- Opowiadanie: zapomnialemhasla - Przełęcz

Przełęcz

Nie bijcie...

Opowiadanie powstało jakieś piętnaście lat temu (może nawet trochę więcej) i niewykluczone, że jest pierwszym, jakie napisałem. Nie zawiera niczego oryginalnego, odkrywczego itd. Jest tekstem z gatunku, który nazywam “chamskie fantasy”, taką eksploatacją tematów wyeksploatowanych jak Swietłana na wylotówce. Sztampa do wysokiej potęgi. Plagiat – nie, gdyżalbowiem pisałem pod wpływem nie jednego, ale przynajmniej pięciu autorów ;)

Wrzucam, bo mam do tego tekstu sentyment i nie mogę dłużej żyć ze świadomością, że leży w szufladzie i czuje się opuszczony ;)

Zostaliście ostrzeżeni.

Czytacie na własną odpowiedzialność.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Przełęcz

Podążająca leśnym duktem grupa składała się ze szczupłego, ponurego maga, dwóch niebogato wyglądających szlachciców, krasnoluda oraz kilku osiłków uzbrojonych w solidnie wyglądające topory.

Starszy szlachcic gawędził z wojownikami. Jego okrągłą twarz pokrywał zdrowy rumieniec, najpewniej skutek nadużywania miodu, którym zwilżał gardło, kiedy akurat nie mówił. Drugi ze szlachciców, znacznie młodszy, mógł mieć najwyżej kilkanaście lat. Nie odzywał się, podobnie jak mag, ale w przeciwieństwie do niego wyglądał na żywo zainteresowanego otoczeniem. Krasnolud, niezgrabnie dosiadając konia, koncentrował się głównie na utrzymaniu w siodle, z rzadka tylko wtrącając kilka słów.

– No to jak to jest, panie cześniku – zwrócił się jeden z toporników do szlachcica – gadają, że na jednorożca to najlepsza dziewica jest. Obłaskawi, gadają, na cienkiej uprzęży poprowadzi bydlaka…

– Bajędy, panie Vrag. – Cześnik pociągnął długi łyk. – Taki jednorożec to narowiste bydlę, gdzie on tam dziewicę pozna… Ludziska głupoty plotą, coby, prawda, humor sobie poprawić.

– Tak mi się tylko przypomniało, panie cześniku, ze strachu trochę. Bo jakby to prawda była, to by nam jednorożca sprzed nosa mogli sprzątnąć jacyś, co to mieczem ni toporem nie machają, tylko akurat chciwi są i cwani.

– Eee, a skąd by oni dziewicę wytrzasnęli? – powątpiewał krasnolud. Topornicy zarechotali głupawo, a ich szef odetchnął z wyraźną ulgą. Mag wbrew pozorom słuchał rozmowy, bo skrzywił się z pogardą, szybko jednak powrócił do pozy wyniosłej obojętności.

– A usiekliście kiedy jednorożca, panie cześniku? – zapytał któryś z osiłków, kiedy ucichł śmiech.

– Ja tam człek spokojny, w domu najbardziej siedzieć lubię. Jednorożca żem nawet nie widział, ale gościłem kiedyś takiego, co się łapaniem przeróżnego ścierwa trudnił… Głównie to on, po prawdzie, nieterminowych dłużników łapał, ale gadać umiał – rozmarzył się szlachcic, zdradzając upodobanie do długich, gawędziarsko-trunkowych wieczorów. Dla lepszego wspominania znów zwilżył sobie gardło zawartością bukłaka.

– Myśmy jakoś pod jesień jednego capnęli. Taki niezbyt duży był – topornik wykonał ruch na wysokości końskiej szyi – i jeszcze brzydki, szary w ciapki.

– Ale agresywny jak cholera – dorzucił Vrag – mało Szramy nie zaciukał – wskazał na innego topornika, choć właściwie mógł wskazać na któregokolwiek, bo łyse czaszki i podobne stroje oraz uzbrojenie sprawiały, że dla postronnych byli praktycznie nie do odróżnienia.

– Z jednorożcami to już tak jest – zgodził się szlachcic – człowieka zobaczą, to zamiast uczciwie dać się ustrzelić… – Cześnik przerwał, bo zbliżali się właśnie do polanki, na której zbiegało się kilka dróg. Na przeciwległym skraju lasu stał człowiek, ubrany w jednolicie szary płaszcz. Vrag zaklął cicho. Na widok obcego mag ożywił się i popędził konia w jego kierunku.

– Coś za dużo tego czarownictwa – skrzywił się rębajło. Obcy człowiek rzeczywiście wyglądał na czarnoksiężnika. Przywitał się z bladym ponurakiem; obaj wyglądali na zadowolonych. Wydawało się to o tyle dziwne, że zazwyczaj magowie lubili samotność, natomiast bardzo nie lubili konkurencji, przy czym słowo „konkurencja” miało dla nich bardzo szerokie znaczenie.

Mag zamienił kilka słów z domniemanym czarnoksiężnikiem, po czym zbliżył się do dotychczasowych towarzyszy.

– Czcigodny Gwyrt z Agany wspomoże nas w walce z jednorożcem – oznajmił.

– W podziale nagrody, rozumiem, też? – zapytał Vrag złośliwie.

– Owszem – potwierdził zimno mag – zgodnie z ukazem najjaśniejszego pana…

– Znam ukazy najjaśniejszego cesarza Iriona, pana na zadupiu – przerwał dowódca toporników – a nagroda i tak będzie wedle zasług, czarowniku.

Mag skrzywił się i odszedł, wzruszając ramionami.

Już mieli ruszać w dalszą drogę, kiedy na polankę wjechał następny podróżnik, zakuty w lekką zbroję, z czerwieniącym się na biało-niebieskiej tarczy gryfem, symbolem Księstwa Kern. Rozejrzał się wśród napotkanych i jego usta rozciągnęły się w szczerym uśmiechu.

– Beigel, stary pijaku – zawołał do cześnika – jednak ruszyłeś się z tej twojej ruiny.

– Kogo widzą moje zmęczone oczy! – roześmiał się cześnik – Crabro z Kern. A mówili, żeś poległ na polu chwały, próbując przepić Jego Miłość Księcia!

– Bzdura, jak widzisz. Ciężko było, ale obeszło się bez ofiar. A cóż to za kompania ci towarzyszy?

– To chyba my powinniśmy zapytać, z kim mamy przyjemność – wtrącił wyniosłym tonem mag. Widać było, że nie jest zadowolony z towarzystwa. Vrag przyglądał się jego zdenerwowaniu z satysfakcją. Mag zwrócił się do Beigela.

– Panie cześniku, to pański znajomy?

– Znajomy? Toż to mój brat niemalże – obruszył się cześnik – rycerz Crabro z Kern. Jak mniemam, będzie nam towarzyszył.

Mag nie był na tyle bezczelny, by protestować. Vrag obserwował go mściwie, choć i jemu niezbyt uśmiechało się towarzystwo niewątpliwie biegłego w mieczu i zapewne skuszonego cesarską nagrodą rycerza. Tymczasem Crabro zdawał się być zaskoczony okazywanym mu zainteresowaniem.

– To jest Gwyrt z Agany i Kwarezs z Gondawy, obaj, jak mniemam, magowie, czarnoksiężnicy… – przeszedł tymczasem do prezentacji cześnik.

– …magowie, nie czarnoksiężnicy – wtrącił jeden z magów, ale Beigel kontynuował prezentację, nie zwróciwszy na niego uwagi. Gdy skończył, rycerz ukłonił się z największą fantazją, jaką mógł zaprezentować w siodle i poruszył dość istotną kwestię.

– A dokąd, jeśli można spytać, podążacie?

Na twarzach podróżujących odbiło się szczere zdumienie.

– Nie słyszeliście o jednorożcu na Przełęczy Laan? – młody szlachcic zrobił wielkie oczy.

Crabro poruszył się niespokojnie.

– Na przełęczy Laan? Jednorożec? Nie, nie słyszałem – spoważniał.

– A widzisz, mój Crabro. I dlatego ufam, że usłyszawszy, przyłączysz się do nas by jednorożca usiec, nieśmiertelną sławę zdobyć i w podziale obiecanej przez Iriona z Laan nagrody wziąć udział – podniosłym tonem ogłosił Beigel.

Crabro wzruszył ramionami.

– Właściwie szwendam się to tu, to tam po gościńcach… To i lepiej w dobrym towarzystwie…– stwierdził – A czemuż to Irion nagrodę wyznaczył, zamiast ruszyć na czele wojska, jednorożca usiec, nieśmiertelną sławę zdobyć i nagrodę zaoszczędzić?

Vrag parsknął.

– Bo widzicie mości rycerzu, Irion włada elfim państwem, a jednorożec zwierzę dla elfów święte, toteż zarżnąć go własnoręcznie nie może.

– Państwo niby elfie, ale kto tam elfa widział? – zdziwił się Crabro – Zresztą, od kiedy to Irion przestrzega starych tradycji?

– Pewnie od wtedy – wtrącił Gwyrt – od kiedy wysłał całą armię na równiny Auch-Aen. Poza tym swoją straż przyboczną owszem, poszczuł na jednorożca. Jeden knecht wrócił zupełnie bez rozumu, drugiego znaleźli rozwłóczonego po lesie pod przełęczą. Reszta zniknęła, mówią, że bestia zeżarła.

Crabro zagwizdał.

– Zatem Irion, tytularny władca połowy świata, został uwięziony w Kotlinie Laan bez większego pola manewru… To i nagroda pewnie słuszna? – wyraził optymistyczne przypuszczenie.

– Tym słuszniejsza – oblizał się Beigel – że cesarz nie ma pewności co do marszałka de Lochnagar. Bo i po niego posyłał, żeby od strony równin Auch jednorożca zaatakował i przejście przez przełęcz otworzył. A marszałek nie raczył nawet odpowiedzieć najjaśniejszemu panu.

Crabro pokiwał głową ze zrozumieniem.

– No i cesarz, chcąc nie chcąc, uciekł się do tradycji – uzupełnił mag – stwierdził, że nie wolno mu zabić świętego jednorożca i zamknął sprawę, przynamniej oficjalnie. Bo nieoficjalnie pchnął przez góry posłańców ogłaszających wszem i wobec, czego może spodziewać się szczęśliwiec, który zabije potwora… Dziwię się, że nie słyszeliście – spojrzał badawczo na rycerza. Crabro machnął ręką.

– Człowiek wędruje po lasach, to i nie wszystko do niego dochodzi – usprawiedliwił się.

– Zresztą nieważne – ciągnął Gwyrt – jednorożca zabiją magowie z Agany.

– A ja myślałem, że magów owych cesarski namiestnik w ciemnicy trzyma…

Gwyrt roześmiał się z wyższością.

– Namiestnik zrozumiał swoją omyłkę i obdarzył mnie zaszczytem pełnienia funkcji pierwszego maga cesarstwa – powiedział chełpliwie.

– Ciekawe stosunki w południowym cesarstwie panują, skoro nadworni magowie uganiają się za potworami po obcych krajach – zarechotał Beigel.

Cesarstwo Auch nie opierało, oględnie rzecz ujmując, swojej siły na magach, a sprawa magów-szachistów z Agany była świetnym tego przykładem. Kilkunastu żaków utworzyło tam stowarzyszenie, pierwotnie mające na celu zapewnienie swoim członkom rozrywki w postaci popijania różnych trunków. Później stowarzyszenie wystawiło kilku swoich przedstawicieli w cesarskim turnieju szachowym, imprezie towarzyszącej turniejowi rycerskiemu organizowanemu w Agany dla uczczenia corocznej wizyty namiestnika. Zapewne wtedy studenci zyskali kontakt z jakimś magiem, ponieważ charakter stowarzyszenia dość gwałtownie się zmienił – na jego czele stanęło pięciu wystawionych w Turnieju zawodników, a członkowie zajęli się lekturą pisanych w Humbrii i Oosth, nie do końca legalnych ksiąg. Pięciu przodowników opracowało rytuały pozwalające współdziałaniem zwielokrotnić ich moc. Siła “szachistów” opierała się głównie na współpracy – byli chyba jedynymi magami którzy potrafili działać w grupie liczniejszej niż jednoosobowa.

Kiedy namiestnik odwiedził Agany w następnym roku, magowie bez problemu zgarnęli przyzwoity ładunek złota za kilka pierwszych nagród. To był błąd. Jego Ekscelencja zlecił ciche śledztwo, w wyniku którego członkowie stowarzyszenia, jako tworzący organizację potencjalnie groźną dla porządku państwa, znaleźli się w różnych miastach cesarstwa i okolicznych, zaprzyjaźnionych państw. Ponieważ pojedynczo ich siła była niewielka, delikatny dozór cesarskich szpiegów gwarantował trwałe rozbicie grupy. Po dwudziestu kilku latach jeden z magów – Gwyrt, osadzony w samej stolicy, zdołał najwyraźniej przekonać namiestnika o swojej przydatności i dobrej woli na tyle, że ten mianował go pierwszym magiem cesarstwa. Mimo to namiestnik nie zezwalał na spotykanie się poszczególnych szachistów, jeśli więc na polanie przy północno-zachodniej granicy Draxu zeszło się dwóch magów należących do grupy z Agany, to owszem, z jednej strony wskazywało to na niską pozycję maga cesarstwa, ale z drugiej mogło świadczyć o coraz mniejszych wpływach cesarza i jego wywiadu.

Gwyrt mimo uszu puścił złośliwość Beigela i razem z Kwarezsem oddalili się, nie zwracając uwagi na resztę. Cześnik zaczął się zastanawiać, czy ignorowanie przez magów niewygodnych opinii świadczy o megalomanii czy raczej tchórzostwie. Jakieś pół bukłaka później, kiedy słońce stało już dość wysoko i lada chwila spodziewano się przekroczenia granicy, doszedł do wniosku, że chodzi raczej o prostactwo.

***

Granicę Draxu i Auch-Aen wyznaczał wbity w ziemię kamienny słup, powoli porastający mchem. Po paru godzinach jazdy przez Auch-Aen las zaczął się przerzedzać, by w końcu ustąpić rozległemu stepowi. Równiny Auch ciągnęły się aż do podnóży Gór – od wschodu opierały się o fragment Gór Mgieł, klinem wbijający się między Auch-Aen a Północną Marchię, od północy o Góry Smocze. Na zachodzie w step wcinało się wąskie pasmo Smoczego Kolca, stanowiące granicę Północnego Cesarstwa i Księstwa Oosth. Za Kolcem, na terytorium Oosth step ciągnął się dalej, przemianowany na Smocze Pustkowia. W Oosth prawie wszystko miało w nazwie smoki, które panująca tam dynastia książęca, wywodząca się jeszcze sprzed rozpadu Imperium, czciła niczym bóstwa.

Droga, wyraźna i nieźle utrzymana w lesie, na stepie przyjęła postać pasma bardziej wygniecionej trawy. Cała jej użyteczność sprowadzała się do wskazywania właściwego kierunku podróży.

Po paru dniach na horyzoncie zamajaczyły góry klina rozdzielającego Auch-Aen od Północnej Marchii. Crabro, nieźle znający okolicę, naciskał na dotarcie do nich przed rozbiciem wieczornego obozu. Góry w okolicy Kotliny i Przełęczy Laan należały do stosunkowo bezpiecznych, a nie tylko rycerz zaobserwował gromady ludzi, pojawiające się gdzieniegdzie na horyzoncie, wyglądające – o ile z dużej odległości można było coś dostrzec – na wojsko. Zwracanie na siebie uwagi, choćby poprzez obozowanie na otwartej przestrzeni, nie należało do najroztropniejszych pomysłów, szczególnie wobec pogłosek o marszałku de Lochnagar. Popędzając konie i wysłuchując przekleństw podskakującego zabawnie w siodle krasnoluda szybko zbliżali się do czerniejącego u podnóża gór lasu. Między drzewa wjechali równo ze zmierzchem, obóz planując rozbić na obiecanej przez rycerza polance. Kiedy do niej dotarli, panowały już zupełne ciemności, zaś pod przeciwległą ścianą lasu płonął ogień. Vrag zamierzał wysłać swoich chłopców na przeszpiegi, jednak Crabro tylko machnął ręką.

– Naprzód, nas więcej, a z tyłu wojsko.

Rycerz wyjechał na polankę i pokłusował w kierunku ognia. Magowie, zwykle trzymający się na czele, tym razem postanowili zabezpieczać tyły.

Na pierwszy rzut oka wydawało się, że przy ognisku nikt nie obozuje. Dopiero podjechawszy bliżej Crabro zauważył wymoszczone derkami legowiska i przewrócony kociołek. Sądząc po ilości zajmowanego przez obozujących miejsca, nie musiał obawiać się ich liczebności. Wszedł w obręb rzucanego przez płomienie światła.

– Wyjdźcie, nie zrobimy wam krzywdy – powiedział głośno, patrząc na zaznaczający się ciemniejszą plamą po przeciwległej stronie ogniska las. Ku jego zaskoczeniu dość wysoka, choć przygarbiona postać nie wyszła z naprzeciwka, lecz z lewej strony.

– Zdamy się na rycerskie zapewnienie – zabrzmiał spokojny, głęboki głos. Starzec, który wypowiedział te słowa, skinął ręką w kierunku ciemności. Po chwili pojawiła się druga postać, szczelnie opatulona chustami.

Pozostali powoli wjechali w obręb światła. Beigel przyjrzał się obozującym, rozpoznał w nich chłopów, ale był zbyt wycieńczony, by egzekwować szlacheckie przywileje.

– Witamy, witamy i przepraszamy za najście – zagaił uprzejmie, ale wyraźnie zmęczonym głosem – jestem…

– Wybaczcie, panie – zreflektował się chłop – wy szlachcic, my proste chłopstwo tylko. Jestem Cedryk, wójt z Łuskowisk, a to moja wnuczka – wskazał na stojącą obok postać, która skłoniła się w milczeniu.

– Cześnik Beigel – cześnik znów przedstawił całą kompanię; pomimo zmęczenia sprawiało mu to widoczną przyjemność. Wójt z wnuczką uprzejmie i pomimo protestów, a może tym bardziej ze względu na protesty chłopców Vraga, przenieśli swoje posłania dalej od ognia. Topornicy rzucali w kierunku dziewczyny niedwuznaczne spojrzenia, co wyraźnie denerwowało wójta, który mimo wszystko nie ośmielił się zaprotestować. Nie odstępował jednak wnuczki na krok.

– Panie Vrag, proszę pohamować swoich ludzi – warknął w końcu Crabro, kiedy do spojrzeń zaczęli dorzucać komentarze.

– A czemuż to proste chłopstwo w lesie obozuje, zamiast na dupach siedzieć i te, no, gęsi skubać – zagaił uprzejmie cześnik, rozsiadłszy się wygodnie przy ogniu.

– A, panie – zająknął się wójt Cedryk – bo my tego, lud biedny, na granicy Oosth żyjem, czarnoksiężnikom dziesięcinę płacim – spojrzał z lękiem na Kwarezsa.

– Jesteśmy magami, nie czarnoksiężnikami.

– To i chwała świętemu Theisowi – uspokoił się chłop – czarnoksiężnicy złe ludzie są, nie ma z czego płacić, ludzi do niewoli biorą. Rodzinę, znaczy – Cedryk znów się zaciął.

– To skąd żeście się tutaj wzięli, zamiast na wykup pracować? – zadrwił Gwyrt.

– Ano, panie, tego – chłop uśmiechnął się głupio, patrząc na topory chłopców Vraga – cesarz problem ma, z jednorożcem, prawda, nagrodę obiecał…

Kompania ryknęła śmiechem, tylko Crabro zachował powagę, rozglądając się podejrzliwie na boki. Chłop skłonił głowę, a jego usta wykrzywił bolesny grymas. Kiedy skończyli się śmiać, dalszą część dopowiedział Crabro.

– A wy, mniemam, wnuczkę niewinną prowadzicie, coby jednorożca obłaskawiła?

– Tak, panie, tak – energicznie pokiwał głową chłop – teraz u nas takich ni ma, ta się ostatnia może uchowała.

Wszyscy znów ryknęli śmiechem, nawet Crabro wykrzywił usta.

– Ciekawi mnie tylko, skoro mówicie, żeście z Oosth, skąd się wzięliście dokładnie z drugiej strony Auch-Aen – wycedził, kiedy śmiech znów zamilkł. Zapadła cisza.

– Ano panie – wójt nie speszył się – cesarz dobry, gdzie mi narzekać…

– Dobra, dobra, gadaj szybciej – popędził Vrag.

– No, tego… Cesarz dobry, ale armie cesarskie po równinie biegają, dokazują… Na równinie wędrówki ni ma, my we dwoje tylko. No tośmy minęli przesmyk, obeszli Kolec i ruszyli traktem z Vicrion-Aen.

Rycerz z Kern przyjrzał się podejrzliwie, ale nie zadawał więcej pytań, choć zdecydowanie nie wyglądał na przekonanego.

***

Poranek wstał, jak poprzednie, pogodny. Wyruszyli szybko, chociaż tego dnia po równinach nie przemykali zbrojni. Przed zachodem słońca chcieli stanąć pod przełęczą, by cały następny dzień poświęcić na dotarcie w okolicę możliwie najbliższą miejscu bytowania potwora; wspinaczka na przełęcz nie należała wprawdzie do szczególnie karkołomnych, jednak przewyższenie było spore.

Około południa weszli na lepszy, utwardzany trakt. Przyspieszyli i późnym popołudniem podgórski las, który dotychczas monotonnie zajmował lewą część pola widzenia, ukazał się z przodu. Obóz rozbili znacznie wcześniej niż poprzedniego dnia, z niechęcią spoglądając na strome zbocze i prowadzącą zakosami drogę do przełęczy.

Zanim rozbili obóz, na drodze z Tellar pojawili się kolejni podróżni. Chorągiew unosząca się nad przybyłymi zdradzała wojsko. Crabro zmrużył oczy, przyglądając się wyhaftowanemu na niej motywowi.

– Smok przebity mieczem, czerwone tło – stwierdził w końcu – nie przychodzi mi na myśl żaden ród, pieczętujący się takim herbem.

– Książęta de Linden – odezwał się nieoczekiwanie dość wysoki, drżący z przejęcia głos. Crabro rozejrzał się i dostrzegł bratanka cześnika. Młody spuścił wzrok. Rycerz zaśmiał się.

– Masz rację, Północna Marchia. Dziękuję – spojrzał na niego przyjaźnie – wiesz coś o nich?

Chłopak, nieprzyzwyczajony do poświęcania mu uwagi, rozejrzał się w poszukiwaniu ratunku, ale nikt nie wybawił go od obowiązku dalszej rozmowy.

– Żyją w Północnej Marchii, pod Górami Mgieł… – wykrztusił w końcu – mówi się, że są spokrewnieni z cesarzem… poprzez elfy – dodał nieśmiało na końcu.

Crabro pokiwał głową. Tradycja utrzymywała, że ród cesarski spokrewniony jest z elfami z Lasu Mgieł, tymi samymi, które przed tysiącami lat władały całym Auch. Crabro niezbyt w to wierzył – przecież to właśnie przodkowie cesarza rozpętali w dawnych czasach wojnę, która doprowadziła do wyparcia elfów z równin Auch. Co prawda koniec końców okazało się, że wojna wybuchła na skutek czarnoksięskich machinacji, a jeden ze starożytnych cesarzy wyraził gotowość zwrotu zagrabionych ziem, jednak elfy nigdy nie wyszły z lasu, a niektórzy powątpiewali nawet, czy w ogóle istnieją. Z kolei ród de Linden, żyjący na styku Lasu, Gór i Równin, od dawna cieszył się opinią zdziwaczałego… Choć z drugiej strony patrząc, cesarz Auch zawsze traktował jego członków z przynależnym tylko krewnym szacunkiem. Coś zatem musiało być w pogłoskach o pokrewieństwie, jednak Crabro podejrzewał, że chodzi o zwykłą gałąź wywodzącą się od potomka z nieprawego łoża.

– Elfy – powiedział cicho – i stare legendy… Tylko z nimi kłopoty…

– Jechał pan do Sirion-Khel, prawda, Crabro?

Rycerz drgnął i spojrzał na chłopaka, który znów spuścił wzrok. Sirion-Khel, starożytna stolica elfów, Miasto Lasu i Równin.

Zrujnowane miasto-cmentarzysko.

Oddział z herbem książąt de Linden na chorągwi wjeżdżał do obozu.

***

Bratanek cześnika nie pomylił się. Oddział faktycznie prowadził książę de Linden, młodszy syn Fryderyka de Linden, aktualnej głowy rodu. Wraz z oddziałem wędrował kolejny mag. Kwarezs i Gwyrt nawet nie próbowali okazywać zdziwienia „przypadkowym spotkaniem”. Przedstawili towarzysza jako Downeya z Themet i zaszyli się w swojej części obozowiska.

Książę, ku zmartwieniu cześnika, nie przejawiał najmniejszej chęci nawiązywania jakichkolwiek kontaktów. Wszelkie rozmowy prowadził przez adiutanta, a zapytany o powód wyprawy stwierdził, że wypełnia braterski obowiązek wobec cesarza, swojego kuzyna. Nie wyrażał zainteresowania nagrodą, niezbyt to jednak zmieniało postać rzeczy; gdyby to on usiekł potwora, cały grant szlag by trafił. Ponieważ zaś knechci księcia wyglądali na zaprawionych w bojach, sam zaś książę oświadczył, że jako szlachetnie urodzony ma prawo wybrać czas walki w potworem, pozostali łowcy miny mieli nietęgie. Kiedy w drodze wyjątku de Linden zgodził się, by pierwszą walkę stoczyli magowie, Vraga omal nie trafił szlag. Uspokoił się dopiero, kiedy Beigel napoił go miodem, ale i tak łaził po obozie, lżąc Lindena „i całą tą arystokratyczną hałastrę” (początkowo zamiast „arystokratyczną” używał słowa „szlachecką”, ale zreflektował się pamiętając, kto chwilę wcześniej go pocieszał).

Podejście pod przełęcz upłynęło na zakładach czy Vragowi uda się doprowadzić do bitki z żołnierzami de Lindena. Kolejne złorzeczenia nie powodowały reakcji ze strony książęcych, ale na którymś z postojów Crabro, najwyraźniej uznany przez księcia za najgodniejszego z napotkanej hałastry, wysłuchał całej litanii książęcych żalów, rzecz jasna przez adiutanta. Adiutant wrócił do księcia z odpowiedzią, że rycerz nie zwykł rozmawiać poprzez służących, ponieważ posiada tytuł hrabiowski. Drugiej litanii Crabro wysłuchał już z ust własnych księcia i obiecał „porozmawiać z panem Vragiem, ale sam książę rozumie, że jestem tylko jego przygodnym towarzyszem, tak jak i księcia”.

Po tych słowach de Linden stracił chęć do dalszych kontaktów.

Kiedy kręte podejście po wielokroć wszystkim zbrzydło, droga wyszła na rozległą polanę, w normalnych warunkach wykorzystywaną jako miejsce postojowe i targowe. Z powodu zamknięcia szlaku przez jednorożca polana chwilowo nie pełniła swojej funkcji, świetnie jednak nadawała się na obozowisko. Zważywszy na ilość przybyłych przypominało ono niewielkie miasteczko, ściślej mówiąc – dwa miasteczka, bowiem książę de Linden polecił swoim ludziom rozbić się nieco na uboczu.

Crabro radził, by wyruszyć na pierwszy zwiad od razu po przybyciu, inni jednak uznali, że skoro jednorożec do tej pory nie uciekł, to i nie ucieknie przez noc, a nawet jeśli, to i tak cesarz będzie musiał zapłacić za jego wypłoszenie i odblokowanie szlaku. Przełęcz Laan zobaczyli więc po raz pierwszy w świetle poranka. Bratanek cześnika wspominał po latach, że nigdy później nie oglądał niczego piękniejszego, choć przewędrował całe Równiny Auch, a nawet Las Mgieł. Nie przypadkiem Przełęcz i Kotlinę Laan elfy ukrywały przed ludźmi przez lata, dopóki ich los na Równinach nie został przesądzony.

***

Ostrożnie zbliżyli się do granicy lasu. Pierwszy na łąkę pokrywającą przełęcz wyszedł Crabro, za nim Cześnik z bratankiem oraz kompania Vraga. Przełęcz była spokojna, wydawałoby się – zupełnie opuszczona. Tylko poniewierające się tu i ówdzie szczątki wozów i wypalona miejscami trawa świadczyły o czającym się w pobliżu niebezpieczeństwie. Zgodnie z informacjami uzyskanymi od napotkanych wcześniej drwali, jednorożec nie zapuszczał się w okolice lasu, chyba że w pogoni – można było więc obserwować go bez podejmowania nadmiernego ryzyka. Tyle, że żadnego jednorożca nie było.

Crabro ruszył przez łąkę. Reszta, po chwilowym wahaniu, poszła jego śladem. Po kilkudziesięciu krokach rycerz zatrzymał się i wskazał coś na drugim skraju przełęczy.

– Co tam pokazujecie, rycerzu? – po chwili wpatrywania się we wskazanym kierunku zniecierpliwił się Vrag – toż żadnego jednorożca tam nie ma, jakaś krowa się tylko pasie.

Faktycznie, w oddali przechadzała się, odwrócona tyłem do oglądających, czarna krowa, czy raczej, zważywszy na słuszne rozmiary, byk.

– Ech, panie Vrag, na jednorożcach to wy się nie znacie. Przyjrzyjcie się dobrze.

W tym momencie bydlę odwróciło się. Cześnik zagwizdał, Vrag swoim zwyczajem zaklął. Wbrew zdaniu rycerza na jednorożcach i innych dziwadłach znał się całkiem nieźle – po prostu jego pesymizm miał swoje granice.

Zwierzę, które wzięli za przerośniętą krowę, miało na czole gigantyczny, pojedynczy róg, układający się prawie poziomo, jak kopia szarżującego rycerza. Róg nie przypominał w niczym znanego z opowieści i rycin rogu jednorożca – u nasady miał grubość męskiego uda i zwężał się dość gwałtownie ku ostremu zakończeniu. Jego powierzchnia, zamiast w spiralne skręty, układała się w nieregularne karby, a kolor nie był biały, lecz brudnografitowy.

– Spieprzamy – zakomenderował krótko Vrag i po chwili wraz z towarzyszami zniknął w lesie.

– Co mu się stało? – zaciekawił się cześnik. Nie znał się on specjalnie na jednorożcach, konfrontacja wyobrażeń z rzeczywistością trochę go zaskoczyła, ale wiedział, że życie, ciężkie z samej swej natury, tylko sporadycznie pokrywa się z wyobrażeniami.

– Do lasu – rzucił nieswoim głosem Crabro.

Po raz drugi odezwał się dopiero między drzewami.

– No to macie problem – stwierdził swobodnie, choć widać było, że jest przejęty – sami zauważyliście, że to nie jest normalny, uczciwy jednorożec.

Chłopak pokiwał głową, nie odzywając się, a cześnik wzruszył ramionami.

– A kto by tam starym bujdom wierzył… – dał upust swoim przekonaniom – to tylko w bajkach dziewki prowadzają smukłe śnieżnobiałe jednorogi na uprzężach plecionych z blond włosów…

Crabro roześmiał się.

– W każdej bajce jest ziarno prawdy. Jednorożce zwykle przypominają konie i tylko takie są poważane przez elfy… Przeważnie są płochliwe, choć zdarzają się agresywne. I często bywają białe. No, z tymi dziewicami to chyba przesada, myślę.

– Chcesz powiedzieć, że ten tu jest – cześnik pociągnął z bukłaka – wyjątkowy?

Crabro smętnie pokiwał głową.

– Taka jego mać… – zadumał się cześnik – to pewnie wyjątkowo złośliwy i w ogóle niebezpieczny, skoro Vrag tak spieprzał…

Crabro znowu przytaknął.

– Właściwie mogliśmy się tego domyślić wcześniej – stwierdził – atakuje ludzi, wymordował oddział knechtów… Nikt nie może sobie z nim poradzić, długo trzyma się jednej okolicy – wyliczał – a poza tym nie zbliża się do lasu, operując praktycznie tylko na przełęczy Laan. To bardzo niedobrze. Chyba nic tu po was.

– Musimy mieć te pieniądze – wzruszył ramionami cześnik – jak nie, to lepiej nam tu zostać, przynajmniej bohatersko zginiemy.

Crabro spojrzał na cześnika współczująco, ale nie pytał o szczegóły. Beigelowie mieli swoje problemy od pokoleń, najwyraźniej ostatnio większe niż zwykle. Cóż, nieszczęścia się ludziom przytrafiają, jednym dzieci rude i piegowate, innym agresywne jednorożce. Crabro nie mógł nic poradzić.

– To czarny jednorożec – stwierdził tylko – ktoś go przywołał, pewnie z Gór Smoczych, tam można takie spotkać. Jakiś potężny czarnoksiężnik, zdecydowanie przewyższający tych hochsztaplerów – machnął ręką w kierunku obozowiska – Komuś zależy na odcięciu Kotliny od Równin…

– De Lochnagar? – wyraził przypuszczenie cześnik.

– Wątpię. Niewielu jest magów wystarczająco silnych, żeby dokonać czegoś takiego, a raczej żaden nie zdecydowałby się pracować dla kogoś, kto nie jest przynajmniej księciem. Pomijając fakt, że na ich usługi nie stać by było nawet cesarza. Chociaż de Lochnagar może swój udział mieć, trudno wykluczyć.

– Więc kto? – odezwał się, do tej pory milczący, bratanek cześnika.

– Nie wiem – zastanowił się Crabro – Ninihra, Humbria… Oosth – dorzucił posępnie – górskie księstwa urosły ostatnio w siłę, wzbogaciły się na kruszcach. Są znacznie zamożniejsze i silniejsze od Północnego Cesarstwa. Nie mogą zaatakować cesarza wprost, bo ściągnęło by to na nich wszystkich jego sojuszników, ale nikt nie będzie protestował, kiedy cesarz zostanie obalony przez swoich własnych podwładnych. A wtedy hulaj dusza – tron obsadzi się swoim synem, wnukiem czy innym siostrzeńcem, może nawet któryś zrobi unię personalną… Ale boję się, że może chodzić o coś zupełnie innego. Znacznie gorszego.

– Gorszego niż obalenie cesarza i podporządkowanie Auch-Aen tym wschodnim prostakom? – upewnił się cześnik.

– Owszem. Wiecie, co mówią o księstwie Oosth?

– Wiem – twarz Beigela ściągnęła się – i to akurat niekoniecznie są bajki. Służyłem w armii Draxu w czasie wojny z Oosth.

***

Vrag wysłał kilku swoich toporników do Kolca, by w górskich kuźniach uzupełnili ekwipunek o broń i pancerze przydatne w starciu ze stworem zaliczającym się do najniebezpieczniejszych spotykanych na kontynencie. Przyniesiony przez zwiadowców opis potwora poruszył prawie wszystkich. Wyjątkami byli magowie wietrzący podstęp mający na celu pozbycie się konkurencji oraz wójt Łuskowisk i jego wnuczka, którzy nie zwracali uwagi praktycznie na nic, koncentrując się na zachowaniu zdolności dziewczyny do walki z jednorożcem. Wziąwszy pod uwagę obecność toporników i żołnierzy de Lindena, było to zadanie trudnością porównywalne z pokonaniem bestii. Co prawda Crabro osobiście zapowiedział, a cześnik i krasnolud potwierdzili, że w razie jakiegokolwiek wybryku winnych ubiją, a ich towarzyszy w ramach odpowiedzialności zbiorowej wykastrują, ale jurni wojacy nie sprawiali wrażenia obdarzonych szczególnie dobrą pamięcią czy bujną wyobraźnią.

Magowie przekonali się o prawdziwości relacji odbywszy wycieczkę na przełęcz, wójt machnął tylko ręką i stwierdził, że wszystko jedno, panie szlachetny, jaki ten jednorożec, bo każdy jednorożec dziewicy posłucha. Wybuch powszechnej wesołości uciął ciekawie zapowiadającą się konwersację, bo wójt machnął ręką powtórnie, zabrał dziewkę i zaszył się w namiocie.

Kolejne dni mijały na snuciu planów rozprawy z jednorożcem, rozpatrywaniu sposobów spożytkowania cesarskiej nagrody i towarzyszącej tym miłym rozważaniom pijatyce. Mimo sprzyjających okoliczności cześnik nie zapił się na śmierć, a córka wójta pozostała zdolna do walki z potworem. Książę de Linden swoim zwyczajem ignorował wszystkich, rozmawiając jedynie za pośrednictwem adiutanta nawet z magami, co tych ostatnich doprowadzało do z trudem tajonej wściekłości. Kiedy knechci Lindena z nudów zaczęli grać w kości o przyszłe łupy, powrócili wreszcie ludzie wysłani przez Vraga na Kolec. Niestety, to co przywieźli z trudem mogło wystarczyć dla toporników, o pozostałych uczestnikach ekspedycji nie wspominając. Oprócz marnej ilości ekwipunku przywieźli także niezbyt pokrzepiające wieści. Armia Północnego Cesarstwa, dowodzona przez marszałka de Lochnagar, zablokowała wszystkie drogi na przełęcz. Ludzie Vraga przedostali się przez kordon tylko dzięki znajomości bocznych dróg u samego podnóża Gór. Co prawda de Lochnagar postanowił i tamte, mało komu znane przejścia zamknąć, ale kordon w ich rejonie formował się znacznie wolniej, co w połączeniu z solidną łapówką pozwoliło topornikom na przebicie się do przełęczy. Ponieważ łapówką, z konieczności, stało się transportowane uzbrojenie, cała podróż do Kolca opłaciła się o tyle, że przyniosła informacje o sytuacji w Cesarstwie. Informacje cenne, bo jednoznacznie sugerujące zamiary marszałka.

– Mamy więc jasność – stwierdził Crabro rozmawiając z Beigelem – de Lochnagar zdradził. Teraz naszym jedynym wyjściem jest zabicie jednorożca i wejście do Kotliny Laan, zanim cesarska armia wybije nas jako buntowników.

Cześnik pokiwał smutno głową i podał rycerzowi kubek z miodem. Najgorsze było to, że nawet po zwycięstwie nad jednorożcem nie mieli zbyt świetlanych perspektyw – cesarska armia najpewniej i tak szła na stolicę, a jednorożec, wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, miał być odwołany, gdy tylko weszłaby na przełęcz.

Sytuacją nie przejmowali się tylko de Linden i krasnolud. Książę, jako arystokrata i znajomy marszałka, mógł ze strony wrogiej armii spodziewać się co najwyżej ugoszczenia z honorami, tylko dla zachowania pozorów zwanego niewolą; dobry humor krasnoluda nie miał natomiast racjonalnego podłoża. Być może nadchodząca walka działała na agresywnego pokurcza euforyzująco.

***

Pierwsi przeciw jednorożcowi wyszli magowie z Agany. Ustawili się na trzech wierzchołkach pentagramu po czym wolno ruszyli w stronę potwora.

– Rozniesie ich, nawet nie zauważą kiedy – ziewnął Crabro – nie zamknęli pentagramu… Nie wiedzą, przeciw czemu stają.

Jednorożec zaszarżował na atakujących, ale z wnętrza pentagramu wybił czerwony blask, zagiął się w powietrzu opadł na potwora, zatrzymując go na miejscu. Czarne cielsko szarpało się w pułapce, magowie jednak nie mieli dość siły, by dobić zdobycz. Po początkowym oszołomieniu jednorożec odzyskiwał energię i w końcu zerwał się z uwięzi. Magowie usiłowali założyć drugą, jednak czerwony promień chybił celu. Trzecia próba nie wywarła na trafione bydlę wpływu. Widząc beznadziejność swoich poczynań, czarownicy zaatakowali za pomocą ognistych kul, widowiskowo przecinających powietrze i eksplodujących przy zetknięciu z szarżującym potworem. Efektywność tej formy obrony, pomimo wrażeń świetlnych, okazała się mizerna. Początkowo potwór zatrzymał się, oszołomiony wybuchami, kiedy jednak zauważył, że niezbyt mu szkodzą, ruszył do ataku. W końcu magowie uznali, że czas ratować skórę – postawili wokół siebie barierę i powoli zaczęli się cofać. Jednorożec wściekle nacierał na bladobłękitną, ledwie widoczną mgiełkę, ale nie był w stanie jej przekroczyć.

Do czasu. Kiedy zamiast atakować wysuniętego najbardziej w jego kierunku Gwyrta, potwór zwrócił się ku zajmującemu najbliższy granicy lasu wierzchołek Kwarezsowi i uderzył w barierę nie w pobliżu maga, ale dokładnie pomiędzy Gwyrtem a Downeyem, zaklęcie padło. Zaatakowany z wnętrza pentagramu Kwarezs nie mógł nic zrobić. Nie miał szans, by w parę sekund wycofać moc z układu i ustawić choćby najprostszą tarczę.

Cześnik odwrócił głowę, nie lubił brutalnych scen. Pozostali przy życiu magowie nie stracili zimnej krwi – odbudowali barierę i kontynuowali marsz w kierunku coraz bliższego lasu. Jednorożec wiedział już jednak, co jest słabym punktem ich obrony. Po raz kolejny zaatakował od wewnątrz. Downey co prawda potrafił wyciągnąć wnioski z nieszczęścia Kwarezsa i zdążył wycofać moc, ale na postawienie bariery nie był dostatecznie szybki. Cześnik po raz kolejny musiał się odwrócić.

Główny Mag Cesarstwa zapewne miał szansę. Znajdował się już naprawdę blisko ściany drzew, kiedy jednorożec zwrócił się ku niemu. Zamiast jednak zdjąć barierę, resztę magii przeznaczyć na odwrócenie uwagi potwora i w tym czasie pokonać pozostały odcinek, Gwyrt postanowił nie zmieniać strategii. Nie wziął poprawki na to, że większość jego siły brała się z harmonijnego współdziałania z nieżyjącymi już magami. Jednorożec nawet nie poczuł ustawionej przez niego przeszkody.

Wśród drzew zapadła głucha cisza. Nawet Vrag nie zdecydował się zakląć.

***

Nazajutrz na jednorożca ruszyć miał książę de Linden, ale rano okazało się, że zniknął gdzieś z całą drużyną. Topornicy na pierwszy rzut oka nie przejęli się losem magów, ale przez cały poranek nawet raz nie zaczepili wnuczki wójta, co nader wyraźnie zdradzało ich rzeczywiste nastroje. Mieli walczyć następnego ranka, a chociaż wcześniej sarkali na konieczność ustąpienia Lindenowi pierwszeństwa w potykaniu się z bestią, po jego odejściu jakoś nie wyrywali się do boju. Vrag stwierdził, że przygotowywali się na następny dzień i wcześniejsza konfrontacja mogłaby przynieść opłakane skutki.

Cześnik Beigel chodził jak struty, bowiem pokaz siły potwora jasno uświadomił mu jego własne możliwości i wyraźnie oddalił wizję cesarskiej nagrody.

Crabro, podobnie jak reszta, nie prezentował specjalnego zadowolenia, w przeciwieństwie do reszty jednak jego nastrój nie miał wiele wspólnego z jednorożcem. Zorientował się co prawda, że bratanek cześnika zapytał go o ruiny Sirion-Khel przypadkowo, zapewne na skutek fascynacji starymi opowieściami, jednak nie zmieniało to faktu, że dał dzieciakowi do zrozumienia, iż odgadł trafnie. Młody może i był niepozorny, ale kombinować potrafił.

Gdzieś na uboczu lokowali się, jak zwykle, wójt powtarzający tylko, że „białogłowy jednorożce się słuchają”, jego milkliwa wnuczka, coraz bardziej kojarząca się z dużą, szmacianą lalką i krasnolud, gładzący ze spokojem swój toporek, po śmierci magów pewny, że nikt mu jednorożca sprzed nosa nie sprzątnie.

Dzień upłynął więc na snuciu się po obozie, podchodzeniu ku skrajowi lasu i zastanawianiu się, czy stojący na czatach topornik nie biegnie przypadkiem z wieścią, że armia marszałka de Lochnagar zbliża się do przełęczy. Zwłok magów, oczywista, nikt nie sprzątnął. Same zniknęły.

Wieczorem chłopcy Vraga naostrzyli broń i udali się na wyjątkowo wczesny spoczynek. Cześnik Beigel, cały dzień nie otwierający bukłaka, na dobry sen opróżnił połowę zawartości i poszedł w ślady toporników. Wójt z wnuczką zniknęli w namiocie, jednak pełzające po tkaninie cienie wskazywały, że nie śpią.

Na straży pozostał Crabro. Rozmyślając o przebiegu mającej nastąpić walki spacerował wokół obozu. Po północy poczuł znużenie i postanowił obudzić młodego Beigela, jednak zanim do niego dotarł, gwałtownie odchyliło się wejście namiotu wójta i Cedryk wybiegł na zewnątrz.

– Budzić wszystkich – krzyknął chłop – jednorożec!

Crabro spojrzał na niego uważnie. Nie przypominał sobie, by wójt choć raz dotykał bukłaka z miodem, nawet piwa pijał niewiele. Cedryk zatrzymał się, jakby zawahał i odgarnął włosy z ucha. Rycerz dostrzegł spiczaste zakończenie.

– Wstawać, wszyscy do broni – ryknął, jednocześnie dochodząc do wniosku, że dziwny, narastający od kilku chwil dźwięk może być odgłosem wydawanym przez jednorożca i że wdepnął w niezłe bagno, skoro nawet elfy pofatygowały się pod przełęcz.

Topornicy wyskoczyli ze swoich namiotów pierwsi, dopinając rynsztunek, na ułamek sekundy przed tym, jak zaczęło się piekło. Jednorożec wypadł na polanę, w biegu rozpruł jednego z przywiązanych do drzew koni, wpadł na namiot rycerza, przeciągnął go ku centrum obozu niszcząc po drodze wszystko i gasząc ogień, rzucił na boki czerwonymi, jarzącymi się ślepiami i ruszył w kierunku atakującego go Szramy.

W ciemności rozległ się krzyk mordowanego człowieka i przekleństwo Vraga.

– Oczy, oczy! – wykrzyczał przywódca toporników, zupełnie niepotrzebnie, bo czerwone smugi świecących ślepi rozjuszonego potwora stały się jedyną rzeczą widoczną w chaosie. W ciemności jednorożec zdążył zamordować kolejnego topornika, później zrobiło się jasno od zajmującego się płomieniami namiotu rycerza. Chłopcy Vraga usiłowali otoczyć potwora, jednak ten miotał się we wszystkie strony, atakując po kolei i zabijając zbyt szybko, by którykolwiek zdołał zadać cios.

Jednorożec dopadł w końcu samego Vraga, po raz kolejny usiłującego siec potwora w słabiznę. Topornik jakimś cudem uniknął przebicia rogiem, jednak uderzenie wyrzuciło go w powietrze; zatoczył łagodny łuk i uderzył w drzewo. Rozległ się jedyny w swoim rodzaju odgłos łamanego kręgosłupa; Vrag osunął na ziemię jak kukła.

Crabro z początku wypatrywał Beigelów, szczęściem ich namiot stał na uboczu i przetrwał pierwszy atak monstrum. Rycerz dobył miecza i dołączył do walki w chwili, kiedy jednorożec zainteresował się Vragiem. Potwór był jednak zbyt szybki. Wciąż zmieniał pozycję, wybierając ofiary. Mordował po kolei, zupełnie nie przejmując się używaną przeciw niemu bronią czy ruchami pozostałych przeciwników.

Krasnolud pojawił się, gdy bydlę atakowało ostatniego z ludzi Vraga. Błyskawicznie znalazł się przy potworze i ciął z boku, by rozpruć brzuch. W ostatniej chwili jednorożec zauważył zagrożenie i obrócił się, ostrze prześlizgnęło się po skórze zostawiając długą, czerwoną ranę, zbyt jednak powierzchowną. Krasnolud nie stracił zimnej krwi i z bliska rzucił toporem. Ciężka broń uderzyła jednorożca w łeb, jednak odbiła się bez widocznego efektu i po chwili uderzony rogiem pokurcz przelatywał nad obozem, by zatrzymać się na którymś drzewie.

Młody Beigel, kiedy wokół potwora zrobiło się pusto, zaczął szyć z długiego łuku. Strzały odbijały się, lub grzęzły w twardej skórze. Jednorożec odwrócił się ku niemu. Rycerz znajdował się zbyt daleko, by zdążyć. Potwór pochylił głowę i zaczął szarżować; młody nie przestawał bezsensownie strzelać w jego kierunku. Crabro odwrócił wzrok, ale zamiast śmiertelnego wrzasku usłyszał spokojny głos starego elfa, stojącego naprzeciw jednorożca. Ostre białe światło rozbłysło, kiedy potwór uderzył w stworzoną przez niego tarczę. Na chwilę zawahał się, ale uderzył po raz kolejny. Każdemu atakowi towarzyszył jasny rozbłysk, a na twarzy elfa odbijało się coraz większe zmęczenie. Mamrotał formułki coraz wolniej, światło błyskało słabiej.

Jednorożec pokonywał przeszkodę.

W końcu bariera pękła. Potwór stratował elfiego maga i wolno ruszył przed siebie. Crabro zorientował się, że oślepiły go rozbłyski elfiej magii. To była jedyna szansa.

Pokonał mniej więcej połowę drogi, gdy wyprzedziła go postać na stalowoszarym koniu. Elfka w niczym nie przypominała zastraszonej i zawstydzonej docinkami wiejskiej dziewuchy. Dopadła jednorożca i cięła długim, smukłym mieczem. Posypały się iskry, elfka odwróciła konia i zaatakowała powtórnie. Szybsza od potwora, nieuchwytna nawet dla wzroku rycerza.

Nad czerwonym okiem pojawiła się szeroka, tryskająca krwią rana. Potwór zawył wściekle, atakował ślepo, ale nie mógł nawet drasnąć przeciwniczki. Elfka przyskoczyła blisko, niemal ocierając się o czarną sierść, uderzeniem miecza odbiła zbliżający się róg, łeb bydlęcia obrócił się, dziewczyna stanęła w strzemionach, by zakończyć walkę jednym ciosem… To ją zgubiło. Jednorożec, nie mogąc już trafić jej samej, wbił róg w udo szarego konia. Zwierzę szarpnęło się, stojąca elfka wyleciała ze strzemion i spadła na grzbiet jednorożca. Potworem wstrząsnął dreszcz, wyrzucił głowę do tyłu i wyprężył się. Usiłująca odzyskać równowagę wojowniczka poleciała do przodu, wprost na potężny, czarny róg.

Kiedy Crabro i młody Beigel dobiegli, było po wszystkim. Elfka, straszliwie zmasakrowana, leżała na ziemi, otwartymi oczyma wpatrując się w gwiazdy. Jednorożec, którego tkanki zwęgliły się wszędzie tam, gdzie dotknęła ich krew zamordowanej, drgał jeszcze w agonii.

Stary elf stęknął, usiłując się podnieść. Płakał. Gestem przyzwał rycerza i młodego szlachcica. Oddychał ciężko, ale mówił nieoczekiwanie wyraźnym głosem.

– Zapamiętajcie. Księżniczka Ilarena z Aek-Aen – powiedział – a ja jestem Throndir, uzdrowiciel.

Brwi rycerza uniosły się, ale nic nie powiedział. Throndir zaczerpnął powietrza.

– Usypiecie nam kurhan… na przełęczy, nad samą Kotliną Laan.

– Ależ panie…– zaprotestował młody Beigel, ale elf uciszył go ruchem ręki.

– Umrę niedługo. Jestem uzdrowicielem, tylko dlatego wciąż żyję… ale jednorożec wyczerpał moją moc.

Zamilkł na chwilę.

– Płaczę nad nią, ona była młoda… nawet w waszym pojęciu. Ja pamiętam rzeczy, które dla was są prehistorią… pamiętam elfy żyjące na równinach. Moje życie może się zakończyć.

– Panie – Crabro ukląkł przed elfem – znam dawne dzieje. Wy jesteście Throndir, przyjaciel ludzi… Król elfów.

– Nie – uśmiechnął się elf smutno – mój ojciec nigdy nie opuści Lasu Mgieł. Jego serce umarło wraz z Sirion-Khel.

– Miecz Ilareny należy do ciebie, chłopcze – dodał uzdrowiciel po chwili milczenia – chciałbym ci życzyć, byś nie musiał go nigdy używać, ale złe czasy nadchodzą dla Auch…

– Panie – Beigel skłonił się przed umierającym. Elf wyciągnął rękę i dotknął jego głowy.

Szara klacz księżniczki podeszła do uzdrowiciela, brocząc krwią. Throndir uśmiechnął się.

– Widać tak miało być – szepnął.

Rana zadana przez jednorożca zasklepiła się.

Kiedy przenieśli wzrok na elfa, jego oczy patrzyły w gwiazdy.

***

Cześnik Beigel był w gruncie rzeczy dobrym człowiekiem. Miał tylko liczne słabości. Ot, lubił się chwalić wysoko postawionymi znajomymi, nie charakteryzowała go przesadna odwaga, używał prostego, żeby nie powiedzieć – prostackiego języka, ale zasady, którymi kierował się w życiu także były proste i w gruncie rzeczy sprawiedliwe.

Kiedy rankiem po walce z jednorożcem przebudził się i zdał sobie sprawę z nocnych wydarzeń, wpadł w rozpacz. Obwiniał się o śmierć towarzyszy, jakby jego udział w walce mógł cokolwiek zmienić. Nie szalał jednak, nie biegał bez sensu po obozie – pracował, obficie roniąc łzy. Kiedy widok martwych towarzyszy stał się nie do zniesienia, wyszedł z obozu uspokoić nerwy. Na nieszczęście wśród drzew dostrzegł jeszcze jedne zwłoki. Zapłakany, podszedł do ofiary. Krasnolud, chociaż mały, swoje ważył. Cześnik najpierw przerzucił go przez ramię, a kiedy pokurcz zaczął ciążyć, ułożył go na ściółce, dalszą część drogi zamierzając pokonać, ciągnąc zwłoki za sobą.

Po kilkunastu metrach domniemany trup jęknął. Trzeba oddać cześnikowi sprawiedliwość – nie uciekł, choć miał na to wielką ochotę. Puścił nogi krasnoluda i ostrożnie nachylił się nad nim. Krasnal oddychał i nawet trochę rzęził.

Zły humor cześnika prysł. Stękając z wysiłku, zaniósł cudownie ocalonego do obozu. Do wieczora ranny odzyskał przytomność, następnego dnia próbował chodzić.

– Trudno zabić krasnoluda – skwitował tylko zdziwione spojrzenia, jakimi obrzucali go rycerz i młody Beigel – szczególnie w krasnoludzkiej zbroi.

Poturbowany więc solidnie, krasnolud miał jednak więcej szczęścia od Vraga, którego mogiła, w towarzystwie kilkunastu podobnych brązowiała na skraju polany w promieniach zachodzącego słońca.

***

Elfy, zgodnie z życzeniem Throndira, spoczęły na skraju Przełęczy, w miejscu skąd rozciągał się widok na całą Kotlinę Laan.

Kiedy o wschodzie słońca kończyli sypanie kurhanu, przywlókł się nawet krasnolud.

– Miał rację stary wójt, że panna na jednorożca najlepsza… Tylko ciekawe czy wiedział, że musi być rozpruta? – stwierdził, ale tak cicho, by usłyszał go tylko cześnik.

Crabro i młody Beigel stali nad grobem zadumani, rozważając ostatnie słowa starego elfa. Potem wyruszyli do Kotliny Laan.

Toporne litery wyryte na wielkim, płaskim kamieniu oznaczyły miejsce, w którym dobiegła kresu wędrówka księżniczki Ilareny z Aek-Aen i Throndira Uzdrowiciela.

 

Koniec

Komentarze

Przeczytałam bez przykrości, bo historia została opowiedziana dość lekko, w sposób barwny i dowcipny. Podróż pogromców jednorożca wydała mi się jednakowoż nieco przydługa i całe szczęście, że starałeś się ją urozmaicić, dołączając do grupy zasadniczej coraz to nowych śmiałków, skutkiem czego, kiedy doszło do finałowej potyczki, było komu walczyć.

Wykonanie, szczególnie zapis dialogów, pozostawia sporo do życzenia.

 

dwóch nie­bo­ga­to wy­glą­da­ją­cych szlach­ci­ców, kra­sno­lu­da oraz kilku osił­ków uzbro­jo­nych w so­lid­nie wy­glą­da­ją­ce to­po­ry. Star­szy szlach­cic ga­wę­dził z to­por­ni­ka­mi. – Powtórzenia.

 

– Ba­ję­dy, panie Vrag – cze­śnik po­cią­gnął długi łyk – taki jed­no­ro­żec… – Przypomnij sobie, jak zapisujemy dialogi.

 

Głow­nie to on, po praw­dzie, nie­ter­mi­no­wych dłuż­ni­ków łapał… – Literówka.

 

do po­lan­ki, na któ­rej zbie­ga­ło kilka dróg. – Drogi uciekinierki? ;-)

Pewnie miało być: …do po­lan­ki, na któ­rej zbie­ga­ło się kilka dróg.

 

U wy­lo­tu jed­nej z nich stał czło­wiek… – Skoro drogi zbiegały się na polance, to wylot każdej z nich był nie wiadomo gdzie. Jak w tej sytuacji można było dostrzec kogoś stojącego na wylocie?

 

…stał czło­wiek, ubra­ny w jed­no­li­ty, szary płaszcz.  – Na czym polega jednolitość płaszcza?

Pewnie miało być: …stał czło­wiek, ubra­ny w jed­no­li­cie szary płaszcz.

 

Za­ku­ty w lekką zbro­ję, na bia­ło-nie­bie­skiej tar­czy czer­wie­nił się gryf… – Dlaczego gryf był zakuty w zbroję i skąd wiadomo, że był czerwony, skoro zakuty? ;-)

 

ro­ze­śmiał się cze­śnik– Cra­bro z Kern. – Brak spacji przed półpauzą.

 

i za­pew­ne za­in­te­re­so­wa­ne­go ce­sar­ską na­gro­dą ry­ce­rza. Tym­cza­sem Cra­bro zda­wał się być za­sko­czo­ny oka­zy­wa­nym mu za­in­te­re­so­wa­niem. – Powtórzenie.

 

po­wie­dział gło­śno, pa­trząc za­zna­cza­ją­cy się ciem­niej­szą plamą po prze­ciw­le­głej stro­nie ogni­ska las. – Potrafił patrzeć las? ;-)

 

Ku jego za­sko­cze­niu dość wy­so­ka, choć przy­gar­bio­na po­stać nie wy­szła z na­prze­ciw­ka, lecz z jego lewej stro­ny. – Czy oba zaimki są niezbędne?

 

po­wie­dział spo­koj­ny, głę­bo­ki głos. Sta­rzec, który wy­po­wie­dział te słowa… – Powtórzenie.

 

– A wy, mnie­mam, wnucz­kę bia­ło­gło­wę pro­wa­dzi­cie, coby jed­no­roż­ca ob­ła­ska­wi­ła? – Podejrzewam, że wnuczka miała być dziewicą, więc nie białogłową. Białogłowa, to kobieta zamężna, więc już raczej nie dziewica. ;-)

 

i całą ary­sto­kra­tycz­ną ha­ła­strę… – …i całą ary­sto­kra­tycz­ną ha­ła­strę

 

nada­wa­ła się na obo­zo­wi­sko. Ze wzglę­du na ilość przy­by­łych obóz przy­po­mi­nał… – Powtórzenie.

 

Pierw­szy na wiel­ką, tra­wia­stą łąkę po­kry­wa­ją­cą prze­łęcz… – Masło maślane. Łąka jest trawiasta z definicji.

 

a kolor nie był biały, lecz brud­no-gra­fi­to­wy. – …a kolor nie był biały, lecz brud­nogra­fi­to­wy.

 

le­piej nam tu za­ostać, przy­naj­mniej bo­ha­ter­sko zgi­nie­my. – Literówka.

 

Jed­no­ro­żec wście­kle na­cie­rał na bla­do-błę­kit­ną, le­d­wie wi­docz­ną mgieł­kę… – Jed­no­ro­żec wście­kle na­cie­rał na bla­dobłę­kit­ną, le­d­wie wi­docz­ną mgieł­kę

 

nie lubił krwa­wych scen. Po­zo­sta­li przy życiu ma­go­wie nie stra­ci­li zim­nej krwi… – Powtórzenie.

 

po jego odej­ś­cu jakoś nie wy­ry­wa­li się do boju. – Literówka.

 

zanim do­tarł do cze­śni­ko­we­go na­mio­tu, gwał­tow­nie od­chy­li­ło się wej­ście na­mio­tu wójta… – Powtórzenie.

 

by któ­ry­kol­wiek zdo­łał do­paść go i zadać cios. Jed­no­ro­żec do­padł w końcu… – Powtórzenie.

 

topór prze­śli­zgnął się po skó­rze zo­sta­wia­jąc długą, czer­wo­ną szra­mę… – Toporem można zadać ranę, ale nie szramę, szrama jest bowiem śladem po zagojonej ranie.

 

po chwi­li na­dzia­ny na róg po­kurcz prze­la­ty­wał nad obo­zem, by za­trzy­mać się na któ­rymś drze­wie. – Czy jednorożcowi odpadł róg i dlatego teraz, wypełniając wnętrze pokurcza, mógł przelatywać nad obozem? ;-)

 

Nad czer­wo­nym okiem po­ja­wi­ła się sze­ro­ka, try­ska­ją­ca krwią szra­ma. – To nie była szrama.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie się tekst mocno dłużył. Przez pierwszą połowę nic się nie dzieje, tylko kompania się zbiera. Przez większość drugiej połowy też nic się nie dzieje, tylko się zastanawiają. Dopiero w końcówce zaczyna się sieczka.

Jeśli chodzi o oryginalność, to ciekawie wyszedł Ci jednorożec.

Polityka niespecjalnie mnie interesuje nawet nasza, co dopiero wymyślona, która nie wpływa na moje życie.

– Owszem. Wiecie, co mówią o księstwie Oosth?

– Wiem – twarz Beigela ściągnęła się – i to akurat niekoniecznie są bajki. Służyłem w armii Draxu w czasie wojny z Oosth.

A ja nie wiem, więc ten fragment niewiele mi powiedział.

Ale napisane całkiem przyzwoicie. :-)

Babska logika rządzi!

Przeczytałem i mam mieszane uczucia. Z jednej strony przygoda niczego sobie, czyta się całkiem nieźle i jest trochę śmierci niespodzianek na koniec. Warsztat przyjemny w odbiorze, nie miałem jakichś istotnych przestojów w lekturze.

A jednak… jest kilka “ale”. Przede wszystkim – długość. W pierwszej części zawarłeś dłuuugie rozmowy, które choć miejscami dowcipne i wiarygodne, zajmowały w opowiadaniu za dużo miejsca. Następnie – mnogość nazw własnych i bohaterów. To by się sprawdzało, gdybyś miał już wyrobione, znane uniwersum, zaś aktualnie… jedynie znuży i zniechęci czytelnika.

Na plus walka z jednorożcem i sam fakt, że był takim grubasem :D Zabawnie.

Plus również za archaizowanie wypowiedzi. Robiło to sympatyczny klimacik.

W kwestii nawiązań – chyba głównie “Granica Możliwości” Sapkowskiego. Mocno się kojarzyło, choć Ty akurat nie miałeś takiej fajnej dziewuszki jak Yennefer ;)

Jeśli zależy Ci na uniwersum, polecam napisanie czegoś krótszego, treściwego i z bogatszą fabułą. Takiego “pilota”, który przyciągnie czytelników do wykreowanego przez Ciebie świata.

 

Tyle ode mnie, na koniec garść uwag (ominąłem te, które zawarła Reg):

Drugiej litanii Crabro wysłuchał już ust własnych księcia

Połknąłeś literkę – “Z ust księcia”.

Oczy, oczy! – wykrzyczał przywódca toporników, zupełnie niepotrzebnie, bo czerwone smugi świecących oczu rozjuszonego potwora stały się jedyną rzeczą widoczną w chaosie.

Za dużo tych “oczu” :P Może w narracji – “świecących ślepi”?

Jednorożec dopadł w końcu samego Vraga, po raz kolejny usiłującego siec potwora w słabiznę.

Że niby w jajca? :D Ubawiłem się, to mało skuteczna metoda na krowopodobną istotę ;D

Krasnolud pojawił się, gdy bydlę atakowało ostatniego z ludzi Vraga. Błyskawicznie znalazł się przy potworze i ciął zboku, by rozpruć brzuch.

Zboku? Gdzie ciął ten zbok? W słabiznę? :D :D

Stary elf stęknął, usiłując się unieść.

Źle to brzmi… Może – “się podnieść”?

 

Poza tym, masz źle zapisane dialogi. Zajrzyj TUTAJ.

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Zboki zawsze celują w słabiznę. ;-)

Babska logika rządzi!

Regulatorzy – jak zwykle – wielkie dzięki za wyłapanie błędów i wypaczeń :) Opowiadanie powstało dawno temu, ja z kolei od ponad pół roku stykałem się jedynie z literaturą fachową – takie są główne przyczyny przepuszczenie dużej ilości byków. Cieszę się, że mimo wszystko czytało Ci się w miarę znośnie :)

 

Finkla – dzieckiem będąc mocno interesowałem się polityką (WoS w szkole, Wałęsa podający nogę Kwaśniewskiemu, te klimaty) i niewątpliwie się to na tekście odbiło. Mała dynamika jest też wynikiem moich upodobań – trochę w tej kwestii odmiennych (tak mi się przynajmniej wydaje) od Twoich :). Oczywiście nie twierdzę, że moje opowiadanie nie mogłoby być żwawsze – zapewne zyskałoby w ten sposób na atrakcyjności, ale nie poprawiałem go pod tym kątem ze względu na wspomniany we wstępie sentyment do tekstu, który naskrobałem w zeszycie kilkanaście lat temu :)

 

CountPrimagen – tak, w jajca ;) W sumie na krowach to się znam o tyle, że pod wódkę lubię tatara, a pod piwo stek ;) Masz oczywiście rację z nazwami własnymi (Finkla wspomniała o polityce, to się trochę łączy) – pewnie gdybym pisał opowiadanie na nowo, zrezygnowałbym z większości. Nie zrobiłem tego, bo: patrz ostatnie zdanie poprzedniego akapitu.

Zgadza się – zżynałem od (znaczy, “pisałem pod wpływem”) głównie Sapkowskiego i Tolkiena, być może chodzi też o tekst, który wspomniałeś, bo w tamtym okresie czytałem wszystko, co Sapkowski wydawał (chodzi mi po głowie antologia, w której było opowiadanie “Tandaradei”, ale równie dobrze może to być przypadkowe skojarzenie :)

Dzięki za wskazanie błędów, pewnie w weekend usiądę i zrobię lifting ;)

nie da rady

Wiesz, gdybyś napisał “ani be, ani me, ani kukuryku” to rozpoznałabym nawiązanie i się uśmiechnęła. Ale wywody, komu zależało na zamknięciu przełeczy, a kogo stać na jednorożca…

Bynajmniej nie upieram się, żebyś zmieniał. Tak tylko sygnalizuję, że są czytelnicy, którzy wolą inaczej. ;-)

Babska logika rządzi!

:)

Czasem trudno znaleźć złoty środek – nic nie napisać źle, ale napisać za dużo też niedobrze… Więc tym razem będzie dla fanów jałowych dywagacji (to ja! ;)), a następnym razem postaram się docenić tych, którzy wolą inaczej :)

 

W sumie (to już tak zupełnie na marginesie) jakbym napisał “ani be…” to już byłaby trochę satyra, co w moim wykonaniu mogłoby doprowadzić do groteski, a nawet tragifarsy ;)

nie da rady

Jak zwykle cieszę się, że mogłam pomóc i mam nadzieję, że w najbliższym czasie będzie Ci dane, poza fachową, mieć do czynienia także z literaturą piękną, w dodatku zajmującą. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Całkiem fajne. Owszem do tego czy owego można by się przyczepić, ale nie oto chodzi. Czytało się dobrze i w sumie mogę uczciwie stwierdzić, że historia całkiem ciekawa plus interesujący pomysł na jednorożca.

Regulatorzy – przez jeden błąd aż się zaczerwieniłem z zażenowania; pewnie teraz bym go nie opełnił, ale powinienem wyhaczyć, sprawdzając ;)

Czy właściwie zastosowałem się do uwagi dotyczącej zapisu dialogów? Moja sprawność w kwestii ich zapisu wciąż jest mierna, żeby nie powiedzieć niedostateczna…

Zostawiam "tą arystokratyczną…" – Vrag nie pokończył szkół i czasem wyrażał się niedbale ;)

Zawsze wprowadzając Twoje poprawki zastanawiam się, jak Ci się udaje tak dokładnie przeczesywać teksty – znalezienie niektórych literówek jest trudne nawet, kiedy się wie, że tam są :) Szacuneczek ;)

 

CountPrimagen – większość naniosłem, ale słabizna zostaje. Opowiadanie nie miało być zupełnie poważne, więc skoro ten element Cię ubawił, to musi zostać ;)

 

StraferB25 – dzięki, cieszę się :) Wymyślenie tego jednorożca (to tak zupełnie nieoficjalnie piszę, nie ma co rozpowszechniać) uważam za swój największy wkład w światową literaturę ;)

nie da rady

Nie no, tego jednorożca koniecznie trzeba rozpowszechniać. Jako przeciwwagę dla słitaśnych do porzygania czarodziejskich kucyków.

Babska logika rządzi!

Finkla – jednorożca oczywiście, że tak (tatuś jest dumny!), tylko opinia na jego temat była nieoficjalna i dla wąskiego grona komentatorów ;)

nie da rady

yes

Słabiznę zostaw, pewnie, dobre to było :D

"Tam, gdzie nie ma echa, nie ma też opisu przestrzeni ani miłości. Jest tylko cisza."

Zawsze wprowadzając Twoje poprawki zastanawiam się, jak Ci się udaje tak dokładnie przeczesywać teksty – znalezienie niektórych literówek jest trudne nawet, kiedy się wie, że tam są :) Szacuneczek ;)

Zapomnialemhasla, bardzo dziękuję za wyrazy uznania. ;-)

Nie wydaje mi się, bym szczególnie dokładnie, jak to nazwałeś, przeczesywała teksty. Ja je tylko czytam, a kiedy zauważam coś – błąd, literówkę, koślawe zdanie, albo inną usterkę – zachodzę w głowę, dlaczego piszący tego nie widział, przecież to samo włazi przed oczy. ;-)  

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Regulatorzy – niezależnie od mechanizmu, jestem pod wrażeniem :)

nie da rady

Niezmiernie mi miło. Dziękuję.  ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

I znowu polityka… To dla mnie najsłabszy punkt. 

Poza tym nawet, nawet. Czytało mi się nie najgorzej, postaci masz ciekawe. Najciekawszy oczywiście jednorożec.  

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca – dzięki :) Gdybym pisał opowiadanie teraz, pewnie politykę bym zupełnie pominął, tym bardziej, że sam już nie do końca wiem, jaki półtorej dekady temu miałem zamysł w tym aspekcie ;)

Chyba będę musiał tego jednorożca wykorzystać do jakichś niecnych celów, chociaż niby nie żyje…

nie da rady

Na pewno jego róg ma cudowne właściwości… ;-)

Babska logika rządzi!

Nie wyprzedzajmy zdarzeń ;) Mam już w głowie szorcika nawiązującego, ale moje bydlę nie jest jego osią… A przecież tak chwalona postać zasługuje na pierwszoplanowość ;)

nie da rady

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Dzięki :)

nie da rady

Nowa Fantastyka