- Opowiadanie: Krook - Pan Światła

Pan Światła

Najpierw zniknęły koty.Tajemnicza łuna światła nad lasem co raz pojawia się i znika, niepokając ludzi. Dziwne anomalie ogarniaja mój umysł, kontrolują ciało. Metaliczny Pan Światła powrócił...

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Pan Światła

Wszystko zaczęło się tak naprawdę od znikania kotów. Jeden kot mógł zostać potrącony przez samochód, na którego światła nie przygotowała go ewolucja, a które mogły być ostatnią rzeczą jaką zobaczył w swym siódmym i ostatnim życiu. Drugi zaginiony czworonóg potrafiłby pewnie uciec swoim właścicielom, którzy krzyczeli na niego przy każdej możliwej okazji. Trójka jednak była już niepokojąca, a kiedy zaginął i czwarty puszek, na wsi zapanowały podejrzenia, że w lesie zagościło jakieś nieprzyjemne zwierzę. Poszukiwania drapieżnika, spełzły jednak na niczym. Mieszkańcy, szukający go na własną rękę, poddali się po dwóch dniach, a gajowy, który obiecał patrolować las, również niczego nie wypatrzył.

 

Sprawa ucichła po jakichś dwóch tygodniach, które podniosły podwarszawską Pilawę do rangi co najmniej miasteczka Salem. Przynajmniej w oczach jej mieszkańców.

 

Koty przestały jednak znikać i wszystko wskazywało na to, że jedynie przypadek złączył cztery śmierci w bardzo krótkim przedziale czasowym. Element zagadki pozostał o tyle, że trucheł zwierząt nie odnaleziono.

 

Wtedy nie sądziłem jeszcze, że zniknięcie czworonogów, których zresztą przez całe życie nienawidziłem i szczerze mówiąc cieszyłem się, że ich nie ma, może być początkiem czegoś o wiele groźniejszego i straszniejszego. Nikt by zresztą nie przypuszczał, że rzeczy które dopadły naszą mieścinę mogą mieć miejsce w ludzkim świecie.

 

Pewnego dnia wybrałem się jak zwykle z moim psem, dużym, czarnym owczarkiem belgijskim, na spacer. Ranek ten zapadł mi o tyle w pamięć, że mój pies, zwykle sympatyczny, kochany, a przede wszystkim pełen życia i chętny obwąchać każdą możliwą rzecz na świecie, stał się nagle apatyczny i wrogo nastawiony. Tego dnia nie chciał wyjść z domu. Najpierw ukrył się pod łóżkiem, cicho skamląc. Jako pies posłuszny, ostatecznie wylazł stamtąd po komendzie wydanej stanowczym tonem. Za żadną cenę nie chciał jednak wleźć do lasu i ciągnął mnie wzdłuż szosy, cały czas obracając się i patrząc na mnie wzrokiem, który zdawał się mówić: „Proszę, tylko nie tam. Wszędzie, ale nie tam!". Gdy oddaliliśmy się od lasu na odległość około dwóch kilometrów, pies się uspokoił i znów zaczął się interesować otoczeniem. W drodze powrotnej jednak, ponownie podkulił ogon i patrząc w ziemię szybko wracał do domu. W pewnym momencie zerwał mi się ze smyczy i rzucił się błyskawicznie do bramy naszego podwórka. Dopiero gdy wbiegł, po krótkich schodkach, do domu obrócił się w moją stronę i zaczął wesoło machać ogonem.

 

Wydało mi się to bardzo dziwne. Mój pies nigdy nie zachowywał się w ten sposób. Ba, on nigdy nie uciekł przed niczym ani nikim. Rozważałem czy nie pójść z nim do weterynarza, ale ostatecznie stwierdziłem, że nie ma to większego sensu. W końcu nic wielkiego się nie stało, a zresztą wyobraziłem sobie siebie tłumaczącego lekarzowi, że Karin ( jak nazywał się pies) przestraszył się lasu. Perspektywa takiej rozmowy wypleniła mi ten pomysł z głowy.

 

Karin na żadnym kolejnym spacerze nie protestował więcej przeciwko pójściu stałą trasą spacerową. Wręcz przeciwnie, sam przynosił smycz i biegł tak szybko, że ledwo co za nim nadążałem. Przez dwa tygodnie pies nie odstawiał nowych ekscesów, trzymał się dobrze znanej mi psiej normy, do której się przyzwyczaiłem przez pięć lat jego życia.

 

Po tych dwóch tygodniach coś znowu zaczęło się psuć. Była burza, potężna jak rzadko kiedy. Karin wariował, co akurat w jego przypadku, jak i wielu innych psów w okolicy, było naturalną reakcją na grzmoty i błyskawice.

 

Pies biegał jak szalony, to wskakując na fotel, to na kanapę, a każdemu grzmotowi burzy towarzyszyła seria przerażonych szczeknięć. Nagle, błyskawica pojawiła się tuż za oknem, uderzając w pobliski dąb. Wtem zgasły żarówki, a wokół zrobiło się absolutnie ciemno. Wyjrzałem przez okno i spostrzegłem, że w sąsiednich domach również wysiadło światło. Karin, skomląc, uciekł do innego pokoju, gdzie schował się pod łóżko. Nie wyszedł stamtąd aż do końca burzy.

 

Następnego dnia odkryłem, że burza dotknęła znacznie więcej niż samotne drzewo. Całe nasze podwórko wyglądało tak, jakby przeszło po nim tornado. Znikły krzaki i liście z drzew, a łodygi krzewów były przypalone. Buda, której zresztą pies nigdy nie użył, rozpadła się na wiele kawałków drewna. Garaż był zdezelowany, a postawiony w nim samochód miał stłuczoną przednią szybę i wgięty dach. Nawet trawa została wyrwana z ziemi i leżała smutnie na podjeździe.

 

Byłem przerażony stanem mojej posiadłości, ale szybko odkryłem, że sąsiedzi wcale nie mają lepiej. W jednym domu nawet wypadły szyby. Zdawało mi się to bardzo dziwne. Burza nie wyglądała na aż tak silną.

Moja żona wyszła na ganek i złapała się za głowę, widząc spustoszenie jakie zapanowało na naszym podwórku.

 

Zszedłem po schodach i ze zdumieniem spostrzegłem, że betonowe stopnie uginają się pod moimi stopami. Przyspieszając kroku doszedłem do bramy, która była jedynym miejscem, w którym moja komórka łapała zasięg. Wyciągnąłem telefon i odblokowałem go. W tym momencie uświadomiłem sobie, że sam nie wiem kogo mam wezwać. Zrezygnowany włożyłem  telefon do kieszeni.

 

Jakieś dwie godziny później kończyliśmy porządkowanie naszego podwórka. Wszystkie połamane i zerwane roślinki zostały wyrzucone na kompost. Uprzątnęliśmy też walające się tu i ówdzie śmieci. Nasze kwitnące wcześniej życiem podwórko zamieniło się w pustynię, bez choćby skrawka życia. Pies nie chciał tego dnia iść na spacer. Przez cały dzień nie ruszał się z domu, nic nie jadł, nie szczekał, nie dawał choćby najmniejszego znaku życia. Dopiero wieczorem wysunął łeb, aby poobserwować pobojowisko, jakie pojawiło się przed domem.

 

Gdy się ściemniło, odkryliśmy że światło nadal ni. W pierwszym odruchu podniosłem telefon stacjonarny, aby wykręcić numer pogotowia energetycznego, ale w słuchawce nie odezwał się sygnał. Wyszedłem na dwór, aby skorzystać z komórki pod bramą. Ona też mnie zawiodła wyświetlając napis „brak sygnału.

Chciałem już wrócić do domu, gdy coś przykuło moją uwagę. Z lasu dochodziły dziwaczne dźwięki, jakby jakieś przestraszone zwierze panicznie ryczało, uciekając przed czymś. Ponad drzewami unosiła się dziwaczna, biała poświata. Nigdy wcześniej nie widziałem niczego podobnego.

 

Zdawało mi się jakbym słyszał jakieś szepty, tuż zza dębów stojących przy drodze. Niepewnie ruszyłem w stronę lasu. Otworzyłem już furtkę i chciałem przechodzić przez ulicę, aby się do niego dostać, ale w tym momencie drogą przemknął jakiś samochód. Musiał jechać bardzo szybko, bo nawet nie zdążyłem zauważyć jakiego był koloru. Otrząsnąłem się i klnąc na szalonego kierowcę, zawróciłem do domu. Nie myślałem już o leśnych szeptach. Zaraz po przekroczeniu progu poczułem nagłą senność i szybko poszedłem do łóżka, gdzie momentalnie usnąłem.

 

Obudziłem się bardzo późno. Zwykle wstaję około szóstej, maksymalnie siódmej rano. Gdy otworzyłem dzisiaj oczy, czułem że godzina jest bliższa południa niż poranka. Spojrzałem na elektroniczny zegarek obok, ale nie było na nim czerwonych liter.

Wstałem, ale nadal czułem ogromne zmęczenie. Dziwne, że nie obudził mnie pies, chcący wyjść na dwór. Wczoraj wieczorem go nie wyprowadzaliśmy, więc dziś powinien sam się o to dopominać.

 

Zwlekłem się z łóżka i chwyciłem smycz, leżącą na podnóżku nieopodal.

 

– Karin! – zawołałem owczarka.

 

Zza progu wyjrzała dobrze mi znana, czarna morda. Patrzyła na mnie zaciekawiona, a tułów, do którego należała niepewnie machał ogonem. Cyknąłem na psa i przywołałem go ręką. Ten jednak nie usłuchał. Ogon przestał się ruszać, a pies zaczął pomału się wycofywać.

 

Nieco zdziwiony zbliżyłem się do niego, ze smyczą w reku. Pies zaczął warczeć i zgiął łapy, jakby szykował się do ataku. Odsunąłem się. Bałem się własnego psa. Nie poznawałem w nim szczeniaka, którego wychowywałem.

 

Pies szedł za mną cały czas warcząc. Z pyska ciekła mu ślina. Podniosłem rękę do góry ,bojąc się ataku ze strony zwierzęcia. Karin szczeknął głośno, a jego ślina opadła mi na spodnie. Poczułem jak pocą mi się dłonie. Automatycznie cofałem się, a zwierzę podążało za mną. Nie wiedziałem co mam robić.

 

Ukradkiem spojrzałem w lewo i dostrzegłem sporych rozmiarów świecznik. Czując, że z nim nabrałbym więcej pewności siebie, powoli odłożyłem smycz po czym chwyciłem posrebrzany przedmiot.

 

Karin jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki uspokoił się. Nie chodziło nawet o to, że przestraszył się prowizorycznego oręża. Zdawało się raczej, że zupełnie zapomniał o tym, co przed chwilą się zdarzyło. Znowu patrzył na mnie ciekawskim wzrokiem i merdał ogonem. Jego paszcza była zamknięta, a nogi wyprostowane. Czułem się, delikatnie mówiąc, skonfundowany.

 

Odstawiłem świecznik, ostrożnie i powoli, ale rękę cały czas miałem wyciągniętą aby w razie czego szybko go dosięgnąć. Nie spuszczałem przy tym wzroku z psa. Ale on nadal stał spokojnie.

 

Zaryzykowałem i opuściłem rękę. Reakcja ze strony psa nastąpiła, ale było nią po prostu znudzenie, przez które odszedł ode mnie, wąchając podłogę.

 

Stałem jeszcze przez chwilę, z nieopisanym zdziwieniem widniejącym na twarzy. Wziąłem w rękę smycz, aby odłożyć ją z powrotem na jej miejsce.

 

W tym momencie jednak strach znowu złapał mnie za gardło. Karin odwrócił się raptownie i zaczął groźnie szczekać. Jego oczy całe zbielały a w pysku znowu pojawiła się piana. Zaczął się do mnie zbliżać. Przerażony, nie zastanawiałem się długo nad tym co robię. Rzuciłem smyczą w psa. Ten odskoczył od niej, jakbym cisnął w niego płomiennym pociskiem, i wpadł w kredens stojący obok. Szklanki i kieliszki posypały się na grzbiet zwierzęcia i rozbiły się na nim. Pies zaczął skomleć żałośnie.

 

To skomlenie przypomniało mi o tym, że oto nie leży przede mną groźna bestia, ale mój najlepszy przyjaciel. Niemniej jednak widok rozwartej paszczy i białych ślepiów nadal nie pozwalał ruszyć mi się z miejsca.

 

Do pokoju wbiegła moja żona, wiedziona hałasem, który musiał dotrzeć do jej uszu. Pochyliła się nad psem i zaczęła płakać. Ten płacz w połączeniu z jego jękami był czymś okropnym, czymś co wyrwało mnie z odrętwienia. Zerwałem z łóżka prześcieradło, aby użyć go jako opatrunku. Miałem nadzieję, że dobrze pamiętam jak uciskać rany. Na szczęście udało mi się zatamować krwawienie. Chwilę potem załadowaliśmy psa do samochodu i ruszyliśmy do Piaseczna, gdzie był najbliższy weterynarz. Rany nie były groźne i nie z ich powodu jechaliśmy do doktora. Powodem była nieznikająca sprzed moich oczu, rozwścieczona paszcza.

 

Lekarz nie stwierdził u mojego pupila ani śladu wścieklizny. Zasugerował jednak aby zostawić zwierzę na pięciotygodniowej obserwacji. Oczywiście się na to zgodziłem.

Dom wydawał mi się dziwnie cichy bez mojego psa. Nie mogłem usiedzieć w fotelu, czytając książkę. Gdy próbowałem włączyć telewizor, przypomniałem sobie o awarii prądu. Dziwne, że zapomniałem ją zgłosić będąc w Piasecznie.

 

Nie mogłem się zająć absolutnie niczym, więc postanowiłem udać się na krótki spacer. Wyszedłem z domu. Na dworze było w miarę ciepło, więc nie wziąłem ze sobą żadnej kurtki.

 

Gdy wyszedłem na dwór, poczułem dreszcze na ciele. Nie z powodu temperatury. Owładnął mną nieopisany lęk. Nie umiem tego racjonalnie wytłumaczyć.

 

I wtedy usłyszałem coś bardzo dziwnego. Było to coś pomiędzy ludzkim krzykiem, a zwierzęcym skowytem – nieopisane, odległe i mroczne. Jednak z każdą kolejną sekundą, podczas której dźwięk trwał w przestrzeni, jego źródło zdawało się zbliżać do mnie. Słyszałem wyraźnie, że dochodzi od strony lasu, ale w pewnym momencie usłyszałem ten pisk za sobą. Odwróciłem się na pięcie i w twarz uderzył mnie zimny powiew wiatru. Wycie ucichło.

 

Kompletnie zapomniałem po co wyszedłem na dwór. Czułem dreszcze na plecach i łzy w oczach. Przetarłem je rękawem i wróciłem do domu. Światło nadal nie działało.

 

Następnego dnia miałem kompletną dziurę w pamięci. Wczorajsze popołudnie, wieczór jak i noc wyparowały z mojej pamięci. Potwornie bolała mnie głowa, jakby ktoś na miejsce mych wczorajszych wspomnień, wcisnął uciążliwe wiertło, powoli forsujące płaty mego mózgu. Ból był punktowy, kłujący i diabelnie nieznośny.

 

Jednocześnie czułem się przykuty do łóżka. Mimo dziesięciu godzin snu, byłem potwornie niewyspany i zmęczony. Nie byłem w stanie wstać, ani nawet przewrócić się na drugi bok. Po kilku minutach znów zasnąłem.

 

Kiedy się obudziłem, było już ciemno. Zdawało mi się niemożliwe, abym przespał kolejne dziesięć godzin, ale sytuacja za oknem wyraźnie na to wskazywała. Jakby tego mało, nadal czułem się senny.

 

Wtem usłyszałem brzęk tłuczonego szkła w salonie. Wyrwało mnie to z półsnu. Wstałem z łóżka i poszedłem do rzeczonego pokoju.

 

Gdy tylko przekroczyłem jego próg, poczułem zimny wiatr, uderzający w moją twarz. Wszystkie okna zostały wybite.

 

Nie myślałem jednak o szkle, które leżało rozrzucone na podłodze. Pomimo mroku, jaki panował na dworze, wyraźnie widziałem kobiecą sylwetkę, biegnącą w stronę lasu. Doskonale znałem ten kaczy sposób biegu, gdzie nogi krzywo przechylają się na lewo i prawo. Tak biegała tylko moja małżonka.

 

Zawołałem za nią, zaskoczony po co miałaby zapuszczać się w gąszcz drzew po zmroku. Nie odpowiedziała jednak, a chwilę potem zniknęła z mojego pola widzenia.

Pobiegłem w stronę drzwi. Na dworze było dosyć chłodno, ale nie zważając na to, pobiegłem jak najszybciej mogłem w stronę lasu. Nie chciałem wołać żony, aby nie wzbudzić zainteresowania sąsiadów. Wiedziałem, że bardzo chętnie by nas obgadali, a nie miałem ochoty dawać im ku temu sposobności.

 

Za drzewami nieco zwolniłem tempa. Czułem się bardzo nieswojo, jakbym wchodził w zupełnie obcy mi teren. Zacząłem iść tak, aby nie deptać po gałązkach i powodować jak najmniej hałasu. Nie było to jednak łatwe zadanie i co jakiś czas pod moimi butami słyszałem nieprzyjemny zgrzyt. W takich momentach zdawało mi się, że słyszę dziecięcy śmiech, gdzieś za sobą. Odwracałem się, ale niczego nie widziałem.

 

Gdy skręciłem w prawo, w znaną wszystkim, często uczęszczaną trasę dla pieszych, ujrzałem coś niepokojącego. Światło. Dziwne, blade światło, takie którego nie widziałem nigdy wcześniej. Było bardzo gęste. Przypominało mleko, które zawisło w powietrzu i świeciło się z niewyjaśnionych powodów.

 

I wtedy usłyszałem szepty. Tym razem wyraźne, układające się w słowa:

 

„ Odwróć oczy, zostaw świat

Oddaj swoje życie Panu Światła

Uwolnij duszę, pozwól jej lecieć w dal

Sekrety, które utrzymujesz są niczym."

 

Szepty ciągnęły mnie za sobą coraz bliżej nieokreślonego światła. Nie mogłem im się oprzeć, mimo że rozum alarmował, aby zawrócić. Czułem, że tam spotkam żonę, że dotrę do czegoś, czego szukałem od początku mojego życia. Nogi powoli stąpały dalej, jakby nie były do końca pewne czy chcą wciąż iść. Obok mnie fruwały w powietrzu fale energii, zielonkawe i przybierające od czasu do czasu wygląd ludzkich twarzy. Widziałem tam swoich sąsiadów. I wtedy zrozumiałem czemu nie słyszałem kłótni rodzinnych, bitych talerzy, przekleństw na niedziałające sprzęty, ani czemu nie widziałem nikogo, kto szedłby na grzyby czy jechał do większego miasta. Oni wszyscy nie żyli.

 

Dotarłem do źródła. Była nim wielka kula energii, pulsująca jak olbrzymie serce. Sfera żarzyła się zimnym światłem, które zamiast ogrzewać mnie, ochładzało moje ciało coraz bardziej. Czułem jak na skórze występuje mi gęsia skórka, jak każdy włosek na moim ciele staje pionowo. Zaczęły trząść mi się zęby, ale nadal nie mogłem oderwać wzroku od błyszczącej kuli, nie mogłem się od niej odsunąć.

 

Mógłbym tak stać aż do końca moich dni, gdyby błyszczący glob nie zechciał inaczej. Ale tak się nie stało. Małe poświaty energii, z twarzami mych znajomych, zaczęły zlatywać się w stronę świetlistej kopuły. Wszystkie w nią wpadały, jakby rozbijając się o jej powłokę. Ale ja wyraźnie widziałem, że ich poświęcenie nie idzie na marne. W środku kuli zaczynał pojawiać się pewien kształt, jakby zarys postaci ludzkiej. Tylko znacznie większej od człowieka. Olbrzymiej.

 

Ciało w kuli klęczało, a jego kręgosłup był nienaturalnie wygięty, tak że głowa sięgała do ziemi. Przy tym, nie miała ona skóry, mięśni, ani żadnych narządów. Był to zwyczajny szkielet, ale z dziwną, jakby nie ludzką czaszką. Czaszka ta nie przypominała mi niczego, co kiedykolwiek widziałem. Była nieco podobna to człowieczej, ale jednak widziałem wyraźnie różnice, które nie dawały mi spokoju. I wtem, w czaszce zaświeciły się dwa, zielone punkty. Oczy.

 

Szepty zamieniły się w pisk, straszliwy ni to zwierzęcy ni ludzki pisk bólu i rozpaczy. Złapałem się za głowę i upadłem na ziemię. Blada kula pękła a z jej wnętrza wyszło dziwne, monstrualne ciało.

 

Szkielet miał z trzy metry wysokości i zdawał się wykonany z jakiegoś metalu. Całe jego ciało był srebrne i delikatnie błyszczało, rozstępując nieco mrok panujący dookoła. Jego dziwaczna głowa otoczona była bladym płomieniem, z którego co jakiś czas sypały się małe iskry. W ręku trzymał jakąś nieznaną mi broń. Jej długi trzon sięgał ziemi, a na końcu zamontowane miała dwa, grube ostrza. Ujrzałem jeszcze długą, czarną pelerynę, zwisającą od barków, aż po stopy postaci.

 

Spojrzał w moje oczy, a ja poczułem wtedy coś jakby przepływ informacji. To on jest Panem Światła. To on spowodował śmierć moich sąsiadów. To on wzbudzał wściekłość Karina. On zdecydował o tym, aby światło nie pojawiło się już nigdy w naszych żarówkach. Widziałem w jego oczach, że jest istotą, która może decydować o ludzkim losie, może się nim bawić, tak jak zapragnie i nikt nie jest w stanie mu tego zabronić. A teraz wróciłem. Materialny. Silniejszy niż kiedykolwiek przedtem.

Pan Światła podniósł swoją metalową dłoń i wyciągnął ją w moją stronę. Ujrzałem rozbłysk bladego światła, które nagle wypadło z jego dłoni i uderzyło we mnie. Poczułem nieopisany mróz, który zapanował nad moimi żyłami. Uderzenie odrzuciło mnie daleko w tył. Lecąc widziałem, jak tracę mnóstwo krwi. Upadłem na ziemię. Nie mogłem się ruszyć, nie mogłem zapanować nawet nad swoim oddechem, który szaleńczo przyspieszył.

 

Ponownie usłyszałem szepty:

 

„Zostaliśmy odrzuceni, przez rękę żądną krwi

Rękę naszego prawdziwego ojca

Jesteśmy jedynie cieniami dusz z innego świata

Otwórz ciało przed Panem Światła!"

 

Trzymetrowy kolos zbliżył się do mnie, ale nie zwracał już na mnie więcej uwagi. Jednym krokiem przeszedł nad moim bezwładnym ciałem i ruszył dalej. Słyszałem jedynie chrzęst metalowych kończyn, uginających się raz po raz. Słyszałem jak łamią się kolejne gałęzie. Nie mogłem nic widzieć, bo byłem odwrócony od wielkiego stworzenia, ale czułem że raz po raz ponownie rozbłyska blade światło. Czułem je na swoich plecach, jak za każdym razem przechodziło przez mój kręgosłup.

 

Oczy poczęły mi się zamykać, ale zamiast widzieć ciemność, robiło się przed nimi coraz jaśniej. Nie słyszałem już tajemniczych szeptów, ale w mojej głowie ustawicznie powtarzał się mój własny głos, mówiący – „Oddaj duszę Panu Światła! Zostaw ciało Panu Światła!"

Koniec

Komentarze

Znikły krzaki i liście z drzew, a łodygi były przypalone.  – Łodygi czego? Drzew?

Odłożyłem telefon zrezygnowany. – Stoi przy bramie, więc gdzie on odkłada ten telefon?

aby poobserwować pogorzelisko, jakie pojawiło się przed domem. – pogorzelisko to wynik pożaru, więc tu raczej pobojowisko 

odkryliśmy że światło nadal nie wróciło – A poszło sobie dokądś? To kolokwializm.

– Karin! – Zawołałem owczarka. – zawołałem (małą literą) 

Czując, że z nim czułbym się znacznie pewniej

Odłożyłem świecznik – raczej odstawiłem 

Czułem dreszcze na plecach i łzy w moich oczach – w cudzych nie mógł poczuć 

Uwolnij dusze, – duszę

Nogi powoli stąpały dalej, jakby one nie były do końca pewne czy chcą iść dalej.

Ciało w kuli klęczało na kolanach – a da się klęczeć na rękach?

mróz, który zapanował moimi żyłami. – albo zapanował nad moimi żyłami, albo popłynął moimi żyłami

We fragmencie, gdzie opisujesz pojawienie się Pana Światła używasz osiem razy słowa “kula”.

 

Jeszcze więcej było takich niezręczności, ale musiałabym zbyt dużo wypisać. 

Może miałeś jakiś pomysł, ale wykonanie kiepściutkie popsuło wszystko. Jakoś rozmyły się Twoje intencje, a ja nie potrafiłam się wczuć w klimat tekstu. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Uhm, faktycznie jakoś dużo tych niezręczności się pojawiło, ale przed publikacją zupełnie nie zdawałem sobie z tego sprawy. Cóż, bardzo dziękuję za pomoc :) poprawię tekst w wolnej chwili

Wybacz, Krooku, ale nie kupuję Twojej opowieści. Suche opisanie zdarzeń przed burzą, samej burzy i tego co wydarzyło się potem, nie zrobiło na mnie żadnego wrażenie, nie zaintrygowało, nie przestraszyło w najmniejszym stopniu, choć zapowiedziałeś horror.

Zupełnie nie umiem znaleźć wytłumaczenia dla zaistnienia tytułowego Pana Światła. Zjawił się nie wiadomo skąd i po co, pozbawił okolicę elektryczności, po czym przyciągnął ludzi do lasu  – o co tu właściwie chodzi?

Dlaczego na początku ginęły koty?

Wykonanie pozostawia sporo do życzenia. Najbardziej przeszkadzała mi nadmierna ilość zaimków, nie zawsze poprawnie konstruowane zdania, czasem nieprawidłowo użyte słowa.

Zbyt często używasz entera, często po jednym, dwóch zdaniach, skutkiem czego opowiadanie wydaje się poszarpane, a przez to mniej czytelne.

 

…że Karin ( jak na­zy­wał się pies) – Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.

 

wi­dząc spu­sto­sze­nie jakie za­pa­no­wa­ło na na­szym po­dwór­ku. – Raczej: …wi­dząc spu­sto­sze­nie jakie dokonało się na na­szym po­dwór­ku.

 

aby po­ob­ser­wo­wać po­bo­jo­wi­sko, jakie po­ja­wi­ło się przed domem. – Podwórko zostało posprzątane, więc jakie pobojowisko mogło się pojawić?

Może wystarczy: …by po­ob­ser­wo­wać po­bo­jo­wi­sko przed domem.

 

Gdy się ściem­ni­ło, od­kry­li­śmy że świa­tło nadal ni. – Że światło co???

Czy w ciągu dnia nie zauważyli, że nie ma prądu? Nikogo zdziwiła np. nieczynna lodówka?

 

jakby ja­kieś prze­stra­szo­ne zwie­rze pa­nicz­nie ry­cza­ło… – Literówka.

 

Spoj­rza­łem na elek­tro­nicz­ny ze­ga­rek obok, ale nie było na nim czer­wo­nych liter. – Zegar z literami?

 

Zza progu wyj­rza­ła do­brze mi znana, czar­na morda. Pa­trzy­ła na mnie za­cie­ka­wio­na… – Morda patrzyła?

 

Cyk­ną­łem na psa i przy­wo­ła­łem go ręką. – Co to znaczy cyknąć na psa?

 

Nieco zdzi­wio­ny zbli­ży­łem się do niego, ze smy­czą w reku. – Literówka.

 

Nie po­zna­wa­łem w nim szcze­nia­ka, któ­re­go wy­cho­wy­wa­łem. – W pięcioletnim psie widział szczeniaka?

 

Pod­nio­słem rękę do góry ,bojąc się… – Masło maślane. Czy można podnieść rękę do dołu?

Zbędna spacja przed przecinkiem, brak spacji po przecinku.

 

Ten od­sko­czył od niej, jak­bym ci­snął w niego pło­mien­nym po­ci­skiem, i wpadł w kre­dens sto­ją­cy obok. – Raczej: …i wpadł na stojący obok kre­dens.

 

Szklan­ki i kie­lisz­ki po­sy­pa­ły się na grzbiet zwie­rzę­cia i roz­bi­ły się na nim. – Rozbiły się na psim futerku?

 

Mia­łem na­dzie­ję, że do­brze pa­mię­tam jak uci­skać rany. Na szczę­ście udało mi się za­ta­mo­wać krwa­wie­nie. – Jakoś nie bardzo potrafię sobie wyobrazić, by rozbijające się szklanki i kieliszki spowodowały krwotok u psa. Chyba że Karin stąpnął na rozbite szkło.

 

Wy­sze­dłem z domu. Na dwo­rze było w miarę cie­pło, więc nie wzią­łem ze sobą żad­nej kurt­ki. Gdy wy­sze­dłem na dwór… – Czy bohater opuścił dom dwa razy?

 

Wczo­raj­sze po­po­łu­dnie, wie­czór jak i noc wy­pa­ro­wa­ły z mojej pa­mię­ci. Po­twor­nie bo­la­ła mnie głowa, jakby ktoś na miej­sce mych wczo­raj­szych wspo­mnień, wci­snął uciąż­li­we wier­tło, po­wo­li for­su­ją­ce płaty mego mózgu. – Nadmiar zaimków.

 

Ból był punk­to­wy, kłu­ją­cy i dia­bel­nie nie­zno­śny. Jed­no­cze­śnie czu­łem się przy­ku­ty do łóżka. Mimo dzie­się­ciu go­dzin snu, byłem po­twor­nie nie­wy­spa­ny i zmę­czo­ny. Nie byłem w sta­nie wstać, ani nawet prze­wró­cić się na drugi bok. Po kilku mi­nu­tach znów za­sną­łem. Kiedy się obu­dzi­łem, było już ciem­no. – Byłoza.

 

po­czu­łem zimny wiatr, ude­rza­ją­cy w moją twarz. – Czy bohater poczułby wiatr uderzające w cudza twarz?

Nadużywasz zaimków.

 

Po­bie­głem w stro­nę drzwi. Na dwo­rze było dosyć chłod­no, ale nie zwa­ża­jąc na to, po­bie­głem jak naj­szyb­ciej… – Powtórzenie.

 

jak­bym wcho­dził zu­peł­nie obcy mi teren. – Raczej: …jak­bym wcho­dził na zu­peł­nie obcy mi teren.

 

Sfera ża­rzy­ła się zim­nym świa­tłem, które za­miast ogrze­wać mnie, ochła­dza­ło moje ciało coraz bar­dziej. Czu­łem jak na skó­rze wy­stę­pu­je mi gęsia skór­ka, jak każdy wło­sek na moim ciele staje pio­no­wo. Za­czę­ły trząść mi się zęby… – Kolejny przykład zaimkozy.

 

Czu­łem jak na skó­rze wy­stę­pu­je mi gęsia skór­ka… – Nie brzmi to najlepiej.

Proponuję: Czu­łem jak ciało pokrywa się gęsią skór­ką

 

Za­czę­ły trząść mi się zęby… – Zęby chyba nie mogą się trząść.

Proponuje: Za­cząłem szczękać zębami

 

gdyby błysz­czą­cy glob nie ze­chciał ina­czej. Ale tak się nie stało. Małe po­świa­ty ener­gii, z twa­rza­mi mych zna­jo­mych, za­czę­ły zla­ty­wać się w stro­nę świe­tli­stej ko­pu­ły. – Zgodzę się jeszcze na nazwanie kuli globem, ale nie wydaje mi się, by można o niej powiedzieć kopuła.

 

Ciało w kuli klę­cza­ło, a jego krę­go­słup był nie­na­tu­ral­nie wy­gię­ty, tak że głowa się­ga­ła do ziemi. Przy tym, nie miała ona skóry, mię­śni, ani żad­nych na­rzą­dów. – Piszesz o ciele, więc: …nie miało ono skóry, mię­śni, ani żad­nych na­rzą­dów.

 

Czasz­ka ta nie przy­po­mi­na­ła mi ni­cze­go, co kie­dy­kol­wiek wi­dzia­łem. Była nieco po­dob­na to czło­wie­czej… – Skoro była nieco podobna do człowieczej, to bohater chyba nie może mówić, że nie przypominała niczego co widział.

 

Szkie­let miał z trzy metry wy­so­ko­ści i zda­wał się wy­ko­na­ny z ja­kie­goś me­ta­lu. Całe jego ciało był srebr­ne… – Skoro to był szkielet – jak wcześniej pisałeś, pozbawiony skóry, mięśni i narządów – to o jakim ciele mówisz teraz?

 

de­li­kat­nie błysz­cza­ło, roz­stę­pu­jąc nieco mrok pa­nu­ją­cy do­oko­ła. – Mroku nie można rozstąpić.

Proponuję: …de­li­kat­nie błysz­cza­ło, rozpraszając/ rozjaśniając nieco mrok pa­nu­ją­cy do­oko­ła.

 

Wi­dzia­łem w jego oczach, że jest isto­tą, która może de­cy­do­wać o ludz­kim losie, może się nim bawić, tak jak za­pra­gnie i nikt nie jest w sta­nie mu tego za­bro­nić. A teraz wró­ci­łem.– Kto wrócił?

 

Po­czu­łem nie­opi­sa­ny mróz, który za­pa­no­wał nad moimi ży­ła­mi. – Raczej: Po­czu­łem nie­opi­sa­ny mróz, który wypełnił żyły.

 

Trzy­me­tro­wy kolos zbli­żył się do mnie, ale nie zwra­cał już na mnie wię­cej uwagi. Jed­nym kro­kiem prze­szedł nad moim bez­wład­nym cia­łem… – Nadmiar zaimków.

 

ugi­na­ją­cych się raz po raz. Sły­sza­łem jak łamią się ko­lej­ne ga­łę­zie. Nie mo­głem nic wi­dzieć, bo byłem od­wró­co­ny od wiel­kie­go stwo­rze­nia, ale czu­łem że raz po raz po­now­nie… – Powtórzenie.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nie wciągnęło, nie przestraszyło. Daleko temu do horroru. Bardzo ciężko jest pisać horrory.

Cześć.

I ja zostałem zwabiony “horrorem”. Odpadłem po kilkunastu wierszach.

Interpunkcja jest czymś, co jako pierwsze szepce mi do ucha “wiej!”. Ale dałem radę nieco dłużej.

Fabuła mnie jednak skopała i już nie zdołałem się podnieść.

Czytam: znikają koty, a potem podmiot idzie na spacer z psem. Kurczę! Tak buduje się fabułę w zadaniach domowych w szkole!

Koty… Połowa mojej rodziny mieszka na wsi. Weźmy taką, która ma dosłownie trzy gospodarstwa (tak, istnieją takie). Każde gospodarstwo ma kota, na ogół ma. Jednego dnia jest jeden, innego nie ma wcale, kolejnego dnia Mruczek okazuje się Mruczką, która jest kotna. I następnego dnia jest już 6 kotów. Kolejnego dochodzi jedna przybłęda, innego kolejna przybłęda.

Rewir wiejskiego kota jest nieokreślony. Jeżeli coś go rozjedzie na szosie 200 metrów od domu, to w połowie przypadków gospodarz się nie zorientuje. I nie przejmie.

Podsumowując: brak 4 kotów zostałyby co najwyżej zauważony. I to w wiosce, gdzie są 3 domy mieszkalne. Nikt by się tym nie przejął, skoro większość kocich mieszkańców to przybłędy: dziś zniknęły, to jutro będą inne.

Na wsi, gdzie jest równo 20 numerów (20 budynków mieszkalnych, czyli jakieś 25 rodzin), zniknięcie 4 kotów nie byłoby nawet tematem do plotek z sąsiadką zza ogrodzenia.

Było słabo. Nielogicznie i odrzucająco (pod względem ciekawej fabuły).

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Sklasyfikowanie tej opowieści jako horroru faktycznie chyba nie było najlepszą decyzją. Chyba kategoria “inne” była tą właściwą, ale takie dylematy to raczej mniejszy błąd w porównaniu do tego co dzieje się z samym opowiadaniem. Dopiero teraz widzę, że jest ona usiana błędami, aż mnie zaczyna razić w oczy. Cóż, muszę się pogodzić, ze “Pan Światła” jest po prostu słaby i na przyszłość bardziej sie postarać. Dziękuję za krytykę i wytknięcie wszystkich błędów.

Cześć.

  1. To na pewno nie wszystkie błędy.
  2. To opowiadanie jest źle napisane, ale i źle przemyślane.
  3. Nauczyło Cię czegoś? Bardzo dobrze, spełniło swoją rolę. Teraz napisz coś takiego, że żuchwa opadnie.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Opowiadanie, drogi Autorze, napisane jest niestety fatalnie.

Pojawiają się błędy niemal każdej maści i rodzaju, aż szkoda je wypisywać. Występuje siękoza (nadużywanie “się”), zaimkoza (nadmiar zaimków), niepoprawne związki frazeologiczne (tzn. takie, które nimi nie są), powtórzenia, nielogiczności, literówki, interpunkcja z kosmosu (ale to mnie akurat nigdy nie odrzuca) itd. itp. Do tego grafomańskie opisy w stylu:

Przyspieszając kroku doszedłem do bramy, która była jedynym miejscem, w którym moja komórka łapała zasięg. Wyciągnąłem telefon i odblokowałem go. W tym momencie uświadomiłem sobie, że sam nie wiem kogo mam wezwać. Zrezygnowany włożyłem  telefon do kieszeni.

Na przyszłość próbuj takie nudy na pudy zamykać w góra jednym, równoznacznym fabularnie zdaniu, nie opisuj pojedynczych czynności.

Najważniejsza rada na dziś: baaardzo dużo czytać, obserwować, jak to robią profesjonaliści, nasiąkać, nasiąkać, nasiąkać. Na teraz braki masz, Autorze, zbyt duże.

I do zobaczenia za jakiś czas.

Początek nawet zainteresował – co za licho zniknęło koty? Wprowadzasz jakąś tajemnicę, to dobrze. Ale potem jej nijak nie wyjaśniasz. Ot, tajemnicze zuo, które z wzajemnością nie lubi zwierzątek. Dlaczego pies tak dziwnie reagował na smycz? Przydałoby się mocniejsze powiązanie części.

Gdy się ściemniło, odkryliśmy że światło nadal ni.

Coś Ci zeżarło końcówkę zdania.

Babska logika rządzi!

Nie czytało się zbyt dobrze :(

Przynoszę radość :)

Nie czytało się zbyt dobrze :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka