Piotr wycelował i strzelił. Trafił jelenia prosto w oko. Podszedł i sprawdził poziom napromieniowania zastrzelonego zwierzęcia.
– Nie jest źle. – Mruknął Piotr pod nosem. – Pewnie żył z lasach z dala od elektrowni atomowych. – Pomyślał i zaczął oprawiać jelenia. – Jaki piękny był świat przed katastrofą. – Zaczął wspominać.
Wszystko przez dążenie człowieka do dominacji, energii i wrodzona zachłanność. Wszyscy myśleli, że wybuchnie tylko Czarnobyl, w Polsce było kilkanaście reaktorów atomowych, kilka miesięcy po Czarnobylu wybuchły wszystkie, jeden po drugim, niosąc chmurę radioaktywnego pyłu od Bałtyku po morze śródziemne, od Atlantyku po Ural. Niektórzy fani teorii spiskowych dopatrywali się zamachu i celowego działania na szkodę kraju. Piotr do nich nie należał, tak naprawdę to miał głęboko w dupie, co było przyczyną tego bigosu, pieprzeniem o tym, co nią było nie przywróci życia swojej rodzinie ani tym kilkuset milionom zmarłych w Europie i Azji na białaczkę i inne choroby wywołane promieniowaniem. Piotr skończył oprawiać jelenia schował nóż do kabury przy pasie, przytroczył karabin do plecaka i odpasał od niego kałasza, kupił go za grosze, ale co się z tym wiązało nie był bez awaryjny, jego wadą było to, że nie można było strzelać serią, przynajmniej tak mówił mu poprzedni właściciel, ale Piotr nie chciał tego sprawdzać w akcji, miał nadzieję, że pieniądze za skórę wystarczą by naprawić tą usterkę. Nie minęła godzina a stał już czterysta metrów od bramy Miasta. Podszedł jeszcze sto metrów.
– Nie strzelać! – Krzyknął.
– Stój! Broń w górze i żadnych gwałtownych ruchów! – Wrzasnął snajper z wieży.
Po chwili brama Miasta się otworzyła się i wyszedł z niej strażnik. Podszedł do Piotra
– Oddaj całą broń, jaką masz, później odbierzesz ją u strażnika przy bramie. – Powiedział.
Po rozbrojeniu Piotr wszedł do Miasta i skierował się prosto do sklepu myśliwskiego.
* * *
– Stówka. – Powiedział sprzedawca.
– Za stówkę to mogę, co najwyżej. CO NAJWYŻEJ! Dać panu w mordę! – Powiedział zdenerwowany Piotr. – Co najmniej trzysta.
– Trzysta złotych polskich!?
– Nie jenów japońskich, no przecież, że złotych polskich.
– Nie ma mowy, góra półtorej stówki.
– Wiesz ile się musiałem nałazić za tym jeleniem. Masz tu idealną skórę, niepodziurawioną serią z automatu.
– Znajdę przynajmniej pięciu Stalkerów, którzy za upolują dla mnie jelenia za stówkę.
– Słuchaj na ty pieprzony chytry chłopie z Radomia. – Powiedział Piotr odwiązując żyłkę z przedramienia i montując na obu końcach drewniane uchwyty. – Teraz to chcę trzysta i jeszcze lunetę za to, że się zdenerwowałem.
– Czy myślisz, że przestraszę się kawałka żyłki przywiązanego do drewnianych kołków?
– No.
– Sto pięćdziesiąt i kropka.
– Trzysta i luneta.
W chwili, gdy sprzedawca chciał po raz kolejny odmówić, Piotr złapał go za głowę i z całą siłą uderzył jego głową o ladę. Sprzedawca krzyknął. Gdy Piotr miał zakładać garotę na jego szyję, ktoś walnął go czymś ciężkim w łeb i Piotrek stracił przytomność.
* * *
Piotrek obudził się w ciemnym wilgotnym pomieszczeniu, leżał na klepisku.
– What the fuck? – Zaklął Piotrek podnosząc się z ziemi. – Gdzie ja jestem?
Rozejrzał się po pomieszczeniu.
– Czarno jak w dupie u murzyna. – Mruknął
Macając ściany spostrzegł, że nie ma tu okna. Piotr usiadł na podłodze.
– Wilgotno, klepisko, brak łóżka. – Piotr zaczął analizować.
Wszystko stało się jasne, był na miejscowym komisariacie, ale wstyd, dać się złapać tym niemotą. Przez jakiś tydzień wstyd się w pubie pokazywać. Nagle do celi wpadł snop światła. Po sekundzie w pojawił się strażnik.
– Zbieraj się. Idziesz na przesłuchanie. – Powiedział tamten.
– O tego kutasa. – Odpowiedział Piotr.
– Uważaj sobie. Jak znikniesz nikt się nie zdziwi.
– Dobrze już dobrze, idę na to przesłuchanie.
* * *
– Dobra zaczynamy. Imię i nazwisko?
– Piotr Nowak.
– Wiek?
– Dwadzieścia trzy lata.
– Proszę zeznać, dlaczego zaatakował pan obywatela Hioba.
– Nie dosyć, że złodziej i kutas to jeszcze żyd. – Mruknął Piotrek. – W sumie na jedno wychodzi.
– Proszę nie używać wulgaryzmów.
– Dobrze. Nie dość, że złodziej to jeszcze członek.
– Jeszcze raz go pan obrazi i…
– I co? Człowieku nie rozśmieszaj mnie.
– Przesadza pan jeszcze jeden raz…
– Ile wam ten chuj zapłacił żebyście uciszali klientów, którzy się stawiali? Musiało być to mało, bo ja bym takim ciotom nawet pół grosza nie dał.
– Przegiąłeś! – Krzyknął policjant podnosząc się z krzesła.
Piotr na to właśnie czekał. Szybko ocenił swoje szanse, miał wolne ręce, tamten ma rozpiętą kaburę z pistoletem. Gdy policjant rzucił się na niego z tonfą, Piotrek miał już gotowy plan. Kopnął go w kolano, po czym uderzył obiema rękami w łokieć, czym wytracił mu pałę z ręki, następnie wykręcił mu rękę i stając za nim wyjął mu pistolet z kabury.
– Teraz módl się żeby koledzy lubili cię bardziej od pieniędzy tego żyda. – Powiedział Piotrek. – Teraz powoli pójdziemy do wyjścia. Dobrze?
– Tak. – Powiedział z trudem policjant.
– Teraz powolutku do przodu.
Ruszyli korytarzem. Po drodze spotkali policjanta, ale na widok broni i swojego kolegi, jako żywej tarczy szybko przeszła mu ochota do strzelania. Gdy dotarli do wyjścia, Piotrek uderzył policjanta rękojeścią pistoletu w potylice i wybiegł z komisariatu.
* * *
– Teraz twoja kolej. – Mruknął Piotr wchodząc do sklepu myśliwskiego.
Wszedł do sklepu. W środku stała trójka klientów. Piotrek uniósł pistolet.
– Wypierdalać. – Wrzasnął Piotrek celując w ludzi przed ladą. – A ty gdzie? Ani kroku, bo ci łeb rozwalę! – Krzyknął na sprzedawcę.
– Dlaczego cię w wypuścili? – Spytał zdziwiony żyd.
– Sam się wypuściłem. – Odpowiedział Piotr.
– Nawet na skorumpowane gliny liczyć nie można. – Powiedział tamten z rozgoryczeniem.
– Oddawaj hajs.
– Za co?
– Moje trzysta złotych i luneta za skórę, którą mi ukradłeś jak mnie złapali.
– Nie ma mowy.
– Dobra powiem inaczej. Znasz miejscowego sędziego Ivana?
– Jasne sędzia, co tydzień publicznie sądzi krętaczy i złodziei.
– Jest moim znajomym z wojska.
– O cholera.
– Muszę ci mówić więcej?
– Człowieku ja mam rodzinę.
Piotr lekko się uśmiechnął. Tu cię boli.
– Jeśli nie chcesz by twoja żona została prostytutką, daj mi te trzy stówy, lunety nie musisz mi dawać. – Piotr wykazał odrobinę współczucia. – Niech ma. – Pomyślał.
– Dobrze. Proszę oto pieniądze. – Powiedział tamten. – Przelicz.
Nie było to trudne, wydał mu stu złotówki.
– Zgadza się, i nie można było tak od razu?
– Wyjdź, proszę cię wyjdź. – Powiedział sprzedawca słabym głosem.
– Do widzenia.
Powiedział Piotr i wyszedł ze sklepu.
* * *
– Witam pana, panie Piotrze. Co pana sprowadza. – Powiedział rusznikarz radosnym głosem podchodząc do Piotra i ściskając mu rękę. – Skończyła się amunicja, czy może problem z bronią?
– To drugie, kałasz nie strzela serią. Nagrzewa się jak cholera.
– Masz go ze sobą?
– Mam, poruszyłem znajomości i mi wydali.
– Zobaczę co da się zrobić.
– Przy okazji chciałbym sobie laserek do tego kałasza doczepić.
– Łącznie z naprawą dwieście dwadzieścia pięć złotych.
– Sporo.
– Sporo, ale laser będzie miał obok latarkę, a bateria do tego będzie zasilana dynamem, które oczywiście gratis dokładam.
– Spoko, tylko się droczę. Po prostu mam złe doświadczenia po tym żydzie z myśliwskiego.
– Uważaj na niego przekupił policje, i mogą cię zapuszkować.
– A myślisz, że skąd to mam. – Powiedział Piotrek pokazując wysłużonego P-99.
– Zarąbałeś policjantowi broń?!
– No raczej. Obezwładniłem wyciągnąłem broń z kabury i użyłem, jako żywej tarczy by wyrwać się z komisariatu.
– Chciałbym zobaczyć minę tego gliny. Dorzucam ci przegląd tej klamki, no i latarkę jak ta z kałasza.
– Dzięki. Kiedy mogę przyjść żeby odebrać broń?
– Jeśli dobrze obstawiłem to kałasz nie jest poważnie uszkodzony, myślę, że dzień góra dwa.
– Okej, jakbyś się wcześniej wyrobił będę w pubie.
– Dobrze.
Podali sobie ręce, i Piotrek opuścił sklep rusznikarski.
* * *
Po wejściu do pubu Piotrek siadł przy barze.
– Barman, piwa. – Powiedział Piotrek
– Oczywiście. – Odpowiedział barman. – Chwile, pan Piotr Nowak.
– Tak.
– To pan wywinął ten numer na komisariacie?
– Tak. – Powiedział Piotrek, szykując się na atak.
– Chłopaki, to ten! – Krzyknął barman i zniknął na zapleczu.
Nim Piotr zdążył się odwrócić byli już przy nim.
– To ty uciekłeś z komisariatu?
– Tak ja.
Przez tłum przepchnął się mężczyzna, który, sądząc po ilości tatuaży, był szefem grupy.
– Ziom, szacun. Wiemy wszyscy, że gliny tutaj to, niemoty i cioty, ale dotąd nikt z nas nie napadł na żadnego z nich. Piwo dla wszystkich. Na cześć bohatera, hip hip, hura!
– Hura! – Zawtórował mu tłum
W ten sposób Piotr stał się najbardziej szanowaną osobą w mieście, a także najbardziej opitą.
* * *
Piotrek obudził się w ciemnym pomieszczeniu, lecz nie był to znów komisariat policji, nie tu było sucho i leżał na czymś miękkim chyba na łóżku.
– Co tym razem? – Jęknął Piotrek schodząc z łóżka, na którym leżał.
– Zlecenie chłopcze, zlecenie.
Piotrek skamieniał, ktoś siedział w tym pokoju, a on był bez broni całą zostawił przecież u rusznikarza.
– Czego chcesz? – Spytał Piotrek postać siedzącą w mroku.
Nagle stała się światłość
– Chcę dać ci zarobić.
Był w barowym pokoju dla gości, a naprzeciw niego siedział człowiek po pięćdziesiątce z siwą brodą w wysłużonym czarnym płaszczu, nie miał broni.
– Mów szybko człowieku. – Dopiero teraz Piotr zorientował się, że ma kaca zabójcę. – Muszę się napić, nie ma bata muszę się napić.
– Trzymaj. – Powiedział tamten podając Piotrowi blaszany kubek z wodą. – Nieźle wczoraj z chłopakami popiłeś.
– Skąd wiesz?
– Siedziałem za drzwiami, a tak poza tym kilka kolejek piwa to rozumiem, kilkanaście skrętów jeszcze jestem w stanie jakoś zrozumieć, ale dodatkowo pięć prostytutek po takiej imprezie, ni jak nie jestem w stanie.
– Co!?
– To, co słyszysz.
– Streść mi wczorajszy wieczór.
– Po kilku kolejkach piwa, razem ze swoimi nowymi kolegami przerzuciliście się na samogon.
– Dotąd jeszcze pamiętam. Co było później?
– Później zjaraliście cały zapas zioła, jaki posiadały miejscowe karki.
– Okej, a później?
– Później szef karków pochwalił się, że miał cztery dziwki w jedną noc.
– Rozumiem, że postanowiłem pobić ten rekord. – Powiedział Piotrek czerwieniąc się ze wstydu.
– Powiedziałeś, że pobijesz ten rekord z….
– Sądząc po kontekście wiem, z czym, w czym. – Przerwał Piotrek tamtemu.
– Zamówiłeś siedem, ale burdelmama powiedziała, że w tym stanie to nawet sześciu ci nie da, bo to marnowanie kasy, więc wziąłeś pięć.
– Dalej. Mów dalej.
– No cóż po trzech godzinach, ciężkiej pracy pobiłeś jego rekord.
– Matko boska.
– Racja mówiły, że jesteś boski. – Powiedział z przekąsem tamten.
– No cóż, bywa.– Powiedział Piotr pociągając solidny łyk z kubka. – Jak się pan nazywa?
– Adam, Adam Kowalski.
– Miło mi. Piotr Nowak.
– Teraz odnośnie zlecenia. Chciałbym, aby odnalazł pan mojego syna.
– Eee, coś dokładniej, region Polski, chociaż jakie województwo.
– Kielce, świętokrzyskie.
– Dobrze, ile pan płaci?
– W przypadku, jeśli mój syn będzie żywy trzydzieści tysięcy złotych, jeśli będzie za późno za godny pochówek piętnaście tysięcy.
– Dużo.
– To dla mnie ważne. Bardzo ważne – Powiedział Adam.
– Dobrze tylko odbiorę swoją broń.
– Zjaw się tutaj za dwie godziny na parterze.
– Dobrze, stawie się punktualnie. – Powiedział Piotr wychodząc, i zostawiając Adama samego.
* * *
W chwili, gdy Piotr podszedł pod drzwi rusznikarza, usłyszał z wewnątrz krzyki. Przyłożył ucho do drzwi.
– Że ja niby chłam i drożyznę sprzedaje!?
– Tak!
– Nu pagadi!
Z wewnątrz dało się słyszeć głośne łupniecie. Piotr ledwo zdążył odskoczyć od drzwi, z których wypadł jakiś stalker, a za nim rusznikarz łojący go nogą od stołu.
– Jeszcze raz cię tu idioto zobaczę a ci strzelbę w dupę wetknę i wystrzelę! – Krzyczał rusznikarz, po czym rzucił drewnianą pałką w uciekającego stalkera. – W dychę! – Wrzasnął rusznikarz w chwili, gdy pocisk sięgnął celu. – Gówno nie stalker, prawdziwy stalker by się uchylił. – Podsumował.
– Witam. – Nieśmiało powiedział Piotr wychodząc zza rogu domu.
– Witaj Piotrze, wychodź, wychodź.
– Na pewno, wolałbym nie dostać tą belą.
– Nie no, przecież ja bym nie spudłował. W jakiej sprawie przychodzisz?
– Chciałem się spytać czy broń gotowa?
– Oczywiście mówiłem, że to drobnostka, celowniki i przegląd też zrobiłem cena taka, jaką ustaliliśmy.
– Dobrze, trzymaj. – Powiedział Piotr dając rusznikarzowi pieniądze.
– Zaczekaj chwile zaraz wszystko przyniosę.
Po chwili rusznikarz wrócił z bronią.
– Tak jak się umawialiśmy, plus kabura.
– Dzięki, naprawdę wielkie dzięki.
– Nie ma sprawy, jesteś w końcu moim najlepszym klientem.
– Przesadzasz, ale mimo wszystko dzięki. Cześć.
– Powodzenia. Cześć.
* * *
Zjawił się z piętnasto minutowym marginesem. Już od wejścia zobaczył Adama, lecz co ciekawe nie siedział sam, lecz z jakimś człowiekiem w wojskowej kurtce z kapturem.
– Dzień dobry panie Adamie. – Powiedział Piotr przysiadając się do stolika.
– Witam Piotrze. Oto twój towarzysz na tę wyprawę, Jurij.
– Zdrastwujtie. – Powiedział Jurij
– Witam.
– Zapoznałem już Jurija z zadaniem. Podejmujesz się Piotrze.
– Tak, zdecydowałem się.
– Dobrze, więc, tak jak mówiłem wasze zadanie polega na odnalezieniu mojego syna, ma na imię Marek. Ostatni znak życia nadesłał radiem właśnie stamtąd. Nagroda w kwocie trzydziestu tysięcy za odnalezienie mojego syna żywego, oraz doprowadzenie do mnie, a w drugiej ewentualności piętnaście za godny pochówek. Oczywiście wysokość honorarium, jakie podaje jest kwotą na głowę nie do podziału. Jakieś pytania?
– Niet. – Zaprzeczył Jurij
– Cóż więcej wiedzieć. Wysokość wynagrodzenia, co i gdzie zrobić. Pierwszy raz w życiu mam tak sprecyzowane zadanie. – Powiedział Piotr
– Czyli rozumiem, że wchodzicie w to panowie? – Zapytał dla pewności Adam.
– Tak. – Potwierdził Jurij
Piotr kiwnął głową. Cóż więcej do wyjaśniania.
– Dobrze. Ruszajcie, niezależnie od tego, kiedy wrócicie zaczekam tu na was czekał.
Podali sobie dłonie i ruszyli. Gdy wyszli z Jurijem za bramę, Piotr postanowił zagadnąć Rosjanina.
– Masz na imię Jurij? – Spytał Piotr po rosyjsku swojego towarzysza.
– Tak, przepraszam, że się nie przedstawiłem, będziemy razem w drodze jakiś czas, więc mogłem się Panu przedstawić. – Powiedział Jurij po Polsku, lekko tylko zdradzając tu i ówdzie wschodni akcent.
– Mówisz po polsku? – Spytał Piotr nie ukrywając zdziwienia.
– Oczywiście.
– Czemu wcześniej mówiłeś tylko po rosyjsku?
– Bo nie chce żeby wszyscy wiedzieli, że mówię i rozumiem po Polsku, często miałem sytuacje, kiedy jeden, do drugiego mówił „Przynieś z zaplecza te naboje co zawilgotniały, wciśniemy mu wszystko i tak po polsku nie rozumie” i się jeszcze uśmiechały sucze syny.
– W sumie nieźle kombinujesz. – Powiedział Piotr. – Jak tu trafiłeś?
– To długa historia, ale w sumie mamy trochę czasu …
I tak Jurij zaczął swoją opowieść, w czasie, której wyjaśniła się jego znajomość rosyjskiego. Pochodził on z związku Polaka i Rosjanki, a co się z tym wiązało oboje chcieli, aby ich dziecko znało ich język ojczysty. Dzięki temu Jurij mówił biegle zarówno po Rosyjsku jak i po Polsku, jedyną różnicą było to, że miał delikatny wschodni akcent.
* * *
– Osiemnasta czterdzieści trzy. – Powiedział Piotr po spojrzeniu na zegarek.
– Mamy jakąś godzinę do zmroku. Trzeba znaleźć miejsce na obóz. – Podsumował Jurij.
Po chwili znaleźli wzniesienie a u jego podnóża jaskinie.
– Dobra to, kto wchodzi do środka? – Spytał Piotr, chociaż wiedział, że nikomu się nie pali penetracja ciemnych wilgotnych jaskiń na odludziu.
– Ten, kto ma przy broni latarkę. – Odpowiedział Jurij.
– Dobra, niech będzie, ale z łaski swojej ubezpieczaj mnie.
– Spokojna twoja. – Rzekł Jurij odbezpieczając swojego mossberga 500.
Piotr odbezpieczył swojego AK-47 i włączył latarkę.
– Ten rusznikarz dołożył nawet wskaźnik baterii. – Mruknął Piotrek oglądając proste rozwiązanie. Cztery diody oznaczające każda po ¼ baterii. Paliły się wszystkie. – Nawet naładował. – Po czym włączył laser. Przy nim także znajdował się wskaźnik. – Mała pierdułka, a cieszy.
Piotr wszedł do jaskini. Po kilku krokach coś trzasnęło mu pod nogami. Skierował strumień światła latarki pod swoje nogi.
– Kości! – Pomyślał z przerażeniem Piotr. – Jurij?
– Tak
– Masz jakąś latarkę?
– Jasne, ale nie przy broni, więc mogę co najwyżej strzelać na oślep.
– Mam pistolet w kaburze bierz wszystko i chodź.
– Po co?
– Chodź tu do jasnej cholery. – Niemal krzyknął Piotr.
– Dobrze już, dobrze. – Odpowiedział Jurij, po czym dało się słyszeć jego kroki po wilgotnym podłożu jaskini. – Co do..? – Jurij stanął jak wryty. – Jasna cholera. – Syknął
– Schowaj te strzelbę nie będziesz widział, w co strzelasz. W kaburze przy pasku po prawej stronie mam pistolet. Odepnij zabezpieczenie, wyciągnij go i włącz latarkę. – Niemal niesłyszalnie powiedział Piotr.
Jurij trzęsącymi się ze strachu rękoma odpiął zabezpieczenie kabury, po czym wyciągnął broń i włączył przyczepioną do niej latarkę.
– No to idziemy. – Szepnął Piotr przełączając broń na ogień ciągły.
Ruszyli w głąb jaskini. Po kilku metrach poczuli smród padliny.
– O kurwa. – Zaklął Piotr zasłaniając usta i nos kołnierzem.
Szli dalej. Po chwili usłyszeli nieprzyjemne chrupanie.
– To nic takiego to tylko trupojad. – Szepnął Jurij, a na jego twarzy pojawiło się coś, co miało wyglądać jak dodający otuchy uśmiech, ale przypominało wyraz twarzy szaleńca.
Gdy przeszli jeszcze kilkanaście znaleźli się w rozległej grocie. Wszędzie dookoła leżały kości, krew na ścianach i podłożu miała kolor czerwono-brązowy. Na środku groty stał mutant wyglądający jak skrzyżowanie przerośniętego orła z lwem. Gdy Piotr i Jurij weszli do groty, stwór obrócił się w ich stronę i ryknął.
– No to mamy przejebane. – Zauważył Piotr.
– Kolejny cudowny dzień w radioaktywnym piekle – Podsumował Jurij, po czym otworzyli ogień do mutanta.
Kilka pocisków później stwór nadal stał na łapach.
– Łap! – Krzyknął Piotr rzucając towarzyszowi trzy magazynki owinięte parciakiem.
– Przeładowuje! – Krzyknął Jurij, a Piotr podbiegł do niego i pokrył ogniem zaporowym oddalony o kilkadziesiąt metrów dół, w którym ukrył się stwór.
– Trzymaj. – Powiedział Piotr podając Jurijowi kałasza – Na sygnał wstrzymasz ogień.
– Niech Ci będzie. – W tej chwili ostatnie, czego im było trzeba to dyskutowanie.
Gdy Jurij pokrywał ogniem zaporowym kryjówkę mutanta, Piotr odwiązał zawiniętą w szmaty snajperkę.
– Nie strzelaj! – Krzyknął Piotr w chwili, gdy położył się i wycelował w okolice mutanta.
Tamtemu nie trzeba było nic więcej w chwili, gdy ogień został wstrzymany, mutant wyskoczył z jamy.
– I to odróżnia nas od nich. – Mruknął Piotr, wziął poprawkę i wystrzelił.
Mutant dostał w oko i siłą rozpędu turlał się jeszcze kilka metrów po swojej śmierci.
– O ja pierdole! Jak żeś to zrobił!? – Spytał Jurij Piotra
– Od zawsze miałem zdolności strzeleckie. – Odpowiedział Piotr. – Skoro już wiemy, że jedyny lokator tej jaskini nie żyje. Co powiesz na pieczoną dziczyznę?
– Pojebało cię mutasa chcesz jeść.
– Pogrzało cię, w plecaku mam mięso z jelenia, przed wczoraj ustrzelony, sam jadłem i jeszcze żyje.
– W sumie pierwszy posiłek dzisiaj dobrze mi zrobi. – Odpowiedział z uśmiechem Jurij.
Po wyjściu z jaskini, oraz rozłożeniu ogniska Piotr odciął dwie porcje z mięsa, które przedwczoraj oddał do suszenia. Siedzieli do późna przy ognisku, a gdy nie mieli już siły rozmawiać, poszli spać. Nie obawiali się mutantów jeszcze długo zwierzęta będą czuły to stworzenie, które mieszkało w tej jaskini, i dla którego stała się ona grobem.
* * *
Podróż do Kielc zajęła im miesiąc. W jej trakcie nie raz natknęli się na mutanty, kilka razy spotkali też sprzedawców, u których kupowali amunicje i sprzedawali trofea, oraz kilka zwierząt, które żywiły ich w czasie podróży.
– Czyli jesteśmy. – Powiedział Piotr, gdy już dotarli do Kielc
– Tak, nareszcie. – Odpowiedział Jurij. – Czyli skąd zaczynamy?
– Adam dał mi mapę. I zdjęcie syna – powiedział Piotr rozwijając kawałek papieru. – Najpierw sprawdźmy ważniejsze budynki publiczne: WDK, urząd miasta, sąd miejski, rejonowy, urząd wojewódzki. Jeśli tam go nie znajdziemy zajmiemy się halami sportowymi i galeriami handlowymi. Zobacz i zapamiętaj – powiedział Piotr pokazując towarzyszowi zdjęcie Marka.
– Dobra schowaj – powiedział Jurij oddając zdjęcie Piotrowi. – No to w drogę, obejście tego wszystkiego zajmie nam z miesiąc.
– Góra dwa tygodnie.
Sprawdzili amunicje w broni, włączyli liczniki Geigera i ruszyli na poszukiwanie.
* * *
Tydzień i dwa dni później.
– Został nam tylko urząd wojewódzki jak tam go nie będzie to zaczynamy przeszukiwać hale i galerie. – Powiedział Jurij.
– Tak. Faktycznie z miesiąc nam tu zejdzie. Jak nie więcej. – Odpowiedział Piotr.
Podeszli pod wejście urzędu wojewódzkiego. Dawniej jej fasada robiła wrażenie nowoczesna bryła, drewno i marmur. Połączenie nowoczesności i starych sprawdzonych materiałów. Teraz porośnięty bluszczem, i zasłonięty przez wysoką trawę nie była taka efektowna. Nagle usłyszeli przeraźliwy skrzek. Spojrzeli w górę.
– O jasna cholera. – Zaklął Jurij.
W górze zobaczyli coś, co wyglądało na orła tylko dziesięciokrotnie większego.
– Spierdalamy! – Krzyknął Piotr i ruszył do drzwi. – Zablokowane. Odsuń się. – Nie było czasu na odpinanie karabinu, wyciągnął P-99 i oddał trzy szybkie strzały w szklane drzwi. – Do środka szybko!
Wpadli do środka, Jurij już ściągnął mossberga z pleców wprowadził nabój do komory doładował, Piotr ściągnął kałasza, włączył latarkę i laser.
– Gdzie to ścierwo? – Spytał Piotr, i zaczął penetrować światłem hol. Nagle poczuł na twarzy powiew wiatru. Skierował broń na sufit. – Cholera. – Dach był zbudowany ze szkła. No właśnie „był’’. – Spieprzamy! – Krzyknął i w tym momencie przez to, co pozostało z dachu wpadł orzeł. – Po lewej klatka, schodami w dół!
Wpadli na klatkę i skacząc po kilka schodków znaleźli się w suterenie.
– Przeczekamy może sobie pójdzie. – Powiedział Jurij wyciągając z plecaka latarkę i oświetlając suterenę. – Spójrz coś tam leży.
Faktycznie po drugiej stronie pomieszczenia coś było. Ruszyli w tamtą stronę z bronią gotową do strzału.
– Opuść broń Jurij – powiedział Piotr zabezpieczając broń i opuszczając ją. – On nic nam nie zrobi.
Podeszli pod ścianę. Tym czymś, co zobaczyli z drugiej strony pomieszczenia był zmarły człowiek, z raną postrzałową głowy.
– Samobójstwo – stwierdził Jurij, biorąc colta 1911 spoczywającego w ręce trupa. – Ładna broń. Spersonalizowana: lekki spust, światłowód w muszce i szczerbince, latarka i laser, okładzina drewniana z grawerem M.K.
– Jasna cholera. – Powiedział Piotr. – No to go znaleźliśmy.
– Jak my mu to powiemy. Przecież on wierzy, że jego syn żyje.
– Sprawdźmy czy to na pewno on. – Piotr zaczął przeszukiwać zmarłego. – Coś jeszcze ma. List, adresatem jest Adam Kowalski. Jest drugi. – Zaczął czytać. – ,, Jeśli czytasz ten list to znaczy, że ktoś zawitał do miejsca, które stało się moim grobem, to coś nie pozwala mi wyjść, a mi został już tylko jeden nabój. Zrobię z niego użytek. Dziś skończyły mi się woda i jedzenie. P.S. Drugi list jest dla mojego ojca. Przekaż mu go, jeśli go spotkasz. Pokaż mu broń a wynagrodzi twój trud.” – Piotr skończył czytać. Schował oba listy i pistolet do metalowej skrzynki w plecaku. – Teraz trzeba zabić to bydle.
– Może go pochowamy? – Spytał Jurij, wskazując na zmarłego.
– Jemu już wszystko jedno, a wolałbym nie skończyć tak jak on. Masz jeszcze te granaty z komisariatu? – Spytał Piotr, Jurija.
– Mam.
– To, czemu żeś nie rzucał w tego skurwiela jak chciał nas wypatroszyć!
– Bo mam w plecaku!
– A ja mam w plecaku gołą babę!
– Po co taka złośliwość?
– Bo mogliśmy zginąć!
– Piotrze nie denerwuj się.
– Dobrze, już dobrze. Faktycznie zrobiłem się ostatnio trochę drażliwy.
– Wiem, co ci pomoże.
– Co?
– Rozsmarowanie mutasa po ścianach. – Powiedział Jurij wręczając Piotrowi dwa z trzech granatów.
– Jaki plan? – Spytał Piotr doładowując kałasza i P-99.
– Prosty. Gdy pojawi się to bydle, ja otworzę ogień i zatrzymam go w miejscu, ty, gdy tylko otworzy paszczę, wrzucisz mu w nią granat.
– Tylko tyle? – Spytał Piotr uśmiechając się ironicznie.
– Nie, nie tylko. Potem musisz pamiętać żeby spieprzać za filar, albo gdzieś żebyś był osłonięty. Będzie niezła jazda jak pierdolnie.
– To może skleję granaty taśmą i wrzucę od razu dwa.
– Dobry pomysł. Tylko jak dupnie to chyba filar nie pomoże.
– Pomoże z tego, co widziałem to jest pół metra zbrojonego betonu. Nie ma chuja, że się nie uda.
– Poeta chędożony. – Podsumował Jurij i ruszyli.
Kilka chwil później byli już na parterze.
– No to let’s go. – Powiedział Jurij, i oddał dwa strzały z mossberga.
Kilka sekund później usłyszeli mutanta.
– To chyba nie był dobry pomysł. – Powiedział Piotr sprawdzając mocowanie granatów.
W chwili, gdy skończył zdanie do środka gmachu wpadł orzeł-mutant.
– Za późno. – Odpowiedział Jurij i zaczął strzelać.
Uchwyć idealny moment, uchwyć idealny moment – powtarzał w głowie Piotr.
– Teraz! – Wrzasnął Jurij, i schował się za filarem.
Mutant ryknął. Piotr zareagował. W ułamku sekundy, pociągnął za zawleczkę, zakręcił sznurkiem przymocowanym do granatów, rzucił i schował się za filarem.
BUM!
Potężny wybuch wstrząsnął i tak już nie najlepiej trzymającą się budowlą. Po chwili Piotr i Jurij wyszli zza filarów. Dookoła leżały kawałki mutanta.
– Nie mam słów, aby to opisać. – Powiedział Piotr.
– No, ładnie walnęło. – Odpowiedział Jurij.
– Teraz możemy się zająć pogrzebem.
Pogrzeb jak można by się domyślać był ,,biedny”. Nie było organisty, konduktu żałobnego, księdza wygłaszającego mowę na temat życia po życiu. Były za to osoby niezbędne, dwóch grabarzy i zmarły. Grób też nie był szczególny ot dół z trumną przykryty ziemią a na tym wielki kamień z koślawo wykutym napisem ,,Marek Kowalski”.
– Wypadałoby coś powiedzieć w takiej chwili. – Powiedział Jurij.
– Czy to król czy to kmieć zdychają tak samo. – Zacytował Piotr.
– Doprawdy, ta wycieczka dobrze na ciebie wpływa.
– Taa. Wracamy.
– Mission Complete. Czyli znów miesiąc drogi.
– Dokładnie, i nie marudź mogło być gorzej z Zakopanego z trzy byśmy wracali.
* * *
Po miesiącu podróży dotarli z powrotem do miasta. Po przybyciu od razu skierowali się do Adama.
– Wróciliście. – Zapytał Adam podekscytowany.
– Tak, mamy wieści o Pańskim synu.
– Gdzie on jest? Zawołajcie go, nie wiedziałem, że jesteście tacy efekciarscy, że nawet powrót syna do ojca musi być epicki.
– To dla Pana. – Powiedział Piotr i podał Adamowi metalową puszkę.
– Co to jest? – Spytał Adam.
– Proszę otworzyć. – Powiedział Piotr półgębkiem.
Adam otworzył i nic nie mówiąc pokazał ruchem ręki, aby poszli za nim.
– Tą broń, Marek dostał ode mnie na osiemnaste urodziny. Spersonalizowana pod niego. Oto pieniądze. – Powiedział mechanicznie Adam.
– Nie możemy.. – Zaczął Jurij, lecz Adam mu przerwał
– Umowa to umowa. – Powiedział twardo Adam i wcisnął Jurijowi skrzynkę. – Teraz zostawcie mnie samego. – Powiedział wyciągając z kieszeni płaszcza taki sam magazynek, jaki znaleźli przy Marku.
Wyszli, a gdy byli już przy klatce schodowej, usłyszeli strzał i gruchot upadającego ciała.