- Opowiadanie: Gedeon - Popielnik

Popielnik

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Popielnik

– Patrzaj, kto przyszedł – burknęła Magda do swojej kumy Dagny. Młodsza kobieta uniosła wzrok sponad grządki warzyw, którą pomagała pielić.

– No co? – Wzruszyła ramionami. – Co tydzień przyłazi, zapasy kupić.

Obie kobiety – ciemnowłosa gospodyni nieco przy tuszy i młoda jasnowłosa dziewczyna – patrzyły na miejscowego zielarza. Brodaty i długowłosy mężczyzna właśnie rozmawiał z jednym z chłopów. Obaj stali kilkanaście kroków od obejścia Magdy.

– A juści! – warknęła gospodyni. – Sam ani nie sieje, ani nie zbiera. Nic nie robi, jedno swoje czortostwa odprawia! Jeszcze jaki zły urok się z nim do wioski przypałęta.

Dagna pokręciła głową. Wiedziała, że od śmierci Józwy, męża Magdy, kobieta jest cięta na znachora. Chłopina zielarz starał się, ale widać na Józwę przyszła pora i nic wskórać nie mógł.

– Może weź łopatę przynieś, bo te chwasty mocne korzenie mają, psiajuchy – powiedziała Dagna, w nadziei, że to odwróci uwagę kumy od zielarza. Ale Magda już była w swoim żywiole.

– Wracaj do swojej chałupy, nie strasz porządnych ludzi! – krzyknęła w stronę znachora. – A jak głodnyś, to naparz se swoich ziółek i zagryź ropuchą, czarowniku!

Kilku przechodzących obok parobków zarechotało. Jeden z nich splunął niemal pod same nogi zielarza a potem nakreślił w powietrzu kołomir.

Znachor nie zaszczycił ich nawet spojrzeniem. Już przywyknął. Kiedy pomógł uleczyć jakiegoś człeka lub zwierzę, ludzie z wioski przez parę dni kłaniali mu się w pas. Ale potem zapominali. Znowu zaczynały się kpiny, spojrzenia spode łba. Bo co to za chłop, co ziela warzy? Przeważnie tym się stare baby zajmują przecież. Zresztą, przylazł nie wiadomo skąd, nie wiadomo dlaczego, nawet nie wiedzieli, jak się nazywał… A nikt przecież nie lubi jak obcy się kręcą koło domu.

Medyk ciągnął rozmowę z rolnikiem. W końcu stanęło na tym, że chłop otrzymał maść na odciski (widać mu dokuczały), a zielarz – worek rzepy. Ale to już Magdę niespecjalnie interesowało. Wróciła do pracy i zapomniała chwilowo o znienawidzonym znachorze. Z pomocą Dagny szło jej niezgorzej. A utrzymanie ogródka w dobrym stanie było bardzo ważne. Kiedy Józwie się zmarło, Magda musiała sprzedać ten kawałek pola, który mieli – sama nie dałaby rady go obrabiać, na parobka pieniędzy nie miała, a Sławek był jeszcze za mały, żeby orać. Ale dzięki pieniądzom ze sprzedaży ziemi, temu co Sławek dostawał za pasanie gęsi sołtysa i warzywom zbieranym z ogródka, jakoś przędli.

Z pomocą Dagny gospodyni zakończyła pielenie nim słoneczko zaszło. Magda chciała podziękować przyjaciółce za pomoc, zapraszając ją na kubek nalewki (jeszcze Józwa ją kupił, do tej pory trochę zostało), ale młodsza kobieta podziękowała, tłumacząc, że musi wracać do swojej chałupy, przygotować chłopu coś do jedzenia, nim ten wróci z roboty.

Kiedy Dagna sobie poszła, Magda usiadła na ławeczce przed domem, żeby chwilę odpocząć. Otarła pot z czoła, a potem uniosła wzrok spoglądając przed siebie, ponad płotem. Na jej zmęczonej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Natychmiast wstała i ruszyła w stronę płotu. Do obejścia właśnie dziarskim krokiem, pogwizdując pod nosem i wywijając kijaszkiem, wkraczał Sławek. Na głowie jedenastolatka (znaczy chyba jedenastolatka… Magda nie była pewna, trza by spytać wielebnego) tkwił nieco powyginany słomkowy kapelusz.

– Mamo! – krzyknął chłopiec, przerywając gwizdanie. – Dzisiaj jakiś kundel chciał napaść gąski, to rzuciłem w niego kamieniem, aż uciekł! Sołtys był niedaleko, wszystko widział! Pochwalił mnie i dał to! – w głosie Sławka słychać było dumę, a na jego wyciągniętej dłoni widać było trzy miedziaki. Nie było to dużo, ale była to połowa zwykłej tygodniówki, jaką sołtys wypłacał gęsiopasom. Dzieciak miał z czego być dumnym… Chyba, że sołtys odliczy mu te trzy miedziaki na koniec tygodnia… ale chyba nie, stary nie był taką świnią.

– Dobrześ się spisał, zajączku – Magda chętnie by pogłaskała syna, ale nie chciała ściągać mu kapelusza. Kiedyś należał do Józwy, wyglądało na to, że chłopak jest do niego przywiązany. – Biegnij do domu, zaraz zagrzeję zupę, to sobie podjesz.

Sławek wbiegł do chałupy. Matka już chciała ruszyć za nim, kiedy usłyszała chrząknięcie za swoimi plecami. Odwróciła się. Tuż obok płotu stał znachor.

– Taki syn to szczęście. Zdrowy i pracowity. Niedługo będzie miała pani z niego prawdziwą pociechę – oświadczył zielarz.

Magda przez chwilę zastanawiał się, czyby nie odesłać medykusa w czorty, ale w końcu poprzestała na pogardliwym prychnięciu. Nie miała ochoty zaczynać teraz kłótni, musiała iść do syna.

– Chyba, żeby coś mu się stało. Szkoda byłoby – z zadumą w głosie ciągnął znachor. Sięgnął do jednego z woreczków, które miał uwiązane u pasa. Rozwiązał go a potem wysypał odrobinę zawartości na dłoń, którą wystawił w stronę Magdy. Gospodyni wbrew własnej woli podeszła, aby się przyjrzeć. Na dłoni zielarza widniała garstka szarego popiołu.

– Słyszałem kiedyś o zaklęciu, które sprawia, że płuca człowieka zaczynają wypełniać się takim prochem – powiedział znachor. – Ofiara krztusi się i kaszle z całych sił, aż mięśnie i gardło zaczynają ją boleć, próbując usunąć kurz, ale to nic nie daje, bo jego wciąż przybywa… Aż ofiara umiera przez uduszenie. Straszna śmierć, straszne zaklęcie. Ale ktoś, doprowadzony do ostateczności mógłby się nim posłużyć. Na przykład, jeśli jakaś osoba utrudnia mu życie, próbując zamienić je w piekło ciągłymi przytykami i nastawianiem ludzi przeciwko niemu… Mógłby się zemścić, rzucając czar na tę osobę… Albo jednego z jej bliskich…

Zielarz milczał przez chwilę. A potem odwrócił dłoń, wysypując popiół na ziemię, gdzie zmieszał się ze zwykłym kurzem. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.

– Ale miejmy nadzieję, że do tego nie dojdzie, prawda? Moje uszanowanie i pozdrowienia dla pani syna. Niech zdrowy rośnie. – Mężczyzna skinął lekko głową, a potem odszedł.

Magda stała jak słup soli, przygryzając z trwogi i zdenerwowania wargi. Czy znachor pierniczył, tylko po to, żeby dała mu spokój… Czy może naprawdę mógł zrobić to, o czym gadał? To mógł być prawdziwy magik. Gadał jak miastowy, albo i jakiś pan, znał się na leczeniu, trzymał się z dala od wszystkich… Po co taki wykształciuch osiadł na zapadłej wsi? Może ukrywał się przed Inkwizycją, albo swoimi diabelskimi kamratami.

Magda ruszyła szybkim krokiem w stronę chaty, aby sprawdzić, czy nic nie stało się Sławkowi.

Chłopiec siedział na stołku za drewnianą ławą służącą za stół i majtał nogami.

– Mama? Co z tą zupą? Podpalać? – jak tylko gospodyni przekroczyła próg dał się słyszeć cienki głosik. Kobieta przełknęła ślinę, a potem odparła:

– Nie, synek, zaraz sama podpalę.

Jej usta były wykrzywione w uśmiechu, ale gdyby ktoś spojrzał jej w oczy, dostrzegłby niepokój.

 

Minął jakiś miesiąc. Przez ten czas Magda żyła w ciągłym niepokoju. Niemal każdej nocy zrywała się ze snu, żeby sprawdzić, czy ze Sławkiem wszystko w porządku. Pewnego dnia, kiedy zaczął kaszleć, niemal nie zmarła na zawał. Dzięki Stwórcy okazało się, że to tylko zakrztuszenie kawałkiem chleba. Myślała nawet o tym, żeby kazać synowi zaprzestać pasania gęsi, żeby cały dzień mieć go na oku.

W tym czasie parę razy zdarzyło się jej natknąć na znachora, głównie kiedy przychodził kupić coś do jedzenia, a raz gdy odwiedzał chorego. Nie odzywała się do niego ani słowem, ale rzucała zaniepokojone spojrzenia. Za pierwszym razem odpowiedział jej lekkim uśmiechem, potem przestał zwracać uwagę na gospodynię.

W końcu Magda uznała, że znachor jest okrutny, ale uczciwy. Skoro ona dała mu spokój, on nic nie zrobi jej dziecku.

Tak się jej wydawało.

Aż pewnego dnia wieczorem po powrocie z pastwiska Sławek zaczął kasłać. W nocy kasłał tak, że nie mógł spać. Kasłał tak, jakby miał wypluć własne płuca.

Następnego dnia koło południa sołtys zajrzał do chałupy, spytać, czemu Sławek nie przyszedł na pastwisko. Chciał zrobić awanturę, ale kiedy usłyszał, jak chłopakowi w środku rzęzi, tylko pokręcił głową i wyszedł. Koło południa przyszła Dagna. Pogadała trochę ze Sławkiem. Młoda i wesoła ,,ciocia Dagna" zawsze potrafiła rozweselić chłopca. Nawet przez chwilę udało się jej go uspokoić, nawet zaczął się śmiać. Ale szybko śmiech przeszedł w kaszel przerywany płaczem i pojękiwaniem.

– Żal serce ściska, jak patrzę jak się męczy – powiedziała Dagna do Magdy. – Musisz iść do znachora, bo dzieciak całkiem zmarnieje.

Magda wiedziała, że kuma ma rację. Wyciągnęła spod ławy garnek, gdzie trzymała miedziaki na czarną godzinę. Wysypała wszystkie i zawinęła w chustkę.

– Idę do zielarza. Posiedzisz ze Sławkiem? – poprosiła kumę.

– Pewnie… Ale, jakże to tak? – zdziwiła się Dagna. – Jak znachor ma go wyleczyć, jak go nie obejrzy?

– Nie chcę dzieciaka męczyć, może da radę namówić znachora, coby przyszedł tutaj go obejrzeć – skłamała Magda.

– A, spróbować możesz – kiwnęła głową młodsza kobieta.

Tak naprawdę Magda uważała, że nie ma potrzeby, aby zielarz oglądał Sławka. W końcu dobrze wiedział, co dolega chłopcu… Sam to na niego zesłał.

Kobieta wyszła z chaty. Ruszyła przez wioskę. Mijając niewielką, pomalowaną na biało świątynię, skłoniła głowę prosząc w duchu Stwórcę, aby ochronił jej dziecko i zmiękczył serce czarownika tak, aby ten cofnął klątwę. Ktoś mógłby rzecz, że prawdziwie wierząca osoba nie powinna nawet myśleć o paktowaniu z czarnoksiężnikiem, ale tego typu wątpliwości nie zaprzątały Magdzie głowy.

Gospodyni opuściła wioskę. Po chwili zagłębiła się w las. Nie bała się zbójców – w tych okolicach rzadko się pojawiali, w pobliżu nie było żadnego szlaku handlowego, na którym mogliby grasować. Jeśli już czegoś się obawiała, to dzikich zwierząt. I innych stworzeń… Magda pamiętała, jak jej dziadek czasem opowiadał, że niegdyś w borze zamieszkiwał pewien straszliwy bies. Każdej nocy można było słyszeć jego ryki, a każdy kto zapuszczał się w las ginął od szponów potwora. Co gorsza, zimami, w czasie długich mroźny nocy bestia podchodziła aż pod zabudowania wioski, porywając ludzi i zwierzęta. Dopiero pewien błędny rycerz zaopatrzony w ostry miecz, lśniącą zbroję i naręcze świętych relikwii dał radę paskudzie.

Magda nie wiedziała, czy dziadek mówił prawdę – raz, dlatego, że sam przecież nie widział nigdy biesa, całą historię słyszał od swego własnego dziadka – dwa, dlatego, że zawsze kiedy o tym opowiadał miał mocno w czubie. Tak czy inaczej, ludzie gadali, że w głębi lasu wciąż roi się od pomniejszych czorcich stworów. Dlatego też Magda miała nadzieję, że uda się jej wrócić do domu przed zmrokiem, porą upiorów i potworów.

Gospodyni zapuszczała się coraz głębiej w las. Drzewa i krzewy rosły dookoła coraz gęściej. Kobieta dostrzegła coś białego leżącego na ziemi – kiedy zrozumiała, że to czaszka, ze strachu wykonała kołomir. Na szczęście, po chwili oględzin okazało się, że to nie może być czaszka człowieka, tylko jakiegoś zwierzęcia. Tym niemniej Magdzie nie było wesoło. Wiele razy widziała kości obgryzione przez wiejskie kundle. Na czaszce były bardzo podobne ślady. Znaczyło to, że kobieta weszła już na tereny, gdzie grasują leśne drapieżniki.

Gospodyni zagryzła wargi i ruszyła dalej. Nie mogła dać się strachowi. Jeśli chciała, żeby jej syn przeżył, musiała iść.

Dobrze znała drogę do chatki znachora, choć minęło już parę lat, odkąd była tu po raz ostatni. Zdarzyło się jej parę razy odwiedzać to miejsce, zanim znienawidziła zielarza za to, że ten nie uratował jej biednego Józwy…

Usłyszała szmer strumyka przebijający się przez zarośla – znak, że zbliżała się do siedziby medykusa. Faktycznie, po chwili ujrzała niewielką chatkę stojąca tuż nad rzeczką. Koło domku pasła się koza. Z komina nie leciał dym. Przez chwilę Magda zwątpiła, czy znachor jest w domu. Ale wtedy koza przeciągle zabeczała i po chwili drzwi chaty otworzyły się. Stanął w nich zielarz. Kiedy ujrzał Magdę jego brwi uniosły się w wyrazie zdziwienia.

– Miałem wrażenie, że nie ma pani zamiaru już nigdy korzystać z moich usług – stwierdził mężczyzna.

Chłopka przez chwilę wahała się, co ma zrobić, jak odpowiedzieć znachorowi. W końcu nie wytrzymała napięcia. Padła na kolana u stóp mężczyzny ze łzami w oczach.

– Proszę, zlituj się! – załkała. – Zabrałeś mi męża, nie zabieraj mi dziecka! Tylko ono mi zostało.

Mężczyzna wpatrywał się w nią nieodgadnionym wzrokiem. W końcu zdecydowanym tonem rozkazał – Wstań. I wejdź do środka.

Kobieta wstała, skrajem rękawa wytarła łzy, a potem ruszyła za zielarzem w głąb chatki. Jak tylko weszła, rozejrzała się dookoła. W głębi ducha musiała przyznać, że nie wyglądało to na siedzibę mrocznego czarnoksiężnika. Ot, wnętrze zwykłego domu. Stół, parę krzeseł, ława do spania, kominek pod ścianą. W gruncie rzeczy jedynie półka, na której ustawiono kilka książek oraz pęki ziół suszące się nad paleniskiem świadczyły o tym, że mieszka tu ktoś inny niż zwykły kmieć.

Poza tym, trochę śmierdziało kozą.

Zielarz odsunął krzesło od stołu i stał tak, trzymając oparcie. Magda przez chwilę nie wiedziała, co ma zrobić, ale w końcu zrozumiała, że mężczyzna chce, aby usiadła. Kiedy to zrobiła, znachor zajął miejsce po drugiej stronie stołu.

– Nie zabiłem pani męża – oświadczył. – Po prostu nie potrafiłem mu pomóc. Proszę mi wierzyć, człowiek, któremu obie nogi zgniotło na miazgę drzewo nie potrzebuje ingerencji czarnej magii, żeby umrzeć.

Magda otworzyła usta, aby coś powiedzieć, ale zielarz powstrzymał ją machnięciem ręki.

– Ale mniejsza z tym co było. O co chodzi z pani dzieckiem? Coś z nim nie tak?

Zmieszanie i strach ustąpiły w sercu kobiety miejsca wściekłości.

– Nie bawta się ze mną! Dobrze wiesz, co! – warknęła, unosząc się na krześle. – Twoje czary!

Zielarz wzniósł oczy do góry, a potem westchnął.

– Proszę mi opisać, co się dokładnie dzieje, dobrze? – odparł spokojnym, ale stanowczym głosem.

Coś w rzeczowym tonie znachora sprawił, że Magda uspokoiła się i opowiedziała mu o napadach kaszlu, które nękały jej syna. Mężczyzna wysłuchał, a potem zaczął zadawać pytania:

– Pluje krwią?

– Nie, Stwórcy dziękować, nie!

– Kaszel suchy, czy wilgotny?

– E? – zdziwiła się Magda. Zielarz westchnął.

– Czy jak kaszle, to mu z płuc wychodzi taka… paskudna ślina? Lepka maź.

– Nie… Nie.

Znachor zadał jeszcze kilka pytań, a potem oświadczył:

– Według mnie, to może być zapalenie płuc.

– O matko, nawet nie popiół, tylko żywy ogień! – kobieta zaczęła załamywać ręce.

– Nie, to się tylko tak nazywa, to taka choroba – uspokoił ją mężczyzna, wstając i podchodząc do pęków ziół wiszących nad kominkiem. – Niech chłopak leży i wypoczywa. Niech dużo pije… Niech mu pani zaparzy tego – znachor położył na stole przed Magdą kilka zasuszonych liści. – Może pomóc.

– Ja… przepraszam… dziękuję… – zaczęła mamrotać kobieta. – Proszę… – próbowała wcisnąć zielarzowi zawiniątko z pieniędzmi.

– Nie, nie wezmę tego – odmówił mężczyzna. – Nie chcę pani straszyć, ale nie wiem czy to, co poleciłem w czymkolwiek pomoże. A poza tym, już i tak przeze mnie najadła się pani strachu… Przesadziłem. Zachowywała się pani jak stara pinda – zaśmiał się – ale to nie usprawiedliwia grożenia życia dziecka… Nie to, żebym miał zamiar je odebrać, tak czy inaczej. A skoro wszystko sobie wyjaśniliśmy, to… nie to żebym wyganiał, ale czy nie powinna pani wracać do dziecka?

Magda skinęła głową, a potem zerwała się z krzesła i ruszyła w stronę drzwi. Ale nie zdążyła wyjść z chatki. Na zewnątrz rozległo się beczenie kozy. Drzwi otworzyły się i stanął w nich jakiś mężczyzna. Kawał chłopa, jego łysa głowa niemal sięgała górnej futryny, a na odsłoniętych ramionach wyraźnie odznaczały się mięśnie i żyły. Nieznajomy wpakował się do środka, a w ślad za nim wszedł jego towarzysz – wąsaty człowiek z kordem za pasem.

– Kim jesteście? – spytał zielarz.

– Prostymi, pracowitymi ludźmi – warknął łysy. – Doszły nas słuchy, że taki jeden dziwak lud gusłami tumani. Tośmy pomyśleli, że po sprawiedliwości będzie mu zabrać dutki, co na ciemnym magostwie zarobił A że mieszka z dala od ludzi, buc jeden, to sobie pomyśleliśmy, że będzie też łatwo.

Wyglądało na to, że jednak w okolicy są zbóje.

Magda zrozumiała, że lepiej będzie, jeśli sobie już pójdzie. Ściskając w dłoni zioła, zaczęła powoli przesuwać się w stronę drzwi.

– Gdzie, babo? – łysy odwrócił się w jej stronę. – Chcesz sprowadzić kogo?!

Ten z kordem zastawił wyjście. Spojrzał na Magdę, a potem położył rękę na głowni oręża.

– Nie, nie, ona nic nie powie, to tylko głupia wiejska kobieta, pozwólcie jej odejść – zaczął prosić zielarz.

– Zamknij mordę! – Łysy wyciągnął rękę i mocnym pchnięciem dłoni w pierś odepchnął znachora. Medyk padł obok kominka. Pozbierał się, a potem przykucnął tyłem do pozostałych, jakby się załamał i czekał na śmiertelny cios.

– Dobra, gadaj, babo! – pierwszy ze zbirów znowu zwrócił się do Magdy. – Czy kmioty ze wsi dużo płacili temu łachmycie?

Kobieta nie była w stanie wykrztusić ani słowa. Zrozumiała, że nie wyjdzie z tej chatki żywa. A jeśli ona umrze… To Sławek też długo nie pożyje.

– No mów, durna! – łysy uniósł rękę, jakby chciał uderzyć Magdę. – Bo jak nie, to cię… – zbir przerwał. Odchrząknął i splunął. – Mów, bo… – tym razem przerwał mu napad kaszlu. Krztusił się coraz bardziej. Magda spojrzała na jego towarzysza. Wąsacz już nie blokował drzwi. Padł na podłogę tuż obok. W jego oczach kobieta dojrzała strach i niezrozumienie. Nagle bandyta otworzył usta. W pierwszej chwili Magda pomyślała, że zbir wymiotuje, ale tak nie było. Z ust mężczyzny sypał się szary proch. Twarz duszącego się człowieka zaczynała przybierać podobny kolor.

Nagle, poprzez rzężenie cierpiących mężczyzn, kobieta usłyszała, że zielarz nuci coś pod nosem. Odwróciła się w jego stronę. Znachor zmienił pozycję. Teraz siedział w kucki, twarzą do drzwi. Trzymał coś w złożonych dłoniach i wpatrywał się w to, wciąż nucąc.

Nagle uniósł głowę. Spojrzał na Magdę. Wyciągnął dłoń. Kobieta dostrzegła, że trzymał w niej kupkę popiołu, zaczerpniętą z paleniska.

Mężczyzna uśmiechnął się szeroko.

I wtedy Magda zaczęła uciekać.

Koniec

Komentarze

Niby wiem, o co chodzi, niby opowieść prosta, ale jakoś tak nie zahaczyła o mnie. Czegoś mi zabrakło. 

Początek wydaje mi się całkiem niezły, rozwinięcie też, ale wszystko siadło jakoś w końcówce. Nie pytaj też, co bym zmieniła, bo sama nie wiem. Teoretycznie akcja rozwiązała się poprawnie, tylko mnie jakoś zabrakło tu energii.

Masz w tekście sporo literówek.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Hmmm. Coś jest w tym, co napisała Bemik. Niby wszystko jasne, a jednak coś zgrzyta. Może o jedną woltę za dużo? Może Czytelnik się buntuje, kiedy po raz drugi robisz z niego balona w tej samej kwestii? Trudno orzec.

Z literówkami też święta prawda.

Babska logika rządzi!

Wolałabym, aby sprawa umiejętności znachora nie została do końca wyjaśniona, żeby to, czy rzeczywiście potrafił zaklinać i rzucać uroki, pozostało zagadką. Pojawienie się napastników, moim zdaniem, zaszkodziło opowiadaniu.

Wykonanie pozostawia wiele do życzenia.

 

– No co? – wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – No co? – Wzru­szy­ła ra­mio­na­mi.

Nadal robisz błędy w zapisie dialogów.

 

po­wie­dzia­ła Dagna, a w na­dziei, że to od­wró­ci uwagę kumy od zie­la­rza. – Literówka.

 

Magda mu­sia­ła sprze­dać ten ka­wa­łek pola, który mieli – sama nie da­ła­by go ob­ra­biać… – Pewnie miało być: …sama nie da­ła­by rady go ob­ra­biać

 

Magda chcia­ła po­dzię­ko­wać przy­ja­ciół­ce za pomoc, za­pra­sza­jąc ją ją na kubek na­lew­ki… – Dwa grzybki w barszczyku.

 

Na przy­kład, jeśli jakaś osoba zmie­nia utrud­nia mu życie, pró­bu­jąc za­mie­nić je w pie­kło… – Mam wrażenie, że to słowo jest zbędne.

 

Mógł­by się ze­mścić, rzu­ca­jąc czar na osobę…Mógł­by się ze­mścić, rzu­ca­jąc czar na osobę

Zdaję sobie sprawę, że zielarz może wyrażać się niezbyt poprawnie.

 

Dzię­ki Stwór­cy oka­za­ło się, że to tylko za­krztu­sze­nie pięt­ką chle­ba. – Raczej: Dzię­ki Stwór­cy, oka­za­ło się, że to tylko za­krztu­sze­nie kawałkiem chle­ba.

Piętka chleba jest chyba zbyt duża, by móc się nią zakrztusić.

 

żeby cały dzień mieć bo na oku. – Literówka.

 

Ż pew­ne­go dnia wie­czo­rem… – Literówka.

 

Nawet przez chwi­lę udało mu się jej go uspo­ko­ić… – Ileż tu grzybków w barszczyku!

 

Po­sie­dzisz ze Slłw­kiem? – Literówka.

 

Do­pie­ro pe­wien błęd­ny ry­cerz za­opa­trzo­ny w ostry miecz, lśnią­ca zbro­ję… – Literówka.

 

a potem ru­szy­ła za zie­la­rzem wgłąb chat­ki. – …a potem ru­szy­ła za zie­la­rzem w głąb chat­ki.

 

opo­wie­dzia­ła mu o na­pa­dach kasz­lu, jakie nę­ka­ły jej syna. – …opo­wie­dzia­ła mu o na­pa­dach kasz­lu, które nę­ka­ły jej syna.

 

już i tak prze­ze mnie naja­dał się pani stra­chu… – Literówka.

 

ale to nie uspra­wie­dli­wia gro­że­niem życia dziec­ka… – …ale to nie uspra­wie­dli­wia gro­że­nia życiu dziec­ka

 

jego łysa głowa nie­mal się­ga­ła gór­nej fu­try­ny, a na jego od­sło­nię­tych ra­mio­nach… – Czy oba zaimki są niezbędne?

 

Wy­glą­da­ło na to, że jed­nak w oko­lic są zbóje. – Literówka.

 

Magda zro­zu­miał, że le­piej bę­dzie… – Literówka.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No cóż, nie ukrywam, że opowiadanie jest gówniane, ale ostatnio mam nawał pracy, a czymś trzeba zapchać bloga (którego i tak nikt nie czyta), więc sięgnąłem po ten stary tekst, świadom, że jest on kiepski nawet, jak na moje niskie standardy. Prawdę mówiąc, wrzuciłem go na NF tylko dlatego, żeby dostać darmową korektę (prawdę mówiąc, od jakiegoś czasu jest to mój jedyny motyw, bo wiem, że i tak nigdy nie uda mi się stworzyć tekstu mogącego zyskać tu uznanie), choć nie pojmuję, dlaczego regulatorzy chce poprawiać tekst osoby, którą gardzi tak głęboko, że potrafi jej powiedzieć “nie interesują mnie twoje poglądy”. Tym niemniej, dziękuję i pozdrawiam.

[…]choć nie poj­mu­ję, dla­cze­go re­gu­la­to­rzy chce po­pra­wiać tekst osoby, którą gar­dzi tak głę­bo­ko, że po­tra­fi jej po­wie­dzieć “nie in­te­re­su­ją mnie twoje po­glą­dy”.

Gedeonie, czy możesz wyjaśnić, czego nie pojmujesz? Przeczytałam Twój post i kompletnie zgłupiałam, bo zupełnie nie wiem, o co Ci chodzi.

Dodałeś opowiadanie na stronie NF, w dodatku w dzień mojego dyżuru, więc skąd to wielkie zdziwienie, że je przeczytałam i wskazałam usterki?

Skąd pomysł, że brak mojego zainteresowania czyimiś poglądami może być objawem głębokiej dla niego pogardy???

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka