- Opowiadanie: JohnnyWorker - Pacjent AL-807S

Pacjent AL-807S

Siadłem, popatrzyłem w okno i napisałem.  Nie mam pomyslu na dalszą część, ale może... Co sądzicie? Styl, sens itp.

Oceny

Pacjent AL-807S

Pacjent AL-807S

Rozdział 1: Szpital

Wizje

Powiewający jesienny wiatr kołysał lekko liście drzew, co chwila zmieniając kierunek tak, że wydawało się, że falują one jak łany zbóż. Była zwykła jesienna pogoda, zwykły szary dzień, nie wróżący niczego złego, ale też niekoniecznie dobrego. Na niebie widać było powoli zmieniające się dziwaczne kontury chmur i przepływające zgodnie z wiatrem w kierunku południowo – wschodnim. Pacjent o numerze ewidencyjnym, AL-807s siedział na swoim szpitalnym fotelu i wpatrywał się w okno, z którego mógł jak co dzień, od 10 lat, oglądać wciąż te same widoki. Znał już chyba na pamięć każdy szczegół, tak, że zamykając oczy nadal miał przed powiekami ten sam widok.

Gdy zbyt długo, jak mu się wydawało, wpatrywał się w kołyszące się na wietrze liście jego umysł wydawał się jakby zapominać o otaczającej go rzeczywistości i powoli przenosić w świat alternatywny. Zaczynały mieszać się ze sobą dwie rzeczywistości – ta ziemska, znienawidzona, jednak dla niego niezbyt jakby poznana i do końca nieokreślona, oraz coś, czego sam nie mógł jeszcze opisać w żaden sposób, choć czuł, że nie jest to tylko wytwór jego wyobraźni, lecz coś zupełnie innego, niepojętego, coś co go napawało tak samo ciekawością jak i niepohamowanym, wewnętrznym i nieracjonalnym strachem, którego wtedy jeszcze nie potrafił zrozumieć…

Statyczne krajobrazy oglądane do znudzenia za oknem, zresztą którego kontury też już chyba znał na pamięć, nudziły go, wręcz można powiedzieć doprowadzały chwilami do szału. Nie kontrolował tego, bo to kontrolowało jego, ale było w tym jednak jakieś bliżej nieokreślone piękno, zawierał się w tym jakiś element duchowy pasujący do jego zwichrowanej, niespokojnej, i z całą pewnością uwięzionej w ciele fizycznym, duszy. To był klucz, lecz nie wiedział jeszcze do czego. Poza tym wykwalifikowany i doświadczony w opiece nad takimi pacjentami, personel doskonale radził sobie z takimi ciężkimi przypadkami. Kończyło się to zazwyczaj unieruchomieniem w kaftanie lub przykuciem do łóżka na bliżej nieokreślony czas, choć taki środek prewencji nie był mu już straszny ani obcy. Po prostu wtedy kołyszące się na wietrze liście zostawały zastąpione zmieniającymi się pod powiekami hipnagogiami*. Pięknymi i niedorzecznymi obrazami, pojawiającymi się co raz wyraźniej i okazalej pod jego coraz cięższymi powiekami, tworząc za każdym razem na nowo i zupełnie inaczej, cały otaczający go świat ze wszystkimi jego szczegółami i detalami, całkiem realny, coraz mniej niedorzeczny, aż w końcu dołączając również wrażenia zmysłowe, smak czy węch, kreując świat nie do odróżnienia od tego fizycznego.

Wtedy nadchodził ten moment, gdy wszystkimi swoimi zmysłami był już po tamtej stronie, która, gdy już tam się znalazł, była dla niego, właśnie tą właściwą, prawdziwą i realną, miejscem skąd pochodzi i już chce tam zostać, a krajobrazy za oknem szpitala, ten stary zdezelowany, chwiejący się na swych zużytych już nóżkach fotel, ci bełkocący i szurający bezwładnie po podłodze i nierzadko ciągnący za sobą cały bagaż kroplówek i innego szpitalnego ustrojstwa pacjenci, to zły sen.

Z kolei gdy wizje znikały i budził się, słysząc głośne drewniane chodaki siostry oddziałowej oraz jęki ludzi dobiegające z każdej strony, będących numerami bez imion i królikami doświadczalnymi, o symbolach zaczynających się od liter ich imion i nazwisk oraz numeru choroby, z zażenowaniem i grozą uświadamiał sobie, że to, czego właśnie jest świadkiem jest również jakąś formą rzeczywistości. Tyle, że o niebo gorszej, przynoszącej cierpienie, szarej i ponurej. Gdyby wiedział jak się tu znalazł, jak się nazywa miałby jakiś mocny punkt odniesienia i wtedy mógłby z o wiele większą pewnością stwierdzić co się z nim dzieje.

Przekraczał bramę między światami wiele razy, nie zdając sobie nawet z tego do końca sprawy. Zastanawiało go tylko  to, dlaczego, gdy te wizje znikały, czasami pozostawał ból w ciele, fizyczny ból w miejscach, które w jego wizjach były narażone w jakiś sposób na uderzenie, upadek lub jakiś inny kontakt.

Jego fizyczne ręce, gdy padło polecenie “uciszenia”, były przywiązywane do poręczy łóżka, niewiele młodszego od fotela, na którym oddawał się codziennym wzrokowym wędrówkom, lecz może nie chodziło tutaj o wiek, ale o sposób użycia. Obie, wykonane z solidnego metalu poręcze były odrapane z farby i wytarte do czystego metalu, gdzieniegdzie dało się wyczuć pod palcami wgłębienia, co od razu nasuwało na myśl, że zrobili to pacjenci, wijąc się w konwulsjach i z całych sił próbując się wyswobodzić z krępujących ich więzów. Jakiej trzeba było użyć siły, lub może czemu ktoś chciał jej użyć, aby tak pognieść metalowe elementy solidnie wykonanego, zapewne na specjalne zamówienie, szpitalnego łóżka. Cóż nie było to zwyczajne miejsce i nie były zwyczajne meble ani zwykli pacjenci. Dlatego otarcia na nadgarstkach i jakiś dyskomfort z tym związany przypisywał właśnie sposobowi przytwierdzenia go do łóżka.

Obie jego nogi, każda z osobna przywiązana mocnym skórzanym paskiem do specjalnych uchwytów na rogach łóżka, były także czymś na wzór dyb związane miedzy sobą, co powodowało, że mógł je unieść tylko na niecałe dwa centymetry do góry. Nie mógł sobie w ten sposób wyrządzić najmniejszej krzywdy a to powodowało, że w żaden możliwy i racjonalny sposób nie potrafił sobie wytłumaczyć bólu stóp czy czasem nawet otarć czy uczucia oparzenia, po tym jak jego wizje dobiegały końca.

Głowę miał przytwierdzoną do poduszki, jeśli tak można nazwać ten brudny, wypełniony jakimiś stęchłymi ze starości ścinkami materiałów worek, gumowym, szerokim pasem, ale nie tak jak nakazują normy, lecz tuż pod brodą i nad obojczykiem, ściskając mu krtań i gardło w taki sposób, że im bardziej się ruszał, tym bardziej ucisk powodował, że zaczynał się dusić. To także by tłumaczyło zaczerwienienia na szyi oraz ból gardła.

Jak jednak wytłumaczyć zmianę wagi ciała o kilka kilogramów oraz kilkunastodniowy zarost na twarzy po czterdziestu pięciu minutach od momentu, jak to miał w zwyczaju nazywać personel, “uciszenia”, czyli przywiązania i podania środków uspokajających. To było jedno z tych pytań, na które odpowiedzi się nie mógł doczekać, ale wiedział doskonale, że nie usłyszy jej z ust nikogo z kim przyszło mu tam przebywać i że jest to zadanie wyłącznie dla niego.

 

Real things

 

Nie do końca był przekonany czy AL-807S to jego imię, a może jakaś urzędowa nazwa i dlaczego akurat on ma taki numer, co on oznacza. Była to jakaś dziwna etykietka, z którą musiał się identyfikować. Kompletnie natomiast nie był świadomy powodu, dla którego się tutaj znalazł. Światy równoległe tak mocno wniknęły w jego umysł i tak szeroko otworzyły się na jego naturalną, ziemską, silnie ograniczoną zmysłami fizycznymi percepcję, że nie był w stanie z całą pewnością stwierdzić kiedy to, co się dzieje w okół niego to sen czy jawa, a może nie ma między tymi pojęciami różnicy, sam miał ogromne problemy z określeniem tych pojęć. Nie potrzebował imienia i nazwiska, tak naprawdę nie musiał mieć żadnej nazwy. Nie musiał się nikomu przedstawiać ani nikt nie pytał go o to. Wystarczyło spojrzenie kogoś z personelu bez wypowiadania jakiegokolwiek słowa a wszyscy wiedzieli o kogo i o co chodzi.

Bywało, że umysł sugerował mu, że szpital, w którym się znalazł to element snu. Snu, który powtarzał się za każdym razem kiedy się budził. A może odwrotnie. Może to był sen, z którego nie można się tak łatwo obudzić. Z powrotem do rzeczywistości sprowadzały go zazwyczaj te same sygnały, głoś tej starej, grubej siostry oddziałowej lub skrzypiące nogi jego wysłużonego już fotela, który to sam był świadkiem niejednej historii i miał już niejednego właściciela.

 

Koniec

Komentarze

Johnny Workerze, termin nadsyłania prac na konkurs Alternatywy minął 15 października 2016 roku. :(

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To nic, może się załapię na następny;)

Ludzie tutaj raczej nie bardzo lubują się we fragmentach. Domyślam się, że linię graniczną tego czy przeczytają takowy, może stanowić pierwszy akapit. Dobry oznacza zielone światło. Zły, wiadomo. Stąd postaram się pokazać, co jest tutaj nie tak – bo mnie się jednak zapaliła czerwona lampka :).

 

Powiewający (zbędne i brzydkie złożenie już w pierwszym zdaniu – no bo co to znaczy ten cały, powiewający wiatr?) jesienny wiatr kołysał lekko liście drzew, co chwila zmieniając kierunek tak, że wydawało się, że falują one jak łany zbóż (cała metafora zdaje mi się… niespecjalnie ładną. Przede wszystkim nieadekwatną, bo nie potrafię sobie wyobrazić liści falujących jak łany zbóż.). Była zwykła jesienna pogoda, zwykły szary dzień, nie wróżący niczego złego, ale też niekoniecznie dobrego (Drugie zdanie również wypada niespecjalnie. Najpierw zbędny wyraz “była” – niepotrzebny i brzmiący niegramatycznie w kontekście całego zdania. Potem powtarzasz informację o jesiennej pogodzie. Zauważ, że zrobiłeś to już w pierwszym zdaniu. Reszta zdania to mocno nieporadne lanie wody. Nie wnosi nic do historii. To tak, jakby powiedzieć, że w sumie mogło padać, ale nie padało.). Na niebie widać było powoli zmieniające się dziwaczne kontury chmur i przepływające zgodnie z wiatrem w kierunku południowo – wschodnim(Piszesz, że kontury były dziwaczne. To nie jest dobry opis na cokolwiek. Pomijając już konstrukcję zdania – należy unikać takich zabiegów. Nie pisz, że coś jest takie i siakie (piękne, brzydkie, dziwaczne). Pokaż mi to. Dalej jest zupełnie zbędna informacja na temat kierunku wiatru – do czego miałaby ona służyć, że informujesz o tym czytelnika?). Pacjent o numerze ewidencyjnym, AL-807s siedział na swoim (“swoim” do wycięcia, wyraz zupełnie niepotrzebny, a zwiastuje potencjalną zaimkozę ) szpitalnym fotelu i wpatrywał się w okno, z którego mógł jak co dzień, od 10 (liczebniki zapisujemy z reguły słownie – są pewne wyjątki, ale to jeszcze chyba nie ten etap, żeby o nich wspominać) lat, oglądać wciąż te same widoki. Znał już chyba na pamięć każdy szczegół, tak, że zamykając oczy nadal miał przed powiekami ten sam widok (powtórzenie “widoków”.).

 

Tak więc, sam widzisz, jak to wygląda. Akapit był stosunkowo spory, a nie wniósł prawie nic. Nie budował klimatu, powtarzał informacje, zaserwował dość słaby opis. Nawet tym osobom, którym nie straszne fragmenty, mogła zaświecić się czerwona lampka. Myślę, że nie ma sensu, bym czytał tekst dalej, bo bardziej przypominałoby to poprawianie vel pisanie całości od nowa.

Kuleje tu bardzo styl, składnia, dużo rzeczy. Nie czujesz jeszcze języka. Jest na to banalna recepta, a lekarstwo to nawet nie śmierdzi, ba! Pachnie słodko jak cynamon. Musisz dużo czytać. Nawet nie analizować, ale dać się pochłonąć jakiejś literaturze, która najbardziej Ci odpowiada. Rozumienie i płynność języka przyjdą wtedy same. Tylko otwórz im drzwi.

 

No. To powodzenia i mam nadzieję, widzimy się za jakiś czas (pamiętaj, że wtedy zapytam, co takiego poczytałeś. Tak, jestem wścibski :P).

Nowa Fantastyka