- Opowiadanie: Vertigo - Krótki spacer do Aradell - Prolog: Niesamowicie głośno, niewyobrażalnie ciemno

Krótki spacer do Aradell - Prolog: Niesamowicie głośno, niewyobrażalnie ciemno

Cześć^^

 

Dziękuję za poprzednią ocenę tekstu :)

 

Licze na kolejne cenne wskazówki, które pomogą mi się stać lepszym autorem ^^

 

Wklejony prolog należy do gotowej już książki, czekającej na korektę. Co tydzień planuję wrzucać tutaj po rozdziale, który wcześniej uda mi się opracować. Miłego czytania :)

Oceny

Krótki spacer do Aradell - Prolog: Niesamowicie głośno, niewyobrażalnie ciemno

Kurz… Nie, najpierw huk, sam nie wiedział co było pierwsze. Kurz? Nie raczej dym, ale jakiś inny niż ten na jakiejkolwiek planecie. Jeżeli okręt oberwie w przestrzeni, jego wnętrze zamienia się w piekło. Wszystko co ciebie otaczało, w okruchach sekund zamienia się w mieszaninę gryzącego dymu, płomieni i krzyku ludzi. Trudno jest nawet znaleźć to, na czym się aktualnie stoi. Tak przynajmniej uczono na szkoleniu. Uczono złapać oddech i spierdalać w podskokach do kapsuły ratunkowej… O ile jakaś była w pobliżu. W pośpiechu, nie oglądając się za siebie, nie patrząc na resztę towarzysz. Wtedy nie ma stopni, liczy się tylko to czy jesteś w kapsule czy nie. A jak nie ma cię w niej, zaakceptuj swoją śmierć, otuli cię dość szybko. Tym razem miał szczęście, krytyczny strzał dla „Eldorne” zastał go, jak biegł do hangaru przez przedział ratunkowy. Próbował wciągnąć do swojej kapsuły znajdującego się obok żołnierza, lecz ten ogłuszony zaczął wymachiwać pistoletem i strzelać na ślepo, więc musiał odpuścić. Rzucił się do włazu i go zatrzasnął. Przez kilka gęstych chwil słychać było głuche uderzanie o śluzę, przez szybę widać było kilka strzałów z jonoletu… A na końcu nastała cisza… Filtry powietrza zaczęły działać, wydając dziwnie kojący szum, a on upadł omdlały, na konsolę. Odurzony toksycznym syfem, za bardzo nie wiedział gdzie się znajduje. KIEDY się znajduje. Dobrze, że kapsuły mają system autoodstrzeliwania, aktywowany po zamknięciu włazu… jego aktualny stan nie sugerował przeprowadzenia samodzielnie tej czynności. Mała eksplozja zrzuciła go z fotela i jeszcze bardziej nadwątliła jego nikłą już świadomość. Leżąc bez sił, na podłodze, łakomie połykał tlen, tak potrzebny jego płucom i mózgowi. Nie zastanawiał się, nie myślał, chyba nawet nie był w stanie. Po prostu egzystował, przemierzał nieograniczoną pustkę kosmosu. Zapadał się w sobie, owijając szczelnie swój umysł ciemnością. Na ekranach konsoli wyświetlała się „Eldorne”, tonąca w ogniu. Przypomniał sobie pieśń, „Ostatni kwiat Heryon”, o okręcie trafionym torpedą podprzestrzenną, a właściwie o jedynej kapsule ratunkowej, której udało się uciec. Teraz było tak samo… tylko on, mały okręt i pusta przestrzeń. Wiedział, że „Eldorne” była ostatnim wolnym okrętem, wiedział, że kiedy upadnie, ta wojna się skończy, Khari wygra. Mieli broń, mieli ludzi, mieli technologie. Dlaczego upadli? Przecież kharnanie byli ich sojusznikami, walczyli razem, ramie w ramie z Veliond. Byli ludźmi, tak samo jak oni. Jak do tego doszło? Zastanawiał się, opadając w nicość, powoli umierając. Nagle ekrany zalał biały blask oznaczający rozszczelnienie płaszczy chłodzących reaktorów. Lecz kątem oka, resztką trzeźwości, ostatnią świadomością zobaczył coś jeszcze. Coś, jakby iskra, odskakująca od „Eldorne”, zanim tę cłkowicie pochłonęła eksplozja.

-„Czyżby jeszcze się komuś udało? Czyżby zakwitły więcej niż dwa kwiaty? Nie, to niemożliwe, nie po tym czasie…”– szybko stopniało w jego myślach.

Krążowniki klasy „Ytil” miały to do siebie, że były jak hartowane szkło. Potrafiły znieść niemal wszystko, lecz jeżeli ich tarcze zostały przełamane, nie trzeba było wielu trafień, żeby takiego posłać w otchłań. Były twarde, ale niezwykle kruche. Konstruktorzy założyli, że przeciwnik nie będzie w stanie przebić potężnych tarcz, dlatego odciążyli kadłub od pancerza, aby zrobić miejcsce na dodatkowe emitery plazmowe. Na początku się sprawdzały, lecz później pojawiły się torpedy podprzestrzenne. Skurwysyństwo, wykorzystywało podprzestrzeń, aby wytworzyć mikrowyłom czasoprzestrzenny i pojawić się w aktualnej pozycji krążownika. Prosty i kurewsko skuteczny patent na niszczenie potężnych okrętów. Istniała tylko jedna jednostka z tarczami podprzestrzennymi jeżeli nie była tylko legendą. Zrodzoną, aby dać astronarzom choć cień nadziei na walkę z tak podłym wrogiem.

Czarny Okręt. Królowa Mgławic, Pożeracz Słońc, Samotnik, „SAFACEBIA”, i wiele innych nazw przylgnęło do niego, przez czas jego egzystencji. Nikt nie wiedział skąd pochodzi, gdzie go zrodzono, gdzie spróżniowano, przez kogo, komu służy i dlaczego. Oczy powoli się zamykały, powieki były takie ciężkie, a oddech stawał się coraz rzadszy… Może był on tylko alegorią wolności..? Niedościgniętej, połączonej z wieczną samotnością? Nie wiadomo..większość żołnierzy, którzy przeżyli zestrzelenie okrętu widziało go, jako ostatnie momenty trzeźwości, zanim mdleli. Wydawało im się, że ich pożera. Widzieli kapitana, w poszarganym płaszczu, stojącego w drzwiach ich kapsuły, który zaprasza na pokład, zabiera ich duszę. Coś w tym musiało być, skoro nawet teraz, chwilowo bezpieczny w kapsule ratunkowej o tym myślał i nie potrafił tego zmienić. Nawet chciał poderwać resztkami sił zmęczone ciało i rozejrzeć się po ekranach, czy czasem nikt o niego nie pyta.

Nie mógł… nie mógł się ruszyć, zapadał w sen. Oddech stał się bardzo powolny, a oczy już dawno się zatrzasnęły. Ogarnął go mrok, a on tak łapczywie w nim tonął… Pragnąc dotknąć dna, chcąc utonąć w nim. Żeby tylko się to wszystko już skończyło.

-*Beeeeeeeeeeeeeeee!!!*-

 

Obudził go długi i jednostajny dźwięk dobiegający z głośników rozmiszczonych przy monitorach.

 

-*Niski poziom tlenu! Sprawdź zbiorniki!*– sprecyzował problem cybernetyczny głos, ostrym tonem.

 

Nie bardzo wiedząc co się właściwie dzieje, podniósł się i machinalnie uderzył pięściami w konsolę. Lata spędzone na pokładach vestańskich okrętów, nauczyły go, że mocne walnięcie w zaśniedziałe styki, pomaga znacznie częściej, niż delikatny dotyk dłoni technika pokładowego.

-*Cyrkulacja powietrza ponownie aktywna*– rozległ się spokojniejszy już, beznamiętny, kobiecy głos.

-„Jebane systemy”– pomyślał– „Tyle lat ewolucji i modyfikacji, a i tak od czasu do czasu trzeba w nie przyjebać, żeby wreszcie zadziałały.”

Z cholernym bólem głowy, zataszczył się w pobliże apteczki. Zawierała standardowe wyposażenie +. Jak wszystkie apteczki na okrętach wojennych. Owym +, było nic innego jak butelka spirytusu. Nie wiele myśląc wyciągną ją z apteczki, pociągną za zawleczkę i otworzył mały skarb. W końcu niewiele mógł zrobić w dryfującej kapsule, a ból głowy wywołany zatruciem dymem, sam nie ustąpi. W sumie, odkąd człowiekowi był znany alkohol, nie było lepszego, i mniej szkodliwego lekarstwa na syndrom poucieczkowy. Toksyczne opary z płonącego okrętu często powodowały halucynację w połączeniu z nawet najprostszymi lekami. A ostatnie czego brakuje na mikroskopijnym okruchy pośrodku próżni kosmicznej, to stany lękowe. Powąchał uważnie ciecz i stwierdził że jest ciepła oraz niezbyt nadaje się do spożycia w stanie „surowym”. Następnym przystankiem był aneks żywnościowy. Wyciągnął plastikowy kubek i nalał do niego roztworu czegoś, co było opisane jako sok z bergariańskich pomarańczy. Pociągnął łyk i od razu się skrzywił, kiedy potężna fala ciepła, a wraz z nią zimne poty przepełzłą od czubka nosa, aż po same końcówki palców i stóp. Niesamowicie słodka ciecz, wypełniająca jego kubek do połowy, wylądowała w lejku od systemu odzyskiwania wody z płynów. Następna na liście była zwykła woda. Nie ryzykując kolejnego nieoczekiwanego przypływu nalał jej większość kubka, resztę uzupełnił spirytusem z butelki, z małą domieszką owego soku.

Smakowało nieźle jak na coś stworzone w samym sercu niczego. Po kilku łykach ból głowy zaczął delikatnie topnieć, a samopoczucie powoli się stabilizować. Nareszcie. Usiadł na fotelu pilota i rozkazał głosowo wyświetlenie pozycji. Nie spodobał mu się kierunek w którym dryfował. Nieznany obszar, oznaczony mrugającą trupią czaszką, raczej nie wróżył sukcesów w wyjściu cało z opresji. 

-Z jednej dupy, do drugiej…-podsumowała zaistniałą sytuację na głos.

Kapsuła, naszpikowana czujnikami, cały czas studiowała okoliczną przestrzeń w poszukiwaniu planety obdarzonej elektromagnetycznym widmem lub chociaż atmosferą zawierającą tlen w ilości niezbędnęj do przetrwania. W normalnym trybie postępowania, mógłby zarzucić poszukiwania, zachlać pałę i spokojnie oczekiwać na ratunek. Tym razem było inaczej, ponieważ nie było ratunku. Nie było już okrętów na stałych trasach, od których można byłoby się go spodziewać. Pamiętał historie pewnego rozbitka, który przetrwał w kapsule 27 lat oczekując na ocalenie. Sam. W ciemności. Opowiadał, że gdyby znaleziono go po 10 latach, to byłby szalony. W pustce kolejno człowiek przechodzi przez rozpacz, zrozumienie, akceptacje, wyparcie, szaleństwo, próby samobójcze, szaleństwo, unormowanie.

-„Ciekawe dlaczego…?”-zastanawiał się przez chwilę.

Szczęście jednak nadal go nie opuszczało. Zaledwie 868 jednostek od niego znajdowała się planeta z widmem. Szczęście go nie opuszczało, przynajmniej tak mu się zdawało. Po zbliżeniu się na 500 i skierowaniu czujników, okazało się że planeta jest nieznana, leży w strefie zamkniętej, odnotowano obok niej wiele zniknięć okrętów, a widmo elektromagnetyczne, które wydziela, jest punktowe, więc równie dobrze może być wywołane przez jakiś wrak niż przez kolonie jakiejś cywilizowane rasy.

-*Poziom tlenu niski, nieszczelność kadłuba!*– jego cyfrowa towarzyszka niedoli wróciła do ostrego tonu, a ekrany zalśniły czerwienią.

Nie było rady, tlen spadał, znaczy kapsuła do kasacji, prawdopodobnie rozdarcie poszycia, spowodowane jakimś odłamkiem. Chcąc, nie chcąc, a bardziej nie chcąc, wyznaczył kurs na punkt elektromagnetyczny na planecie. Nie miał wyboru, wyłączył złośliwe powiadomienia, dopił resztkę swojego zaimprowizowanego drinka i udał się do śluzy, gdzie ubrał skafander EVA. Gotowy, a raczej nie, usiadł na fotelu pilota uderzając pięścią przycisk autolądowania i liczył na kolejny już tego dnia cud…

Koniec

Komentarze

Odnośnie do wstępu:

Korekcji mogą ulegać np. wady postawy, opowiadania dotyczy raczej korekta.

Nie wrzucaj rozdziałów “obrobionych jako tako” – przygotuj je najlepiej jak potrafisz. Podobną dezynwolturą obrażasz nie tylko czytelników, ale przede wszystkim samego siebie.

Dzięki wielkie^^

 

Licze na kolejne cenne wskazówki, które pomogą mi się stać lepszym autorem ^^

W jaki sposób chcesz stać się lepszym autorem, skoro do dziś nie poprawiłeś błędów w pierwszym opowiadaniu?

 

Wklejony prolog należy do gotowej już książki, czekającej na korektę. Co tydzień planuję wrzucać tutaj po rozdziale, który wcześniej uda mi się opracować. Miłego czytania :)

Obawiam się, że czytanie tekstu, który dopiero czeka na korektę, chyba nie może być miłym doświadczeniem.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Pierwszy akapit na grubo ponad 2000 znaków?

Wybaczcie, odpadłem :)

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

No dobrze, wstęp poprawiłeś, przejdźmy do tekstu.

Zatrzęsienie literówek, czasem po kilka w zdaniu (pociągną, wyciągną, ramie w ramie…), bardzo dużo powtórzeń. Liczebniki zapisuj słownie, podobnie ten “+”. Rozbij pierwszy akapit na 2-3 krótsze. Jak to dopracujesz, będziemy szukać dalej. Na zachętę: podoba mi się zdanie: “Czyżby zakwitły więcej niż dwa kwiaty?” – choć z kontekstu wynika, że chodzi o więcej niż jeden.

I usuń kropkę z tytułu.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

aby zrobić miejcsce na dodatkowe → literówk

jeżeli nie była tylko legendą. Zrodzoną, aby dać → lepiej by brzmiało jako jedno zdanie

Nie wiadomo..większość żołnierzy, którzy → Nie wiadomo… Większość żołnierzy, którzy

-*Beeeeeeeeeeeeeeee!!!*- → po co myślnik na końcu? Nie potrzebnie zaznaczasz takie dialogi gwiazdkę, jak już chcesz wyróżnić, lepsza będzie kursywa

Nie bardzo wiedząc co się właściwie dzieje → Nie bardzo wiedząc, co się właściwie dzieje

-„Jebane systemy”– pomyślał → zły zapis myśli, bez myślnika, cudzysłów niepotrzebny, pomyślał po przecinku

  • plus słownie, liczby słownie

Nie wiele myśląc wyciągną ją → Niewiele myśląc, wyciągną ją

stwierdził że jest → stwierdził, że jest

 

Po tak krótkim fragmencie trudno ocenić fabułę. Motyw statku-widma intrygująca, reszta już dużo mniej. Zgrzytają przekleństwa w narracji.

 

Nowa Fantastyka