- Opowiadanie: Morgiana89 - Gdy biskupi wychodzą na brzeg

Gdy biskupi wychodzą na brzeg

Dziękuję, moim betom (Wickedowi i Belhajowi) za pomoc.

 

W szczególności za odwalenie mrówczej pracy przy moim tekście, chcę podziękować CountPrimagenowi! Walczył dzielnie z moimi kulawymi zdaniami! 

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Gdy biskupi wychodzą na brzeg

Kasztelan miał szczęście, że znajdował się na podwyższeniu. Tłum, który rzucił się na niego, zupełnie stracił panowanie nad sobą. Królewska eskorta osłoniła mężczyznę i nawet najbardziej wzburzeni mieszkańcy Myven zostali zatrzymani.

Znaleźli jednak sposób, aby wyładować złość. Rzucali w kierunku podestu czym popadnie. Poczynając od warzyw i owoców, kończąc na kamieniach i drewnianych butach. Towarzyszył temu jeden wielki chaos. W końcu ochrona, wraz ze starcem, utorowała sobie drogę na zamek. Na ich nieszczęście większość mieszkańców pognała za nimi. Na placu zostali nieliczni, a wśród nich młody Olto.

Władca doliny wprowadził całkowity zakaz połowów. Powodem miała być rzekoma troska o poprawę bezpieczeństwa po ostatnich utonięciach. Do tej pory nic takiego się nie wydarzyło. Mieszkańcy od wieków szczycili się tym, że toń Vesny zawsze była im przyjazna i nigdy nie zabrała w swe odmęty nikogo. Przynajmniej nikogo, kto szanował naturę i jej prawa. Jeśli ktoś wpadał do wody, to fale w mgnieniu oka łagodniały. Jezioro zdawało się czuć i żyć w zgodzie z całą doliną. Sieci rybaków Myven zawsze wypełnione były po brzegi. Nieraz do doliny przybywali przyjezdni zakupić najlepsze ryby i towary, które z nich pozyskiwano.

Jakby tego było mało, mieszkańcom zabroniono zbliżać się do brzegu. Zakaz dotyczył wchodzenia do jeziora. Słowa króla zdały się ciosem wprost w serca poddanych, którzy całe życie związali z wodą. Vesna dla wielu stanowiła źródło utrzymania i dochodu.

Toń, zawsze przejrzysta, doskonale widoczna z górującego nad nią miasteczka, teraz jeszcze mocniej przyciągała złaknione spojrzenie młodzieńca.

 

***

 

Do późnych godzin popołudniowych mieszkańcy rozprawiali nad jawną niesprawiedliwością. W tym czasie królewska straż rozeszła się po okolicy. Miała za zadanie pilnować nowego porządku. Wyglądało na to, że dekret króla stał się niezwykle istotny w ich małym królestwie.

Olto wraz z innymi obserwował, jak strażnicy ustawiają się w dokach i na plażach. Dzisiaj, jak nigdy przedtem, młodzieniec odczuwał zew połowu. Woda przyciągała go spokojem, była nie tylko pracą, ale i rozrywką, która dawała chwile wytchnienia. Oczy zaszkliły mu się z rozpaczy. Czas wracać do domu.

 

***

 

W pierwszych dniach od wprowadzenia nowego prawa nie zauważono żadnych nadużyć, jedynie powszechne niezadowolenie, które niczym mgła unosiło się w powietrzu. Kilkoro mieszkańców w tajemniczy sposób zniknęło. Podejrzewano, że to z powodu wizji biedy. Przypuszczano, że zaginieni postanowili jeszcze przed zimą poszukać szczęścia w innym miejscu. 

Olto zastanawiał się, czy faktycznie tak było. Nikt nie wiedział, jak i kiedy odeszli, w jednej chwili rozpłynęli się w powietrzu. Niektórzy porzucili nie tylko domy, ale i rodziny. Strach ogarnął mieszkańców Myven.

Olto także się zasępił. Widmo zbliżającej się jesieni, a po niej zimy, wisiało już nad głową młodzieńca. W czasie lata, wraz z rodziną nie robili dużych zapasów, bo i pojawiał się problem z ich przechowywaniem. Do tej pory wszystko były łatwo dostępne, a ryby, które łowił Olto, najczęściej szły na zbyt poza granice Myven. Po wprowadzeniu zakazu okazało się, że ich nieduże rezerwy jedzenia topniały z dnia na dzień.

Dolina nie nadawała się do rolnictwa. Nieliczni posiadali większe połacie ziem. Istniały miejsca uprawne, ale często trudno dostępne i przez to niewykorzystane. Zwierząt gospodarczych też brakowało. Problem stanowiło ich utrzymanie i zapewnienie odpowiedniego miejsca dla nich. Nikt nie przypuszczał, że mogą okazać się niezbędne do przeżycia.

Dolina, otoczona przez niegościnne górskie szczyty Lipham, była praktycznie nie do zdobycia i jedynie obecność kupieckich szlaków umożliwiała kontakt wioski ze światem zewnętrznym. Dlatego tak ważny w ciepłych porach roku był dla mieszkańców handel, pozwalał na przeżycie gorszych zimowych dni, gdy tym, czego nie brakowało, to ryby i drewno. Ktoś mógłby pomyśleć, że nie da się mieszkać w tak niegościnnym miejscu, ale Olto i jego rodzina nie znali innego życia. Wielu mieszkańców liczyło, że władca zmieni zdanie. Jeśli tego nie zrobi, do wielu z nich zapuka zimą śmierć.

 

***

 

Noc zapadła nadspodziewanie szybko. Było ciepło, słońce dość mocno nagrzało ziemię, a chłodna woda delikatnie chlapała Olto po twarzy, gdy próbował jak najszybciej odpłynąć od brzegów jeziora Vesny. 

Nic lepszego w ciągu ostatnich kilku dni nie przyszło mu do głowy. Zdawał sobie sprawę, co grozi za złamanie prawa, ale liczył, że uda mu się złapać choć kilka ryb dla rodziny i przyjaciół, którzy już praktycznie nie mieli co włożyć do ust. Pozostała mu nadzieja, że jakimś cudem uniknie stryczka, którym zagroził król. W przeciwnym razie czekała go śmierć głodowa. Musiał wybrać mniejsze zło.

Zniknął, nie mówiąc nic nikomu, nie chciał przysparzać bliskim dodatkowych zmartwień. Wiedział, że do rana, jeśli uda mu się przemknąć koło strażników, wróci bezpiecznie do domu. Nikt nie dowie się, że groziło mu niebezpieczeństwo, a w domu przybędzie kilka ryb. Rodzina nie zada pytań w obawie, że ktoś usłyszy, pod tym względem będą bezpieczni. Olto zdawał sobie sprawę, że plan wcale nie jest dobry. Był jedynym żywicielem rodziny odkąd ojciec umarł, ale nic lepszego nie przyszło mu do głowy.

Martwił się też zniknięciem łodzi, którą ukradł, ale miał nadzieję, że w mroku nocy strażnicy nie zauważą jej braku. Specjalnie wybrał dok, w którym było ich pełno. Czekał przez jakiś czas na dogodny moment, by potem w szaleńczym tempie wskoczyć do najbliższej łódki. Z bijącym sercem odczepił cumy, ruszył najszybciej, ale i najciszej, jak to było możliwe.

Trochę przerażony, ale i całkiem zadowolony z przechytrzenia pilnujących przystani mężczyzn, postanowił oddalić się na bezpieczną odległość. Na całe szczęście dla niego, niebo pokrywały chmury i tylko od czasu do czasu przebijał się przez nie blask pojedynczych gwiazd. Olto czekał właśnie na taki dzień, bo dzięki niebu pozostawał w ukryciu. Młodzieniec niestety również dostrzegał jedynie najbliższe otoczenie. Dopiero w oddali dojrzał majaczący na wzniesieniu zamek, który rozświetlony pochodniami zdawał się lśnić. Poniżej zamkowe mury rozjarzyły się delikatną, złotawą łuną miasta. Widok zapierał dech, a młodzieniec przez chwilę chłonął go całym sobą.

W końcu z żalem oderwał wzrok od brzegu. Wyciągnął zapakowane do worka sieci i rozłożył je starannie, tak by się nie splątały. Wcześniejszej nocy na ich układaniu zeszło mu wiele godzin. Powoli wysuwał je za burtę, mocując na specjalnych, wystających hakach, umiejscowionych po bokach łodzi. Całą uwagę poświęcił pracy. 

 Gdy zanurzał dłonie w wodzie, coś mocno pochwyciło go za nadgarstki. Uczucie było wyjątkowo nieprzyjemne i wywołało na ciele Olto dreszcze. Na szczęście dla młodzieńca udało mu się wyrwać. Gwałtownie runął do tyłu, mocno obijając sobie plecy. Podnosząc się ostrożnie spostrzegł, że tafla jeziora, przed chwilą spokojna i idealnie gładka, teraz wrze i bulgocze. Serce mało nie wyrwało mu się z piersi. Gdzieś nad wodą rozjarzyło się zielonkawe światło. Początkowo nie dostrzegał jego źródła, by po chwili spostrzec, jak się zbliża. Było już prawie na wyciągnięcie ręki, gdy zawisło na drugim końcu małej łódki, a wraz z nim ukazała się przed młodzieńcem postać przybysza. Zrozumiał, że blask, który go oświetlał, bije z oczu stworzenia.

Ciemna istota odznaczała się w mroku nocy, wyglądała dziwacznie, prawie jak człowiek. Przez głowę Olto przemknęło, że to jakiś upiór czy topielec. Jednak mimo panującego mroku, dzięki zielonym błyskom mógł dostrzec, że ciało potwora, bo inaczej nie potrafił o nim myśleć, pokrywały łuski. Niby nagi, ale jednak nie do końca, jakby składał się z korpusu przypominającego biskupią togę, noszoną przez duchownych w świątyni Myven. Głowa stworzenia wyglądała jak nakrycie głowy dostojników, wydłużona i zakończona ostrym szpicem. Młodzieniec dopiero teraz zauważył, że stworzenie nie ma nóg, zamiast nich posiadało szeroki, gruby ogon. To dziwne połączenie biskupa z rybą zaczęło się do niego przybliżać. Przybysz zacharczał przeciągle, jakby gulgocząc, a z ust popłynęły mu kropelki śliny wprost na twarz młodzieńca. 

Nim Olto zdążył zrobić cokolwiek, z wody wysunęły się kolejne, pokryte oślizgłą łuską ręce. Było ich tak wiele, że bez większego trudu pochwyciły młodzieńca i kilkoma porządnymi szarpnięciami pociągnęły jego ciało w dół. Ostatnim, co zobaczył, nim zanurzył się w toni jeziora, były spozierające na niego zielone oczy.

Rozdziawił w przerażeniu usta, zupełnie nad sobą nie panując. Biskupi otoczyli go z każdej strony. Łypali groźnie w kierunku młodzieńca, a Olto zdawało się, że prześwietlają mu duszę na wskroś. Płuca paliły go żywym ogniem, kompletnie zapomniał zaczerpnąć tchu. Brakowało mu powietrza. Topił się. Zdawał sobie sprawę, że to koniec. Biskupi nie zważali na szarpiącego się młodzieńca.

Zanim stracił przytomność, z goryczą pomyślał o zakazie wchodzenia w toń Vesny.

 

***

 

Olto leżał nieprzytomny na najdłuższej plaży jeziora. Zazwyczaj o tej porze pełna ludzi, teraz praktycznie wyludniona. W okolicy kręcili się jedynie strażnicy. Gdy tylko spostrzegli ciało młodzieńca, ruszyli biegiem w jego kierunku.

– Chyba nie żyje – powiedział jeden.

Ktoś go szturchnął i przeciągnął po piachu, byle tylko odsunąć od wody, która delikatnie muskała jego stopy. Olto nie do końca zdając sobie sprawę z tego, co się wokół niego dzieje, otworzył oczy, by po chwili znów je zamknąć pod wpływem siły ciosu, który ktoś wymierzył mu wprost w żebra.

“Prawdziwa nagroda za życie” – pomyślał.

– Niech cię licho porwie! – darł się ktoś nad jego głową. – Jak śmiesz łamać zakaz króla?

W odpowiedzi młodzieniec zacharczał cicho. Bolało go wszystko i każdy oddech był cierpieniem. Miał wrażenie, że w płucach ma pełno wody.

– Psi syn – powiedział inny głos. – Przed oblicze pana z nim! 

– Ja… – Olto próbował coś powiedzieć, ale gdy znów nim szarpnęli, ponownie stracił przytomność.

 

***

 

Olto niezbyt dobrze przyjął ostatnie namaszczenie. Od dwóch dni nic nie jadł. Wyrok zapadł szybciej niż mógłby się tego spodziewać. Od dawna wiedział, że władca nie należy do łaskawych, bo nawet kradzież chleba w Myven była surowo karana. Wszystko w imię zasad. Łatwa metoda na uzyskanie posłuszeństwa. 

Pamięć uprzednich wydarzeń zaczęła wlewać się do pustego umysłu młodzieńca. Przypominał sobie jak unieruchomiony, walczący o każdy oddech, nikł wraz z rybami-biskupami w odmętach jeziora. 

Gdy w drzwiach lochu pojawił się duchowny w zwyczajowej czarnej todze, Olto zawył. Skulił się pod ścianą i wyciągnął przed siebie ręce, krzycząc coś niezrozumiale.

– Przychodzę, aby dać ci odkupienie win – powiedział kapłan.

– Odejdźcie! Odejdźcie! Błaga-a-a-agam! – Olto krzyczał, jakby żywcem obdzierali go ze skóry.

W końcu, z obłędem w oczach, młodzieniec rzucił się na mężczyznę. Chwycił go za gardło i dusił, tak mocno, że duchowny rozpaczliwie machał rękami i charczał, próbując złapać oddech. Do lochu wpadli zaniepokojeni strażnicy. W jednej chwili oddzielili sczepionych ze sobą mężczyzn. Rzucili młodzieńca pod ścianę. Po raz kolejny padły na niego razy.

Kapłan pośpiesznie opuścił celę, rozcierając z przerażeniem bolącą szyję. Mruczał przy tym do siebie:

– Nie ma już dla niego nadziei… Nie ma…

Nikogo więcej do celi nie wpuszczono. Młodzieniec skulił się w kącie pomieszczenia, jakby ściany mogły go choć trochę ogrzać. Sen nie przychodził.

 

***

 

Wszystko zostało starannie przygotowane jeszcze w godzinach przedpołudniowych. Na podwyższeniu usytuowano szubienicę. Egzekucja miała nastąpić w południe. Nauczka dla nierozważnych, łamiących zakazy króla.

Gawiedzi przybywało. Każde takie wydarzenie traktowano prawie jak święto. Nikt głośno nie powiedział za co Olto został skazany, ale różne plotki krążyły po okolicy. Podejrzewano, że młodzieniec chciał się jedynie wykąpać i na swoje nieszczęście zasłabł na plaży, gdzie znaleźli go strażnicy. Mieszkańcy sądzili, że król ulituje się nad nieposłusznym podrostkiem, który dla wielu wciąż jeszcze był dzieciakiem. Gdy rozeszła się wieść o ataku na duchownego, ludzie uzyskali pewność, że Olto nie uniknie śmierci.

W końcu młodzieniec, eskortowany przez dwóch barczystych strażników, stanął na stopniach podestu. Olto ledwo przebierał nogami, jakby ciało wiedziało, że koniec jest bliski. Z dołu usłyszał rozpaczliwy krzyk matki. Poznał go od razu, ale nie mógł się przemóc, by spojrzeć w jej stronę. Czuł ogromny wstyd i żal do samego siebie.

Kat czekał na niego obok ustawionej naprędce szubienicy. W niewielkim oddaleniu stali dostojnicy, a wśród nich na ogromnym, bogato zdobionym tronie zasiadał król. Swoją obecnością podkreślał wagę wydarzenia.

Olto zdawało się, że minęła cała wieczność odkąd wyciągnięto go z jeziora. Nim się obejrzał, sznur założony był na jego szyi. Stojący obok króla kasztelan coś mówił, ale słowa nie docierały do młodzieńca. W głowie znów słyszał szum fal, ale oprócz tego do jego uszu przebijała się melodia. Delikatna, spokojna, trącająca najczulsze struny serca. Zobaczył ich, rozpoznałby ich nawet z daleka. Biskupi wyłaniali się z wody. Sunęli po falach, ale w rzeczywistości nie zmieniali wcale swojego położenia. Nie tylko on spostrzegł morskie stworzenia, wszyscy mieszkańcy patrzyli w kierunku jeziora. Olto już pamiętał i w końcu zrozumiał. W jednej chwili przestał się bać.

 

Schodzili w głąb jeziora, a w gardle przestał odczuwać pieczenie. Głowę otoczył mu ogromny przezroczysty bąbel powietrza.

Czuł się przytłoczony obecnością biskupów. Przez cały czas z ich ust, o ile rybie paszcze można było tak nazwać, unosiły się bąbelki powietrza. Do głowy Olto wdarły się obrazy sprzed kilku dni. Stał wśród mieszkańców i słuchał z rosnącym niepokojem mężczyzny w dworskim odzieniu. Młodzieniec żałował, że nie podporządkował się słowom kasztelana, gdyby tylko mógł cofnąć czas…

Wodne stwory na to czekały. W głowie Olto pojawiały się obrazy. Nieproszone myśli biskupów huczały mu niczym wiatr. Początkowo nie potrafiły się wyklarować. Nie wiedział już, czy jest płynącym pod tonią rybą-biskupem, czy też młodzieńcem uwięzionym w bańce. Przez chwilę, która zdawała się być wiecznością, myślał, że oszaleje. Przed momentem był sobą, a teraz stanowił jedność z wodnymi stworami. Ich myśli splatały się w jedno, jakby złączone maleńkimi, błyszczącymi sieciami.

Gdy myślał już, że postradał zmysły zobaczył wyraźnie przewijające się obrazy.

 

Olto spostrzegł wołającego o pomoc biskupa, zamkniętego w zamkowej łaźni. Nad nim górował władca Myven z posępnym uśmiechem na ustach. Stworzenie zawodziło. Do świadomości młodzieńca dolatywały pojedyncze słowa, które wypowiadał dworski dostojnik do króla:

– Piękny okaz, panie! Zaiste, wspaniały!

– Prawda? Sam go znalazłem i pochwyciłem! Nikt nigdy czegoś takiego nie widział! Ha! I kto by pomyślał! Myślisz, że ile może być wart? Sprzedam go za krocie! Podobno w Arlis uwielbiają takie dziwadła, wydają na nie majątki – powiedział władca, nie czekając na odpowiedź. – Ale pamiętajcie, margrabio, wasza w tym głowa, żebyście także się nie zbliżali do wody. Już moich dziesięciu ludzi przez te stworzenia potonęło. Cholerniki z tych dziwolągów! Kto by pomyślał! I to nie takie proste, jak wam się wydaje, by ich złapać. Tylko najzdolniejsi mają do tego predyspozycje. Gdy pozbędę się tego tutaj – wskazał na biskupa. – złapiemy kolejne. Ale pamiętajcie, drogi margrabio, chciwość nie popłaci… – Pogroził mu z rozbawieniem palcem i dumnie wypiął pierś, jakby chciał tym sposobem coś udowodnić.

 

Wspomnienie rozmazało się, zastąpione przez inne. Sieci już długo były zanurzone w wodzie. Kapitan miał nadzieję, że tym razem król będzie zadowolony. Gdy w końcu wciągnięto plecionkę na pokład, oczom kapitana ukazał się nieprzytomny biskup.

– Do czorta! Cóż to za maszkara? – Obrzydzenie wymalowało się na równie urodziwej twarzy mężczyzny.

Zlecieli się na pokład wszyscy rybacy króla. Długo rozprawiali nad tym, co począć. Po gorących i głośnych obradach ustalili, że stworzenie w beczce wypełnionej wodą przetransportują do władcy.

 

Kolejne obrazy przeskakiwały mu w umyśle, ale Olto już wiedział, że atak na niego został wymierzony w kogoś innego. To było wołanie o pomoc. Pamiętał doskonale swoje zadanie. Nie należało do trudnych. Do niego należało wywabić władcę z zamku i przyprowadzić do miasta, najlepiej na plac, który sąsiadował z dokami. Olto był przynętą.

 

***

 

Przez wiele dni opowieści z tego, co się wydarzyło w Myven, zaprzątały ludzkie umysły i żywo stały w pamięci gawiedzi. Wersje zmieniały się co rusz.  Od prawdziwego sprawozdania, do najbardziej ubarwionych i nierealnych historii, przybierających coraz ciekawsze obrazy, zależne od ilości wypitych trunków. Ale czyż pojawienie się ryb-biskupów samo w sobie nie było czymś niezwykłym?

Co do jednego, wszyscy się zgadzali. Niesamowita, dziwna i magiczna pieśń unosiła się jeszcze długo nad miastem. Mieszkańcy tamtego dnia zastygli na wiele godzin. Najpierw muzyka ich otoczyła, jakby część ze stworzeń była wśród nich. W rzeczywistości nic na to nie wskazywało, bo biskupi nadal znajdowali się na jeziorze. Tworzyli tym samym przedstawienie dla swej widowni.

Pieśń zaczęła niknąć, za nią powolnym krokiem podążył król. Ze strony ludzi nie było reakcji. Olto stał bez ruchu, cały czas z pętlą na szyi. Bez żalu i lęku spoglądał, jak władca znika. Król wchodził do wody i powoli się w niej zanurzał, aż w końcu czubek jego głowy zakryła tafla jeziora. Śpiew jednak otaczał ludzi jeszcze przez wiele godzin, a to, co z niego zapamiętali, to ciepło i bezpieczeństwo. 

Nigdy więcej nie widziano władcy. Ryba-biskup ze wspomnień Olto zniknęła z zamkowych komnat. Przez kilka najbliższych tygodni panował zamęt, ale powoli stary rytm życia wracał. Ktoś nimi rządził, jak zawsze. Z czasem zniesiono też zakaz połowów. Wszystko wracało do normy, choć spokojne i przejrzyste wody Vesny już nigdy nie były dla nich tak łaskawe i gościnne. Połowy nie należały do łatwych, a i parę utonięć od czasu do czasu się trafiło. Natura pamiętała i człowiek powinien pamiętać krzywdy, które jej wyrządził.

Koniec

Komentarze

Zapamiętam to sobie ;)

Komentarze pousuwałem, wszak są już nieaktualne! Jak znajdę chwilkę, skrobnę Ci krótką recenzję, Mor! ;D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Powodem miała być rzekoma poprawa bezpieczeństwa, po ostatnich nieprzewidzianych utonięciach.

 

W tym czasie królewska straż rozeszła się po okolicy, miała za zadanie pilnować nowego porządku.← z tego dwa zdania

 

Olto, wraz z innymi obserwował,

 

nie zauważono znacznych nadużyć z wyjątkiem powszechnego niezadowolenia ← niezadowolenie raczej nie jest nadużyciem zakazu wchodzenia do wody

 

wraz z rodziną, nie robili dużych zapasów

 

Po wprowadzeniu zakazu, okazało się

 

często trudno dostępne i przez to nie wykorzystywane. ← niewykorzystane 

 

Dolina(+,) otoczona przez niegościnne górskie szczyty Lipham, była praktycznie

 

Zniknął nie mówiąc nic nikomu, nie chciał przysparzać bliskim dodatkowych zmartwień, a wiedział, że do rana, jeśli uda mu się przemknąć koło strażników, wróci bezpiecznie do domu. ← co najmniej dwa zdania

 

po cichu kotwicę, gdy tylko z cichym stukiem uderzyła o pokład

 

Widok zapierał dech, a on przez chwilę chłonął go całym sobą. ← zmieniłaś podmiot i nie jest w tym zdaniu pewny

 

zimne dreszcze. ← czy dreszcze mogą być zimne? Mogą być wywołane zimnem

 

Jakby składał się z korpusu przypominającego biskupią togę ← coś nie tak z tym zdaniem. Może powinno być częścią poprzedniego

 

Biskupi otoczyli go z każdej trony. ← tu chyba literówka, a poza tym, roześmiałam się :D Cała dramaturgia zniknęła. Biskupi! Wyobraziłam sobie grubych staruszków. A to przecież jakieś demony jedynie przypominające biskupów…

 

Olto krzyczał prawie tak głośno, jakby żywcem obdzierali go ze skóry. ← prawie tak głośno, jakby… słabo brzmi

 

ale słowa, jakby nie docierały do uszu młodzieńca. ← to jakby jest kulawe

 

Zobaczył ich, rozpoznałby ich nawet z daleka. Biskupi wyłaniali się z wody, jakby sunąc po falach, ale w rzeczywistości nie zmieniali wcale swojego położenia. Nie tylko on ich widział, wszyscy mieszkańcy patrzyli w ich kierunku.

 

Schodzili w głąb jeziora, a w gardle przestał odczuwać pieczenie, głowę otoczył mu ogromny przezroczysty bąbel powietrza. ← dwa zdania

 

Olto spostrzegł wołającego o pomoc biskupa(+,) zamkniętego w zamkowej łaźni.

 

Wspomnienie rozmazało się(+,) zastąpione przez inne.

 

Od prawdziwego sprawozdania, do najbardziej ubarwionych i nierealnych historii przybierających coraz ciekawsze obrazy zależne od ilości wypitych trunków. ← coś tu jest nie tak, przecinki na pewno

 

choć spokojne i przejrzyste wody Vesny, już nigdy nie były dla nich tak łaskawe i gościnne.

 

Szalony pomysł. Ci biskupi strasznie mnie intrygują ;D Poczekam na komentarze innych.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Dzięki, Naz, sporo tego uzbierałaś. Poprawiłam, teraz czekam na opinię. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Jednak poszło na portalu i na to moim dyżurze. Tekst już znam, autorka zna również moją opinię. Zmieniałaś coś czy jest to wersja, którą czytałem?

Coś tam pozmieniałam, ale niezbyt dużo względem samej historii. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Było już prawie na wyciągnięcie ręki, gdy zawisło na drugim końcu małej łódki, a wraz z nim ukazała się przed młodzieńcem postać przybysza. Zrozumiał, że blask, który go oświetlał, bije z oczu stworzenia.

Ciemna postać odznaczała się w mroku nocy, przybysz wyglądał dziwacznie, prawie jak człowiek.

 

Rzeczywiście pisano kiedyś o takim stworzeniu jak ryba-biskup, ale nie wiem czy to ma związek z Twoim opowiadaniem. W każdym razie intryguje, ale chyba nie do końca pojąłem co miałaś na myśli.

F.S

Ciekawy pomysł na współpracującą wodę. Władca tak głupi, chciwy i krótkowzroczny, że aż nudny.

WQiedział, że do rana

Literówka.

Zanurzając dłonie w wodzie, coś mocno pochwyciło go za nadgarstki.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu.

Młodzieniec nie wiedział już, czy jest płynącym pod tonią rybą-biskupem, czy też młodzieńcem uwięzionym w bańce.

To celowe powtórzenie?

Babska logika rządzi!

To ja chcę tylko pochwalić zastosowanie słowiańskich potworów. Jedynie te stworzenia, przynajmniej na moje nei były groźne, a raczej nawet ludzie je łatwo tępili.  Nie doszukiwałbym się równierz u nich większych uczuć, ale co tam, podań nie ma za wiele, można zaszaleć :)

Dzięki, za odwiedziny, poprawiłam. To jedno zdanie do zastanowienia, co mi wyłapałaś, Finklo. 

 

Co do władcy, gdyby należał do tych normalnych, to całej sprawy by nie było. 

 

 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

To rozumiem, ale… władca wydaje mi się strasznie płaski i jednostronny. Gdyby tak nie był jednolicie czarny, ale miał jakieś zalety…

Babska logika rządzi!

 Zanurzając dłonie w wodzie, coś mocno pochwyciło go za nadgarstki.

Chyba raczej “Gdy zanurzał dłonie w wodzie…”.

 

Świetny, przyciągający uwagę tytuł. 

Sam pomysł na biskupów też spoko (chociaż nie ukrywam, przez chwilę miałam nadzieję na prawdziwych biskupów, takich świątobliwych ;)), natomiast nie podobało mi się moralizatorskie zakończenie. 

Brakowało mi też wyrazistych bohaterów, którzy wzbudziliby emocje. Olto jest jakiś taki niemrawy – niby sympatyczny chłopaczek, ale łatwo zapomnieć, że jest protagonistą; historia dzieje się niejako obok niego, on sam jest bardziej marionetką. Z kolei do władcy mam podobne zarzuty, co Finkla. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Opowiadanie, niestety, nie przypadło mi do gustu. Nawet rybi biskupi niezbyt mnie zaciekawili i, szczerze mówiąc, zastanawiam się, o co, poza opisaniem wodnych dziwadeł, chodzi w tej historii…

 

Nie raz do do­li­ny przy­by­wa­li przy­jezd­ni… – Nieraz do do­li­ny przy­by­wa­li przy­jezd­ni

 

W końcu z ocią­ga­niem ode­rwał wzrok od brze­gu. Wy­cią­gnął za­pa­ko­wa­ne… – Nie brzmi to najlepiej.

 

Bi­sku­pi oto­czy­li go z każ­dej stro­ny. Ły­pa­li na niego groź­nie, a Olto zda­wa­ło się, że prze­świe­tla­ją jego duszę na wskroś. Płuca pa­li­ły go żywym ogniem… – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

prze­cią­gnął po pia­chu, byle tylko od­cią­gnąć od wody… – Nie brzmi to zbyt dobrze.

 

– Niech cię licho po­rwie! – darł się ktoś na jego głową. – Literówka.

 

W dole usły­szał roz­pacz­li­wy krzyk matki. – Raczej: Z dołu usły­szał roz­pacz­li­wy krzyk matki.

 

I kto by po­my­ślał! My­ślisz, że ile może być wart? – Czy to celowe powtórzenie?

 

wie­dział, że atak na niego był wy­mie­rzo­ny w kogoś in­ne­go. To było wo­ła­nie o pomoc. Pa­mię­tał do­sko­na­le swoje za­da­nie. Nie było trud­ne. – Powtórzenia.

 

uno­si­ła się jesz­cze długo nad mia­stem. Miesz­kań­cy tam­te­go dnia za­sty­gli na dłu­gie go­dzi­ny. – Powtórzenie.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

 Zanurzając dłonie w wodzie, coś mocno pochwyciło go za nadgarstki.

Chyba raczej “Gdy zanurzał dłonie w wodzie…”.

Albo: “Zanurzając dłonie w wodzie poczuł, jak coś mocno…”

 

Jest w tym odrobina chaosu. Wioska miesza się z miastem, do tego królewskim. Czyli – stolica, a ta raczej nie powinna być  odcięta od świata. Co do Olto zgadzam się z Gravel – niby główna postać, ale jakby jednak nie do końca. Końcówka jak w bajce – w sensie wyłożonego jasno morału. 

Biskupi zdecydowanie przykuwają uwagę, a pomysł na wodę, dbającą o bezpieczeństwo i dobrobyt ludzi – świetny. 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Cześć.

Odpadłem po pierwszym akapicie.

  1. Chaotyczny opis chaosu. Tej rzucaniny wszystkim. Taki… nijaki. Ot, ktoś rzuca czymś w kogoś. Żadnych emocji w opisie. Fakt. Epizod. Sprawozdanie.
  2. Założyłaś, że kasztelan i starzec to ta sama osoba. A jeśli ktoś założył inaczej albo nie czyta w myślach? Może nie wiedzieć, że za bardzo skróciłaś tok myślenia.
  3. Bardzo nie lubię – i chyba nikt nie lubi – częstych wtrąceń. Bo wtrącenia wytrącają. A u Ciebie już na początku jest ich trochę. Zaznaczę te bardziej rażące, nie zwyczajne: “W końcu ochrona, wraz ze starcem, utorowała sobie drogę na zamek”, “Na placu zostali nieliczni, a wśród nich Olto, młodzieniec, któremu, jak się zdawało, dopiero niedawno udało się poukładać swoje życie.”
  4. Zżymam się, gdy widzę tak nieszczęśliwe wtrącenia, dygresje: “Na placu zostali nieliczni, a wśród nich Olto, młodzieniec, któremu, jak się zdawało, dopiero niedawno udało się poukładać swoje życie”. A potem masz kilkanaście wierszy tekstu, głównie o rzece. I nic o tym młodzieńcu. Ani go nie znam, ani go nie lubię. Po co w ogóle istnieje? I po co zaistniał w tym miejscu? Zaistniał za wcześnie albo za późno zaczęłaś nadawać mu znaczenie (zakładam, że później ma to miejsce). Po prostu zapisałaś dwa wiersze tekstu, które nic nie znaczą i niczego nie wnoszą. A że to typowa słabość pewnej grupy twórców, to utożsamiam ten tekst z taką właśnie grupą: niedoświadczonych. Nie wierzę, że nią jesteś, bo kojarzę Twoje teksty. Stąd błąd “bylejakości” na początku dziwi.
  5. Nie czytałem “Władcy Pierścieni”. Kilka osób zapewniało mnie, że nic nie straciłem, bo uważają, że przez pierwsze 40 stron czyta się opisy przyrody. Fragment o rzece jest dla mnie wyobrażeniem tego, co mówiono o początkach “Władcy…”: nuda bez wartości. Informacja? Po co tu i po co w taki sposób? Klimat? Wyłącznie zabijający chęć do czytania.
  6. Stylizacja językowa to jedno. Ale używanie pewnych wyrazów, które naprawdę nie chcą pasować do fantasy czy średniowiecza, to drugie. “Kasztelan miał szczęście, że znajdował się na podwyższeniu. Tłum, który rzucił się na niego, zupełnie stracił panowanie nad sobą. Królewska eskorta osłoniła mężczyznę i nawet najbardziej wzburzeni mieszkańcy Myven zostali zatrzymani”. Tak, te pogrubienia to zwykłe zwroty i zwyczajne wyrazy. I tak, diablo mi nie pasują do czegoś, co mogłoby mieć miejsce kilkaset lat temu. Są tak współcześnie brzmiące, że czytając, usiłuję wbić się w realia świata, a taki zwrot jest jak policzek każący mi zdjąć okulary z mediewalnym filtrem i widzieć to samo w otoczeniu bloków, kamer, samochodów i kolesi w garniturach. To moje doświadczenia, zaś tematu nie zamknę w jednym punkcie. Pewne jest jednak to, że dobre i bardzo dobre teksty i fragmenty traktujące o epoce sprzed około 500-1000 lat napisane są inaczej, z użyciem innych zwrotów.

Całość składa się na dobry technicznie tekst (fragment) wyszarpujący mnie z prób wniknięcia w świat i zwiastujący solidną dawkę nudy.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Dziękuję, za wszystkie uwagi. Cały czas się uczę, mam nadzieję, że z czasem będzie lepiej. Cieszę się, że chociaż pomysł się podobał, choć tekst wyszedł płasko. Cieszę się, że tytuł intryguje, bo takie było zamierzenie, chociaż on spełnia swoją rolę. ;)

 

Piotrku, wybacz, że Cię znudziłam i zniechęciłam początkiem, dziękuję za poświęcony czas w wypunktowaniu błędów. Całego tekstu nie przerobię, ale rady na przyszłość na pewno się przydadzą. 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Ja odebrałam tekst nieco inaczej. O ile opisy, język, postacie itp. nie wzbudziły mojej niechęci, o tyle pomysł, a właściwie jego część, nie przypadła mi do gustu. Zgrzytało mi to połączenie biskupów i ryb. Rozumiem, że to jakieś mityczne stwory słowiańskie, do głowy przyszły mi Wodniki, ale pewnie się mylę? 

Tytuł bardzo dziwny i przez to zachęcający do przeczytania opowiadania. Myślałem, że dowiem się, skąd wzięli się biskupi – historia prawdziwa. ;-)

Widziałem Twoje inne  teksty, Morgiano, dlatego wiem, że potrafisz dużo lepiej. :)

Lenah, cóż, dzięki za opinię i przeczytanie, mimo wszytko.

 

Blackburnie, zawsze wiesz, jak podnieść mnie na duchu. Oby było tak, jak mówisz. Wybacz, że zawiodłam Twoje oczekiwania. ;)

 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dobra, to teraz ja.

 

Rzadko chce mi się wchodzić w polemikę z Piotrem, ale tutaj ręce mi opadły. Nie można mordować czyjegoś stylu wyobrażeniem o doskonale gładkim tekście i zdaniach. Nie można wypowiadać się o książce, której się nie przeczytało, ani opowiadaniu, przy którym pierwszym akapicie się odpadło. To już robi się naprawdę irytujące, takie lekceważenie tego, co ktoś napisał, byleby tylko wymądrzyć się na temat kilku zdań.

 

W tekście brakuje rozwinięcia, wyjścia poza puentę i doznania. Co nie zmienia faktu, że jest oryginalne i twój styl, tutaj uskuteczniony, jest jak najbardziej okej. Chciałabym wiedzieć znacznie więcej o biskupach. Opisy rzeki bardzo dobre. Gdyby lektura była obszerniejsza, bardziej by satysfakcjonowała, ale i tak ja na pewno tekst zapamiętam ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Naz, to jest myśl! Zastanowię się nad tym! Co do długości tekstu, to może być też wina, że próbowałam napisać go na Kwiatkowską, ale nie wyszło i tak się ograniczyłam do tego limitu, że go nie rozciągnęłam nawet po odrzuceniu tekstu. Ale nic straconego, może jak coś sensownego przyjdzie mi do głowy, to pójdę za Twoją radą. :P 

 

Dzięki za klik. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Rzadko chce mi się wchodzić w polemikę z Piotrem, ale tutaj ręce mi opadły. Nie można mordować czyjegoś stylu wyobrażeniem o doskonale gładkim tekście i zdaniach. Nie można wypowiadać się o książce, której się nie przeczytało, ani opowiadaniu, przy którym pierwszym akapicie się odpadło. To już robi się naprawdę irytujące, takie lekceważenie tego, co ktoś napisał, byleby tylko wymądrzyć się na temat kilku zdań.

Enazet, nie pojmuję Twojego wzburzenia.

Nie wydaje mi się, aby Piotr mordował styl Morgiany. Nie dopatrzyłam się też lekceważącego tonu jego wypowiedzi, ani wymądrzania.

Piotr nie skomentował całego opowiadania, odniósł się tylko do jego początkowego fragmentu, tego do pierwszych gwiazdek. Nic więcej.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Reg, ty masz swoje odczucia, a ja swoje. I to na pewno nie jest wzburzenie. Porównywanie tekstu do czegoś, czego się nie widziało na oczy – to nie jest merytoryczne, to bełkot. Używanie sformułowania “nuda bez wartości” do opisu jest pomieszaniem pojęć (jakie opis ma mieć wartości poza estetycznymi?). “Chyba nikt nie lubi” wtrąceń jest przekonaniem bez pokrycia – ja lubię i z pewnością znajdzie się więcej miłośników. I tak dalej.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

To prawda, Enazet, każda z nas ma własne odczucia. I każdy komentator ma także prawo do swoich, i wolno mu napisać, że coś, co przeczytał jest nudą bez wartości, skoro tak tekst odbiera. Zauważ, że ta opinia Piotra nie dotyczy całego opowiadania, a tylko początkowego opisu rzeki.

Mam nadzieję, że liczysz się z możliwością przeczytania pod różnymi opowiadaniami jeszcze wielu komentarzy, których merytoryczność nie zawsze będzie odpowiadać Twojemu o niej wyobrażeniu.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Liczę się i będę je komentować wtedy, kiedy uznam to za stosowne. Bardzo rzadko czepiam się cudzych komentarzy – tylko wtedy, gdy właśnie uznam to za stosowne. Tak też zrobiłam. To wszystko ;)

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Tłum, który rzucił się na niego, zupełnie stracił panowanie nad sobą. – wydaje mi się, że to człowiek może stracić nad sobą panowanie, do tłumu zupełnie mi to nie pasuje.

…a w domu przybędzie kilka nowych ryb – a stare pływają w akwarium? :P

Z bijącym sercem wciągnął kotwicę, – Kotwica? W dokach? Na przystani? To już chyba o cumy bardziej chodzi.

 

Przeczytałem z zaciekawieniem, aczkolwiek podepnę się pod opinię Enazetki – W tekście brakuje rozwinięcia, wyjścia poza puentę i doznania. Co nie zmienia faktu, że jest oryginalne i twój styl, tutaj uskuteczniony, jest jak najbardziej okej… itd.

W punkt.

A! Tytuł świetny. :)

 

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Może i racja, ale pierwsze zdanie zostawiam bez zmian. Resztę poprawiłam. Dzięki, Zalthie. :)

 

Cieszę się, że mimo braku rozwinięcia podobało się, bo już myślałam, że tylko tytuł zaciekawia.  Pomyślę może coś jeszcze napiszę o biskupach,  bo mimo że jestem autorką, oni mi się bardzo podobają, jako główny pomysł na tekst.

Dzięki, za klik. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Wcześniej przeczytałem, więc wypisane drobiazgi mogą być już poprawione:

woda zmieniała nurt z rwącego na ciepłe, delikatne prądy. Jezioro zdawało się czuć i żyć w zgodzie z całą doliną.

Jezioro z rwącym nurtem to raczej rzadkość. Nie wiem czy nie wyklucza go definicja jeziora, ale nie chce mi się w to wnikać. Z tego względu wyobraźnia podpowiadała mi raczej rzekę.

Tłum, który rzucił się na niego, zupełnie stracił panowanie nad sobą

Jest tyle lepszych określeń, niż “tłum stracił panowanie nad sobą”. Wymknął się spod kontroli, ludzie stracili panowanie, itd.. To dziwnie brzmi, że tłum nad sobą panuje. A potem to panowanie traci.

Dlatego tak ważny w ciepłych porach roku był dla mieszkańców handel, pozwalał na przeżycie gorszych zimowych dni, gdy tym, czego nie brakowało, to ryby i drewno

Moim zdaniem bez “były” w ostatnim zdaniu całość jest dość dziwna (choć rozumiem – powtórzenie). Nie mam pewności właściwie, czy rozumiem, o co tu chodzi. Niby wiem, co chciałaś powiedzieć, ale czytając, mam jakieś niepotrzebne wątpliwości.

stworzenie nie ma nóg, zamiast nich posiadało szeroki, gruby ogon.

W następnym bodaj zdaniu sugerujesz rybie kształty, ale ja w tym miejscu miałem dany tylko ów gruby ogon, więc wyobraziłem sobie dinozaurowy. I trochę prychnąłem ;)

Kasztelan, stojący obok króla,

Stojący obok króla kasztelan brzmi moim zdaniem znacznie lepiej (w tym cytacie, choć w przykładzie kontekstu nie widać)

 

Nie znałem historii o biskupach ;) Dzięki. Zastanawiam się, dlaczego niektórym powyżej wydaje się, że ma to coś wspólnego ze Słowianami? W Wiedźminie growym było czy coś?

Choć Piotr sobie tam snuje bzdurki o Władcy (nie wiem czy można się bardziej mylić – w kwestii występowania opisów, bo nuda to rzecz subiektywna), to jednak jest trochę racji w tym, co napisał przeczytawszy tylko początek Twojego opowiadania. Źle się go czytało. Dużo niepotrzebnych informacji, a może potrzebnych, lecz niewłaściwie umiejscowionych. Gdybym nie chciał wiedzieć, co z tymi biskupami, może bym się nawet nie przebił.

W kwestii stylizacji ponownie zaznaczę, że zdania są podzielone, u nas za presję językową odpowiadają głównie Sienkiewicz i Sapkowski, ale to nie znaczy, że należy ich naśladować. Wspomniany Tolkien pisał językiem (sobie) współczesnym. I bardzo dobrze, popieram, nie widzę w rzyciach i waćpannach żadnej wartości w fantasy.

A co do sedna: historia jak historia, ale zaskakująco – jak na ciebie – średnio napisane, Morgiano. Spokojnie można to było jeszcze wygładzić. Ja już niestety potykam się na tego typu chropowatościach.

Mi się wydaje gdyż możemy przeczytać o nich np. w ksiażce Bestiariusz Słowiański, rzecz o bziach kadukach i samojadkach. Są tam równierz opisani morscy mnisi.

Rozumiem. Chyba więc nieco naciągany ten bestiariusz. Ale pomysł na stworzenie całkiem zabawny.

O, jednak pękłaś z kotwicą? :P

Count chciał rzec słowo na koniec, ale życie go przystopowało :/

Niemniej…

Z pewnością głównym atutem tekstu jest pomysł. Kupił mnie od razu, choć gorączkowość z jaką pisze Morgiana (myśli zawsze są szybsze niż ręce, musisz się z tym pogodzić, Mor ;P ) sprawiła, że opowiadanie nie ustrzegło się błędów. W tej chwili jest logiczniejsze, choć wciąż uważam władcę za zbyt “jednowymiarowego”, nie przekonuje mnie :/

Końcówkę uznaję za udaną i nie dopatruję się w niej moralizatorstwa – to, że jest trochę baśniowa, mówi o wzajemnym szacunku między ludźmi a przyrodą, nie znaczy od razu, że wymusza na nas ochronę środowiska.

“Biskupi” zamiast jakichś, modnych ostatnio, słowiańskich stworów uznaję za ciekawy i odświeżający.

 

Za główną wadę uznaję zaś postać protagonisty – przydałoby się lepiej zarysować tego “Olto” nadać mu jakąś tożsamość, mimo że, koniec końców, miał być tylko podpuchą. To przydałoby tekstowi wiarygodności.

 

Mimo wszystko uznaję opowiadanie za ciekawe i nietuzinkowe, a z racji że błędy poprawione, stawiam znak jakości :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dzięki, Vargu za odwiedziny i sugestie, później, jak znajdę chwilę to je przejrzę i poprawię. Dzięki, że uważasz chociaż, że potrafię lepiej. Zawsze to jakieś podniesienie na duchu. ;) Count, tak jak już pisałam bardzo Ci dziękuję za pomoc. To co jest kiepskie w opowiadaniu, to moja wina (moja bardzo wielka wina :P). Cieszę się, że jednak sam pomysł wydał się oryginalny. Dzięki za kilk.:)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

 

Władca doliny wprowadził całkowity zakaz połowów. Powodem miała być rzekoma poprawa bezpieczeństwa po ostatnich nieprzewidzianych utonięciach. Do tej pory nic takiego się nie wydarzyło. Od wieków szczycili się tym, że toń Vesny zawsze była im przyjazna i nigdy nie zabrała w swe odmęty nikogo.

Podmiot domyślny czyni ostatnie zdanie dość niefortunnym, moim zdaniem. No bo kto się szczycił, jeśli w poprzednich zdaniach akapitu nie ma podmiotu w liczbie mnogiej; jest “władca” i imo “szczycił” byłoby tu bardziej na miejscu, choć wciąż wyglądałoby pokracznie. Ja bym tu jakiegoś podmiotu jednak użył, np. “Od wieków Korona szczyciła się/Król szczycił się tym…”

 

Jeśli ktoś wpadał do wody, to fale w mgnieniu oka łagodniały, a woda zmieniała nurt z rwącego na ciepłe, delikatne prądy. Jezioro zdawało się czuć i żyć w zgodzie z całą doliną. Sieci rybaków Myven zawsze wypełnione były po brzegi.

Przepraszam, może to tylko ja, ale te trzy zdania nie łączy żaden związek przyczynowo-skutkowy, a mimo to stoją obok siebie w jednym akapicie, chociaż każde traktuje o czym innym. W efekcie musiałem ten fragment przeczytać ze trzy razy, żeby ogarnąć jego sens.

 

Olto wraz z innymi obserwował

Czy ktoś mądry jest mi w stanie powiedzieć, czy tutaj nie powinno być albo chociaż mogłoby być “Olto wraz z innymi obserwowali?”

 

Nikt nie wiedział, jak i kiedy odeszli, jakby nagle rozpłynęli się w powietrzu.

Zniknął[+,] nie mówiąc nic nikomu

Gdzieś nad wodą rozjarzyło się zielonkawe światło. Początkowo nie dostrzegał źródła, by po chwili spostrzec, jak się zbliża.

Jego źródła. Wiem, że zaimkoza jest na NF passe, ale tutaj ten zaimek jest, moim zdaniem, dość istotny. ;)

 

– Psi syn – powiedział inny głos. – Przed oblicze pana z nim!

Wzięli byle chama z wioski przed oblicze króla, bo złamał prawo?

 

Wyrok zapadł szybciej niż mógłby się tego spodziewać. Od dawna wiedział, że władca nie należy do łaskawych i spodziewał się takiego obrotu spraw, bo nawet kradzież chleba w Myven była surowo karana.

Surowo nie znaczy szybko, więc dlaczego Olto spodziewał się takiego obrotu spraw? Znowu szwankuje logika zdań.

 

Młodzieniec skulił się w kącie pomieszczenia, jakby ściany mogły go choć trochę ogrzać.

W lochu?!

 

Nim się obejrzał, sznur wisiał na jego szyi.

A to sznur nie wisi zaczepiony o jakąś wysoką belkę, w efekcie na szyi jest tylko pętla, a sama lina idzie w górę, a nie w dół?

 

Kasztelan, stojący obok króla, coś mówił, ale słowa nie docierały do uszu młodzieńca.

Król jest młodzieńcem?

 

Schodzili w głąb jeziora, a w gardle przestał odczuwać pieczenie. Głowę otoczył mu ogromny przezroczysty bąbel powietrza.

Czuł się przytłoczony obecnością biskupów. Przez cały czas z ich ust, o ile rybie paszcze można było tak nazwać, unosiły się bąbelki powietrza.

 

W głowie Olto pojawiały się obrazy. Nieproszone myśli biskupów huczały mu niczym wiatr poruszający fale.

Albo: huczały mu w głowie niczym wiatr (ale wtedy dostaniesz powtórzenie), albo: huczały niczym wiatr.

 

Przez chwilę, która zdawała się być wiecznością, myślał, że oszaleje. Przed chwilą był sobą

Obrzydzenie wymalowało się na równie “urodziwej“ twarzy mężczyzny.

Po co ten cudzysłów? :p

 

biskupi nadal znajdowali się na jeziorze bez choćby najmniejszego ruchu.

Znajdować się bez ruchu? Mi to nie brzmi.

 

biskupi nadal znajdowali się na jeziorze bez choćby najmniejszego ruchu. Tworzyli tym samym przedstawienie dla swej widowni.

Pieśń zaczęła niknąć, za nią powolnym krokiem podążył król. Ze strony ludzi nie było reakcji. Olto stał bez ruchu,

 

Ciężko mi się to czytało. Głównie przez wzgląd na zdania, które albo były dziwnie skonstruowane, albo czegoś w nich brakowało, albo następowały po sobie kompletnie od czapy. Fabularnie – niestety, wynudziłem się. Na początku nie dzieje się nic, ani nawet połową dialogu nas nie uraczyłaś, a potem, gdy domyślnie chyba ma się pojawiać groza, bo Olto zostaje pochwycony, to ja śmiechłem okrutnie, bo mi opis tych stworzeń wydał mi się niedorzeczny i groteskowy. No nie mogę brać biskupów-ryb na poważnie, przepraszam. :D

To, co mi się podobało, to twist z ukazaniem ryboludzi jako tych dobrych lub co najmniej neutralnych, którzy po prostu walczą o swoje. Ale znów, w końcówce przesz do przodu nie oglądając się za siebie, ani nawet na boki, wszystko się karpikom udaje bez najmniejszego problemu, koniec. Niemniej dwa, trzy ostatnie zdania nawet mi się spodobały.

Zastanawiam się, czy to coś ze mną jest nie tak, że tak wiele rzeczy mi nie spasowało, skoro tyle osób już przeczytało to opowiadanie? :v

Pozdrawiam!

Tłum, który rzucił się na niego, zupełnie stracił panowanie nad sobą. – takie trochę masło maślane; nie wiem czy tłum może się na kogoś rzucić panując nad sobą; może lepiej: niepanujacy nad sobą tłum rzucił się na króla/ władcę. Albo jakoś podobnie?

 

Znaleźli jednak sposób, aby wyładować swą złość. – czy swą jest konieczne?

 

Towarzyszył temu jeden wielki chaos. – masło maślane

 

po ostatnich nieprzewidzianych utonięciach. – czy mogą być przewidziane utonięcia?

 

Od wieków szczycili się tym, – ten sam zarzut co MrBrightside wyżej

 

zakupić najlepsze ryby i towary, które z nich pozyskiwano. – zastanawiam się czy można pozyskiwać towary z ryb?

 

Jakby tego było mało, mieszkańcom zabroniono też zbliżać się do brzegu. – przy użyciu pierwszego zwrotu też jest zbędne

 

Słowa króla zdały się ciosem wprost w serca poddanych – czyli nie były rzeczywistym ciosem?

 

Wypisałam tylko rzeczy, które zgrzytały mi w pierwszym fragmencie. Przeczytałam całość – ogólnie, jak dla mnie, narracja jest zbyt prosta i kolokwialna. Sprawia wrażenie nieporadnej. Bardzo dużo prostych zdań. Czasami wtrącenia wyjaśniające czytelnikowi rzeczy oczywiste albo opisy nieprzystające do sytuacji, np.:

 

Gdy zanurzał dłonie w wodzie, coś mocno pochwyciło go za nadgarstki. Uczucie było wyjątkowo nieprzyjemne i wywołało na ciele Olto dreszcze. Na szczęście dla młodzieńca udało mu się wyrwać.

 

Jakby mnie coś złapało w środku nocy za ręce i próbowało wciągnąć do wody nie zastanawiałabym się jakie to nieprzyjemne uczucie…

 

Zakończenie – Natura pamiętała i człowiek powinien pamiętać krzywdy, które jej wyrządził. – czyli rozumiem, że biskupi-ryby należeli do porządku natury? Bo w sumie to nie wynika z tekstu; z ich “budowy” pomyślałabym raczej, że są istotami z pogranicza świata ludzi i zwierząt; tym bardziej że byli/ wyglądali jak biskupi (bardzo określona funkcja w świecie ludzi). Dla mnie ich działania były zwykłą zemstą.

 

Podsumowując, fabularnie – brakowało mi głębi; wytłumaczenia i uzasadnienia istnienia ryb-biskupów w tekście; jeśliby ich zastąpić jakimikolwiek innymi wodnymi stworzeniami fabuła nic by nie straciła; to, że byli oni właśnie biskupami-rybami nie miało żadnego wpływu na wydarzenia. A szkoda :(

 

It's ok not to.

Muszę zgodzić się z uwagą Piotra o kasztelanie i starcu, jak również z zastrzeżeniem Varga, co do rwącego nurtu w jeziorze. Konsultowałem się na ten temat z mądrzejszymi od siebie i generalnie takie zjawisko jest raczej niemożliwe. Owszem, w jeziorach przepływowych występują prądy przepływowe, a w miejscu, gdzie rzeka wpływa do jeziora mogą być one dość silne, ale sformułowanie o “rwącym nurcie w jeziorze” radziłbym zmodyfikować albo usunąć.

 

Chciwy władca rzeczywiście jest płaski jak kartka papieru, młodzieniec Olto ma już jakieś własne przemyślenia – np. w momencie kontaktu z matką, choć faktycznie nie jest to najbardziej zapadający w pamięć bohater. Wielki plus za dostarczenie informacji o rybach-biskupach. Spodobało mi się też, że biskupi nosili togi :). Ostatnie zdanie faktycznie roztacza wokół siebie woń dydaktyki, ale spodobał mi się sposób, w jaki je sformułowałaś – jeśli nie chcemy, to nie musimy chronić środowiska, ale nie dziwmy się, że nasze działania odcisną piętno na stanie przyrody.

Piórka biskupom nie wróżę, ale z czystym sumieniem szturchnę w kierunku biblioteki.

 

PS – z chęcią posłucham opinii kogoś zaznajomionego z żeglowaniem, czy słowa doki używamy w kontekście, w jakim pojawia się ono w opowiadaniu? 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Hej! Dzięki za wszystkie rady. Praktycznie poprawiłam według wskazówek. Wybaczcie, ze tyle to trwało, ale sami rozumiecie. W końcu był weekend. ;)

 

Jezioro może mieć nurt, jeśli znajduje się w nim rzeka, a że tego nie nakreśliłam, ostatecznie zrezygnowałam z tego nurtu.

 

Dziękuję za Wasze opinie, przydadzą się na przyszłość. Będą doskonałą nauczką. Obym popełniała zdecydowanie mniejszą ilość błędów i nielogiczności. Mam nadzieję, że następnym razem wyjdzie lepiej.

 

Dzięki, Nevazie, za klik. Ja też nie wróżę im piórka… :P

 

 

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Tekst odbieram pozytywnie. Jak dla mnie stylowo przyzwoicie. Pomysł ciekawy, fabuła tyłka nie urywa, ale ten zwrot akcji z działaniem władcy niezły i pasujący. Słodko-gorzkie zakończenie również na plus.

Dzięki, Zygfrydzie za odwiedziny i pozytywny odbiór. Dziękuję za klik do biblioteki. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Ładne. Ale nie urywa.

Duży plus za tytuł. Wypatrzyłem go na beta-liście i już chciałem przeczytać opowiadanie.

Same wtrącenia, o których pisał Piotr, nie przeszkadzały mi tak bardzo. Gorzej z pewnymi niezręcznościami językowymi np.:

młodzieniec, któremu, jak się zdawało, dopiero niedawno udało się poukładać swoje życie – zagmatwane, z rażącym rymem (zdawało/udało) i chyba w ogóle niepotrzebne.

Powodem miała być rzekoma poprawa bezpieczeństwa po ostatnich utonięciach. -ta poprawa miała być skutkiem, a nie przyczyną. Lepiej zatem: “Powodem miała być rzekoma troska o poprawę bezpieczeństwa”.

Najsłabiej rzeczywiście wypada motywacja króla – jest gotów zagłodzić własnych podatników, dla wątpliwych korzyści ze sprzedaży dziwadeł. To się nawet ekonomicznie nie kalkuluje…

Na koniec ładna scena, w której zły król, wiedziony muzyką wchodzi do jeziora. Ekologiczny morał, jak dla mnie, już niepotrzebny.

 

 

Dziękuję, Coboldzie za komentarz. Naniosłam poprawki.

Cieszę się, że tytuł spełnił swoje zadanie. Następnym razem zapraszam do pomocy przy becie. ;)

Nad treścią faktycznie mogłam lepiej przysiąść. Cieszę się, że jednak uznałeś tekst za zjadliwy. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Morgiano,

ale poprawiłaś na gorsze (oksymoron?).

młodzieniec, któremu, jak się zdawało, dopiero niedawno poukładał swoje życie. – jeżeli w ogóle to: “młodzieniec, który, jak mu się zdawało, dopiero niedawno poukładał swoje życie”. Ja bym w ogóle sobie darował tę informację ;-)

Ok. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Dość dopracowany tekst z tego wyszedł, po wszystkich kilowatach poprawek ;)

 

Tu chyba jeszcze jedno niezamierzone powtórzenie:

Stojący obok króla kasztelan coś mówił, ale słowa nie docierały do uszu młodzieńca. W głowie znów słyszał szum fal, ale oprócz tego do jego uszu przebijała się melodia.

 

Dość umiejętnie w tekście odkrywana jest pewna tajemnica. Zaintrygowałaś mnie tak, że miałem ochotę doczytać do końca.

Nie wstrząsnęłaś moim światopoglądem, ani nie przestraszyłaś, trochę zaciekawiłaś.

Osobliwa jest to wizja i trzeba ją wziąć taką, jaka jest.

Biskupie togi też zwróciły moją uwagę, są w dechę ;)

 

Powodzenia.

Nimrodzie, jak samemu się nie umie napisać na przyzwoitym poziomie, to poprawki są niezbędne. ;D

Bardzo się cieszę, że zaciekawiłam i że doczytałeś do samego końca! Szkoda, że szału z powaleniem na kolana nie było, ale cieszę się, że pomysł na biskupów Ci się spodobał. Może jeszcze do nich wrócę. Zalążek pomysłu już jest, ale najpierw muszę skończyć inny projekt. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Widzę, że opowiadanie trafiło do Biblioteki, więc właściwie pozostaje mi tylko pogratulować autorce.

 

Chociaż może zwróciłbym uwagę na ten drobiazg:

 

Dolina nie nadawała się do rolnictwa. Nieliczni posiadali większe połacie ziem. Istniały miejsca uprawne, ale często trudno dostępne i przez to niewykorzystane. Zwierząt gospodarczych też brakowało. Problem stanowiło ich utrzymanie i zapewnienie odpowiedniego miejsca dla nich. Nikt nie przypuszczał, że mogą okazać się niezbędne do przeżycia.

 

Górskie doliny nie nadają się do uprawy albo z powodu kiepskiej gleby, albo z powodu stromizny (i kiepskiej gleby na tej stromiźnie). Tak więc, nie mogą istnieć miejsca uprawne, a jednocześnie trudno dostępne.

Przeczytałam :) Nie pamiętam już, co Ci napisałam po pierwszej wersji, w każdym razie ta wypadła na pewno znacznie płynniej :) Było jeszcze kilka zdań czy fragmentów, które trochę wybiły mnie w rytmu czytania, ale w sumie niewiele.

Wydaje mi się, że opowieść zyskałaby, gdybyś ją rozbudowała, pogłębiła postacie i może jeszcze bardziej sprzęgła ich losy z biskupami. Brakuje mi cały czas takiego sensownego umotywowania decyzji króla dla mieszkańców, brakuje tez osobowości Olto.

Natomiast plusy to na pewno oryginalność biskupich stworów i odwrócenie ról tych złych i tych dobrych. Spodobało mi się zakończenie, jakoś szczególnie ten Olto stojący z pętla na szyi i patrzący na tonącego króla. 

Dzięki, za odwiedziny Marcinie i Werweno.

 

Sądzę, że znalazłyby się takie miejsca, które mimo wszystko można by uprawiać. ;)

 

Werweno, no cóż zbyt mocno ograniczyłam się do założonego limitu, a to był błąd może skuszę się na konkurs Smokopolitana i jeszcze coś wypocę z moich biskupów, ale czas raczej gra na moją niekorzyść. ;)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Bardzo się cieszę. Dziękuję, Anet, za odwiedziny. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Na plus: tytuł, pomysł na biskupów, zakończenie. 

Na minus: prosta fabuła, miejscami styl. 

Wszyscy kiedyś spotkamy się pod jakimś memem.

Dziękuję, Akanirze, za Twoją opinię. Może kolejna historia o biskupach, która powstaje, bardziej przypadnie Ci do gustu. :)

"Myślę, że jak człowiek ma w sobie tyle niesamowitych pomysłów, to musi zostać pisarzem, nie ma rady. Albo do czubków." - Jonathan Carroll

Nowa Fantastyka