Najpierw przyszli uczyć ich mowy i widzieć wspólnym okiem: chcieli tchnąć własny pierwiastek w Wielką Ciszę. Świat rozbrzmiał dźwiękiem, którego materia poskąpiła przy dziele stworzenia. Były słowa i była wiedza bez odniesienia; historie przyniesione z krain tak odległych, że nie dojdziesz do nich stopą, dopłyniesz płetwą, czy dolecisz skrzydłem; obce uczucia, którymi należało przykryć truchła własnych.
Kiedy zrozumieli, że Wielka Cisza nie pozwoli się odmienić, z chmur przybyli Pasterze. Niebo nad nimi płakało, a ziemia drżała w posadach.
Takimi wspomnieniami był karmiony, tak opowiadała przeszłość wyryta w filarze Tańca Oddechów. Wszystkie te stare myśli, którymi go wypełniono, rozbrzmiewały teraz ze straszną siłą.
Stał na skarpie, patrząc na ciemniejące chmury. Najwrażliwszy ze stada, wspaniałego imienia Senasune, na samo uczucie którego skóra kurczy się w rozkoszy. W Wielkiej Ciszy, gdzie istnieje przede wszystkim dotyk, każdy chciałby z nim rozmawiać. Teraz jednak musiał pilnować ziemi. Dbać, czy nie drży coraz mocniej, czy nie przemawia szybciej. Badał ją dłońmi o niezwykłej wśród swej braci, jasnoczerwonej barwie.
Nikt nie potrafił czytać w niej równie dobrze, co Senasune; syn stepów najdoskonalszy, krew nieodrodna. Teraz, kiedy każdy dotyk był niczym krzyk, wiedział, co Wielka Cisza chciała powiedzieć. Umierała, pożerana od środka: stadem, które podążało za Pasterzami.
Pamiętał doskonale ten gniew materii, wodę z chmur, która parzyła i ziemię wybrzuszającą się po sam horyzont, jakby kto naprężał jej delikatne błony. Widział wtedy Pasterzy, ale bał się spojrzeć uważniej za ich plecy. Strach paraliżował, skóra i delikatne włosy twardniały boleśnie, jakby wtórując zlęknionym myślom.
Bardzo chciałby naprawić tamten błąd, udowodnić odwagę i przywrócić utracony smak skóry, który wyblakł strasznego dnia. Dlatego wpatrywał się w dal, szukał stada idącego pod czarnymi chmurami. Pozostawało niedostrzegalne, chociaż Wielka Cisza opowiadała te kształty doskonale, każdym drgnięciem i śladem postępującej agonii.
Mówiła, że pełzną pod jej skórą, którą najpierw zmiękczają chmury. Są niezwykle długie i chociaż stykają się z Wielką Ciszą całym swoim cielskiem, milczały. Ich życie roznosi się wyłącznie echem cierpiącej ziemi. Nie mają jednego rozmiaru, niektóre Senasune mógłby rozdeptać pod stopą niczym zwykłe robactwo, inne są tak olbrzymie, że opowieści o nich traktował jak kłamstwa umierającego świata. Nie mógłby uwierzyć w coś równie strasznego, a jeszcze bardziej nie potrafiłby przekazać myśli swej braci, która nie czuła równie dobrze.
Dlatego cieszył się, że wzrok ma słaby, a ciemność pod chmurami jest nieprzenikniona. Kolejna myśl tchórza, która niechcianym rytmem rozbrzmiewa na opuszkach palców.
Potrzebujemy cię.
Skóra na ramieniu wybuchła ciepłem miękkiej dłoni. Wszędzie rozpoznałby te uczucia, tak pięknie formujące myśl. Stała za nim. Pierwsza z braci, wspaniałego imienia Ninu, które płynie po tobie szybciej niż fale znikają na wybrzeżu.
Obrócił się, żeby utonąć. Oczy miała spękane jak powierzchnia Wielkiej Ciszy, rysami przeskakując na delikatne oblicze, sunąc dalej jak wodospad, ku smukłej szyi. Była w tym harmonia, w połączeniu dwóch zmysłów tak dosłownym, że mógłby palcami poznać, samym tylko skóry dotknięciem, jak Ninu patrzy na świat. Dlatego cieszył się, że pozwoliła zadać pytanie.
Co się stało?
Bo wymagało to muśnięcia jej cudownej twarzy. Potrafił hamować się, by nie powiedzieć wtedy zbyt wiele, ale nie z każdą myślą przychodzi to łatwo. Odruchowo cofnęła się, delikatnie i nie na tyle, by zerwać rozmowę. Bała się tego, co mówią opuszki jego palców: bała się tego strachu, tamtego dnia, kiedy nie spojrzał za plecy Pasterzy.
Wielka Wędrówka stoi. Brać zebrała się, żeby zadecydować. Potrzebują Senasune, potrzebują najwrażliwszego.
Mówiła, sunąc dłońmi od ramienia do łokcia, powoli i nieśpiesznie jakby opowiadała dziecku bajkę. Trwało to chwilę, bardzo smutną, której nie chciał przerywać. Był wysoki, więc mogła tkać myśli rozległe, czego jednak nie chciała. Rozumiał, że też miała czucia, w które wolałaby nie wierzyć, zakłamać rzeczywistość. Więcej dotyku.
Przepaść blokuje drogę, nie możemy iść dalej. Niektórzy chcą wyjść Pasterzom naprzeciw. Złamać Prawo. Musi zapaść decyzja.
Nie wiedział, co odpowiedzieć. Według jego wyobrażeń Wielka Wędrówka nie mogła się zatrzymać. Trwała od wielu cykli słońca, wszystkich pod którymi przyszło mu żyć. Nie znał świata, w którym jego plemię mogło zapomnieć o wiecznej ucieczce.
Jednak gdy Ninu sunęła dłonią wzdłuż jego przedramienia i zatrzymała się dopiero na nadgarstku, rozumiał, że nie ma w tym kłamstwa czy żartu, żadnej bajki. Chciałby pokazać, że jest pewny siebie, ale dłonie drżały coraz silniej. Postarał się uspokoić na krótką chociaż chwilę, jeszcze raz, jeszcze jeden. Narkotyczny taniec palców wędrujących po jej skórze.
Pobiegniesz razem ze mną?
Zadrżał, widząc jak tym razem to Ninu podąża dłońmi w stronę jego twarzy. Pytania zawsze stanowiły trudną formę wyrazu. Były jak eksplozja pełgająca w ciele jeszcze długo po rozmowie. Wiele czasu minęło od ostatniego razu, bardzo wiele.
A byłbyś w stanie dotrzymać mi kroku?
Nie spodziewał się, że uczucie uderzy tak mocno, niemal zetnie z nóg. Wyjątkowo silne, jak nowopoznane słowo, doznanie na krawędzi bólu i przyjemności. Nie wiedział, czy tak długo się wahał, czy może ruszyła natychmiast, ale dobiegła już na krawędź horyzontu. Miał pewność, że odpowiedź byłaby przecząca. Ninu, szybka jak samo imię, fale znikające na wybrzeżu.
Dotknął własnej twarzy, na której wciąż rozbrzmiewały jej słowa. Rozumiał się brzydkim, niepełnym w czuciu, jakby coś hamowało imię na drodze do ideału. Powierzchnia stawała się przez to gładka, bez charakteru. Tylko nos i oczy przerywały ten kształt, inaczej podobny kuli utoczonej z czerwonego piachu.
Rzeczywistość pod stopami drżała coraz silniej. Wiedział, że podróż nie będzie samotna: wypełni ją krzyk Wielkiej Ciszy.
***
Całą drogę śpiewało mu o bólu, stado idące za Pasterzami. Czuł ich pieśń pod stopami, kolejne rany zadane światu. Był bezsilny wobec ich ogromu, tej masy nieprzeliczonej, która przewalała się pod skorupą ziemi. Ta tutaj, ziemia, zupełnie inna. Twarda, chociaż sprężysta, biegnie się po niej przyjemnie. Nie męczy ciała żadnym zbędnym bodźcem, pozwala na czysty dotyk. Tamta: grząska i miękka, tak że stopa zapada się do wnętrza, sprawiając że rozmowa jest niesamowicie głośna. Głośna i bolesna, bo łzy chmur wciąż parzą. Jest nimi przesiąknięta, a mordujące Wielką Ciszę stado taką właśnie lubi. W takiej tylko pełźnie, pod ciemnym niebem.
Było już niedaleko, bo wyczuwał również kroki swojej braci. Delikatne, ledwie odznaczone pośród nieustannego drżenia. Senasune wiedział, jak słuchać. Teraz będzie musiał wiedzieć, jak mówić.
Pierwszy znad spękanego w słońcu horyzontu wyłonił się Taniec Oddechów: olbrzymi namiot utkany z błon latających stworzeń. Im gwałtowniej się unosił, tym większe drżenie powietrza wywoływał. Był jak latarnia pośród innych bodźców, potrafił opowiadać. Teraz mówił, że wewnątrz zasiedli wszyscy najważniejsi z braci, setki uniesień piersi ubranych w jedno płótno.
To tam powinien skierować kroki, ale było w powietrzu coś więcej, drżące słabiej niż Taniec Oddechów, jednak wciąż wyczuwalne pośród krzyku Wielkiej Ciszy. Pasterze zbliżali się równym rytmem, brakło czasu. Senasune uznał, że spróbuje zakłamać rzeczywistość.
Na szlaku tego drżenia spotykał brać, która milczała. Wielka Cisza pełna niegdyś rozmów, teraz rozbrzmiewała tylko krzykiem umierającej ziemi. Dotykali jego ramienia, dłońmi szarymi jak dyski na nocnym niebie. Zdawkowe przywitanie, na które nie musiał odpowiadać.
***
Przy źródle odnalazł Ninu patrzącą w przepaść. W pierwszym odruchu chciał się przywitać, przesłać myśl po skórze Wielkiej Ciszy, ale nie mógł, bo ta nie pozwoliłaby się przekrzyczeć. Zamiast tego Senasune podążył za wzrokiem Ninu w dół skarpy i wtedy zrozumiał, dlaczego Wielka Wędrówka musiała się zatrzymać. Zobaczył morze, którego nigdy nie było.
Brać przemówiła, że Ziemia oddaje soki, które z chmur przynoszą Pasterze.
Powiedziała, dotykając jego ramienia. Fale rozbijane o wybrzeże. To, co przed oczami i to, co na skórze.
Mintuvisecotl i Tanchitilitlan poszli w przeciwne strony skarpy, ale już wrócili. Opowiedzieli, że morze jest wszędzie. To pułapka. Ta woda parzy, boli i zabija.
Senasune znał te imiona. Rozbrzmiewały długo na skórze, jak stare wspomnienie, budziły zaufanie. Im dłużej ktoś kroczył pod słońcami, tym dłuższe było czucie, jakie sobą niósł. Tylko jego imię nie rosło, tylko on wciąż rozbrzmiewał tak samo.
Nie było powodu, żeby nie wierzyć, poza jedną tylko myślą, że w ten sposób wszystko stracone. Dotknęła go jeszcze raz, sunąc powoli od karku w stronę głowy, której gładką powierzchnię zaburzało nic innego, jak tylko otwarte w przerażeniu oczy.
Idą po nas, prawda?
Chciałby odpowiedzieć, ale nie potrafiłby zrobić tego bez ukazania potworów, które nadciągają. Myśli wirowały, a wśród nich obraz Ninu krzyczącej jak Wielka Cisza. Nie mógł. Rozumiała.
Taniec Oddechów, czekają tam. Potrzebują cię. Idź.
***
Przejście do wnętrza składało się z dwóch płacht czarnych błon, które dotykiem opowiadały szaleńczą wolę walki i zaciekłość. Wspaniałego imienia Sy, które będzie ostatnim co poczujesz; istota, która zabiła wielu z braci, zanim posłużyła za ceremonialne wrota. Była bezgłośna jak dawniej Wielka Cisza i tylko nadlatując w ostatecznym ataku, drżeniem powietrza zwiastowała kres życia. Jako pierwsza zmusiła stado do spoglądania na niebo w celu innym, niż obserwowanie schodzących z chmur Pasterzy.
Senasune był tym, który wytropił bestię i zadał śmiertelny cios. Jako jedyny potrafił ją wtedy wyczuć. Wiedział, że tylko Wielka Cisza nie odzywała się nigdy, że tylko dzięki tej dobroci mogli rozmawiać przez jej skórę. On, pogromca bestii, najwrażliwszy z braci. On, który teraz był przerażony.
Czekali, zgromadzeni wokół filaru utrzymującego Taniec Oddechów. Był pięknej faktury, która zagłębieniami opowiadała historię Wielkiej Wędrówki. W trakcie drogi niosło go wielu ze stada, a dla każdego stanowiło to honor ze wszech miar najwspanialszy. Często była to jedyna możliwość, by poznać opowieść ze skóry filaru, a nie najważniejszych z braci.
Których były dwie setki, jak nakazywało Prawo przyniesione z chmur. Siedzieli w taki sposób, że każdy dotykał ramion dwóch członków stada. Tworzyli w ten sposób połączoną czuciem Jednię, w której myśl mogła płynąć z jednego krańca na drugi, gdzie zanikała tożsamość jednostki i tylko barwa myśli mogła opowiedzieć, kto w danej chwili przemawia. Senasune przeraził się, kiedy skojarzył ten rozległy sznur z długością istot idących za Pasterzami.
Nie podnieśli wzroku z ziemi, kiedy stanął za jednym z nich. Rozumiał, co musi zrobić, nie potrzebował uwagi w spojrzeniach, jeśli za chwilę otrzyma ją w dotyku. Wejście do ich Jedni zawsze stanowiło niezwykłe przeżycie. Tak jak dotyk na twarzy, granica bólu i przyjemności.
Położył dłonie na plecach jednego z braci.
Długo kazałeś nam czekać.
Odezwali się, zanim w pełni poczuł ich obecność. Było to przytłaczające, zwłaszcza dla najwrażliwszego, który doświadcza dużo mocniej. W Jedni zadawanie pytań nie było mile widziane, dlatego nie mógł czekać, aż to zostanie postawione. Chciał mówić, ale okazało się to niepotrzebne. Drżenie palców opowiedziało wszystko, co potrzebne. Całym sobą stanowił świadectwo dla nadchodzących potworów.
Brać zakołysała się w przerażeniu, doskonale odczytując niechciany obraz. W Jedni zapanował chaos myśli, gdzie każdy chciał coś powiedzieć, a większość z tego stanowił krzyk i szloch. Skóra cierpła na ten jęk wzmożony setkami różnych czuć.
Musiał to przerwać, nie miał wyboru. Posłał uczucie, potężne i dominujące. Sunął dłońmi wzdłuż ramienia członka braci. Po chwili robili to już wszyscy, ciąg silnej myśli płynący wzdłuż jednego organu.
Musimy wyjść im naprzeciw, albo czekać na śmierć jak tchórze.
W szumie, który wyrósł na nowo, rozpoznał głosy akceptacji i sprzeciwu. Nie wyczuwał natomiast innych ścieżek. Tylko tak, albo nie, żadnej nowej sugestii, czegoś co mogłoby nieść nadzieję. Bał się tego braku pomysłów, oczekiwania na najgorsze. Teraz dyskusja dotyczyła tylko jednego.
Nie powinniśmy łamać Prawa.
Ta jedna myśl przekrzykiwała wszystkie inne i tylko Wielka Cisza wtórowała jej wrzaskiem straszniejszym niż wszystko co czuł do tej pory. Pasterze jeszcze nigdy nie byli tak blisko. Ziemia drży coraz mocniej, potwory opowiadają ból coraz głośniej. Wszystko bardziej i bardziej. Eskalacja złych emocji. Chaos.
Prawa, które przynieśli ci, którzy nadchodzą, by nas zabić.
Tak jak wszystko inne, co nam przynieśli. Nasze myśli i tradycje, to czym dzisiaj jesteśmy. Odbiciem ich własnej woli. To może być test. Sprawdzają nas po raz ostatni.
Nie ostatni, a kolejny raz przez te wszystkie słońca, które zawisły na niebie. To nigdy się nie skończy i ciągła ucieczka może być ciężarem po kres naszych dni, jak była kresem wszystkich poprzednich braci.
Nie jesteśmy w stanie się im sprzeciwić. Czuliście, co opowiedział Senasune.
Próba jest zawsze lepsza od biernej śmierci. Pamiętajcie Sy. Pamiętajcie co wisi na wrotach Tańca Oddechów.
Słuchał uważnie i patrzył jak zahipnotyzowany na ten taniec ciał wijących się przy sobie, dotykających wzajemnie w niepohamowanym szaleństwie. Wiedział, do czego to zmierza. Po raz pierwszy Wielka Wędrówka miała się podzielić, Jednia przemówić dwoma myślami.
Przerażenie Senasune było tym większe, im bardziej rozumiał, że większość pójdzie za nim. Za decyzją, której sam nie rozumiał. Nie dla stada, a własnego sumienia i czegoś więcej. Jednostka, nie kolektyw. Nie chciał być już tchórzem, po to tylko, żeby jeszcze jeden raz, bez obaw, dotknąć Ninu.
***
Chmury jeszcze nigdy nie były tak czarne i straszne. Powietrze paliło płuca. Same krople chlupoczące o skórę Wielkiej Ciszy stanowiły tylko niewielkie drganie w stosunku do ziemi, która niemal podskakiwała w rytm pełznących potworów.
Wciąż nie wiedział, jak wyglądają, mógł się jednak domyślać. Chociażby z kształtu wysokich jak góry uwypukleń, które co chwila przerywały linię horyzontu zamgloną przez ulewę, by po chwili ponownie zrównać się jedną linią. Skala bestii na jaką chcieli się porwać była niewyobrażalna. Stado przeciwko stadu.
Tak jak podejrzewał, większość poszła za nim, z włóczniami w dłoniach. Autorytet najwrażliwszego wystarczył, by przelać czarę goryczy Wielkiej Wędrówki i powodującego nią Prawa. Cieszył się i żałował jednocześnie, że Ninu obrała inną drogę. Tak było lepiej.
Wtedy dostrzegł idącego przed burzą Pasterza. Punkt na nieskończonej pustyni, coraz wyraźniejszy. Senasune podejrzewał, że należy do stada, które przyszło z nieba jako pierwsze, bo jedyną zauważalną różnicą była jego skóra: martwa, przecząca temu, że istota idzie przed siebie. Nie dało się z niej odczytać żadnej mowy, a gładka w dotyku faktura nie skrywała żadnej historii. Abominacja z innego świata. Pierwsi nauczyciele mówili na to skafander, jak głosił filar spod Tańca Oddechów. Jedno z wielu słów, które chcieli bezskutecznie przekazać, które wpierw musiały dojrzeć w kulturze, zostać tysiące razy dotkniętymi.
Pasterz poruszał się równym krokiem, jak widmo bez własnych myśli, pusta skorupa wędrująca po świecie pragnącym kontaktu. W tym obrazie był straszniejszy niż potwory pełznące pod deszczem. One opowiadały przynajmniej ból.
Senasune bał się. Dostrzegał zwiastun własnej śmierci, ale nie mógł tego okazywać. Szedł na szpicy, pierwszy spośród wielu. Samotnie miał stawić czoła martwej istocie, tak bardzo przecież podobnej do jego stada. Tak mówił filar: obcy chcieli nauczać, bo widzieli podobieństwo. Dostrzegali wzór swój i ślad między myślami.
Ale zawiedli się, a wtedy przybyli Pasterze i Wielka Cisza musiała zostać przemieniona. Powoli, na wzór i podobieństwo ich własnego domu. Stado Senasune zostało samo, z Prawem w umysłach i Wielką Wędrówką przed sobą. A Prawo mówiło, że nie można targnąć się na życie obcych. Najważniejsza ze wszystkich zasad. Przodownik pośród uczuć.
Jednak zbliżając się do Pasterza, nie odczuwał rosnącego strachu. Zbyt wiele ich było jednocześnie, tych potworów prawdziwych, pod skórą Wielkiej Ciszy idących, by obawiać się bestii zasianych w umyśle. Postać stawała się coraz wyraźniejsza i, co dziwne, zwalniała kroku. Pierwszy raz widmo sunęło wolniej, a razem z nim ściana deszczu.
Stali naprzeciw siebie. Senasune oraz jeden z tych, których nie potrafił czytać. Pamiętał podobną chwilę. Odbijała się w pamięci pod bardzo starym słońcem, kiedy popełnił pierwszy czyn strachu. Wtedy bał się spojrzeć za jego plecy. Bał się tego, co pełzło za Pasterzem. Teraz patrzył i widział przemieszczające się góry. Coś, czego sam nie potrafiłby opowiedzieć braci.
Coś innego zadrżało w powietrzu. Inny rytm, chaos myśli bez znaczenia. Chmury na chwilę rozstąpiły się, a spomiędzy nich, wprawiając świat w straszny taniec, zleciały wielkie istoty o srebrzystej barwie. Spod ich skrzydeł buchały kolejne fale ciepła, tworzące obłoki pary jak oddech podczas zimnego cyklu.
Przeleciały tuż nad nim, dalej i dalej, nie zatrzymując się przy tym nad żadnym ze stada. Znał ich cel. Wiedział, że lecą do Tańca Oddechów, do Ninu i wielu innych. Nie rozumiał jeszcze do końca, chociaż jakieś przeczucie kazało mu się cieszyć.
A serce drżało, bo góry były coraz bliżej.
Gdyby Senasune mógł odgadnąć słowa Pasterza mówiącego teraz, jakby w nadziei na zrozumienie, być może odczułby prawdę. Usłyszałby o Prawie, które złamali i teście, w którym ponownie zawiedli. Usłyszałby z tych ust nutę rozpaczy i radości, mieszankę emocji tak mu teraz bliską.
Wiedziałby, że poprowadził stado na śmierć i przeżyją tylko ci, którzy nie posłuchali czucia najwrażliwszego. Że istoty z nieba prowadzą selekcję, a nowy świat, wyrosły na trupie Wielkiej Ciszy, mogliby dzielić.
Nie miało to jednak znaczenia, bo nieposiadający ust ni uszu Senasune, głuchy i niemy Senasune, wspaniałego imienia Senasune, na samo czucie którego skóra kurczy się w rozkoszy, nie słuchałby nawet mając możliwość. Dokonałby tych samych wyborów nie bez wiedzy, a pomimo niej.
Czuł przecież pełznące potwory i ostatni jęk konającego świata, myśli znacznie głośniejsze niż rozsądek. Patrzył w dal, na bestie odziane w cudzą skórę, stado pełznące pod ziemią, jakby uczyniwszy z niej własny skafander. Wszystkie te rzeczy, które dawniej prześladowały wspomnienia. Wszystko to, co powstrzymywało czucie przed rozkwitem.
Ale nie teraz. Gdyby chciał, mógłby dotknąć Ninu bez żadnych obaw. Wolny od własnych potworów, czekający na przyjście całkiem innych, ogromnych, choć wcale nie tak przerażających.
Senasunetilnuvi, najwrażliwszy ze stada, nareszcie szczęśliwy. Uniósł włócznię, by zadać pierwszy cios.