- Opowiadanie: Galthar - Leworęczni - Rozdział I

Leworęczni - Rozdział I

Zachęcam do przeczytania, mimo kiepskiego Prologu.

Oceny

Leworęczni - Rozdział I

 

Serce waliło mu jak oszalałe. Mógł się założyć o swój zestaw wytrychów, że bliźniacy odczuwali to samo.

– Nie otworzy – mruknął wściekle Kastar przyciskając plecy do kamiennego muru.

– Zamknij mordę! – uciszył go Mathos – Udać się musi…

Gówno się uda – pomyślał Galthar. Ręce trzęsły mu się jak oszalałe.

Tak długo czekał na całą akcję, a teraz wyglądało na to, że wszystko miało umrzeć w zarodku.

Była dość ciepła, (jak na północny klimat)  letnia noc, a oni, przyciśnięci do zamkowego muru, czekali na otwarcie niewielkiej drewnianej bramy.

Dajcie nam jeszcze trochę czasu – modlił się w duchu myśląc o strażnikach.

– Gdzie ten kurwi syn? – zapytał Kastar.

– W dupie. Bądźże cicho, choć przez chwilę – skarcił go ponownie Mathos.

– Ileś mu zapłacił?

– Wystarczająco. Masz mnie za półgłówka?

– Gdzież on się więc podziewa? Łaskawy pan mógłby się wreszcie pojawić, skoro płacimy mu aż tyle, że mógłby się zrzygać złotem.

– Przyjdzie – odparł Mathos – dajmy mu jeszcze trochę…

– Czasu? Chyba cię popierdoliło. Nie możemy czekać w nieskończoność.

Stwórco Światów, czy on nie mógłby się zamknąć?

– Powiedzcie mi, przyjaciele – kontynuował jeden z braci – jak to jest, że ktoś nie zjawia się na umówioną porę. Pewnie spierdolił z tej ziemi z naszymi pieniędzmi. Mówiłem, żeby wziąć kogo innego…

Nastąpiła chwila ciszy, w której do ich uszu docierał tylko dźwięk ich nerwowych oddechów.

No przyjdź, przyjdźże wreszcie!

Mimo tego, że Kastar był strasznie denerwujący, to trzeba mu było oddać, że miał rację.

Człowiek, z którym się umówili (notabene za olbrzymią sumę) – zaufana osoba pracująca w Kamiennym Zamku Perhange – zawodził już na samym początku ich zdania.  A miał tylko otworzyć pieprzone drzwi.

– Jak tak dalej pójdzie będziemy musieli się stąd zabierać – stwierdził Kastar plując na ziemię.

Mathos nic nie odpowiedział.  

Nie chcieli działać pochopnie. Godziny spędzone na przygotowywaniu planu i ustalaniu jego najdrobniejszych szczegółów sprawiły, że byli gotowi czekać tak długo, aż nie przegonią ich strażnicy. Stali więc pod bramą, a letni wiatr rozwiewał im płaszcze.

Mathos i Kastar byli braćmi bliźniakami i zarazem twórcami planu, który w trójkę wykonywali, (a raczej chcieliby wykonać, ponieważ bez wejścia za zamkowe mury nie było nawet mowy o dalszej akcji)

Byli młodzi i pełni werwy, co bardzo podobało się Galtharowi. Ich sposób rozumowania był prostszy od jego, przy czym bardziej szczegółowy. Podziwiał ich, mimo, że byli od niego co najmniej piętnaście lat młodsi.

Nagle usłyszeli stłumione kroki, a zaraz po nich szczęk zamka.

Bramę otworzył im pewien mężczyzna z latarnią w ręku.

– Hasło? – zapytał łamliwym głosem.

– W dupę se wsadź hasło – warknął Kastar wstępując przed brata i pchając się do drzwi.

Mężczyzna ustąpił i przepuścił ich bez słowa.

W końcu. – odetchnął Galthar.

Przechodząc obok człowieka z latarnią zrobił do niego przyjazną minę.

– Co tak długo? – zapytał Mathos nerwowo, gdy drzwi za nimi zamknięto.

– Wybacz – mruknął mężczyzna kiedy zakluczył bramę –  Były niewielkie… Problemy niewielkie były.

Galthar podniósł brew.

Jeden z braci spojrzał na klucznika podejrzliwie.

– Ale wszystko gotowe?

– Tak, tak – odparł prędko – można ruszać.

Kastar momentalnie znalazł się przy mężczyźnie. Ten próbował zrobić krok do tyłu, lecz Kastar złapał go za płaszcz i przyciągnął do siebie, tak, że ich twarze niemal się stykały.

– Jakie. Kurwa. Problemy.

Źrenice mężczyzny się rozszerzyły, czoło miał zupełnie mokre.

– Strażnicy z trudem uwierzyli, że wieża się pali– wydyszał – Kamienne Miasto, mówili… Ale już poszli. Gaszą ogień.

– Na pewno zajmie im to trochę? – wtrącił Galthar – Byłoby cholernie nieprzyjemnie, gdyby przerwano nam…

Mężczyzna wyprostował się. Spojrzał na Mathosa, jak gdyby szukał odpowiedzi, a następnie zwrócił swój wzrok na Galthara.

– Tak – szepnął kiwając głową – Strażnicy są zajęci na długo. Skarbiec jest niestrzeżony.

 

Pod osłoną nocy przemierzali puste korytarze zamku. Choć wskazówki, jak dotrzeć do skarbca mieli wypisane na pergaminie nie musieli ich używać. Przez godziny ustalania i powtarzania założeń akcji znali każdy zakamarek planu zamkowego na pamięć.

Cała straż zamkowa zgromadziła się na zewnątrz, gasząc wywołany przez odpowiednich ludzi pożar. Galthar nie chciał początkowo uwierzyć (i wątpił w to do teraz), że strażnicy ze skarbca zajmą się gaszeniem pożaru. Jednak – jak wytłumaczył mu Mathos – była to na tyle wyjątkowa sytuacja, że służba zamkowa nie była przyzwyczajona do pożarów, które wybuchały niezwykle rzadko. A to za sprawą budowy miasta i twierdzy, gdzie  wszystko było z kamienia.

Dotarli do niewielkich schodów prowadzących na wyższe poziomy zamku i powoli – żeby nie narobić hałasu – wspięli się po nich docierając na kolejny, tym razem szerszy, korytarz.

Ich kroki w pustym zamku zdawały się przypominać gromy. Galthar bał się, że ktoś może ich usłyszeć, ponieważ dźwięki ich butów niosły się głośnym echem po kamiennych ścianach. Jednak, jak zapewniali bliźniacy, byli bezpieczni.

Poznał ich jakiś miesiąc temu. Zjawili się pewnego wieczoru prosząc o rozmowę. Właśnie z nim. Z człowiekiem, o którym zapomniał świat. Przedstawili mu swój pomysł napadu na Kamienny Zamek i zaproponowali mu – jako staremu wyjadaczowi – chęć współpracy i jedną z trzech części zysku.

Gdyby nie to, że od dwóch lat zajmował się nudną pracą na polu może dłużej myślałby nad przystąpieniem do akcji. W tym wypadku zgodził się jednak bez wahania.

Zawsze wydawało mu się, że włamanie się do zamku graniczyło z fikcją. Nikt wcześniej – za czasów jego świetności – nawet nie pomyślałby, żeby srać Najwyższemu na jego własnym podwórku. Często z Gildią Złodziei organizowali akcje w mieście, ale nigdy nawet nie pomyśleli o tym, żeby spróbować dostać się do siedziby władzy miasta.

Jak widać, czasy się zmieniły, a on musiał przyzwyczaić się do tego, że młodzi byli bardziej śmiali od niego.

Po przedstawieniu mu szczegółowego planu, okazało się, że pomysł napadu na Kamienny Zamek nie jest jednak pozbawiony sensu. Poznając kolejne szczegóły Galthara utwierdził się w przekonaniu, że mężczyźni wiedzą co robią.

Z radością mógł pozostawić za sobą życie na roli i całkowicie poświęcić się akcji.

 

Skradając się po pustych korytarzach czuli się obserwowani przez obrazy. Starzy władcy, czy pomniejsi Lordowie północy mierzyli ich swoimi arystokratycznymi spojrzeniami, przez co ręce pociły im się jeszcze bardziej.

 

 

 

Niespodziewanie skręcili w prawo i stanęli przed drewnianymi drzwiami. Za nimi miały się znajdować schody do głównego skarbca.

Serce zabiło Galtharowi mocniej.

Robimy to!

Kastar podszedł do drzwi i położył rękę na ciemnej klamce.

Podniósł głowę i spojrzał im w oczy. Najpierw bratu, potem Galtharowi.

– Jak myślicie, przyjaciele, rzeczywiście są otwarte?

Galthar uśmiechnął się.

Kastar mógł być denerwujący, ale trzeba było mu oddać, że poczucie humoru towarzyszyło mu cały czas. Nawet w najbardziej nieodpowiednich momentach.

– Otwieraj! – szepnął stanowczo Mathos.

Odetchnął po raz ostatni skupiając swój wzrok na klamce i swojej dłoni.

W końcu nacisnął ją.

Drzwi się otworzyły ukazując im schody prowadzące w ciemności.

– Zapraszam waszmościów do Skarbca – rzekł uradowany Kastar.

Wkroczyli do środka, zamykając za sobą drzwi i ostrożnie ruszyli w dół wyczuwając przed sobą każdy kolejny stopień.

Przez długi czas (zbyt długi) spędzony przy zamkowym murze zdążyli przyzwyczaić się już do ciemności.

Stopni były setki, a oni szli i szli.

A jeśli się nie uda? – przestraszył się – jeśli zawiodę?

Nie chciał myśleć w ten sposób, ale myśli same przepływały przez jego głowę.

Uspokoił drżące dłonie i spróbował zagłębić się w tej chwili jak najbardziej. Dreszcz emocji, jaki towarzyszył mu przy wkradaniu się w podobne miejsca sprawiał, że czuł, że żyje naprawdę. Czekał na ten moment odkąd poznał bliźniaków. Od ostatniego razu, kiedy wykonywał podobne zadanie minęły ponad dwa lata i z radością w sercu chłonął teraz każdą chwilę.

Ale jeszcze nigdy nie włamywał się do miejsca o podobnej randze. Można powiedzieć, że na coś takiego czekał całe życie. Było to zadanie godne zakończenia kariery.

– Już – szepnął nagle Kastar, który szedł pierwszy w kolejce.

Galthar zszedł jeszcze dwa stopnie niżej i poczuł, że schody się skończyły. Stali teraz w niewielkim ciemnym pomieszczeniu.

– Czas na światło – rzekł Mathos, po czym wyjął z plecaka pochodnie i krzesiwo,

Kucnął próbując zapalić pochodnię, a w tym samym momencie Galthar dotknął ręką ściany, po czym przejechał po kamieniu robiąc parę kroków przed siebie. Była szorstka, nierówna i nieprzyjemna w dotyku. Opuszki jego palców -przez całe życie delikatne, przyzwyczajone do precyzyjnych robótek –  były teraz dość twarde i mocne. A stało się tak za sprawą nudnej pracy na roli, którą wykonywał przez te ostanie dwa lata.

Stawiając pojedyncze kroki i zagłębiając się coraz bardziej w ciemność w końcu natrafił na powierzchnię przed sobą. Zdjął swoją czarną, brudną wełnianą rękawicę bez palców i dotknął tego co spotkał na swojej drodze.

Powierzchnia była zimna. W porównaniu do kamienia wręcz lodowata. Zgiął palec i stuknął w ścianę, a do jego uszu dotarł metaliczny dźwięk.

Oto i on.

– Znalazłem skarbiec – powiedział na głos.

Jego słowa odbiły się echem od zimnych ścian.

Nagle pomieszczenie rozjaśniło się, gdy Mathos uniósł w górę pochodnie. Obaj bracia zbliżyli się do złotych drzwi skarbca stając za plecami Galthara.

Kamienna ściana zamieniała się w złoto, w którym zainstalowane były wypukłe okrągłe drzwi z wielkim zawiasem z lewej i okrągłą korbą na środku.

Cały instrument przypominał ster statku, a wokół niego znajdowało się pięć niewielkich, okrągłych otworów, ułożonych względem siebie w kształcie pięciokąta foremnego. Najwyższy z nich miał kształt gwiazdy.

Mathos zbliżył ogień do ściany skarbca.

– Dasz radę? – zapytał odwracając się do Galthara.

Uśmiechnął się.

– Po to się urodziłem.

To powiedziawszy ukląkł i wyciągnął ze swojej torby rozwijany pokrowiec na wytrychy związywany rzemykiem.

Przez ostatnie dwa tygodnie studiował budowę drzwi zamkowego skarbca. Jakimś cudem Mathos i Kastar weszli w posiadanie planów jego

budowy, dzięki czemu mogli rozpracować zabezpieczenia. Mechanizm na pierwszy rzut oka wydawał się bardzo skomplikowany. Otwarcie jednego z pięciu zamków, pozwalało dopiero na próbę otwarcia drugiego. Trzeba było znać sekwencję ustawień, aby wiedzieć w jakiej kolejności je otwierać.

Zadanie miał wykonać Galthar.

Za czasów Gildii był wybierany do otwierania zamków za każdym razem, gdy tylko udawali się na jakąś misję. Otwierał małe i proste, ale też duże i skomplikowane. Lepszego od niego – jeżeli chodzi o tą dziedzinę – próżno było szukać. Lecz tak rozbudowanego mechanizmu, jak ten przy skarbcu jeszcze nigdy nie rozbrajał, choć znając plany jego budowy zadanie stawało się prostsze.

Wziął do ręki jeden z wytrychów zakończony zgiętą końcówką, w kształcie litery Z i włożył go do jednej z dwóch dolnych zapadni.

– Światło – polecił, a Mathos zbliżył pochodnie do dziurki.

Galthar pochylił się.

Cały świat, w jednym momencie, zamknął się dla niego w tym jednym jedynym otworze.

Najostrożniej jak tylko umiał wprowadził metalowy pałąk do dziurki i ostrożnie przesuwał go coraz głębiej. Nagle poczuł opór jednego z trybów zamka, więc zatrzymał się i przesunął wytrych kawalątek w lewo. Odetchnął z ulgą, gdy udało mu się wprowadzić go głębiej.

Przypomniał sobie kolejny raz rysunek, jaki bracia przedstawili mu podczas omawiania planów. Pierwszy z otworów był głęboki na długość połowy metalowego narzędzia i był zakończony maciupkim wgłębieniem, które po wypełnieniu pozwalało na obrócenie zamka.

Galthar swój wytrych jak na razie włożył do jednej trzeciej długości, dlatego musiał jeszcze raz spróbować przesunąć go w jedną lub w drugą stronę.

Jego wcześniejsze zdenerwowanie, czy strach przed strażnikami, kompletnie odeszło w zapomnienie. Teraz liczyło się tylko otwarcie zamka. Zupełnie zapomniał o wszystkim innym.

Był znany w Gildii z tego, że umiał perfekcyjnie opanowywać zdenerwowanie w chwilach, kiedy było to potrzebne. Otwierał zamki pod presją już nie raz i teraz, gdy zajmował się skarbcem Najwyższego przypomniał sobie dawne czasy.

Poczuł ulgę, gdy udało mu się wsunąć wytrych jeszcze kawałek. Delikatnym ruchem dłoni wyczuł to niewielkie wgłębienie, którego szukał i wcisnął tam końcówkę narzędzia. Wytrych wszedł w owo wgłębienie i Galthar wiedział, że może obrócić metalowy pałąk bez ryzyka złamania.

Usłyszeli dźwięk przekręcanego trybu i pierwszy element z pięcioelementowego mechanizmu został rozbrojony. Galthar wyciągnął narzędzie z dziury i wyprostował się.

– Uff.

– Szybko poszło – uśmiechnął się Kastar.

Galthar spojrzał na niego z politowaniem.

– To był pierwszy stopień – odparł – jeszcze cztery.

Można było spostrzec zawiedzenie na twarzy mężczyzny, jednak szybko je ukrył.

– No to teraz następne – rzucił – dalej, dalej.

Zwykle nie lubił, gdy go pospieszano.

Teraz jednak nie przejmował ani trochę. Zadanie było najwyżej wagi.

Stanął przed olbrzymią, złotą korbą, złapał za uchwyty i przekręcił ją o jedną piątą obwodu, zgodnie z ruchem wskazówek zegara. Drzwi wysunęły się ze ściany na szerokość cala.

Następnie przystąpił do kolejnego z otworów.

Z drugim rozprawił się równie szybko, co z pierwszym. Wrota wysunęły się o kolejny cal.

 Chociaż Bliźniacy pośpieszali go co jakiś czas, on uważał, że szybciej się nie da.  Wiele razy otwierał bardziej skomplikowane zamki przez parędziesiąt minut, więc czas, który poświęcał teraz był niczym, w porównaniu do tamtego.

Użył wytrycha po raz trzeci i wprowadził go ostrożnie do następnego otworu. Pomajstrował trochę, a zamek chrząknął. Trzeci poziom również został otwarty.

Tym razem to Kastar przekręcił korbę wysuwając drzwi ze ściany na kolejny cal.

– Pracuj – mruknął do Galthara, gdy ten chciał się wyprostować.

Kastar przez cały czas tupał stopą, a jedną z dłoni przecierał zarośnięty podbródek zerkając co chwilę w stronę schodów.

– Jeszcze dwie – szepnął – prędko. Musi się udać.

Galthar kiwnął głową.

Strzepnął pot z rąk, wytarł je kolejny raz o spodnie i przystąpił do pracy nad przedostatnim zamkiem.

Temu zabezpieczeniu poświęcił najwięcej czasu, bo według planów był to najbardziej skomplikowany mechanizm z całych drzwi skarbcowych.

Wyjął z rozwijanego pokrowca płaskie narzędzie, które włożył w równie płaska dziurę na połowę długości. Od razu je przekręcił a dziura powiększyła się ze szpary tworząc niewielki okrąg. 

Wprowadził tam swoje ulubione zygzakowate narzędzie, którym podważył jedną z zastawek zamka. Jednym  wytrychem przekręcił zamek do połowy, a drugi wprowadził w powstałą szparę, dzięki czemu mógł dostać się o wiele głębiej.

Minuty mijały, lecz jego ruchy były tak samo arcydelikatne i zrównoważone jak na początku. Ze skupieniem poruszał dłonią o tyle ile było potrzeba. Po raz kolejny zapomniał o całym świecie.

– Długo jeszcze? – zapytał ostro Kastar wyrywając go z zamyślenia.

Zwrócił głowę w jego kierunku.

– Staram się.

– Nocy całej nie ma, przyjacielu.

– Robię co mogę – odparł Galthar.

– Niech pracuje – obronił go Mathos przekładając pochodnię do drugiej ręki, aby ustawić się nieco wygodniej.

Kastar oparł się o ścianę i założył ręce na piersiach. Zaczął wpatrywać się w ręce Galthara z wielką uwagą.

Spróbował przekręcić zamek, lecz coś nadal go blokowało. Na rękach poczuł pot.

– Muszę… – powiedział rozglądając się – szmatka.

– Jaka kurwa szmatka? – warknął Kastar – szybciej no.

Galthar odetchnął.

– Przytrzymaj mi tu – zwrócił się do Mathosa wskazując na wytrych wetknięty do połowy długości w zamek – tylko ostrożnie.

Człowiek z pochodnią kucnął koło niego i niezbyt poradnie złapał za narzędzie. Ręka mu się trzęsła.

W tym samym momencie Galthar wytarł jedną dłoń o spodnie, a potem drugą, tym samym ciągle przytrzymując drugi z wytrychów wolną ręką.

– Dzięki – powiedział odbierając narzędzie od Mathosa.

Ten kiwnął głową.

Odetchnął po raz kolejny.

Chwilę jeszcze majstrował przy zamku przypominając sobie zawiłości w

planie budowy skarbcowych drzwi.

Przez jego głowę przeszła myśl, że może plany były wadliwe.

Ale szybko zapomniał o tym i ponownie skupiając się na otworze. Nie mógł zawieść bliźniaków w tej chwili.

W końcu najcieńszym z narzędzi, jakimi dysponował odnalazł między pozostałymi wgłębienie, którego tak szukał i kolejny raz przekręcił tryb.

Czwarty zamek został rozbrojony. Kolejny raz przekręcono złotą korbę.

– Świetnie! – rzekł uradowany Kastar.

Galthar tylko kiwnął głową. Na pochwały przyjdzie czas później.

Czekało go teraz najtrudniejsze zadanie. Planu piątego zamka nie posiadali wcale.

Twórca ostatniego z poziomów drzwi skarbca podobno nikomu nie zdradził sekretów swego dzieła, a wszystkie rysunki spalił. Poza tym – jak mówiły plotki –  żaden złodziej przed nimi nigdy nie doszedł  do ostatniego poziomu mechanizmu.

Galthar miał więc za zadanie rozpracować zabezpieczenie opierając się jedynie o swoje doświadczenie i instynkt włamywacza.

Mathos klepnął go wolną ręką w plecy.

– Do dzieła.

– Do dzieła – szepnął, po czym stanął przy ostatnim z otworów.

Ten znajdował się najwyżej ze wszystkich. Nieco ponad głową Galthara.

Wprowadził do dziury wytrych w kształcie litery Z, jednak nie wepchnął go nawet o cal. Pokręcił głową wybierając ze swoich narzędzi, to z płaską końcówką.

Również bez skutku.

– Co jest?! – Kastar wpatrywał się w niego ze zmrużonymi oczami.

Niedobrze…

Przetarł ręce raz jeszcze i spojrzał na swoje narzędzia. Prawdę mówiąc nie wiedział co teraz robić. Przez jego głowę przelało się tysiące myśli o porażce.

Nie miał ochoty wysłuchiwać żali Kastara, ani oglądać zawiedzionego spojrzenia Mathosa.

Jeżeli nie otworzę, zawiodę.

Musieliby odejść z tego miejsca odczuwając gorzki smak porażki.

Trzeba coś zrobić. Ale jak…

Wziął do ręki kolejne z narzędzi i spróbował włożyć je do dziury, jednak kolejny raz zastał tylko ściankę na swojej drodze.

– Co do… – Mathos wpatrywał się w dziurę ze złością.

Galthar złapał się za głowę.

Myśl!

Czas uciekał, a oni tkwili przed skarbcem nie wiedząc co zrobić z ostatnim otworem.

Galthar raz jeszcze spróbował zagrać na zwłokę.

Wyciągnął rękę i włożył do otworu palec, próbując wyczuć pożądane wgłębienie na ściankach zamka.

Jednak były one zupełnie gładkie.

– Chyba już wiem, dlaczego nikt jeszcze nigdy nie włamał się do tego skarbca – zaśmiał się histerycznie.

Bracia bliźniacy nie podzielili jego humoru.

– Sposób jakiś być musi –warknął Kastar stając przed drzwiami.

Galthar usunął mu się z drogi.

Mężczyzna zmierzył okrągłe wrota od góry do dołu, po czym niespodziewanie złapał za uchwyty złotej korby.

– Ostrożnie! – zawołał Galthar, ale to nie powstrzymało Kastara.

Z całą siłą jaką miał w ramionach pociągnął mechanizm w swoją stronę.

Ku ich zdziwieniu drzwi uległy. Ze szczękiem metalu powoli otworzyły się ukazując im zaciemnione pomieszczenie, pełne gór złotych monet.

Galthar i Mathos stali parę sekund z otwartymi ustami nie mogąc uwierzyć, w to co właśnie się stało.

Kastar otrzepał ręce.

– Chyba już wiem, dlaczego nie było planu do ostatniego zamka – uśmiechnął się.

Oni go już nie słuchali.

Jednym susem przeskoczyli wysoki próg i wskoczyli do skarbca pochłaniając wzrokiem cała jego zawartość.

Galthar dla pewności wziął w dłoń garść monet i przesypał je z jednej do drugiej.

– Stwórco Światów, prawdziwe!

Nie czekając dłużej otworzyli swoje torby i zaczęli nabierać garście złotych monet i drogocennych kamieni wsypując je do wewnątrz.

Śmiał się w głos.

Całe szczęście, że Kastar to porywczy skurwiel. Jesteśmy bogaci!

Metaliczny dźwięk przesypywanych skarbów wypełnił pomieszczenie.

Galthar usłyszał także dudnienie, przypominające mu tupanie nogi Kastara .

Nie dbał o to teraz. W tym momencie liczyły się dla niego tylko pieniądze. Rzecz, którą tak bardzo kochał…

Nie było nawet mowy o tym, żeby obrabować cały skarbiec. Góry monet były tak olbrzymie i rozległe, że nie sposób było ich ogarnąć nawet wzrokiem, poza tym mieli do dyspozycji tylko trzy torby.

To im jednak wystarczyło.

Tak naprawdę włamali się w to miejsce po konkretną rzecz. Mathos i Kastar upatrzyli sobie za cel złoty puchar wysadzany szafirami – jeden z większych skarbów w mieście.

Najwyższy nie odczułby ani trochę braku trzech małych kupek złota. Jednak strata złotego pucharu była dla niego bardzo dotkliwa, gdyż był to puchar rodu królów. Skradziony zostałby symbolem ich włamania. Czymś, czym mogliby szczycić się do końca życia

Galthara natomiast bardziej interesował sam powrót do łotrowskiego życia, niż pieniądze czy puchary.

Teraz, gdy wykonał największe w swoim życiu zadanie mógł z całą stanowczością powiedzieć, że nigdy nie czuł się lepiej. Po dwóch latach spędzonych na banicji w końcu powrócił do miasta z hukiem.

Zrobił w swoim życiu już wystarczająco, żeby w końcu się ustatkować i rozpocząć spokojne życie. Gdzieś daleko, Gdzieś, gdzie nie dosięgałby go list gończy, który nadal na nim ciążył.

Z tą wspaniałą myślą przesypywał kolejną garść złotych monet do swojej torby.

Lecz nagle do jego uszu dotarł dziwny dźwięk.

Odwrócił się, a Kastar i Mathos, którzy trzymali już złoty puchar w rękach zrobili to samo.

I w jednej chwili poczuł olbrzymi ucisk w brzuchu.

Ze schodów z których przyszli biło niewielkie światło, któremu towarzyszyły dźwięki kroków.

Z każdą kolejną chwilą światło wzmacniało się.

Jęknął łapiąc się za głowę.

Rozglądnął się szybkim ruchem, aby znaleźć jakąś kryjówkę, lecz nie było tam żadnej.

– Tylko spokojnie – szepnął Mathos unosząc w jego stronę drżącą rękę – Ja to załatwię. Nie zrób nic głupiego.

Galthar poczuł fale gorąca na swoim ciele.

Stanął i przetarł włosy zaczesując je do tyłu. Jego ręka, jak i czoło były zupełnie mokre.

I w końcu na korytarzu przed drzwiami skarbca pojawili się ci, których obawiali się najbardziej. Strażnicy.

Było ich ponad piętnastu (i pewnie dwa razy tyle na schodach) i nie było nawet cienia szansy, żeby przedrzeć się do wyjścia.

Mathos i Kastar podnieśli ręce. On zrobił to samo.

Przegraliśmy.

Koniec

Komentarze

Ej nie wiem o co niektórym malkontentom chodzi. W prologu było ciekawie i konkretnie.

 

Najlepiej bawią mnie komentarze typu: “ten list brzmiał jak jakieś sejmowe przemówienie” – no a czyż nie o to właśnie chodziło autorowi drodzy koneserzy ?

albo “nie ma akcji w tym prologu i w ogóle nazwij ten prolog – rozdział I bo będzie lepiej” noo WTF ?! Chylę przed niektórymi czoła i robię salto w tył bez rozbiegu przez płonącą obręcz xD

 

Nie słuchaj tych narzekań i jeśli chcesz to publikuj kolejne części. Chętnie przeczytam co się będzie dalej działo.

 

A tak żeby trochę rozbawić i nawiązać do ekipy złodziejawszków, proszę bardzo:

https://www.youtube.com/watch?v=pwiKCGPpNF4

 

 

 

 

IngwarFin

Nie czytałam prologu, jednak jak rozumiem rozdział 1 rozpoczyna jakiś inny wątek.

Nie porwało mnie. Motyw złodziei jest w ostatnich latach bardzo wyeksploatowany i osoba poruszająca tę tematykę musi mieć naprawdę ciekawy pomysł, żeby przebić to co jest już dostępne na rynku.  Tutaj zaś jakoś nie czuć atmosfery napięcia i przygody. Wydaje mi się, że wyjątkowo słabo chroniony jest tak wartościowy skarbiec. 

Masz sporo powtórzeń, szczególnie w przypadku imion bohaterów. Nie rozumiem też czemu pewne części zdania zapisujesz w nawiasie, przecinek byłby lepszy. 

Nowa Fantastyka