- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Ocalić od zapomnienia

Ocalić od zapomnienia

To bardziej eksperyment niż typowe opowiadanie, zresztą fantastyki tu raczej nie ma, ale uważam, że w pewnym sensie jest to jednak horror. Nie lubię tego opowiadania, słyszałem, że niektórych bolą od niego zęby, innych strasznie zmęczyło, tymczasem napisanie go sporo mnie kosztowało. Zastanawiam się, czy komuś mogłoby się spodobać.

Dyżurni:

regulatorzy, adamkb, homar, vyzart

Oceny

Ocalić od zapomnienia

Dźwięk wibrującego telefonu. To pijackie wezwanie na kolejną studencką imprezę. Zwlekasz się z łóżka po straconym dniu i czujesz, jak wszystko wywraca się w żołądku. Zimny prysznic dodaje sił. Przegryzasz chleb z parówką. Zamyślony, mielisz pokarm całą wieczność. Już wiesz, że to będzie kolejna noc, o której chciałbyś zapomnieć.

One przyprowadzają koleżankę. Nieproporcjonalny nos, szerokie biodra, nie jest w twoim typie, na ulicy nawet byś jej nie zauważył. Rozmawiacie, jest miło, może moglibyście się dogadać – w końcu oboje macie dystans do rzeczywistości, żywicie nienawiść do tych zakłamanych gęb i oboje przesiąknięci jesteście hipokryzją. Nie lubicie pustych słów wypluwanych z załganych ust, uśmiechów przebrzydłych, przyjacielskich odruchów nasiąkniętych pogardą. Brzydzicie się tym pijackim cyrkiem, co zamienia ludzi w tarzające się po ziemi kundle, merdające ogonami na widok trawy i wódki, wyciągające na wierzch swoje brudy.

Doskonale się wzajemnie rozumiecie. Czy to możliwe, że tak szybko odkrywacie łączącą was więź, którą można by nawet nazwać pokrewieństwem dusz? Lecz twój strach jest silniejszy, ukryty głęboko, z dala od świadomości; ten strach cię paraliżuje i nie pozwala wykonać ruchu. Drżysz. Ona dostrzega twój niepokój, ale o nic nie pyta, zna cię od trzech godzin, zresztą… cóż mógłbyś odpowiedzieć? Pijesz, kieliszek za kieliszkiem, więcej i więcej palącego trunku.

Nie wiadomo kiedy impreza dobiega końca. Zgadzasz się pójść z nimi do niej, lecz po drodze odpływasz. One jeszcze się śmieją, z krzykiem przebiegają na drugą stronę ulicy tuż przed nadjeżdżającym samochodem. Dźwięk klaksonu przeszywa uszy. Widzisz tylko cienie falujące nad powierzchnią neonów, a słodkie, dziewczęce głosiki dobiegają z daleka, zniekształcone. Wydaje ci się, że siedzisz na dnie głębokiej studni, gdzie nie sięga światło, gdzie nie ma nic, prócz ciebie. Sam ze swoim strachem. Czasem się materializuje, przybiera postać beznogiego starca uderzającego głową o kamienną ścianę. Czy słyszysz radosne świergotanie biegających po powierzchni dzieci, czy tylko twoja wyobraźnia podsuwa ci uschnięte dźwięki przeszłości?

Jesteście u niej. Ty stoisz nad umywalką w łazience, przemywasz twarz zimną wodą. Na chwilę wracasz na powierzchnię. Dziewczyny puszczają głośną muzykę, mając gdzieś, że współlokatorzy nazajutrz wszystko jej wypomną. Z przerażeniem patrzysz na te słupki rozrzucone po pokoju, gadające o śmieciach, o dupie, o seksie. Dwie blondynki tańczą razem, zaraz się pocałują, a może ona jest jedna, lecz ty widzisz dwie, takie podobne, niesie się echo, śmiech, krzyk i harmider. Ty kochasz ten hałas, co zagłusza ciszę twego serca.

Gdy zamykasz oczy, wszystko wiruje. Kładziesz się, już po chwili ona leży obok. Niedługo gasną światła, zapada cisza, ty zostawiasz dłoń na jej ciele. Czujesz bijące od niej ciepło? Chciałbyś wtulić się w nią, okryć nią jak kocem, lecz nie uczynisz nic więcej. Rzeczy dzieją się i nie dzieją jednocześnie, sen nie istnieje tej nocy, raptem jego zalążki, jak fragmenty porwanego listu.

Gdzieś spośród tych strzępów wyłania się obraz. Widzisz Przemka, samego siebie, i jesteś dzieckiem.

 

***

 

W takie dni, jak tamten, wskazówki zegara stoją w miejscu. Zakurzone słońce góruje na niebie, a obrazy dookoła są rozmyte. Nie ma chmur, ale przestrzeń nad głowami przesłonięta jest rozgrzaną zapowiedzią nadchodzącej burzy.

Sączyłeś piwo. Mały Przemek sączył piwo. Sztuczna namiastka dorosłości. Kolejne lata odkryją przed nim prawdę, że to nie ma nic wspólnego z dojrzałością. Robił jednak wszystko, aby udowodnić sobie, że nie jest dzieckiem, za jakie mieli go rodzice. Stojąc w duchocie południa, wpatrywał się w drogę prowadzącą na boisko. Wiedział, że jedynie dzieci walczą z tym leniwym dniem, że jego rówieśnicy biegają teraz bez koszulek za piłką nawet kosztem potwornego zmęczenia. Gdy spalił papierosa, zakręciło mu się w głowie – uwielbiał to uczucie.

Dlaczego idzie do nich, skoro tak bardzo ich nienawidzi i wie, że nie życzą sobie jego obecności? Idzie, bo to jest od niego silniejsze, bo potrzebuje tych złośliwych spojrzeń, kąsających wyzwisk, bo wie, że choćby w tak absurdalny sposób, ktoś okaże mu zainteresowanie. To lepsze niż samotność.

Przez długi czas udawał, że nie słyszy głosów każących mu wypierdalać z boiska. Uśmiechał się zadziornie, jakby chciał powiedzieć, że mogą mu naskoczyć. Kpił sobie z nich, gardził nimi; gdyby myśli mogły ranić, pozabijałby ich samym jadem zebranym w jego głowie. Przystanął za bramkarzem i splunął obok, celowo go prowokując. Jeden z przeciwników oddał lekki strzał, bramkarz wypuścił piłkę, a Przemek śmiał się irytująco, niemal dławił się z radości, która jego rówieśnika przyprawiała o wściekłość. Jakby tego było mało, chłopak chwycił piłkę i wykopał ją daleko w przeciwnym kierunku. Posypały się przekleństwa, ktoś zasugerował, żeby obić mu gębę.

Spocone ciała tłoczyły się dookoła, brudne łokcie gniotły mu brzuch, kurz unosił się w powietrzu. Przemek dalej wypluwał obraźliwe słowa, przeklinał ich matki. Z czasem jego okrzyki zamieniły się w żałosne postękiwania, a z oczu popłynęły łzy. Oni spodziewali się płaczu, chcieli się nim napawać, po raz kolejny ukazując Przemkowi bezcelowość jego zaczepek. Ale satysfakcja szybko się ulatniała. Paskudna, wymazana łzami, śliną i potem, twarz małego gnojka wzbudzała w nich pogardę i litość.

Marek… pamiętasz Marka? On się bał. Podniecenie rozsadzało go od środka. Chwytał Przemka za kołnierz, podnosił z ziemi jego zasmarkaną gębę i tłukł w nią z całych sił. Bał się. Rozumiał doskonale, że prędzej czy później skończy się to tragicznie. Kiedyś Przemek powie lub zrobi o jedną rzecz za dużo, a wtedy ktoś nie wytrzyma. Może nie dzisiaj, może nie za rok, może to nawet nie będą oni, ale ktoś kiedyś zamorduje tego skurwiela. „Boże, nie dopuść! Nie pozwól, żebym to był ja”, modlił się Marek, zaciskając zęby i zostawiając odciski swoich kłykci pod oczami chłopaka.

Krew zakrzepła Przemkowi nad górną wargą, tworząc coś na kształt karykaturalnych wąsów. „Skąd we mnie tyle złości?”, pytał… pytałeś sam siebie. „Tyle nienawiści”.

Oczywiście, nie powiedziałeś o tym rodzicom. Oni byli nieobecni. Dużo, dużo wcześniej pyskowałeś matce. Użyłeś mocnych słów, których nawet nie rozumiałeś. Powiedziałeś, że jest dziwką, a ona trzasnęła cię w twarz. Patrzyła zdruzgotana, nie wiedząc czy podnieść cię i przeprosić, czy zostawić za karę, nigdy wcześniej cię nie uderzyła i to napełniło ją przerażeniem. A ty wcale nie miałeś jej za złe, bo to było prawdziwe zainteresowanie. Wyczułeś moment, chciałeś powiedzieć jej o wszystkim. Zatem mały Przemek powiedział jej, jak bardzo jest samotny, a ona rozczuliła się, wzięła go na kolana i spróbowała przekonać, że jest w błędzie. „Dzieci nie są samotne, mówiła, masz rodziców, kolegów… nie możesz być samotny”. Wtedy Przemuś wiedział już, że nigdy więcej nic jej nie powie.

Zbliżał się wieczór. Niebo zakryły ciemne chmury, wiatr rozhulał gałęzie brzóz, liście szeleściły miarowo, a pojedyncze krople deszczu uderzały o wysuszony asfalt. Przemek pędził na rowerze przez wieś, z zawieszoną na kierownicy siatką z puszkami piwa. Płakał z wściekłości, lecz zbliżająca się burza go uspokajała. Uwielbiał słuchać kropel uderzających o dachy, ulicę i liście drzew. Pojechał za las nieopodal rzeczki, kilka kilometrów od domu. W tamtych okolicach nikt nie mieszkał, ale do dzisiaj stoją tam opuszczone budynki. Mało kto się tam zapuszczał, a Przemek polubił to miejsce i z czasem traktował jak swoje.

Tu, gdzie nie docierały już żadne światła, trudno było cokolwiek dostrzec, ale on wiedział dokąd idzie. Przedzierał się z rowerem przez mokrą gęstwinę, twarde łodygi drapały mu nogi, buty grzęzły w błocie. Błyskawice rozdzierały ciemność, a grzmoty zagłuszały ten cudowny szum kropel deszczu bijących o taflę rzeczki. W tym szumie można by się zatracić.

Przemek zostawił rower pod jednym z pustych domów, otworzył stare, skrzypiące drzwi i wszedł do środka. Zapachniało wilgocią i zgnilizną. Mroczne, poniszczone ściany zapragnęły go wciągnąć, lecz chłopak przystanął w progu, otworzył piwo i popijając, wpatrywał się w deszcz. Łzy ciekły mu po twarzy.

Lubił tu przychodzić, spędzać czas w samotności. Często przez długie godziny siedział nad rzeką i wpatrywał się w wodę. Tylko tu był spokojny. Tylko tu zapominał, że jest Przemkiem. Cisza tego miejsca wytrącała kamienie z jego serca. Nieraz wyobrażał sobie, że ma przy boku kogoś bliskiego, przyjaciółkę, która go rozumie i z którą może dzielić wszystkie swoje troski. Że siądą na drewnianym mostku i razem zapatrzą się w barwną przestrzeń, będą wodzić wzrokiem po gwiezdnych trójkątach na niebie, wymyślać nazwy dla kształtów, w jakie układają się drzewa i chmury, a nade wszystko będą milczeć, gdy zajdzie potrzeba, bo słowa nie są potrzebne.

Teraz był wściekły, że nie może stanąć nad rzeką. Burza się nasiliła, deszcz nie ustawał. Wypijał jedno piwo za drugim i co chwilę chodził opróżniać pęcherz. Najpierw przeklinał pod nosem, potem coraz głośniej, wreszcie groził niebu pięściami, krzyczał, że został oszukany, że nie chce brać udziału w tej grze, pierdoli wszystko i wszystkich i nienawidzi świata. A potem zaczął odpływać, bo alkohol go zmógł, więc położył się na podłodze w kącie korytarza, skulił w kłębek i zasnął.

A gdy tylko zamknął oczy, zaczęły przybywać do niego upiory. Nietoperze trzepotały skrzydłami, ćmy jak oszalałe obijały się o ściany, szczury drapały pazurami o podłogę, a sowy wlepiały w niego błyszczące ślepia. Pojękiwały nad nim i odprawiały swoje harce. Przybierały postaci bezzębnych staruch, które rozdrapywały sobie skórę brudnymi pazurami i zlizywały nawzajem krew. Lizały swoje suche, nagie ciała i ryczały do księżyca z wywalonymi jęzorami. Wychodziły z najciemniejszych zakamarków jego duszy. Strwożone, skradały się koło mnie, lecz patrzyły wyzywająco – na tak wiele im pozwolił. Byłem tam, stałem nad tobą i wyciągałem do ciebie rękę, one zaś drwiły ze mnie, pluły zieloną śliną, bawiły zwiędłymi piersiami i rozchylały przede mną nogi, wykrzywiając twarze w okrutnych grymasach.

 

***

 

Zrywasz się ze snu, zlany potem. Czujesz jak śmierdzisz? Wszystko się do ciebie klei. Jak duszno w tym pokoju. Chciałbyś się ruszyć, ale jesteś zamknięty w jej objęciach, a ona chrapie. Trzecia w nocy. Ktoś coś mówi, a raczej postękuje przez sen. Oczy otwarte, boli głowa, nawet nie wiesz, gdzie jesteś. Chcesz iść do domu, chcesz już z tym wszystkim skończyć, zapomnieć. Nie możesz.

 

***

 

Otworzył oczy i natychmiast przeszył go zimny dreszcz. Sierpniowe poranki potrafią dać w kość. Wciągnął nosem powietrze, a ten cudowny zapach przywołał go do porządku. Głowa mu pękała, okrutny kac przypomniał mu, jak wiele wczoraj wypił, orzeźwiające powietrze działało teraz jak lekarstwo.

Stanął w progu domu, przed sobą miał zieloną ścianę z krzaków, chaszczy i drzew. Przeciągnął się, ziewając, i przez chwilę zapatrzył się w krople deszczu zebrane na liściach. Para wydobywała mu się z ust. Jak chłodno, jak wilgotno, jak przyjemnie. Żaby rechotały w pobliżu rzeki, towarzyszyły im grające świerszcze, pająk dyndał na zroszonej pajęczynie rozpiętej w futrynie drzwi, a w gęstwinie czaił się czarny kot przybyły nie wiadomo skąd.

Byłbyś szczęśliwy, gdyby tak wyglądało życie. Tylko natura, spokój, cisza; to wszystko wypełnia rzeczywistość treścią po same brzegi, nie znajdziesz tam już miejsce na zło. Lecz to niestety nie jest życie i Przemek o tym wie. To krótkotrwała chwila radości, zaledwie sen, który tym bardziej się rozmywa, im bardziej starasz się w nim pozostać. Dlatego rzut oka na wyświetlacz komórki, jest przed siódmą, trzeba wracać do domu. Jeszcze tylko łyk tej wilgoci, a potem chwyta rower i przedziera się przez chwasty. Z każdym krokiem oddalającym go od tego miejsca, jego złość jest coraz większa.

Na drodze i okolicach rozłożyła się mgła. Nie wszechogarniająca, widać było na sporą odległość, lecz biały puch zacierał granicę, między tym, co się wydarzyło, a tym, co ma nadejść. Przemek jechał spokojnie, lecz czuł, że dzieje się coś złego, coś kiełkuje w jego sercu.  

Ujrzał go jakiś kilometr od rzeczki. Pamiętasz?

Najpierw rower lub coś, co kiedyś było rowerem, a teraz to już zaledwie poharatana kupka złomu.

Potem but rzucony na środku drogi.

Dalej ślady opon na asfalcie niknące we mgle.

Wreszcie on, chłopak.

Nie ruszał się. Leżał powyginany w rowie. Jedna noga znajdowała się pod ciałem, druga – połamana – wyglądała tak, jakby wyrastała z boku, z jego żeber. Ręce rozrzucone byle jak. Koszulka porwana. Początkowo jedynie ruchy oczu i warg świadczyły o tym, że chłopak jeszcze żyje. Zauważył Przemka, jego źrenice podążały za nim z utęsknieniem i błaganiem. „…omocy”, wystękiwał.

Przemek spojrzał na klatkę piersiową chłopca. Opadała i wznosiła się szybko i nerwowo, każdy oddech musiał kosztować tak wiele bólu. Przez chwilę zastanowił się, po co łaknąć życia, które sprawia ogromny ból? Czy nie lepiej byłoby po prostu przestać oddychać?

Wyciągnął z kieszeni komórkę z zamiarem wezwania pogotowia, lecz jego dłoń działała powoli, nieśpiesznie, wreszcie zawisła wpół drogi. Dookoła przedziwna cisza, jakaś martwa; nawet ptaki milczą, nawet wiatr i nie ma nic, tylko oni dwaj i mgła. W każdej chwili ktoś mógł tędy przejechać, ale coś podpowiadało Przemkowi, że nic takiego się nie stanie. Dopóki on tu będzie, nikt nie przerwie tej sceny. Rosło to w nim i buzowało, czuł nieznane dotąd podniecenie ogarniające każdą część ciała, nie mógł nad tym zapanować. Zbliżył się do nieszczęśnika i usiadł obok z karykaturalnym uśmiechem na twarzy. Słyszał jego postękiwania, charczenie, prośby, ale sam milczał przez długą chwilę. Wreszcie zaczął:

„No już, cichutko, przestań jęczeć. Nie będziemy nikogo wzywać, już za późno, umrzesz. No… nie płacz, kurwa, to bez sensu. Hej! Plujesz krwią, uważaj, bo mnie pobrudzisz. Nie stękaj. Widzisz… dla ciebie to miał być dzień, jak co dzień. Wstałeś z samego rana, żeby pojechać po mleko, wziąłeś te swoje puste baniaki, z których piłeś wczoraj. Może jeszcze pamiętasz smak tego mleka? Jechałeś tą samą drogą, co zawsze, lecz ten dzień był inny, bo miałeś wypadek. Już nic więcej nie zrobisz, ledwoś zaczął, a już kończysz, w przydrożnym rowie wypluwając życie. Ludzie potrafią umierać godnie, dla niektórych to prawie jak nagroda, oddają swoje istnienie za kogoś, albo po prostu odchodzą z godnością po tym, jak wiedli wspaniały żywot. A ty, jebany kundlu, miałeś życie krótkie i beznadziejne, nie uczyniłeś nic ważnego, a teraz umierasz byle jak, powykręcany, o, widzisz, nawet zesrałeś się w spodnie. Ciesz się, że nikt nie widzi, bo zebraliby się tu nad tobą, wskazywali palcami i śmiali. Może jeszcze ktoś nagrałby na komórkę, taką zasraną sierotę, co wpakowała się pod samochód. W twoim domu zrobią chyba teraz imprezę, zaproszą sąsiadów i będą chlali z radości, że wreszcie zdechłeś, może twoja matka zrobi nawet wyjątek i da dupy ojcu. Ajajaj, no nie becz, miejże choć odrobinę godności, nie miałeś jej za życia, to miej teraz. I tak to jest, chłopaku, ty umierasz, a świat rusza dalej, ja pójdę w swoją stronę, inni również, nikt nie zauważy twojego braku, nikt się nawet nie zająknie, nie wspomni. Może jakiś pies podejdzie nad twoje truchło, nasika. Kurwa, facet, zabieraj te łapy, jakim cudem ty się w ogóle jeszcze ruszasz?! Jak to dobrze, że świat wydala takie odchody. Jeszcze chwilę poboli i koniec, rozmyją cię woda i wiatr. A potem cisza. Nie ma nieba, nie będzie nagrody za twoje nędzne życie, liczy się tylko to, co tu na ziemi, a twój ziemski żywot był do dupy. Nic nie ugrałeś. Nie zasłużyłeś nawet na to, co miałeś, gaśniesz, chłopak, i po bajce, nie ma dalej nic, żadnych aniołków, kolorowych łąk, śpiewów i radości. Nasłuchałeś się pierdół, byłeś frajer, to teraz masz.”

Wydawało się, że cisza, jaka nastąpiła potem, trwała wiecznie. Długo, bardzo długo, Przemek siedział jeszcze przy zmarłym dzieciaku, którego nawet nie znał. Ciągle był rozedrgany, a gęsia skórka miała mu towarzyszyć jeszcze przez kilka godzin.

Chyba nigdy w życiu nie płakałeś bardziej niż tamtego poranka. Może wtedy płakałeś po raz ostatni? Odjechałeś we mgłę, licząc że zapomnisz o wszystkim, tak jakby to nigdy nie miało miejsca.

 

***

 

Budzisz się nad ranem. Kolejny zimny, listopadowy dzień. Stoisz bez kurtki na balkonie bez poręczy i palisz aż kręci ci się w głowie. Nie wiedzieć czemu przypominasz sobie wiersz Miłosza, że „lepszy dla ciebie byłby świt zimowy i sznur i gałąź pod ciężarem zgięta”. Myślisz o potknięciu się i locie w dół, myślisz o złamanym karku. Kulawy współlokator wychodzi do pracy, patrzy na ciebie z podwórza, z wypisanymi na twarzy ciekawością i wrogością. Nie pozdrawiacie się, udajesz że wcale tam nie stoisz. Wyrzucasz peta i wracasz do środka. Te brzydkie dziewczyny, jakie zostawiłeś w pokoju wychodząc zapalić, zdążyły się umalować. Już nie są brzydkie. Opuszczasz to mieszkanie. Zapach nieotynkowanych ścian i surowych schodów. Chłód jest w jakiś sposób przejmujący, nie do końca fizyczny, bo wiesz, że będzie ci teraz towarzyszył przez długi czas.

 

***

 

Idź i znajdź mnie.

 

10.02.2014 – 04.05.2014

 

Koniec

Komentarze

Z przerażeniem patrzysz na te słupki rozrzucone po pokoju, gadające o śmieciach, o dupie, o seksie.

Słupki gadają o śmieciach, dupie i seksie?

 

Strasznie pokręcone. Nie rejestruję powiązania pomiędzy kolejnymi wydarzeniami w opowiadaniu. Szczerze mówiąc nie bardzo wiem, o co chodzi.

Plastyka opisu niezła, wywołująca emocje.

Jako historia opisująca jakieś wydarzenie, niestety nie przemawia to do mnie. Prawdę mówiąc, ni w ząb nie rozumiem.

Jeśli zaś mam to odebrać jako rodzaj sennej wizji, w której liczy się wywołanie emocji i poruszenie czytelnika, to jest ok.

To nie horror, tylko opis jakiegoś zwyrola. Nie ma tu fabuły. Nie ma bohatera, z którym można się utożsamić, którego losami można się przejąć, któremu można współczuć czy kibicować. Przedstawiasz kilka scenek z życia psychicznie chorego chłopaka, nie wiadomo po co ani dlaczego. Nie wiem, co chciałeś, Autorze, tym tekstem przekazać. Prawdopodobnie dlatego trudno Ci znaleźć kogoś, komu ten tekst się ‘podoba’. :)

Istotnie, nie ma tu fantastyki, ale nie znalazłam też zapowiadanego horroru. Podczas czytania nie rozbolał mnie ani jeden ząb, nic szczególnie nie zmęczyło, bo tekst krótki. Nie mogę też, niestety, powiedzieć, że mi się spodobało, bo znalazłam tylko zbiór kilku osobliwych scenek, które nijak nie chcą ułożyć się w jakąś sensowną całość, skutkiem czego nie bardzo wiem, Anonimie, co miałeś zamiar opowiedzieć czytelnikom.

 

Gdy spa­lił pa­pie­ro­sa, za­krę­ci­ło mu się w gło­wie… – Zdaje mi się, że papierosy się pali/ wypala, nie spala.

 

Na­słu­cha­łeś się pier­dół, byłeś fra­jer, to teraz masz.” Na­słu­cha­łeś się pier­dół, byłeś fra­jer, to teraz masz”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Wy­da­wa­ło się, że cisza, jaka na­stą­pi­ła potem, trwa­ła wiecz­nie.Wy­da­wa­ło się, że cisza, która na­stą­pi­ła potem, trwa­ła wiecz­nie.

 

Te brzyd­kie dziew­czy­ny, jakie zo­sta­wi­łeś w po­ko­ju… – Te brzyd­kie dziew­czy­ny, które zo­sta­wi­łeś w po­ko­ju

Opowiadanie ma swój urok. Warsztatowo bardzo sprawnie, chociaż gdzieniegdzie można by było uniknąć kilku zaimków.

 

Jeśli chodzi o treść, to przeszkadzało mi trochę mieszanie perspektyw narratora, przeszłości i teraźniejszości. Nie przepadam także za opowiadaniami pisanymi w 2 os., wolę te w 3. A gdzieś tam nawet pierwsza osoba się pojawia, co już w ogóle wprowadza zamęt.

Nie pasuje mi też monolog wygłoszony do umierającego dzieciaka. Bo skoro wcześniej napisałeś, że “mały Przemek sączył piwo”, to założyłam, że było to wieku około 12-14 lat. A treść późniejszej wypowiedzi wskazuje na kogoś o wiele starszego. Chyba że to jest wspomnienie narratora i tylko sobie wyobraża, że to mówi, hmmm.

Scenki same w sobie podobały mi się, ale brakuje w nich domknięcia, jakiegoś zakończenia. A być może go nie zrozumiałam, co możliwe, bo ostatnie zdanie w ogóle nie wiem, skąd się wzięło ani po co się pojawiło ;)

Stworzyłeś, Anonimowy Autorze, wyjątkowo odrażającego bohatera. Odrażający bohater jeśli jest jednocześnie interesujący, może zaciekawić, twój niestety nie zaciekawia. Dlatego przez tekst brnie się dość trudno. Może gdybyś osadził tego swojego zwyrola w jakieś fabule, wyszłoby lepiej. Tu jednak fabuły praktycznie nie ma.

Nowa Fantastyka