- Opowiadanie: Naeddran - Siedem lat tłustych

Siedem lat tłustych

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Siedem lat tłustych

Prorocy jak zwykle się pomylili i kryzys w 2012 nie nastąpił. Nastąpił natomiast pięć lat później, w chwili, gdy znudzona ludzkość była zupełnie pewna, że w najbliższym czasie już nic ciekawego się nie wydarzy. Sam kryzys, jak to kryzys – nie dość, że nadciągnął zupełnie bez zapowiedzi i, co gorsza, pozbawiony był jakiejkolwiek logicznej przyczyny, to jeszcze kompletnie zmienił porządek świata, wprawiając wszystkich w zakłopotanie. Mało, że namieszał ludziom w głowach. Spośród poważniejszych konsekwencji należy wymienić całkowitą reorganizację ekosystemu planety, totalny krach gospodarki i ogólnoświatowy wybuch zamieszek na tle rasowym. Zamieszki zresztą dość szybko przerodziły się w regularne wojny, na skutek których planecie przestało zagrażać przeludnienie. Ale to już zupełnie inna historia.

 

 

Mniej znaczącym dla świata, jednakże mimo wszystko dość istotnym aspektem kryzysu – a właściwie Kryzysu, bowiem wszystkie pozostałe kryzysy, jakie do tej pory były udziałem ludzkości, pod żadnym względem nie mogły się z nim równać – była powszechna nienawiść do wszelkiej maści fantastów. Ci jednakże w nowym świecie radzili sobie całkiem nieźle i zupełnie nic sobie z tej antypatii nie robili. Gdy oszalali z nerwów i kompletnie wytrąceni z równowagi przedstawiciele gwałtownie dezintegrujących się państw próbowali dopaść któregokolwiek ze znanych pisarzy lub choćby jakiegoś pasjonującego się fantastyką znajomego, żeby wyjaśnił im, co się tutaj do cholery dzieje, ci jakby pozapadali się pod ziemię. W rzeczywistości znaczna część z nich, zorientowawszy się, co się święci, migiem spakowała manatki i odleciała na tropikalne wyspy. Zresztą, większości i tak nie dałoby się już rozpoznać.

 

Brandon siedział na wznoszącej się nad wypłowiałą sawanną skale i czekał, umilając sobie czas rozmyślaniem. U jego boku, wygrzewając się w złocistych promieniach popołudniowego słońca, drzemał Ryan, jego siedmioletni syn, urodzony już po kryzysie. Brandon patrzył z czułością na plecy dzieciaka. No co? Bądź co bądź, to jego potomek. Nieistotne, jak wygląda.

 

Przyzwyczaił się już do swojej nowej skóry, na tryb życia też specjalnie nie narzekał. No, może żal mu było utraconej podczas Kryzysu kochanki. Troszeczkę. Ale cóż – tłumaczył sobie – każdemu zdarzają się chwilę, gdy instynkt bierze górę nad rozsądkiem, prawda? Dlatego gdy obudziwszy się pewnego dnia przed świtem, ujrzał śpiące u swego boku nadzwyczaj smakowicie pachnące stworzenie, nie namyślając się wiele kłapnął paszczą, przełknął i znów zasnął. Dopiero pół godziny później, gdy przy akompaniamencie wrzasków, strzałów i wycia syren przeciwlotniczych świat odkrywał skutki Kryzysu, Brandon zbudził się ponownie i leniwie się przeciągając zauważył, że coś jest nie tak. Przy okazji zburzył połowę górnego piętra domu i śmiertelnie wystraszył sąsiadkę. Co się stało, to się nie odstanie – myślał. – Patrząc na to w sposób analityczny, w obecnej sytuacji znalazł dla kochanki najlepsze możliwe zastosowanie, a sąsiadki i tak nie lubił.

 

Cholera wie, co to było. Promieniowanie, UFO, czy może magia. Dość, że – w rozbryzgach krwi i wrzeszcząc z niewyobrażalnego bólu – niemal połowa ludzkości na całej kuli ziemskiej nagle zrzuciła z siebie dotychczasowe, oswojone ciała. Spod poszarpanej i porozrywanej skóry wyłoniły się pokryte śluzem powtórnych narodzin istoty, w większości przypadków znacznie różniące się od swoich dotychczasowych postaci. Innymi słowy, ludzie pozmieniali się dokładnie w te stworzenia, którymi w głębi duszy zawsze chcieli być. W dodatku bez ładu, składu i kompletnie wbrew prawu zachowania masy. Tam, gdzie w chwili Kryzysu akurat panował dzień, przedszkola i podstawówki wypełniły się hordami wróżek, lwiątek i pląsających wesoło kucyków Pony. W młodszych grupach spory odsetek stanowiły rozwydrzone syrenki, które szybko zajęły wszystkie akwaria i dmuchane ogrodowe baseniki, domagając się ostryg i tańczących koralowców. W Europie natychmiast zaroiło się od elfów i krasnoludów; przez Stany Zjednoczone przetoczyła się fala wampirów, a zaraz potem zombie. W tym drugim przypadku wszystko zaczęło się od pewnego smutnego sprzedawcy z jakiejś zapyziałej stacji benzynowej, który uznał swoją nową tożsamość za wyjątkowo nieprzyjemną niespodziankę. Ponieważ wszyscy go unikali i czuł się samotny, dość szybko uznał, że najlepiej zrobi biorąc kwestię nawiązywania nowych przyjaźni we własne ręce.

 

Tokio i Osaka przestały istnieć, zrównane z ziemią łapami kilkudziesięciu Godzilli. Wielkie jaszczury w ciągu kilku tygodni doszczętnie spustoszyły Japonię, po czym zdechły z głodu bądź potopiły się podczas nieudanej próby przedostania się na kontynent. Podobno gdzieś pośrodku oceanów widziano kilku oszalałych z przerażenia i wstrętu do samych siebie Cthulhu, splecionych w morderczym uścisku i okładających się wzajemnie ociekającymi jadowitym śluzem mackami.

 

Spora część przemienionych wyginęła w ciągu kilku pierwszych tygodni; nowopowstałe drapieżniki kompletnie nie potrafiły polować, a te obdarzone naturalnymi predyspozycjami wciąż jeszcze miały ludzkie sumienie. Przetrwały te, w których ludzką cząstkę stłumił wreszcie instynkt. Rozsadzani wewnętrzną siłą magowie eksplodowali, mimo rozpaczliwych prób nie mogąc znaleźć ujścia dla buzującej w ich żyłach mocy. Zombie i pozostali nieumarli, nie umiejąc pogodzić się z tym, że są martwi, masowo popełniali samobójstwa. W większości nieudane.

 

W najgorszej sytuacji znalazły się pary grające w gry RPG, szczególnie te, które silnie utożsamiały się ze swoimi bohaterami. Tym Brandon naprawdę współczuł. Zasypia taki przy ukochanej kobiecie, a budzi się, owszem, przy boku urodziwej elfki, ale sam jest ogrem albo krasnoludem. W efekcie znaczna część takich związków nie przetrwała. Ściślej mówiąc, obie ich strony wyeliminowały się nawzajem, w sposób zupełnie odmienny od opisywanego przez Tolkiena. Zamiast toczyć zapierające dech w piersi pojedynki i popisywać się fechtunkiem, odgórnie skłócone pary chwyciły za noże, pogrzebacze i co tam jeszcze było pod ręką i po prostu powyrzynały się wzajemnie. Smutne – skonstatował Brandon. Sam jakoś nigdy nie przepadał za fantastyką. Najwyraźniej siła Kryzysu, czymkolwiek była, dokonując przemiany wzięła pod uwagę jakieś jego ukryte cechy.

 

Z drugiej strony – myślał Brandon obserwując wędrujące w dole stadko statecznych żyraf – znalazłoby się i trochę pozytywów. Spora część, powiedzmy, ludzkości prowadziła w nowych wcieleniach żywoty znacznie szczęśliwsze, niż dotychczas. Choćby on sam. Zmężniał, spoważniał, nabrał pewności siebie. Dopiero teraz naprawdę poczuł się mężczyzną. Po Kryzysie nastały dla niego tłuste lata – nowa kobieta, fantastyczne lokum z widokiem na sawannę… wcześniej, choć skrupulatnie ciułał grosz do grosza, nie mógłby sobie na to pozwolić. Nie pomagały nawet liczne malwersacje i machlojki, których się dopuszczał; zawsze pozostawał tylko podrzędnym bankierem. Chyba dlatego teraz najbardziej cieszyła go możliwość wzbogacania się bez kontroli ze strony urzędów. Żadnych podatków, żadnych rozliczeń, audytów i ksiąg rachunkowych. Tylko piękne, lśniące sztaby czystego złota, które w feralny poranek wydobył ze skarbca Fort Knox, roztrącając uzbrojonych po zęby żołnierzy niczym szmaciane laleczki.

 

Z rozmyślań wyrwał go nieśmiały błysk. Wydawało mu się? Uniósł głowę i wytężył wzrok. Czy to…? Tak! Szturchnął Ryana w bok. Podrostek zamruczał sennie i ziewnął rozdzierająco. Żyrafy spłoszyły się i niezdarnie rozbiegły po okolicy, komicznie kołysząc małymi łbami osadzonymi na absurdalnie długich szyjach.

– No ale taaatoooo… – zaczął podrostek, niezadowolony z przedwczesnej pobudki.

– Cicho – nutka rozbawienia w głosie Brandona zainteresowała Ryana na tyle, by przestał marudzić. – Tam. Nie spłosz go. Niech podjedzie bliżej.

Ryan podążył wzrokiem we wskazywanym przez ojca kierunku. W oddali lśniła niewielka srebrzysta kropka. Punkcik to znikał w tumanach pyłu, to na powrót pojawiał się w zasięgu wzroku, powoli sunąc pośród traw.

– Rycerz! – ucieszył się Ryan. – Myślisz, że jedzie do nas?

– Na pewno, synu.

Uniósł się nieco, z mieszaniną politowania i wesołości obserwując nadciągającego wojaka. Biedak. Gdy dotrze na miejsce, będzie zmęczony, spocony i prawdopodobnie odwodniony. I wszystko nadaremno… pomyśleć, że po świecie wciąż pałęta się mnóstwo takich romantycznych durniów. Ubzdura sobie taki, że nie dość, że może bezkarnie na kogoś napaść, to jeszcze zyska tym sławę i bogactwo. Kretyn.

 

Brandon wsparł się na przednich łapach i wygiął grzbiet. Do potężnego ryku, który wstrząsnął spieczoną sawanną, dołączył cichszy, mniej zdecydowany. Zdobiąca horyzont srebrzysta kropka zatrzymała się i zastygła w bezruchu. Słysząc wokalne popisy syna, Brandon uśmiechnął się w duchu. Chłopak wyrośnie na porządnego zabijakę.

Dla porządku zionął w niebo słupem ognia, tak tylko, żeby pokazać, kto tu rządzi. Nie wątpił, że przybysz dostrzegł płomienisty jęzor.

 

Rozpostarł skrzydła i wzbił się w powietrze. Po kilku sekundach dołączył do niego Ryan, plącząc się pomiędzy potężnymi, szponiastymi łapami ojca. Wielki smok spojrzał na syna i wyszczerzył zęby w uśmiechu. Pora, żeby mały stał się mężczyzną.

Zagarniając wiatr potężnymi skrzydłami, oba smoki poszybowały na spotkanie intruza.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Bardzo oryginalny pomysł z wyniesieniem fantastów do roli niedoszłych, możliwych zbawców świata, zdecydowanie na plus. Podobało mi się również oderwanie od konwencji końca świata w 2012, którą to już chyba wszyscy rzygają. Osobiście zawsze żądam większej ilości dialogów, choć wiem, że koncept nie zawsze pozwala na ich wprowadzenie.

pozdro :)

Do konkursu, OK. :)

O tak. Świetny pomysł, nie gorsze wykonanie. Momentami miałam naprawdę szeroki wyszczerz na twarzy.
 I weź tu, człowieku, po czymś takim napisz własne... ;)

Dziękuję :)
RheiDaoVan, mam to samo - najpierw się naczytam innych, a potem mam kompleksy i boję się cokolwiek napisać, zwłaszcza w sytuacji, w której np. moje poprzednie opowiadanie ma zero ocen i co gorsza zero komentarzy. Ale jeżeli nie będziemy próbować, to się niczego nie nauczymy, prawda? :)

Prawda, prawda :)

Jestem pod wrażeniem :-) Taki koniec świata to ja bym naprawdę chciała zobaczyć, żal mi tylko tych biednych, oślizłych Cthulhu. Pisanie z humorem, zwłaszcza takim niewysilonym, jak u Ciebie, to prawdziwa sztuka. Stawiam 5

*przywlekła się*
Ledwo żyję, ale wszak z Dragonezy mam zamiar czytać jak leci, więc...
W przeciwieństwie do Dreammy, nie chciałabym zobaczyć takiego końca świata, ale w opowiadaniu został przedstawiony świetnie. Oryginalne podejście, nie ma co. Gdybym miała oceniać w chwilę po przeczytaniu, zapewne bez wahania dałabym szóstkę za ciekawy pomysł, humor i - oczywiście - smoki. Niemniej staram się nie podchodzić do tekstów z dragonezy bezkrytycznie, a więc po przemyśleniu sprawy oceniam na piątkę, bo to mimo wszystko zaledwie skrócony opis "kryzysu" oraz króciutka scenka rozmowy dwóch smoków. Czytało się jednak bardzo przyjemnie, z uśmiechem na ustach (pomimo tego, że tak naprawdę to, co się stało nie jest zbyt wesołe... ) i myślę, że redakcja będzie mieć ostatecznie ciężki orzech do zgryzienia przy ogłaszaniu werdyktu.
Pozdrawiam. I.

Bardzo przyjemne opowiadanie. Bardzo interesująca koncepcja końca --- no właśnie, czego? --- bo świat jako taki przetrwał...


P.S. Ostatnio mam szczęście często natykać się na błędną wersję pewnego frazeologizmu.

Całkiem niezłe. Chociaż moim zdaniem pomysł - bardzo dobry - został trochę niewykorzystany. Z chęcią zobaczyłbym dokładniejszy opis tego co przyniósł Kryzys (nie zaś koniec świata), niż tylko krótkie wspominki ;-)
Od strony technicznej nie bardzo mam się do czego przyczepić, chociaż dodam tylko, że w kilku miejscach nie podobało mi się w jaki sposób została poprowadzona narracja (jakby nieco chaotycznie?).
Dałbym 4. Gdybym mógł. Ale niestety.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

AdamieKB - czy odnosisz się teraz do orzechów, czy może to ja nieświadomie wcisnęłam gdzieś kontaminację?
Dzięki wszystkim za dobre słowo, aż chce się dalej pisać :)

Do orzechów. Nie zdzierżyłem, bo ten błąd widuję doprawdy często (i to u zawodowców też.)...
Bardzo się cieszę, że Ci się chce pisać. Ale trzymaj poziom!

A mogę mieć do Ciebie "małą" prośbę?
Wrzuciłam ze 2 tygodnie temu dłuuuuuuuugi tekst ("Łowca snów"), zerknąłbyś proszę w wolnej chwili? Wywędrował na dalsze strony bez czyichkolwiek uwag/ocen i teraz nie wiem, czy w ogóle warto dalej iść w tym kierunku, czy też może błądzę i lepiej dać sobie spokój.
Zaczyna mi doskwierać brak możliwości wysyłania wiadomości prywatnych...
Pozdrawiam!

OK, ale uprzedzam olejnie, tego, lojalnie --- jeśli nie wyrobię do piątku, to z góry przepraszam --- w sobotę znikam na tydzień... (Szef sie wreszcie załamał, dał urlop.)

Tak to już jest, że czym dłuższy tekst, tym mnie osób go przeczyta. Wielu chęć do zabawy w krytyka znika po tym, jak się okaże, że muszą zbyt długo przewijać stronę, taki to już leniwy z nas naród (mnie z tego grona nie wyłączając oczywiście). A szkoda, bo moim zdaniem czym dłuższa praca tym bardziej można poznać czy ktoś ma talent, czy musi jeszcze dużo nad sobą pracować.

Administrator portalu Nowej Fantastyki. Masz jakieś pytania, uwagi, a może coś nie działa tak, jak powinno? Napisz do mnie! :)

A, to się łączy z "Popiołem i szronem"...  OK, zwis z żyrandola zrobię, a przeczytam. Lecz już nie dzisiaj!

Dzięki śliczne i czołobitności wszelkie :)
Dobranoc!

>> zawartosc fantastki w fantastyce :)
>> pomysl mistrzowski, ALE szkoda, ze jego potencjal zostal tylko powierzchownie musniety; jak dla mnie zabraklo bardziej rozbudowanych interakcji pomiedzy roznymi rodzajami przemienionych oraz wiekszej ilosci humorystycznych niespodzianek. Pewnie armia czempionow chaosu i manifestacji Khorna starlaby sie z orkami a potem ruszyla na smoki... rozmarzylem sie oczywiscie ;)
>> technicznie da sie zjesc, ale dobrze byloby wzocnic smak, np. doprawiajac cale danie fabularnymi kontrapunktami.
>> bylo smacznie, poproszę o dokladke i deser.

(obiecuje, ze zaczne uzywac polskich znakow, jak tylko rozpakuje nowa klawiature..!:))
<<

Mi się podobało :D Pięć.

Lubie takie teksty. W normalnym swiecie dzieja sie nienormalne rzeczy i trzeba sobie z tym jakos poradzic. Taki "jednorozec w ogordzie". Zgrabne i ciekawe.

Ciekawy świat, który mógłby być miejscem akcji interesujących opowiadań. Trochę szkoda, że puenta nie była bardziej zaskakująca - to, że bohater jest smokiem każdy wiedział już w momencie przeczytania w tytule dopisku Dragoneza :)

Może nie ogólnoświatowy wybuch zamieszek, a wybuch ogólnoświatowych zamieszek.

W trzecim od końca akapicie masz zdanie po zdaniu „podrostek”. A to nawet nie jest potoczne słowo. Okropne powtórzenie.

W ty samym akapicie mógłbyś poprawić opis rycerza, bo już naprawdę nie wiedziałam czy jest na koniu czy nie. No bo z jednej strony te tumany kurzu (koń), a z drugiej powolne sunięcie (pieszo). Zresztą jak można wywołać tumany kurzu powoli sunąc, szczególnie pośród traw? A potem jasno: jednak jedzie.

Były momenty naprawdę fajne. Do nich zaliczyłabym całe dwa ostatnie akapity. Jednak wcześniej opowiadanie jest słabe. Nie udało Ci się zbudować żadnego nastroju, narracja jest prowadzona trochę topornie, stanowi przeciwieństwo tzw. „lekkiego pióra” (a ktoś tam pisał, że to niewymuszony humor! Ja odniosłam zupełnie odwrotne wrażenie) i przede wszystkim – wiele rzeczy najzwyczajniej z siebie nie wynika. O, np. to, że tak męczyli biednych fantastów. Mnie to wcale nie zaciekawiło, ale sprawiło, że krzyknęłam w myślach „WTF?! Co to za bzdury? O, nie, to opowiadanie mi się nie podoba.”. Na szczęście po przykładach przypadek fantastów znalazł uzasadnienie. Lepiej można też było napisać o zombie „nawiązującym przyjaźnie”, parkach grających w RPG itd. Niektóre z akapitów sprawiają wrażenie wybrakowanych albo zaczętych nie z tej strony.

Ale duży plus za pomysł! Mniej więcej w połowie wciągnął mnie i już nie zwracałam takiej uwagi na niedociągnięcia stylistyczne. A na końcu tak przyjemnie zaskoczyły mnie świetne 2 ostatnie akapity :)

Niestety opowiadanie nie jest wyważone. I spróbuj popracować nad językiem :)

Przy tym wszystkim zaskoczyły mnie tak dobre oceny. Ja dałabym 3,5, może 4. Ale nie mogę ;) Tylko mnie nie zjedzcie teraz :D

Bardzo fajny pomysł, szkoda że nie wykorzystany na maksa. Nawet nie wiadomo, w czyich szponach skończył rycerz – raptem zarysowanie problemu i początek akcji.

Babska logika rządzi!

Fajne :)

Przynoszę radość :)

Niezły pomysł, ale to, co przeczytałam wydało mi się zaledwie wstępem do właściwej opowieści o świecie wypełnionym przemienionymi przez Kryzys postaciami. Jak na opowiadanie konkursowe, moim zdaniem, mało smoków w smokach.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zabawne. Ciekawe w co się ludzie zmienią po pandemii

Nowa Fantastyka