- Opowiadanie: Mały Słowik - Wspaniałego imienia Senasune

Wspaniałego imienia Senasune

Na początek (długiej przedmowy), podziękowania dla bet: Varga i Blacktoma, którzy przetrzebili w tak krótkim tekście tak wiele usterek, że powinienem im cysternę piwa pod dom, każdemu z osobna, podrzucić, a samemu marsz pokutny odprawić. Dodatkowo i sugestii trochę podrzucili i wątpliwości kilka rozwiali. No, mistrzowie betowego rzemiosła. Jeśli coś się w tekście pojawi, co budzi niepewność, albo błędem rzeczywiście jest, jam winny po dwakroć, bo gdzieniegdzie trwałem przy swoim. A i tekst trochę się rozrósł i muszę już kończyć w obawie, że zaczyna przekraczać limit i burzyć kompozycję :) (stąd niektóre akapity powstały później i pod skalpel nie trafiły, chociaż były częściowo kierowane sugestiami). Żałuję, że tekst nie miał czasu odleżeć.

Hasło trafiło mi się z kolei tak proste, że co zaczynałem pisać tekst, to wydawało mi się, że zbyt słabo je wykorzystuję. No, walczyłem z tym potwornie. W ten sposób, pomijając wiele prób zupełnie nietrafionych, zaprezentowane tutaj opowiadanie ma również odpowiednik pisany z innej perspektywy, który do konkursu nie leci, ale że gra na innych motywach i pomysły ma (mam nadzieję!) ciekawe, być może je kiedyś wrzucę.

 

Kończę, bo przedmowa wyjdzie dłuższa od tekstu. Wszystkim życzę miłej lektury (chociaż zapewne, jak na tego słowika przystało, niekoniecznie lekkiej).

 

Za słowami (namową) Cobolda, wersja w innym “formacie”:

PDF

 

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Wspaniałego imienia Senasune

Najpierw przyszli uczyć ich mowy i widzieć wspólnym okiem: chcieli tchnąć własny pierwiastek w Wielką Ciszę. Świat rozbrzmiał dźwiękiem, którego materia poskąpiła przy dziele stworzenia. Były słowa i była wiedza bez odniesienia; historie przyniesione z krain tak odległych, że nie dojdziesz do nich stopą, dopłyniesz płetwą, czy dolecisz skrzydłem; obce uczucia, którymi należało przykryć truchła własnych.

Kiedy zrozumieli, że Wielka Cisza nie pozwoli się odmienić, z chmur przybyli Pasterze. Niebo nad nimi płakało, a ziemia drżała w posadach.

 

Takimi wspomnieniami był karmiony, tak opowiadała przeszłość wyryta w filarze Tańca Oddechów. Wszystkie te stare myśli, którymi go wypełniono, rozbrzmiewały teraz ze straszną siłą.

Stał na skarpie, patrząc na ciemniejące chmury. Najwrażliwszy ze stada, wspaniałego imienia Senasune, na samo uczucie którego skóra kurczy się w rozkoszy. W Wielkiej Ciszy, gdzie istnieje przede wszystkim dotyk, każdy chciałby z nim rozmawiać. Teraz jednak musiał pilnować ziemi. Dbać, czy nie drży coraz mocniej, czy nie przemawia szybciej. Badał ją dłońmi o niezwykłej wśród swej braci, jasnoczerwonej barwie.

Nikt nie potrafił czytać w niej równie dobrze, co Senasune; syn stepów najdoskonalszy, krew nieodrodna. Teraz, kiedy każdy dotyk był niczym krzyk, wiedział, co Wielka Cisza chciała powiedzieć. Umierała, pożerana od środka: stadem, które podążało za Pasterzami.

Pamiętał doskonale ten gniew materii, wodę z chmur, która parzyła i ziemię wybrzuszającą się po sam horyzont, jakby kto naprężał jej delikatne błony. Widział wtedy Pasterzy, ale bał się spojrzeć uważniej za ich plecy. Strach paraliżował, skóra i delikatne włosy twardniały boleśnie, jakby wtórując zlęknionym myślom.

Bardzo chciałby naprawić tamten błąd, udowodnić odwagę i przywrócić utracony smak skóry, który wyblakł strasznego dnia. Dlatego wpatrywał się w dal, szukał stada idącego pod czarnymi chmurami. Pozostawało niedostrzegalne, chociaż Wielka Cisza opowiadała te kształty doskonale, każdym drgnięciem i śladem postępującej agonii.

Mówiła, że pełzną pod jej skórą, którą najpierw zmiękczają chmury. Są niezwykle długie i chociaż stykają się z Wielką Ciszą całym swoim cielskiem, milczały. Ich życie roznosi się wyłącznie echem cierpiącej ziemi. Nie mają jednego rozmiaru, niektóre Senasune mógłby rozdeptać pod stopą niczym zwykłe robactwo, inne są tak olbrzymie, że opowieści o nich traktował jak kłamstwa umierającego świata. Nie mógłby uwierzyć w coś równie strasznego, a jeszcze bardziej nie potrafiłby przekazać myśli swej braci, która nie czuła równie dobrze.

Dlatego cieszył się, że wzrok ma słaby, a ciemność pod chmurami jest nieprzenikniona. Kolejna myśl tchórza, która niechcianym rytmem rozbrzmiewa na opuszkach palców.

Potrzebujemy cię.

Skóra na ramieniu wybuchła ciepłem miękkiej dłoni. Wszędzie rozpoznałby te uczucia, tak pięknie formujące myśl. Stała za nim. Pierwsza z braci, wspaniałego imienia Ninu, które płynie po tobie szybciej niż fale znikają na wybrzeżu.

Obrócił się, żeby utonąć. Oczy miała spękane jak powierzchnia Wielkiej Ciszy, rysami przeskakując na delikatne oblicze, sunąc dalej jak wodospad, ku smukłej szyi. Była w tym harmonia, w połączeniu dwóch zmysłów tak dosłownym, że mógłby palcami poznać, samym tylko skóry dotknięciem, jak Ninu patrzy na świat. Dlatego cieszył się, że pozwoliła zadać pytanie.

Co się stało?

Bo wymagało to muśnięcia jej cudownej twarzy. Potrafił hamować się, by nie powiedzieć wtedy zbyt wiele, ale nie z każdą myślą przychodzi to łatwo. Odruchowo cofnęła się, delikatnie i nie na tyle, by zerwać rozmowę. Bała się tego, co mówią opuszki jego palców: bała się tego strachu, tamtego dnia, kiedy nie spojrzał za plecy Pasterzy.

Wielka Wędrówka stoi. Brać zebrała się, żeby zadecydować. Potrzebują Senasune, potrzebują najwrażliwszego.

Mówiła, sunąc dłońmi od ramienia do łokcia, powoli i nieśpiesznie jakby opowiadała dziecku bajkę. Trwało to chwilę, bardzo smutną, której nie chciał przerywać. Był wysoki, więc mogła tkać myśli rozległe, czego jednak nie chciała. Rozumiał, że też miała czucia, w które wolałaby nie wierzyć, zakłamać rzeczywistość. Więcej dotyku.

Przepaść blokuje drogę, nie możemy iść dalej. Niektórzy chcą wyjść Pasterzom naprzeciw. Złamać Prawo. Musi zapaść decyzja.

Nie wiedział, co odpowiedzieć. Według jego wyobrażeń Wielka Wędrówka nie mogła się zatrzymać. Trwała od wielu cykli słońca, wszystkich pod którymi przyszło mu żyć. Nie znał świata, w którym jego plemię mogło zapomnieć o wiecznej ucieczce.

Jednak gdy Ninu sunęła dłonią wzdłuż jego przedramienia i zatrzymała się dopiero na nadgarstku, rozumiał, że nie ma w tym kłamstwa czy żartu, żadnej bajki. Chciałby pokazać, że jest pewny siebie, ale dłonie drżały coraz silniej. Postarał się uspokoić na krótką chociaż chwilę, jeszcze raz, jeszcze jeden. Narkotyczny taniec palców wędrujących po jej skórze.

Pobiegniesz razem ze mną?

Zadrżał, widząc jak tym razem to Ninu podąża dłońmi w stronę jego twarzy. Pytania zawsze stanowiły trudną formę wyrazu. Były jak eksplozja pełgająca w ciele jeszcze długo po rozmowie. Wiele czasu minęło od ostatniego razu, bardzo wiele.

A byłbyś w stanie dotrzymać mi kroku?

Nie spodziewał się, że uczucie uderzy tak mocno, niemal zetnie z nóg. Wyjątkowo silne, jak nowopoznane słowo, doznanie na krawędzi bólu i przyjemności. Nie wiedział, czy tak długo się wahał, czy może ruszyła natychmiast, ale dobiegła już na krawędź horyzontu. Miał pewność, że odpowiedź byłaby przecząca. Ninu, szybka jak samo imię, fale znikające na wybrzeżu.

Dotknął własnej twarzy, na której wciąż rozbrzmiewały jej słowa. Rozumiał się brzydkim, niepełnym w czuciu, jakby coś hamowało imię na drodze do ideału. Powierzchnia stawała się przez to gładka, bez charakteru. Tylko nos i oczy przerywały ten kształt, inaczej podobny kuli utoczonej z czerwonego piachu.

Rzeczywistość pod stopami drżała coraz silniej. Wiedział, że podróż nie będzie samotna: wypełni ją krzyk Wielkiej Ciszy.

 

***

 

Całą drogę śpiewało mu o bólu, stado idące za Pasterzami. Czuł ich pieśń pod stopami, kolejne rany zadane światu. Był bezsilny wobec ich ogromu, tej masy nieprzeliczonej, która przewalała się pod skorupą ziemi. Ta tutaj, ziemia, zupełnie inna. Twarda, chociaż sprężysta, biegnie się po niej przyjemnie. Nie męczy ciała żadnym zbędnym bodźcem, pozwala na czysty dotyk. Tamta: grząska i miękka, tak że stopa zapada się do wnętrza, sprawiając że rozmowa jest niesamowicie głośna. Głośna i bolesna, bo łzy chmur wciąż parzą. Jest nimi przesiąknięta, a mordujące Wielką Ciszę stado taką właśnie lubi. W takiej tylko pełźnie, pod ciemnym niebem.

Było już niedaleko, bo wyczuwał również kroki swojej braci. Delikatne, ledwie odznaczone pośród nieustannego drżenia. Senasune wiedział, jak słuchać. Teraz będzie musiał wiedzieć, jak mówić.

Pierwszy znad spękanego w słońcu horyzontu wyłonił się Taniec Oddechów: olbrzymi namiot utkany z błon latających stworzeń. Im gwałtowniej się unosił, tym większe drżenie powietrza wywoływał. Był jak latarnia pośród innych bodźców, potrafił opowiadać. Teraz mówił, że wewnątrz zasiedli wszyscy najważniejsi z braci, setki uniesień piersi ubranych w jedno płótno.

To tam powinien skierować kroki, ale było w powietrzu coś więcej, drżące słabiej niż Taniec Oddechów, jednak wciąż wyczuwalne pośród krzyku Wielkiej Ciszy. Pasterze zbliżali się równym rytmem, brakło czasu. Senasune uznał, że spróbuje zakłamać rzeczywistość.

Na szlaku tego drżenia spotykał brać, która milczała. Wielka Cisza pełna niegdyś rozmów, teraz rozbrzmiewała tylko krzykiem umierającej ziemi. Dotykali jego ramienia, dłońmi szarymi jak dyski na nocnym niebie. Zdawkowe przywitanie, na które nie musiał odpowiadać.

 

***

 

Przy źródle odnalazł Ninu patrzącą w przepaść. W pierwszym odruchu chciał się przywitać, przesłać myśl po skórze Wielkiej Ciszy, ale nie mógł, bo ta nie pozwoliłaby się przekrzyczeć. Zamiast tego Senasune podążył za wzrokiem Ninu w dół skarpy i wtedy zrozumiał, dlaczego Wielka Wędrówka musiała się zatrzymać. Zobaczył morze, którego nigdy nie było.

Brać przemówiła, że Ziemia oddaje soki, które z chmur przynoszą Pasterze.

Powiedziała, dotykając jego ramienia. Fale rozbijane o wybrzeże. To, co przed oczami i to, co na skórze.

Mintuvisecotl i Tanchitilitlan poszli w przeciwne strony skarpy, ale już wrócili. Opowiedzieli, że morze jest wszędzie. To pułapka. Ta woda parzy, boli i zabija.

Senasune znał te imiona. Rozbrzmiewały długo na skórze, jak stare wspomnienie, budziły zaufanie. Im dłużej ktoś kroczył pod słońcami, tym dłuższe było czucie, jakie sobą niósł. Tylko jego imię nie rosło, tylko on wciąż rozbrzmiewał tak samo.

Nie było powodu, żeby nie wierzyć, poza jedną tylko myślą, że w ten sposób wszystko stracone. Dotknęła go jeszcze raz, sunąc powoli od karku w stronę głowy, której gładką powierzchnię zaburzało nic innego, jak tylko otwarte w przerażeniu oczy.

Idą po nas, prawda?

Chciałby odpowiedzieć, ale nie potrafiłby zrobić tego bez ukazania potworów, które nadciągają. Myśli wirowały, a wśród nich obraz Ninu krzyczącej jak Wielka Cisza. Nie mógł. Rozumiała.

Taniec Oddechów, czekają tam. Potrzebują cię. Idź.

 

***

 

Przejście do wnętrza składało się z dwóch płacht czarnych błon, które dotykiem opowiadały szaleńczą wolę walki i zaciekłość. Wspaniałego imienia Sy, które będzie ostatnim co poczujesz; istota, która zabiła wielu z braci, zanim posłużyła za ceremonialne wrota. Była bezgłośna jak dawniej Wielka Cisza i tylko nadlatując w ostatecznym ataku, drżeniem powietrza zwiastowała kres życia. Jako pierwsza zmusiła stado do spoglądania na niebo w celu innym, niż obserwowanie schodzących z chmur Pasterzy.

Senasune był tym, który wytropił bestię i zadał śmiertelny cios. Jako jedyny potrafił ją wtedy wyczuć. Wiedział, że tylko Wielka Cisza nie odzywała się nigdy, że tylko dzięki tej dobroci mogli rozmawiać przez jej skórę. On, pogromca bestii, najwrażliwszy z braci. On, który teraz był przerażony.

Czekali, zgromadzeni wokół filaru utrzymującego Taniec Oddechów. Był pięknej faktury, która zagłębieniami opowiadała historię Wielkiej Wędrówki. W trakcie drogi niosło go wielu ze stada, a dla każdego stanowiło to honor ze wszech miar najwspanialszy. Często była to jedyna możliwość, by poznać opowieść ze skóry filaru, a nie najważniejszych z braci.

Których były dwie setki, jak nakazywało Prawo przyniesione z chmur. Siedzieli w taki sposób, że każdy dotykał ramion dwóch członków stada. Tworzyli w ten sposób połączoną czuciem Jednię, w której myśl mogła płynąć z jednego krańca na drugi, gdzie zanikała tożsamość jednostki i tylko barwa myśli mogła opowiedzieć, kto w danej chwili przemawia. Senasune przeraził się, kiedy skojarzył ten rozległy sznur z długością istot idących za Pasterzami.

Nie podnieśli wzroku z ziemi, kiedy stanął za jednym z nich. Rozumiał, co musi zrobić, nie potrzebował uwagi w spojrzeniach, jeśli za chwilę otrzyma ją w dotyku. Wejście do ich Jedni zawsze stanowiło niezwykłe przeżycie. Tak jak dotyk na twarzy, granica bólu i przyjemności.

Położył dłonie na plecach jednego z braci.

Długo kazałeś nam czekać.

Odezwali się, zanim w pełni poczuł ich obecność. Było to przytłaczające, zwłaszcza dla najwrażliwszego, który doświadcza dużo mocniej. W Jedni zadawanie pytań nie było mile widziane, dlatego nie mógł czekać, aż to zostanie postawione. Chciał mówić, ale okazało się to niepotrzebne. Drżenie palców opowiedziało wszystko, co potrzebne. Całym sobą stanowił świadectwo dla nadchodzących potworów.

Brać zakołysała się w przerażeniu, doskonale odczytując niechciany obraz. W Jedni zapanował chaos myśli, gdzie każdy chciał coś powiedzieć, a większość z tego stanowił krzyk i szloch. Skóra cierpła na ten jęk wzmożony setkami różnych czuć.

Musiał to przerwać, nie miał wyboru. Posłał uczucie, potężne i dominujące. Sunął dłońmi wzdłuż ramienia członka braci. Po chwili robili to już wszyscy, ciąg silnej myśli płynący wzdłuż jednego organu.

Musimy wyjść im naprzeciw, albo czekać na śmierć jak tchórze.

W szumie, który wyrósł na nowo, rozpoznał głosy akceptacji i sprzeciwu. Nie wyczuwał natomiast innych ścieżek. Tylko tak, albo nie, żadnej nowej sugestii, czegoś co mogłoby nieść nadzieję. Bał się tego braku pomysłów, oczekiwania na najgorsze. Teraz dyskusja dotyczyła tylko jednego.

Nie powinniśmy łamać Prawa.

Ta jedna myśl przekrzykiwała wszystkie inne i tylko Wielka Cisza wtórowała jej wrzaskiem straszniejszym niż wszystko co czuł do tej pory. Pasterze jeszcze nigdy nie byli tak blisko. Ziemia drży coraz mocniej, potwory opowiadają ból coraz głośniej. Wszystko bardziej i bardziej. Eskalacja złych emocji. Chaos.

Prawa, które przynieśli ci, którzy nadchodzą, by nas zabić.

Tak jak wszystko inne, co nam przynieśli. Nasze myśli i tradycje, to czym dzisiaj jesteśmy. Odbiciem ich własnej woli. To może być test. Sprawdzają nas po raz ostatni.

Nie ostatni, a kolejny raz przez te wszystkie słońca, które zawisły na niebie. To nigdy się nie skończy i ciągła ucieczka może być ciężarem po kres naszych dni, jak była kresem wszystkich poprzednich braci.

Nie jesteśmy w stanie się im sprzeciwić. Czuliście, co opowiedział Senasune.

Próba jest zawsze lepsza od biernej śmierci. Pamiętajcie Sy. Pamiętajcie co wisi na wrotach Tańca Oddechów.

 

Słuchał uważnie i patrzył jak zahipnotyzowany na ten taniec ciał wijących się przy sobie, dotykających wzajemnie w niepohamowanym szaleństwie. Wiedział, do czego to zmierza. Po raz pierwszy Wielka Wędrówka miała się podzielić, Jednia przemówić dwoma myślami.

Przerażenie Senasune było tym większe, im bardziej rozumiał, że większość pójdzie za nim. Za decyzją, której sam nie rozumiał. Nie dla stada, a własnego sumienia i czegoś więcej. Jednostka, nie kolektyw. Nie chciał być już tchórzem, po to tylko, żeby jeszcze jeden raz, bez obaw, dotknąć Ninu.

 

***

 

Chmury jeszcze nigdy nie były tak czarne i straszne. Powietrze paliło płuca. Same krople chlupoczące o skórę Wielkiej Ciszy stanowiły tylko niewielkie drganie w stosunku do ziemi, która niemal podskakiwała w rytm pełznących potworów.

Wciąż nie wiedział, jak wyglądają, mógł się jednak domyślać. Chociażby z kształtu wysokich jak góry uwypukleń, które co chwila przerywały linię horyzontu zamgloną przez ulewę, by po chwili ponownie zrównać się jedną linią. Skala bestii na jaką chcieli się porwać była niewyobrażalna. Stado przeciwko stadu.

Tak jak podejrzewał, większość poszła za nim, z włóczniami w dłoniach. Autorytet najwrażliwszego wystarczył, by przelać czarę goryczy Wielkiej Wędrówki i powodującego nią Prawa. Cieszył się i żałował jednocześnie, że Ninu obrała inną drogę. Tak było lepiej.

 

 Wtedy dostrzegł idącego przed burzą Pasterza. Punkt na nieskończonej pustyni, coraz wyraźniejszy. Senasune podejrzewał, że należy do stada, które przyszło z nieba jako pierwsze, bo jedyną zauważalną różnicą była jego skóra: martwa, przecząca temu, że istota idzie przed siebie. Nie dało się z niej odczytać żadnej mowy, a gładka w dotyku faktura nie skrywała żadnej historii. Abominacja z innego świata. Pierwsi nauczyciele mówili na to skafander, jak głosił filar spod Tańca Oddechów. Jedno z wielu słów, które chcieli bezskutecznie przekazać, które wpierw musiały dojrzeć w kulturze, zostać tysiące razy dotkniętymi.

Pasterz poruszał się równym krokiem, jak widmo bez własnych myśli, pusta skorupa wędrująca po świecie pragnącym kontaktu. W tym obrazie był straszniejszy niż potwory pełznące pod deszczem. One opowiadały przynajmniej ból.

Senasune bał się. Dostrzegał zwiastun własnej śmierci, ale nie mógł tego okazywać. Szedł na szpicy, pierwszy spośród wielu. Samotnie miał stawić czoła martwej istocie, tak bardzo przecież podobnej do jego stada. Tak mówił filar: obcy chcieli nauczać, bo widzieli podobieństwo. Dostrzegali wzór swój i ślad między myślami.

Ale zawiedli się, a wtedy przybyli Pasterze i Wielka Cisza musiała zostać przemieniona. Powoli, na wzór i podobieństwo ich własnego domu. Stado Senasune zostało samo, z Prawem w umysłach i Wielką Wędrówką przed sobą. A Prawo mówiło, że nie można targnąć się na życie obcych. Najważniejsza ze wszystkich zasad. Przodownik pośród uczuć.

Jednak zbliżając się do Pasterza, nie odczuwał rosnącego strachu. Zbyt wiele ich było jednocześnie, tych potworów prawdziwych, pod skórą Wielkiej Ciszy idących, by obawiać się bestii zasianych w umyśle. Postać stawała się coraz wyraźniejsza i, co dziwne, zwalniała kroku. Pierwszy raz widmo sunęło wolniej, a razem z nim ściana deszczu.

 

Stali naprzeciw siebie. Senasune oraz jeden z tych, których nie potrafił czytać. Pamiętał podobną chwilę. Odbijała się w pamięci pod bardzo starym słońcem, kiedy popełnił pierwszy czyn strachu. Wtedy bał się spojrzeć za jego plecy. Bał się tego, co pełzło za Pasterzem. Teraz patrzył i widział przemieszczające się góry. Coś, czego sam nie potrafiłby opowiedzieć braci.

Coś innego zadrżało w powietrzu. Inny rytm, chaos myśli bez znaczenia. Chmury na chwilę rozstąpiły się, a spomiędzy nich, wprawiając świat w straszny taniec, zleciały wielkie istoty o srebrzystej barwie. Spod ich skrzydeł buchały kolejne fale ciepła, tworzące obłoki pary jak oddech podczas zimnego cyklu.

Przeleciały tuż nad nim, dalej i dalej, nie zatrzymując się przy tym nad żadnym ze stada. Znał ich cel. Wiedział, że lecą do Tańca Oddechów, do Ninu i wielu innych. Nie rozumiał jeszcze do końca, chociaż jakieś przeczucie kazało mu się cieszyć.

A serce drżało, bo góry były coraz bliżej.

 

Gdyby Senasune mógł odgadnąć słowa Pasterza mówiącego teraz, jakby w nadziei na zrozumienie, być może odczułby prawdę. Usłyszałby o Prawie, które złamali i teście, w którym ponownie zawiedli. Usłyszałby z tych ust nutę rozpaczy i radości, mieszankę emocji tak mu teraz bliską.

Wiedziałby, że poprowadził stado na śmierć i przeżyją tylko ci, którzy nie posłuchali czucia najwrażliwszego. Że istoty z nieba prowadzą selekcję, a nowy świat, wyrosły na trupie Wielkiej Ciszy, mogliby dzielić.

Nie miało to jednak znaczenia, bo nieposiadający ust ni uszu Senasune, głuchy i niemy Senasune, wspaniałego imienia Senasune, na samo czucie którego skóra kurczy się w rozkoszy, nie słuchałby nawet mając możliwość. Dokonałby tych samych wyborów nie bez wiedzy, a pomimo niej.

Czuł przecież pełznące potwory i ostatni jęk konającego świata, myśli znacznie głośniejsze niż rozsądek. Patrzył w dal, na bestie odziane w cudzą skórę, stado pełznące pod ziemią, jakby uczyniwszy z niej własny skafander. Wszystkie te rzeczy, które dawniej prześladowały wspomnienia. Wszystko to, co powstrzymywało czucie przed rozkwitem.

Ale nie teraz. Gdyby chciał, mógłby dotknąć Ninu bez żadnych obaw. Wolny od własnych potworów, czekający na przyjście całkiem innych, ogromnych, choć wcale nie tak przerażających.

Senasunetilnuvi, najwrażliwszy ze stada, nareszcie szczęśliwy. Uniósł włócznię, by zadać pierwszy cios.

Koniec

Komentarze

Narracja kosmity posługującego się innymi zmysłami w odbiorze świata z jednej strony trudna, z drugiej ciekawa. Ktoś kto nazwał to forum przedszkolem chyba miał nastrój do żartów. Nie wiem czy nie ma paru miejsc problematycznych językowo, ale generalnie mnie przekonałeś.

No to dałeś czadu!

Kiedy zobaczyłem tytuł na betaliście, pomyślałem że wylosowałeś tego kedywa i będzie powtórka z BeiFenga. A tu takie COŚ. Inspirowałeś się troszkę ostatnim wstępniakiem z NF?

Jest pięknie jak zwykle, ale chyba trudniej niż kiedykolwiek. Uwag do szyku przestawnego i podmiotów domyślnych będzie co niemiara. Momentami faktycznie przekombinowałeś. Ale ja nie mam ochoty wyszukiwać gdzie, kopiować i wklejać w komentarze, bo chcę się temu tekstowi poddać, a nie analizować go. Jak dla mnie wszystko jest drugorzędne wobec potęgi kreacji.

Obawiam się tylko, że źle wybrałeś nośnik dla takiego tekstu. Są opowiadania, które wymagają papieru i nie sprawdzą się na ekranie monitora czy telefonu. Mała sugestia – zrób z tego pdf i udostępnij jak zygfryd.

Żem dopiero teraz zauważył, że odrobinę nie ta wersja została zapisana. Poprawki naniesione; w sensie, że jeden akapit mniej i dwa zdania na samym początku więcej. Znaczy, nie dużo, ale zawsze. Za ewentualne problemy przy pisaniu komentarzy przepraszam.

 

Rafill

Kto? Kto śmiał przedszkolem nas tutaj nazywać? Przecie to już prawie zerówka jest! W szczepionkę było dziada!

Dziękuję za komentarz :).

 

edit:

Coboldzie

Jeśli o szyk przestawny chodzi, wszystko zależy od tego, gdzie takowy wypatrzyłeś. Było sporo miejsc próbujących takowego używać, by narracji nadać wydźwięk nieco bardziej plemienny. Podmioty mówisz pogubione? Eh, no to szukam jeszcze raz ;). Wrzucenie tego na pdf raczej nie będzie stanowiło wielkiego wysiłku, a skoro mówisz, że to dobra dla tekstu opcja… – chociaż sam już na tyle ztechnicyzowany jestem, że materia, z której czytam, różnicę robi mi dopiero wobec tekstów dłuższych.

Dziękuję za wizytę i cieszę się, że zrobiło na jakimś polu wrażenie :).

 

edit 2:

Wstępniaka do NF’u nie miałem jeszcze okazji czytać. Czeka mnie mała wycieczka po zakup, zwłaszcza jeśli dotyka mojego pomysłu w jakiś sposób (a tu jeszcze King i świetne recenzje! :o)

edit 3: // Ha, rzeczywiście. Czysty przypadek, chyba że wychwytuję już fale mózgowe ludzi, których kiedyś czytałem. Strzeżcie się, nieświadomi mej mocy autorzy, bo kraść wam będę pomysły! (żeby tylko, kruca fiks, zanim zdążycie je wydać :P)

Bardzo mi przykro Mały Słowiku, nie pojęłam. Przeczytałam opowiadanie, a potem jeszcze raz, z nadzieją, że coś do mnie dotrze. Nie dotarło. Choć rozumiem poszczególne słowa, to ustawione w zdania przestają mówić mi cokolwiek.

Nie wiem, o czym jest Twoja opowieść. Nie wiem nawet, które hasło Ci przypadło. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To ja mam jeszcze gorzej niż Reg. Próbowałam chyba z osiem razy, ale ani razu nie udało mi się przeczytać w całości – zaliczałam tylko fragmenty. Niby zdania piękne, ale ich za dużo; niby pomysł ciekawy, ale się rozmywa; niby powinnam wszystko zrozumieć, ale nic do mnie nie dociera.  

Przykro mi bardzo, chciałam napisać coś konstruktywnego, ale zwyczajnie nie potrafię. Innymi słowy w moim przypadku biez wodki nie razbierjosz.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

To może ja podpowiem jak to widzę. Oczywiście mogę się kompletnie mylić, bo tekst jest bardzo wieloznaczny (dla mnie to akurat na plus):

*SPOILER ALERT*

 

W warstwie fabularnej:

Senasune należy do innego gatunku. Jest kosmitą, który nie posiada zmysłu słuchu, nie potrafi też wydawać dźwięków. Jego podstawowym zmysłem jest zmysł dotyku, stąd gdy mowa o jego rękach, powinniśmy to traktować tak jak nasze oczy (stąd np. ważny jest kolor rąk tego stworzenia, tak jak u nas kolor oczu).

Kiedy dotyka jakiejś faktury, ona do niego “mówi”, “opowiada” itd.

Stworzenia tego gatunku komunikują się poprzez postukiwanie po własnych ciałach palcami.

Otoczenie odbierają poprzez drżenie przestrzeni. Stąd dziewczyna (samica? :P) mogła dobiec do horyzontu. U nas to absurdalne, bo wzrok sięga na wiele kilometrów, a drżenie na planecie Senasune rozmywa się widać dużo szybciej i istoty z jego gatunku nie wiedzą co jest dalej.

Wielka Cisza, to chyba po prostu otoczenie, albo szerzej – planeta na której żyje Senasune.

Pasterze to Ziemianie lub inne humanoidy. “Robaki”, “Stado” które idzie za Pasterzami to prawdopodobnie maszyny, stawiam że przeprowadzają jakieś wykopaliska, albo dokonują przekształcenia środowiska planety (przyszły deszcze). Maszyny wibrując wprowadzają zmysły mieszkańców Wielkiej Ciszy w błąd, wzbudzają w nich trwogę. Coś co drży tak mocno musi być w ich rozumieniu monstrualnie wielkie, a po wyłączeniu silnika – nagle się zmniejsza.

To że Senasune jest najbardziej wrażliwy, oznacza że w ludzkich kategoriach ma najlepszy “wzrok”. Mamy tutaj fajną grę słów i znaczeń ;)

 

Tzw. “Drugie dno”:

Historia w uniwersalny sposób opisuje konflikt dwóch kultur, które z racji różnego pojmowania świata nie umieją się ze sobą porozumieć.

 

To, czy moja interpretacja jest trafna, musiałby wyjawić sam autor :)

 

Parę słów jeszcze dodam od siebie:

Mały Słowik porwał się na zadanie wręcz karkołomne, za co należą Mu się brawa. Kiedyś z dobrym przyjacielem rozmawiałem o tym, że perspektywa kosmity jest rzadka w literaturze SF, a tutaj mamy perspektywę i narrację istoty, która nie posługuje się zmysłem słuchu. Jak to opisać?

Takie stworzenie w komunikacji nie posługiwało by się słowem, ponieważ mowa jest zjawiskiem dźwiękowym. Wynika z tego, że nieobecne byłoby również pismo – jest ono bowiem zapisem mowy.

Być może jakaś forma pisma – w tym wypadku odwołująca się do dotyku byłaby obecna – filar utrzymujący Taniec Oddechów?

 

Z kwasów – stworzenie nie ma ust? Rozumiem, że ma trąbę, ssawkę czy coś podobnego? Chyba że jest samożywne? Samodzielna synteza, jak u roślin? Teoretycznie byłoby to możliwe… Ale i tak musiałoby absorbować składniki odżywcze z otoczenia. Czym? Że nie ma uszu – ok, to się zdarza. Ale otwór gębowy to raczej “must have” ;)

Rafill – podejrzewałam coś takiego, ale wielość interpretacji jakoś mnie przerosła i nie byłam w stanie skupić się na kontynuowaniu jednej idei. Dzięki Ci za te wyjaśnienia.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Oj, Słowiku… Ty to umiesz utrudnić czytelnikowi życie ;)

Z lekturą, po przejrzeniu początku, wstrzymywałem się do czasu gdy ktoś umieści interpretację, bo – cóż począć – zbyt lotny nie jestem ;(

 

JEDNAK. Wbrew obiekcjom i zniechęceniu, które narastało wraz z czytaniem, pod koniec, gdy Senasune dostrzegł nadchodzącego człowieka, coś zacząłem jarzyć. ;)

Pomysł przypomina mi troszkę dzieło Asimova Równi Bogom. Polecam serdecznie tę lekturę zarazem Tobie jak i Rafillowi – jest tam przedstawienie świata z perspektywy kosmitów, którzy, cóż… również porozumiewają się/odczuwają w nieco inny sposób niż człowiek :)

 

Podsumowując – tekst czyta się dobrze ze względu na zgrabny język (jedynie w interpunkcji napotkałem pojedyncze potknięcia), plus również za pomysł i perspektywę kosmity.

Zakończenie średnie, choć największą wadą jest właśnie owa “nieprzystępność”.

No i – dzięki za interpretację, Rafillu :)

 

Tyle ode mnie, trzym się.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Ja tak krótko, bo doczytam jutro. Jak czytałem ok. 20.00 to nie wiem jakie zaklęcie zawarłeś w tekście ale odpływałem. Na początku miałem problem z interpretacjà więc poszedłem na skróty, i posłużyłem się wzorem Rafila. Z jego pomocączytam sobie i nagle urywa mi się film tak, że tego nie zauważyłem. Wydawało mi się że dalej czytam, mógłbym przysiąc a w rzeczywistości sam sobie dokładałem wyrazy, ba całe zdania i nagle bah otwieram oczy. Mówie sobie, śpiący nie jestem, czytam dalej i znowu to samo. I tak kilka razy. Tak więc dokończę jutro, ale zaklęcie podziałało na moją wyobraźnię podsuwając mi obrazy, wibracje i takie inne… tylko nie wiem ile z tego co pamiętam z tekstu przeczytałem a ile sam sobie dopowiedziałem "na jawie" :) Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Regulatorzy, Bemik,

Nie no, dziewczyny (bo “panie” brzmi mi jakoś pretensjonalnie w internetach – a może właśnie powinienem? – “Słowik ucieka w popłochu, hen hen za horyzont, zrozumiawszy, że właśnie zapytał kobietę o wiek.”), naprawdę zobowiązanym za takie próby, ale nie męczcie się tak więcej. Nie o to chodzi przy jakichkolwiek opowiadaniach, żeby się nimi katować. Jeśli komuś przypasuje, spodoba się, będzie rad z lektury – cieszę się niezmiernie. Ale jeśli ktoś się przy lekturze męczy, proszę się nie bać odpuścić, nie pogniewam się w żadnym wypadku!

“biez wodki nie razbierjosz” – a z drugiej strony siedzi Mały Słowik i pisanie zaczyna od hasła “Chtoby ruki nie tryasutsya” :P. Zastanawia mnie tylko rzekoma “mnogość” interpretacji. Mam wrażenie, że zbyt mocno spiąłem wiele faktów, żeby pozwolić na opaczne zrozumienie głównej linii fabularnej, pomijając szczegóły (co do których takiej pewności nie mam, wręcz przeciwnie). No, nie poradzę. Obiecuję wrzucić kiedyś coś prostego (kiedyś to jest cudownie niedookreślony termin – może za życia, może po śmierci :P).

 

Rafill,

W punkt, punkt, punkt, punkt… i punkt. No, z jednym wyjątkiem, jeśli chodzi o to, że stado pełznące za Pasterzami to maszyny. Bycie maszynami nie wyjaśnia konieczności wędrowania wyłącznie pod chmurami, z których leje specyficzny deszcz, a który jest bardzo dla tego konkursowego tekstu ważny :P. Miałem też nadzieję, że przyrównanie do robactwa odrobinę pomoże w sprawie. Ale prawdą jest, że można by to tak odczytać i tekstowi wcale nie szkodzi, skoro istoty pełznące za Pasterzami są przede wszystkim łatwo kontrolowanym w rękach ludzkich narzędziem i katalizatorem wydarzeń (szkodzi tylko hasłu :P).

Bety odgadły hasło konkursowe raczej bez problemów. Inna sprawa, że ja bardzo inteligentnych facetów do tej roboty znalazłem (cukru, zabierzcie tego cukru! :P), którzy widocznie podobny mi sposób myślenia przejawiają, przynajmniej częściowo. Bardzo spodobało mi się porównanie Blacktoma wobec treści tekstu (jak ciekawie można to odnieść, a co z początku nie było planowane), co poskutkowało nawet drobną zmianą w postaci przemianowania czuć (imion) dwóch bardzo bardzo epizodycznych postaci (i rozwiązało problem ich nipponobrzmienia).

 

Wasza hrabiowska mość,

Bardziej się spodziewałem, że język jeszcze dodatkowo męczy, niż uprzyjemnia czytanie. Cieszę się, że można to odczuć odwrotnie. Ja tu życia czytelnikowi nie utrudniam! Jestem tylko niezrozumiałym artystą! :P

Na prostotę końcówki (a tym samym liniowość fabuły) zwrócił mi już uwagę Blacktom w trakcie bety. Ale w ten sposób się historia w głowie wykrystalizowała, a i specjalne jej komplikowanie w zakończeniu, które i tak czyniłem wbrew sobie nieco łopatologicznym, raczej by obecnej sytuacji nie poprawiło ;).

 

Dziękuję wszystkim za komentarze i poświęcony czas.

 

edit:

Mytrixie

Mówisz, że mogę sprzedawać tekst jako lek nasenny, albo jakiś narkotyk? Czuję w tym pieniądz.

Poważniej, no ja nie wiem, jak, ale to chyba niedobrze. Znaczy, dobrze, jeśli miewasz problemy ze snem, albo szukasz czegoś mniej inwazyjnego niż alkohol. Wtedy masz już rozwiązanie :P.

 

Dzięki za wpis i czekam na ewentualnie dłuższy komentarz.

Uprzyjemnił, ponieważ jakościowo piszesz bardzo dobrze, Słowiku :) Tempo opowieści też jest fajne, teraz, gdy już rozumiem, snuję się po tekście i to czuję.

Zresztą, też lubię pocisnąć metaforą, użyć dziwnego słowa i przestawić szyk… Niektórych to wkurza XD

Szczerze mówiąc, to szkoda mi tego tekstu, gdyż miałeś naprawdę zacny pomysł, a utrudniłeś przyswojenie go… A dało się łatwiej! Ty powinieneś wiedzieć to najlepiej ;)

Cóż, niezrozumiały artysto – czekam na kolejny tekst, tym razem bardziej przyjazny w odbiorze :P

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Słowiku, jako lek nasenny chyba nie, bo dziewczyny czytały po kilka razy i nie posnęły. Warsztatowo świetnie, ale tego się po Tobie spodziewałem (inni też), więc nie zawiodłeś. Tekst dosyć ciężki w odbiorze, lecz z kluczem jest lżej. Czyta się za to płynnie i historia staje się dość przejrzysta z jednym tylko, że nie wiem co idzie za pasterzami (ludźmi). Nie wiem też jakie masz hasło. Acydofile? Za ludźmi idzie kwaśny deszcz? A może odwrotnie, kosmici to Acydofile, a ludzie przylecieli na nową planetę i ją terraformują, znika kwasowe środowisko i tego boi się bohater i stado? Nie wiem, skoro to nie maszyny idą za pasterzami… ale ptaki to przecież jakiś rodzaj statków powietrznych był, z dyszami wydalającymi ciepło… w każdym razie mam wrażenie, że o ile jeden z pasterzy na końcu dostanie włócznią i raczej tego nie przeżyje tak, włócznie na niewiele się zdadzą przeciw potędze pasterzy. Powiem tak: motyw napisania całej powieści widzianej z drugiej lustra bardzo ciekawy. Samo nazewnictwo i historia też. Genialny pomysł na porozumiewanie się czuciem, na horyzont, na deszcz powodujący drżenie skóry Wielkiej Pustki… a imię Senasune czy raczej Senasunetilnuvi – też zacne: od słowa zmysł? (ang. sense) til nuvi – aż do nowego? Wyjaśnij proszę entymologię imienia bohatera ;) aaa i rozjaśnijże człowieku co idzie za pasterzami. // W trakcie czytania byłem sceptyczny. Teraz po wszystkim podzielam entuzjazm Cobolda. Well done, sir. Greetings!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Bardzo dobry tekst i ośmielę się to powiedzieć ponownie, bo zmiany są dość kosmetyczne. Myślę, że należy mu się miejsce w bibliotece, gdzie brakuje tak odważnych prób. Przymknę nawet oko na pewien antropomorfizm obcych, bo cóż, w innym wypadku nie dałoby się tego przeczytać w ogóle.

Tu się dało (choć wymaga to sporej koncentracji – inna sprawa, że ja lubię takie abstrakcyjne rozrywki umysłowe) i za to wielkie brawa. Druga burza braw za uniknięcie patosu rodem z Awatara – gdy sam próbuję obracać się w tych tematach, zawsze muszę z tego powodu wyrzucać efekt do kosza :)

Hmmm. Też nie zrozumiałam. Czyżby kolejny damsko-męski tekst? ;-)

Z hasłem też miałam problem. Acydofile?

Jakoś tak ciągnęło mnie w stronę mikroorganizmów – może bakterie? Imiona to inna bajka – trochę japońskobrzmiące, trochę jakby z Ameryki Środkowej…

A w ogóle to mieliśmy kiedyś konkurs “Nie widzę, nie słyszę”. Nieźle by się tekst nadawał…

Babska logika rządzi!

Dokładnie o tym samym myślałam, Finklo, czytając to opowiadanie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Oj Słowik, Słowik… Tak już jest… Tak po prostu jest… I tak będzie tu, czy gdziekolwiek indziej, nie zależnie od płci! Niektórzy ludzie kupują cukier wanilinowy, myśląc, że to cukier waniliowy i tego nie przeskoczysz ;D

Wiem, że jesteś tego świadom, to chociaż nie muszę Cię pocieszać ;P

 

 

 

Ile komentarzy :o. A ja mam nawet chwilkę, żeby odpowiedzieć :o (żartuję, odpowiedziałbym nawet jakbym miał sobie snu od ust odjąć, tak uwielbiam opinie! “i pisanie monstro-komentarzy”, dodając szeptem :P).

 

Primagen (dzisiaj bez hrabiego, w formie protestu wobec podziału klasowego społeczeństwa :P),

Ja wiem, że dało się łatwiej. Powiem nawet więcej, dało się i łatwiej i lepiej, a i pomysł mógł być ciekawszy. Tak jest zawsze i można to odnieść do wszystkiego, bo nie ma rzeczy doskonałych (za wyjątkiem shokobons’ów). Niestety, to ja wziąłem rzecz na warsztat :P. Muszę przyznać, że mam w głowie szufladki z tonami pomysłów, które wiercą olbrzymie dziury w myślach, a nie mogę tychże pomysłów wypuścić. Nie mogę, bo widzę, że im jeszcze nie podołam, że warsztat nie ten i wyczucie autorskie (to przede wszystkim) nie to. Kiedyś uwolnię te potwory, jak poczuję się gotowy. A wtedy! Rozumiesz?! Wtedy świat zadrży! Albo wybuchnie śmiechem. No tak, w sumie tak.

 

Mytrix,

Ano, acydofile. Ja tam bałbym się robali tak olbrzymich, że mogłyby nawet nie poczuć jak wpadam im między zęby, a których “zasad istnienia” bym nie rozumiał. To taki generalnie sprytny pomysł na terramorfing, wykorzystywać siły “natury”, którymi łatwo kierować (acydofile podążały za kwaśnym deszczem jak aportujący pies). “Ptaki” to były oczywiście maszyny, zgadza się. Takie sci-fi plemiennym okiem ;).

Nikt nie powiedział, że włócznia zrobiłaby wrażenie na tym nawet jednym Pasterzu. Tak samo jak nikt nie powiedział, że Senasune idzie po zwycięstwo :). W mojej opinii, on idzie po utracone “czucie”. No, pewnie nie tylko.

Co do imienia – etymologią pierwszego członu Cię zawiodę: miało przede wszystkim brzmieć oraz raczej średnio kojarzyć się z czymś konkretnym. W sensie – być obce (chociaż nippono-wibracji nie potrafiłem usunąć, a być może nawet nie chciałem). Tilnuvi oczywiście rozszyfrowałeś dobrze, taki miał iść za tym członem przekaz: wciąż nie posiadać nazbyt wyraźnego sensu w kategoriach ludzkich, ale mimo wszystko naprowadzać na myśl “o zmianie”, która w bohaterze zaszła.

 

Varg,

Antropomorfizm był tutaj potrzebny nie tyle ze względu na “przejrzystość” tekstu, ale na ścisłe powiązanie fabularne. Podobieństwo do ludzi stanowiło wymóg, dla którego Ci właśnie próbowaliby obcą rasę nauczać, porozumieć się na własnej płaszczyźnie postrzegania. Trochę taki kompleks boga. Istoty zupełnie odmienne nie dawałyby takiej możliwości – głównym celem byłoby porozumienie się i badanie, nie przystosowywanie do nadchodzących zmian – w sensie, ich postrzeganie, pomimo wykazanej inteligencji, byłoby zupełnie inne.

Mam szufladkę pomysłów na obcych bardziej lemowych (przyp. Solaris, w sensie skali różnic, nie podobieństwa), ale wiem, że tego jeszcze nie udźwignę, nawet od strony ludzkiej (a Solaris miał znakomitą właśnie stronę ludzką – żeby nie powiedzieć, że cała historia na tym właśnie się opierała.). Brakuje mi wyczucia w pisaniu.

 

Finkla,

Może ja na tym forum dokonuję jakiegoś literacko-filozoficznego, wiekopomnego odkrycia w aspekcie damsko-męskim? Nigdy nie wiadomo! :P Da, acydofile. Na konkurs by się nie nadawało, bo chociaż bardzo bardzo kiepski, to moi obcy jakiś tam pomocniczy zmysł wzroku posiadają. Gdybym jeszcze ten uciął… mamma mia.

 

Blacktom,

Świadomość to jedna sprawa, druga rzecz, że to wciąż jednak moja wina. Tekst nie jest wystarczająco dobry, by porywać tłumy niezależnie od gustu. Mógł zostać wykonany lepiej i przedstawiony klarowniej, to oczywiste. Droga do doskonałości jest nieskończona (ale mi kuźwa wyszło patetyczne zdanie). Po to tutaj jestem, żeby się tego w jakimkolwiek stopniu wyuczyć, posłuchać opinii, dowiedzieć co jest niezrozumiałe i budować sobie to krytyczne wyczucie własnych tworów – a nie po to, żeby zgarniać oklaski.

Źle tylko dobrałem formę względem konkursu. W sensie, że skoro biorę już udział, to powinienem zaciągnąć nieco wodze fantazji i potrzeby uwalniania pomysłów, a nieco porzemieślniczyć, przystosować się do tutejszego smaku. Nie zaszkodziłoby mi. A tak, to przybędzie Cieniu, spochmurnieje po pierwszym akapicie, a potem zjedzie tekst. Potem wpadnie Gravel i też będzie burza (:P). Druga sprawa, że skoro dzięki tym właśnie burzom również mogę sporo wynieść, to czemu nie skorzystać z faktu, że i tak muszą przeczytać :P (bo muszą, co nie? :o).

Napisałeś (wprawdzie nie do mnie, ale co tam!), że chcesz się dowiedzieć, co było niezrozumiałe. No to mój problem z Twoimi tekstami chyba polega na tym, że odbijam się od nadmiernej (dla mnie) poezji. Niestety, nigdy nie potrafiłam wyłuskiwać sensów z barokowych zdań. Jeśli ktoś zamiast “deszcz pada”, napisze “podniebne baranki, poszarzałe od świtu, miast karmić się zielonością poszycia, same obdarzają je życiem”, to ja tego nie rozszyfruję. Przeczytam, zrozumiem słowa i utopię się w wacie. Po następnym zdaniu już tylko prześlizgnę się oczami, myśląc “nadal żadnych konkretów”.

Babska logika rządzi!

Dałabyś radę, Finklo, jeszcze raz rzucić okiem i wynotować kilka przykładów, które stawiają ten mur wielki jak obietnica Trumpa (:P)? Wiem, że trochę (i jeszcze) tego jest, ale chciałbym poznać te “najbardziej” miejsca, gdzie przeginam. Pominąłbym przy tym opis Ninu (i najpierwsiejsze akapity, gdzie pewna abstrakcyjność była stosunkowo potrzebna), bo tam wiem, że odleciałem hen wysoko, ale zbyt mi się podoba, żebym ucinał. To już nie beznadziejne wyczucie autorskie, ale chwilowe zauroczenie w tych zdaniach i brzmieniu :( (za jakiś tydzień by mi przeszło, i pewnie wtedy mógłbym ciąć/zmieniać dużo sprawniej).

Jedno zdanie Słowik:) Doskonal się tak, by coś z tej błyskotliwości zostało, a będzie dobrze :)

 

Peace and love jak mawiał klasyk :)

Kurczę, Słowiku, wszystko. Nadajemy na różnych falach.

Przejrzałam początek. Teraz, kiedy ktoś w komentarzach wyjaśnił, o co chodzi – wszystko wydaje się jasne. Ale samodzielnie… Spróbuję Ci pokazać, jak ja to odbierałam:

Najpierw przyszli uczyć ich mowy i widzieć wspólnym okiem: chcieli tchnąć własny pierwiastek w Wielką Ciszę.

Zbyt wieloznaczne, żeby kombinować. Wspólne oko dla wielu istot? Metafora jakaś. Pierwiastek? Ale z czterech czy kadm? Jakaś nazwa własna?

Świat rozbrzmiał dźwiękiem, którego materia poskąpiła przy dziele stworzenia.

Heloł! Jeśli jest ruch i jest materia (możliwe, że w postaci gazu lub cieczy – ciekawe, czy w ciałach stałych może się rozchodzić dźwięk…), to rozchodzą się fale akustyczne. Inna sprawa, czy ktoś je rejestruje… A przy dziele stworzenia zazwyczaj się dzieje…

Były słowa i była wiedza bez odniesienia;

Error! Czym jest “wiedza bez odniesienia”?!

historie przyniesione z krain tak odległych, że nie dojdziesz do nich stopą, dopłyniesz płetwą, czy dolecisz skrzydłem;

Aha. Czyli baśń, za siedmioma górami…

obce uczucia, którymi należało przykryć truchła własnych.

Emocje… Bla, bla, bla. I tak nie skumam.

Kiedy zrozumieli, że Wielka Cisza nie pozwoli się odmienić, z chmur przybyli Pasterze. Niebo nad nimi płakało, a ziemia drżała w posadach.

Ale o so chozi? Jeśli nie pozwoli się odmienić, to po kiego grzyba Pasterze? Apokalipsa? Ale Pasterzami? Oni raczej powinni dbać o owieczki.

No i moje reakcje nijak nie chciały się złożyć w spójną całość…

Babska logika rządzi!

Jak mówiłem, mam świadomość specyfiki najpierwsiejszych akapitów (w sensie – wyedytowałem tamten kom. dosłownie kilka sekund po tym, jak go napisałem, dodając o nich wzmiankę. Jeśli tego jeszcze nie było, jak czytałaś, to powiem, że masz strasznie szybki refleks :P).

 

Akapit po “przerwie” stara się przypiąć te dwa wcześniejsze do stabilniejszego gruntu, jakim jest Senasune. Być może źle zrobiłem, budując wierzenia i perspektywę obcych (w tym wypadku pod postacią Senasune, bo filar Tańca Oddechów nie każdemu może powiedzieć to samo) tak bardzo na samym początku, i w tym tkwiłby haczyk. Ino prawo pierwszego akapitu – potrafi źle nastawić czytelnika. Ale chcąc poprowadzić taką historię, nie mogłem sobie pozwolić na zbytnie upraszczanie. Nie mogłem powiedzieć, że “Z nieba przybyli ludzie, którzy próbowali nas nauczać, ale że nie nadawaliśmy na tych samych falach, z miejsca przeszli do terramorfingu” :P. Nie przy tej perspektywie.

Wciąż wstęp wydaje mi się fajny, ale jak też już wspomniałem – czas zweryfikuje mnie wkrótce i już niedługo powinienem na całość patrzeć innym okiem. Nie było, cholera, czasu na leżakowanie.

Jestem przekonana, że kiedy czytałam Twój komentarz po raz pierwszy, wzmianki o pierwszych akapitach tam nie było. Za szybko kliknęłam na gwiazdkę. ;-)

Ano nie mogłeś. Ale czy nie było jakichś wersji pośrednich? ;-)

Widzisz, w ogóle nie pomyślałam, że Wielka Cisza to nazwa planety. I chyba nie mogłam tak pomyśleć. Bo planecie imię nadaje się stosunkowo wcześnie (u nas tak było, innych przykładów nie znam). Ludzie nie mają zmysłu wyłapującego pole magnetyczne, ale to jeszcze nie powód, żeby nazywać Ziemię “Wielkim Bezmagnesowiem”. Mogę się mylić, ale nasze określenie chyba wzięło się od tego, co mamy pod nogami, po czym chodzimy. Rozwój nauki, umożliwiający poznanie zjawisk fizycznych niedostępnych bezpośrednio zmysłom, nastąpił dużo później. Zresztą, Senasune nie wygląda na naukowca. Ergo: dla mnie taka nazwa planety wpada do zbioru nazw wykluczonych. Odrzuciłam jedyną słuszną interpretację, jeszcze zanim ją świadomie dojrzałam. I do końca lektury nie wiedziałam, czym ta Cisza właściwie jest.

Obawiam się, że jakkolwiek bym się nie odwracała, dupę będę miała z tyłu starała, nie dam rady stworzyć naprawdę nielogicznego bohatera. OK, jak stanę na głowie, to pewnie wykreuję kogoś kierującego się emocjami, nie intelektem. Ale on nadal będzie logiczny, nadal będzie wierzył w zależności przyczynowo-skutkowe i rozmaite aksjomaty matematycznie, nie łamał praw fizyki itd.

Gdyby moja postać była acydofilem, dałabym jej zmysł pozwalający na określenie PH. Pewnie też dałoby się nieźle zmylić czytelnika, nazywając stężony kwas siarkowy słodką cieczą o smakowitym zapachu. ;-) Ale chyba próbowałabym to jakoś wyjaśnić. Na przykład wspominając o “esencji słodyczy – substancji, w której na jeden atom wodoru przypada jeden atom chloru“.

Nie twierdzę, że Twoi bohaterowie są nielogiczni. Ale używają jakiejś innej logiki niż ja. Rozminęliśmy się. Dobra, coś tam zrozumiałam – główny bohater (wyróżnia się, bo jest naj) podejmuje cholernie ważną decyzję dla społeczności. Decyduje źle, ale trudno, opiera się na jakichś tam przesłankach. Tylko z kim się zmagał – Wielka Pustka.

Filaru tańca nawet nie próbowałam rozgryźć. Ot, mają jakiś rytuał, a w nim coś ważnego.

Babska logika rządzi!

Zastanawiałem sie w jaki sposób swoim czuciem widzieli czarne chmury, ale jednak mieli jakiś upośledzony wzrok, hm… Przerośnięte acydofile do terramorfingu :O Słowiku, przebiłeś nawet kult Wielkiego Czerwia w “Metrze”…

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Ja nie miałem problemu z Wielką Ciszą – ale nie odbierałem jej dosłownie. Dla tych istot dźwiękiem jest czucie (pal licho, dlaczego tak) i uważałem za uprawnione takie przełożenie ich systemu pojęciowego na nasz, jak również nazwanie świata “czymś wielkim, co się nie komunikuje”. I pięknie mi pasowało to, że nagle – z bólu – zaczyna.

Nie wiem czy dla własnego komfortu nie nadinterpretowałem, być może niezgodnie z intencją Autora. Natomiast podejrzewam, że nie ma żadnego opowiadania z punktu widzenia Obcych (w to wliczamy też np. maszyny), które nie złamałoby się pod naporem Logiki. Dlatego właśnie jest to tak cholernie trudne. Inaczej – tekst w pełni logiczny byłby zwyczajnie nieczytalny. Chociaż, kto wie, pewnie i tak znalazłby swojego fana.

(edit) A zatem, Finklo, to że “rozminęłaś się“ z bohaterami i ich logika jest “jakaś inna od Twojej”, jest właściwie olbrzymim komplementem dla opowiadania.

Na całe szczęście Finklo, Senasune nie jest acydofilem ;). Gdzie wyczytałaś taką zależność? Niejednokrotnie zaznaczyłem, że deszcz ich parzy i boli, że się go boją. Jest nawet morze, którego nie mogą przekroczyć, bo powstało z “soków” wylanych z tak silnie zakwaszonej gleby. Jest to nawet powód, dla którego Wielka Wędrówka stoi. Abstrahując: czemu obcy gatunek miałby określać tą słodycz, skoro może ją poczuć, albo przekazać ten smak w jakiś sposób? Jak by to zrobił, mając sam zmysł smaku? I atomy? To dopiero jest ludzkie podejście :P.

W tym może być problem, że filtrujesz nadmiernie przez naszą właśnie, ludzką logikę Finklo. Wpychasz ją tam, gdzie ja próbuję łamać. Bo popatrz – dlaczego nazwaliśmy Ziemię w taki sposób? Jaki jest tego głębszy sens, czemu akurat te dźwięki? Właśnie. Sama nazwa Wielkiej Ciszy pochodzi w sporej mierze od nauk nauczycieli (masło maślane) w tym wypadku. To ich wcześniejsza ingerencja pozwala mi W OGÓLE opowiadać tą historię. Tak określali rzeczywistość otaczającą gatunek Senasune: Wielką Ciszą. Tak próbowali korelować to pojęcie z rozumowaniem obcego gatunku. Stąd nie jest to nawet nazwa planety sensu stricte, a “ tego co wokół”. I tutaj na plan wchodzi uwaga Varga (a słusznie prawi). Rzeczywistość pod stopami nie daje znaków życia. Może opowiadać przeszłość, ale nie emocje. Stąd i Cisza, która zaczyna umierać, kiedy schodzą Pasterze. Znów, mało ludzkie podejście – że coś przerywa milczenie, bo zaczyna przesyłać emocje (w formie czucia). No właśnie. Nie o ludziach jest to opowieść, chociaż ludzkimi słowami muszę ją opowiedzieć.

Ale, to już przekazywanie historii, którą spróbowałem przekazać literami w tekście. To nie obrona. To zwrócenie uwagi na pewne wymagania co do tekstu, których z samego założenia nie mogłem spełnić. Pokrętne zdania to już inna sprawa :P. Wciąż mogłem to napisać lepiej, innym stylem, inną myślą. Ale żaden ze mnie jeszcze Wielki Artysta by tworzyć rzeczy piekielnie trudne banalnie prostymi. Niezrozumiały (nie mylić z Nierozumianym), to prędzej.

Dziękuję za uwagi. Bardzo się cieszę, że tak wiele osób próbuje pomóc, maglując tekst więcej razy niż podpowiada wolna wola :). Się cieplej na sercu robi. Z wszelkich wskazówek wyciągam wnioski na przyszłość, a przynajmniej próbuję. Bo może kiedyś to Ted Chiang będzie obrzucał mój dom papierem, nie odwrotnie ;) (Hue, muszę sprawdzić ile ma facet na liczniku. Nie wiem czy sam przed sześćdziesiątką wyrobię tak ambitny plan – zakładając hurraoptymistycznie, że w ogóle :P).

 

Mytrixie, ano, przerośnięte acydofile do terramorfingu :O.

 

Senasune nie jest acydofilem? To kto, do licha alchemicznego, jest?! Myślałam, że woda w morzu im nie pasuje, bo na przykład zasadowa.

Oczywiście, że próbuję filtrować przez ludzką logikę. Innej nie mam. I nie potrafię jej odrzucić. Jest zbyt głęboko wbudowana w mój system. Bez niej nie byłabym Finklą. ;-)

Babska logika rządzi!

Robale idące za Pasterzami. Jak ślicznie określił Mytrix: “Przerośnięte acydofile do terramorfingu” ^^. Stąd nawet nazwa tych konkretnych ludzi ;) – Pasterze – zgodnie z jej znaczeniem, jakie próbowali nadać nauczyciele. Oczywistym jest, że przez ludzką logikę filtrować musiałaś i dlatego sporo jej zawarłem. Nawet bardzo dużo, wbrew sobie za dużo. Kontakt stada Senasune z ludźmi mi na to pozwolił. Inna sprawa, że nie dajesz jej sobie złamać. Finklo, tak żelazne myślenie na portalu fantastycznym? Wstydź się! :P

Wiem, że trochę późno, ale ustawiłam twoje opowiadanie w kolejce i dopiero teraz jakoś się za nie zabrałam.

 

Będę szczera – ogólnie nie przepadam za takimi opowiadaniami w NF. W sensie, że właściwie tylko autor wie dokładnie, co chciał przekazać. Ponieważ jednak podzieliłeś się opowiadaniem za darmo i na dodatek mogę poczytać wyjaśniające fabułę komentarze, opowiadanie sprawiło mi dużą przyjemność. Co do fabuły to nie tak że nie zrozumiałam tylko… No dobra. Nie zrozumiałam. Znaczy zrozumiałam inaczej, ale to dlatego, że zanim zaczęłam czytać nawet nie zerknęłam, że to sf. No więc podoba mi się ta dwuznaczność fabularna. Cały czas myślałam, że czytam o czymś kompletnie innym (w sumie nie wiem czy rozumujesz to jako komplement, czy jako obelgę, ale miało być tym pierwszym ;))

Rozumiem, że opowiadanie napisane jest tak specyficznie celowo, jednak parę zgrzytnięć w całkowicie moim subiektywnym odczuciu:

 

Całą drogę śpiewało mu o bólu, stado idące za Pasterzami.

Nie wiem czy tak miało być (z racji niecodziennego narratora), ale mnie to zdanie w tej konstrukcji jakoś bardzo dziwnie brzmi. Nie układa mi się w głowie.

 

Na szlaku tego drżenia spotykał brać, która milczała.

Dużo lepiej by brzmiało: spotkał milczącą brać.

 

Chciał mówić, ale okazało się to niepotrzebne. Drżenie palców opowiedziało wszystko, co potrzebne.

Powtórzenie na pewno celowe, jednak znowu jakoś dziwnie brzmi. Ja bym napisała: okazało się zbyteczne.

 

Poza tym trochę nadużyłeś który, która, itp. Szczególnie, że w niektórych miejscach śmiało można było użyć imiesłowy :)

 

Ogólnie podobało mi się przez swoją oryginalność i świetne wykorzystanie otrzymanego hasła. To opowiadanie jest takie wrażliwie. Wiem, że moim Śmierciodawcą tego nie ukazałam, ale właśnie tak lubię pisać i czytać najbardziej – z wykorzystaniem ciekawych metafor i epitetów. Z takim innym spojrzeniem na świat.

 

Pozdrawiam i informuję, że z chęcią przeczytam twoje kolejne opowiadanie! ;)

 

 

Nie wysyłaj krasnoluda do roboty dla elfa!

Wspomniane zdanie generalnie jest bardzo dziwne. Takim je, cholera, kocham ;). Za tydzień pewnie usunę.

 

“Dużo lepiej by brzmiało: spotkał milczącą brać.” – zgadzam się! Wydaje mi się, że w chwili pisania zależało mi na długości zdania – dla uspokojenia rytmu. Dodatkowo część “których” wynika z chęci wprowadzenia do narracji indiańskiego sznytu “Ten, Który Widział”, “Ten, Który Niesie Sobą Słońce”. Ten tutaj również należy do tego przypadku, ale że burzy brzmienie, to sugestia bardzo słuszna. Będę musiał zadecydować, na czym mi bardziej w tym wypadku zależy. Przejrzę pewnie jeszcze raz całość, pod tym właśnie kątem, ale pewnie nieco później, bo zastanawiam się, czy konkurs pozwala na zmiany po terminie. Na tą chwilę – nie ruszam i wprowadzę te poprawki, jak Jury już przeczytają.

 

Powtórzenie bardzo niecelowe i bardzo brzydko brzmi ;). Dziękuję. Jak wspomniałem, poprawię później, chociaż palce świerzbią, takie to paskudne jest D; .

 

Dziękuję za opinię. Dwuznaczność fabularna nieco przeraża, chociaż cieszę się, że może być potraktowana jako plus ;).

Również pozdrawiam, ale lojalnie ostrzegam, że następny tekst może być innego kalibru. Chyba już wiem co mi chodzi po głowie, jaką szufladkę w wyobraźni do swojego celu otworzyć. I jest to szufladka również nieco dziwaczna.

Czytam sobie te komentarze (przyjemność nie mniejsza niż lektura opowiadania) i mam tak: ja nie mogę, Finkla dobrze prawi! A za chwilę: Nie no, Mały Słowik ma całkowitą rację! I tak dalej, i tak dalej… Znaczy: jestem koniunkturalistą? No pewnie, że jestem, inaczej nie uczyłbym się tutaj pisać tak, żeby się czytelnikom podobało… Ale czy nie mam własnego zdania? Mam, i wygląda to mniej więcej tak:

Zwolennikiem frazy Słowika jestem zaciekłym i niereformowalnym. Szczytne to uczucie wynika oczywiście z zazdrości. Też chciałbym tak umieć. Inna sprawa, że gdybym umiał, to używałbym wyjątkowo i ostrożnie. Dla mnie teksty Słowika to nie tyle fabuły, co wyzwalacze odmiennych stanów świadomości. Poddaję się klimatowi, nie analizuję. Jeżeli widzę w nich historie, to historie oparte na logice snu lub transu. Lub, jak w tym przypadku logice obcych (przekonanie o zbieżności której z naszym sposobem myślenia jest podstawowym grzechem SF; przełamanie tego schematu wymaga z kolei nie lada odwagi i sprawności literackiej – ogromne brawa, że podjąłeś się tego zadania). Majaczą mi tutaj jacyś Indianie, Aztekowie, może nawet najbardziej Aborygeni. Morze kojarzy się z „Solaris”, a sami bohaterowie budzą wspomnienia z „Mówcy umarłych”. Ale to cały czas emocje, refleksje, a nie uporządkowana opowieść, z bardzo konkretnymi odniesieniami do naszej rzeczywistości. Jeżeli miałbym odgadywać hasło to obstawiałem mezofil (czyli słyszałem, że dzwonią botaniczne dzwony, tylko w innym kościele).  I było dobrze.

A potem przeczytałem sobie interpretacje czytelników i autora i miałem kolejną przyjemność, tak jakbym czytał nową wariację znanej opowieści. I też było dobrze.

Pytanie tylko: czy chcesz Słowiku takich czytelników, którym przyjemność sprawia lektura Twoich opowieści, łapią ich ogólny sens i klimat, ale którzy nie do końca dosłownie odczytują Twoje konkretne zamiary fabularne. Jeżeli tak, to idź dalej tą drogą.

“frazy Słowika” “używałbym wyjątkowo i ostrożnie.“ – o to to to. Powinienem się hamować. Wygładzać te ciągi słów opisami dużo bardziej przyziemnymi, myślami prostszymi. Ja to wiem, ale na walkę potrzebuję czasu – w sensie, pracy nad tekstem i samym sobą. Mam pomysł jak się do tego zmusić już na etapie tworzenia – uderzyć w narrację pierwszoosobową postaci, która nie ma prawa tak mówić. Tak, tak mogę potrenować.

W ogóle, ja to bym chciał trafiać do wszystkich czytelników. Ale że pojedynczym tekstem się nie da, muszę poszerzać repertuar własnych umiejętności, żeby pisać teksty różnorodne nie tylko tematycznie, ale i językowo/stylowo. Zanim jednak będę próbował skakać po obcych chmurach, nadam tej swojej pełniejsze kształty.

Przy czym jakieś odskocznie na pewno mi nie zaszkodzą, tak samo jak ich tutaj umieszczenie :).

 

Dzięki Coboldzie za tak ciekawy opis wrażeń z lektury. Daje do myślenia.

 

 

. & G

 

Peace!

 

 

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Nie wiem, co napisać. Czytam, czytam i nie za wiele pojmuję. Niby były momenty, gdy coś mi tam przebłyskiwało, ale inny fragment potrafił mi to wszystko zburzyć. Nie mam totalnej awersji do poetyzowania i baroku, jednak w tym przypadku chyba mnie to przerosło.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Mogę tylko powiedzieć, że jest dla mnie niemałym zaskoczeniem brak nawet jednego, biednego punktu do biblioteki w przypadku tego opowiadania. Właściwie musiałbym dodać, że nie tylko niemałym, ale i niemiłym.

Zostałem kropnięty i nawet jakiś inicjał wypalono na delikatnej, ptasiej skórze :o.

 

Dziękuję za wizytę Śniąco :). Przegiąłem? Nooooo, ociupinkę, drobinkę, rzut literką ;).

 

Rafillu – bibliotekarze oceniają zgodnie z własnym sumieniem i w dużej mierze gustem. Nie należy mieć nikomu za złe, a ewentualnych problemów szukać albo w tekście, albo w jego specyfice, która do niewielu może trafiać. Tutaj myślę, obydwa czynniki mają znaczenie, może z drobną przewagą drugiego (bo i części czytelników potrafił się spodobać). Łup w klawiaturę i sięgnij po piórko, a dodasz do klimatu biblioteki swój własny pierwiastek. Tak to chyba działa ;).

 

A ja szykuję się psychicznie na ewentualna wizytę (rozleglejszy komentarz, nie wiem w sumie czy planują takie) jurorów. Parafrazując.

Brace yourself.

Storm is coming.

Jasna sprawa Słowik. Przecież nie napisałem, że mam komuś coś za złe. Od tego bibliotekarze mają te punkty, żeby je dawać według własnego uznania, to oczywiste. A ja mogę wyrażać opinię jaką sobie życzę – to też jasne ;)

Powodzenia w konkursie.

Odgrażałem się pod “Klatkami Bei Fenga”, że będę walczył o piórko, żeby tamto opowiadanie kliknąć do biblioteki. Nie zdążyłem.

“Senasune”, pomimo swojej hermetyczności jest tekstem na tyle oryginalnym i śmiałym, że również zasługuje na umieszczenie w L-przestrzeni. Klik!

No to się Rafill doczekał. ;-)

Babska logika rządzi!

Przeczytałem jako ostatnie konkursowe. I to nie przez chęć zjedzenia deseru. Przyznaję, tytuł i kilka pierwszych zdań trochę mnie odstraszyło. Nie moja stylistyka. Nie zła, zwyczajnie nie moja. Nie moja optyka. Nie zła, zwyczajnie obca, nie ludzka. W miarę postępów czytania tekst potwierdzał moje najgorsze obawy. Z każdym akapitem, z każdym zdaniem było gorzej. Podobne odczucia towarzyszyły mi przy lekturze „Łatwo być bogiem” Roberta J. Szmidta. Tam też obszerne fragmenty napisane są z perspektywy innej formy życia niż ziemska. Po kilku stronach czułem się, jakbym godzinami orał pole – w roli konia lub wołu. Na szczęście (dla mnie) Szmidt poprzeplatał te fragmenty zwykłą opowieścią, wkomponował w większą całość. Na szczęście (dla niego też) miał do dyspozycji kilkaset stron na taki zabieg. Nie wiem, czy w limicie 20k znaków udałby się taki myk. Pewnie nie. Gdzieś tak w 3/4 tekstu czułem ulgę, że męczarnie wkrótce się skończą. Wydobędę się z nie swojej skóry, z nie swoich zmysłów. Niby sam wskoczyłem i popłynąłem w stronę Błękitnej Głębi, ale jaki nowicjusz uwierzy na słowo, że Ona woła, kusi, wciąga? Czułem się, jakby mnie ktoś wyrwał z głębokiego snu i otworzyłem oczy otoczony jedynie Nią. I tym wszystkim, co kryło się za nią – ciszą, dudnieniem odległych fal o brzeg lub kadłub statku. Dla mnie, lądowego szczura, to inny świat, niebezpieczne uniwersum. I wtedy stało się… Coś przeskoczyło, zaskoczył jakiś trybik. Nie wskażę dokładnego momentu. Gdy uświadomiłem sobie, że się stało, to już było przeszłością. Zobaczyłem ostatnią kropkę i napis „Koniec”. A przecież już byłem Tam, a teraz pozostała tylko tęsknota. Zostałem zaczarowany. Na smutno, ale nie szkodzi. Podobało się. A z zemsty ;) teraz ja postawię ostatnią kropkę – o właśnie taką: .

Coboldzie, to zaszczyt dostać czyjąś pierwszą biblioteczną nominacją (hmm, chyba. W sensie, że chyba pierwszą :P).

 

Lissan Al-Gaib, dawno nie widziałem w otchłaniach internetu komentarza, który tak mocno zachęciłby mnie do sięgnięcia po jakąś pozycje. Ba, nawet na tyle, że wskoczyła na pierwsze miejsce długiej kolejki.

Doceniam też przewrotność komentarza i bardzo cieszę się z puenty ;). Mam nadzieję kiedyś czarować czytelników tak szybciej jak i dłużej. Dzięki.

 

BardzoGrubaLolu, aż tak? ;)

Słowiku, aż tak byłam, co poradzić ;-)

A komentarz pokonkursowy brzmi tak:

 

Ooo, pojechana historia, lubię takie :) Taki tekst, który zachęca do drugiego czytania. Tyle że tutaj nie do końca zrozumiałam związek z hasłem i nie do końca zrozumiałam wybór Senasune (tzn. sam wybór tak, ale nie to, że wybrałby nawet, gdyby wiedział). I w ten sposób zostaję z poczuciem niedosytu.

A ja aż tak przegapiłem, że jury miało trzyosobowy skład :(. Wybacz mnie głupiemu.

 

Cieszę się, że opowiadanie dało radę wywołać pozytywne wrażenia :).

Nie szkodzi, ja się mało rzucałam w oczy ;-)

Więc mówisz, Słowiku, że jak przeginać, to na całego?

Wodziło mnie diablątko małe na pokuszenie (głośno, wyraźnie i niemal błagalnie), by tekstu nie doczytywać i skwitować go krótkim: nie ogarnął, sorry. Na Twoje szczęście, mego pecha i ku diablemu utrapieniu, jestem jednak uparty i zawzięty w wielu kwestiach opokom na podobieństwo, toteż i doczytałem. Na tym jednak różnica między komentarzem prawdziwym a niedoszłym symulantem się kończy, bo, mimo wszystko, nie ogarnął.

Znaczit ogólny zarys (chyba!) łapię, ale wcale nie czyni mnie to szczęśliwszym. Prawda jest bowiem taka, że niniejsze opowiadanie to jeden wielki zlepek potwornie, ale to potwornie męczących abstrakcji, które były dla mnie niezrozumiałe często nawet na poziomie pojedynczych zdań. Co tu dopiero mówić o całych scenach i opowieści jako takiej? Zamiast próbować wgłębić się w treść, walczyłem – i przegrywałem – z formą. Przepoetyzowanie (jakieś dwa i pół tysiąca procent dopuszczalnej dawki;) też nie pomagało.

Pisarsko może i nie ma tragedii, ale z punktu widzenia czytelnika – dramat. Naprawdę. A szkoda, bo pomysł – choć mam delikatne wrażenie, że co najmniej jeden z nas nie rozkminił znaczenia Twojego hasła konkursowego – zły nie był, bynajmniej. Gdybyś tylko nie postawił sobie za punkt honoru zamęczyć czytelników (a przynajmniej co najmniej jednego Jurka) i utrudnić im zrozumienie tego opowiadania tak bardzo, jak to chyba tylko możliwe – nigdy nie zrozumiem takiej koncepcji pisania – mogło wyjść coś naprawdę ciekawego.

Nu, ale niestety.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dobra, czytałam to opowiadanie trzy razy, wiedziona płonną nadzieją, że może za którymś razem zrozumiem. Za pierwszym wymiękłam gdzieś w połowie, za drugim trochę później, za trzecim przeczytano mi je na głos i chyba tylko dzięki temu dotrwałam do końca. I w tym momencie czuję, że jestem gotowa pisać magisterkę na temat „Jak bardzo nie rozumiem tego opowiadania”.

Dobra, podszedłeś do tematyki pierwszego kontaktu od nietypowej, a przez to intrygującej strony, a przyjęcie takiej, a nie innej perspektywy implikuje pojawienie się pewnych problemów na polu jasności przekazu. Mnie to osobiście odrzuca od tekstu, zapewne dlatego, że jako autor zawsze dążę do tego, żeby moje opowiadania czytało się przede wszystkim lekko. Jako czytelnik nie jestem cierpliwa – jeśli napotykam jakieś przeszkody w trakcie lektury (czy to literówki, czy to błędy logiczne, czy po prostu kiepski, udziwniony albo zwyczajnie przezroczysty styl), rzadko starcza mi samozaparcia, by lekturę skończyć.

W Twoim przypadku nie można mówić o kiepskim lub przezroczystym stylu, za to o udziwnionym – jak najbardziej. Podjąłeś próbę przedstawienia świata z perspektywy istoty posługującej się innymi zmysłami niż człowiek, a to zawsze niesie ze sobą ryzyko niezrozumienia. Ja na przykład nigdy nie wierzyłam, że da się napisać wiarygodny tekst o obcych z perspektywy obcych, którzy faktycznie są obcy, a nie są tylko ludźmi pomalowanymi na zielono i z doklejonymi do różnych części ciała wypustkami ;) Człowiek jest przecież skażony subiektywnością – sprawia nam problem nawet wczucie się w innego człowieka, choć dzielimy podobny bagaż doświadczeń, kulturę, historię, wychowanie.

Twoje opowiadanie traktuję jako eksperyment literacki; nie do końca udany, bo zbyt niejasny.

(A, na domiar złego, styl dodatkowo utrudnia czytanie. Zdarzają się ładne zdania, ale w większości są tak zagmatwane i surrealistyczne, że wymiękam.)

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Styl bardzo poetycki a treść nasycona elementami synestezji. Niestety tym razem nie przemówiło, więc tylko zaznaczę, że byłem i przeczytałem.

Bardzo ciekawe opowiadanie.

Świetnie napisane: malujesz słowami, fantastycznie.

Interesujący pomysł na pokazanie i obcego świata, i braku możliwości porozumienia ze względu na zbyt dużą odmienność, i innej perspektywy.

Nie rozumiem, czemu tego tekstu nie ma w bibliotece.

To jest dobre, klimatyczne opowiadanie.

Przynoszę radość :)

Ja to się zawsze trochę boję interpretować takie abstrakcje. Ale jak potem przeczytałem komentarz Rafilla, okazało się, że coś tam zajarzyłem. Potem przeczytałem komentarz Cobolda o tych odmiennych stanach świadomości i pokiwałem głową. Tekst kojarzy mi się trochę z muzyką ambientową, w której chodzi o brzmienie, nastrój. Podobnie tutaj. Zmuszasz, Słowiku, wyobraźnię do nadludzkiego wysiłku. A raczej nieludzkiego – bo o nieludziach rzecz była. Temat ciekawy, pomysł ciekawy, próba ambitna i imponująca. Wyrazy uznania się należą, bo do pisania takich rzeczy trzeba mieć jaja (metaforycznie; niech się panie nie obrażają). Więc kliknę bibliotekę, jak tylko formalności zostaną dopełnione. 

Ale należy się też opieprz. Piszesz świetnym językiem. Te zdania są po prostu ładne. Tylko dlaczego to marnować i zostawiać tylko dla koneserów? Znowu nawiążę do muzyki – w każdym gatunku można pójść w trochę przystępniejszą stronę. (Choćby Behemoth grający ekstremalny metal, w istocie gra pop ekstremalny metal). Ja wiem, czemu miałbyś się sprzedać i te sprawy, niezależność artystyczna i w ogóle. Ale człowieku, daj Ty nam dobrą historię podaną tym językiem – to będzie coś! 

Opieprz przede wszystkim za początek. Tego fragmentu wciąż nie rozumiem. A początek jest niesamowicie istotny. Ja lubię wiedzieć, co mam sobie wyobrazić. Bohater i miejsce. Czy żądam tak dużo? Daj mi jakiś obraz (wiem, że opowiadanie opowiada o niewidzącym kosmicie, ale podobna sytuacja była przy Bei-Fengu), a potem odlatuj. Punkt zaczepienia jest konieczny. Czytelnik musi się przyzwyczaić do poetyckości.

Dalej też przydałoby się trochę małych kompromisów. 

Oczywiście możesz te uwagi zignorować, bo znajdą się tacy, którzy docenią bezkompromisowość.  Ale moim zdaniem szkoda zmarnować potencjał, który tkwi w Twoich stylu i wyobraźni. Rzucam luźne wyzwanie, byś napisał coś, co szturmem zdobędzie bibliotekę, taki komplet-klików-instant :D Pop ekstremalna proza – dałoby się? 

 

PS Będzie brakowało jednego klika, więc przypominam o nowych możliwościach, które się pojawiły. Vargu, ty chyba coś wspominałeś, że opowiadanie powinno znaleźć się w bibliotece…? ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Rzeczywiście wspominałem i nadal tak uważam, ale jednocześnie betowałem ten tekst i, moim zdaniem, to jednak nie wypada… Nawet jeśli moje uwagi niespecjalnie na ostateczny kształt tekstu wpłynęły.

To już chyba zależy od tego, jak wyglądał tekst, zanim zabrałeś się do betowania :) Ale rozumiem. 

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Wywołany do tablicy, muszę odpowiedzieć ;). Daję tylko na wstępie znać, że chociaż pod starymi tekstami nie zawsze zostawiam komentarze do nowszych komentarzy, to jednak wszystkie czytam i trafiają do mojego ptasiego rozumku, włącznie z wszelkimi uwagami.

 

Fun, kwestia “dobrej historii” jest dość indywidualna. Ja raczej nie piszę takich, których sam nie chciałbym przeczytać, bo mam wtedy blokady twórcze i tego nie przeskoczę. Jestem przekonany, że to nie kwestia tego, że rzeczy, które opowiadam nie są jakoś szczególnie zajmujące, a ja to po prostu zatajam zjadliwym stylem. Winą obarczyłbym własną percepcję, która zdaje się być mocno skrzywiona i odseparowana od czytelników (w sensie – mój gust leży gdzieś na obrzeżach krzywej gaussa). Nad tym właśnie muszę pracować. Nie nad pomysłami samymi w sobie, a sposobem ich pokazywania. Takie przynajmniej mam wnioski po tych dziesiątkach (setkach?) komentarzy, które otrzymałem.

 

Zatem:

Rzucam luźne wyzwanie, byś napisał coś, co szturmem zdobędzie bibliotekę, taki komplet-klików-instant :D Pop ekstremalna proza – dałoby się? 

Czyli elfy i krasnoludy? ;) Nie jestem jakoś dobitnie przekonany co do magicznego znaczenia biblioteki. W sensie, że nie powinna być celem samym w sobie, a raczej czymś, co cieszy, kiedy wpada przypadkiem. I to wcale nie dlatego, że nieczęsto tam ląduję! :P

Ale dać się pewnie da, a przynajmniej spróbować. Cobold doradzał w podobny sposób, chociaż nie przyrównał idei do spopowania twórczości ;). Jak tylko znajdę czas (a przede wszystkim odblokuję się – mam ostatnio wyraźny problem z domykaniem opowiadań), to dokończę, co mam. Znajdzie się nawet coś w klasycznym sztafażu, choć nieklasycznej scenerii.

 

A podejście Varga bardzo zdrowe, popieram (i stosuję). Ciekawostka – Varg w trakcie betowania zwrócił uwagę na pewną niejasność tych pierwszych akapitów. Polecił, bym jeśli nie chcę tego usuwać, to chociaż jak najszybciej przyczepił narrację do bohatera/dał punkt zaczepienia w czymś fizycznym. Tyle dało się zrobić, chociaż dwa pierwsze akapity wciąż pozostały w mniej więcej niezmienionej formie ;). Tutaj jest kwestia tego, że jest to fragment bardzo mi potrzebny w opowiadaniu i dość względem niego istotny. A jak wspomniałem wcześniej, moja percepcja uważa to (nawet po dłuższym czasie) za całkiem fajne otwarcie. Widzisz, muszę walczyć z własnym mózgiem ;).

Tutaj jest kwestia tego, że jest to fragment bardzo mi potrzebny w opowiadaniu i dość względem niego istotny.

No tu jest właśnie sedno sprawy. Jest potrzebny TOBIE. Rodzi się pytanie, czy rzucasz czytelnikowi coś, co zrobiłeś dla siebie, czy też myślisz o odbiorcy w trakcie tworzenia? Tutaj można by wyznaczyć granicę między twórczą swobodą a czystym “popem”. Ale granicy nie ma. Nie widzę przeszkód w tym, żeby tekst satysfakcjonował obie strony – i autora, i odbiorcę. Sam mam czasem ten problem, że różne fragmenty czy zdania wydają mi się istotne, a potem niektórzy czytelnicy zarzucają, że tekst jest za długi… ;)

https://www.facebook.com/matkowski.krzysztof/

Miałem tutaj raczej na myśli, że fragment ten nadaje historii pewnego sensu. Znaczenia następującym wydarzeniom. Jest takim zastępstwem dla długaśnych opisów świata, jakie lubią wklejać autorzy na samym początku, oraz korespondencją z zakończeniem, nadającą od samego początku nieco plemienny wydźwięk całości. Jak wyszło, to druga sprawa.

Zapewniam, że nie chodziło o moje autorskie widzimisie :P. To jest próba wprowadzenia czytelnika, wyraźnie nieudana. Wciąż nie wiem, jak zrobiłbym to inaczej, ale to już raczej wina percepcji, której nie potrafię tutaj poszerzyć. Jestem ograniczony własną logiką :(.

Nowa Fantastyka