- Opowiadanie: lena15 - Ostatni podmuch wolności

Ostatni podmuch wolności

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Ostatni podmuch wolności

Zygmunt nie lubił przychodzić do Katedry nocą. Wówczas wszystkie cienie zdawały się go śledzić. Zawsze przynosił ze sobą świece, by rozproszyć ciemność. Migotliwie świetliki umieszczone na korytarzu nie wystarczały jego oczom. Szedł szybko korytarzami, aby jak najszybciej dotrzeć do celu. Nie chciał zostać tutaj ani jednej zbędnej chwili. I tak Katedra odciskała na jego życiu wystarczające piętno.

Kiedy wieczorem usłyszał pukanie do drzwi, wiedział, że nie będzie mu dane przeczytać w spokoju bajki Lilianie. O tej porze na ulicach nie  kręciło się wiele osób. Nikt nie chciał ryzykować aresztowania. Miejskie więzienie nie miało najlepszej sławy. Zdarzało się, że ktoś znikał za jego murami na zawsze. Strażnicy zaś pilnie strzegli, by na ulicach, po ciszy nocnej, przebywali tylko ci, którzy mają na to zezwolenie. Tak działa skuteczna władza. Ludzie nie robią tego co zakazane, bo wiedzą, iż potencjalna korzyść jest nieproporcjonalna do ryzyka.

Ucałował córkę i kazał jej iść spać. Mała nie grymasiła. Nawet ona wiedziała, że z nową władzą nie ma żartów. Zygmunt otworzył drzwi. Tak jak oczekiwał, na progu czekało dwóch strażników. Ostre miecze mieli schowane w pochwach, nabite rewolwery spokojnie spoczywały w kaburach. Wiedzieli, że nie muszą się po nim spodziewać żadnego niebezpieczeństwa.

– Pójdzie pan z nami, panie Somer – powiedział dobrze znany Zygmuntowi sierżant. Mężczyzna pracował w straży od dwudziestu lat. Chodził po ulicach i pilnował, żeby panował na nich przyzwoity stan rzeczy. Każdy wiedział, że nie jest przekupny, a jednocześnie można się z nim dogadać w miarę potrzeby, jeżeli człowiek uprzejmie poprosi. Zygmunt pokiwał głową, a następnie wziął swój długi płaszcz, na którego szarym materiale wyszyto białą wieżę. Dzięki temu strojowi większość rozsądnych stróżów prawa nie zatrzyma go nawet bez eskorty.

Droga upłynęła mu szybko, jak zawsze, kiedy jechał do Katedry. Chciałby, żeby skorzystali z dłuższej drogi, lecz nigdy nie śmiał o to prosić. Zresztą im szybciej załatwi sprawę, tym szybciej będzie w domu. Gdy dotarli na miejsce sierżant stwierdził, że poczekają na niego przed wejściem. Zygmunt doskonale ich rozumiał. Ruszył w stronę potężnej, dębowej bramy. Już czekał na niego ubrany w czerwony mundur gwardzista. Najwidoczniej doskonale go znał, gdyż na jego widok skinął mu głową i gestem nakazał iść z sobą. Nie odezwał się ani jednym słowem. Zygmuntowi to odpowiadało. Nie miał ochoty wdawał się w pogaduszki, szczególnie o tej porze.

Gwardzista wprowadził go do zamku, który z powodów znanych tylko gospodarzom, zwano Katedrą. Nazwa ta przyjęła się w okolicy i teraz latająca twierdza powszechnie znana była właśnie pod tym mianem. Zygmunt po długich schodach piął się do góry [nie można się piąć w dół]. Wcześniej, oczywiście, został przeszukany, chociaż nikt nie wierzył, by mógł mieć cokolwiek co mogłoby stanowić zagrożenie. Nikt nie uznawał go za zagrożenie. W długie zimowe noce roił sobie, że pewnego dnia zdobędzie się na odwagę i wykorzysta lekceważenie z jakim jest traktowany w Katedrze. Zada jeden skuteczny cios i stanie się bohaterem. Potem jednak przychodził ranek i senne złudzenia rozwiewały się.

Dotarł do korytarza, którego strzegli dwaj gwardziści. Obrzucili go czujnym spojrzeniem. Zygmunt skinął im głową. Mężczyźni skojarzyli go i nie zatrzymywali. Jeden z nich otworzył pięknie zdobione drzwi. Żaden z nich nie zniżył się do rozmowy z nim. Gwardzistów nie rekrutowano  spośród miejscowych. Byli obcy. Co niektórzy po służbie wychodzili na miasto i pili w lokalnych tawernach. Czasem udało im się nawet uwieść naiwną służącą. Nigdy jednak nie przełamali dystansu, jaki dzielił ich od mieszkańców. Trunki stawiali sobie tylko we własnym gronie. Dziewczyna po spędzonej nocy z którymś z królewskich, nie miała szans na dobre małżeństwo. Dlatego tez nie byli miłymi gości w lunaparach. Klienci nie chcieli korzystać z usług tych, które obsługiwały kogokolwiek z Katedry.

Zygmunt odetchnął głęboko i wszedł do komnaty. Pomieszczenie całe było w czerwieni. Ściany pomalowano na tę barwę, grube firany w oknach mieniły się purpurą, miękkie fotele obito szkarłatem. Pokój był mimo to skromnie umeblowany. Trzy sofy, niski stolik, na którym stała karafka z winem i dwoma kielichami. Na fotelu, naprzeciw drzwi siedział odziany w czerń mężczyzna. Zygmunt wiedział, że taki kolor stroju oznacza, iż jest zaufanym rodziny. Przed zwykłymi poddanymi nigdy nie pokazywał się w innej brawie niż królewska purpura.

Szare oczy gospodarza uważnie patrzyły na przybysza. Cała jego postawa wskazywała na majestatyczność. Trzymał się prosto, dzięki czemu rozmówca czuł się nieśmiało, gdy wysoki mężczyzna patrzył na niego z góry. Zygmunt był jednym z niewielu osób w mieście, które miały okazję patrzyć mu w oczy. Odczekał kilkanaście sekund a następnie głęboko się ukłonił. Za każdym razem czekał z ukłonem sekundę dłużej. Doskonale wiedział, że książę dostrzega te objawy niesubordynacji. Nigdy jednak nie reagował. Przynajmniej na razie.

– Zygmuncie, cieszę się, że zechciałeś do mnie dołączyć o tej później porze – głos jego wysokości Ranasdara był aksamitny i pobrzmiewała w nim coś hipnotyzująca nuta. Niewielu zdawało sobie sprawę z tego, jaką moc ma w rzeczywistości ton wypowiadanych przez księcia słów. Tym razem był on jednak neutralny, wręcz uprzejmy.

– Nie zauważyłem, by dano mi wybór, Wasza Miłość

Ranasdar zaśmiał się krótko. Ręką wskazał Zygmuntowi fotel naprzeciw siebie. Mężczyzna przycupnął na samym rogu mebla. Książę nalał wina do dwóch kielichów. Jeden z nich podał swemu rozmówcy. Ten wziął go, upił niewielki łyk, następnie odłożył na stolik.

– Mam nadzieję, że wino ci smakuje. Moja siostra przywiozła je z domu, kiedy była u nas z wizytą.

– Nie wiem, czy jestem w stanie w pełni docenić wspaniałość tego trunku, Wasza Miłość – odpowiedział Zygmunt. Tak naprawdę nie przepadał za winem. To zaś było jak na jego gust o wiele za gorzkie.

– Och, kiedyś podaruję ci kilka różnych butelek, żebyś sie rozsmakował. Ale teraz Zygmuncie przejdźmy do spraw, dla których cię wezwałem. Zapewne jesteś już zmęczony i chciałbyś wrócić do domu. Nie będę więc przedłużał twojej wizyty ponad miarę.

Sprawa, którą mam dla ciebie tym razem jest wyjątkowo prosta. Nie wątpię, że uda ci się uporać z nią w ciągu dnia lub dwóch. Szczególnie, że dostaniesz wsparcie. Ale przejdźmy już do rzeczy. Otóż, jak zapewne jest ci wiadome, mój brat ma pewne szczególne zajęcia. Uwielbia zwiedzać okoliczne wioski. Jeździ sobie po lasach, czasami poluje na jakieś sarny czy dziki, a na koniec odwiedza lokalne gospody, czym wywołuje przerażenie u każdego, kto go pozna. W każdym razie, wczoraj pojechał do wioski położonej jakieś pięć mil od miasta. Zabawił się nieco ze zwierzyną a potem pojechał na obiad do pobliskiej karczmy. Nic niezwykłego. No może poza tym, iż twierdził, że karmili tam znośnie.

Ciekawe rzeczy zaczęły się dziać, gdy na posiłek zatrzymała się rodzina Restyrów. Sam wiesz, jakie jest to plemię. Wędrują od wioski do wioski i sprzedają te swoje kolorowe tkaniny i urządzają spektakle. Bywasz może na ich przedstawieniach?

Zygmunta po raz kolejny zaskoczyła wiedza księcia na temat lokalnych zwyczajów. Byli tu przecież zaledwie od trzech lat a już doskonale poznali wszystkie lokalne tradycje. Nic dziwnego, że okazali się tak skuteczni. Po prostu szybko się uczyli. Mieli na to zresztą czas. Dużo czasu.

– Czasem bywam Wasza Miłość, lecz ostatnimi czasy do miasta nie zaglądają zbyt dobre trupy.

– Nie wiem, osobiście nie widziałem od kilkudziesięciu lat żadnego ich spektaklu. Być może nadeszła pora, by to zmienić. Lecz do rzeczy, Zygmuncie. Tak więc trupa wesołych ludzi weszła do gospody, gdzie raczył się stołować mój brat. Tak się złożyło, że nie poznali go. Zjedli swój posiłek i zaczęli zbierać się do wyjścia. Nic niezwykłego. Jednak, kiedy wsiedli na swoje wozy mój brat wyczuł coś dziwnego. Moc. I to potężną. Szybko ją zlokalizował. Według niego pochodziła od młodego chłopaka. Jednego z Restyrów. Mój brat nie myśląc wiele wybiegł za nim, wołał by się zatrzymali. No i chciał związać moc chłopaka. Tylko, że z jakiegoś powodu mu sie to nie udało. Co więcej został ogłuszony. Niezwykłe nie sądzisz?

Kiedy Rajter odzyskał przytomność Restyrów już nie było. Jak więc rozumiesz – nie możemy pozwolić, by ktoś władający tak potężną mocą chodził sobie ot tak po ulicach. Musimy go odnaleźć i zaproponować naszą pomoc. Nie wątpię, że nie pojechali daleko. Co oczywiste, zawiadomiłem straż, by ich zatrzymała. Także moi magowie ich szukają. Ale ja i tak sądzę, że najlepiej będzie, jeżeli poszukiwania powierzy się tobie, mój drogi Zygmuncie.

Zygmunt upił kolejny łyk wina. Nie wiedział co powiedzieć. Nie podobało mu się to zadanie. Wiedział jednak, że książę nie zadaje mu pytania. Po prostu określił zadanie i nawet przez myśl mu nie przeszło, że mógłby odmówić. W końcu któż mógłby być lepszy do takiej misji niż były królewski łowca. Taki, który ma zbyt wiele do stracenia żeby odmówić.

***

Resztę nocy spędził pracowicie. Razem ze strażnikami odwiedził Sarę. Ktoś w końcu musiał zaopiekować się Lilą. Książę mówił, że cała sprawa ma zająć dzień lub dwa, lecz on nie chciał ryzykować. Nie czekał, aż córka się obudzi. Kiedy go nie będzie, mała i tak zrozumie, że musiał wyjechać. O świcie zaś miał się stawić przed bramą Katedry.

Kiedy szedł, już sam, tuż po zakończeniu ciszy nocnej ulicami miasta, patrzył na ludzi, którzy rozpoczynali swoje życie. Od podboju niewiele się zmieniło. Mieszczanie dalej żyli swoim życiem. Prawda była taka, że odkąd Katedra przycumowała tu, w Liras, kiedyś prowincjonalnym mieście, część osób znacznie się wzbogaciła. Stara stolica obumierała. Być może taki był cel najeźdźców.

Zygmunt dostrzegł, kto na niego czeka i westchnął w duchu. Arem był głównym czarownikiem Księcia. Wcześniej pełnił funkcję czarownika króla. Ranasdarowi zabawne wydawało się trzymanie go przy sobie. Prawda była jednak taka, że poza rodziną królewską był najpotężniejszym czarownikiem w byłym królestwie Sarty. Mężczyźni spotkali się wcześniej kilka razy przed podbojem. Łowca potrzebował pomocy magicznej przy kilku śledztwach i właśnie Arem został mu przydzielony do pomocy. Oczywiście wtedy żyli znacznie potężniejsi od niego.

– Witaj Zygmuncie. Jakże się cieszę, że to ty zajmujesz sie tą sprawą. Z nikim innym nie odważyłbym się wjechać we te lasy. Mówiłem kapitanowi: z tobą nie zginiemy. Prawda kapitanie?

Kapitan gwardii spojrzał na czarownika z lekką pogardą. Zerknął na swoich ludzi, którzy siedzieli wygodnie w siodłach.

– Jesteś gotów łowco? Moi ludzie przyprowadzili ci konia.

Zygmunt cieszył się, że akurat kapitan Radan został przydzielony do tej sprawy. Słynął z rozsądku i nie irytował nadmiernie przewodnika.

– Tak kapitanie. Możemy jechać.

Dosiadł konia i ruszyli w stronę bram. Zygmunt widział, że wszyscy na ulicach patrzyli na nich. Większość spojrzeń była niechętna. Nikt jednak nie miał odwagi rzucić żadnej uwagi, przez którą mogłyby się skupić na nich spojrzenia uzbrojonych mężczyzn. Wyjechali poza mury miejskie. Posuwali się naprzód szybko, robiąc jedynie krótkie przerwy na posiłek.

To Zygmunt wyznaczał kierunek w którym zmierzali. Od czasu do czasu wypytywał mieszkańców wiosek. Większość nie była chętna do współpracy z nim. Wiedział jednak, że niechęć do okupanta można przełamać kilkoma monetami i lekką groźbą. Nie był dumny z tego co robi, ale wiedział, iż nie ma wyboru. Zresztą, im dalej od miasta, tym mniej ludzie nie znosili władzy. Co prawda,  bardziej przesądne babciny uważały, że książę i jego brat to siły nieczyste, które należy przegonić żelazem i ogniem, ale w tej okolicy nie było to nic nowego. W tych stronach władający magią nigdy nie byli bezpieczni. Co więcej, królewscy ludzie wyrażali na to zgodę. Licencje na uprawianie czarów wydawano rzadko, wybranym jednostkom  i zawsze należało się liczyć z tym, że gdy łaska władcy się skończy wylądują na stosie. Dlatego nie dziwne, że tacy jak Aren przylgnęli do nowej władzy.

Zygmuntowi udało się znaleźć trop klanu Restyrów. Zjechali ze szlaku i teraz podróżowali lasami. Zapewne członkowie klanu liczyli, że w ten sposób zgubią trop, nikt ich nie rozpozna. Doświadczony łowca wiedział jednak, iż to zupełnie błędne rozumowanie. Bez problemu będzie mógł znaleźć ślady koni, wozów i kilkunastu osób.  Czasem dziwił się, jak łatwa jest jego robota. Na noc zatrzymali się na polanie w lesie. Mieli zapasy chleba i sera, które złożyły się na mało wykwitną kolację. Kapitan rozpalił ogień. Dwójka jego ludzi usiadła pod drzewem i grała w karty. Wkrótce dołączył do nich dowódca. W cieple ognia grzali się tylko Arem i Zygmunt. Przez dłuższą chwilę siedzieli w milczeniu wpatrując się w gwiazdy i rozmyślając o czasach dawno minionych. Gwardziści głośno się śmiali i żartowali. Im las nie był groźny. Ukryci za zbroją munduru czuli się niepokonani. Lub też chcieli się takimi czuć.

W pewnym momencie ciszę przy ognisku przerwał Arem.

– Zastanawiałem się kiedyś Zygmuncie, dlaczego zdecydowałeś się służyć komuś takiemu jak oni.

Mag mówił szeptem. Nie chciał, by gwardziści usłyszeli jego słowa.

– Akurat ty zadajesz to pytanie na serio?

Arem prychnął pogardliwie.

– Dajże spokój. Akurat ty miałeś wybór. Znasz te okolice tak dobrze, że zaszyłbyś się gdzieś tutaj i nikt by cię nie znalazł. Nie chcę zranić twojej dumy, ale nie sądzę by ktoś zbyt intensywnie cię poszukiwał. Miałeś wybór. O wiele większy niż ja. Po co stawać się znienawidzonym przez własnych przyjaciół i sąsiadów? Nie masz z tego aż takich korzyści.  

Zygmunt spojrzał na maga. Nie wiedział co odpowiedzieć. By to zrobić musiałby sam sobie szczerze odpowiedzieć na kilka pytań. Wątpił, by był na to gotowy.

– Kto by nie chciał służyć nieśmiertelnym istotom, które dysponują kryształową koleją – odpowiedział tylko.

***

Kiedy Karmelowie zwrócili się do króla z prośbą o poprowadzenie swojej słynnej kolei przez ich ziemie, nawet najwięksi polityczni ignoranci wiedzieli, że stanie się coś złego. Kryształowa kolej docierała do najdalszych zakątków ziem czarnoksiężników. Nigdy wcześniej nie biegła jednak przez tereny sąsiednie. Ofertę przedstawiono jako nadzwyczaj korzystną dla współpracy i zacieśniających się więzów przyjaźni. Wszyscy przeczuwali, że owe więzy przyjaźni są bardziej pętlą zaciskającą się na szyi wisielca. Król starał się odmówić delikatnie i taktownie. Jednak nie za bardzo mu się udało. Zygmunt sądził, że próba zamachu na ulubionego generała króla nie sprzyjała zawiązywaniu bliższych więzi.

Inwazja była szybka. Jak się okazała nie byli do niej w ogóle przygotowani. Słabo opłacani żołnierze szybko ginęli, handlarze przekupieni obietnicą korzyści gospodarczych zdradzali. Zygmunt przeczekał całą inwazję w domu, zajmując się Lilą, nadrabiając stracony czas z żoną. Razem ze wszystkimi patrzył jak olbrzymia, latająca twierdza przybija do ich miasta. Władzę miał tu sprawować osobiście książę. Stary król ponoć został honorowym więźniem. Nikt jednak nie wiedział, gdzie może się znajdować. Zygmunta to nie interesowało.

Następnego dnia wędrowcy wjechali w znacznie rzadziej zaludniony obszar. Nie było już rozrzuconych tu i ówdzie pól uprawnych. Zewsząd otaczał ich gęsty las. Warunki idealne dla rodziny Restyrów. Mieli wozy w których mogli przenocować. Poza tym, największe skarby potrafili zrobić z ogólnie dostępnych składników. Zygmunt zdawał sobie sprawę, że ich nie podejdą. Prowadzący koczownicy tryb życia bez większych problemów wypatrzą grupę wędrowców. Szczególnie, że towarzyszący im żołnierze nie potrafili zachowywać się w lesie dyskretnie. Jedyna ich nadzieje to, że Restyrowie nie spodziewają się tego, iż są poszukiwani.

– Moglibyśmy zatrzymać się na krótki odpoczynek? – jęknął po zaledwie kilku godzinach jazdy Arem.

Kaptan Radan spojrzał na niego pogardliwie i nic nie odpowiedział. Jechali dalej. Mag nie przestawał jednak narzekać.

– Rozumiem, że wy, o wielcy władcy naszej wielkiej krainy nie macie potrzeby odpoczynku, ale ja ubogi czarownik, nie nawykły do znoju wędrówki ma dosyć i marzy o chwili na ukojenie zbolałych członków.

Radan zatrzymał konia i zwrócił się w stronę Arema.

– Posłuchaj magiku. Nie interesują mnie twoje zmęczenie. Dostałem zadanie i wykonam je jak najszybciej. Na moje nieszczęście, nie mogę zostawić cię w tym lesie, ale jeżeli nie przestaniesz mnie męczyć, to obiecuję ci, będziesz marzysz by zostać na tym odludziu samemu.

Arem patrzył na zbrojnego z lekko otwartymi ustami. Najwyraźniej nikt nie zwracał się do niego w ten sposób. Nawet najeźdźcy. Zygmunt postanowił interweniować, nim sytuacji jeszcze się zaogni.

– Aremie, sądząc po śladach wozów jesteśmy niedaleko. Jeżeli wszystko dobrze pójdzie, to jutro będziemy w drodze powrotnej do domu. Po prostu jedźmy dalej.

Spokojne słowa przewodnika uspokoiły maga. Ruszyli, tym razem bez słowa. Zygmunt zastanawiał się dlaczego to właśnie Arem został wybrany do tej misji. Książę musiał zdawać sobie sprawę, że nie nadaje się on na tego typu wyprawy. Poza tym miał dość własnych magów, by nie musieć wysyłać lokalnego. Najwidoczniej jednak książę podjął decyzję, której motywy nie musiały być znane Zygmuntowi. Nie pierwszy zresztą raz.

****

Już z daleka słyszeli śpiewy, śmiechy i czuli pieczone kasztany. Restyrowie nie obawiali się ataku. Dla Zygmunta była to doskonała wiadomość. Dzięki temu, że nie są spodziewani, nikt ich nie zaatakuje, ani nie będzie w panice przed nimi uciekał. Oczywiście nie mieli pewności, iż to akurat ten klan Restyrów. Chociaż nie słyszał o tym, by w okolicy były inne grupy, to nie miał pewności. Starał się wypytać Arema, czy wyczuwa jakąś magiczną moc chłopaka którego szukają, mag jednak nie chciał mu nic powiedzieć. Zygmunt nie wiedział, czy ze względu na swoją niekompetencję, czy po prostu starał się być tajemniczy.

– Ja będę mówił – powiedział Zygmunt. Radan nic nie powiedział, więc przewodnik uznał to za zgodę.

Wjechali na polanę, która pełna była ustawionych w okrąg wozów. Zgromadziło się tam około trzydziestu osób. Mężczyźni, kobiety, dzieci. Zauważyli grupę wędrowców. Kilka kobiet wesoło do nich machało. Ich mężowie zauważyli broń u ich pasów i przyglądali im się czujnie. Naprzeciw wyszedł im wysoki mężczyzna z długim nożem. Na głowie miał czarny kapelusz z czerwoną wstęgą.

Zygmunt podjechał do niego, zszedł z konia i ukłonił sie nisko.

– Dare, uczyń nam ten zaszczyt i poczęstuj swym chlebem. Pozwól nam też ogrzać się przy swym ogniu.

– Witaj w mym domu wędrowcze. Niechaj wszelakie troski uciekną spod twych stóp, gdy będziesz mym gościem. Ty i twoi towarzysze jesteście tu mile widziani. Nasze żony gotują zupę, siadajcie i skosztujcie. Jeżeli jest coś w czym możemy wam pomóc, śmiało pytajcie.

– Dziękuję, dare, za twą hojność. Jest coś o co cię chcemy cię prosić, najpierw jednak niechaj między nami nastanie pokój i skosztujmy twojego posiłku.

Mężczyzna pokiwał głową i gestem zaprosił ich do ogniska. Już przystawiono tam dla nich składane krzesła. Towarzysze Zygmunta bez słowa zeszli z wierzchowców i zbliżyli się do ognia. Tropiciela cieszyło, że Arem milczy. Ciekawiło go jednak, czy wyczuł poszukiwanego przez nich chłopaka.

Kobiety podały im po misce gęstej zupy. Pachniała przyprawami, których Zygmunt nie rozpoznawał. Ciekawskie dzieci przypatrywały im się ze wszystkich stron. Dare usiadł naprzeciwko nich i też zaczął jeść. Był chyba jedyną osobą, która wyczuwała napięcie, jakie odczuwali przybysze.

Trzeba było przyznać, że posiłek był pyszny. Nawet Arem pałaszował go z zapałem. Szybko uporali się z daniem. Wówczas wręczono im kubki z herbatą z jeżyn. Jeden z towarzyszących im strażników chyłkiem dolał do napoju płyn ze swej manierki. Wojacy z każdej armii świata zawsze byli tacy sami.

Zygmunt zobaczył, że do ognia zbliża się kobieta, której dotychczas nie widział. Ubrana w zielenie i czerwień wyraźnie odróżniała się od pozostałych niewiast, które nosiły brązy. Siwe włosy dodawały jej dostojeństwa. Pozostali zgromadzeni Rysterowie trzymali się na dystans, w którym widać było przejaw szacunku. Dare był wyraźnie zaskoczony widokiem kobiety. Nie podeszła ona jednak do gości. Także Arem ją zauważył. Przez chwilę gapił się na nią, w końcu jednak opuścił wzrok. Na jego czole widać było kropelki potu.

Zygmunt zauważył, że nowo przybyła spogląda na niego. Ruchem głowy nakazała mu iść za sobą. Mężczyzna zerknął na swych towarzyszy. Radan ledwie dostrzegalnie skinął głową. Tropiciel wstał i podszedł do kobiety. Ta zaś, kiedy zauważyła, że ten ku niej zmierza, ruszyła za wozy, w stronę lasu. Chcąc nie chcąc Zygmunt ruszył za nią.

Kobieta dotarła do niewielkiego strumyczku. Nurt wody szumiał przyjemnie. Chociaż nie oddalili się zbytnio od obozu, to umilkły jego dźwięki.

– To moje schronienie przybyszu. Przychodzę tu zawsze, gdy chcę być sama. Z szacunku nikt mi nie przeszkadza. Mogę pobyć sama i rozmyślać. O tym co było. Jest i będzie. Nurt wody w tym pomaga. Ale ty to rozumiesz, prawda przybyszu? Twoja żona wiedziała o wodzie to samo co ja.

Zygmunt milczał. Nie spodziewał się, że kobieta może wiedzieć aż tyle. Stanowczo mu się to nie spodobało. Nie dał sie jednak sprowokować do odpowiedzi.

– Milczysz? Pewnie jesteś zaskoczony, że wiem. A czy twój nowy pan ma o tobie tę wiedzę. Zdaje sobie sprawę, kim będzie twoja córka? Dlaczego wciąż milczysz?

– Dlaczego mówisz to wszystko? O co ci chodzi? Uważasz, że żołnierze, którzy mi towarzyszą uwierzą ci? Wątpię. A nawet jeśli, to nic z tym tutaj nie zrobią. Zabiorą cię co najwyżej do miasta, by tam książę mógł zapoznać się z twoimi zarzutami. Nic to dla ciebie nie zmieni.

Zaśmiała się.

– Naprawdę sądzisz, że obchodzi mnie mój los?

– Myślę, że domyślasz się, dlaczego tu jesteśmy.

Westchnęła i zanurzyła nogi w wodzie. Zygmunt podszedł bliżej.

– Przyjechaliście po mojego wnuka. Oni nie mogą sobie pozwolić na to, by ktoś taki jak on chodził po świecie, jeżeli nie mają nad nim kontroli. Wiedziałam, że nie powinniśmy się zbliżać do miasta. Kusić losu. Ale inni się uparli. A potem to niefortunne spotkanie. Szkoda, wielka szkoda.

– Naprawdę sądziłaś, że uda ci się go ukrywać wiecznie? Taka moc zawsze wyjdzie na jaw.

– Ty wiesz o tym najlepiej. Powiedz mi, jak możesz patrzyć w oczu człowiekowi, który spóźnił sie tylko kilka dni, aby uratować matkę twojej córki.

Zygmunt nie dał się sprowokować. Nie uciekł myślami do wydarzeń sprzed trzech lat. Wiedział, że kobieta go prowokuje. Zamknął oczy i powoli odliczył do dziesięciu. Obraz żony znikł z jego głowy.

– Nie uda ci sie go zatrzymać.

– Skąd pewność, że on nadal tutaj jest?

Zygmunt zawahał się. On sam nie władał magią. Nie mógł stwierdzić., czy wnuk kobiety nie został odesłany. Wszystko na to wskazywało, lecz przecież mógł wrócić do domu i powiedzieć, że odesłano tego kogo szukają. Zrzuciłby z swoich bark to brzemię.

– Myślę, że książę pozwoli tobie, albo jego rodzicom zamieszkać razem z nim. On też nie będzie chciał, by chłopak był samotny.

– Obydwoje wiemy, że to jest nie możliwe.

Żadne z nich nie powiedziało już nic więcej. Wpatrywali się w wodę próbując wyczytać w niej zapowiedź przyszłości.

***

Zygmunt wrócił do obozu. Jego towarzysze siedzieli przy ognisku jak na szpilkach. Arem był czerwony na twarzy. Radan ruszył w stronę tropiciela.

– Ten idiota, czarodziej zapytał o chłopaka. Nastraszył ich. Nie chcę tu starcia z miejscowymi, którzy mają co najmniej noże i przewagę liczebną. Nie wiem jak, ale załatw to.

Zygmunt westchnął. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić.

– Dare, gospodarzu. Jak rozumiem nasz mag przedstawił ci powód naszej wizyty. Szukamy pewnego chłopca, członka waszego klanu. Mamy podejrzenia, że włada potężną mocą. Taką, która może okazać się niebezpieczna. Chcemy mu pomóc, zaoferować schronienie i bezpieczny rozwój.

Ryster prychnął z pogardą.

– Doprawdy? Chodzi wam o bezpieczeństwo?  Nie, przewodniku, nas nie zwiedziesz. Chodzi o dobro tych istot. Powiedz mi, czy nie masz wątpliwości, służąc istotom,[istot istotom] które sprowadziły nad nasze ziemie smoki. Wiem, wiem, wiele mówi się o tym, czego nam nie darzą. Skuteczne prawo, które jest wykonywane, nowe maszyny, które ułatwią nam życie. Powiedz mi jednak, czy to wszystko jest warte utraty wolności. Sam żyjesz jak niewolnik i chcesz zniewolić jednego z nas. Na to ci pozwolić nie możemy.

Oczy mężczyzny miały nieustępliwy wyraz. Jego ręka sięgnęła po zawieszony u pasa nóż. Zygmunt zerknął w stronę wozów. Wychodzili z nich mężczyźni, kobiety i dzieci gdzieś zniknęli. Atmosfera wyraźnie stawała się coraz bardziej napięta.

Żołnierze Radana sięgnęli po broń i uważnie przyglądali się zgromadzonym ludziom. Arem nerwowo zagryzał wargi. Nigdy nie był najlepszy w bezpośrednich starciach. Kiedy rozpoczęła się inwazja, był jednym z pierwszych, którzy uznali nową władzę. Odczekał oczywiście do momentu, gdy będzie pewnym, iż królowi nie uda się utrzymać kraju.

Zygmunt wyciągnął ręce wysoko w górę i wyszedł na środek obozu.

– Uspokójmy się! Nie możemy zachowywać się pochopnie. Wszyscy jesteśmy zdenerwowani, lecz przecież nikt z nas nie chce rozlewu krwi. Po cóż hańbić obóz Restyrów krwią? Chodzi nam tylko o jednego chłopaka, któremu głos z głowy nie spadnie.

Nie wydawało się, by przemowa przekonała kogokolwiek z obecnych. Napiętą atmosferę mogło rozładować tylko starcie. To zaś oznaczało straty. Ludzie Radana mieli profesjonalne przygotowanie i doświadczenie zdobyte w trakcie działań wojennych. Restyrowie jednak nie raz musieli walczyć o życie, ponadto mieli po swojej stronie przewagę liczebną. Dodatkowo, ich największa przewaga, Arem zdawał się starać umknąć niepostrzeżenie.

– Uspokójmy się wszyscy! – krzyknął Zygmunt. – Co ty chcecie właściwie osiągnąć? – zwrócił się do Restyrów. – Przecież jeżeli nie wrócimy do miasta to wyślą tu kogoś innego. Uważacie pewnie, że nie ważni, nic nie znaczący. Ot zwykli dworzanie wysłani, by po lasach ganiać jakiegoś chłopaczka. Jeśli tak, to do prawdy już zbyt długo siedzicie po lasach. Radasdar nie może sobie pozwolić, żeby ludzie noszący jego barwy ot tak sobie ginęli. Co sobie wtedy pomyśli jego ojciec? Jeszcze będzie musiał przybyć tu i zrobić porządek. A tego książę nie chce. Dlatego nie zostawi naszego zaginięcia bez odpowiedzi. Rozumiecie co to znaczy?

Restyrowie wyraźnie się wahali. Powoli dochodził do nich sens słów Zygmunta. Dare skinął któremuś ze swych ludzi.

– Przyprowadzimy wam chłopaka – powiedział pokonany.

Do Zygmunta podszedł Arem.

– Nie wiem, czy dam radę zapanować nad chłopakiem. Jeżeli jego moc jest tak wielka mogę nie podołać. Wtedy będę musiał go jakoś obezwładnić. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko, przewodniku. – Czarodziej przysunął się do niego blisko, by nikt poza Zygmuntem go nie usłyszał.

– Mam nadzieję, że sobie poradzisz. Nieśmiało liczę, że książę nie wysłał cię tu nie wiedząc czy sobie poradzisz.

Na skraju polany pojawiła się wcześniejsza rozmówczyni Zygmunta. Babka tego, po którego przybyli, patrzyła na nich czujnie. Z któregoś z namiotów wyszedł chłopak. Przerażony wzrokiem rozglądał się dookoła. Zygmunt rozumiał jego strach, sam też niegdyś taki odczuwał. Strażnicy podeszli do niego ostrożnie. Arem ruszył za nimi. Szedł powoli, gotów zasłonić się żołnierzami. Ryster nie sprawiał jednak gotowego stawiać opór. Dare podszedł do niego i zaczął szeptać uspokajające słowa. Chłopak kiwał głową. Podszedł do Radana i schylił przed nim głowę. Dowódca patrzył na niego bez słowa. Zygmunt sądził, że misja powiodła się w pełni. Nie minęła chwila a przekonał się, jak bardzo się pomylił.

Nagle zerwał się wiatr. Drzewa wyciągnęły swe gałęzie w stronę polany. Piasek wirował w powietrzu i wpadały do oczu. Wszystkie gałązki, szyszki, liście podniosły się z ziemi i zaczęły tworzyć krąg wokół wędrowców. Zygmunt nie był w stanie dostrzec niczego wokół siebie. Także dźwięki docierały do niego wytłumione. Wiedział czyja to magia.

Nad polaną rozszalała się ulewa. Grube krople deszczu waliły w ramiona przewodnika. Szybko zmieniły się w grad. Zygmunt wciąż miał ograniczone pole widzenia. Słyszał jednak odległe krzyki swoich towarzyszy. Już wiedział, że Arem nie poradzi sobie z magią wiedźmy. Słyszał Restyrów chowających się w swoich wozach. Wiedzieli co to za żywioł, znali jego źródło. I doskonale zdawali sobie sprawę, że nie są w stanie się przeciwstawić. Zygmunt ruszył ku babce chłopaka. Musiał ja powstrzymać. On jeden wiedział, co oznacza jej moc.

***

Po Lisę przyszli już po rozpoczęciu najazdu. Potrzebowali kogoś na kogo można zrzucić winę, a jego żona była łatwym celem. Nie ukrywała zbytnio swojej magii. Uważała, że powinna pomagać innym, o ile jest w stanie. Zygmunt nie zgadzał się z nią. Wiele razy pokłócili się w tej sprawie. Mieli kilkumiesięczne dziecko i to o niego powinni zadbać w pierwszej kolejności. Lisa jednak pomagała, chociaż wiedziała co królewskie dekrety mówią o wiedźmiej magii.

Pewnego dnia poszedł na targ do pobliskiego miasta, po coś ciężkiego. Kupiec oferujący potrzebny mu towar, nie zjawił się jednak tego dnia. Zygmunt wrócił do domu, lecz na jego miejscu zastał zgliszcza. Krzyczał i płakał. Wzywał i przeklinał bogów. Przeszukiwał dogasające ruiny. W końcu przyszedł sąsiad z jego córką na rękach. Wszystko mu opowiedział.

Lisę spalili za miastem w następnym tygodniu. Nie pomogły prośby, groźby ani łapówki. Nie zdołał jej uwolnić. W dniu egzekucji płakał cały dzień i tulił swoją małą córeczkę, która właśnie stawała się sierotą. Gdy wstał pierwszy świt, który witał jako wdowiec ruszył do obozu najeźdźców. Dokładnie opisał im drogę do wojennej siedziby króla.

Teraz zaś przedzierał się przez strugi deszczu, by zabić rodaczkę swej żony, jej siostrę w mocy. Kobieta stała w jedynym suchym miejscu polany. Krople wody omijały ją szerokim łukiem. Śmiała się, gdy czary Arema odbijały się od kurtyny z deszczu. Nie rozumiał, iż tutaj, tuż przy rzece, nie zdoła pokonać wiedźmy.

Zygmuntowi udało się zbliżyć do krawędzi suchego pola wokół kobiety. Nie zdziwiło go, że dotarł aż tak blisko. Nikomu nie jest łatwo utrzymać tak potężne zaklęcie. Wyciągnął nóż. Przygotował się. Wiedźma wciąż go nie spostrzegła. Czuł krew spływającą mu po twarzy z drobnych ranek spowodowanych przez kule gradu. Po raz ostatni odetchnął. Skoczył.

Cios był szybki a dla kobiety zupełnie niespodziewany. Udało mu się trawić w tętnicę. Wszystko trwało kilka sekund. Patrzyła na niego nierozumiejącym wzrokiem. Jej usta starały się wypowiedzieć ostatnie pytanie. Zgasła, a wraz z nią ustała ulewa i wichura. Wszystko wracało do normy.

Żołnierze Radana, i sam ich dowódca, szybko wracali z lasu, w którym próbowali sie schronić. Arem dyszał ciężko. Z aprobatą kiwnął głową Zygmuntowi. Uznał jego dokonanie, na polu, na którym sam zawiódł. Rysterowie powoli wychodzili z namiotów. Dare spojrzał na wiedźmę, lecz nic nie powiedział. Podszedł do Radana i zaczął go przepraszać. Zygmunt nie zwracał na to uwagi. Widział tylko zrozpaczonego chłopaka, który przylgnął do ciała ukochanej babki. To zapewne ona wszystkiego go nauczyła. Teraz ją stracił. Gdy walczyła o inne życie dla niego. Arem powoli zbliżał się do chłopaka. Na jego twarzy malowała się nieufność. Nie miał pojęcia do czego jest zdolny jego podopieczny. Ten zaś zrozpaczony nie zwracał uwagi na cały świat. Nie wiedział jeszcze, że jego beztroskie życie się skończyło, nie będzie już dłużej Restyrem. Ten etap ma za sobą.

Zygmunt patrzył na chłopaka i na zakrwawiony nóż w swoich rękach. Kiedyś planował użyć go przeciw księciu. Dotarło do niego, że nigdy tego nie zrobi. Nie zostanie bohaterem. Nikt nie wiedział o jego zdradzie, więc nie spotka go również potępienie. Uniósł nóż. Ostatni raz spojrzał na otaczający go świat i zanurzył ostrze w piersi.

***

Przewieźli go do miasta. Jakimś cudem udało mu się przeżyć podróż. Duża była w tym zasługa chłopaka Rystera, który stosując się do wskazówek Arema podtrzymywał bicie jego serca. Później uczony medyk stwierdził, iż ostrze minęło najważniejszy organ tylko o kilka centymetrów. Mimo wszystko krwotok był bardzo rozległy.

Zygmunt obudził się w miękkim łożu, opatulony ciężką pierzyną. W klatce piersiowej odczuwał piekący ból. Każdy oddech wywoływał kolejny spazm cierpienia. Powoli wracały wspomnienia o tym co wydarzyło się w lesie. Nie pojmował, w jaki sposób nie udało mu się dokonać nawet tego, że wbijając nóż w serce nie zabił się. Nie wiedział jak długo leżał nieruchomo usiłując zemdleć z bólu. Po minucie lub godzinie usłyszał skrzypienie otwieranych drzwi i odgłos kroków. Usiłował podnieść głowę, by spojrzeć na przybysza, lecz musiał się poddać.

– Doprawdy Zygmuncie, po kim jak po kim, ale po tobie nie spodziewałem się żadnych kłopotów. – Głos Ranasdara był cichy, jakby książę nie chciał podnosić głosu przy umierającym. – Lecz ty chyba lubisz mi sprawiać niespodzianki. Najpierw wypełniasz misję, którą ci powierzyłem wręcz idealnie. Jesteś jedyną osobą, która w momencie niebezpieczeństwa zachowuje zimną krew, i to dzięki tobie chłopak do mnie trafia. Nie wiem, czy wiesz, ale to on utrzymał cię przy życiu w drodze tutaj, mimo tego, że pomogłeś jego babci pożegnać się z tym padołem. I kiedy wszystko jest zrobione, wystarczy zabrać Rystera do mnie, ty wbijasz sobie nóż w serce. Zygmuncie, dlaczego? Pozwól mi zrozumieć.

Mężczyzna poczuł objęcia książęcej magii i ból nieco ustąpił. Teraz był w stanie myśleć o czymś innym niż o swej męce.

– Nie zrozumiesz – wyszeptał ochrypniętym głosem.

– Nie zrozumiem… – książę zaśmiał się krótko. – Zapewne nie. Z tego co pamiętam, masz córkę, nic już dla ciebie nie znaczy? Gdybyś był sam, cóż wtedy nawet nie zwróciłbym na to uwagi, ale przecież ty, Zygmuncie powinieneś zajmować się dzieckiem.

– Nie sądzisz, że będzie jej lepiej bez ojca zdrajcy? Chyba nie sądzisz, że moja współpraca z wami nie jest dostrzegana. Ludzi nic mi jeszcze nie mówią, ale zaczną. Nastroje się radykalizują. Możesz tego nie widzieć, bo żyjesz zamknięty w swojej Katedrze, ale ja żyje na ulicach tego miasta i słyszę, co mówią ludzie.

Książę przez dłuższą chwilę milczał. Dotknął ramienia Zygmunta i lekko je ścisnął.

– Wiesz, mógłbym cię uzdrowić jeśli chcesz. Oczywiście minęłoby sporo czasu, nim doszedłbyś do siebie, ale to możliwe. Musisz tylko powiedzieć, że tego właśnie pragniesz.

Zygmunt patrzył na księcia, osoba, której dane było żyć setki lat pewnych spraw nie była w stanie pojąć.

– Moje życie zakończyło się, gdy zginęła moja żona. Gdyby nie córka dawno bym z sobą skończył. Teraz zaś wierzę, że nie pozwolisz umrzeć jej z głodu. Zastanawia mnie tylko, czemu tak bardzo zależy ci na tym chłopaku? Rozumiem, brakuje porządnych czarodziei, ale czy aż tak bardzo?

Książę uśmiechnął się szeroko.

– Ach, Zygmuncie! Wiedziałem, że przyjdzie dzień, gdy zapytasz mnie o motywy moich działań. Jak dobrze wiesz, nie mam tu zbyt dużego wsparcia mojej rodziny. I chociaż według was jesteśmy zjednoczoną, szczęśliwą rodziną, to nie zawsze tak jest. Czasem ktoś z nas postanawia się zbuntować i wówczas reszta musi pozostać zjednoczona. Wówczas potrzebna jest nam pomoc każdego czarodzieja, szczególnie tych potężnych. Chłopak zaś jest bez wątpienia potężny. I być może przyjdzie czas, kiedy jego moc będzie mi potrzebne. Nie obawiaj się jednak, ta wojna nie dotknie twojej córki. Osobiście o to zadbam.

Zygmunt jak przez mgłę słyszał ostatnie słowa. Powoli odpływał w otchłań nieświadomości. Zamknął oczy. Nigdy więcej ich nie otworzył. 

Koniec

Komentarze

Rzadko udaje mi się zauważyć błąd ;)

 

“Słabo nieopłacani żołnierze szybko ginęli…”

 

Wystarczyłoby “Słabo opłacani żołnierze szybko ginęli…” albo “Nieopłacani żołnierze szybko ginęli…”

 

Ogólnie ok ;)

 

Dzięki za przeczytanie i komentarz. Słabo nieopłaceni żołnierze są już tylko słabo opłaconymi żołnierzami :)

 

Niestety, nie podobało mi się :(

I, co gorsza, czytałem chyba inny tekst niż poprzednik, gdyż opko roi się od błędów najróżniejszej maści. Pozwolę sobie zacytować część z nich, jednak, biorąc pod uwagę, że w swym poprzednim tekście nie poprawiłaś usterek, skupię się jedynie na kilku przykładach:

Migotliwie świetliki umieszczone na korytarzu nie wystarczały jego oczom.

Czwarte zdanie… Mniejsza z tym, że w zaczyna się od literówka (chyba?), ale jego sens kompletnie mi umyka. Świetliki to okienka lub owady. Szczerze mówiąc, nie jestem przekonany, o które znaczenie Ci chodziło, Autorko, gdyż okna nie świecą (szczególnie nocami), zaś owady nie bywają umieszczone…

Zygmunt po długich schodach piął się do góry [nie można się piąć w dół].

Powiedz mi, czy nie masz wątpliwości, służąc istotom,[istot istotom]

A to są ślady po, zapewne, jakiejś korekcie… Nie dość, że pobieżnej, to zignorowanej…

 

Trochę brak szacunku do czytelnika, na moje oko.

Najpierw wypełniasz misję, którą ci powierzyłem wręcz idealnie.

A to mnie ubawiło – “idealnie powierzona misja” ;D Zwróć uwagę, jak brak jednego przecinka wpływa na odbiór zdania.

Towarzysze Zygmunta bez słowa zeszli z wierzchowców

Po schodach? ;D Z wierzchowców się “zsiada”.

– Witaj[+,] Zygmuncie.

– Jesteś gotów[+,] łowco?

– Tak[+,] kapitanie.

Przed wołaczami zawsze umieszczaj przecinek. Podobnie, w większości przypadków, przed “a”, “gdy”, “który” itd. Wtedy będziesz pisała bardziej zrozumiale.

 

Ech… Nie chcę być złośliwy, sprawiać przykrość i zniechęcać, jednak Ostatni podmuch wolności nie jest zbyt udanym opowiadaniem… Fabuła prosta i nieangażująca, postacie jednowymiarowe (wzmianka o córce Zygmunta trochę ratuje tego bohatera, jednak tylko “trochę”), a uniwersum mocno chaotyczne.

Zalecałbym Ci nieco więcej skupienia i namysłu, bo piszesz, wydaje mi się, dość gorączkowo, emocjonalnie. Zastanów się nad tekstem, a później, po napisaniu, pozwól mu odleżeć i przeprowadź wnikliwą korektę. Zobaczysz, wyjdzie tylko na dobre.

 

Cóż, pozostaje mi życzyć powodzenia w następnych opowiadaniach i wiary w siebie. Potencjał jest, warto powalczyć :)

 

Tyle ode mnie, pozdrawiam.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Mi­go­tli­wie świe­tli­ki umiesz­czo­ne na ko­ry­ta­rzu nie wy­star­cza­ły jego oczom. Szedł szyb­ko ko­ry­ta­rza­mi… – Literówka. Powtórzenie.

Czy na korytarzu umieszczono robaczki świętojańskie?

 

Miej­skie wię­zie­nie nie miało naj­lep­szej sławy. – Czy są więzienia cieszące się dobrą sławą?

 

Zyg­munt po­ki­wał głową, a na­stęp­nie wziął swój długi płaszcz… – Zbędny zaimek.

 

Droga upły­nę­ła mu szyb­ko, jak za­wsze, kiedy je­chał do Ka­te­dry. Chciał­by, żeby sko­rzy­sta­li z dłuż­szej drogi… – Powtórzenie.  

 

Już cze­kał na niego ubra­ny w czer­wo­ny mun­dur gwar­dzi­sta. Naj­wi­docz­niej do­sko­na­le go znał, gdyż na jego widok ski­nął mu głową i ge­stem na­ka­zał iść z sobą. – Nadmiar zaimków.

 

Zyg­munt po dłu­gich scho­dach piął się do góry [nie można się piąć w dół]. – Skoro wiesz, że pięcie się do góry jest masłem maślanym, dlaczego to piszesz? Czemu służy uwaga w nawiasach?

 

by mógł mieć co­kol­wiek co mo­gło­by sta­no­wić za­gro­że­nie. Nikt nie uzna­wał go za za­gro­że­nie. – Powtórzenia.

 

Do­tarł do ko­ry­ta­rza, któ­re­go strze­gli dwaj gwar­dzi­ści. Ob­rzu­ci­li go czuj­nym spoj­rze­niem. – Dwaj gwardziści i jedno spojrzenie?

 

Jeden z nich otwo­rzył pięk­nie zdo­bio­ne drzwi. Żaden z nich nie zni­żył się do roz­mo­wy z nim. – Powtórzenia.

 

Dla­te­go tez nie byli mi­ły­mi gości w lu­na­pa­rach.Dla­te­go też nie byli mi­ły­mi gości w lu­pa­na­rach.

 

Trzy sofy, niski sto­lik, na któ­rym stała ka­raf­ka z winem i dwoma kie­li­cha­mi. – Gdzie karafka miała umieszczone dwa kielichy?

 

Na fo­te­lu, na­prze­ciw drzwi sie­dział odzia­ny w czerń męż­czy­zna. Zyg­munt wie­dział, że taki kolor stro­ju ozna­cza, iż jest za­ufa­nym ro­dzi­ny. – Czy dobrze rozumiem, że czerń wzbudzała zaufanie rodziny do siedzącego mężczyzny?

 

głę­bo­ko się ukło­nił. Za każ­dym razem cze­kał z ukło­nem se­kun­dę dłu­żej. – Powtórzenie.

 

głos jego wy­so­ko­ści Ra­nas­da­ra był ak­sa­mit­ny i po­brzmie­wa­ła w nim coś hip­no­ty­zu­ją­ca nuta. – Co hipnotyzowała pobrzmiewająca nuta?

 

Ręką wska­zał Zyg­mun­to­wi fotel na­prze­ciw sie­bie. Męż­czy­zna przy­cup­nął na samym rogu mebla. – Gdzie znajdował się róg fotela, na którym przycupnął? Jak można przycupnąć na rogu fotela?

 

Ksią­żę nalał wina do dwóch kie­li­chów. Jeden z nich podał swemu roz­mów­cy. Ten wziął go, upił nie­wiel­ki łyk, na­stęp­nie odło­żył na sto­lik. – A w momencie odłożenia kielicha, cała jego zawartość wylała się.

 

żebyś sie roz­sma­ko­wał. – Literówka.

 

wczo­raj po­je­chał do wio­ski po­ło­żo­nej ja­kieś pięć mil od mia­sta. Za­ba­wił się nieco ze zwie­rzy­ną a potem po­je­chał na obiad… – Powtórzenie.

 

wie­dza księ­cia na temat lo­kal­nych zwy­cza­jów. Byli tu prze­cież za­le­d­wie od trzech lat a już do­sko­na­le po­zna­li wszyst­kie lo­kal­ne tra­dy­cje. – Powtórzenie.

 

Tylko, że z ja­kie­goś po­wo­du mu sie to nie udało. – Literówka.

 

Tu kończę łapankę. Przykro mi, że nie mogę poświęcić opowiadaniu więcej uwagi, ale skoro sama nie zadbałaś o własny tekst, pewnie zrozumiesz, że inni nie poświęcą wiele czasu, by zrobić to za Ciebie.

Ostatni podmuch wolności jest napisany, delikatnie mówiąc, nie najlepiej. Rażą liczne powtórzenia i literówki. Przeszkadza nadmiar zaimków. Wiele fatalnie skonstruowanych zdań można odczytać niezgodnie z Twoimi intencjami. Zlekceważona interpunkcja dodatkowo utrudnia lekturę opowiadania, które, niestety, nie przypadło mi do gustu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie również tekst nie podszedł.

Przede wszystkim, wydaje się rozwlekły. Przez mniej więcej jedną trzecią (na oko ponad dziesięć kilo znaków) bohater dowiaduje się, na czym polega jego zadanie.

Mnóstwo usterek: interpunkcja kuleje, powtórzenia, literówki i te komentarze w nawiasach kwadratowych…

Nie rozumiem protagonisty. OK, niby tłumaczysz, dlaczego podejmuje taką decyzję właśnie wtedy, ale nie przekonało mnie to. Bycie córką zdrajcy to poważny problem, ale bycie wychowywaną przez uzurpatora go rozwiąże?

Później uczony medyk stwierdził, iż ostrze minęło najważniejszy organ tylko o kilka centymetrów.

Nie bardzo rozumiem, jak w takiej sytuacji można spudłować o kilka centymetrów. Btw, jesteś pewna, że w Twoim świecie używa się systemu miar opracowanego po Rewolucji Francuskiej?

Babska logika rządzi!

CountPrimagen przecież na wstępie podkreśliłem, że rzadko udaje mi się zauważyć błędy ;)

 

Przyznam, że zmęczył mnie ten tekst. Kilka osób wskazało Ci, Autorko, niektóre z usterek, a w ciągu tych kilku dni nie raczyłaś ich poprawić. Błędy i nielogiczności utrudniały mi czytanie.

Jeśli ta “15” przy nicku to Twój wiek, to na pomysł narzekać nie będę, bo mimo że prosty, to przynajmniej trochę bardziej oryginalny od wielu innych Twoich równieśniczek. Warsztat można wypracować.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dość oryginalne, ale szczerze mówiąc, to szału nie ma. Można by jeszcze trochę popracować nad sprawami technicznymi i powinno być lepiej w kwestii pisania, a pomysły w czasie ewoluują, więc czasami może warto, i zaczekać, i trochę jeszcze poćwiczyć.

Jak to mówią, praktyka czyni mistrzem! ;)

Cóż… 

Minęły cztery miesiące i tekst nadal nie został poprawiony.

Nawet mnie się to nie podoba :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka