- Opowiadanie: GJWitkowski - Lotos - Pierwsze Zlecenie

Lotos - Pierwsze Zlecenie

Wykopalisko sprzed ponad 4 lat :) W międzyczasie trzykrotnie przeszlifowane. Efekt? Sami oceńcie ;) PS: tagi, których nie było, a mówią o tym opowiadaniu, to: najemnicy, komandosi, prototyp.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Lotos - Pierwsze Zlecenie

Powietrze tej nocy było mroźne. Porywisty wicher gnał po polach, tworząc miniaturowe, śnieżne tornada. Brnąłem w tej zamieci naprzód, wzdłuż nasypu kolejowego – niemal jak ślepiec idący po sznurku. Gdzieś w oddali przebijało się kilka bladych świateł. Były one ledwie małą wyspą pośród rozległego cmentarzyska dawno zapomnianych fabryk.

Przeczesałem teren lornetką termowizyjną w poszukiwaniu aktywności. Mroczne, przemysłowe wraki kontrastowały z mieniącymi się czapami lodowego puchu. Pokrywały one wszystkie dachy, budki, latarnie, szlabany, opuszczone auta, przyczepy i stos pordzewiałych kontenerów morskich. Pośród nich jednak nie dostrzegłem ani jednego człowieka.

– Czysto. Dziwne… – szepnąłem pod nosem, chowając pod kurtkę zawieszone na szyi binokle. Poprawiłem smaganą wiatrem szarobiałą pałatkę i odbiłem w lewo, w kierunku betonowej strażnicy.

Niestrzeżony budynek z rozbitym szperaczem był moim pierwszym przyczółkiem. Zdobyłem go łatwo. Zbyt łatwo…

 

Plan operacyjny:

1 – Przedostać się na teren przemysłowy.

2 – Znaleźć wejście do magazynu.

3 – Zlokalizować i przechwycić prototyp.

4 – Opuścić strefę działania.

5 – Udać się na miejsce ekstrakcji i przywołać transport.

Cele drugorzędne:

– Uploadować trojan do komputerów Grupy B.

– Unikać wykrycia i strat własnych.

– Spieszyć się.

 

Rutynowa misja – pomyślałem, przeglądając ponownie cele na osobistym PDA. Wyświetlacz przyczepionego do mojego nadgarstka urządzenia zacinał się i działał strasznie opornie na tym mrozie.

– Cholerny, jankeski szmelc! – zakląłem, bezskutecznie próbując wygasić ekran.

 Po którejś z kolei próbie wreszcie uległ. Rozejrzałem się dookoła.

– Okej, nic nie może pójść źle. Szybkie wejście, przejęcie i szybkie wyjście. Chirurgiczna operacja, precyzyjne działanie – powtarzałem szeptem, jakby chcąc uspokoić samego siebie.

Mimo że byłem doskonale wyszkolony do wykonywania tego typu operacji, tym razem było jakoś inaczej. Miałem niewyjaśnione poczucie, że coś wisi w powietrzu. Nawet moje zwyczajowe opanowanie i chłodna rutyna zdawały się rozbite. Instynkt podpowiadał mi, że strażnica powinna być obstawiona. Dlaczego więc nikt jej nie pilnował?

Nieważne – pomyślałem. – Teraz już za późno, by się wycofać.

Brama prowadząca na teren zakładu była zamknięta, a drzwi od drugiej strony budynku zaryglowane. Tędy nie mogłem przejść. Wynurzyłem się więc z mojej chwilowej kryjówki i pobiegłem schylony wzdłuż siatki. Za nią, po prawej stronie, znajdowała się towarowa stacja kolejowa z szerokim torowiskiem. Na lewo od niej rozciągał się szereg czterech postsowieckich hal produkcyjnych. Przy pierwszej z nich stała potężna, nieczynna od lat suwnica, pod nią zaś, ułożone w stos, rdzewiały od dawna nieużywane kontenery okrętowe. Te ogromne klocki tworzyły trójwymiarowy labirynt, przysypany, jak wszystko wokół, grubą warstwą lodowego puchu.

 Z zasobnika przy pasku wyciągnąłem kompaktowe nożyce do cięcia drutu. Jeszcze raz sprawdziłem, czy nikt nie idzie, i rozpocząłem wycinanie wyłomu.

Obiekt o kryptonimie C3-LP4 z zewnątrz sprawiał wrażenie zwykłego, porzuconego zakładu produkcyjnego – jednego z tych, których pełno było w krajach byłego bloku wschodniego. Nasza agencja od miesięcy obserwowała jednak w tym miejscu wzmożoną aktywność. Doskonale wiedzieliśmy, że to jedna z baz Grupy B – międzynarodowej organizacji o charakterze terrorystycznym. Poza zwyczajnymi bojówkarzami i rebeliantami, zrzeszała ona także wielu niepokornych, wysoce inteligentnych naukowców. To właśnie oni stanowili trzon kadry badawczej. Tkwiąc w szarej strefie, nieograniczani i niekontrolowani przez rządowe przepisy, tworzyli prototypy nowych, cudownych broni, inteligentnych maszyn i Bóg jeden wie, czego jeszcze.

– Lotos, podaj swoją pozycję – nadałem przez radio.

– Krążę nad gniazdem. U mnie cisza. Jaki status Jastrzębia? – usłyszałem niewyraźny głos w wetkniętej w ucho słuchawce.

– Pukam do drzwi mysiej dziury. Słabo cię słyszę – raportowałem, przeciskając się przez wyciętą w ogrodzeniu lukę.

Silna, śnieżna zamieć i obecność dużej ilości metalowych obiektów musiała zakłócać transmisję.

– Zrozumiałam. Kontynuuję. Bez odbioru.

Do misji, poza mną, wybrano agentkę o kryptonimie Lotos. Była to zgrabna, szczupła dziewczyna o czarnych włosach i brązowych oczach. Miała azjatycką urodę i niespokojny temperament. Lubiła działać, zamiast siedzieć bezczynnie. Dzisiaj razem ze mną miała wykonać pierwsze poważne zadanie w swojej karierze. Choć dla mnie była dopiero dzieciakiem, szef zapewniał, że jest gotowa. Mocno w to wątpiłem. Jeszcze w bazie, przed misją, wyczułem w niej nutkę podenerwowania. Nie wróżyło to dobrze. W naszej pracy musimy trzymać nerwy na żelaznej wodzy. Od tego zależy powodzenie misji. A nieraz także nasze życie.

Znajdowałem się już na terenie należącym do Grupy B. Ponownie wyciągnąłem lornetkę i zbadałem drogę przede mną. Nadal było czysto. Wziąłem więc głęboki oddech, wciągając przez kominiarkę mroźne powietrze, i ruszyłem.

Wejść, przechwycić, wyjść, wejść, przechwycić, wyjść – powtarzałem w myślach jak mantrę.

Przemykałem wzdłuż zabielonego, przerośniętego żywopłotu. Śnieżyca przybrała na sile tak, że widoczność spadła raptem do kilkudziesięciu metrów.

Wtem coś mnie tknęło. Zdałem sobie nagle sprawę, że popełniłem karygodny błąd. Prędko odwróciłem głowę i odruchowo padłem na ziemię. W szalejącej zamieci dostrzegłem wyłaniające się zza wagonu, niewyraźne sylwetki ludzi. Przeczesywali oni teren latarkami.

– Szlag… – szepnąłem.

Widzieli mnie? Zauważyli moje ślady? Wiedzą, że tu jestem? – zastanawiałem się nerwowo.

Szybko nadałem przez radio:

– Lotos, sępy krążą wokół gniazda. Powtarzam, sępy krążą wokół gniazda.

Dziewczyna nie odpowiadała.

Co jest, do cholery? – pomyślałem, spoglądając na PDA. Jego oszroniony ekran zawiesił się, a przyciski nie kontaktowały. Wściekły kilkukrotnie walnąłem pięścią w urządzenie.

– Lotos. Słyszysz mnie? Odbiór – spróbowałem nadać jeszcze raz.

– …raportuj – niewyraźny głos agentki przebił się przez fale szumu.

– Mamy towarzystwo, powtarzam, mamy towarzystwo.

– Jastrząb, weszłam… Musimy… misję. Bez odbioru – odpowiedział przerywany trzaskami głos w słuchawce.

Oddział zwiadowczy, składający się z pięciu uzbrojonych komandosów, szedł prosto na mnie. Pętla na mej szyi zaczynała się zacieśniać. Od placu z kontenerami wciąż dzieliło mnie kilkadziesiąt metrów pustej, smaganej śnieżną wichurą przestrzeni.

– Co robić? – szepnąłem, rozglądając się niespokojnie. Kątem oka spostrzegłem kanał odprowadzający wodę.

Tak – pomyślałem i bez dalszego zastanawiania ruszyłem ku niemu.

Na jego końcu miał się znajdować wyłom, przez który mogłem prześlizgnąć się do środka. To była najlepsza droga, by dostać się dalej.

Czołgałem się w gęstym śniegu w stronę betonowego rowu. Ilekroć padało na mnie blade światło latarek, momentalnie nieruchomiałem. Chwilę później byłem już przy kanale. Do przejścia pozostało mi niecałe pięćdziesiąt metrów. Patrol deptał mi po piętach.

Co teraz? – analizowałem naprędce. – Ruszyć z miejsca, ryzykując zdradzenie swojej pozycji i fiasko całej operacji, czy pozostać w swoim położeniu, pokładając całą nadzieję w kamuflażu i również ryzykując porażką? Nie miałem czasu na dylematy. Ruszyłem.

Z sercem w gardle podniosłem się i pobiegłem w kierunku wyłomu przy ujściu kanału. Co chwilę spoglądałem za siebie. Najemnicy rozproszyli się. Jeden z nich szedł teraz wzdłuż rowu, a pozostali czterej w kilkumetrowych odstępach od siebie.

Z duszą na ramieniu, pędziłem dalej. Naraz dostrzegłem zasypaną śniegiem wyrwę. Miałem mało czasu. Do wejścia zostało już tylko kilkanaście metrów, a ja prawie czułem na sobie oddech zwiadowców. Ostatni raz jeszcze odwróciłem głowę. Spojrzałem za siebie i w tym momencie przeszedł mnie dreszcz. Poczułem nagle, jak miliony lodowych igieł wbijają się w całe me ciało. Namierzyli mnie…

Najemnicy poderwali się i puścili za mną biegiem – najbliżej był ten, który szedł wzdłuż kanału. Dzieliło nas niecałe trzydzieści metrów – dokładnie dwa razy tyle, ile pozostało mi do wyłomu.

Nie miałem ani chwili do stracenia. W szaleńczym pędzie gnałem przed siebie – byle szybciej, byle dalej, byle już znaleźć się wewnątrz. Serie z automatu świszczały mi nad głową. Nogami prułem w grubej zaspie. Odurzony adrenaliną widziałem teraz wszystko jakby w zwolnionym tempie. Każdy krok rozbijający sypki śnieg, hulającą zamieć lodowych drobin i tańczące z moim cieniem światła latarek.

Biegnąc, instynktownie sięgnąłem do zasobnika. Wyciągnąłem niewielki ładunek. Uruchomiłem zapłon – miałem piętnaście sekund do wybuchu. Teraz liczyłem każdy, przybliżający mnie do wejścia krok. Dziewiąty, dziesiąty, jedenasty… Za dwunastym wślizgnąłem się już w półmetrowy otwór, przyklejając na rozłupanej ścianie minę. Przeraźliwie dysząc, przeczołgałem się na drugą stronę. Błyskawicznie wstałem i pobiegłem sprintem w kierunku składu kontenerów. Byłem już prawie u celu, gdy usłyszałem za sobą ogłuszający huk. Nagły podmuch powalił mnie na ziemię. Padłem twarzą prosto w biały puch. Przez moment nie widziałem nic. Leżałem oszołomiony, w uszach mając jedynie świdrujący pisk.

Po chwili, lekko otępiały, podniosłem się. Doczłapałem jeszcze kawałek dalej i skryłem się za pierwszym z kontenerów. Dopiero teraz odważyłem się spojrzeć za siebie. Zlikwidowałem swój pościg. Wiedziałem jednak, że alarm został już podniesiony. Teraz będą mnie szukać wszyscy. Wiedziałem też, że zdradziłem się zupełnie niepotrzebnie, przez własne zaniedbanie. Jak nowicjusz.

– Lotos, straciliśmy kamuflaż – nadałem zasapanym głosem.

– Niech cię szlag, Hawky! Już po nas! – krzyknęła przy akompaniamencie białego szumu.

– Lotos, kontynuujemy misję. Wariant awaryjny.

– Cholera! Już nas mają. Nie wymkniemy się – trzeszczał damski głos.

– Wariant awaryjny, bez odbioru.

– Idź do diabła, Hawk!

Już u niego byłem – pomyślałem, odbezpieczając pistolet.

Lawirując między kontenerami, starałem się unikać strażników. Bardzo szybko pojawiło się ich tu co najmniej kilkunastu. Ostrożnie wspiąłem się na szczyt tej stalowej układanki i stamtąd przekradłem się bliżej magazynu. Przeskoczyłem na kontener pod suwnicą i chwyciłem się stalowej belki powyżej. Wisząc na rękach, przesuwałem się po przemarzniętej, metalowej konstrukcji. Zaraz też dotarłem do kabiny. Zręcznie ją ominąłem i przeszedłem na bok po oblodzonym rusztowaniu. Stamtąd do dachu magazynu dzielił mnie już tylko jeden skok.

– No dobra, uda ci się – rzekłem do siebie dla kurażu.

Wziąłem niewielki rozpęd i dałem susa nad dwumetrowej szerokości przepaścią. Lądując tuż przy krawędzi, poślizgnąłem się. Przed upadkiem uratowało mnie chyba jedynie szczęście.

Okej, teraz do środka – pomyślałem.

W oddali widniały przykryte białymi czapami kominy wentylacyjne. Szybko podbiegłem do nich. Kieszonkowym palnikiem wypaliłem otwór w cienkich ściankach. Ostrożnie zdjąłem wycięty, blaszany krąg i wślizgnąłem się do środka.

Ku mojemu zdziwieniu w magazynie panowała cisza. Wydawało mi się, że nie ma tu żywej duszy. Piętrowe regały świeciły pustkami i tylko na podłodze leżało kilka starych, zakurzonych pudeł.

Zszedłem do parteru i ostrożnie ruszyłem dalej. Cały czas trzymałem się zacienionych miejsc, jak wampir czy ninja. Jeszcze tylko jedno pomieszczenie dzieliło mnie od składu drugiego poziomu. Podejrzewałem, że to właśnie tam przechowywany był prototyp.

– Lotos, Jastrząb wpadł do gniazda – nadałem po cichu.

Moje PDA nieco odtajało i sygnał został od razu wysłany. Mimo to odbiornik nie otrzymał żadnej odpowiedzi.

– Lotos, powtarzam. Jastrząb wpadł do gniazda.

Wciąż nie było odzewu.

– Lotos, raportuj swoją pozycję.

I tym razem nic nie odpowiedziała. Miałem złe przeczucia.

Wyszedłem na ostatnią alejkę magazynu. W dłoni trzymałem gotowy do strzału pistolet. Posuwałem się do przodu ostrożnie. Cały czas rozglądałem się dookoła. Ta cisza była przerażająca, chyba nawet gorsza, niż śnieżyca na zewnątrz.

Krok za krokiem byłem coraz bliżej zejścia. Gdy już zostało mi do niego raptem kilkanaście metrów, nagle zza rogu wyłonił się dwumetrowy, łysy mężczyzna. W jednej ręce trzymał moją partnerkę, a w drugiej wymyślny, elektroniczny rewolwer. Mierzył  nim dziewczynie w głowę.

Momentalnie zatrzymałem się i odruchowo wycelowałem ze swej broni.

– Proszę, proszę, znalazła się i druga zguba – zawołał mięśniak.

– Lotos… – szepnąłem skonsternowany.

– Ach, tak. Doświadczony agent i jego młoda uczennica. Szkoda, że oboje nie przeżyjecie tej lekcji. – Oprych wyszczerzył się w paskudnym uśmiechu. W jego oczach płonęła jakaś dziwna żądza. Doskonale wiedziałem, że życie ludzkie nie ma dla niego najmniejszej wartości.

– Puść ją! – rozkazałem naiwnie.

– Ha-ha-ha! Bo co mi zrobisz? – krzyknął.

Miałem go na muszce. Mogłem pociągnąć za spust. Wielokrotnie przecież ćwiczyłem to na strzelnicy. Dlaczego więc ręka tak mi się teraz trzęsła?

– Czego tu szukacie?! – warknął zbir. – Po co przyszliście?! Kto was nasłał?!

Lotos milczała. Ja zaś stałem nieruchomo, analizując naprędce inne opcje wyjścia z tej patowej sytuacji. Nie było ich za wiele.

– A może przyszliście po to? – Pomachał trzymaną w dłoni, osobliwą bronią. – Ha-ha, macie tupet! Do szturmu na naszą bazę wysyłać jednego pajaca i małą dziewczynkę, a to dobre! – zarechotał. – A teraz rzuć broń! – rozkazał mi.

Ja jednak nadal stałem z pistoletem wycelowanym w niego – w nich oboje.

– No co jest?! Rzucaj to! Już! – ryknął.

– Nie rób tego… – szepnęła skrępowana dziewczyna.

Nie miałem jednak innego wyjścia. Opuściłem powoli ręce. Przykucnąłem i położyłem broń na ziemi.

– A teraz kopnij go do mnie! – krzyknął rosły bandzior.

Lotos tylko kręciła lekko głową. Oczy miała wielkie ze strachu. Ja zaś niechętnie podsunąłem butem pistolet w kierunku mężczyzny. Ten zaraz odbił go gdzieś w bok.

– Jesteś jednak głupszy, niż sądziłem – zadrwił ze mnie mięśniak i zwrócił się do dziewczyny. – Szkoda, że taka piękna kobieta będzie musiała zginąć. I w imię czego? Swojej sprawy? Ojczyzny? A może z rozkazu swoich szefów?

Oprych rzucił mi spojrzenie żądnego krwi szaleńca i dodał:

– A ty będziesz następny.

W tej chwili brutal wypuścił dziewczynę z rąk i posłał ją kopniakiem na podłogę.

– Chciałeś mieć dezintegrator? No to zobaczysz przed śmiercią, jak działa! – Skierował elektroniczny rewolwer na moją partnerkę. – Żegnaj ślicznotko – zawołał głosem maniakalnego kata.

Oczy Lotos spojrzały na mnie błagająco. Jej twarz miała taki wyraz, jakby chciała mnie jednocześnie przeprosić i obwinić.

Broń wystrzeliła. Plazmowy pocisk uderzył w plecy kobiety i zniknął. Przez krótką chwilę nie działo się nic. Zaraz jednak ciało dziewczyny zaczęło promieniować i rozpadać się. Naraz cała rozbłysła oślepiającym światłem.

Lotos zginęła. Lotos już nie żyła. Musiałem to przyjąć do wiadomości. Musiałem też za wszelką cenę zachować przytomność umysłu. Pod osłoną jaskrawego blasku rzuciłem się na osiłka. Chwyciłem go za szyję. Ten tylko się zaśmiał.

– Nie wiesz, na co się porywasz – rzekł rozbawiony.

Nie tracąc czasu, dobyłem z pochwy na udzie nóż. Zamachnąłem się i jednym silnym ruchem wbiłem mu w skroń. Góra mięśni momentalnie się osunęła. Upadając, wypuścił z ręki rewolwer. Dysząc ze zdenerwowania, podniosłem go i obejrzałem. Pro forma jeszcze porównałem przedmiot ze specyfikacją w PDA – pasował idealnie do opisu głównego celu mojego zadania.

Misja wykonana. Ale czy było warto? – pomyślałem spoglądając na spopielone miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą leżała moja partnerka. Przełknąłem ślinę i starałem się stłumić w sobie emocje. Musiałem odłożyć je na później.

Miałem to, po co przyszedłem. A cele poboczne? Chrzanić cele poboczne!

 

Gdy byłem już poza obiektem C3-LP4, dopadła mnie refleksja. Kolejna misja i kolejny człowiek stracony. Ile jeszcze musi zginąć, by coś się zmieniło? Cóż jest przecież ważniejszego od naszego życia? Na te pytania nikt jednak nie chciał mi odpowiedzieć.

Śnieżyca ustąpiła. Nad polem zrobiło się spokojniej. Tylko mróz wciąż dawał srogo w kość. Śmigłowiec poderwał się z ziemi i wzniósł, zostawiając na śniegu rozwiany, okrągły ślad. Miał zabrać dwoje – wziął tylko mnie.

 – Mówią, że mamy odpowiedzialną pracę, że cel uświęca środki. Ale do cholery z tym! – rzuciłem do pilota, ciskając w kąt ściągnięty z nadgarstka PDA.

Musiałem dać upust stłumionym wcześniej emocjom. Byłem wściekły, że rutynowe zadanie musiało się skończyć tak tragicznie. Nic jednak nie mogłem z tym zrobić. W końcu byliśmy tylko pionkami w czyjejś grze.

Odlatujący helikopter zniknął za horyzontem.

Koniec

Komentarze

– Unikać wykrycia i strat własnych. – wydaje mi się, że lepsza by tu była forma uniknąć

 

Rutynowa misja, pomyślałem, przeglądając ponownie cele na osobistym PDA.

Nie ważne – pomyślałem. – Teraz już za późno, by się wycofać.

Raz “pomyślałem” oddzielasz przecinkiem, raz myślnikami – lepiej to ujednolicić.

Nieważne 

 

Brama na teren zakładu była zamknięta, a drzwi od drugiej strony budynku zaryglowane. – moim zdaniem albo: brama prowadząca na teren zakładu albo: brama zakładu  

 

Wynurzyłem się więc z mojej chwilowej kryjówki i pobiegłem schylony wzdłuż siatki z drutem kolczastym u góry. – jak dla mnie nie brzmi za dobrze

 

Jeszcze raz sprawdziłem, czy nikt nie idzie, i rozpocząłem wyżynanie wyłomu. – nożycami raczej się wycina, nie wyżyna 

 

Przemykałem w przykucnięciu wzdłuż zabielonego, przerośniętego żywopłotu. – jakoś trudno mi to sobie wyobrazić, by można tak biec sprawnie 

 

Niech cie szlag(+,) Hawky!

 

Piętrowe regały świeciły pustkami i tylko na ziemi leżało kilka starych, okurzonych pudeł. – skoro to wnętrze budynku, to podłoga, nie ziemia

 

Zszedłem do parteru i ostrożnie ruszyłem dalej. – to znaczy? nie łapię tego wyrażenia 

 

Oczy Lotosa spojrzały na mnie błagająco. – ponieważ to dziewczyna, to powinno być Lotos

 

Czy nigdy nie damy temu końca? – tego zdania nie rozumiem

 

Nie całkiem rozumiem taką akcję. Nie łapię idei. Wiele elementów wydaje mi się nie do końca wiarygodnych. Dlatego też nie mogę powiedzieć, żeby lektura mnie usatysfakcjonowała. 

 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Przeczytałam, ale bez entuzjazmu. Prawdę powiedziawszy, nie pojęłam, kto kogo i dlaczego. Mam wrażenie, że to jedna z tych opowieści, której bohater, mimo poniesionych strat, i tak jest skazany na sukces.

Czy tu była fantastyka?

 

Po­pra­wi­łem sma­ga­ną wia­trem sza­ro-bia­łą pa­łat­kę… – Po­pra­wi­łem sma­ga­ną wia­trem sza­robia­łą pa­łat­kę

 

Nie ważne – po­my­śla­łem.Nieważne – po­my­śla­łem.

 

roz­cią­gał się sze­reg czte­rech post-so­wiec­kich hal pro­duk­cyj­nych. –…roz­cią­gał się sze­reg czte­rech postso­wiec­kich hal pro­duk­cyj­nych.

 

Znaj­do­wa­łem już na te­re­nie na­le­żą­cym do Grupy B. – Pewnie miało być: Znaj­do­wa­łem się już na te­re­nie na­le­żą­cym do Grupy B.

 

Śnie­ży­ca przy­bra­ła na sile tak, że wi­docz­ność spa­dła rap­tem do kil­ku­dzie­się­ciu me­trów.Kilkadziesiąt, to dość nieprecyzyjne określenie. Sugeruje, że bohater mógł widzieć na odległość niemal stu metrów.

 

– Niech cie szlag Hawky! – Literówka.

 

na ziemi le­ża­ło kilka sta­rych, oku­rzo­nych pudeł. – …na ziemi le­ża­ło kilka sta­rych, zaku­rzo­nych pudeł.

 

Oprych rzu­cił mi spoj­rze­nie rząd­ne­go krwi sza­leń­ca… – Oprych rzu­cił mi spoj­rze­nie żąd­ne­go krwi sza­leń­ca

Sprawdź znaczenie słów rządnyżądny.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie też nie porwało. Przez pół tekstu zastanawiałam się, na czym polegał błąd popełniony przez bohatera.

rozpocząłem wyżynanie wyłomu.

Jeśli nie robił tego kosą, to napisałabym przez rz.

Będąc już poza obiektem C3-LP4, dopadła mnie refleksja.

W zdaniach tego typu nie wolno zmieniać podmiotu.

Babska logika rządzi!

Po lekturze wiem jedno – nie lubię tego skurczybyka, Jastrzębia ;(

Jeśli napiszesz coś jeszcze z tym gościem w roli głównej – NIE CZYTAM! Chłopina nie zrealizował planu, obudził wszystkich w obiekcie tą miną, a co najgorsze – pozwolił zginąć miłej Lotos! ;( ;(

Sama opowieść – jak ze średniej klasy FPS-a. Historia prosta, niespecjalnie angażująca… Taka jedna z wielu misji.

Niemniej, czytało się całkiem przyjemnie i to pomimo braku fantastyki ;)

 

Tyle ode mnie, na koniec kilka uwag:

Pokrywały one wszystkie dachy, budki, latarnie, szlabany, opuszczone auta, przyczepy i stos pordzewiałych kontenerów morskich.

A co z drogą (!), koronami drzew i krzewami? A tak serio – nie musisz wymieniać WSZYSTKIEGO ;)

– Krążę nad gniazdem. U mnie cisza. Jaki status Jastrzębia? – usłyszałem zaszumiony głos w wetkniętej w ucho słuchawce.

Nie ma takiego słowa, a poza tym – źle brzmi ;(

Przemykałem w przykucnięciu wzdłuż zabielonego, przerośniętego żywopłotu.

To również źle brzmi…

Padłem twarzą w prosto w biały puch.

Nadliczbowe “w” ;)

– No dobra, czas na krok wiary – rzekłem do siebie dla kurażu.

To był skok, nie krok… Wiem, że linijkę wcześniej użyłeś tego słowa, jednak to jest niewłaściwe w tejże sytuacji.

Pro forma jeszcze porównałem przedmiot ze specyfikacją w PDA – pasował idealnie do opisu głównego celu mojego zadania.

Trochę zgrzyta łaciński zwrot. A jeśli nawet, polecałbym zapisanie go kursywą.

Czy nigdy nie damy temu końca?

Tego zaś nie rozumiem :)

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Dzięki wam za komentarze. Błędy poprawiłem, za wyjątkiem “pro forma” – korpus języka polskiego PWN dopuszcza takie użycie – oraz “widoczność spadła do kilkudziesięciu metrów – może i nieprecyzyjne, ale osobiście nie widzę tu błędu; na siłę można tłumaczyć, że śnieżyca nie jest tak regularna jak np. mgła i raz widać na 40, a za chwilę 90 metrów ;p

W ogóle to fajnie, że nie poszedł totalny lincz. Faktycznie, opowiadanie nie ma za wiele wspólnego z fantastyką, a jedyny motyw, który można do tej kategorii zaliczyć, to ta broń, która ma być przechwycona.

@CountPrimagen spokojnie, nie planuję ciągnąć tego świata. Powstał on w przypływie chwili i ulotnił się równie szybko, jak zdematerializowane ciało Lotos :D Historia jak z FPS-a? Tworząc tę wizję (4 lata temu) inspirowałem się Splinter Cellem, więc klimaty podobne.

“dachy, budki, latarnie, szlabany, opuszczone auta, przyczepy i stos pordzewiałych kontenerów morskich.“ – celowo tak napisałem, żeby dobitniej namalować przemysłowy obraz.

GJWitkowki, zaznaczam, że wszystkie moje uwagi, to tylko sugestie. To Twoje opowiadanie i wyłącznie Ty decydujesz, jakimi słowami będzie napisane. Niemniej cieszę się, że uznałeś łapankę za przydatną. :-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

O, widzisz. Niemniej wprawka dobra, a niewiele tu FPS-fantasy. Możesz o tym pomyśleć ;)

 

“Pro forma” nie uznałem za błąd, użyłeś tego zwrotu prawidłowo, tylko, moim zdaniem, trochę nie na miejscu. Zaś detaliczność wymieniania ośnieżonych elementów otoczenia nieco mnie rozbawiła… ;D

 

Pozdrawiam.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Chyba nie zrozumiałam roli dziewczyny: pojawia się tylko po to, żeby umrzeć, nie wiem, co w ogóle tam robiła.

Nie podoba mi się główny bohater – wiadomo, że musi mu się udać, to nie jest ciekawe.

No i nieudolni strażnicy – zbyt naiwnie, zbyt prosto.

Ale czytało mi się całkiem nieźle ;)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka