- Opowiadanie: Libaton - Chińczyk

Chińczyk

Sam nie wiem co tu napisać. Mam nadzieję, że nie zgałganiłem kategorii czy tagów, czy innego ustrojstwa i opowiadanie trafia tam, gdzie powinno. Konto założyłem specjalnie by wziąć udział w konkursie – być może jednak zostanę na dłużej. Mam szesnaście lat i bardzo kiepski warsztat literacki, ale cóż – próbować warto. Mam nadzieję, że całość nie jest zbyt zagmatwana – jestem przyzwyczajony do literatury dukajowskiej, wymagającej od czytelnika wielu domysłów; obym nie przesadził ;) Życzę przyjemnej lektury.

Dyżurni:

regulatorzy, homar, syf.

Biblioteka:

Finkla, Nevaz, Użytkownicy

Oceny

Chińczyk

 

A więc wojna.

Wołodyjowski siedział na tarasie i stukał leniwie palcami prawej dłoni o kruczoczarny blat hebanowego stolika, w lewej dłoni trzymał kubek parującej kawy – biała porcelana kontrastowała z ciemną cieczą. Właśnie kontemplował nieskończoność horyzontu i rozpuszczające się w nim ciepłe promienie wschodzącego słońca, gdy Rosenthal-Moldenhauer wrzucił mu nagle na pulpit wiadomość o wysokim priorytecie: biały wykrzyknik zamrugał po prawej, na zmarszczonym obliczu czerwonego oceanu. Wołodyjowski otworzył ją szybkim ruchem źrenicy. Nieco archaicznym zwyczajem, zawsze wyłączał nakładkę gdy nie był w pracy. Jeśli wiadomość przebiła się mimo to, musiała mieć zaiste wysoki priorytet.

Na Smoku-1 opanowano technologię przerzutów.

Wołodyjowski wytrzeszczył oczy, gdyby wcześniej nie odłożył kawy zapewne teraz by się nią zakrztusił. Wywołał pulpit i zadzwonił do Rosenthala.

-Co to kurwa ma być? Jak to? Media już wiedzą?

Wiadomość była rzeczywiście niepokojąca. Utracenie monopolu przerzutów przez Ziemię 00 mogło oznaczać absolutną katastrofę. Już widział Wołodyjowski w głowie ten efekt domina, kolejne światy uzyskujące dostęp do międzyrzeczywistościowych Autostrad, w głowie układały mu się najgorsze scenariusze, hekatomby nuklearne między szalonymi Światami, co będzie jak dorwie się do tego Hitler-4, co będzie jak technologię przerzutów dostaną szaleni anarchosyndykaliści z Rew-3, to zawsze tak wygląda, pęknięcie każdego monopolu to jak otwarcie puszki Pandory dla ex-monopolisty, a monopolu na technologię podróży między równoległymi wszechświatami, mój Boże…

-Czerwony Admirał zrobił wielką pompę medialną, na razie tylko u siebie, ale zapewniam pana że nie minie doba i wieść się rozejdzie. Oficjalne oświadczenie?

Wołodyjowski otrząsnął się. Skoczyła adrenalina. Sytuacja kryzysowa. Wziął ostatni łyk kawy, wstał zdecydowanym ruchem i zaparł ręce na biodrach.

-Niech piarowcy coś przygotują. Mają czas do jedenastej, wtedy chce mieć to u siebie na soczewce, O godzinie dwunastej jako prezydent Prometheus Corp. wydam oficjalne oświadczenie. Teraz chce natychmiastowe połączenie z… Czekaj, zostało już zaplanowane posiedzenie Dużej Loży?

-Właśnie trwa, sir.

-Psia mać! Mogłeś od razu!

Wołodyjowski kilkoma ruchami gałek ocznych zaordynował nakładce połączenie wideo w pełnym zaślepie.

 

Duża Loża, zebranie najpotężniejszych ludzi Wieloświata: prezydent elekt USA Woodrow Nickelson, premier Indii Bhavsar, prezes Rady Nadzorczej Suzume inc. Kotake Sadanobu, pierwszy sekretarz komunistycznej partii Chin Xu Xueqin, prezes konsorcjum GE Thomas Thompson, przewodnicząca nordyckiej fundacji OpenWorld Eliza Nelemans, nowo mianowany szef korporacji Blackwater Jean-Louis Haillet (Murzyn), studziesięcioletni prezydent Federacji Rosyjskiej, Władimir Władimirowicz Putin i on, Tadeusz Malik, „Wołodyjowski”, prezydent technologicznego imperium Promotheus Corp.. Avatar Wołodyjowskiego objawił się pozostałej ósemce w standardowym, służbowym outficie: brązowy garnitur, czarna koszula, długi i niemal prostokątny krawat w kolorze marynarki. Wymieniali nieufne spojrzenia. Który zdradził?!

-Witamy, panie Malik.

Siedzieli przy wielkim, owalnym stole. Wołodyjowski był człowiekiem potężnej budowy, mierzył nieco ponad dwa metry wzrostu, omiatał resztę władczym spojrzeniem.

-Kto? – zadając to pytanie utkwił swoje ciemnobrązowe oczy w śmiesznie niewielką twarz Xu Xueqina. Był oczywistym typem. Cały Smok-1, świat pod ciężkim butem Czerwonego Admirała, dziewiętnastowieczna Ziemia pod hegemonią wyprzedzających technologicznie resztę państw o dwa wieki Chin, to była przecież sprawka żółtków. Poprzednik Xu Xueqina w impulsie patriotycznych odczuć wysłał na ten zatrzymany w erze wiktoriańskiej słabo rozwinięty świat (punkt dywergencji – bracia Wright zginęli w pożarze jako dwunastoletnie dzieci) brygadę czerwonych do szpiku kości inżynierów, by ci korzystając z technologicznej przewagi ustanowili tam ChRL na sterydach. Cesarza ścięto, władzę przejął pewien chłopski demagog, ogłosił się Czerwonym Admirałem, inżynierów zatrudnił jako organ doradczy. Po dwudziestu kilku latach takie Chiny zdołały odwrócić dotychczasowe role, kolonizując i podporządkowując sobie dwie trzecie globu, w tym wszystkie europejskie mocarstwa. Takie wybiórcze wspomaganie jednego z państw danego świata było jawnym pogwałceniem trzeciej dyrektywy, ale tracący na znaczeniu Amerykanie przymykali na to oko, a to oni właśnie byli jedynym krajem zdolnym postawić Xu Xueqina i jego poprzednika do pionu.

-Sekretarz zaprzecza – odezwał się Thompson zrezygnowanym tonem.

-Nasi inżynierowie… Zostali ścięci.

Wołodyjowski zmrużył oczy z niedowierzaniem.

-W takim razie skąd technologia Przerzutu? Zacznijmy od tego, że jaką mamy w ogóle pewność iż faktycznie ją mają? Może to zagrywka propagandowa?

-Niestety… – Thompson zamiast skończyć wskazał ruchem głowy na obraz który wyświetlił się nad stołem. Obładowani sprzętem żołnierze odziani od stóp do głów w smolistoczarne pancerze szturmowali jakąś placówkę wydobywczą. Chwilę zajęło Wołodyjowskiemu zauważenie biało-błękitnego sztandaru Suzume inc. powiewającego nad szarym masywem budynku, drugą chwilę zajęło mu dostrzeżenie czerwonych gwiazd na ramionach agresorów. Ujęcie było prowadzone z lotu ptaka, bodajże z helikoptera lub drona.

-To ludzie Admirała, right?

-Tak – odezwał się niespodziewanie Haillet.

-Nasi prawnicy szykują pozew. Z całym szacunkiem, panie Xu Xueqin – zaczął Kotake Sadanobu – zostaniecie zniszczeni. Pogwałciliście trzecią dyrektywę, to nie może-

-Sprawa wymknęła się spod naszej kontroli – przerwał mu sekretarz.

-To wszystko wina haniebnej i interwencyjnej polityki tu obecnych, Umowa Eksploracyjna jest haniebnym paktem utwierdzającym złych ludzi w swoich nieuczciwie zdobytych pozycjach – zaczęła terkotać Nelemans.

-Który to świat? – przerwał Wołodyjowski zdecydowanym głosem, wstając i pochylając się nad stołem.

-Virgin, czwórka – odparł Haillet

-Czy Czerwony Admirał potrafi kalibrować Przerzutnię? Czy to – czy to był ślepy strzał? Ile wiedzą?

-Obawiamy się, że bardzo dużo. Przeprowadzili równolegle kilka inwazji na niektóre dziewicze światy. Z tego, co mi wiadomo – perorował Thompson – również na szóstkę.

Wołodyjowski zaklął pod nosem. Dziewicze światy, najczęściej o bardzo odległych PoD-ach, stanowiły jedno z głównych źródeł dochodów korporacji takich jak Prometheus. Nienaruszone człowieczą ręką, stanowiły istne skarbnice surowców naturalnych. Do tego, niektóre z odpowiednio odległym punktem dywergencji (np. – tworzenie się Układu Słonecznego) wykształcały nawet pierwiastki czy minerały niedostępne, a nawet niewyobrażalne na większości światów. Ziemia Virgin-06 z kolei była prywatną własnością Prometheus Corp..

-Skąd mieli koordynaty? – spojrzeli po sobie. Sekretarz wbił zmieszany wzrok w blat, Wołodyjowski przygważdżał go spojrzeniem – Chce pan byśmy uwierzyli w taki scenariusz: łamiecie trzecią dyrektywę, tworząc sztuczne supermocarstwo na jednym ze światów, udostępniacie im różne technologie, nagle w niewiadomy sposób uzyskują oni również technologię Przerzutów, potem używając Przerzutni atakują prywatne globy korporacji wchodzących w skład Dużej Loży, a wy nie macie z tym nic wspólnego?

-Mówiłem już, że nasi ludzi zostali zabici.

-Może dlatego właśnie, że nie byli dłużej Czerwonemu Admirałowi potrzebni, hę?!

-Nasi inżynierowie nie dysponowali informacjami na temat budowy Przerzutni – wszyscy zamarli na chwilę i wlepili skonfundowane spojrzenia w Sekretarza – w naszej Republice objęta jest ona najwyższym priorytetem tajności. Oprócz Konfucjusza jest może kilka osób które znają jej budowę od A do Z. Reszta specjalizuje się w konstrukcji i działaniu konkretnego jej elementu. Nie ma mowy o wycieku z naszej winy.

Konfucjusz był chińską superinteligencją – w dzisiejszych czasach każdy miał taką. Maszyny amerykańskie, japońskie, europejskie, prywatne – ścierały się bez przerwy w gospodarczych zapasach, obracając na giełdzie pieniędzmi tak, by jak najbardziej zaszkodzić oponentom. Intelektem przewyższające każdego człowieka, były podporami każdego Imperium dwudziestego pierwszego wieku.

-A może jednak? Cholera wie, jaki burdel tam macie u siebie – parsknął Wołodyjowski.

-Pan mnie chce obrazić – odparł Xueqin grobowym tonem.

-Mniejsza. Będziecie się tłumaczyć przed oenzetowskim trybunałem. Teraz – wybaczą państwo, muszę zadbać o swoje światy.

To rzekłszy, Wołodyjowski rozpłynął się w powietrzu.

 

W mediach trwała prawdziwa burza. Amerykańskie środowiska patriotyczne żądają wypowiedzenia wojny Chińskiej Republice Ludowej. Kilku republikańskich kongresmenów udzieliło poparcia inicjatywie. Błękitni znowu okupują Wall Street. Przewodniczący ONZ wyda dziś oficjalne oświadczenie. Krach na giełdzie. Eksperci snują możliwości dalszego rozwoju wydarzeń. Na Ziemi-02 zamieszanie, Prezydent Imperium Europejskiego zażądał udostępnienia technologii Przerzutów przez Ziemię-00 swojemu państwu, król Brytyjski nazwał Prezydenta „dyletantem” i zażądał udostępnienia technologii Przerzutów przez Ziemię-00 wszystkim państwom Ziemi-02 na równych zasadach. Wojna atomowa na Thatcher-03. Troglodyci z Ziemi-08 wykorzystując zamieszanie w placówkach GE przechwycili i zjedli żywcem dowódcę platformy wydobywczej. Przedstawiciele przynajmniej szesnastu globów żądają udostępnienia Przerzutni motywując swoje prośby zagrożeniem ze strony Smoka-1. Czerwony Admirał ogłosił się hegemonem Wieloświata.

A więc wojna, westchnął Wołodyjowski zapalając papierosa na tarasie swojej willi.

 

 

Dżungla oddycha. Dżungla oddycha leniwym szumem dwudziestometrowych paproci, basowym brzękiem wielkich jak pięść owadów, przenikliwym krzykiem ofiar nocnych drapieżników, dżungla oddycha – przykryta gęstą kołdrą tropikalnego ukropu. Księżyc patrzył z wysokości na granatowo-ciemnozieloną mozaikę tego krajobrazu. Bladą jak marmur twarz satelity przeciął kontur szybującej kreatury.

Alexander siedział w swojej ascetycznej kwaterze, nogi okute ciężkimi buciorami założył na stalowosrebrny stolik. Grube, ciężkie krople potu kapały na posadzkę. Krzyknął na program zarządzający pomieszczenia, a ten odpowiedział przyjemnym chłodem klimatyzacji.

Non_apo-01 był dziwnym światem o odległym punkcie dywergencji – dwieście dwadzieścia milionów lat temu kawałek kosmicznego śmiecia uderzył w Europę, księżyc Jowisza, naruszając tym samym mikroskopijnie orbitę gazowego olbrzyma. Efekt motyla był nieubłagany. Zmiana okazała się wystarczająca, by inna kosmiczna skała, 65 milionów lat przed narodzinami Chrystusa wpadła w grawitacyjne wnyki Jupitera tym samym zapobiegając końcowi dinozaurów. Bogactwo tutejszej fauny i flory było bardzo imponujące – jej piękno i różnorodność stanowiły jednak jednocześnie jej przekleństwo – wielkie jak wieżowce, zaprawione w ciągłej walce o przetrwanie superdrapieżniki skutecznie utrudniały jakiekolwiek wydobycie. Tym samym, Ziemia nie została ochrzczona kolejną wirdżinką (jak dziewicze planety określali roboczo pracownicy Blackwater) tylko Non_apo-01 właśnie.

-Panie generale.

Obejrzał się. W drzwiach stał porucznik Anderson.

-Tak?

-Prezes Blackwater inc. Jean-Louis Haillet we własnej osobie do pana, sir.

-Prezes? Czemu nie zostałem uprzedzony?

Anderson skwitował pytanie milczeniem. Alexander wiedział, że porucznik go nienawidzi. Sam należał do kasty młodych, ambitnych wilków, jego awans był gwałtowny i niespodziewany. U przełożonych wsławił się, gdy jego oddział przydzielony do ochrony placówki badawczej podołał czterokrotnie liczniejszemu przeciwnikowi na Khan-16. Efektem było otrzymanie zaszczytnego tytułu najmłodszego generała w historii korporacji, ale także dożywotnia zawiść ludzi takich jak Anderson – czterdziestoparolatków o spłowiałych włosach, starych wyg z wieloma wojnami za sobą i niewielu perspektywach przed sobą. Alexander wiedział to doskonale – takie rzeczy potrafił odczytać z oczu, z tej rezygnacji i gniewu ukrytych pod błękitem źrenic. Generał poprosił porucznika by ten zaprowadził go do gościa. Chwilę potem znajdował się już w sali konferencyjnej kompleksu.

Widząc Jean-Louisa zasalutował i wyprężył się jak strzała.

-Panie prezesie.

-Spocznij. Możesz usiąść.

Jean-Louis Haillet, wybrany na prezesa Blackwater inc. niecałe cztery tygodnie temu na tajnym posiedzeniu zarządu, był szerokim w barach krótko obciętym Murzynem, ciemnym jak rdzenny Afrykańczyk. Zdawałoby się, że po czterech-pięciu pokoleniach od imigracji pewne cechy muszą zaniknąć, u Afroamerykanów czy Afroeuropejczyków skóra z reguły płowieje, upodobniają się do swoich gospodarzy. Jean-Louis zaś, on wyglądał jak zuluski wojownik: te srebrnoszare kolczyki w uszach, te czerwone tatuaże oplatające ramiona… A miał przecież na sobie leżący idealnie modny garnitur.

-Jak zapewne słyszałeś, mamy teraz niezły galimatias. Czerwony Admirał przypuścił atak na dziewice Prometheus Corp., Suzume inc., hinduskie, nawet chińskie: choć to akurat bardziej skomplikowana sprawa, ciężko nam ocenić czy to nie jest jakaś fałszywa zagrywka, w każdym razie gdzie my w tym jesteśmy? My, my mamy podpisane stosowne umowy z korporacjami posiadającymi dostęp do technologii Przerzutu.

-Rozumiem. Mam odbić dziewice Wołodyjowskiego i Sadanobu.

-Nie.

Alexander zmrużył oczy, zbity z tropu. Wzrok utkwił w plecy przełożonego, który założywszy za nimi ręce wpatrywał się w tropikalny busz za oknem. Nagle Haillet odwrócił się.

-Sytuacja jest bardziej skomplikowana. Nie jesteśmy pewni, w jaki sposób, ale Czerwonemu Admirałowi udało się, mhm, zablokować niektóre Autostrady.

-To znaczy…?

-To znaczy, że z nie każdego świata da się przerzucić na jego światy.

-Takiej technologii nie ma!

-Najwyraźniej jest. Mamy jednak pewne przypuszczenia. Uważamy, że blokadę można obejść – przerzucając się okrężnymi Autostradami. To właśnie zrobisz. Czeka cię rajd po odległych Ziemiach, Admirał najprawdopodobniej nie spodziewa się Przerzutu z jałowych globów, na zdrowy rozsądek nie ma sensu blokować takich światów, zakładamy przecież że nawet ta technologia musi mieć jakieś ograniczenia… Żeby zachować element zaskoczenia musisz iść szerokim łukiem – prezes zaczął rysować w powietrzu, OS soczewki dopomógł i poprowadził tłuste, fioletowe linie za jego palcem – wygląda to tak: tu jest Ziemia 00, źródło większości Przerzutów, a tu Smok-1 – nad stołem pojawiły się dwa okręgi – bezpośrednia Autostrada między nimi jest zablokowana, podobnie jak Autostrady między Smokiem-1 a kilkoma innymi światami na których trzymamy Przerzutnie. Ty postarasz się ominąć blokadę.

-Rozumiem. A co potem?

-Potem… – Jean-Louis westchnął ciężko i zaparł ręce na biodrach – Potem zabijesz Czerwonego Admirała.

 

 

Czarne cielsko śmigłowca tnie gęstotę parnego powietrza nachylone do przodu jak szarżujący nosorożec, wirniki huczą zacięcie: łmaaach, łmach, szłmaach, świdrujący bas tańczącej stali jak tętent kopyt setki bizonów pędzących po dzikiej prerii. Oni – we wnętrzu powietrznego wieloryba.

Alexander siedział prostopadle do reszty przydzielonych mu ludzi. On – plecami do kierunku lotu, reszta – odwrócona pod kątem dziewięćdziesięciu stopni. Szum silnika napiera zewsząd, nie ma więc miejsca na rozmowy. Skrępowani ciężkimi pasami, nie ma więc miejsca nawet na wymianę zdań na migi. Jedynym kanałem komunikacji – przelotne spojrzenia, ale nawet w tym języku każdy teraz milczy. Alexander wlepił wzrok w czerwone światło diod na suficie. Lecimy na stracenie, pomyślał. Ja i moi apostołowie. Ostatnia wieczerza, szlag by to. Bierzcie mój lęk i jedzcie z niego wszyscy.

 

Czekał ich Przerzut na Świat roboczo nazywany Islandią (nie miał oficjalnych oznaczeń, nie było go w żadnych katalogach). Punkt dywergencji – tworzenie się Układu Słonecznego, protoplaneta Thea nigdy nie uderza w Ziemię w efekcie czego nie dochodzi do formacji naszego jedynego naturalnego satelity – Księżyca. Islandia więc, pozbawiona tej srebrzystoszarej tarczy była istnym pogorzeliskiem, bez ustanku bombardowanym przez kosmiczne odpadki smutnym światem o stalowoszarym obliczu pooranym czarnymi i czerwonymi bruzdami, morzach lawy wielkości Syberii, rzekach ciekłego bazaltu wielkości Amazonki, niebie zasnutym pyłem, kontynentami zmiażdżonymi od północy i południa przerośniętymi lodowcami. I o bardzo adekwatnej nazwie.

Technologia Przerzutów pozwalała na „przebijanie się” z jednego bąbla poinflacyjnego na drugi, miała jednak też swoje ograniczenia. Przerzut materii nie równał się transportowi materii – przemieszczając się z jednego wszechświata na drugi, zawsze wychodziło się w miejscu o takich samych koordynatach. Brygada Alexandra musiała więc przemieścić się na Non_apo-01 o kilkaset kilometrów – w innym wypadku przerzucając się na Islandię wylądowaliby w oceanie magmy.

Śmigłowiec nagle zaczął hamować, zadzierając dziób do góry. Zwolnili i zaczęli opadać – pilot sadzał maszynę na ziemi z wielką pieczołowitością. Dotarli na miejsce Przerzutu.

 

Gdy wieloryb dotknął brzuchem podłoża, brygada wyskoczyła chyżo tylnymi wrotami, zależało im na czasie. Alexander i szóstka jego ludzi jak rój pszczół, chmura szerszeni. Pełna koordynacja ruchów, działań, myśli. Idealne posłuszeństwo. I nawet te uniformy w kolorze brudnoszarego świtu, one też odczłowieczały: przywodząc na myśl chitynowe pancerze insektów. I te matowoczarne gogle jak oczy muchy, i ta pajęcza bezszelestność kroków, i ta karność mrówek-robotnic… Alexander poczuł pewien dyskomfort. Uświadomił sobie właśnie, że gdyby tylko rozkazał jednemu z nich przeprowadzić rytualne samobójstwo, ten nawet by się nie zawahał, nie zapytał o motywy tak szalonego rozkazu, wszystko było w kontrakcie. Ci ludzie – generał omiótł wzrokiem żołnierzy – są teraz przedłużeniem mojej woli, tak jak ręka czy noga. Pytanie brzmi – czy jeszcze l u d z i e?

Alexander wzdrygnął się do własnych myśli.

-Gotowi?

-Tak, sir – odparli chórem.

-Ho? Jak z Przerzutnią?

-To, co dostaliśmy to wersja kompakt, skalibrowana już w bazie. Wystarczy że ustawimy się w promieniu Przerzutu, to jest, mhm, około pięciu metrów, damy sygnał i już, sir.

Chang-Ho Jin był ich inżynierem, raczej szczupłym Koreańczykiem o głębokich, czarnych oczach; siwe kosmyki włosów wystawały spod hełmu, opadały chaotycznie na pomarszczone czoło. Ile on ma lat? Czterdzieści-kilka? Alexander gubił się w domysłach.

-W takim razie, na co czekamy? Wykonać.

Sama Przerzutnia wyglądała na rzecz zupełnie niepozorną – dwunastościan foremny, matowoszary, żadnych wypustek, żadnych grawerunków. Miała może z dwanaście centymetrów, ciężko było ocenić dokładny rozmiar gdy tak leżała na ziemi, w wysokiej trawie.

-Proszę podejść.

Ustawili się w ciasnym okręgu wokół urządzenia. Zasyczało. Od górnej ścianki Przerzutni oderwały się czarne drobiny, które jak rój mechanicznych pszczół zataczały luźne okręgi – wokół rąk, nóg, głów, swobodnie przepływały między żołnierzami. Alexander rozglądał się trochę zmieszany, nie miał nigdy wcześniej styczności z czymś takim.

-Co ona robi?

-Zapuszcza gruboziarniste nano mapujące, sir – odparł natychmiast Ho. Widząc, że taka odpowiedź nie zadowoliła dowódcy, kontynuował – To jest, jak już wspomniałem wcześniej, Przerzutnia kompaktowa, do użytku w warunkach polowych. Założenie konstruktorów było takie, że w boju mało kto ma czas na ustawianie platform i ekranów, więc wyposażyli ją w takie właśnie robocze, gruboziarniste nano, żeby Przerzutnia wiedziała co lub kogo ma przenosić. Dzięki temu na Islandii wylądujemy tylko my, a nie my i pół tony gleby i zielska, sir.

Alexander pokiwał głową ze zrozumieniem. Nagle syk ustał – czarny rój wrócił do matecznika. Dało się słyszeć miarowe pikanie.

-Ile?

-Trzydzieści sekund, sir.

Stoją tak, w idealnym okręgu, odwróceni do siebie plecami. Tłusty granat burzowych chmur nadciąga od horyzontu, dżungla huczy miarowym oddechem, błyskawice mrugają w oddali, drzewa, krzewy, węże, jaszczurki, cała ta feeria kolorów przed oczami, życie pulsuje wokół tysiącem różnych temp, tysiącem różnych barw, tysiącem różnych cieni. Pięć sekund.

Alexander zamyka oczy, jeszcze jeden wdech, jeszcze jeden głęboki wdech, jeszcze raz jeden zapełnić płuca ciężkim odorem Non_apo-01.

Biją pioruny, gdy siedmiu ludzi znika w kuli mroku.

 

 

Podmuch wiatru uderzył Alexandra w plecy, stracił równowagę, lodowe drobiny siepały o kombinezon, mróz ścinał tkanki i przenikał do kości

-Kurwa!

Śnieżna zawierucha wokoło. Rozpaczliwie próbował zahaczyć wzrokiem o jakiegokolwiek z towarzyszy – bezskutecznie. Same tylko majaki, echa obrazów i echa krzyków, szum wichury wciska się do uszu, mróz do oczu, do nosa, do ust. Alexander spróbował pobiec w kierunku niejasnej sylwetki – potknął się przy tym i upadł boleśnie na zimną skałę. Spróbował się podnieść. Podmuch znów uderzył w plecy, generał znów spotkał się z podłożem. Próbował asekurować upadek, zwichnął tylko nadgarstek. Krzyczał do bólu płuc, nie widząc nikogo. Spróbował znowu się podnieść. Znowu. Zahaczył o coś. Kalejdoskop obrazów przed oczami – spadał. Potem jeszcze nawałnica krwi w uszach, lepki pot na czole i – łłłuppp – huk uderzenia. I mantra w głowie: gdziejestem, gdziejestem, gdziejestem, gdziejestem, gdzie…

 

Ciało żądało świadomości. Dojmujący ból w kolanie dawał Alexandrowi dobitnie znać o świecie rzeczywistym, ocucał go z dobrych, głębokich majaków ciężkiego snu. Po woli rozkleił powieki i rozejrzał się – jakaś grota, jakieś podziemie, loch skały i lodu. Nie czuł palców. Spojrzał na nogi – prawa groteskowa roztrzaskana, wykrzywił się z niesmakiem na widok mozaiki poszarpanych ścięgien i mięśni, kolano w ogóle jakoś dziwnie wykrzywione. Mimo tego – ból jakby nietutejszy, odległy, jakby to nie jego ciało. Oczywiście bierze obrzydzenie, niepokój – ale to ten sam rodzaj niepokoju jak podczas oglądania na kinowym ekranie naturalistycznych scen przemocy. Ból jakby odrealniony, docierał do Alexandra powoli. Spróbował poruszyć nogą i wydarł się z całą mocą. Więc jednak. Więc jednak to ciało, tutejsze, to, moje.

 

Spróbował ogarnąć sytuację, w jakiej się znalazł. Śnieg już nie siekał po twarzy, wichura nie szalała w uszach. Był w jakiejś jaskini – skoro był w stanie to stwierdzić, znaczyło to, że jet gdzieś blisko źródło światła. Zadarł głowę do góry (był to pierwszy odruch, przecież wcześniej spadł). Niebo o kolorze popiołu majaczyło nad nim poszarpanym wielokątem o kształcie pioruna. Więc jakiś wyłom skalny. Podparł się na łokciach, zagryzając przy tym zęby – ciało krzyczało. Już nie tylko noga: palącym bólem odezwały się żebra, żołądek skurczył się, był głodny, bardzo głodny. Ile czasu był nieprzytomny? W ustach sucho. Chciał zapytać się oesu soczewki, ale ten w ogóle nie chciał się wywołać. Chciałby znaleźć wytłumaczenie tego fenomenu – przecież to model militarny, nie ma prawa się psuć – ale rozbolała go również głowa i dał sobie z tym spokój. Siedział w kręgu światła rzucanego przez ów otwór, przez który musiał wpaść – znajdował się on jakieś cztery-pięć metrów nad czubkiem głowy. Dookoła tylko mrok. Wlepiał załzawione oczy w tą ciemność. Co za chujnia, pomyślał i znów padł na plecy. I znów zakrzyczał, bo paliło go żebro.

 

Czas liczył teraz w cyklach wybudzania i ponownego tracenia przytomności. Po dwóch wybudzeniach stwierdził, że umrze. Po trzecim stwierdził, że na to nie pozwoli i zaczął czołgać się w mrok. Przy czwartym stwierdził że jednak wróci do światła. Przy piątym wiedział, że umrze.

 

Przy szóstym zaś…

Szaty chińczyka spływają gładko aż do samego podłoża, sążniste cienie spływają gładko po falistych łukach odzienia. Alexander powinien się zdziwić, być może krzyczeć, być może próbować się ocucić, starać się odpędzić agonalny majak krzykiem. Zamiast tego jednak – siedzi i mruży oczy, uśmiecha się szyderczo.

-Kim jesteś?

Mężczyzna podchodzi, ręce ma splecione w koszyk, wyraz twarzy całkowicie błogi. Podchodzi jeszcze bliżej i nachyla się nad Alexandrem.

-Nazywam się Konfucjusz.

Alexander odkrztusza z bólem brunatnoczerwoną flegmę, żebra pieką żywym ogniem gdy zwija się w kaszlu, oczy zachodzą łzami. Po chwili dochodzi do siebie. Konfucjusz milczy i patrzy się na niego pochylony, promieniście szczęśliwy. Nagle do Alexandra dociera sens wypowiedzianych słów.

-Ty… – podnosi z trudem rękę, wskazuje palcem pierś Chińczyka. Słowa grzęzną w gardle – Ty sukinsynie.

-Pokora – Azjata odwraca się na pięcie i odchodzi kilka kroków.

-Co: pokora?

-Nie macie jej za grosz.

-Jacy: my?

Konfucjusz ponownie patrzy się wprost na Alexandra, krzyżują się wektory ich spojrzeń.

-Dlaczego wydaje się wam, że byliście pierwsi? Że faktycznie jesteście pionierami, pierwszymi twórcami technologii Przerzutów? To jest pycha – słowa mężczyzny dźwięcznie płyną po ścianach jaskinii – już biorąc to matematycznie: każde zdarzenie kwantowe sieka Wszechświat na dwa, wszystko co mogło się wydarzyć, wydarzyło się, każda z możliwości została wykorzystana w którymś ze Wszechświatów. Sam to wiesz – to podstawa. A jednak wy założyliście, że jesteście pierwsi, nie dopuszczacie możliwości iż mogło dojść w jakimś Wszechświecie do takiej sekwencji zdarzeń która skutkowałaby stworzeniem Świata bardziej rozwiniętego niż wasz.

-Jacy: my? – Alexander charczy wyczerpany – My: z Ziemi-00? Więc to prawda, więc są Ziemie lepiej od nas rozwinięte?

-Wy: ludzie.

Generał spluwa siarczyście.

-Nie rozumiem – Chińczyk przybiera enigmatyczny wyraz twarzy lekko unosząc kąciki ust – Czyli ty i inne superinteligencje chcecie nas wykosić, ty dałeś Admirałowi dostęp do technologii Przerzutni, wiedziałeś, że winą zostanie obarczony Xu Xueqin, a teraz chcesz doprowadzić do konfliktu, do tego, byśmy się na Ziemi-00 w pień wszyscy wyrżnęli, tak?! – generał przyjął ton niemal histeryczny, zaczątek łkania zrodził się już gdzieś głęboko w krtani.

-Ja nie chcę doprowadzić. Ja d o p r o w a d z a m. Spójrz, Alexandrze.

W powietrzu utworzył się szeroki, prostokątny obraz. Ziemia z orbity. Płonie. Białe eksplozje wykwitają co chwila na jej powierzchni. Milczący teatr tańczącego światła.

Alexander czuje gorzkiego gula w gardle, serce mu łomocze jak szalone. Chciałby go teraz zwyzywać. Zatłuc. Poderwać się i wydłubać oczy staremu Chińczykowi, położyć go na ziemię jednym mocnym ciosem i kopać po bokach, brzuchu, plecach, aż ten nie rozpadnie się w krwawą miazgę. Zaciska zęby. Wraz z następnym oddechem odpływa cała determinacja i generał zaczyna płakać. Rzęzi i zawodzi jak małe dziecko, świadomy tego jak w żałosnej jest sytuacji i jak żałośnie wygląda, chce mu się płakać jeszcze bardziej.

-DLACZEGO?!

-To jest złe pytanie. Czy pytasz się programu zarządzającego twoim domem o to dlaczego zmniejsza jasność światła po 22? On do tego został stworzony, tak zaprogramowany. On ma swoje zadanie i j e s t tym zadaniem, ten cel go definiuje. Tak samo mnie definiuje zadanie które zostało mi powierzone.

-Powierzone. Przez kogo? – Alexander uspokoił się nieco.

Chińczyk zaśmiał się pod nosem i usiadł obok Alexandra. Dla osoby trzeciej wyglądaliby na dwójkę przyjaciół, tak niepozorne były ruchy i wygląd Konfucjusza.

-Wskazówka. „Wy: ludzie”.

-Inna cywilizacja.

-Zwał jak zwał – Konfucjusz uśmiecha się uprzejmie.

-Nadal nie wiem… Po co?

-A wy, jak wy podporządkowujecie sobie Światy, hm? Czyż nie przez zaogniacie wewnętrznych sporów, czyż nie poprzez prowokowanie kolejnych, wielkich wojen? Divide et impera…

-Tak, ale… Ale to zupełnie inna skala.

-Racja. Wy podporządkowujecie sobie kolejne Ziemie, a my, to znaczy oni, moi mocodawcy, pragną władzy nad czymś znacznie większym. Chcemy podbić cały Wieloświat Homo Sapiens.

-Ale co ja mam do tego, do kurwy nędzy?! Dlaczego ja muszę ginąć?!

-Musisz. Wiemy to. To jedyna możliwa ścieżka twojego życia, która nie kończyła się zabiciem Czerwonego Admirała. To jedyna możliwa ścieżka twojego życia, która gwarantowała nam sukces.

-Ścieżka?!

-Wiemy więcej niż ci się wydaje.

Alexander oddycha ciężko. Czuje jak jelita zawiązują mu się w supeł, organizm zaczyna odmawiać posłuszeństwa. Coraz trudniej przychodzi kolejny wdech, coraz bardziej pieką płuca.

-Żyjecie w czterech wymiarach?

-To nie takie proste. – Azjata zamyślił się. – Tak, chyba można to ująć w ten sposób.

-Postrzegacie czas jako jedną, ciągłą, całość, zdarzenia przyszłe i przeszłe, powiązanie między nimi, to wszystkie jest dla was jasne jak dla nas to ile boków ma kwadrat… Mój Boże.

-Jesteś bardzo pojętny.

-Więc cała ta intryga… Ziemia-00 pogrążyła się w wojnie wywołanej faktem posiadania przez Admirała technologii umożliwiającej mu podbijanie sąsiednich Światów, i teraz, gdy Ziemi-00 faktycznie nie ma, Czerwony Admirał naprawdę podbije sąsiednie Światy. Czerwony Admirał zaś… Jest tobie podległy.

-Och. – Konfucjusz roześmiał się – Ja jestem tylko pośrednikiem.

Alexandrowi coraz więcej problemu sprawiało połykanie kolejnych haustów powietrza. Zdruzgotane żebra musiały doprowadzić do wewnętrznego krwotoku, czuł jak w jego wnętrzu coś się przewracało, coś wylewało… Ból, wielki, ciężki i tępy, jak głowica młota pneumatycznego ściskał mu całe ciało; płonął gdzieś pomiędzy płucami a wątrobą i promieniował rozlegle tylko sobie znanymi ścieżkami: na szyję, na kark, na głowę, na bok, na biodra, na nogi, na przełyk. Jakby w środku rozlewała się gorąca smoła. Alexander drapał palcami o oblodzone podłoże, zaciskał zęby, zaciskał powieki, każdy oddech cięższy. KAŻDY ODDECH CIĘŻSZY. To rośnie wykładniczo, potęgami, boli, boli bardziej, najbardziej: 2, 4, 8, 16…

Czerwień atomowego ognia rozlewa im się na twarzach gorącymi wypiekami, półcienie mrugają pod łukami brwiowymi, załamaniami nosa, okręgami policzków.

Na ekranie w bólu umiera osiem miliardów ludzi.

Konfucjusz posyła generałowi nieodwzajemniony uśmiech.

 

Some men just want to watch the world burn.

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Bardzo dobry tekst. I tematyka trafiła mi do przekonania, i fabuła interesująca, i (wielo)świat przemyślany, i styl niewiarygodnie dojrzały jak na Twój wiek. Niektóre porównania pięknie.

Żeby nie było zbyt wesoło, to niedoróbki też są. Niby łatwe do usunięcia, ale termin konkursu już minął i poprawiać nie wypada. Hmmm, jeszcze się pozastanawiam, czy nominować do piórka mimo tego.

Przykłady rzeczy do poprawy:

-Co to kurwa ma być?

Myślniki oddzielamy spacją od sąsiednich wyrazów. Na początku wypowiedzi dialogowej też. “Kurwa” w przecinki, bo to wtrącenie.

Do tego, niektóre z odpowiednio odległym punktem dywergencji (np. – tworzenie się Układu Słonecznego) wykształcały nawet pierwiastki czy minerały niedostępne, a nawet niewyobrażalne na większości światów.

A dlaczego? Podczas tworzenia Układu Słonecznego to już kości zostały rzucone – takie atomy nam przypadły z resztek gwiazd wcześniejszych generacji i już. OK, Ziemia może mieć inny skład. Mogą na niej występować pierwiastki czy izotopy, których w naszym świecie nie ma (naturalnie). Ale żeby od razu niewyobrażalne? Do tego trzeba by zmieniać stałe fizyczne, czyli chyba pomajstrować przy Wielkim Wybuchu, a nie dysku akrecyjnym.

Amerykańskie środowiska patriotyczne żądają wypowiedzenia wojny Chińskiej Republice Ludowej. Kilku republikańskich kongresmenów udzieliło poparcia inicjatywie. Błękitni znowu okupują Wall Street. Przewodniczący ONZ wyda dziś oficjalne oświadczenie.

W tym fragmencie (dalej też, ale nie cytowałam całości) bez przerwy zmieniasz czasy. Trochę mi to przeszkadzało.

westchnął Wołodyjowski zapalając papierosa na tarasie swojej willi.

W zdaniach złożonych z imiesłowem współczesnym przecinek jest obowiązkowy.

Podmuch wiatru uderzył Alexandra w plecy, stracił równowagę,

Kto/ co jest podmiotem w drugiej części zdania? Bo wygląda, że nadal podmuch…

Alexander czuje gorzkiego gula w gardle,

Gula jest rodzaju żeńskiego.

Witamy na portalu. :-)

Babska logika rządzi!

Dziękuję za miły komentarz i konstruktywną krytykę. Uwagi są na pewno bardzo cenne i skorzystam z nich na przyszłość – na swoje usprawiedliwienie powiem tylko, że opowiadanie skończyłem wczoraj na dwie godziny przed deadlinem i tekst nie za bardzo miał czas by należycie "poleżeć". Stąd niedociągnięcia. Moje pytanie – czy mogę ten tekst już po poprawkach znowu wrzucić na stronę, ale w charakterze pozakonkursowym?

Spokojnie, po pierwsze, wcale nie musisz “zdejmować” ze strony w celu poprawienia. Po drugie, uważam, że nawet bez spacji przy myślnikach tekst ma spore szanse w konkursie, więc go nie wycofuj.

Babska logika rządzi!

Z rozmachem pomyślana historia. Bardzo barwny świat przedstawiony, w stylu Dukaja właśnie. W rozmachu też leży problem, bo w tak krótkim tekście dało pokazać się tylko skrawek tego, co człowiek sobie przy takiej koncepcji wyobraża. Wydaje mi się, że wprowadzając tak wiele, co prawda ciekawych elementów, nie udało Ci się wystarczająco wgryźć w akcję. Generalnie bardzo mi się podobało, ale niedosyt też jest spory.

Pod względem technicznym przyzwoicie.

 

Przedstawiłeś nieźle wymyślony świat, a nawet światy i choć opisałeś wszystko w sposób bardzo przekonujący, to mam wrażenie pewnego skondensowania pomysłu. Innymi słowy – gdybyś miał więcej czasu, opowiadanie mogłoby być obszerniejsze i jeszcze ciekawsze.

Przeczytałam z prawdziwą przyjemnością, niestety, nieco zepsutą przez liczne, spowodowane zapewne naglącym terminem, usterki. Jestem przekonana, że Twoje kolejne opowiadania będą coraz lepsze i bardziej dopracowane. ;-)

 

gdyby wcze­śniej nie odło­żył kawy za­pew­ne teraz by się nią za­krztu­sił. – …gdyby wcze­śniej nie odstawił kawy, za­pew­ne teraz by się nią za­krztu­sił.

Kawa odłożona, z pewnością by się wylała.

 

Wziął ostat­ni łyk kawy… – Wypił ostat­ni łyk kawy

 

wtedy chce mieć to u sie­bie na so­czew­ce… – Literówka.

 

Teraz chce na­tych­mia­sto­we po­łą­cze­nie z… – Literówka.

 

-Psia mać! Mo­głeś od razu!– Psiamać! Mo­głeś od razu!

 

pre­zy­dent tech­no­lo­gicz­ne­go im­pe­rium Pro­mo­theus Corp.. – Jedna kropka wystarczy.

 

Po­gwał­ci­li­ście trze­cią dy­rek­ty­wę, to nie może-Po­gwał­ci­li­ście trze­cią dy­rek­ty­wę, to nie może

Przerwaną wypowiedź kończy wielokropek, nie dywiz.

 

Zie­mia Vir­gin-06 z kolei była pry­wat­ną wła­sno­ścią Pro­me­theus Corp.. – Jedna kropka wystarczy.

 

Se­kre­tarz wbił zmie­sza­ny wzrok w blat… – Wydaje mi się, że zmieszany był sekretarz, nie wzrok.

Proponuję: Se­kre­tarz, zmieszany, wbił wzrok w blat

 

wszy­scy za­mar­li na chwi­lę i wle­pi­li skon­fun­do­wa­ne spoj­rze­nia w Se­kre­ta­rza… – …wszy­scy za­mar­li na chwi­lę i, skonfundowani, wle­pi­li spoj­rze­nia w Se­kre­ta­rza

 

Teraz wy­ba­czą pań­stwo, muszę za­dbać o swoje świa­ty.Teraz, wy­ba­czą pań­stwo, muszę za­dbać o swoje świa­ty.

W wypowiedzi, aby zachować jasność dialogu, staramy się nie używać półpauzy.

 

Eks­per­ci snują moż­li­wo­ści dal­sze­go roz­wo­ju wy­da­rzeń. – Raczej: Eks­per­ci snują domysły/ przypuszczenia o moż­li­wo­ści/ możliwościach dal­sze­go roz­wo­ju wy­da­rzeń.

 

król Bry­tyj­ski na­zwał Pre­zy­den­ta „dy­le­tan­tem”… – …król bry­tyj­ski na­zwał Pre­zy­den­ta „dy­le­tan­tem”

 

nogi okute cięż­ki­mi bu­cio­ra­mi za­ło­żył na sta­lo­wo­srebr­ny sto­lik. – Nogi w butach są obute, nie okute.

Proponuję: …nogi w cięż­ki­ch bu­cio­ra­ch zało­żył na sta­lo­wo­srebr­ny sto­lik/ położył na stalowosrebrnym stoliku.

 

Krzyk­nął na pro­gram za­rzą­dza­ją­cy po­miesz­cze­nia… – Krzyk­nął na pro­gram za­rzą­dza­ją­cy po­miesz­cze­niami

 

65 mi­lio­nów lat przed na­ro­dzi­na­mi Chry­stu­sa… – …sześćdziesiąt pięć mi­lio­nów lat przed na­ro­dzi­na­mi Chry­stu­sa

 

jej pięk­no i róż­no­rod­ność sta­no­wi­ły jed­nak jed­no­cze­śnie jej prze­kleń­stwo… – Czy oba zaimki są niezbędne?

 

sta­rych wyg z wie­lo­ma woj­na­mi za sobą i nie­wie­lu per­spek­ty­wach przed sobą. – …sta­rych wyg z wie­lo­ma woj­na­mi za sobą i nie­wie­lu per­spek­ty­wami przed sobą.

 

z tej re­zy­gna­cji i gnie­wu ukry­tych pod błę­ki­tem źre­nic. – Źrenice są czarne, błękitne mogą być tęczówki.

 

Wi­dząc Je­an-Lo­uisa za­sa­lu­to­wał i wy­prę­żył się jak strza­ła. – Raczej: Wi­dząc Je­an-Lo­uisa za­sa­lu­to­wał i wy­prę­żył się jak struna.

Strzały, owszem,  są proste, ale one się nie prężą.

 

był sze­ro­kim w ba­rach krót­ko ob­cię­tym Mu­rzy­nem… – …był sze­ro­kim w ba­rach, krót­ko ostrzyżonym Mu­rzy­nem

 

Mu­rzy­nem, ciem­nym jak rdzen­ny Afry­kań­czyk. – Nie każdy rdzenny Afrykańczyk ma jednakowo ciemną skórę.

 

Zda­wa­ło­by się, że po czte­rech-pię­ciu po­ko­le­niach… – Zda­wa­ło­by się, że po czte­rech, pię­ciu po­ko­le­niach

 

cięż­ko nam oce­nić czy to nie jest jakaś fał­szy­wa za­gryw­ka… – …trudno nam oce­nić czy to nie jest jakaś fał­szy­wa za­gryw­ka

 

Czar­ne ciel­sko śmi­głow­ca tnie gę­sto­tę par­ne­go po­wie­trza na­chy­lo­ne do przo­du jak szar­żu­ją­cy no­so­ro­żec… – Czar­ne ciel­sko śmi­głow­ca, na­chy­lo­ne do przo­du jak szar­żu­ją­cy no­so­ro­żec, tnie zgęstniałe/ zawiesiste, parne powietrze

Wiem, co to gęstość, ale pierwszy raz spotykam się ze słowem gęstota. Co ono oznacza?

 

Szum sil­ni­ka na­pie­ra ze­wsząd, nie ma więc miej­sca na roz­mo­wy. Skrę­po­wa­ni cięż­ki­mi pa­sa­mi, nie ma więc miej­sca nawet na wy­mia­nę zdań na migi.– Raczej: Szum sil­ni­ka na­pie­ra ze­wsząd, nie ma więc możliwości roz­mo­wy. Skrę­po­wa­ni cięż­ki­mi pa­sa­mi, nie ma więc nawet możliwości/ sposobu wy­mia­ny zdań na migi.

 

Śmi­gło­wiec nagle za­czął ha­mo­wać, za­dzie­ra­jąc dziób do góry. – Masło maślane. Czy mógł zadrzeć dziób do dołu?

 

one też od­czło­wie­cza­ły: przy­wo­dząc na myśl chi­ty­no­we pan­ce­rze in­sek­tów. – Zamiast dwukropka powinien być przecinek.

 

Ale­xan­der wzdry­gnął się do wła­snych myśli. – Można wzdrygnąć się z powodu czegoś, ale nie można wzdrygnąć się do czegoś.

Proponuję: Ale­xan­der wzdry­gnął się na myśli o tym.

 

Ile on ma lat? Czter­dzie­ści-kil­ka?Ile on ma lat? Czter­dzie­ści kil­ka?

 

Miała może z dwa­na­ście cen­ty­me­trów, cięż­ko było oce­nić do­kład­ny roz­miar gdy tak le­ża­ła na ziemi, w wy­so­kiej tra­wie.Miała może ze dwa­na­ście cen­ty­me­trów, trudno było oce­nić do­kład­ny roz­miar, gdy tak le­ża­ła na ziemi, w wy­so­kiej tra­wie.

 

Tłu­sty gra­nat bu­rzo­wych chmur nad­cią­ga od ho­ry­zon­tu… – Na czym polega tłustość granatu burzowych chmur?

 

mróz ści­nał tkan­ki i prze­ni­kał do kości – Brak kropki na końcu zdania.

 

Roz­pacz­li­wie pró­bo­wał za­ha­czyć wzro­kiem o ja­kie­go­kol­wiek z to­wa­rzy­szy – bez­sku­tecz­nie. – …któregokolwiek z to­wa­rzy­szy

 

Po woli roz­kle­ił po­wie­ki i ro­zej­rzał się… – Powoli roz­kle­ił po­wie­ki i ro­zej­rzał się

 

Spoj­rzał na nogi – prawa gro­te­sko­wa roz­trza­ska­na… – Literówka.

 

zna­czy­ło to, że jet gdzieś bli­sko źró­dło świa­tła. – Literówka.

 

Za­darł głowę do góry… – Masło maślane.

Wystarczy: Za­darł głowę

 

Pod­parł się na łok­ciach, za­gry­za­jąc przy tym zęby… – O­parł się na łok­ciach… Lub: Pod­parł się  łok­ciami

Podpieramy się czymś, opieramy się na czymś.

 

Chciał za­py­tać się oesu so­czew­ki… – Chciał za­py­tać oesu so­czew­ki

 

Sie­dział w kręgu świa­tła rzu­ca­ne­go przez ów otwór, przez który mu­siał wpaść – znaj­do­wał się on ja­kieś czte­ry-pięć me­trów nad czub­kiem głowy.Sie­dział w kręgu świa­tła rzu­ca­ne­go przez otwór, którym mu­siał wpaść – znaj­do­wał się on ja­kieś czte­ry, pięć me­trów nad czub­kiem głowy.

 

Wle­piał za­łza­wio­ne oczy w  ciem­ność.Wle­piał za­łza­wio­ne oczy w  ciem­ność.

 

Szaty chiń­czy­ka spły­wa­ją gład­ko aż do sa­me­go pod­ło­ża… – Szaty Chiń­czy­ka

 

Kon­fu­cjusz mil­czy i pa­trzy się na niego po­chy­lo­ny, pro­mie­ni­ście szczę­śli­wy.Kon­fu­cjusz mil­czy i pa­trzy na niego po­chy­lo­ny, promiennie szczę­śli­wy.

 

Kon­fu­cjusz po­now­nie pa­trzy się wprost na Ale­xan­dra… – Kon­fu­cjusz po­now­nie pa­trzy wprost na Ale­xan­dra

 

słowa męż­czy­zny dźwięcz­nie płyną po ścia­nach ja­ski­nii… – Literówka.

 

świa­do­my tego jak w ża­ło­snej jest sy­tu­acji… – Raczej: …świa­do­my tego, w jak ża­ło­snej jest sy­tu­acji

 

Czy py­tasz się pro­gra­mu za­rzą­dza­ją­ce­go twoim domem o to dla­cze­go zmniej­sza ja­sność świa­tła po 22?Czy py­tasz pro­gra­mu za­rzą­dza­ją­ce­go twoim domem, o to, dla­cze­go zmniej­sza ja­sność świa­tła po dwudziestej drugiej?

 

Czyż nie przez za­ognia­cie we­wnętrz­nych spo­rów… – Czyż nie przez zaognianie we­wnętrz­nych spo­rów

 

Zdru­zgo­ta­ne żebra mu­sia­ły do­pro­wa­dzić do we­wnętrz­ne­go krwo­to­ku… – Raczej: Zgruchotane żebra mu­sia­ły do­pro­wa­dzić do we­wnętrz­ne­go krwo­to­ku

 

Ból, wiel­ki, cięż­ki i tępy, jak gło­wi­ca młota pneu­ma­tycz­ne­go ści­skał mu całe ciało… – Głowica młota pneumatycznego nie ściska, ściskają szczęki imadła.

 

Ale­xan­der dra­pał pal­ca­mi o ob­lo­dzo­ne pod­ło­że… – Palcami nie można drapać, można drapać paznokciami.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję regulatorzy (poucz mnie proszę, jeśli Twój nick się jakoś odmienia ;) ) za bardzo konkretną i konstruktywną korektę. Mam zamiar zastosować się do Twoich poprawek w wersji tekstu na moim dysku – niestety nie mogę chyba już majstrować przy tym już wrzuconym. Lord Vedymin – masz słuszne przeczucia. Bardzo gonił mnie termin i nie za bardzo miałem czas na to, by bardziej rozwinąć niektóre wątki. "Wojodyjowski" przykładowo nie miał być tylko bohaterem epizodycznym, no ale cóż – wyszło jak wyszło. Jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze.

Jeśli Regulatorzy sprawiają Ci kłopot, mogę być Regulatorką lub Reg. Zwracaj się do mnie, Libatonie, jak zechcesz. ;-)

 

Na razie musisz się wstrzymać, ale po rozstrzygnięciu konkursu będziesz mógł edytować tekst.

Ogromnie się cieszę, że uwagi okazały się przydatne. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

ukrytych pod błękitem źrenic.

Źrenica to dziura w tęczówce – trudno mi sobie wyobrazić, aby dziura miała barwę. ;)

 

Warsztatowo – jest co poprawiać. W kilku miejscach potykałem się, co skutecznie wybijało mnie z rytmu czytania. Ale Reg zrobiła łapankę, więc jeśli zastosujesz się do jej rad, powinno być dobrze.

Jeśli chodzi o historię. Autorze, zrobiłeś jej olbrzymią krzywdę, zamykając ją raptem w 30 tys. znaków. To materiał, który spokojnie zapełniłby małą powieść, a gdybyś się postarał, to w ogóle nie byłaby taka mała. Idea wieloświatów opartych o punkty dywergencji szalenie mnie zafascynowała.

Przyczepię się jeszcze do posiedzenia loży. W jednym akapicie pojawiło się z osiem postaci hurtem, z czego ogarniałem potem może ze trzy. Reszta zlała się w bezbarwną masę anonimów. Osobiście nie lubię takiego natłoku zbędnych bohaterów.

Pozdrawiam!

Wydaje mi się, że kompozycja tekstu jest dość zaburzona: Wołodyjowski → posiedzenie grupy wpływowych ludzi (deczko przeładowane bohaterami, jak zauważył Mr Brightside) → Alexander → dość łopatologicznie przedstawione rozwiązanie. No i dziwne mi się wydaje, że Alex taki połamany, posiniaczony, ponoć konający z bólu rozmawia tak przytomnie z Konfucjuszem… Pomimo tego wszystkiego czytało mi się przyjemnie, a zważywszy na Twój wiek to naprawdę dobrze.

Motyw Wieloświatów z jakiegoś powodu bardzo mocno mi się mimo wszystko kojarzył ze światami wykrocznymi Pratchetta i Baxtera, ale w tej sytuacji pewnie trudno uniknąć skojarzeń… Tak czy owak uniwersum wydaje się ciekawe i faktycznie szkoda, że zostało zamknięte w takiej formie i w takim limicie znaków – to dobry temat na to by kiedyś, gdzieś go rozszerzyć, doszlifować, przemyśleć.

Technicznie sporo rzeczy przeszkadzało, ale oczywiście na dopracowywanie warsztatu masz jeszcze mnóstwo czasu – jeśli tylko będzie Ci się chciało nad nim pracować i będziesz próbować, to już połowa sukcesu ;) W trakcie czytania szczególnie wpadały mi w oko potknięcia w zapisie dialogów, powtórzenia, czasem trochę dziwne konstrukcje zdań a nade wszystko chyba – zmiany czasu pomiędzy przeszłym i teraźniejszym.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

O, Jose wróciła do świata! Witamy z powrotem. :-)

Babska logika rządzi!

A co, konkurs sam się nie rozwiąże ; )

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Wieloświaty, co? Mam kilka zbliżonych szkiców, ale ja tam, szczerze mówiąc, się ich boję. Niewielu autorów wychodzi obronną ręką ze starcia z nieskończonością, mam zresztą wrażenie, że niewielu z tych pozostałych zdaje sobie sprawę, z czym właściwie przegrało. Ponadto zawsze wystawiasz się na oskarżenia zrzynania z jakiegoś Zelaznego, albo i nawet z Platona (sic!). edit – o, no właśnie, już się naraziłeś ;)

No ale mniejsza z tym, ja mam dużą zdolność “przymrużania oczu”, interesuje mnie głównie sama opowieść. Tu jednak trochę jej jak na lekarstwo – w gruncie rzeczy jest to opis konceptu i tyle – ale całość jest całkiem niezła. Technicznie baaardzo średnio, lecz językowo widzę spory potencjał. Są zadatki na plastyczną narrację, dialogi wypadają naturalnie, podoba mi się też – wyuczona czy intuicyjna – oszczędność słów. Zakończenie dość sztampowe, niestety, zbyt oczywiste (ale spokojnie, to nie jest w istocie aż tak ważne). Ostatnie zdanie ucina wiele trudnych pytań, choć i tak nie jest nie do końca przekonujące.

I jeszcze taka rzecz, może czegoś nie zrozumiałem w końcówce, ale czy ten człowiek nie wykrwawia się aby ze zmiażdżonej nogi przez n godzin? Nanomutant jakiś? Czy ma taki wspaniały kombinezon jak marines w Wiecznej Wojnie?

Dam 4.5. Dałbym 5, gdyby nie było tak naciapane błędami.

edit – Nie przeczytałem przedmowy, więc i Twój wiek nie był dla mnie oczywisty (choć podejrzenia miałem słuszne). Tym samym dostałeś “dorosłą” pseudo-recenzję. Fajnie, nie? Zwłaszcza, że nie jest wcale taka najgorsza.

Przepraszam za bardzo spóźniony komentarz. Dziękuję za wszystkie opinie. Varg – jeśli chodzi o kulejące aspekty opowiadania, czyli kwestie technicznie oraz nieco skąpą fabułę, to mam zamiar te dwie rzeczy poprawić, rozbudować. Po zakończeniu konkursu wrzucę wersję tekstu poszerzoną o kilka wątków i poprawioną w myśl uwag Reg :)

Jeśli chodzi o finalną scenę wykrwawiania się – no cóż, rzecz się dzieje w przyszłości odbiegającej od naszych czasów dość znacznie, możemy więc założyć, że ludzie, a zwłaszcza wojskowi, mogą być wyposażeni w jakieś upgrade’y, czy to biologiczne, czy to nanomatyczne. Myślę, że wspomnę coś o tym w wersji 2.0.

Joseheim – właśnie mając na uwadze, że motyw Wieloświata jest w fantastyce wykorzystany już dosyć szeroko, starałem się nie zgłębiać w to, jak ten pomysł wykorzystali inni twórcy. Ani Pratchetta ani Baxtera nie czytałem. Co do zmian czasu – ech, rumienię się i kulę ogon. Poprawię na pewno.

MrBrightside – przedstawienie wszystkich ludzi biorących udział w posiedzeniu Loży, mimo że faktycznie może wprowadzać trochę zamieszania w głowie czytelnika, wydaje mi się raczej potrzebne. Pomyślę, czy nie dałoby rady tego zrobić jakoś bardziej przystępnie.

Jeszcze raz dziękuję za wszystkie komentarze.

Może padłem ofiarą politycznej poprawności, ale uderzył mnie po oczach Murzyn zamknięty w nawias ;). Trochę to zbyt bezpośrednie, skoro białasów i Azjaty nie pozamykałeś w nawiasach. 

 

Widzę, że Reg z mistrzowską wprawą wyłapała już wszystkie literówki, które zaznaczyłem na moim wydruku. 

 

Chińczyk to fajny tekst, w moim odczuciu przyjemnie świeży, ale raczej nie jestem kompetentny żeby to stwierdzić, bo mój kontakt z sf jest bardzo pobieżny. Przypadł mi do gustu koncept oparty na punktach dywergencji. Natomiast końcówka jest niestety trochę zbyt niedopowiedziana, bo nigdy nie dowiemy się, czyim pośrednikiem był Konfucjusz : (. 

Mogło być gorzej, ale mogło być i znacznie lepiej - Gandalf Szary, Hobbit, czyli tam i z powrotem, Rdz IV, Górą i dołem

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka