– A czy ktoś tutaj się śmieje? Pana czeka kara pieniężna, od więzienia może uda się wybronić przy dobrym prawniku. Pana Malca czeka jednak wyrok.

Panu Strausgurtowi nerwy puściły. Kompletnie nie wiedział jak zareagować na oskarżenia. Rząd odwrócił się od niego i uczynił go kozłem ofiarnym.

– A co z Malcem? To nie on spierdolił operację, tylko te ciołki, których nam podesłaliście. Mieli umowy na zlecenie podpisane przez ministra zdrowia!

Tym razem wypowiedział się trzeci z mężczyzn.

– Przeprowadzono śledztwo. Sekcja zwłok jednoznacznie wykazała, że asystenci swoją robotę wykonali według wczejszych założeń. Oni swoją swoją pracę wykonali poprawnie.

– To czemu ten żul zamienił się w śliniący kalafior? Takie przeznaczenie jego?!

 – Bardzo nam przykro, ale sekcja zwłok wykazała, że sonda została źle umieszczona, a napięcie początkowe nadane na nią było za duże. Doktor Malec sam miał wykonać operację i już za to powinien zostać pozwany. Zamiast tego jedynie zajmował się sondą i to właśnie ona przepaliła mózg pacjentowi.

Na koniec odezwał się znowu pierwszy z członków.

– Ma pan miesiąc na stawienie się w sądzie. Życzymy miłego dnia.

Wszyscy opuścili gabinet. Pan Strausgurt został sam z otwartymi ustami, zwieszonymi rękoma i łzami w oczach.

Koniec

Komentarze

OK, jest przedstawiona historia eksperymentalnej terapii. Jej podstawy naukowy pozostają dla mnie zagadką, a eksperymenty medyczne na ludziach to chyba nie jest takie hop-siup, ale niech będzie. Tylko z terapii niewiele wynika, w sensie: chyba nie sprawdziła się jako główna oś fabularna.

Gorzej z wykonaniem. Masz sporo błędów różnego kalibru: od interpunkcji, przez nieprawidłowy zapis dialogów i literówki, do paskudnych ortografów. Na przykład powinno być: znikąd i krztyna. To jeszcze dość rzadko używane słowa, ale biurko przez ó?

W marcu zbierali ziemniaki? Musiał się poważnie klimat zmienić, bo z historii nie wynika, że wyspa leży na południowej półkuli.

Nie tylko ja tam z resztą byłem. Kabiny prysznicowe były tam jedynie mitem. Było kilka stanowisk ustawionych obok siebie, prywatność była pojęciem obcym.

Wygląda na ostry atak byłozy. Btw – w tym przypadku “zresztą”.

ale tą ideę doktor szybko wybił mu z głowy.

Tę ideę.

cienka stróżka ślinki spokojnie skapywała na zniszczone ubranie.

Sprawdź w słowniku, co znaczy “stróżka”. Możesz się zdziwić.

Babska logika rządzi!

 Moim zdaniem niezłe opowiadanie, chociaż trzeba Ci znać, autorze, że nie należę do wymagających czytelników. Fabuła w porządku, chociaż moim zdaniem mogłeś bardziej skupić się na przemianie głównego bohatera i dr Malca.

 Niżej rozpiszę kilka błędów, które wyłapałam i sugestii, co do zmian w niektórych kawałkach : 

Że piszę ten dziennik, żeby przekazać wam swoje doświadczenia? Albo żebyście mnie zapamiętali, gdy nadejdzie mój czas? Ha! Wspaniałe, ale głupie teorie. Prawda jest taka, że kazali mi pisać ten przeklęty pamietnik.

 Dałoby się uniknąć powtórzeń, poza tym literówka w pamiętnik. 

 

Taka izolacja brzmi może jak mianiakalna

Literówka.

 

Jeden ziomek stał na rogu, wypatrywał niebieskich. Nowe prawo nie pozwala już pić w mieszkaniach lub miejscach bez specjalnej licencji.

Popatrzyłem po twarzach kamratów i już wiem, że dzisiaj więcej nie wypijemy.

Pomieszałeś czasy. W całym tym fragmencie, ale już nie chciałam cytować wszystkiego. 

 

demoralizacja krajobrazu.

Jak dla mnie, trochę niezręcznie to brzmi. Demoralizuje się kogoś.

 

Czasami trafiali się tacy, którzy nie łapali, a okładali pałami, po prostu dla przyjemności.

Wybacz, jeśli uznasz to za czepialstwo, ale pały były już wcześniej, a to po prostu i przecinek można by wyrzucić ( według mnie )

 

 

Wpierw Cygan okazał się wrogiem, a moi towarzysze zdrajcami.

Wpierw, a potem co?

 

Dopiero zejście z pokładu poprawia mój stan. Sen nie chciał przyjść, więc zwinąłem się w kulkę w rogu i wziąłem wiadro między nogi. Jedyna bezpiecza pozycja.

Wkradła się literówka, a poza tym to przejście z nudności do snu jest trochę nieskładne. Ewentualnie zdaniem o śnie można rozpocząć nowy akapit, ale jak uważasz, to Twoje opowiadanie,a ja tylko sugeruję.

 

Uśmiechał się do wszystkich szeroko. Wyglądał na miłego gościa. Ale głos go zdradzał. Głęboki i niski. Poczułem dreszcze i gęsią skórkę, chociaż słowa były ciepłe.

 

Co jest złego w głębokim i niskim głosie?

 

Na nim pióro ( nie posługiwałem się tym ustrojstem od podstawówki!)

Literówka.

 

Zgadzałem się na wszystko z pokorą, bo ten mężczyzna w garniturze o to prosił. Jak tu odmówić?

 

Przed chwilą bohater miał poważne wątpliwości, co do intencji mężczyzny, a za chwilę jest w stosunku do niego taki pokorny?

 

 

 

Czy ma jakieś granice? To wszystko kryje się w jego głowie i w gruncie rzeczy mało mnie obchodzi. Cudzych myśli się nie kradnie i basta! Ale to wszystko prowadzi mnie do pewnego spostrzerzenia. Czy po tym całym odwyku, nasze granice nie zostaną zatarte.

Może spróbuj uniknąć powtórzeń. Spostrzeżenia.

 

 

 

Rozłączył się. Czyżby to się właśnie stało? Ponad trzy miesiące żmudnej pracy z pijakami niemalże doprowadziły pana Malca do załamania nerwowego, a pana Strausgurta do bankructwa. To właśni on jest pomysłodawcą i fundatorem tego ośrodka.

On, czyli kto? Domyśliłam się, że chodzi o Strausgurta, ale mimo wszystko… można to poprawić.

 

Otwór w czaszcze został wykonany z nienaganną precyzją, dziura była równa, chociaż centymetr średnicy doktor uznał za przesadę. Przynajmniej dopóki nie zabrał się za wpuszczenie sondy. Precyzyjna robota,

Literówka, można uniknąć powtórzeń, nie lepiej brzmiałoby wpuszczanie?

 

 

Nie wszystko sprawdziłam, a i w przejrzanych przeze mnie fragmentach na pewno znajdą się jeszcze błędy.  Mam nadzieję, że nie byłam zbytnio czepialska :) 

Jakiś pomysł niewątpliwie był, ale, moim zdaniem, zabrakło umiejętności, aby rzecz opisać na tyle wiarygodnie, aby czytelnik mógł przyjąć przedstawioną wersję wydarzeń, spróbował uwierzyć w sens opisanej kuracji. Ja nie uwierzyłam.

Rozumiem, Kuzko, że to Twoja wizja leczenia uzależnienia, ale jest ona tak nieprawdopodobna, że trudno mi przyjąć do wiadomości metody stosowane przez personel ośrodka. Nie znajduję żadnego racjonalnego wytłumaczenia dla tak osobliwej terapii.

Osobna sprawa to wykonanie – jest koszmarne. Mam wrażenie, Kuzko, że opublikowałeś opowiadanie, nie czytając go wcześniej. Jest tu taka masa wszelkich błędów możliwych i, zdawałoby się, niemożliwych do popełnienia, że z trudem przedzierałam się przez tekst. Nieprawdopodobna ilość literówek, powtórzenia, źle zapisane dialogi, koszmarna interpunkcja i takaż ortografia, fatalnie i nie zawsze czytelnie skonstruowane zdania, słowa używane niezgodnie z znaczeniem, nadmiar zaimków, nielogiczności i różne pomniejsze usterki sprawiły, że lektury nie mogę uznać za satysfakcjonującą. :-(

Sugeruję, Kuzko, abyś nie rezygnował z prób literackich, ale chwilowo zawiesił je, a zyskany czas przeznaczył na przyswojenie zasad obowiązujący w języku polskim. Dużo czytaj.

Mam nadzieję, że kiedy posiądziesz umiejętności poprawnego pisania i poprawisz warsztat, Twoje opowiadania zyskają na urodzie. ;-)

 

żeby prze­ka­zać wam swoje do­świad­cze­nia? Albo że­by­ście mnie za­pa­mię­ta­li, gdy na­dej­dzie mój czas? Ha! Wspa­nia­łe, ale głu­pie teo­rie. Praw­da jest taka, że ka­za­li mi pisać… – Nadmiar zaimków.

 

Czło­wie­ka, któ­re­go am­bi­cje prze­ści­ga­ją wszel­kie gra­ni­ce przy­zwo­ito­ści i mo­ral­no­ści.Czło­wie­ka, któ­re­go am­bi­cje przekraczają wszel­kie gra­ni­ce przy­zwo­ito­ści i mo­ral­no­ści.

Granic nie można prześcignąć, można je tylko przekroczyć.

 

na­uczy­li się asy­mi­lo­wać ze spo­łe­czeń­stem… – Literówka.

 

Taka izo­la­cja brzmi może jak mia­nia­kal­na in­spi­ra­cja "Wyspą ta­jem­nic" Mar­ti­na Scor­se­se… – Raczej: Taka izo­la­cja może wyglądać jak ma­nia­kal­na in­spi­ra­cja "Wyspą ta­jem­nic" Mar­ti­na Scor­se­se

Izolacja nie wydaje dźwięków, więc nie może brzmieć.

 

To miej­sce z nikąd… – To miej­sce znikąd

 

Bu­tel­ka ta­niej Ama­re­ny krą­ży­ła z ręki do ręki.Bu­tel­ka ta­niej ama­re­ny krą­ży­ła z ręki do ręki.

Nazwy trunków piszemy małą literą.

 

Im wię­cej czasu na pla­ne­cie zwa­nej Zie­mia, tym cię­żej o dobre chwi­le. – …tym trudniej o dobre chwi­le.

 

– Ja mam same śmie­ci.od­po­wia­dam we­dług sche­ma­tu. – Zbędna kropka po wypowiedzi.

Nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi. Pewnie przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

choć cza­sem zda­rza­ją się prze­bły­ski Słoń­ca. – …choć cza­sem zda­rza­ją się prze­bły­ski słoń­ca.

Nie piszesz tu o gwieździe, lecz o słonku – tarczy świecącej na niebie.

Ten błąd pojawia się jeszcze kilkakrotnie w dalszej części opowiadania.

 

Żadne z tych uczuć nie obce na ulicy.Żadne z tych uczuć nie jest obce na ulicy.

 

bar­dziej mnie fra­so­wa­ło imię lub ksyw­ka świe­ża­ka. – Raczej: …bar­dziej mnie ciekawiło/ interesowało/ frapowało imię lub ksyw­ka świe­ża­ka.

Frasować, to martwić się. Skoro nie znał imienia nowego, nie mógł się nim martwić.

 

Bru­das wy­ko­rzy­stu­je spo­sob­ność i woła świa­ża­ka. – Literówka.

 

je­dy­ny za­rzut jaki nam teraz można po­sta­wić, to de­mo­ra­li­za­cja kra­jo­bra­zu. – Raczej: …to de­mo­ra­li­za­cja innych/ otoczenia/ społeczeństwa.

Sprawdź znaczenie słowa demoralizacja.

 

Gdy znaj­dą sobie ja­kieś miej­sce to są wsta­nie zro­bić wszyst­ko… – Gdy znaj­dą sobie ja­kieś miejsce, to są w sta­nie zro­bić wszyst­ko

 

W tej sy­tu­acji nie było kszty­ny przy­pad­ku.W tej sy­tu­acji nie było krzty­ny przy­pad­ku.

 

Taki był wa­ru­nek, jeden pew­niak żeby za­spo­ko­ić sta­ty­sty­ki. – Raczej: Taki był wa­ru­nek – jeden pew­niak, żeby uwiarygodnić/ uprawdopodobnić/ załatwić sta­ty­sty­ki.

Sprawdź znaczenie słowa zaspokoić.

 

Nie czu­łem chłod­ne­go me­ta­lu kaj­da­nek, za­ci­sna­ją­cych się na moich nad­gast­kach… – Literówki.

 

Wpierw Cygan oka­zał się wro­giem, a moi to­wa­rzy­sze zdraj­ca­mi. – Pewnie miało być: Wpierw Cygan oka­zał się wro­giem, a potem/ później moi to­wa­rzy­sze zdraj­ca­mi.

 

Na­pra­dę chce­cie, żebym za­nu­dzał hi­sto­rią… – Literówka.

 

Nie mia­łem z resz­tą wy­bo­ru… – Nie mia­łem zresz­tą wy­bo­ru

 

więc zwi­ną­łem się w kulkę w rogu i wzią­łem wia­dro mię­dzy nogi. – W jaki sposób, będąc zwiniętym w kulkę, można mieć wiadro między nogami?

 

Można ucie­kać, moż­li­wo­ści było mnó­stwo. Ale gdzie?Ale dokąd?

 

Wszy­scy ubra­ni bar­dzo iden­tycz­nie… – Wszy­scy ubra­ni niemal iden­tycz­nie

 

Na pod­wyż­sze­nie wszedł bo­ga­to ubra­ny męż­czy­zna. Szary gar­ni­tur, czar­na ko­szu­la, po­ły­sku­ją­ce la­kier­ki… – Na podstawie czego bohater stwierdził, że ubranie mężczyzny było kosztowne? Lakierki, jeśli nie są brudne, są zawsze błyszczące.

Proponuję: Na pod­wyż­sze­nie wszedł elegancko ubra­ny męż­czy­zna. Szary gar­ni­tur, czar­na ko­szu­la, la­kier­ki

 

– Wi­taj­cie dro­dzy pa­cjen­ci, na od­wy­ku Ko­lej­na szan­sa! – Skoro to jest nazwa, powinno być: …na od­wy­ku Ko­lej­na Szan­sa!

 

Dzie­lą was różne hi­sto­rie i do­świa­cze­nia. Nie­któ­rzy po­chą­dzą… – Literówki.

 

Wasza cho­ro­ba to od teraz nasze zmar­twie­nie, a nie wasze utra­pie­nie. Pra­gnę was po­pro­sić, by­ście od­da­li się po­kor­nie w ręce le­ka­rzy i pie­lę­gnia­rek. Te­ra­pia może was zdzi­wić. Ale za­pew­niam was, że two­rzy­my tutaj hi­sto­rię! Je­ste­ście pierw­szą z moż­li­wie wielu le­czo­nych grup, wasza współ­pra­ca może prze­są­dzić o tym, czy po­dob­ni wam będą mieli oka­zję uzy­skać taką pomoc. Nie będę wam wię­cej za­wra­cał głowy. – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

Je­ste­ście pierw­szą z moż­li­wie wielu le­czo­nych grup… – Skoro są pierwszą grupą, to nie mogło być wielu leczonych.

Proponuję: Je­ste­ście pierw­szą z prawdopodobnie wielu grup, które będą tutaj le­czo­ne

 

Wi­dzia­łem go tylko raz, wła­śnie wtedy. Nigdy nie do­wie­dzia­łem się jak ma na imię, to był czło­wiek za­gad­ka. Osoba pełna sprzecz­no­ści. – Skoro go zupełnie nie znał, skąd wiedział, że był zagadkowy, że pełno w nim sprzeczności?

 

Czyli to jed­nak wię­zie­nie? Wo­la­łem nie wi­dzieć… – Pewnie miało być: Wo­la­łem nie wie­dzieć

 

tutaj było cie­pło, po­sił­ki były po­da­wa­ne re­gu­lar­nie… – Powtórzenie.

Skąd wiedział, że posiłki były podawane regularnie, skoro zaledwie przed chwilą przybył do ośrodka?

 

a także biór­ko z krze­słem. – …a także biur­ko z krze­słem.

 

Za­sta­na­wia mnie czym kie­ro­wał się facet w gar­ni­tu­rze, wy­my­śla­łąc te ma­to­dy. – Literówki.

 

Sala ze­znań przy­po­mi­na­ła mi bar­dzo salkidzie­cin­nej pa­ra­fii, którą chcąc nie chcąc, mu­sia­łem czę­sto od­wie­dzać. – Istnieje coś takiego, jak dziecinna parafia???

Proponuję: Sala ze­znań bardzo przy­po­mi­na­ła mi salki parafialne, które, chcąc nie chcąc, mu­sia­łem w dzieciństwie czę­sto od­wie­dzać.

 

Już na star­cie wy­mie­no­no nam łach­ma­ny… – Literówka.

 

– … by­li­śmy już wszy­scy na­wa­le­ni. – Zbędna spacja po wielokropku.

 

to było w roku dzie­więć­dzie­sią­tym szó­stym. W wia­do­mo­ściach mó­wi­li, że Ry­siek Rie­del nie żyje.W Wia­do­mo­ściach mó­wi­li, że Ry­siek Rie­del nie żyje.

Rysiek Riedel zmarł w 1994 roku.

 

W każ­dym bądź razie, za­miast mówić na nie bu­dyn­ki, mó­wi­my po­ko­je.W każ­dym razie

Choć rozumiem, że autor pamiętnika może pisać niezbyt poprawnie.

 

żyjąc na ulicy cięż­ko o za­cho­wa­nie hi­gie­ny… – …żyjąc na ulicy, trudno o za­cho­wa­nie hi­gie­ny

 

z ta­tu­ażem małej dziew­czyn­ki w su­kien­ce na pra­wym bio­drze. – Nie bardzo umiem sobie wyobrazić dziewczynkę w sukience na prawym biodrze… ;-)

Proponuję: …z wizerunkiem małej dziewczynki w sukience, wytatuowanym na prawym biodrze.

 

Wam ten al­ko­hol ko­ja­rzy się nie­roz­łącz­nie z to­ni­ciem.Wam ten al­ko­hol ko­ja­rzy się nie­roz­łącz­nie z to­ni­kiem.

Używamy pisowni spolszczonej.

 

Mia­łem w czasz­ce dzię­cio­ła i to od dłu­gie­go czasu. Gdy­bym miał wy­bie­rać… – Powtórzenie.

 

Unio­słem kosz do góry, wy­so­ko nad głowę… – Masło maślane. Czy można unieść coś do dołu?

Wystarczy: Unio­słem kosz, wy­so­ko nad głowę

 

nie za­częrp­ną­łem ostat­nie­go tchu… – Literówka.

 

ziem­nia­ki z kosza po­le­cia­ły we wszyst­kie kie­run­ki. – Raczej: …ziem­nia­ki z kosza potoczyły się we wszyst­kich kie­run­kach.

 

przy stole za­sła­nym je­dze­niem po brze­gi. – …przy stole zastawionym je­dze­niem po brze­gi.

Stół można zasłać obrusem, nie jedzeniem.

 

Pa­trzy­łem się w ta­lerz, ona też.Pa­trzy­łem w ta­lerz, ona też.

 

Głowę za­wra­ca­ło mi wiele pytań… – Ktoś może komuś zawracać głowę pytaniami, ale same pytania głowy nie zawrócą.

Może: W głowie miałem wiele pytań

 

To nie było jej pra­wi­dzi­we imię… – Literówka.

 

ro­dzi­na, do któ­rej tak cięż­ko było mi się przy­znać. – …ro­dzi­na, do któ­rej tak trudno było mi się przy­znać.

 

ale ją coś wi­docz­nie nur­ci­ło. – …ale ją coś wi­docz­nie nur­towało.

 

Wal­czy­ła ze sobą i szyb­ko pod­ję­ła de­zy­cję. – Literówka.

 

Wzię­ła ża­kiet z opar­cia krze­sła, ja też wzią­łem swoją zie­lo­ną ma­ry­nar­kę. – Powtórzenie.

 

Omi­nę­li­śmy ludzi i wy­szli­śmy na ze­wnątrz. Do­pie­ro wtedy zda­łem sobie spra­wę jaka w środ­ku pa­no­wa­ła prze­tła­cza­ją­ca at­mos­fe­ra. Mi­nę­li­śmy kilku człon­ków ro­dzi­ny… – Powtórzenie.

 

Wło­ży­ła w usta jed­ne­go i od­pa­li­ła z za­pa­łek.Wło­ży­ła w usta jed­ne­go i zapaliła.

 

Mój dzia­dek zmarł na raka płuc i bałem się go jak ni­cze­go in­ne­go. – Czy dziadek straszył po śmierci? ;-)

 

Już nie cier­pię kiedy ktoś obok mnie pali, ale za bar­dzo mi za­le­ża­ło, żeby jej zwró­cić uwagę. – Raczej: Nie cier­pię kiedy ktoś przy mnie pali, ale za bar­dzo mi na niej za­le­ża­ło, żeby o tym powiedzieć.

 

Mó­wi­li wczo­raj w wia­do-mo­ściach… – Co w wiadomościach robi dywiz?

 

ale może roz­ru­sza twoją im­pre­zę. – …ale może roz­ru­sza twoją im­pre­zę.

Choć przyjmuję do wiadomości, że dziewczyna może nie wyrażać się zbyt poprawnie.

 

Więk­sza część bu­tel­ki znik­nę­ła w trak­cie go­dzi­ny.Więk­sza część zawartości bu­tel­ki znik­nę­ła w ciągu go­dzi­ny.

 

znowu by­li­śmy przez salą… – Literówka.

 

Wy­bu­chła gło­śnym i nie­kon­tro­lo­wa­nym śmie­chem… – Wy­bu­chnęła gło­śnym i nie­kon­tro­lo­wa­nym śmie­chem

 

To bar­dzo praw­do­pod­ne… – Literówka.

 

że nie mó­wi­łem tego na praw­dę… – …że nie mó­wi­łem tego napraw­dę

 

Pod­trzy­ma­ła mniezbi­ży­ła się do mnie. – Literówka. Czy drugi zaimek jest niezbędny?

 

in­tynkt na­ka­zy­wał mi za­mknąć oczy. – Literówka.

 

– Mój numer to 5273. – Skoro pacjent wypowiada numer, należałoby napisać go słownie: – Mój numer to pięć dwa siedem trzy.

Uwaga dotyczy też zapisów w dalszej części opowiadania.

 

pa­dłem na ko­la­na i krzu­si­łem się wła­sną śliną. – Literówka.

 

Ona, ubra­na w  samą su­kien­kę… – …Ona, ubra­na w  samą su­kien­kę

 

resz­ta wy­lą­do­wa­ła w po­ko­ju stra­chu i nie wró­ci­ci­ła. – Literówka.

 

Bie­ga­li­śmy wokół wyspy. – Biegali w wodzie?

 

wszy­scy po­włó­cza­my no­ga­mi… – …wszy­scy po­włó­czy­my no­ga­mi

 

cho­ciaż w jego skła­dzie nie zmie­nio­no ani jed­ne­go skład­ni­ka. – Powtórzenie.

 

żaden z po­zo­sta­łych pa­cjen­tów tego nie za­uwa­żył. Uwa­dze straż­ni­ków… – Powtórzenie.

 

Mgła su­nę­ła obok mnie pa­trząc mar­nie. – Na czy polega marne patrzenie?

A może miało być: Mgła su­nę­ła obok, pa­trząc na m­nie.

 

Wsród nich były trzy… – Literówka.

 

około dzie­się­ciu cen­try­me­trów. – Literówka.

 

– Niech Pan przyj­dzie na ob­chód do bu­dyn­ku C.– Niech pan przyj­dzie na ob­chód do bu­dyn­ku C.

Formy grzecznościowe piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

To wła­śni on jest po­my­sło­daw­cą i fun­da­to­rem tego ośrod­ka. – Literówka.

 

nie wszy­scy po­dzie­la­ją jego en­tu­zjazm. Nawet do jego uszu do­tar­ły plot­ki krą­żą­ce po ośrod­ku i wy­zwi­ska, pa­da­ją­ce w jego kie­run­ku… – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

zaj­mo­wa­ła pia­sko­wa pon­tan­na. – Literówka.

 

Były tam czer­wo­ne róże, czar­ne or­chi­dee… – W naszym klimacie nie uprawia się orchidei w gruncie, nie sadzi się ich na klombach i rabatach.

 

dzię­ki czemu dzie­dzi­niec przy­no­sił na myśl pa­le­tę. – …dzię­ki czemu dzie­dzi­niec przywodził na myśl pa­le­tę.

 

ale ideę dok­tor szyb­ko wybił mu z głowy. – …ale ideę dok­tor szyb­ko wybił mu z głowy.

 

Do­tkor Malec do­tarł pod duże czer­wo­ne drzwi. – Literówka.

 

Wokół żad­nych ro­ślin, tylko pia­sek i ja­ło­wie. – Co to jest jałowie?

 

ko­ry­tarz, oświe­tlo­ny zół­tym świa­tłem… – Powtórzenie. Literówka.

 

była wy­drą­żo­ne w su­ro­wej ścia­nie okien­ko… – Literówka.

 

W środ­ku było mnó­stwo lamp, zwi­sa­ją­cych z su­fi­tu, po­ucze­pia­nych ścian lub sto­ją­cych na ziemi. – Czy lampy na pewno czepiały się ścian, czy raczej były do nich przytwierdzone/ przymocowane? Czy w pokoju na pewno była ziemia, czy może raczej podłoga?

 

cien­kie nie­bie­skie żyłki, wy­peł­nio­ne flu­ore­sten­cyj­ną sub­sta­cją. – …cien­kie nie­bie­skie żyłki, wy­peł­nio­ne flu­ore­scen­cyj­ną sub­sta­ncją.

 

obraz wy­świe­tlał się na pu­stej ścia­nie na prze­ciw­ko niego. – …obraz wy­świe­tlał się na pu­stej ścia­nie naprze­ciw­ko niego.

 

Wy­glą­dał na co­najm­niej pięć­dzie­siąt lat, szli­stezmu­lo­ne oczy… – Wy­glą­dał na co­ najm­niej pięć­dzie­siąt lat, szkli­ste i zmulone/ mętne oczy

 

wnio­sko­wał, że słowa cięż­ko mu przy­cho­dzą. – …wnio­sko­wał, że słowa przy­cho­dzą z trudem.

 

od­po­wie­dział bez za­wa­cha­nia. – …od­po­wie­dział bez za­wa­ha­nia.

 

Pa­cjent coraz bar­dziej od­pły­wał wgłąb sie­bie.Pa­cjent coraz bar­dziej od­pły­wał w głąb sie­bie.

 

Dok­tor zdzie­lił pa­cjen­ta w twarz z li­ścia. – Raczej: Dok­tor zdzie­lił pa­cjen­ta w twarz otwartą dłonią.

 

Do­kła-dnie, ale zanim wy­le­czy­my cię z two­jej cho­ro­by… – Dlaczego w środku słowa jest dywiz?

 

Mi­ną­ły jesz­cze dwa dłu­gie mie­sią­ce… – Literówka.

 

Nie­pew­nym kro­kiem pod­szedł do szafy i wy­cią­gnął z niego kitel. – …i wy­cią­gnął z niej kitel.

Szafa jest rodzaju żeńskiego.

 

Je­dy­na rzecz, z któ­rej dok­tor była za­do­wo­lo­ny… – Je­dy­na rzecz, z któ­rej dok­tor był za­do­wo­lo­ny

Doktor, natomiast, jest rodzaju męskiego.

 

W zmar­no­wa­nym sta­nie wszedł na wła­ści­wą salę. – W kiepskim/ marnym sta­nie wszedł na wła­ści­wą salę.

 

jed­nej szaf­ki z na­rzę­dzia­mi i mnó­stwem in­nych na­rzę­dzi me­dycz­nych. – Wygląda to jak dwa grzybki w barszczyku. ;-)

 

Jest to je­dy­ne po­miesz­cze­nie o ścia­nach z bia­łych ka­fe­lek..Jest to je­dy­ne po­miesz­cze­nie o ścia­nach z bia­łych ka­fe­lków.

Kafelki są rodzaju męskiego. Ten kafelek, nie ta kafelka.

 

Swia­tło było ośle­pia­ją­ce… – Literówka.

 

wszy­scy ubra­ni w zie­lo­ne szaty chi­rur­gicz­ne… – Czy jesteś pewien, że chirurdzy noszą szaty?

 

Pa­cjent leżał na stole w skrom­nej ko­szu­li noc­nej. Z dwie­ma lam­pa­mi na­kie­ro­wa­ny­mi cen­tral­nie na jego głowę. – Czy dobrze rozumiem, że pacjent leżał z dwiema lampami? Czy na stół operacyjny kładzie się ubranego pacjenta?

 

Dobra, trze­ba ogo­lić mu głowę w oko­li­ca­cy czub­ka głowy. – Literówka.

 

nie spra­wi­ła pro­ble­mu po­cząt­ku­ją­cym neu­ro-chi­rur­gom… – …nie spra­wi­ła pro­ble­mu po­cząt­ku­ją­cym neu­rochi­rur­gom

 

szyb­ko uwi­nę­li się z tym za­da­niem, więc dok­tor prze­szedł do na­stęp­ne­go za­da­nia. – Powtórzenie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Cała łapanka nie zmieściła się w jednym poście. Oto ciąg dalszy:

 

który pro­strze­mu za­da­niu je­dy­nie się przy­lą­dał. – …który pro­stsze­mu za­da­niu je­dy­nie się przy­glą­dał.

 

wy­drąż dziu­rę na czub­ku, tak na­łta­wiej… – Literówka.

 

żeby dwa mło­dzi­ki nie za­uwa­ży­ły drże­nia rąk. – Raczej: …żeby dwóch młodzików nie za­uwa­ży­ło drże­nia rąk.

 

Gdy doj­dzie to wpusz­cze­nia sondy… – Literówka.

 

skom­pli­ko­wa­nych na­cięć na opon­kach mó­zgo­wych… – Co to są oponki mózgowe? Znam tylko opony mózgowe.

 

dok­tor bę­dzie miał pro­ble­my do zmar­twień. – …dok­tor bę­dzie miał powody do zmar­twień.

 

Przy­naj­mniej do­pó­ki nie za­brał się za wpusz­cze­nie sondy.Przy­naj­mniej do­pó­ki nie za­brał się do wpusz­cze­nia sondy.

 

Kto sie pisze? – Literówka.

 

skle­ja­cie go spo­wro­tem. – …skle­ja­cie go z po­wro­tem.

 

Ten, który sie opier­da­la… – Literówka.

 

Zwłasz­cza prze to, że cały pro­jekt… – Literówka.

 

ka­ta­tro­fa z jaką wią­za­ło się jego nie­po­wo­dze­nie… – Literówka.

 

Ro­ze­szło się do­no­śne pu­ka­nie do drzwi.Rozległo się do­no­śne pu­ka­nie do drzwi.

 

trój­ka ele­ganc­ko ubra­nych męż­czyzn we­szła do ga­bi­ne­tu… – …trzech ele­ganc­ko ubra­nych męż­czyzn we­szło do ga­bi­ne­tu

 

Czemu za­wdzię­czam wi­zy­tę?Czemu za­wdzię­czam wi­zy­tę?

 

Jak widać każdy miały coś in­ne­go do po­wie­dze­nia. – Literówka.

 

Wy­cią­nął we­wnę­trzej kie­sze­ni ma­ry­nar­ki kilka li­stów. – Literówki.

 

Ten tutaj, jest od ko­mi­te­tu obro­ny ludzi bez­dom­nych.Ten jest od Ko­mi­te­tu Obro­ny Ludzi Bez­dom­nych.

 

za brak prze­strze­ga­nia etyki pracy i spar­ta­cze­niu ope­ra­cji… – Literówka.

 

wy­bro­nić od nie do­koń­ca słusz­nych oskar­żeń. – …wy­bro­nić od nie do ­koń­ca słusz­nych oskar­żeń.

 

ro­bo­tę wy­ko­na­li we­dług wczej­szych za­ło­żeń. – Literówka.

 

Oni swoją swoją pracę wy­ko­na­li po­praw­nie. – Dwa grzybki w barszczyku.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pomysł ciekawy.

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka