- Opowiadanie: MR MAJONEZ - 15 elementów

15 elementów

Witam serdecznie. Wrzucam opowiadanie, które myślę, że troszkę Was wyciszy. Wsłuchajcie się w dźwięki Wszechświata zmierzając w stronę odległych galaktyk. Zapraszam. (18+ z uwagi na zdarzające się wulgaryzmy).

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

15 elementów

 

Idę bezkresną pyłową pustynią. Wszechogarniająca biel łącząca powierzchnię z niebem wbija się do mojego mózgu przez oczy, pył zdaje się przechodzić przez hełm i kombinezon ryjąc bruzdy na mojej skórze przy każdym ruchu. System podtrzymania życia bezustannie komunikuje mi rozszczelnienie powłoki, pomimo iż śluza testowa przy wyjściu ze statku potwierdziła całkowitą szczelność. Silny, gorący wiatr porusza nagrzaną od milionów lat atmosferę ciężką i przesyconą pyłem. Po awaryjnym lądowaniu na tej przypadkowej planecie kilka dni temu szedłem wytyczoną przez system drogą, którą tworzyły na chwilę szybko ponownie zasypywane moje ślady. Kilka dni jednostajnego marszu w warunkach powodujących odrętwienie zmysłów. Kilka też razy łapałem się na rozmowach z samym sobą. Wracały wspomnienia, których nigdy nie pamiętałem. Nawet nie wiem już teraz, czy należą do mnie. Po raz kolejny z zaczepu na moim ramieniu odłączył się i wzniósł dron skanujący. System podtrzymania życia zlecił mu po raz chyba milionowy szukanie lokalizacji pozwalającej na dalsze przetrwanie. Urządzenie wzniosło się dwa metry w górę utrzymując wysokość i odległość ode mnie przy uwzględnieniu mojej prędkości poruszania się. Przez łącze odbieram mocno zniekształcone najprawdopodobniej silnym polem magnetycznym małej planety sygnały. Wcześniejsze skany okolicy wskazywały mały obiekt na północnym wschodzie, jeżeli współrzędne zostały dobrze zinterpretowane przez system. Szklane oko drona bezustannie skanuje po wielu parametrach, czujniki i radary wysyłają swoje dane czekając na powrót sygnału celem przetworzenia na zrozumiałe dla systemu, a ułamek sekundy później i dla mnie dane.

-Raport: Aktualne położenie, szczegóły celu, odległość od celu – wypowiedziałem prawie szeptem.

System, jak zawsze odpowiedział metalicznym, męskim głosem:

-Odległość od Mobiusa sto czterdzieści tysięcy osiemset sześćdziesiąt sześć metrów.

Współczynnik błędu: dziesięć procent.

Cel podróży : obiekt nazwany systemowo A-2.

Nie wykryto śladów życia.

Wykryto technologię.

Wykryto nieznane źródło energii.

Prawdopodobieństwo potwierdzenia powyższych danych osiemdziesiąt sześć procent.

Odległość od celu 46026 metrów.

Brak widoczności celu z aktualnego położenia.

Koniec raportu.

A więc jeszcze kawałek do ostatniej nadziei. Nadziei na co? Żywność? Woda? Co dalej, jeżeli w ogóle tam coś jest. Podejrzewam, że to rozbity statek kosmiczny, porzucony stary satelita, lądownik, albo inny kosmiczny śmieć. Ruszam dalej powłócząc nogami po pylisto-skalnym podłożu.

-Raport: możliwe opcje przetrwania. – rzucam po raz kolejny znając z góry i pamiętając poprzednie odpowiedzi.

-Powrót na obiekt statek-matka A-1 niemożliwy.

Uszkodzenia spowodowane kolizją z niezidentyfikowanym obiektem :

System Podtrzymywania Atmosfery sto procent.

Powłoka czterdzieści procent.

System napędu pięćdziesiąt sześć procent.

Możliwe dotarcie do obiektu A-2.

Czas dotarcia… – teraz czuję, jak sondy wpuszczają mi substancje do krwiobiegu celem wykonania analizy zawartości płynów organicznych i obliczenia wszelkich prawdopodobieństw.

-Stop! Zakończ raportowanie.

-Koniec raportu. – Niezmienny ton głosu Systemu powiadamia mnie o zaniechaniu analizy.

 

 

 

********************************************************************************

 

 

 

 

 

Inteligentny System podtrzymania życia usytuowany w plecaku stanowiącym jeden element z kombinezonem i hełmem robi wszystko, co możliwe, żeby mój organizm stanowiący dla niego najwyższy priorytet przetrwał. Problem w tym, że ponad dwadzieścia godzin temu odłączył mi nawadnianie i dokarmianie za pośrednictwem łączy. Kilkudniowy zapas pozwalający opuścić Mobiusa na czas napraw skończył się. Na szczęście nie muszę wychodzić z kombinezonu, żeby załatwić potrzeby fizjologiczne. Pomimo znacznego chłodu generowanego przez system odczuwam zmęczenie. Do tego dochodzi uczucie dyskomfortu powodowanego obecnością pyłu wewnątrz struktury kombinezonu. Brak wody i ciągły marsz powodują wyczerpanie zapasów energii w moim organizmie.

System okresowo sygnalizuje wyczerpanie akumulatora, pomimo że wcześniej odłączyłem wspomaganie kroczenia. Egzo-odnóża odłączyłem jakieś dwa dni temu i porzuciłem na pylistym pustkowiu, ponieważ nawet na wysprzęgleniu spowalniały marsz, a szanse na znalezienie źródła energii były stosunkowo niewielkie. Może oprogramowanie jakiegoś innego rozbitka, czy podróżnika za tysiąc lat uzna je za obiekt do którego warto zmierzać.

Wielokrotnie spoglądam za siebie. Linia mojego marszu jest jeszcze na długim dystansie widoczna, dalej już pył uniemożliwia postrzeżenie czegokolwiek. Wiatr i pył robią swoje.

Koryguję kierunek marszu widząc leciutkie zagięcie moich pozostawionych śladów. Nie angażuję systemu oszczędzając cenną energię. Z drugiej strony szkoda nadkładać drogi. Jakby słysząc moje myśli dron wraca na swoje miejsce sygnalizując krytyczny poziom naładowania. Pomimo utraty znacznej części mocy nie będzie podawał błędnych namiarów. Koryguję więc kierunek marszu przy użyciu niezależnych energetycznie gogli wewnątrz hełmu. Otoczenie nie zmienia się i … nie ma w sobie ani krzty romantyzmu. Ot, pyliste, niewielkie zbocza, niskie skały. Nie widać źródła światła. Rozproszone promienie po prostu są wszędzie. Nie nazwałbym tego Ciemną Doliną, ale odczucia bardzo podobne. Jeżeli będę w stanie zlokalizować i określić zło, wtedy się dowiem, czy się go ulęknę. Raport. Kolejne 7000 metrów za mną. Idę, idę, wbrew mojemu organizmowi, zbieram resztki sił, żeby poruszać nogami. Biję się z myślami, ale nie chcę robić kolejnego postoju i budzić się pod usypiskiem pyłu. Chcę już dotrzeć na miejsce i albo szczeznąć z wyczerpania i głodu, albo … hm, uratować się? Skąd to zmęczenie… Atmosfera nie jest szczególnie gęsta, nie korzystam z zawartości atmosfery, którą system po analizie laboratoryjnej uznał za skażoną w 29 procentach, zawierającą 5 procent tlenu, oraz mieszankę nieznanych przez Mendelejewa pierwiastków. Grawitacja na poziomie zbliżonym do ziemskiej.

Miliony myśli przebiegają przez mój mózg. Zatracam się w myślach, dziwnych wspomnieniach i ukrytych głęboko w poziomach podświadomości marzeniach. Kolejne godziny powolnego marszu. Jednak postanawiam się położyć. Opadam na pyliste, ale twarde podłoże jakbym już nie żył. Pomarańczowy kombinezon ostro kontrastuje z otoczeniem. Jeszcze jedno muszę wiedzieć, zanim zasnę.

-Raport: odległość od celu.– dron podrywa się w górę z lekkim świstem i pulsowaniem czujników. Po chwili słyszę komunikat.

-Odległość do celu: pięć tysięcy sto jeden metrów.

Współczynnik błędu: dwa procent.

Nie wykryto śladów życia.

Wykryto technologię.

Wykryto nieznane źródło energii.

Prawdopodobieństwo potwierdzenia powyższych danych 96 procent.

Brak widoczności celu z aktualnego położenia.

Koniec raportu. – metaliczny głos systemu daje radę, dobrze jest słyszeć czyjś głos w takim położeniu, nawet, jeżeli to cudo współczesnej techniki.

Nie dam rady pokonać teraz tej odległości. Za kilka godzin ruszam dalej. Dron przełącza się w tryb Sentinela lokalizując i przekazując Systemowi wszystkie nowe dane dotyczące nowych obiektów, źródeł ruchu i tym podobne. Ten analizuje je i skaluje procentowo stopień zagrożenia celem ewentualnego wybudzenia mnie. Czuje w krwiobiegu podawane przez sondy substancje powodujące rozluźnienie organizmu, po przebudzeniu samoczynnie zaaplikuje mi resztki adrenaliny. Marzę o czekoladzie i odpływam w czarny bezmiar. Rozpływającymi się aspektami mojej uwagi dostrzegam kształtowanie się skafandra w zaprogramowany wcześniej układ dostosowany do przybranej przeze mnie pozy podczas snu. Pobudka jest ciężka, ale adrenalina już robi swoje. Że też nie mogę samoczynni dozować substancji…

Wygrzebuję się spod tysiąc centymetrowej warstwy białego pyłu i czekam na azymut.

-Samoczynny raport Systemu:

Nie stwierdzono zagrożeń podczas trwającego osiem godzin odpoczynku.

Krytyczny poziom energii zasilającej układy.

Krytyczny poziom energii zasilającej układy.

Krytyczny poziom energii zasilającej układy.

Sugestia: natychmiast podłącz zewnętrzne źródło zasilania.

Czas pozostały do funkcjonowania systemów: dwadzieścia pięć minut. Współczynnik błędu pół procenta.

Powód nieraportowania podczas odpoczynku:

skrajne wyczerpanie organizmu użytkownika.

Po wskazaniu azymutu System przejdzie w stan pół hibernacji celem maksymalnego wydłużenia czasu pracy akumulatora.

Cel priorytetowy: zachować zapis parametrów podróży.

Możliwość wzbudzenia systemu po dwudziestu pięciu minutach bez podłączenia zewnętrznego źródła energii: zero przecinek jeden procent.

Koniec raportu.

Koniec możliwości raportowania.

System hibernation.

-No, to zapierdalam! Chociaż mogłeś mi adrenalinę na koniec do oporu wstrzyknąć! – drę się do niesłyszącego mnie, albo jedynie ignorującego oprogramowania. Pięć kilometrów to naprawdę nie dużo. Ale szok przeżyłem słysząc komunikat. Biegnę, na ile pozwalają zdrętwiałe nogi i ogólne osłabienie. Na szczęście dalej chłodzi i zapodaje tlen prosto w złącza i dalej w krwiobieg. Ja wdycham sobie tylko mocno rozrzedzoną mieszankę azotu i tlenu, co by odruch oddychania nie zanikł. Teraz jednak ten odruch zdrowo odżył, bo całe hausty łapię, a pot cieknie mi po twarzy pierwszy raz od paru dni. Pył, jaki wznoszą moje buty od razu porywają podmuchy wiatru i miesza się z tym już unoszonym. Jeden cel: dobiegnąć. Laserowy wskaźnik w real timie kierunkuje mi azymut. Jednak zatrzymuję się, pochylony rękami wspierając o kolana. Sił brakuje, Boże, jak mi brakuje sił. Nie znam odległości do celu! Żadnych komunikatów! Ile jeszcze System podtrzymania będzie pracował. Dalej biegnę. Widzę w nieokreślonej odległości majaczący biały kształt. Niski kontener, prostokątny, nie poddający się pyłowi, czyściutki …

 

 

 

 

********************************************************************************

 

 

 

Jestem już przed nim. Z czego to jest zrobione? Ni kamień, ni tworzywo. Matowe, zlewa się barwą z otoczeniem – bez Systemu nie znalazł bym tego nigdy. Twarde, gładkie. Tyle dostrzegam, teraz inne kwestie…Staję dysząc i czując pulsowanie podających zwiększoną ilość tlenu sond. Około dwieście centymetrów wysokości, tyle samo szerokości, długie na jakieś… nie jestem w stanie określić może sto, sto trzydzieści metrów .Wygląda faktycznie, jak długi kontener, jest kanciaste. Drzwi dokładnie na mój wzrost. Czy się otworzą… Nie ma klamki, zamka. W tym momencie System całkowicie się wyłącza sygnalizując cichym brzęczeniem i cichym odliczaniem. Dobrze znany mi głos informuje o trzydziestu sekundach do całkowitej hibernacji układów wewnętrznych i zewnętrznych kombinezonu. W rytmie końcowego odliczania popycham drzwi… otwierają się, niczym dobrze naoliwiony mechanizm. Wchodzę do świetlistego środka i zamykam je za sobą popchnięciem. Odcinam się od pyłu i wiatru. Świst w uszach ustaje. Skafander usztywnia się i rozszczelnia umożliwiając wyjście. Dwa trzaski zapięć samoczynnie odskakują w przód upadając z głośnym dźwiękiem na kamienne podłoże. Syk zasysanego powietrza powoduje chwilowy ból niezabezpieczonych już niczym uszu. Zrzucam z siebie hełm z naramiennikami – Boże, jakie to ciężkie bez wspomagania. Element odchyla się mocno w tył, a ja wydobywam swoje słabe i umęczone ciało na zewnątrz. Ale ciężko jest stać o własnych siłach…Oddycham. Oddycham normalnym zdawało by się powietrzem. Ale co to za pomieszczenie… wewnątrz przestronne, jakby zewnętrzny wymiar nie miał nic wspólnego z wnętrzem. Kamienne ściany. Nie czuję żadnego obcego zapachu poza moim potem, który teraz leje się strumieniami. Zważywszy na brak wody od wielu godzin zastanawiam się nagle, skąd jeszcze tyle go we mnie jest. Serce wali mi jeszcze ze zmęczenia. Pomieszczenie jarzy się swoim własnym światłem bez konkretnych jego źródeł. Ot, wielka, prostokątna hala. Pusta, nie licząc ciągu androidów siedzących na … tronach? Spore fotele, a na nich roboty siedzące w bezruchu. Prawdopodobnie wyłączone, albo brakło im zasilania, więc nie ma co liczyć na doładowanie kombinezonu w razie potrzeby. Niczego więcej nie ma . Nie ma wody, jedzenia, więc tylko przedłużę swoje cierpienia oddychając normalnie i ciągnąc żywot do głodowej śmierci, a nie umrę natychmiast łykając pył i skażoną atmosferę. Androidy są wielkości dorosłego człowieka, dokładnie nie mogę tego stwierdzić, ponieważ są w pozycji siedzącej. Nie różnią się od siebie budową, ani kolorem – wszystkie, jak jeden są białe. Przed każdym na ziemi znajduje się kwadratowe kamienne pole z białym, dużym przyciskiem zapewne aktywującym dane urządzenie. Wstrzymuję się od ich naciskania oglądając maszyny z wszystkich stron. Ładne mechanizmy – składają się z kilku elementów : stóp, goleni, ud, bioder, korpusu, dłoni, przedramion, ramion, oraz głowy wykonanych z jednolitej białej masy , a elementy łączące poszczególne członki skryte są za nieokreśloną półprzejrzystą stałą substancją. Androidy mogą się tu znajdować zarówno od tysiącleci, jak i od kilku lat. Lekko pokryte kurzem, ale lśniące, mistyczne. Piękna robota, na pewno nie pochodzenia ziemskiego. Pomieszczenie wewnątrz jest dużo większe, niż wyglądało z zewnątrz, a nie schodziłem niżej – podłoże jest na poziomie wejścia. Hala ciągnie się daaleko! Idę wzdłuż rzędu androidów i podziwiam je. W sumie każdy taki sam. Teraz dostrzegam, że na końcu znajdują się dwa puste trony. Roboty najwyraźniej po uruchomieniu poszły sobie zabijając osoby, które je aktywowały, co stwierdzam na podstawie dwóch znalezionych kombinezonów kosmicznych – leżących teraz na ziemi wewnątrz których dostrzegam zmumifikowane ciała ich użytkowników. Kombinezony leżą tu z kilkaset lat, tworzywo i materiał z których są wykonane zdążyły się zetlić i stracić barwę zmieniając się z najprawdopodobniej szarych na nieokreśloną. Po kilku godzinach zamysłu, i hm… zwiedzania zaczynam interesować się sposobem ponownego otwarcia drzwi. Jedzenia i wody nie znalazłem. Budynek zdaje się nie mieć innego wyjścia, niż to, którym to wszedłem. Nie ma okien, wejścia do piwnicy. Może to jakiś kosmiczny ładunek, który po prostu zgubił kiedyś przelatujący nad tą planetą statek. Nie jestem jednak w stanie w żaden sposób ponownie otworzyć drzwi. Obok nich na ścianie dostrzegam swojego rodzaju identyfikator – czytnik dłoni i wydaje mi się, że tylko dłonie tych robotów odpowiadają gabarytami i kształtem umożliwiając otwarcie. Nie wiem, co robić, wzbudzić któregoś z nich, czy nadal snuć się po pomieszczeniu z uczuciem narastającej paniki i lękiem przed śmiercią głodową… Ponownie przyglądam się zwłokom. Obaj mężczyźni leżą na kwadratowych, kamiennych polach wystających kilka centymetrów ponad poziom podłogi i prawą rękę nadal trzymają na białych włącznikach, zupełnie jakby stracili życie w chwili ich aktywowania. Co robić ? Co dalej robić ? Pewnie też mieli taki dylemat i w akcie desperacji aktywowali urządzenia. Wyobrażam sobie ich ostatnie chwile, desperacko szalejące myśli, palący brak wody w organizmie …

 

 

********************************************************************************

 

 

 

Mijają kolejne godziny, a ja nie mogę uwolnić się z tej kamiennej pułapki. Nie jestem w stanie bez narzędzi odinstalować ręki robota – jeżeli w ogóle by to coś dało, bo przeżyć na zewnątrz bez kombinezonu nie ma szans. Robi mi się już niedobrze z głodu i pragnienia. Żołądek pali od środka i każda nowa myśl pojawiająca się w mojej głowie wiąże się z wodą. Zdaję sobie sprawę, że to już koniec. Nie mogę pić własnego moczu, bo jest diabelsko gęsty i cuchnący, poza tym sikam rzadko i w małych ilościach. W prymitywnych skafandrach towarzyszących mi zwłok niczego przydatnego nie znalazłem. Proste ogniwa baterii dawno wyschły. Zasobniki z płynami praktycznie się rozpadły, a ich użytkownicy osuszyli je na długo przedtem. Siedzę na podłodze opierając się plecami o ścianę i łzy ciekną mi po policzkach. Czuję językiem sól w nich zawartą. Bluzę i spodnie mam wilgotne od potu, ale nie da się ich w żaden sposób wykręcić i wycisnąć chociaż kropli płynu. Zbliżam się powoli na czworakach z kołatającym, podchodzącym do gardła sercem do przypadkowego androida wchodząc na czworokątne podwyższenie i uderzam dłonią w przycisk.

 

 

 

 

********************************************************************************

 

II

 

 

– Wiesz, wczoraj znowu otrzymałem przekaz. – Faust oparł wykonaną ze stopu alukstu i nafaszerowaną nieznaną elektroniką głowę na lewej dłoni stwarzając wrażenie autentycznie rozmarzonego. Siedział przy stole na wprost sierżanta, który patrząc obojętnie przed siebie odparł:

– Znam to, słyszałem od ciebie wiele razy. Znowu przekaz. Znowu informacje, azymuty i inny shit …proszę cię, nie zaczynajmy od nowa, dopóki nie zwrócę się do ciebie o konkrety.

Adam nie przyjmował do wiadomości pewnych informacji pochodzących od maszyny, owszem – czasami zdarzało się coś przydatnego, ale tylko w wąskim zakresie, a i to trzeba je było wielokrotnie filtrować i sprawdzać.

-Tym razem to naprawdę coś… Ale okej nie było tematu. – Faust próbował zrobić smutną minę, jednak fabryczne ukształtowanie jego twarzy pozwalało jedynie na wyraz zdumienia raczej, lub zatroskania, niż prawdziwego ''ludzkiego'' smutku. Nie potrafił mimiką wyrazić innych uczuć. I te oczy… cud nieznanej nam technologii. Błyszczące, sprawiające wrażenie naprawdę żywych. Takie złudzenie życia w miliardach przekaźników, półprzewodników, kabli ,szkieletu, oraz alukstowej obudowy. Zdumiewająca rzecz obcować z tak wysoce zaawansowaną technologią, mieć ją do swojej wyłącznej dyspozycji i … konwersacji.

-Powiem tylko jeszcze tyle, że zostawię ci wiadomość, możesz ją przeczytać w wolnej chwili.

W tym momencie na komunikatorze przez sierżantem wyświetliła się zielona koperta z nadrukiem FAUST czemu towarzyszyło pikniecie z monofonicznego ekranu.

Robot powoli wstał od stołu, kiedy zaczynał zasuwać krzesło Adam złapał go za dłoń i powstrzymał jego ruch.

-Siadaj. – popatrzył w krytą szkłem podłogę pod którą widać było bezmiar kosmosu i najbliższą jasną planetę przesuwającą się na jego oko 50 000 kilometrów od statku – siadaj i tak nie mam nic innego do roboty. – Spojrzał swoimi przenikliwymi niebieskimi oczami w tęczowe źrenice maszyny walcząc z myślą, że to żywa istota.

Faust usiadł idealnie odtwarzając w przeciwną stronę wcześniejszy ruch wstawania. Usiadł i wyczekująco patrzył w oczy sierżanta. Jego piętnasto elementowa konstrukcja składająca się z osobnych ruchomych elementów: stóp, goleni, ud, bioder, korpusu, dłoni, przedramion, ramion, oraz głowy stwarzała niesamowite wrażenie głównie dlatego, że wykonana była z jednolitej białej masy nazwanej roboczo przez laboratorium alukstem, a elementy łączące poszczególne członki skryte były za … jak by to określić – rozmazanym obrazem. Jakby biała mgiełka skrywająca ścięgna, kable, światłowody.

-Skąd to imię? Dostałeś w fabryce, czy jak? – sierżant odpalił papierosa od wysłużonej zabytkowej zapalniczki na benzynę. Natychmiast z kompleksu szafek bezszelestnie podniósł się w powietrze Dżejk – dron ssący dym z powietrza, rozlane i unoszące się płyny przy braku grawitacji i zbierający okruchy jedzenia z podłoża. Utrzymywał się ok 100 cm od twarzy Adama wysysając z powietrza atomy spalonej nikotyny i substancji smolistych.

-Mówiłem wielokrotnie, że było od zawsze w mojej świadomości. To tak, jak bym ciebie zapytał, dlaczego masz na imię Adam, albo … hm. dlaczego jesteś blondynem.

-Chcesz zacząć od nowa? No wiesz, z tym początkiem, jak się tam znalazłeś i tak dalej ? – Sierżant znał wszystkie odpowiedzi udzielone wcześniej przez maszynę, które powtarzane od miesięcy nie różniły się wersjami nawet w zależności od inaczej skonstruowanych pytań, ale próbował znaleźć jakiś haczyk, coś, co podważyło by jego osobistą niezaprzeczalną wiarę w słowa robota. Działał jak by wbrew sobie, ale cel był zamierzony : ujawnić kłamstwo, jeżeli oczywiście takowe faktycznie istniało.

Dżejk pracowicie wyłapywał notorycznie strząsany popiół z papierosa, a po ostatnim zaciągnięciu się przez sierżanta złapał w locie płonący niedopałek i zutylizował doładowując swój akumulator po czym wrócił na swoje miejsce cały czas skanując przestrzeń.

– Jak chcesz, możemy zacząć od nowa, ja wymażę z modułu pamięci ostatnie przesłuchania i poczuję się, jak byśmy rozmawiali pierwszy raz. Ba, nawet pewnie się pośmieję z twoich dowcipów, które wtrącisz dla rozluźnienia. – robot nie spuszczał wzroku z oczu Adama, czujny, zdawało by się nieufny, jego spojrzenie pomijając samą mimikę twarzy mogło naprawdę wiele wyrazić. Teraz znowu z pozą obojętności podparł głowę dłonią i czekał na dalszy rozwój wydarzeń.

– Jak to jest nie mieć duszy? – sierżant ponownie skierował spojrzenie na powoli oddalającą się pod przejrzystą podłogą planety – wierzyłeś kiedykolwiek w Boga?

-Nie wiem, jak było kiedyś. Wiem, jak jest teraz, kiedy mam aktualną świadomość. Nie wiem poza tym czy było w ogóle jakieś kiedyś. Nie wierzę w żadnego Boga, ale wiem też na pewno, że nie stworzyła mnie ludzka ręka, ani maszyna takową wykonana. Nikomu nie ubliżam mówiąc te słowa, ale ludzie nie są w stanie stworzyć istoty mojego pokroju, nie na obecnym etapie nauki i … raczej długo nie będą, jeżeli kiedykolwiek.

-Więc może to Bóg cię stworzył?

-Jeżeli to był naprawdę Bóg, to raczej nie na swoje podobieństwo. Kto chciałby tak wyglądać? – teraz Faust spojrzał w zamyśle na przezroczystą podłogę, a sierżant patrzył w jego oczy. Nie mógł oderwać wzroku od ich hipnotyzującego, zarazem ludzkiego i nieziemsko inteligentnego błysku.

-Wydaje mi się, że sprawiasz wrażenie istoty idealnej … No wiesz, nie potrzebujesz zbyt wiele do podtrzymania życia, masz otwarty i inteligentny umysł, chyba się nie psujesz …czego chcieć więcej.

– Zastanawiam się, co czeka mnie na Ziemi. Wiem, że już rozmawialiśmy na ten temat wielokrotnie, a ja nadal nie wymazałem tych rozmów z pamięci, jednak zastanawiam się, czy dla ratowania mojego istnienia nie było by lepiej gdybym oddalił się ze statku?

-Zamierzasz spacyfikować personel i użyć kapsuły, czy po prostu skoczyć ze śluzy w przestrzeń? Właśnie mijamy Centauri S – 1210, może dolecisz swobodnie i zamieszkasz w potokach lawy? – uśmiech na twarzy sierżanta gościł bardzo rzadko, ale teraz słysząc swoje słowa wypowiedziane bez wcześniejszego przemyślenia sam uśmiechnął się z lekka czekając na odpowiedź.

-Może poproszę cię o dostarczenie na jedną z baz przeładunkowych na księżycach którejś z eksploatowanych przez waszą rasę planet? Sam nie wiem, ile będę … hm. żył. Nie znam swojego ciała, ta jakby… amnezja, jak się wyrażałeś zadręcza mnie wbrew pozornemu zewnętrznemu spokojowi. Co się stanie, kiedy odłączycie mi zasilanie, czy wtedy moja dusza, którą nie wiem, czy mam opuści zwoje kabli i półprzewodników i powędruje dalej, czy może po prostu zgaśnie światło i tyle? A ponowne uruchomienie, jeżeli jest w ogóle możliwe, czy przywróci mnie z aktualną świadomością, czy może kogoś innego, albo przywróci mnie zresetowanego do zera? – spokojny, lekko metaliczny ton głosu Fausta wywoływał u sierżanta błogi spokój pomimo zawartych w nim treści pełnych niepokoju o własne istnienie obcej istoty.

-Sam się nad tymczasem zastanawiam. Możliwe, że zawarta w tobie technologia spowoduje maksymalny postęp technologiczny na wyeksploatowanej do cna Ziemi? – w głębokim zamyśle mówił raczej sam do siebie . – Nie wiem, co z tobą zrobią, rozbiorą na elementy pierwsze, podłączą jakieś mega komputery do centralnego układu. Laboratorium na statku nie potrafi nawet dokładnie sprecyzować co to za tworzywo ten alukst nie mówiąc o dokładniejszych analizach.

Adam wyjął z kieszeni na klatce piersiowej kolejnego papierosa i trzymał z lekkim uśmiechem zapalniczkę w dłoni czekając, aż Dżejk wybudzi się ponownie. Uniósł malutkie skrzydełka pod którymi migały zielone mini diody. Sierżant odpalił papierosa, ale dron nie drgnął ani o milimetr. Zaczął za to migać naprzemiennie na zielono – pomarańczowo – niebiesko.

-Dlaczego ? – sierżant spojrzał na robota słusznie podejrzewając jego udział w zmanipulowaniu działania Dżejka.

-Bo tak jest zabawniej. – Oczy Fausta nie odpuszczały, robot intensywnie obserwował reakcje współtowarzysza, kiedy dron świecił niemal wszystkimi barwami tęczy siedząc na blacie, a dym z papierosa rozchodził się po całym pomieszczeniu.

-Przestań, to nie jest zabawne.– Adam zaciągnął się ponownie i rzucił papierosem w drona próbując wzbudzić go do lotu. Nie miał szans na trafienie z tak dużej odległości lekkim obiektem w malutkie urządzenie. Papieros upadł na szklana podłogę nie robiąc żadnego wrażenia na Dżejku. Mężczyzna wstał i sięgnął z podsufitki nad stołem po centralnego pilota. Nerwowe klikanie potwierdziło jego obawy. Pilot nie reagował.

-Co mi chcesz udowodnić w ten sposób? Że zawrócisz statek? Zapanujesz nad maszynownią, sterownią i całym tym żelastwem i zawrócisz go, ale gdzie? Tam, gdzie skierują cie twoje otrzymywane co rusz przekazy? Zachowywałeś się do tej pory po LUDZKU ! I tak ja ciebie traktowałem, ale uwierz mi, że nie zablokujesz w ten sposób mechanizmu pistoletu na naboje prochowe.

Robot nigdy wcześniej nie wykazywał takiej aktywności. Co jest grane?– pomyślał. Błyskawicznie podniósł się z krzesła i doskoczył do schowka w ścianie obok apteczki. Wnęka zabezpieczona była zamkiem dotykowym reagującym na DNA jedynego członka załogi. Faust nie mógł w tak błyskawicznym tempie połączyć się z centralą statku kosmicznego i zablokować drzwiczek. Zhakowanie systemu musiało by wymagać naprawdę mocnego komputera z odpowiednim oprogramowaniem i masy czasu na przełamanie zabezpieczeń.

Dotknięcie drzwiczek schowka okazało się bezskuteczne i zostało zakończone brzęczeniem bipera, i komunikatem głosowym: ”ODMOWA DOSTĘPU. SKONTAKTUJ SIĘ Z CZŁONKIEM ZAŁOGI”.

Sierżant z całej siły walnął otwartą ręką w drzwiczki, których zawiasy ukryte w ścianie puściły. Wyrwał wysłużonego P-64, który towarzyszył już jego dziadkowi w wyprawach w kosmos i … nigdy nie zawiódł. Naprawdę nigdy. Zimny metal w gołej dłoni i spora waga broni przywróciły mu zdrowy rozsądek . Wycelował we wciąż obserwującą go szklistymi oczyma maszynę i nie opuszczając broni krzyknął:

– Teraz zatańczysz po mojemu. Na ziemię skurwysynu ! – nerwowo czekał na reakcję tamtego, zadowolony, że nie strzelił od razu, że okazał cień ludzkich uczuć odróżniających go od szklistookiej istoty przed nim. Wiedział, ze sześć sztuk naboi makarowa może nie wystarczyć do powstrzymania maszyny pokrytej tworzywem nieznanego pochodzenia, potrafiącej połączyć się w mgnieniu oka z każdym urządzeniem na statku orbitalnym, a w zależności od zasięgu nawet z satelitami i innymi pojazdami zmuszając je do ataku.

Faust nie poruszył się nawet o milimetr, a jego szkliste spojrzenie nie zmieniło ani na moment wyrazu. Nawet nie udawał próbować zdumionego całym zajściem. Podniósł dłoń i wykonał gest zapraszający sierżanta do stołu. Ten jednak uparcie tkwił przy swoim nie przestając celować w oko maszyny.

-Powiedziałem, na ziemię … – wycedził przez zaciśnięte zęby powoli i miarowo. – Powiedziałem …

W tym momencie Dżejk podniósł się ze stacji dokującej z lekkim brzęczeniem, przeprogramowując się i migając wesoło zielonymi diodami kontrolnymi. Jak gdyby nigdy nic zajmował się teraz usuwaniem popiołu i nadpalonego, dymiącego papierosa ze szklanej podłogi. Z głośniczka schowka wydobył się mechaniczny kobiecy głos: „DOSTĘP OTWARTY. PRZED ODEJŚCIEM NIE ZAPOMNIJ ZABEZPIECZYĆ MIEJSCA”.

Wtedy rozległ się odgłos strzału. Huk wstrząsnął małym pomieszczeniem w którym rozmawiali powodując u sierżanta piszczenie w uszach. Kula odbiła się od głowy robota wytrącając go w tył razem z krzesłem na którym siedział, rykoszetując jednocześnie ze świstem w sufit i ścianę za mężczyzną, następnie upadła mocno zniekształcona. Dżejk już leciał, żeby zassać dym prochowy, jednocześnie jego skaner czerwonym światłem namierzył też inne elementy, które nie powinny się tam znaleźć i zakłócające jego program sterylności: gorącą, dymiącą jeszcze łuskę, oraz archaicznypocisk kalibru 9 mm. Faust podnosił się z ziemi rzucając błyskawiczne spojrzenie na człowieka i obserwując każdy jego ruch. Powłoka na głowie nad lewym okiem wgniotła się bardziej, niż Adam przypuszczał i jego oczom ukazał się niewielki otwór w czaszce z którego dobywało się lekkie, jednostajne buczenie, błyskały też malutkie diody rozświetlające wnętrze głowy. Faust stanął na równych nogach i podniósł w górę obie ręce w geście poddania się. Sierżant podszedł bliżej, z lekkim uśmiechem triumfu na twarzy powtórzył komendę:

-Na ziemię !

Faust walczył z sobą, było to widać w przyspieszonej aktywności świateł w jego głowie, oraz oczach, które próbowały okazać rozczarowanie. Po chwili upadł na kolana skryte za półprzezroczystymi osłonami, a następnie opadł na dłonie również zwieńczone mglistą substancją , dalej całe mechaniczne ciało legło na ziemi, tylko nienaturalnie odgięta w górę głowa skanowała błyszczącymi oczami otoczenie z sierżantem w centrum. Ten usiadł powoli na swoim miejscu z mocno bijącym sercem i poszarpanym oddechem i odpalił kolejnego papierosa mocno zaciągając się i delektując smakiem. Wyrzut adrenaliny zrobił swoje – nie często spotykały go takie sytuacje. Dżejk uporał się chwilę temu z resztkami pocisku, teraz bezszelestnie sunął powoli w powietrzu, żeby zająć pozycję w odległości metra od głowy mężczyzny.

– Widzisz brachu, nie wiem czym, ani kim ty jesteś, ale jedno ci powiem. Musisz uznać wyższość ludzi nad maszynami. Kolejna kula w to samo miejsce zrobiła by z ciebie roślinę. – Położył pistolet na białym, sterylnym blacie stołu. Pomimo wytężonej pracy drona w powietrzu wciąż czuł zapach prochu. – Zrobimy tak. Zagramy po mojemu. Dam ci powiedzmy … – mocno zaciągnął się dymem – 30 sekund . Jeżeli po tym czasie nie uzyskam odpowiedzi na zadane ci pytanie otrzymujesz drugą, myślę, że kończąca kulę w ten sztuczny łeb. Pasuje ?

Faust trawił pytanie przez kilka sekund.

– Z mojej perspektywy wydawać by się mogło, że nie mam wyboru… – nadal leżąc i odkształcając mglistą szyję wpatrywał się w oczy rozmówcy.

-Lecimy! Skąd się wziąłeś na opuszczonej od kilku tysięcy lat planetoidzie XE-0993?

-I tu jest pies pogrzebany, bo nie znam odpowiedzi na to pytanie Adamie. – Oczy maszyny zdawały się wyrażać zatroskanie, maska twarzy bez wyrazu wibrowała lekko najprawdopodobniej na skutek postrzału .

– Skąd pochodzisz, jaki jest twój cel?

– Amnezja. Totalna amnezja. Tyle wiem Adamie. Może podłącz mnie do jakiegoś komputera, przeskanuj, spróbuj coś wyciągnąć, tyle razy to sugerowałem. Próbowałem bez twojej wiedzy automatycznie zdalnie się skanować na dostępnym sprzęcie i nic. Nie jestem chyba kompatybilny. Wiem tyle, co pamiętam. Tyle, co weszło ze mną na ten statek. Po prostu na XE-0993 wstałem z siedziska i poszedłem przed siebie. Było tam jeszcze wielu takich, jak ja, ale żaden nie był aktywny energetycznie, ani biologicznie. Na podłodze tuż obok mnie leżały niezidentyfikowane ciała – jakieś formy bytu – najprawdopodobniej ludzkie, ale również nie generowały fal mózgowych, ani ciepła. Nie wiem, co tam robiły. Jedno jest pewne – nie przeżyły, a ja się tym nie interesowałem. Ale to już wiesz. Sugerowałem również powrót na ten obiekt celem udowodnienia moich słów. Dysponujesz odpowiednim sprzętem do takiej wyprawy, a statek matkę można przecież zadokować nad schronem.

-Okej, wiesz jestem już zmęczony. Wystarczy na dziś Faust. Idź do ładowni i stań przed kamerą tak, żebym mógł cię widzieć w chwili zamykania wrót i później też.

Maszyna podniosła się błyskawicznie nie spuszczając wzroku z mężczyzny i leżącego obok na blacie stołu pistoletu.

 

 

 

 

********************************************************************************

 

 

 

 

Adam na zielonym ekranie komunikatora obserwował robota wkraczającego do ładowni zabezpieczonej pancernymi ścianami. Kiedy stanął na wprost kamery otwór w jego głowie wydawał się trzecim okiem. Uniósł prawą dłoń w geście pokoju czekając na zamknięcie się wrót. Kiedy sygnalizatory przestały migać i lekkie drgnięcie pulpitu potwierdziło zatrzaśnięcie się bramy wyraźnie odsapnął. Takiej aktywności Faust nigdy nie przejawiał. Tylko czekać, aż statek zawróci z kursu, albo uderzy w najbliższy mijany obiekt. Nie chciał jednak wysyłać raportu do bazy, chciał mieć chwilowo tylko dla siebie nową zdobycz, chciał, żeby było tak, jak jeszcze wczoraj – wielogodzinne konwersacje wykraczające poza konwenanse, rozmowy o Bogu, duszy i na wiele innych tematów. Do tego wyjaśnienie zagadki pochodzenia tej istoty. Może jednak Faust mówił prawdę? Może warto poszukać tego schronu, a maszynę puścić wolno…

 

 

 

 

 

 

********************************************************************************

 

 

III

 

 

 

Bezkres przestrzeni kosmicznej za wizjerami, pod przezroczystą podłogą statku i na zajmującym 80 procent konsoli sterów ekranie głównym był porażający. Nieokreślona liczba planet, galaktyk, czy przelatujących obok asteroid zawsze robiła na Adamie wrażenie. Zawsze też podświadomie marzył o locie w jedną stronę – do końca. Jakiego końca? Nie potrafił sprecyzować, ale potwornie ciągnęło go zerwanie kurtyny, może Wszechświat jednak ma koniec – kotarę, za którą znajduje się inna rzeczywistość – Niebo, piekło, może coś pomiędzy? Od wielu lat przemierzał główne trasy logistyczne, wcześniej dla potrzeb wojska, teraz wykonując loty transportowe dla różnych zleceniodawców, ale bezmiar przestrzeni międzyplanetarnych nigdy nie przestał mu imponować. Miriady naturalnych obiektów powoli przesuwały się oddalając się, miriady innych zbliżały się. Czuł wibracje tych kosmicznych gigantów – umierających słońc, powstających planet, czy istniejących od niepamiętnych czasów ciał niebieskich na których rozegrały się niezliczone kataklizmy, powstawały i upadały cywilizacje, rodzili się i umierali bohaterowie, których już nikt nie pamięta…

Z zamysłu wyrwał go dźwięk kontrolny odłączania zasilania silników. Miarowe brzęczenie powodujące lekkie wibrowanie podłogi i ścian zanikło po krótkim dźwiękowym komunikacie systemu. Automatycznie załączające się zasilanie awaryjne błyskające czerwonymi światłami podsufitki na chwilę ponowiło wibracje, ale i to zostało odłączone. Nie zdążył nawet wczytać się komunikat ostrzegawczy. W pokoju kontrolnym równocześnie zgasły wszystkie sygnalizatory i ekrany, pojawił się mrok rozświetlany jedynie przez fluorescencyjne tablice informacyjne. Odłączenie zasilania awaryjnego spowodowało odcięcie dopływu energii z baterii słonecznych i cząsteczkowych, zgasł także ekran główny wyświetlający obraz przed i wokół pojazdu. Zgasło zewnętrzne oświetlenie ostrzegawcze. Statek wszedł w dryf. Nastała cisza. Totalna cisza przerywana miarowymi, lekkimi skrzypnięciami pokładu. Kosmiczna cisza, jakiej nigdy nie uświadczy żaden człowiek na Ziemi.

Sierżant nie ruszał się z miejsca, wiedział że nie jest w stanie nic zrobić. Najprawdopodobniej nie był w stanie zrestartować systemu bez zgody androida. Za drzwiami sterowni usłyszał zbliżające się kroki. Drzwi kajuty otwarły się pomimo braku zasilania. Pochwycił w dłoń pistolet kładąc się odruchowo na ziemi i celując w otwór drzwi. Widział jedynie rozbłyskujące układy wewnątrz głowy androida i jego lekko świecące w mroku oczy. Ten wszedł powoli do pomieszczenia widząc sierżanta leżącego na podłodze.

-Strzelam, skurwysynu! Zaraz się przekonasz, czy masz duszę. – mężczyzna wycelował broń prosto w twarz maszyny kierując lufę w rozbłyskujący w mroku otwór na jej głowie. Faust cofnął się błyskawicznie do przejścia, chroniąc przed ewentualnym postrzałem, ale w tej samej chwili aktywował się dron ssący świecąc złowrogo czerwonym ostrzegawczym światłem i z impetem uderzył w głowę leżącego na ziemi człowieka. Uderzenie było tak silne, że Adam stracił przytomność, a z rozciętej skroni pociekła strużka krwi.

 

 

 

 

********************************************************************************

 

 

 

Przytomność odzyskał nieokreślony czas później. Słyszał miarową pracę silników, podłoga lekko wibrowała pod jego stopami. Wwiercający się w mózg ból powodował odrętwienie umysłu. Szybkie rozeznanie w terenie. Znajdował się w lądowniku, ale cały czas na statku. Żółte światła sygnalizujące nie zablokowanie drzwi i obecność człowieka w kapsule pulsowały powodując ból oczu. Ręce skrępowane pasami i umocowane do uchwytów fotela, na którym siedział. Pasy bezpieczeństwa zapięte i zablokowane. Ok, zaraz wystrzeli mnie w przestrzeń…

 

 

 

 

 

********************************************************************************

 

 

 

 

Drzwi lądownika otwarły się z lekkim szumem. Faust z dobrotliwym spojrzeniem postawił na stole obok fotela pojemnik z wodą i otwartą puszkę owoców. Uwolnił lewą rękę mężczyzny. -Teraz zagramy po mojemu Adamie.

-Pierdol się.

-Jedz, proszę. Nie chcę, żebyś był głodny. Czeka nas kilka dni podróży. Uwolnię cię z fotela, ale uniemożliwię wyjście poza kapsułę, okej?

Sierżant bez słowa sięgnął po wodę, której bardzo potrzebował. Nie wiedział co ma odpowiedzieć, czuł się całkowicie bezradny i zmęczony sytuacją, poza tym ten ból głowy… Lewą ręką namacał ranę na skroni, tkwiły w niej jeszcze okruchy obudowy Dżejka. Delikatnie je wyjmował krzywiąc się z bólu.

-Gdzie skierowałeś statek? – z trudem przełamał się.

-Udowodnię ci Adamie, że nie kłamałem.

-A więc XE-0993? A co z przekazami współrzędnych, które otrzymujesz? Nie lecimy do… do twojego domu? – Adam wymusił krzywy uśmiech. Sięgnął po puszkę z rozdrobnionymi owocami, której zawartość wlewał sobie do ust.

-Myślę, że XE-0993 jest moim domem, albo… może źle się wyraziłem, jest raczej drogą do niego. Zresztą sam wkrótce zrozumiesz Adamie.– światełka w otworze postrzałowym pulsowały lekko, barwiąc się na różowo.

-To chociaż odpowiedz mi teraz na moje wcześniejsze pytania. Nic ci nie mogę zrobić, ty rządzisz. Zaspokój moją ciekawość. – Sierżant spokojnie łykał posiłek – No, jaki masz cel?

-Wszystko, co ci powiedziałem Adamie jest prawdą. Powodem wszystkiego jest amnezja, którą myślę, że wkrótce obaj rozwiejemy. Chcę wrócić na XE-0993 w określonym celu, ale szczegóły otrzymasz w swoim czasie.

Wyszedł,a drzwi z lekkim szumem zasunęły się jednocześnie zaświecając czerwony sygnalizator blokady systemowej i odłączając żółte pulsujące . Po chwili pasy bezpieczeństwa zwolniły się i po cichu zwinęły wewnątrz fotela uwalniając mężczyznę. Miał teraz dostęp do urządzenia generującego posiłki i wodę, miał toaletę, a w kieszeni na piersi kilkanaście papierosów i znajomą zapalniczkę. Żywił nadzieję, że wystarczą na te kilka dni. Odpalił jednego i odruchowo spojrzał w bok, czy Dżejk nie pojawił się w pobliżu. Uwolnił drugą rękę. Długo palił pogrążając się w myślach i dymie.

Nie przeklinał dnia, kiedy zareagował na sygnał SOS z mijanej niewielkiej, niezamieszkałej planety o roboczej nazwie XE-0993 i zboczył z wyznaczonego kursu kierującego go do sąsiedniej galaktyki po ładunek platyny dla jednej z ziemskich korporacji. Nie przeklinał też dnia w którym zajął się tą robotą. Nie żałował dnia w którym wiele lat temu przestał istnieć dla znajomych, rodziny i innych przypadkowych osób spędzając na Ziemi dwa, trzy dni w roku. Samotność nigdy mu nie doskwierała. Lubił swoje towarzystwo, towarzystwo mijanych ciał niebieskich i własnego transportowca. Lubił wibracje kosmosu i myśli w których pogrążał się beznamiętnie. Teraz chciał doprowadzić do końca sprawę z androidem, którego zabrał na swój pokład i dowiedzieć się prawdy. Zobaczyć zakończenie – jakiekolwiek by ono nie było. Podszedł do maszyny i wygenerował sobie mocne, zimne piwo. Tego teraz potrzebował najbardziej na świecie.

 

 

 

 

 

 

********************************************************************************

 

 

 

 

Kolejne dni mijały powoli, Sierżant z niecierpliwością czekał na lądowanie nie żałując sobie piwa i oszczędzając ostatnie pojedyncze papierosy. Faust nie wykazywał żadnej aktywności i Adam czasem myślał, że po prostu stracił zmysły i w jakimś chwilowym amoku zablokował się w kapsule lądownika. Obserwował w milczeniu przez wizjery kapsuły plejady mijanych po drodze ciał niebieskich. Pustka Wszechświata. Środowisko idealne.

Z głębokiego snu wyrwał go dźwięk systemu informujący o zbliżeniu się do obiektu oznaczonego na mapie pokładowej jako XE-0993 – potencjalnie bezpiecznego. Powoli zwlókł się z materaca i czekał na androida. Po kilku sekundach drzwi lądownika otwarły się z sykiem i ponownie zamrugały żółte lampy.

-Siadaj w fotelu i zapnij pasy Adamie.– widok robota przywrócił do rzeczywistości myśli sierżanta, który zdążył już zwątpić w jego istnienie. – Przypominam, że procedura nakazuje Ci ubrać się najpierw w kombinezon.

Tąpnięcie sztucznych palców w konsolę sterującą odłączyło kapsułę od statku matki i Adam poczuł brak grawitacji towarzyszący krótkiemu przelotowi ku atmosferze planety. Silniki napędowe zmniejszyły ciąg po wejściu w atmosferę, a ich pracę przejęły silniki hamujące. Poziomo opadali ku białemu pyłowi, który już teraz próbował wbić się do wnętrza pojazdu i udusić niechcianych gości.

Faust posadził lądownik na skalno-piaszczystym podłożu, a przez szkła wizjerów po prawej stronie pojazdu widać było biały hangar z zamkniętymi drzwiami bez klamki. Sierżant zainstalował na sobie kombinezon sprawdzając jego szczelność i poziom naładowania akumulatora, nie wiedział, co się dalej wydarzy i musiał być przygotowany na każdą ewentualność. Każdą – włącznie ze zdalnym zablokowaniem elektroniki skafandra przez towarzysząca mu maszynę. Żałował, że nie przygotował w kapsule na taką okoliczność żadnej zapasowej broni. Cholernie brakowało mu uczucia zimnej stali w dłoni i jednak możliwości zakończenia przygody z androidem na obecnym etapie. Faust otwarł drzwi kapsuły i po wysunięciu się podestu obaj ruszyli w kierunku bunkra. Wściekłe porywy wiatru przenoszącego półprzezroczysty pył chwilami uniemożliwiały zobaczenie czegokolwiek poza szkłem kasku. Faust szedł pewnym, mechanicznym krokiem oglądając się co rusz na towarzysza i gestem przywoływał go, kiedy ten pomiędzy kolejnymi powiewami niespiesznie podążał jego śladem. Sierżant rozważał przez moment wskoczenie do lądownika i szybki odlot do statku zadokowanego na orbicie, jednak błyskawicznie zdał sobie sprawę z bezsensowności tego pomysłu. Jego umysł pracował na zwiększonych obrotach wspierany produkowaną przez organizm adrenaliną, ale zdawało się nie istnieć inne rozwiązanie od zaplanowanego przez maszynę scenariusza. Od bunkra dzieliło ich zaledwie kilka kroków. Faust podszedł jako pierwszy i popchnął drzwi, które bezdźwięcznie otwarły się ukazując mroczne wnętrze. Adam powoli wszedł do środka dokładnie analizując ukazujące się jego oczom obrazy. Cholera, mówił prawdę, wszystko się zgadza. Wszystko się zgadza… Przed drzwiami wewnątrz komory stał otwarty nowoczesny skafander kosmiczny, odchylona w tył pokrywa, naramienniki, puste wnętrze – pusta skorupa po jakimś niedawnym kosmicznym wędrowcu. Sierżant nie mógł odczytać napisu z pokrytej pyłem platynowej plakietki nieśmiertelnika umocowanej na odwzorowaniu klatki piersiowej kombinezonu. Faust ustawił się przy końcu sali obok pustego fotela przed którym z kolei leżały resztki starego, dawno zetlałego kombinezonu. Obok były jeszcze inne w podobnym stanie.

-Siadaj Adamie, rozgość się. Czuj się, jak u siebie. Poczuj prastarą moc drzemiącą w tym sanktuarium. – Jednostajny, przyjazny i niemal anielski, ale jednak syntetyczny głos towarzysza idealnie pasował do całej sytuacji.

Człowiek idąc powoli mijał siedzące na kamiennych tronach identyczne z Faustem androidy zdające się oczekiwać w majestatycznym śnie na wybudzenie z tysiącletniej zadumy. Ich oczy były szklane, sztuczne, jak u lalek, albo tych produkowanych na Ziemi robotów. Nie było w nich śladu życia, czy błysku inteligencji. Doszedł do stojącego przodem do niego Fausta i powoli osunął się na siedzisko kamiennego tronu nie wiedząc do końca, czemu całe to zajście ma służyć. Powierzchnia fotela zdawała się lekko energetyzować, przyciągać i maksymalnie rozluźniać… poczuł błogość, jakby znalazł się u Bram Nieba. Myśli stanęły w miejscu, czas zwolnił. Spojrzał Przed oczami jeszcze raz stanął mu widok platynowej plakietki na kombinezonie przy wejściu …

„komandor Fryderyk FAUST”.

Nie potrafił poderwać się z miejsca, a może nawet już nie chciał. Wszystko stało się takie obojętne. Jak przez mgłę widział sadowiącego się u jego stóp na kamiennym podwyższeniu androida wpatrzonego w jego oczy i uderzającego z całą mocą w biały przycisk, którego łącza biegły bezpośrednio do kamiennego tronu który zajmował, a który zdawał się być już przedłużeniem jego układu nerwowego. Faust opadł na posadzkę bez życia, albo bez energii rozpłaszczając się całkowicie na zniszczonym kombinezonie. Adam w ułamku sekundy poczuł, że umiera. Ustępuje ze swojego ciała, jakby ktoś go z niego siłą wypychał. Przez chwilę obce myśli przejęły jego mózg – widział różne nie znane mu osoby i wydarzenia, nie jego wspomnienia zapełniały umysł. Pogrążył się w ciemności i bez świadomości zaczął unosić w powietrzu.

 

 

 

********************************************************************************

 

IV

 

 

 

 

-Jestem !!! Żyję !!! Żyję !!! JESTEEEEM !!! Jestem z powrotem. Jestem…– Wysuwając się ze skafandra sierżanta upajam się odzyskaniem ludzkiej powłoki. Marzę o natychmiastowym powrocie do domu, porzuceniu służby wojskowej i wielu, wielu innych rzeczach, które teraz nie są w stanie równocześnie zmieścić się w mojej głowie. Zaciskam pięści i nie czuję już nadludzkiej siły. Nie jestem w stanie w żaden sposób ingerować psychicznie w żadną formę elektroniki. Zwykłe, ograniczone, ale jednak ludzkie ciało i świadomość. Mam przecież duszę… Tak, mam duszę należącą do Boga. Podsumowuję sytuację: wskaźniki parametrów skafandra oscylują co prawda na trzech czwartych pozostałej mocy, ale czy w tej formie jestem w stanie w ogóle wydostać się z tej kamiennej pułapki?

Godziny przemyśleń, spełzające na niczym próby oderwania robotycznej dłoni od któregokolwiek androida, oraz bezsilne szamotanie się celem przesunięcia choćby o milimetr leżącego na podłodze ważącego z tysiąc kilogramów robota o przybranym imieniu FAUST… Skubaniec stanowi spójną, praktycznie niezniszczalną gołą ręką konstrukcję, czego nie dało się odczuć będąc z nim zsynchronizowanym. Wbudowany w ścianę kamienny panel nie da się aktywować nawet po ochlapaniu go własną krwią. Ani drgnie. Nie reaguje też na prośby, ani groźby. Nie aktywuje się na hasło: ” Sezamie otwórz się”, ani „Zapierdolę cię kurwo!!!”…

 

 

 

 

 

********************************************************************************

 

 

 

 

 

Pragnienie i głód. Towarzyszą mi ostatnio tak często, że zaczynam wierzyć w prawo karmy. Dopadła mnie naprawdę. Nie dam rady ponownie umierać z tego samego powodu. Mocno osłabiony usadawiam się na jednym z podestów i uderzam wściekłą pięścią w biały przycisk. Momentalnie moja świadomość ingeruje się z elektronowym umysłem androida, którego oczy świecą moim błyskiem. Piekielna siła drzemie w moich dłoniach, mogę przejąć całkowitą zdalną kontrolę nad znaną i nieznaną mi elektroniką w zasięgu 2000 metrów, a niepoznane nigdy przez ludzką cywilizację sensory wzmagają i potęgują pracę moich synaps mózgowych powodując ich bezustanną synchronizację. Jednak czuję się wyklęty przez Boga i nie potrafię w ten sposób funkcjonować. Może te androidalne skorupy mają inne przeznaczenie, niż ludzka świadomość…

Przykładam robotyczną białą dłoń i otwieram drzwi bunkra wychodząc na pyłowe pustkowie.

Lądownik czeka na mnie z otwartym włazem, a ja idę lekkim krokiem z nadzieją na szybkie spotkanie żywego człowieka. Uruchamiam zdalnie silnik i unoszę pojazd w górę atmosfery, a nawet poza nią do statku – matki. Gdzieś tam w dole w białym pyle leży rozbity doszczętnie wrak Mobiusa – kapsuły ratunkowej będącej wyposażeniem awaryjnym okrętu powietrznego Mobius-One. Okrętu stanowiącego własność rządową, którego zaś załoga za wyjątkiem mnie została unicestwiona przez zabranego na pokład rozbitka – androida o piętnasto elementowej konstrukcji składającej się z osobnych ruchomych elementów: stóp, goleni, ud, bioder, korpusu, dłoni, przedramion, ramion, oraz głowy …

 

 

 

 MR MAJONEZ

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Jest jakiś pomysł, ale tekst do mnie nie przemówił. Częściowo ze względu na dłużyzny, częściowo z powodu przewidywalności. A może poszło o za długie akapity w niektórych miejscach?

Masz błędy w zapisie dialogów, liczby w beletrystyce raczej piszemy słownie, skrótów też unikamy. Interpunkcja niedomaga. Na przykład wołacze, Majonezie, oddzielamy od reszty zdania przecinkami. Czasami literówki albo lekkie ortografy.

Urządzenie wzniosło się dwa metry w górę utrzymując wysokość i odległość ode mnie przy uwzględnieniu mojej prędkości poruszania się.

Po pierwsze, w zdaniu złożonym z imiesłowem współczesnym konieczny jest przecinek. Po drugie, taka konstrukcja zakłada jednoczesność zdarzeń. A jak tu się naraz wznosić i utrzymywać wysokość? Po trzecie, czy ostatnie sześć słów jest potrzebne? One cokolwiek wnoszą?

-Raport: Aktualne położenie, szczegóły celu, odległość od celu

Myślniki oddzielamy spacjami od sąsiadujących wyrazów.

oraz mieszankę nieznanych przez Mendelejewa pierwiastków.

W układzie okresowym nieznanych Mendelejewowi pierwiastków jest niewiele więcej niż nieznanych liczb naturalnych mniejszych od stu. A nieznanych obecnie – dokładnie tyle samo. OK, mogą istnieć pierwiastki o liczbie atomowej (grubo) powyżej setki, nie ma przeciwwskazań. Niektóre może nawet będą stabilne. Ale wszystkie raczej wyglądają na superciężkie, a nie na gazy włóczące się swobodnie w atmosferze.

Wygrzebuję się spod tysiąc centymetrowej warstwy białego pyłu

Tysiąccentymetrowej łącznie – tak samo jak dwuletni, trzymetrowy… Naprawdę gościu się tak po prostu wygrzebał spod dziesięciu metrów piachu?

zdawało by się nieufny,

Zdawałoby razem.

-Jestem !!! Żyję !!! Żyję !!! JESTEEEEM !!!

Przed kropkami, wykrzyknikami i pytajnikami nigdy nie stawiamy spacji.

 

Edytka: Zlikwidowałabym ograniczenie wiekowe. Bez przesady – chyba są na portalu nastolatki, które w tekstach używają gorszych bluzgów. Jeśli męczą Cię wyrzuty sumienia – uważam, że tag “wulgaryzmy” w zupełności wystarczy.

Babska logika rządzi!

Tak jak wyżej zauważyła Finkla przydało by się popracować nad interpunkcją, zwłaszcza w graficznym odbiorze tekstu przeszkadzają mi właśnie te dywizy na początku dialogu bez spacji. Wydłużone opisy pasują mi idealnie do pierwszych scen – budują atmosferę, zwłaszcza w narracji w pierwszej osobie. Później gdy akcja się dynamizuje powinny być ograniczone. Być może przydała by się scena wprowadzająca np. katastrofa owego statku, która stanowiła by kontrast do rozbudowanego opisu spaceru po pustyni.

Przeczytałam z trudem. Owszem, jakiś pomysł był, ale mam wrażenie, że został przedstawiony w sposób albo zbyt zawiły, albo niekompletny, bo jakoś nie potrafił mnie zainteresować.  Może i dałoby się pojąć Twój zamysł, Majonezie, ale wykonanie dokonało dzieła zniszczenia. W obecnym stanie, moim zdaniem, opowiadanie raczej nie powinno trafić do czytelników.

 

wbija się do mo­je­go mózgu przez oczy, pył zdaje się prze­cho­dzić przez hełm i kom­bi­ne­zon ryjąc bruz­dy na mojej skó­rze przy każ­dym ruchu. – Czy to celowe powtórzenie? Czy zaimki są niezbędne?

 

sze­dłem wy­ty­czo­ną przez sys­tem drogą, którą two­rzy­ły na chwi­lę szyb­ko po­now­nie za­sy­py­wa­ne moje ślady. – Wydaje mi się, że nie szedł drogą po swoich śladach. Ślady zostawiał za sobą.

Czy ślady były zasypywane już wcześniej, skoro teraz są zasypywane ponownie?

 

Urzą­dze­nie wznio­sło się dwa metry w górę… – Masło maślane. Czy mogło wnieść się w dół?

 

Uszko­dze­nia spo­wo­do­wa­ne ko­li­zją z nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­nym obiek­tem : – Zbędna spacja przed dwukropkiem.

 

uczu­cie dys­kom­for­tu po­wo­do­wa­ne­go obec­no­ścią pyłu we­wnątrz struk­tu­ry kom­bi­ne­zo­nu. Brak wody i cią­gły marsz po­wo­du­ją wy­czer­pa­nie… – Powtórzenie.

 

Linia mo­je­go mar­szu jest jesz­cze na dłu­gim dy­stan­sie wi­docz­na, dalej już pył unie­moż­li­wia po­strze­że­nie cze­go­kol­wiek. Wiatr i pył robią swoje. Ko­ry­gu­ję kie­ru­nek mar­szu… – Powtórzenia.

 

Oto­cze­nie nie zmie­nia się i … nie ma w sobie ani krzty ro­man­ty­zmu. – Zbędna spacja przed wielokropkiem. Ten błąd występuje w opowiadaniu wielokrotnie.

 

Chcę już do­trzeć na miej­sce i albo szcze­znąć z wy­czer­pa­nia… – Chcę już do­trzeć na miej­sce i albo scze­znąć z wy­czer­pa­nia

 

At­mos­fe­ra nie jest szcze­gól­nie gęsta, nie ko­rzy­stam z za­war­to­ści at­mos­fe­ry… – Powtórzenie.

 

Mi­lio­ny myśli prze­bie­ga­ją przez mój mózg. Za­tra­cam się w my­ślach… – Powtórzenie.

 

prze­ka­zu­jąc Sys­te­mo­wi wszyst­kie nowe dane do­ty­czą­ce no­wych obiek­tów… – Powtórzenie.

 

Czuje w krwio­bie­gu po­da­wa­ne przez sondy sub­stan­cje… – Literówka.

 

od­pły­wam w czar­ny bez­miar. Roz­pły­wa­ją­cy­mi się aspek­ta­mi… – Powtórzenie.

 

Współ­czyn­nik błędu pół pro­cen­ta. – Współ­czyn­nik błędu pół pro­cen­t.

 

Pięć ki­lo­me­trów to na­praw­dę nie dużo.Pięć ki­lo­me­trów to na­praw­dę niedużo.

 

Na szczę­ście dalej chło­dzi i za­po­da­je tlen… – Na szczę­ście dalej chło­dzi i ­po­da­je tlen

 

Ja wdy­cham sobie tylko mocno roz­rze­dzo­ną mie­szan­kę azotu i tlenu… – Zbędny zaimek. Czy bohater mógł wdychać komuś?

 

co by od­ruch od­dy­cha­nia nie za­nikł. Teraz jed­nak ten od­ruch zdro­wo odżył… – Powtórzenie.

 

Pył, jaki wzno­szą moje buty… – Pył, który wzno­szą moje buty

 

bez Sys­te­mu nie zna­lazł bym tego nigdy. – …bez Sys­te­mu nie zna­lazłbym tego nigdy.

 

teraz inne kwe­stie…Staję… – Brak spacji po wielokropku. Ten błąd występuje w opowiadaniu parokrotnie.

 

sto trzy­dzie­ści me­trów .Wy­glą­da fak­tycz­nie… – Zbędna spacja przed kropką. Ten błąd występuje w opowiadaniu parokrotnie.

Brak spacji po kropce.

 

Ale cięż­ko jest stać o wła­snych si­łach…Od­dy­cham.Ale trudno jest stać o wła­snych si­łach… Od­dy­cham.

 

two­rzy­wo i ma­te­riał z któ­rych są wy­ko­na­ne zdą­ży­ły się ze­tlić i stra­cić barwę… – …zdą­ży­ły ze­tleć i stra­cić barwę

 

Po kilku go­dzi­nach za­my­słu… – Raczej: Po kilku go­dzi­nach na­my­słu/ namyślania się

 

Bu­dy­nek zdaje się nie mieć in­ne­go wyj­ścia, niż to, któ­rym to wsze­dłem. – Dwa grzybki w barszczyku.

 

pół­prze­wod­ni­ków, kabli ,szkie­le­tu… – Zbędna spacja przed drugim przecinkiem, brak spacji po nim.

 

Adam zła­pał go za dłoń i po­wstrzy­mał jego ruch. – Czy oba zaimki są konieczne?

 

Jego pięt­na­sto ele­men­to­wa kon­struk­cja skła­da­ją­ca się z osob­nych ru­cho­mych ele­men­tów… – Jego pięt­na­stoele­men­to­wa kon­struk­cja skła­da­ją­ca się z osob­nych ru­cho­mych detali/ części/ członów

 

sier­żant od­pa­lił pa­pie­ro­sa od wy­słu­żo­nej za­byt­ko­wej za­pal­nicz­ki na ben­zy­nę. – …sier­żant za­pa­lił pa­pie­ro­sa wy­słu­żo­ną za­byt­ko­wą za­pal­nicz­ką na ben­zy­nę.

Odpalić papierosa można od innego, palącego się.  

 

bez­sze­lest­nie pod­niósł się w po­wie­trze Dżejk – dron ssący dym z po­wie­trza… – Powtórzenie.

 

coś, co pod­wa­ży­ło by jego oso­bi­stą nie­za­prze­czal­ną wiarę w słowa ro­bo­ta. Dzia­łał jak by wbrew sobie… – …coś, co pod­wa­ży­łoby jego oso­bi­stą, nie­za­prze­czal­ną wiarę w słowa ro­bo­ta. Dzia­łał jakby wbrew sobie

 

do­ła­do­wu­jąc swój aku­mu­la­tor po czym wró­cił na swoje miej­sce… – Czy zaimki są niezbędne?

 

czy dla ra­to­wa­nia mo­je­go ist­nie­nia nie było by le­piej… – …nie byłoby le­piej

 

za­war­ta w tobie tech­no­lo­gia spo­wo­du­je mak­sy­mal­ny po­stęp tech­no­lo­gicz­ny… – Powtórzenie.

Czy technologia może być w czymś zawarta?

 

Za­czął za to migać na­prze­mien­nie na zie­lo­no – po­ma­rań­czo­wo – nie­bie­sko.Za­czął za to migać na­prze­mien­nie na zie­lo­no, po­ma­rań­czo­wo, nie­bie­sko.

 

Tam, gdzie skie­ru­ją cie twoje otrzy­my­wa­ne co rusz prze­ka­zy? – Literówka.

 

Zha­ko­wa­nie sys­te­mu mu­sia­ło by wy­ma­gać… – Zha­ko­wa­nie sys­te­mu mu­sia­łoby wy­ma­gać

 

Wie­dział, ze sześć sztuk naboi ma­ka­ro­wa… – Wie­dział, że sześć sztuk naboi Ma­ka­ro­wa

 

Nawet nie uda­wał pró­bo­wać zdu­mio­ne­go całym zaj­ściem. – Raczej: Nawet nie próbował uda­wać zdu­mio­ne­go całym zaj­ściem.

 

dy­mią­cą jesz­cze łuskę, oraz ar­cha­icz­ny­po­cisk… – Brak spacji.

 

od­pa­lił ko­lej­ne­go pa­pie­ro­sa… – …za­pa­lił ko­lej­ne­go pa­pie­ro­sa

 

nie czę­sto spo­ty­ka­ły go takie sy­tu­acje. – …nieczę­sto spo­ty­ka­ły go takie sy­tu­acje.

 

Ko­lej­na kula w to samo miej­sce zro­bi­ła by z cie­bie ro­śli­nę.Ko­lej­na kula w to samo miej­sce zro­bi­łaby z cie­bie ro­śli­nę.

 

za którą znaj­du­je się inna rze­czy­wi­stość – Niebo, pie­kło, może coś po­mię­dzy? – …Niebo, Pie­kło, może coś po­mię­dzy?

 

Mi­ria­dy na­tu­ral­nych obiek­tów po­wo­li prze­su­wa­ły się od­da­la­jąc się, mi­ria­dy in­nych zbli­ża­ły się. – Siękoza.

 

Z za­my­słu wy­rwał go dźwięk kon­tro­l­ny… – Raczej: Z za­my­ślenia wy­rwał go dźwięk kon­tro­l­ny

 

Au­to­ma­tycz­nie za­łą­cza­ją­ce się za­si­la­nie awa­ryj­ne… – Au­to­ma­tycz­nie w­łą­cza­ją­ce się za­si­la­nie awa­ryj­ne

 

świe­cąc zło­wro­go czer­wo­nym ostrze­gaw­czym świa­tłem… – Nie brzmi to najlepiej.

 

Żółte świa­tła sy­gna­li­zu­ją­ce nie za­blo­ko­wa­nie drzwi… – Żółte świa­tła sy­gna­li­zu­ją­ce nieza­blo­ko­wa­nie drzwi

 

ale szcze­gó­ły otrzy­masz w swoim cza­sie. – Raczej: …ale szcze­gó­ły poznasz w swoim cza­sie.

 

Ko­lej­ne dni mi­ja­ły po­wo­li, Sier­żant z nie­cier­pli­wo­ścią… – Dlaczego sierżant napisano wielką literą?

 

Przy­po­mi­nam, że pro­ce­du­ra na­ka­zu­je Ci ubrać się naj­pierw w kom­bi­ne­zon. – …na­ka­zu­je ci ubrać się

Zaimki piszemy wielką literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

przez to­wa­rzy­szą­ca mu ma­szy­nę. – Literówka.

 

wi­dział różne nie znane mu osoby… – …wi­dział różne, nieznane mu osoby

 

czy w tej for­mie je­stem w sta­nie w ogóle wy­do­stać się z tej ka­mien­nej pu­łap­ki? – Powtórzenie.

 

i ude­rzam wście­kłą pię­ścią w biały przy­cisk. – Pięści nie bywają wściekłe.

Proponuje: …i wściekły, ude­rzam pię­ścią w biały przy­cisk.

 

Mo­men­tal­nie moja świa­do­mość in­ge­ru­je się z elek­tro­no­wym umy­słem an­dro­ida… – Czy tu aby nie miało być: Mo­men­tal­nie moja świa­do­mość in­teg­ru­je się z elek­tro­no­wym umy­słem an­dro­ida

 

moja świa­do­mość in­ge­ru­je się z elek­tro­no­wym umy­słem an­dro­ida, któ­re­go oczy świe­cą moim bły­skiem. Pie­kiel­na siła drze­mie w moich dło­niach, mogę prze­jąć cał­ko­wi­tą zdal­ną kon­tro­lę nad znaną i nie­zna­ną mi elek­tro­ni­ką w za­się­gu 2000 me­trów, a nie­po­zna­ne nigdy przez ludz­ką cy­wi­li­za­cję sen­so­ry wzma­ga­ją i po­tę­gu­ją pracę moich sy­naps… – Nadmiar zaimków.

 

Uru­cha­miam zdal­nie sil­nik i uno­szę po­jazd w górę at­mos­fe­ry… – Masło maślane. Czy istniała możliwość, by uniósł pojazd w dół?

 

an­dro­ida o pięt­na­sto ele­men­to­wej kon­struk­cji… – …an­dro­ida o pięt­na­stoele­men­to­wej kon­struk­cji

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Muszę się zgodzić, że tekst pod względem technicznym wymaga poprawek, co wyżej dokładnie opisano. Natomiast pomysł na opowiadanie uważam za całkiem ciekawy.

Mnie również spodobał się pomysł. Pierwsza część tekstu, z wędrującym rozbitkiem, miała w sobie sporo nastrojowości, klimatu, tajemnicy i czytało mi się ją całkiem przyjemnie, pomimo usterek i bardzo licznych powtórzeń. Kolejne fragmenty, te z udziałem androida i Adama według mnie wypadają gorzej. Tajemnica jest nadal, ale obie postaci wydają mi się mało wiarygodne, a ich rozmowa, w której podkreślają, że wałkują temat od dłuższego czasu, a jednak rozmawiają o nim jakby był to pierwszy raz, brzmi sztucznie – jakby prowadzona wyłącznie dla czytelnika. Gryzie mi się też to spokojne snucie rozważań z psikusem androida (tak odebrałam unieruchomienie Dżejka) i tak impulsywną reakcją Adama. 

Do kwestii warsztatowych dorzucę jeszcze od siebie rzecz o niepotrzebnym powtarzaniu informacji np:

 

Ale co to za pomieszczenie… wewnątrz przestronne, jakby zewnętrzny wymiar nie miał nic wspólnego z wnętrzem. 

(…)

Pomieszczenie wewnątrz jest dużo większe, niż wyglądało z zewnątrz, a nie schodziłem niżej

 

Lub:

 

(…) a elementy łączące poszczególne członki skryte były za … jak by to określić – rozmazanym obrazem. Jakby biała mgiełka skrywająca ścięgna, kable, światłowody.

(…)

Po chwili upadł na kolana skryte za półprzezroczystymi osłonami, a następnie opadł na dłonie również zwieńczone mglistą substancją

 

Zwróć tez uwagę na wyeliminowanie zwykłych powtórzeń – jest ich naprawdę mnóstwo. Czytałam na tablecie więc nie wyłapywałam na bieżąco, ale wystarczy rzut oka, żeby jakieś w nie powpadały, np:

 

Przez łącze odbieram mocno zniekształcone najprawdopodobniej silnym polem magnetycznym małej planety sygnały. Wcześniejsze skany okolicy wskazywały mały obiekt na północnym wschodzie,

 

Na szczęście dalej chłodzi i zapodaje tlen prosto w złącza i dalej w krwiobieg.

 

Miliony myśli przebiegają przez mój mózg. Zatracam się w myślach, dziwnych wspomnieniach i ukrytych głęboko w poziomach podświadomości marzeniach.

 

Z zamysłu wyrwał go dźwięk kontrolny odłączania zasilania silników. Miarowe brzęczenie powodujące lekkie wibrowanie podłogi i ścian zanikło po krótkim dźwiękowym komunikacie systemu. Automatycznie załączające się zasilanie awaryjne błyskające czerwonymi światłami podsufitki na chwilę ponowiło wibracje, ale i to zostało odłączone. Nie zdążył nawet wczytać się komunikat ostrzegawczy. W pokoju kontrolnym równocześnie zgasły wszystkie sygnalizatory i ekrany, pojawił się mrok rozświetlany jedynie przez fluorescencyjne tablice informacyjne. Odłączenie zasilania awaryjnego spowodowało odcięcie dopływu energii z baterii słonecznych i cząsteczkowych, zgasł także ekran główny wyświetlający obraz przed i wokół pojazdu. Zgasło zewnętrzne oświetlenie ostrzegawcze.

Heh, dzięki za uwagi. Faktycznie, jak czytam "na chłodno" widzę te powtórzenia. Regulatorzy też mocno wypunktowali wszelkie wykroczenia interpunkcyjne. Człowiek uczy się całe życie :/ więc może jeszcze coś mi do głowy wejdzie mimo wieku.

Oczywiście, Majonezie, że przyswoisz sobie niezbędną wiedzę i Twoje opowiadania z pewnością będą coraz lepiej napisane. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Grunt to właśnie dać sobie czas, żeby na chłodno poczytać. Najlepiej, jeśli wcześniej minie trochę czasu od napisania ;)

Przyjemne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka