- Opowiadanie: Teyami - Północ południcy

Północ południcy

Zaznaczyłam “horror”, ale na szczególną horrorowatość chyba lepiej się nie nastawiać. Opowiadanie napisane jakiś rok temu, zainspirowane rzeźbami, które zobaczyłam podczas spaceru na jednym z wrocławskich osiedli. Swoją drogą rzeźby naprawdę intrygujące, jeśli ktoś po przeczytaniu chciałby rzucić okiem, to np. tu jest kilka zdjęć: południca, inne.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Oceny

Północ południcy

– Wiecie… – zaczął Marcin filozoficznym tonem, gdy otworzył kolejną już butelkę piwa – baby to są jednak pojebane.

Przez chwilę żaden z dwóch jego towarzyszy nie odpowiadał. Jak w każdą piątkową noc siedzieli na ławce przed blokiem i znali się już na tyle długo, że milczenie nie było dla nich niezręczne. Tym bardziej milczenie doprawione alkoholem.

– Bo? – Artur pomyślał, że właściwie może posłuchać wywodów kompana.

– Oj, wiele jest powodów. Ale jeden taki główny jest. Mojej Ance się dziecka zachciało, łapiesz?

– No, to musi być prawdziwa miłość. – W głosie Artura zabrzmiała ironia. Beknął głośno. – A ile wy się w ogóle znacie?

– To jest właśnie najlepsze! – Marcin ożywił się nagle, na tyle, że wylało mu się trochę piwa. – Dwa miesiące! Czaisz, kurwa, dwa miesiące! A ta chce dziecko, chce związek budować, idiotka. Nawet sprzątać nie umie, jak do niej przychodzę, to ma syf. W życiu bym z taką nie zamieszkał!

Artur ze zrozumieniem pokiwał głową i pociągnął porządnego łyka.

– Ty, a może ona kasy chce tylko, alimendy i te sprawy…

– Menda to ty sam jesteś. Kuba, a ty jak myślisz?

Siedzący z nimi Kuba był najmniej odporny na alkohol. Jeszcze po pierwszym czy drugim piwie zachowywał się w miarę normalnie, ale potem wszystko kończyło się obojętnym bujaniem w przód i w tył i kolegom rzadko udawało się z nim dogadać.

– Ja się zgadzam – oświadczył niezbyt przytomnie, gdy zorientował się, że czegoś od niego oczekują.

– Ej, Marcin, ale jak się tak zastanowić, to ty chyba dobrze gadasz o tych babach – odezwał się znów Artur, widząc, że trzeci z nich raczej nie dołączy do rozmowy. – Kiedyś mojej byłej ubzdurało się, że ją zdradzam i, żeby się zemścić, roztrzaskała mi nowego walkmana.

– Przejebane, chłopie – mruknął Marcin. – Przejebane…

Przez chwilę milczeli, rozważając problemy życia codziennego. Wokół nich było cicho; dochodziła druga w nocy i nikt się już tu o tej porze nie kręcił.

– Marcin – obudził się nagle Kuba. – Ty coś wczoraj mówiłeś, że Anka dziecka chce, nie?

– Dzisiaj mówiłem, dzisiaj.

– No to o to mi chodziło, że dzisiaj. Bo taki pomysł mam. Może jej dziecko zabierzesz?

W pierwszej chwili Marcin nie zrozumiał, potem dotarło do niego, że kolega patrzy na wykonaną z ciemnego drewna rzeźbę kobiety. Zawsze uważał, że jej twórca był beznadziejny, bo twarz wyszła wyjątkowo szkaradna, a prawa ręka nieproporcjonalnie długa. Po lewej zaś stronie kobieta trzymała niewiele ładniejsze niemowlę.

Wyobraził sobie scenę, jak przychodzi do Anki i pokazuje jej odrąbany kawałek drewna. Wyobraził sobie jej minę, gdy mówi, że dał jej przecież to, czego chciała. Wyobraził sobie jej oburzenie, gwarantujące, że temat dziecka na najbliższy czas zostanie zawieszony.

– Ja pierdolę! – Wybuchnął głośnym śmiechem. – Kuba, jesteś genialny! A żebyś wiedział, że jej to zaniosę! Normalnie Fundacja Spełniamy Marzenia! Czekajcie tu, skoczę po siekierę.

Marcin, chwiejąc się lekko, pobiegł do domu, a dwóm pozostałym chłopakom nie chciało się rozmawiać. Kuba znowu pogrążył się w apatii, Artur zresztą powoli wpadał w podobny stan. Przemknęło mu przez myśl, że być może w sprawie rąbania będącej od dawna znanym elementem osiedla rzeźby powinien zaoponować, ale gdy Marcin wrócił, zapomniał już, że miał coś powiedzieć.

 

* * *

 

Pani Mieczysława jak zwykle nie mogła spać. W pokoju było duszno, unosiła się nieprzyjemna woń spoconej pościeli. Otwarcie okna pomogło trochę, ale chłodne nocne powietrze sprawiło, że staruszka rozbudziła się jeszcze bardziej.

Westchnęła ciężko i zrezygnowana wstała z łóżka. Z wiklinowego, leżącego przy drzwiach kosza natychmiast poderwała się jej biała suczka.

– No już, Pusieńko. – Kobieta pogłaskała czule włochatego pieska i zaczęła się przebierać. – Pójdziemy na spacer.

Nie planowała iść daleko. Kozanów uchodził za dosyć spokojne osiedle, jednak była osobą ostrożną i nie przepadała za nocnymi wędrówkami. Postanowiła obejść tylko parę bloków.

Zmierzając w kierunku pętli autobusowej, mijała ustawione co kilkanaście metrów rzeźby. Nie lubiła ich, zawsze uważała za dziwne, niepokojące, a teraz panująca wokół ciemność tylko potęgowała to wrażenie.

Wielki ptak, prawdopodobnie kondor, siedzący na dużym jaju, którego przekrój ukazywał skulony płód ludzki. Pani Mieczysława uważała, że jest już za stara, by bawić się w interpretacje, jednak dostrzegała w tym coś intrygującego.

Niska i chuda postać, być może dziecko. Rysy twarzy oraz rozmiar uszu wskazywały, że chłopak nie jest Europejczykiem. Nie miał rąk, za to jego żebra były wyraźnie widoczne.

Kobieta z obwisłymi piersiami i dziwnymi wypustkami wokół pasa. Głowę miała pochyloną i osłaniała ją rękoma, jakby w obronie przed niewidzialnym napastnikiem.

Kuląca się – być może z zimna – staruszka.

W tej chwili pani Mieczysława dostrzegła, że nie tylko jej zachciało się nocnych spacerów. Naprzeciwko niej szła powoli wysoka kobieta w białej sukni, jednak nie zwracała na Mieczysławę uwagi. Podeszła do rzeźby skulonej staruszki i pocałowała ją. Potem ruszyła w kierunku pozostałych sylwetek i je też po kolei obdarzała pocałunkami.

Pusia najeżyła się i obserwowała kobietę, warcząc cicho. Jej właścicielka była niewiele mniej zdziwiona. To, że mężczyźni robili czasem głupoty w piątkowe noce, jakoś akceptowała, ale miała twarde przekonanie, że kobiecie doprowadzić się do takiego stanu nie przystoi. Pokręciła głową, ubolewając nad brakiem umiaru u młodego pokolenia i ruszyła dalej.

Kolejna postać, którą minęła, swoją postawą przypominała prostytutkę lub nagą modelkę. Włosy miała długie, piersi śmiało wypięte do przodu, dłonie zaś trzymała z tyłu, na pośladkach.

Stąd staruszka widziała już autobusy stojące na pętli. Nieużywane w tej chwili pojazdy ze zgaszonymi silnikami oraz światłami wyglądały, jakby one też były pogrążone we śnie. Nagle poczuła jakiś niepokój, ale nie mogła sobie uświadomić, z czym jest związany, zwłaszcza że suczka zachowywała się zupełnie normalnie.

Dotarło do niej dopiero, gdy wróciła do domu.

Ostatniej rzeźby nie było.

 

* * *

 

– Coś się dzieje – stwierdziła Anka głosem pełnym napięcia, dla wzmocnienia słów patrząc swojemu chłopakowi prosto w oczy. – Coś tu jest nie tak.

– Daj spokój. – Marcin skrzywił się i delikatnie przejechał dłonią po jej gładkiej łydce. – Może i kręci się na osiedlu jakiś porywacz, ale gliny lada dzień go zgarną. Świat jest chujowy i nic na to nie poradzisz, grunt, że my nie jesteśmy zagrożeni.

Dziewczyny wcale to nie uspokoiło. Z ostentacyjnym prychnięciem oswobodziła się z objęć Marcina, wstała z kanapy, na której siedzieli, i nalała sobie soku. Nie wracała już na miejsce, wiedząc, że póki będą przytuleni, Marcin nie skupi się na rozmowie.

– Jesteś okropny – mruknęła z wyrzutem. – Poza tym nie tylko o to chodzi. Po prostu… coś wisi w powietrzu. Znikające dzieci to jedno, ale zmieniła się atmosfera na ulicach. Wiesz, że zniknęła też rzeźba południcy? Ta niedaleko pętli.

– To faktycznie problem. – Marcin odruchowo ironią zamaskował fakt, że podjęty temat wcale mu się nie podoba.

Jego mózg zaczął pracować na pełnych obrotach. Jeszcze raz spróbował przypomnieć sobie wydarzenia z tamtej nocy. Nie, całej rzeźby na pewno nie porąbał. Prawdopodobnie ktoś po prostu zobaczył, że została częściowo oszpecona i ją stamtąd wyniósł. Ale Anka właściwie o niczym nie wiedziała – ostatecznie nie przyniósł jej drewnianego dziecka, gdyż nad ranem stwierdził, że pomysł jednak nie jest tak genialny. Po prostu spalił je w kominku. Mogli więc rozmawiać dalej.

– Zawsze myślałem, że to zwykła kobieta, tylko wyrzeźbiona przez jakieś beztalencie – powiedział. – Co to w ogóle są południce?

– Demony – odparła Anka. – Pojawiały się koło południa, zwykle na wsiach. Ludzie uważali, że to dusze kobiet, które umarły tuż przed ślubem. Nie doczekały swojego szczęścia, nie zdążyły też zostać matkami, więc zabierały dzieci bawiące się na polach. Czasami zadawały zagadki – jeśli ktoś odpowiedział dobrze, zostawiały go w spokoju. Ale potrafiły też zabić. Podobno ich zemsta na tych, którzy skrzywdzili ich przybrane dzieci, była straszna.

 – Jesteś głupsza niż myślałem. – Marcin sam nie rozumiał, dlaczego te słowa zirytowały go do tego stopnia, ale nie miał zamiaru dłużej wysłuchiwać podobnych bredni. Wstał i ruszył w stronę wyjścia, zostawiając Ankę zszokowaną jego nagłą reakcją.

 

* * *

 

Zobaczył ją dzień później. Kobietę o lodowatych nieobecnych oczach, które nie mogłyby należeć do człowieka. Stała na chodniku pośród przechodniów jak mała zagubiona dziewczynka, co dziwnie kontrastowało z jej wysoką sylwetką. Rozglądała się dookoła i Marcin przeraził się, co będzie, gdy ich spojrzenia się spotkają. Jednak jej wzrok prześlizgnął się tylko po nim, sięgając gdzieś w dal, jakby szukając kogoś. 

Więc nie wiedziała. Nie wiedziała, że to on jest tym, którego szuka lub zacznie szukać lada dzień. Jeszcze.

Czym prędzej ruszył dalej, pod wpływem szoku nie widząc nawet drogi przed sobą. Czuł, że to jedno wydarzenie wywróciło cały jego świat do góry nogami. Właściwie nie był pewien, czy to, co zobaczył, było rzeczywistością, ale nie musiał wierzyć w ludowe opowiastki, żeby dbać o swoje bezpieczeństwo. Postanowił wyprowadzić się jak najdalej od Kozanowa i nie zmienił zdania nawet wtedy, gdy dzieci na osiedlu przestały znikać i atmosfera względnie wróciła do normy.

 

* * *

 

Las był jednością. Wszystkie drzewa kołysały się w tym samym rytmie, delikatnie szeleszcząc poruszanymi przez wiatr liśćmi. Gdzieś w oddali zahuczała sowa, zapewne udająca się na nocne łowy, ale zaraz umilkła, jakby nie chciała zakłócać niosącej się nad rzeką pieśni.

Szamanka bujała się lekko, stojąc tuż przy wodzie. Oczy miała zamknięte, ale przez powieki i tak przedzierał się blask mocno świecącego tej nocy księżyca. Pieśń, którą śpiewała, miała w sobie zapomniane piękno związane z pierwotną dzikością. Potęgę, jaką niesie ze sobą natura. Szamanka nie rozumiała słów, ale wypływały one z jej duszy i dobrze wiedziała, dlaczego śpiewa.

– Czy gdybym spróbowała cię powstrzymać, miałabym szanse powodzenia?

Zgarbiona, otulona podniszczonym płaszczem staruszka była pierwszą istotą, która odważyła się bezpośrednio przerwać pieśń. Nie wydawała się jednak pewna siebie, a jej głos pełen był zrezygnowania.

– Pozwól mi robić swoje, Zapomniana. – Szamanka nie musiała otwierać oczu, by rozpoznać rozmówczynię. – Słyszałam, że ją powstrzymałaś. Powiedziałaś, że jej synek się odnajdzie, że będzie zazdrosny, gdy zobaczy, że znalazła sobie inne dziecko. Sama wiesz, że to bzdura, dałaś jej tylko złudną nadzieję. Wybacz, ale nie przekonuje mnie twoje podejście do świata.

Zapomniana podeszła bliżej. Przez chwilę patrzyła badawczo na skąpo odzianą kobietę z pasem zdobionym wypustkami z kości, potem z westchnieniem przeniosła wzrok na lśniącą blaskiem księżyca taflę wody.

– To by nie pomogło – powiedziała cicho. – Te dzieci i ich rodzice są niewinni.

Szamanka prychnęła pogardliwie, na jej ustach pojawił się nieprzyjemny uśmiech.

– Oni wszyscy są winni – stwierdziła z przekonaniem i po raz pierwszy otworzyła oczy. Płonęły nienawiścią. – To przeklęty teren i przeklęci są jego mieszkańcy. Niezdolni zaakceptować kogoś innego od siebie, wolą znęcać się i zabić niż pozwolić komuś odmiennemu żyć w spokoju. Bronisz ich? Bronisz po tym, co zrobili Afrykańczykowi i Kurtyzanie? Co zrobili tobie i mnie, a nawet mojemu ukochanemu Ptakowi?

– To były inne czasy – szepnęła Zapomniana, patrząc gdzieś w dal. – Inni ludzie.

Szamanka skinęła głową.

– Oczywiście. Dlatego już raz daliśmy im szansę, spróbowaliśmy wybaczyć. I co się stało? Zakłócili nasz wieczny spokój, nie dali wytchnienia nawet po śmierci. Odebrali jej dziecko, po prostu je odrąbując, jak najgorsze potwory. Co noc słyszę jej rozpaczliwe wycie, ty przecież też. To było jedyne, co miała. Muszą za to zapłacić.

– Chcesz ukarać całe osiedle za grzech jednej osoby? Przecież inni nie mają z tym nic wspólnego.

– Zapomniana. – Głos Szamanki zmiękł zauważalnie. Popatrzyła na towarzyszkę ze współczuciem. – A twój przypadek? Zawsze służyłaś pomocą, choć sama nie miałaś nic. Wysłuchiwałaś wszystkich, którzy tego potrzebowali, dawałaś dobre rady. Czasami ktoś kupił ci za to suchą bułkę. – Szamanka zaśmiała się gorzko. – A potem pozwolili ci zamarznąć na ławce, tuż przed blokiem. Nawet po psa pewnie by ktoś zszedł. Czy za to też nikt nie był odpowiedzialny? Czy gdybyś umierała teraz, cokolwiek by się zmieniło?

Staruszka odruchowo otworzyła usta, by odpowiedzieć, ale po chwili je zamknęła. Pokiwała ze smutkiem głową i, patrząc na widoczne w oddali ciemne chmury, pogrążyła się we własnych myślach.

Nad lasem znowu uniosła się pieśń.

 

* * *

 

Pani Mieczysława po raz kolejny miała problemy z zaśnięciem. Stała przy oknie, wsłuchana w odległe odgłosy nocy. Leżąca w swoim koszyku Pusia oddychała miarowo, co jakiś czas tylko lekko poruszała pyskiem i staruszka zastanawiała się, czy zwierzętom też może się coś śnić.

Na dworze nie widać było żywej duszy, wydawało się, że całe osiedle śpi. Jedynie u mieszkających naprzeciwko Wesołowskich nadal paliło się światło.

No tak, pomyślała kobieta, przecież kupili sobie niedawno komputer i na pewno spędzają teraz całe noce przy tym diabelstwie. Staruszka z ubolewaniem obserwowała, że z czasem coraz więcej osób kupowało te maszyny do domów, nawet jeśli nie były im potrzebne do pracy. Przecież taki sprzęt musiał być strasznie drogi, można było przeznaczyć te pieniądze na cele charytatywne.

Nagle jej wzrok oderwał się od okien sąsiadów, gdyż dostrzegła na niebie duży, ciemny kształt. Przez chwilę ogromny ptak krążył złowróżbnie nad blokami, szybko jednak poleciał gdzieś dalej i zniknął kobiecie z oczu.

Zamrugała dwukrotnie, niepewna, czy stare już oczy jej nie oszukały. Takich ptaków jak tamten nie spotykało się w miastach, wątpiła też, by występowały gdziekolwiek w Polsce.

– Chyba już jestem śpiąca – mruknęła do siebie i ze zrozumieniem pokiwała głową, zwróciwszy nagle uwagę na przesłaniające niebo ciężkie chmury. – Pewnie to wiatr porwał jakiś czarny worek. Jak myślisz, Pusieńko?

Kobieta nie doczekała się odpowiedzi. Zamknęła więc okno i wróciła do łóżka, by jeszcze raz spróbować zasnąć.

Na ziemię spadła pierwsza kropla deszczu.

 

* * *

 

O powodzi, która nastąpiła wtedy na Kozanowie, mówiło się długo. Wały okazały się niewystarczające i Odra wylała, zajmując osiedle niczym bezlitosna królowa przeprowadzająca ekspansję bez względu na koszty. Zbudowane przez mieszkańców i pomagających im ochotników zapory z worków z piaskiem dały niewiele. Mieszkania, piwnice i garaże pełne były brudnej, niszczycielskiej wody, a ludzie płakali nad utratą swojego dobytku. Ci, którzy mieszkali wyżej, również odczuli skutki zalania. Nie było prądu, wody do mycia. Nie dało się dotrzeć do miejsc pracy, poruszać się można było tylko pontonami lub łódkami. Osiedle ogarnęła plaga komarów. Kiedy po jakimś czasie poziom wody opadł, wszędzie leżały gnijące śmieci. Nie wszyscy mieli pieniądze na remont, nie wszystko też nadawało się do odremontowania. Niektórzy ludzie, mieszkający na Kozanowie od urodzenia, musieli na zawsze opuścić swoje domy. Rok 1997 został zapamiętany na długo.

 

* * *

 

– Śpisz? – zapytała szeptem Anka, lekko potrząsając ramieniem swojego męża. Właściwie wiedziała, że tak, ale przed poinformowaniem go o sytuacji nie dałaby rady zasnąć.

– Coś się stało? – Marcin potarł sklejone powieki. – Kochanie, jest środek nocy.

– Jakaś kobieta stoi pod blokiem i wpatruje się w nasze okna. Nie chciałam cię budzić, myślałam, że odejdzie, ale stoi tak już naprawdę długo.

Młody mężczyzna wygrzebał się z łóżka i odruchowo spojrzał na zegarek. Nie było tak późno jak sądził – dochodziła północ, po prostu tego dnia długo pracował i położył się wcześniej. Przez chwilę szukał kapci, jednak w końcu wzruszył ramionami i na bosaka podszedł do okna.

To, co zobaczył, w jednej chwili strząsnęło z niego resztki snu, ale nie dał tego po sobie poznać. Nie chciał niepokoić żony, choć on sam był więcej niż zaniepokojony. Nie spodziewał się. Od czasu, gdy popełnił tę młodzieńczą głupotę, której teraz wstydził się nawet przed sobą, minęły cztery lata. Udało mu się wtedy uniknąć powodzi, wyprowadził się parę dni wcześniej i długo żył w spokoju, niemal zapomniawszy o sprawie. A teraz nagle zjawiała się południca. Co więcej, jeżeli zadała sobie trud, by go odnaleźć, nie sądził, by miała przyjazne zamiary.

– Spokojnie, skarbie – powiedział z trudem. – Połóż się, ja to załatwię. Nie wiem, co ta kobieta sobie wyobraża, ale zaraz jej tu nie będzie.

Przebrał się szybko i czule pocałował żonę przed wyjściem. Nie wziął ze sobą niczego, co mogłoby posłużyć jako broń, gdyż miał świadomość, że na taką istotę i tak by to nie podziałało. Poza tym miał dziwne wrażenie, że wszelkie próby bronienia się lub uciekania najwyżej oddaliłyby trochę to, co nieuchronne. Gdy schodził pogrążoną w ciszy klatką schodową, czuł, jak drżą mu nogi. Jeszcze przed chwilą zwracał uwagę na takie drobnostki jak szukanie kapci, a za parę minut prawdopodobnie będzie martwy.

Podwórko przed domem było puste. Nikt o nic nie pytał, nie zatrzymywał, i Marcin uznał, że to dobrze, bo chciał załatwić wszystko jak najszybciej, póki jeszcze starczało mu odwagi. Od razu podszedł do południcy.

Nie biły od niej żadne emocje, wydawała się zupełnie obojętna. Przez chwilę patrzyli na siebie w milczeniu, w końcu Marcin odezwał się pierwszy.

– Przyszłaś po mnie, tak? W porządku. Mógłbym próbować cię przepraszać, ale wiem, że mi nie wybaczysz. Jeśli muszę zapłacić za to, co zrobiłem, rozumiem. Proszę tylko, byś nie mieszała w to Anki i po mojej śmierci nigdy już jej się nie pokazywała.

Sam nie wierzył, że to mówi. Ale mówił, słowa jakoś przechodziły przez gardło, i jednocześnie czuł, jak wszystkie jego plany i marzenia przestają mieć znaczenie, ulatują mu z głowy niczym ziarnka piasku, nieudolnie niesionego w dłoniach.

– Nie zabiję cię – odparła południca bezbarwnym głosem. – I tak teraz nie byłabym w stanie. Dochodzi północ, znalazłam cię w momencie, kiedy jestem najsłabsza. Ale południce często zadają zagadki, więc i ja tak zrobię. Jeśli odpowiesz poprawnie, na zawsze dam ci spokój.

Jej słowa zaskoczyły go. Może nie była tak rozgniewana, jak się spodziewał, może sytuacja wyglądała lepiej, niż początkowo przypuszczał. Skinął głową na znak, że jest gotowy.

W twarzy południcy dało się dostrzec jakąś zmianę. Przybrała nagle skupiony wyraz, popatrzyła zimnymi tunelami swoich demonicznych oczu prosto w oczy Marcina.

– Przyjdzie na świat – zaczęła niskim, przyprawiającym o dreszcze głosem – lecz świata nie zobaczy, a płuca jego nigdy nie nabiorą powietrza.

Odgadł wcześniej niż miałby prawo w innej sytuacji. Właściwie wiedział od początku, gdy tylko południca zaczęła zadawać pytanie, choć desperacko wypierał tę odpowiedź ze swoich myśli. Nie miał pojęcia o niczym. Anka jak dotąd mu nie powiedziała, być może sama nie była jeszcze pewna. Stał osłupiały, nie mogąc wykrztusić słowa i powoli dochodziła do niego także ta druga informacja, zalewając go falą bezradności i goryczy. Południca musiała zrozumieć, że się domyślił. Ale zmiana, która zaszła w wyrazie jej twarzy, wydała się jakaś wymuszona, nienaturalna, jakby widmowa kobieta zaplanowała sobie, by w tej chwili uśmiechnąć się mściwie, a teraz nie była w stanie tego zrobić. Kąciki jej ust uniosły się tylko lekko i zaraz opadły, najwyraźniej niepodpierane żadnymi rzeczywistymi emocjami. Oczy demona ziały ponurą pustką.

Pustką podobną do tej, jaką odczuwał Marcin przez najbliższe miesiące, obserwując promieniującą szczęściem Ankę, której nie był w stanie powiedzieć o tragedii, jaka miała ich spotkać.

Koniec

Komentarze

Przez chwilę szukał butów, jednak – raczej kapci

Oj, Teyami, dawno Cię tu nie było. Ale cieszę się, że pojawiłaś się z takim ciekawym tekstem. Trochę brakuje mi powiązania części z artystą, a dalszą częścią. Rozumiem, że to jego pakt sprawił, że rzeźby ożyły, ale powiązanie obu części wątpliwe i na dodatek zamykasz tylko część z chłopakiem, a nie zamykasz tej z artystą.

Podoba mi się styl, w jakim przekazujesz historię – bez zbędnych emocji – sprawia, że historia mocniej działa. 

I chciałam obejrzeć te rzeźby, ale żaden link nie działa.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki wielkie, Bemik :) Kapcie już poprawione. Mnie też miło do Was wrócić i znowu orientować się, co się dzieje na portalu. Uwaga o pierwszej scenie trafna, chociaż nie wiem, czy uda mi się jeszcze coś wymyślić. A usuwać trochę mi szkoda, zwłaszcza że kiedyś szukałam informacji o twórcy tych rzeźb i wszędzie pisze, że artysta nieznany, więc ta nutka tajemnicy też miała jakiś wpływ. Co do wstawiania linków to niestety jestem noga. Ktoś tutaj chyba kiedyś wrzucał tutorial, więc jeśli go znajdę, to wstawię jakoś bardziej po cywilizowanemu, żeby nie trzeba było kopiować.

Kopiowanie też niewiele daje – drugi link nie otwiera się wcale, a w pierwszym nie wiem, gdzie szukać tych rzeźb.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bo to miał być jeden link :p Przeniosłam go teraz do jednej linijki. Dzięki za informację, bo następni też by się o to potykali.

Oj tam, artysta nieznany. Ale autor opowiadania znany, od czego jest wyobraźnia twórcy ;)

Przykładowo – Pewnego dnia ekipa robotników dostawiła kolejną rzeźbę. Przedstawiała starego rzeźbiarza z dłutem w ręku. Cykl został zamknięty.

Fajnie się czytało :)

Teraz po wklejeniu linka otwiera się prawidłowo. Rzeczywiście, rzeźby mają coś niepokojącego w sobie. Fajna inspiracja.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

No cóż, co tu dużo gadać – dobre opowiadanie. Dziękuję za bardzo miłą lekturę. 

Plus za mito-słowiański motyw. Zawsze warto wspierać swoje! smiley

Ale reszta pozostawiała już sporo do życzenia. Warsztat stosunkowo poprawny, ale proporcje poszczególnych fragmentów niewyważone – np. pierwszy dialog Marcina, Artura i Kuby (poniekąd) nazbyt długi jak na tekst 25 k! A to nie jedyny taki fragment.

Akcja nie porywała. Postacie były dorywczo wrzucane do kotła opowieści i trudno było do kogoś się przywiązać, komuś kibicować.

 

Zakończenie dość ciekawe, ale niestety nie ratujące wcześniejszych wpadek.

A tak przy okazji: pierwszy raz słyszę o Południcach porywających dzieci. W mitologii słowiańskiej zazwyczaj była to domena innych demonów. Będę wdzięczny za wskazanie źródła tego podania.

Wyjątkowo spodobało mi się połączenie realnego, współczesnego Wrocławia z magią rzeźb, a szczególnie wątek Marcina i jego przemiana z podblokowego pijacza piwa w mężczyznę uginającego się pod mocą południcy.

Dobrze wypadła też pani Mieczysława, która pokazała mi rzeźby, a wspomnienie powodzi dodało opowiadaniu autentyzmu – to działo się naprawdę.

Zupełnie nie przeszkadza mi niewiedza o dalszych losach rzeźbiarza – wszak nie on jest ważny, a rzeźby wykonane z diabelskiego drzewa.

Lektura sprawiła mi dużą przyjemność i pewnie nie bez znaczenia był fakt, że czytałam opowiadanie w nocy. ;-)

 

Ciszę prze­rwa­ło pu­ka­nie o fra­mu­gę… – Ciszę prze­rwa­ło pu­ka­nie we fra­mu­gę

 

Zgar­bio­na, otu­lo­na po­nisz­czo­nym płasz­czem sta­rusz­ka była pierw­szą isto­tą, jaka od­wa­ży­ła się bez­po­śred­nio prze­rwać pieśń.Zgar­bio­na, otu­lo­na pod­nisz­czo­nym płasz­czem sta­rusz­ka była pierw­szą isto­tą, która od­wa­ży­ła się bez­po­śred­nio prze­rwać pieśń.

 

O po­wo­dzi, jaka na­stą­pi­ła wtedy na Ko­za­no­wie… – O po­wo­dzi, która na­stą­pi­ła wtedy na Ko­za­no­wie

 

Gdy scho­dził na dół po­grą­żo­ną w ciszy klat­ką scho­do­wą… – Masło maślane. Czy mógł schodzić na górę?

Choć rozumiem, że miałaś na myśli zejście Marcina na parter, a nie np. piętro niżej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Rafill -> Hmm, byłoby to jakieś rozwiązanie :) Ale przemyślałam i ostatecznie nie planuję już nic majstrować. Głównie dlatego, że dociągnięcie wątku z artystą musiałoby trafić na sam koniec opowiadania, a wolałabym tu uniknąć zakończenia z dwoma akcentami. W każdym razie dzięki za wizytę i komentarz.

 

Łukasz -> Dziękuję za równie miły komentarz :)

 

Gostomysł -> Dzięki za odwiedziny i uwagi. Z tymi proporcjami chyba masz rację – jako autorce trudno mi to wyczuć, ale wydaje mi się, że faktycznie mogło być lepiej. Co do dwóch kolejnych zastrzeżeń – wolne tempo akcji było zamierzone, może dlatego nie porwała. Postaci za bardzo nie chciałam rozwijać, bo tak naprawdę nie jest to opowiadanie o nikim konkretnym, choć może rzeczywiście tekst jest zbyt krótki za takie zabiegi. Przyznam szczerze, że przy wymyślaniu konceptu z południcą nie miałam pod ręką żadnych podań, więc posiłkowałam się głównie artykułami z internetu. W większości z nich było wspomniane o porywaniu dzieci i jakoś nie przyszło mi do głowy, by to kwestionować, ale w żadnym temat nie jest rozwinięty na tyle, bym mogła podlinkować jako źródło.

 

Regulatorzy -> Dziękuję bardzo za odwiedziny i standardową serię poprawek (uff, nawet nie było tak źle :D). Cieszę się, że opowiadanie do Ciebie trafiło. Fajnie też, że wspomniałaś o przemianie Marcina i pozorach autentyzmu. Błędy poprawione, a teraz grzecznie idę się doszkalać w temacie wyrazów „jaki” i „który” :)

O, jeszcze pod nos podają, żyć nie umierać :D

;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Ciekawe opowiadanie, trzymało w napięciu. Końcówka też miodna. Zgrabnie pomieszałaś fantazje z rzeczywistością. Zaraz sobie pooglądam te podlinkowane rzeźby.

Babska logika rządzi!

No, bardzo mi się podobało. Ładnie zrównoważona historia, ciekawie posplatane wątki, doskonały klimat a do tego cichutkie, nie nachalne przesłanie. 

Jedyne to co zgrzytnęło to wypowiedź Anki o południcy – styl i słownictwo wydało mi się zbyt poprawne, biorąc pod uwagę osobę, która się wypowiadała. Po namyśle doszłam jednak do wniosku, że Anka nie jest przedstawiona zbyt dokładnie, to może jest jakąś wyedukowaną dresiarą?

Pojęcia nie mam, czemu ten tekst nie jest jeszcze w bibliotece? 

Hmm... Dlaczego?

Huehuehue, trzeba była Teyami pomęczyć paroma smsami, żeby wróciła, ale jak widać poskutkowało ;D

 

Mężczyzna, który wszedł do środka(+,) wyglądał na stosunkowo młodego.

 

i przeniósł się na szary jesienny płaszcz(+,) sięgający kolan. ← trudne. No bo tak – równorzędne słowa rozdzielamy przecinkiem, możnaby uznać, że jesienny jest dookreśleniem płaszcza, nie zwykłym przymiotnikiem, ale tak czy siak, szary i sięgający kolan będą równorzędne

 

słysząc gdzieś za sobą grzmiący(+,) przeciągły pomruk. ← równorzędne

 

rozłożyste drzewo o niemal nienaturalnie szerokim pniu ← dziwna konstrukcja

 

Siedzący z nimi Kuba był najmniej odporny na alkohol. Jeszcze po pierwszym czy drugim piwie zachowywał się w miarę normalnie, ale potem wszystko kończyło się obojętnym bujaniem w przód i w tył, a dogadać się z nim było naprawdę trudno.

 

ale chłodne(+,) nocne powietrze sprawiło ← potraktowałabym jako równorzędne

 

gdyż dostrzegła na niebie duży(+,) ciemny kształt.

 

pełne były brudnej(+,) niszczycielskiej wody

 

Odgadł wcześniej niż miałby prawo w innej niż ta sytuacji. ← trochę kulawe zdanie

 

Zgadzam się jeszcze z Drewian odnośnie wypowiedzi Anki. Poza tym – satysfakcjonująca lektura, dobrze napisana. Mimo że wielu narratorów, nie ma chaosu ani dezorientacji, kto, co i dlaczego. Dreszczyk się pojawia, plastycznie i autentycznie budujesz scenografię. Klikam :)

 

Edit: co do piórka, uważam, że stać cię na więcej! Nie zostałam powalona na kolana i trochę mi szkoda braku rozwinięcia intrygującego początku. I braku rozwinięcia twojej własnej mitologii, bo ewidentnie tu się pojawiła i odbiega od standardowej.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

"Południca musiała wiedzieć, że się domyślił, widać to było po jej minie. Ale jej mina wydawała się jakaś wymuszona, nienaturalna, jakby widmowa kobieta zaplanowała sobie, by w tej chwili uśmiechnąć się mściwie, ale teraz nie była w stanie tego zrobić. Kąciki jej ust uniosły się tylko lekko i zaraz opadły, najwyraźniej niepodpierane żadnymi rzeczywistymi emocjami. Jej oczy ziały ponurą pustką”.

 

Zastanawiam się, czy powtórzenie miny jest zamierzone – jeśli tak, i tak mi się nie spodobało. Stanowczo za dużo zaimków. Powyższy fragment przypadł mi do gustu najmniej z całego tekstu, szkoda, że jest tuż przy końcu.

 

Mógłbym się natomiast rozpłynąć w zachwycie nad psychiką twoich bohaterów, uzewnętrznioną w przemyśleniach i wypowiedziach. Chyba każdy wydał mi się prawdopodobny i obdarzony cząstką własnej woli, nie dopatrzyłem się u nikogo sztuczności, niepasujących słów.

Historia jest ekscytująca, choć gdyby dosypać do tekstu jeszcze szczyptę wyjaśnień, wyszłoby mu na plus. Fajnie zakończyłaś wątek zemsty południcy. Ciekawie też było pofantazjować, co gdyby powódź na Kozanowie wywołały rzeźby, a nie fatalne planowanie przestrzenne : P.

 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Bardzo ciekawa historia. Niezwykle interesujące rzeźby i do tego ich wygląd tak odmienny, że aż przerażający. Nie chciałabym  mieszkać na tym osiedlu…. Twój tekst dał tym figurom drugie dno i życie. Bardzo mi się podobało. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Mam ciocię o imieniu Mieczysława, która mieszka na Kozanowie…

 

Bardzo podobał mi się wątek dojrzewania związku Marcina i Ani. Ledwie naszkicowany trzema scenami, ale mimo to wiarygodny. I w gruncie rzeczy optymistyczny.

Do tego dobre dialogi – naturalne, z dobrze wyważoną proporcją didaskaliów.

Zgadzam się niestety z przedpiścami, że wątek rzeźbiarza jest odklejony od reszty opowiadania. Jeżeli to miał być tylko prolog, to powinien być krótszy. Poza tym jako element dodatkowy nie powinien trafić do fragmentu reprezentatywnego. Czytelnik zwabiony zajawką ze strony głównej, cały czas czeka na domknięcie tej historii. Jeśli nie chciałaś komplikować finału, można to było zrobić wcześniej, np. w rozmowie Szamanki z Zapomnianą.

Ogólne wrażenie na 4,5. A że 0,5 zaokrąglamy w górę, to masz ode mnie pełną piątkę (pod warunkiem, że poprawisz “wyksztusić”)! 

Huh, jak mi opowiadanie zleciało do połowy strony to zaczęłam wątpić, czy w ogóle jeszcze jakiś komentarz dostanę, a tu nawet biblioteka :) Dziękuję wszystkim i wybaczcie, że dopiero teraz zabrałam się za odpisywanie.

 

Finkla -> Dzięki za odwiedziny i wypisanie plusów; cieszy zwłaszcza, że końcówka się spodobała. A te linki to nie są zwykłe linki – to są moje pierwsze prawidłowo wstawione linki i czuję się teraz jak po uzyskaniu boskich mocy :D

 

Drewian -> Dzięki, fajnie że wpadłaś. I nawet dopatrzyłaś się cienia przesłania :) Co do wypowiedzi Anki w pełni się zgadzam. Osobiście nie wyobrażałam sobie jej jako typowej dresiary (wyedukowanej czy nie :D), raczej jako osobę z zewnątrz która jednak zadaje się z tym środowiskiem, ale i tak jest zbyt książkowo. Właściwie sama zorientowałam się, że brzmi sztucznie i zostawiłam to trochę prowokacyjnie, zobaczyć, kiedy ktoś się przyczepi. Tak że sto punktów dla Ciebie, zresztą sama kiedyś przyznałaś, że zwracasz uwagę na szczegóły :) A wypowiedź ostatecznie trochę uprościłam.

 

Naz -> Ano poskutkowało, masz tę moc! :D Oj, ale mi łapankę zrobiłaś, dzięki. Na swoje usprawiedliwienie wspomnę tylko, że te braki przecinków to nie wynik ignorancji, ale opierania się na trochę innej zasadzie. Według książki bodajże Markowskiego o przecinku lub jego braku miała decydować kategoria znaczeniowa i stawiało się go, gdy przymiotniki były pod tym względem podobne, np. piękna, dobrze wyglądająca. Tyle że rzeczywiście bardziej powszechnym podziałem wydaje się ten Twój (i przy tym PWN-u), więc większość (oprócz płaszcza i powietrza) zmieniłam. Fajnie, że ogólnie Ci się podobało.

 

Nevaz -> Auć, no nieładnie się na koniec zaimkoza objawiła. Dobrze, że wyłapałeś, bo głupio, żeby psuło wrażenie. Cieszę się, że bohaterowie wyszli wiarygodnie, bo dla mnie samej jest to ważne kiedy czytam jakiś tekst. Jeśli chodzi o wyjaśnienia to pewnie mogłyby być, ale z drugiej strony nie ma tu chyba czegoś takiego, czego czytelnik nie mógłby sobie sam uzupełnić. Miło, że wpadłeś :)  

 

Morgiana -> Dziękować :) Fajnie też, że rzeźby zainteresowały. Najlepsze jest to, że stoją przy placu zabaw – naprawdę nie wiem, kto wymyślił, by straszyć nimi biedne dzieci. Jednak według moich obserwacji na Kozanowie wciąż większym zagrożeniem są podobne do tych opisanych dresy niż wyrzeźbione figury :p

 

Cobold -> A ciocia pieska aby nie ma? :D Scena z rzeźbiarzem miała być właśnie takim prologiem, i tu znów przyznaję bez bicia, że długościowe proporcje skopałam. Trafiła na reprezentatywny, bo wydawało mi się, że najlepiej zapowiada, że coś się będzie działo. Dla mnie sprawa z rzeźbiarzem była potem tak naprawdę skończona, ale dobrze, że jako kolejna osoba mi to wypominasz – nauczka na przyszłość, żeby zamykać wątki. Dzięki za komentarz, a „wyksztusić” już poprawione (grr, ortografa strzelić, porażka życia… :D). 

Witaj! Bardzo dobre opowiadanie. W ciekawy sposób wymieszane wątki realne z fantastycznymi. Odmiennie chyba do przedpiśców mi najbardziej do gustu przypadł sam początek, wprowadzenie Złego, podpisanie paktu i zjawienie się drzewa. Oczekiwałem tylko mocniejszej reakcji suczki pani Mieczysławy na Południcę ;) Zakończenie bardzo fajne, choć smutne… Można było pokusić się o rozbudowanie tego co przeżywał później Marcin, ale też nie trzeba. Moim zdaniem ostatni akapit można by ubrać w scenę np. jak Anka cieszy się kupując ubranka dla dziecka a Marcin robi dobrą minę do złej gry (i tu wrzucić jakieś jego myśli). To tylko taka moja wizjan, możliwe, że zaszkodziłoby to tskstowi. Ciekaw też jestem jak poradzili sobie później osieroceni rodzice. Choć to było opko o rzeźbach ;) Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Mytrix -> Ano witaj! :p Cóż, właśnie przez takie rozbieżności w opiniach mój wewnętrzny uparciuch jest taki niechętny do usuwania jakichś scen po opublikowaniu tekstu (inna sprawa, że potem czasami tego żałuje :D). Zaproponowana przez Ciebie scena byłaby mocna, ale z kolei mogłabym przesadzić. Mam niestety skłonności do dramatyzowania i patetyzowania w tekstach, a tutaj starałam się jednak pisać z pewnym dystansem. Dzięki za przeczytanie i komentarz.

Witam, zaciekawił mnie Twój tekst, bardzo interesuje się mitologią słowiańską, która jest naprawdę intrygująca i ciekawa. W Polsce jest sporo zabytków, które tylko czekają na odświeżenie dawno zapomnianej przeszłości w taki sposób jak to zrobiłaś. Ale wracając do opowiadania, doliczyłem się niewiele błędów, które mi nie przeszkadzały, aczkolwiek myślałem, że ten “prolog” będzie bardziej rozwinięty w dalszej części tekstu, niemniej jednak opowiadanie mi się spodobało.

Pozdrawiam :) 

“…oswobodziła się z objęcia Marcina…” – z objęć, raczej

 

“…zacznie szukać lada dzień. Jeszcze.

(…) Postanowił lada dzień wyprowadzić się“

Powtórzenie – za blisko siebie te lada dnie ; )

 

Faktycznie jakieś niepokojące te rzeźby. Cieszę się, że to w dalekim Wrocławiu, nie muszę na nie patrzeć ; p

Przyznam, że nie widzę związku między pierwszą sceną a całą resztą. Wprowadzanie osoby rzeźbiarza wydaje mi się bezcelowe, rzeźby jak dla mnie nie potrzebują wyjaśnienia, bronią się same.

W sumie trochę nie kupuję spokoju Marcina podczas spotkania z południcą. Bądź co bądź nie jest to coś, co przeciętny człowiek przyjąłby na wiarę i bez zastrzeżeń. “O, południca, zabrałem jej drewniane dziecko więc teraz się na mnie zemści.”

Trochę mi przeszkadza, że nie wiem, o co chodzi z pozostałymi rzeźbami – szamanka, Zapomniana, kondor, Kurtyzana… Wprowadzanie takich postaci bez wyjaśnień w dość krótkim tekście pozostawia luźne wątki, które tylko rozdrażniają, niewiele dając w zamian. Ale też rozumiem, że scena z szamanką jest potrzebna dla wyjaśnienia powodzi.

Z jakiegoś powodu zaczęłam się zastanawiać nad miejscem zamieszkania Marcina. W sensie, że nagle postanawia się wyprowadzić “jak najdalej”. A pod koniec odniosłam wrażenie, że jednak nadal mieszkał na Kozanowie – tak jakby zasięg rzeźb był ograniczony do pewnego obszaru i tak jakby południca nie mogłaby go odnaleźć, gdyby wyprowadził się za daleko. Takie wrażenie i już, nie wiem, czy jasno je przedstawiłam.

 

Pozdrawiam ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Och jak miło utrzymujesz w całej opowieści nastrój tajemniczości. Jedno czy dwa zdania mi zgrzytnęły, ale opowieść wciągnęła, przeczytałem  z przyjemnością. :)

Napisane lekko i ciekawie więc wciągnęło. Podobało mi się realne umiejscowienie akcji w czasie i przestrzeni z podparciem faktycznych wydarzeń. Bardzo ładnie też zarysowane postaci.

Co mi nie do końca zagrało, to dwie rzeczy. Jedna – początkowa scena z rzeźbiarzem. Wydaje mi się kompletnie zbędna. Jest tak oderwana od reszty, że jej braku nikt by nawet nie zauważył. Druga – specem nie jestem, ale kojarzę, że południca porywała dzieci, by je zabić, a porywanie i podmianki na własne to domena mamun. Muszę sobie pogrzebać, doczytać i przetrawić.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Bracken -> Cieszę się, że tekst zaciekawił. Skoro piszesz, że mitologia słowiańska jest interesująca, to może sama bardziej się w nią zagłębię, bo do tej pory jakoś nie miałam okazji :)

 

Jose -> Błędy poprawione, dzięki też za ciekawe uwagi. Hmm, właśnie miałam wątpliwości, czy rzeźby obronią się same, ale jeśli tyle osób wytyka tę scenę, to chyba czas się poddać i wywalić. Spokoju Marcina argumentować na siłę nie będę – taka wizja autorki i w pełni rozumiem, że jej nie kupujesz :p Tak samo jak rozumiem zarzut dotyczący pozostałych rzeźb, ale gdybym zdecydowała się je rozwinąć, tekst zapewne by się rozjechał. Nie bardzo za to wiem, dlaczego masz wrażenie, że Marcin dalej mieszkał na Kozanowie. W końcowej scenie miejsce nie jest przecież w żaden sposób opisane, a „jak najdalej” dla mnie nie znaczyło od razu wyjazdu na drugą półkulę i zupełnej zmiany warunków życia.

 

Blackburn -> Dzięki, fajnie, że nastrój tajemniczości mi wyszedł, oraz że zgrzytów było stosunkowo niewiele :)

 

Śniąca -> Dzięki za wigiliorozpoczęciowy komentarz ;) Jak już napisałam parę linijek wyżej, początkową scenę usuwam, bo niepotrzebnie zbiera najwięcej uwagi, a z tym, że nie jest szczególnie potrzebna, trudno się nie zgodzić. Co do południc, mamun i wszelkich innych przyjemniaczek, to ja też muszę sobie doczytać, choć podejrzewam, że wersje mogą się różnić w zależności od źródeł.

 

Wesołych Świąt wszystkim!

Teyami, miło znów Cię czytać :)

Zastrzegłaś w przedmowie, że to taki nie do końca horror, ja jednak przez cała lekturę czułam niepokój i taką delikatnie sączącą się grozę. Nie czytałam dokładnie wszystkich komentarzy, ale wpadło mi gdzieś tam powyżej w oko coś o bohaterach, z czym się nie zgodzę. Dla mnie Marcin od początku jest główny bohaterem, a jego narastająca panika z powodu czegoś, co miało być szczeniackim żartem była dla mnie doskonale wyczuwalna. I choć na początku w sumie go nie polubiłam, to i tak dość szybko zaangażowałam się w opowieść. 

Trochę zazgrzytała mi scena z szamanką. Odniosłam wrażenie, że ma coś wyjaśnić, ale nie wyjaśniła. Zaznaczyła, że jest jakiś wątek, którego nie rozwijasz. No i skąd sama szamanka? Czy tez była rzeźbą? Trochę się tutaj pogubiłam.  

Na koniec zaserwowałaś coś, co zawsze przeraża mnie najbardziej – jak postać, której się boimy przez chwile wydaje się wcale nie taka zła, by w końcu uderzyć – przewrotnie, ale może boleśniej. 

Ciekawa historia, trzymała w napięciu. Głupie pijackie pomysły mogą mieć paskudne konsekwencje. Powinni o tym pisać na każdej etykietce. ;-) Fajny pomysł na ożywienie rzeźb. Tym fajniejszy, że istnieją w realu. Świat prawie jak nasz, ale z magicznym dodatkiem. Bohater żywy, ma swoją historię (i rodzinę). Końcówka zaskakująca.

Jestem na TAK.

Babska logika rządzi!

Zapowiadała się humorystyczna, lekka, może nawet ciut głupawa, ale ze wszech miar przyjemna opowiastka o niegroźnych pijaczkach i groźnym ich błędzie, a tymczasem historia skręciła w zupełnie inną stronę, prawdę mówiąc, ani dobrą, ani złą. Albo inaczej: równie dobrą, co i złą.

Z minusów, to głównie ten, że akcja z wiedźmą, staruchą i powodzią 97-go roku wydała mi sięupchana nieco na siłę i raczej niepotrzebnie. Smaczek fajny, a rozmowa dwóch pań (wnosząc po zdjęciach już raczej wiekowych, i to na różne sposoby) świetna, ale tak naprawę jakie to miało znaczenie dla fabuły? Co wniosło do opowieści o Południcy? Ot, zwykły przerywnik, suspens, ułatwiający upłynięcie czterem latom między początkiem a końcem historii. Oba wystąpienia Pani Mieci odegrały tu podobną, choć – moim zdaniem – bardziej uzasadnioną rolę. Wszystko zamyka się jednak w fajną, bardzo przyjemną w odbiorze, ciekawą całość, więc to chyba bardziej luźna uwaga niż zarzut w jakimkolwiek sensie.

Z tym straszeniem też, faktycznie, wyszło nie, ale jest klimat tajemnicy, żalu i smutku, a finał bardzo fajny, klimatyczny, podobał mi się. Zmiana, która zaszła w Tomku, choć może trochę naciągana, ujęła za serce. Zemsta południcy też świetna.

Poza tym powiadanie napisane jest, generalnie, bardzo dobrze; ładnie i wciągająco.

Generalnie, jest to dobre opowiadanie, które wystarczy, by sprawić czytelnikowi przyjemność i by dać Ci bibliotekę (spóźnione, ale szczere), ale, obawiam się, jeszcze nie dość dobre, by z czystym sumieniem przyznać piórko.

 

Peace!

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Hej,

 

Bardzo przyjemne opowiadanko. Podoba mi się przemieszanie współczesności z mitologią słowiańską i nawiązanie do powodzi z ‘97. Podobają mi się bohaterowie, wiarygodnie nakreśleni w kilku zaledwie scenach.  Wątek Marcina trochę ‘ucieka’ w rozwinięciu, a szkoda, ale godnie zastępuje go pani Mieczysława ;-) Cieszę się, że Marcinowi i Ani wyszło, mimo że finał gorzko smakuje.  I ten finał “robi tekst”, jego wydźwięk zdecydowanie podnosi czytelnicze wrażenia z historii.

Niestety, kilka skrótów/nieścisłości szkodzi tekstowi bardzo – a są to sprawy na jedno-trzy zdania.

Mamuny porywały/podmieniały dzieci. Południce mściły się za swą krzywdę.

Marcin – wyprowadził się i wrócił? Można tylko się domyślać, ze z powodu Anki, ale w takim razie dlaczego ona nie zmieniła miejsca zamieszkania? Dziura.

Posągi a ich duchy/pierwowzory – wydaje mi się, a upewniłem się w tym wydawaniu czytając część komentarzy, że nie zaszkodziłoby uwypuklenie podobieństw między tymi dwoma zbiorami, by związek stał się jasny i nagła zmiana punktu widzenia/przeskok nie blokowała znienacka czytelnika. 

Anka cusik dziwnie zaznajomiona z mitologią słowiańską – skąd, jak, dlaczego? ;-)

 

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Czytałam jakiś czas temu. Część dialogów wydała mi się sztuczna, coś tam zgrzytało logicznie, ale cholera nie pamiętam co. I to jest w sumie mój największy zarzut wobec tekstu – choć czytało się go przyjemnie, nie przetrwał próby czasu. Parę dni, a ja ledwo pamiętam, o co chodziło. Tyle że był dobry, ale bez szaleństw ;) Przykro mi.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Bardzo ciekawe opowiadanie, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Muszę kiedyś zobaczyć te rzeźby, bo mnie zainteresowałaś :)

Opowiadanie równie interesujące. Wciągnęła mnie już pierwsza scena: wiarygodna sytuacja, żywe dialogi, niezłe zarzucenie haczyka na czytelnika. Potem trochę mnie wybiło z rytmu to, że akcja dotyczyła nie tylko kilku osób, ale też działa się w długim czasie. Pisanie krótkiego opowiadania z wieloma wątkami wydaje mi się ryzykownym posunięciem, szczególnie w horrorze. Co nie zmienia faktu, że lektura okazała się satysfakcjonująca. Haczyk trzymał do końca, zakończenie zadowoliło, a na pochwałę zasługuje zgrabna narracja, przez którą przyjemnie się płynęło. 

I jeszcze uwaga-pytanie: czy przed opisem powodzi, zawarłaś tu jakieś wskazówki (inne niż walkman i komputer przedstawiony jako coś nadzwyczajnego)i, że rzecz dzieję się w latach ‘90? Bo wydaje mi się, że ciut mocniej można by to zaznaczyć. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Miło, że wpadłeś, Fun :) I jeszcze milej, że się podobało mimo trochę niejasno umiejscowionych scen.

Innych wskazówek niż te wymienione raczej nie wrzucałam. Podczas pisania jakoś nie przyszło mi do głowy, by się na tym skupić, ale myślę, że masz rację – staranniejsze zarysowanie tła pewnie dodałoby wyrazistości.

A rzeźby polecam faktycznie przy okazji zobaczyć na żywo, skoro tak daleko nie masz ;)

Widzę, ze troche wody upłynęło w Odrze od publikacji ale wtrące swoje 3 grosze;-) Początek nie zapowiadał nic specjalnego ale fajnie się rozkręcało. Nie leżą mi blokowe klimaty ale realizm nieźle oddany i klimacik jest. Duży plus za Słowiańskie wstawki <3.

Nowa Fantastyka