- Opowiadanie: Anonimowy bajkoholik - Latarnik

Latarnik

 Przygody młodego człowieka w świecie przyszłości. Bez poprawek.

Oceny

Latarnik

 

 

Latarnik część 1

 

Rozdział 6

 

 

Baza wyrzutków

 

-Panie Kapitanie, sierżant Wysocki z bazy ,,Zielony Horyzont,, 

Zasalutował mi i w ten sposób przypomniał, że przecież mam nadany stopień oficerski. Przeszedłem szkolenie wojskowe na studiach, ale nigdy nie przypuszczałem ze ktoś mi będzie salutował. Na żołnierza się nie nadawałem. Pozostali również się wyprężyli. Jakiś karny odział. Przypomniałem sobie, co w takich sytuacjach powinienem zrobić.

-Spocznij – podszedłem o krok do nich i podałem rękę najpierw ich dowódcy a potem pozostałym. Gest uważany za dopuszczalny w stosunku do podwładnych tylko w drodze wyjątku. Spoufalanie się nie było dobrze odbierane w korpusie oficerskim.

-Wiecie, że muszę tu zostać jakiś czas. Zaprowadźcie mnie do dowódcy.

-Na tej bazie ja jestem dowódcą panie kapitanie.

-Ach tak. W takim razie proszę mnie zaprowadzić do mojej kwatery a potem do pomieszczeń kontrolnych. Po drodze sierżancie, proszę mi opowiedzieć o tej bazie.

W zasadzie, to była składnica części zamiennych do pojazdów szturmowych, które operują w tej części kosmosu. Większość magazynów znajdowała się pod powierzchnią a lądowiska i doki przeładunkowe rozmieszczone były w równym promieniu od bazy centralnej. Wszystko połączone było tunelami technicznymi i działało automatycznie. Mała załoga skazana była na nudę a nieliczni goście wzbudzali w nich nie małą ciekawość. Zawsze mogli dowiedzieć się czegoś nowego, bo poczta i zaopatrzenie przybywające raz do roku pozostawiała tę grupę ze sporymi zaległościami dotyczącymi wszelkich wydarzeń, a zwłaszcza sportu. Byli tu zwykli poborowi z kontraktami wieloletnimi, więc i wiadomości od rodzin były wielce oczekiwane nawet w pośredni sposób.

-Jest nas tu dwunastu. Ja jestem dowódcą i mam dwóch zastępców: kapral Perkal i kapral Iwanow. Jest jeszcze sanitariusz, kucharz, informatyk i sześciu żołnierzy. Nasza grupa jest w połowie czteroletniego przydziału. To wszystko panie Kapitanie.

-Czyli spokojna służba – popatrzył na mnie, ale nic nie odpowiedział. Pomieszczenia mieszkalne połączone było z salą nadzoru i stanowiły jednolity mały kompleks mieszczący się na jednym poziomie, z którego środka wyrastała mała wieża nadzoru przestrzennego ze stanowiskiem dla osoby mającej służbę dyżurną. Przydzielony mi pokój był typowo wojskowy. Prycza, szafka, szafa, biurko z fotelem, komunikator zintegrowany na ściennym wyświetlaczu. W pomieszczeniu bocznym prosta toaleta bez wanny a jedynie z prysznicem. Złożywszy swój mały bagaż do szafy, w towarzystwie sierżanta poznałem pozostałą załogę. Ostatni z nich siedział w fotelu przed monitorem, na którym oglądał jakiś program rozrywkowy dostarczony zapewne z zapasami z jakiejś planety. Szeregowy pełnił służbę w wieży, do której wchodziło się po okrągłych krętych schodach. Było to centralne miejsce tej bazy to i widok był na wszystkie strony. Obrotowa platforma, na której spoczywał pulpit kontrolny w raz z fotelem pozwalał obracać całość w dowolnym kierunku i nadzorować starty i lądowania automatycznych jednostek.

-Z tego miejsca kontrolujemy od dziesięciu do trzydziestu startów i lądowań na dobę. Ruch niewielki i w pełni zautomatyzowany, ale wymogi bezpieczeństwa wymagają każdorazowej autoryzacji ludzkiej załogi. W innym wypadku nic tu nie wyląduje a sygnał ostrzegawczy zostanie przekazany do najbliższej bazy, jako SOS dla tej placówki. Takie jedyne zabezpieczenie na wypadek…. Czegoś.

-Taaak, coś o tym słyszałem 

Szeregowy jak mnie zobaczył poderwał się na równe nogi i próbował coś zameldować, ale uciszyłem go gestem otwartej ręki, po czym i z nim się przywitałem.

-No dobrze sierżancie a jak tam u was z jedzeniem, strasznie jestem głodny i prawdę mówiąc po posiłku muszę odpocząć.

-Oczywiście, kucharz obiecał dla Pana przygotować coś ekstra.

-No to chodźmy.

Stołówka była zarazem świetlica i salą odpraw wiec usiadłem przy jednym ze stołów i patrzyłem na staroświecki wyświetlacz ekranowy, zawieszony na jednej ze ścian. Wyświetlali na nim jakieś spotkanie sportowe. Dwa zestawy ludzi, jak ich policzyłem to po dziesięciu, biegało za piłką i ją kopało. Nawet rąk nie używali. Tylko nogami tak kopali i wydaje mi się, że próbowali wkopać tę piłkę do prostopadłego pomieszczenia pokrytego siatką. Kucharz podał mi zupę z borowików. Pyszna. Dalej patrzyłem z zainteresowaniem na te zmagania na ścianie. Takiego sportu jeszcze nie widziałem. W działaniu tych ludzi wydawało się wyczuć jakiś plan i strategię. Nie wszyscy ruszali do piłki, ale w iście cyrkowy sposób podawali ją sobie na odległość, a ci z drugiej strony próbowali ją odebrać, ale także nie wszyscy razem, tylko podobnymi siłami jak ci, co atakują. Byli jeszcze jacyś specjalni ludzie broniący tych pomieszczeń przed wbiciem w nie piłki i oni mogli dotykać jej rękami, ale zdaje się tylko na oznaczonym polu. Byli tam jeszcze panowie odróżniający się od pozostałych strojem, ale mający chyba jakąś władzę decydowania o przebiegu gry na boisku, bo co pewien czas przerywali spotkanie i nakazywali jego rozpoczęcie przez którąś ze stron. Zauważyłem również, że osoby o szczególnej chęci do gry są przez tego arbitra nagradzane kolorowymi kartonikami, a jeden z nich po wybitnym zagraniu, którego skutkiem było wyeliminowanie i zniesienie na noszach przeciwnika, został nagrodzony możliwością wcześniejszego odpoczynku i zapewne wzięciu odprężającego prysznica, bo po tym fakcie momentalnie udał się do szatni. Aż dziwne, że inni nie poszli w jego ślady. Kucharz przyniósł mi drugie danie. Ziemniaki, kapusta zasmażana na ciepło i kotlet schabowy. W życiu tak dobrego nie jadłem.

-Pyszne! Jaki soczysty i ta kapustka….

-Moi przodkowie pochodzili z Europy Środkowej. Małe miasto nad Wisłą. Rodzinny przepis.

-Znasz więcej takich potraw? Bo widzisz, ja też lubię sobie czasami pogotować.

-Chętnie panu zdradzę parę rodzinnych specjałów. A ten kotlet panierowany to z mięsa hodowanego na planecie Wawaren, dlatego taki smaczny

-Nie znam jej, ale muszą tam mieć znakomite klonotrony? Świetny smak i konsystencja.

-To mięso pochodzi z chowu naturalnego

Zdaje się, że podobne zapasy mieli na okręcie, z którego mnie ocalono. Widocznie jakaś lokalna odmiana, znana koneserom w tej części kosmosu.

-Co to za sport? – Zapytałem wstając z kubkiem kawy, który miałem zamiar wziąć ze sobą do pokoju. Teraz tylko dłuższy odpoczynek jest mi potrzebny.

-Piłka Nożna, gra stara jak sama ziemia i popularna już w nielicznych układach.

-Aha, Piłka Nożna, dziwne, że na ziemi już tego nie ma. Całkiem fajny sport.

-Mam nagrania wszystkich spotkań ligowych… Gdyby pan pułkownik miał ochotę…

-Jasne, dzięki. Będę pamiętał. Pyszne jedzenie, a teraz idę pospać. Na razie.

Kiwnąłem kubkiem w jego stronę i poszedłem krótkim korytarzem do siebie. Rozebrałem się tylko z bluzy. Buty ściągnąłem już na łóżku i padłem, zasnąłem niemal natychmiast.

Śniła mi się Ewa. Szła do mnie jakąś drogą. Daleko i ledwo ją widziałem, ale byłem pewien, że to ona. Niebieska sukienka powiewała na lekkim wietrze. Szła do mnie a jaj do niej, ale nie zbliżaliśmy się do siebie. Potem zacząłem biec…. I nadal nic. Ewa wręcz się oddalała. Już biegliśmy razem, tylko my, na jakiejś przestrzeni bez niczego po bokach. Szarość bez kolorów oprócz niebieskiej sukienki, która była jedynym wyraźnym punktem…..I w tej szarości jakiś dźwięk. Narasta. Jest coraz bardziej natarczywy…… To Alarm!

Otworzyłem oczy i szybko spojrzałem na mój komunikator. Tylko on jarzył się lekkim światłem. Zapewne czujniki w mojej kabinie wykryły mój sen i przygasiły oświetlenie. Zapytałem Emi:

-Co to za dźwięk?

-Dochodzi zza drzwi. Przypomina sygnał alarmowy, właśnie umilkł. Nie potrafię określić jego pochodzenia. Brak wewnętrznych wyjść komunikacyjnych. Nie mogę dostać się do pamięci komputera bazy. To jakieś muzeum.

-Nie muzeum, tylko stara baza wojskowa. Ile spałem?

-Pięć godzin dwadzieścia trzy minuty

-Światło! – Czujniki w pokoju momentalnie rozjaśniły pomieszczenie. – Połączenie z dyżurnym! – Ekran komunikatora głównego rozświetlił się i ujrzałem na nim wygodnie siedzącego kaprala Perkala.

-Co to za alarm kapralu?

-O przepraszam, nie wiedziałem, że pana się obudzi. My jesteśmy już do tego przyzwyczajeni….

-Do czego? Do alarmów? Często je tu miewacie? Dobra ogarnę się i zaraz tam przyjdę.

Ekran się wyłączył nim kapral cokolwiek odpowiedział. Ziewnąłem, przeciągnąłem się a potem wstałem. Ubrałem bluzę i wyszedłem. Według zegara dwudziestoczterogodzinnego, który wisiał w centralnym miejscu przed wejściem na schody do pomieszczenia kontrolnego, a pokazywał standardową dobę, taką samą na całym świecie, była godzina pierwsza czterdzieści siedem. Głębia nocy. Niezależnie od tutejszych warunków, czas snu i odpoczynku. Wszedłem na górę i zagadałem do dyżurnego, który na mój widok wstał z fotela.

-Nie wstawaj. To, co to było? Może mój statek?

-Nie panie kapitanie.

-Więc co? 

Widziałem jak się zmieszał. Nie bardzo wiedział, co ma zrobić. Formalnie byłem tu najstarszym stopniem i mogłem tu dowodzić a każda osoba winna mi była posłuszeństwo. Jednakże z drugiej strony byłem tylko przejezdnym oficerem, którego już jutro może tu nie być i o pewnych sprawach nie muszę wiedzieć. Ale moje pytanie nie mogło pozostać bez odpowiedzi, bo mógłbym to uznać za nie subordynację, co w armii karane było z odpowiednią surowością.

-Myślę panie kapitanie, że powinien pan porozmawiać o tym z sierżantem.

-Co takiego? Nie możesz mi normalnie odpowiedzieć tylko każesz zwrócić się do sierżanta. Nie zapominacie się kapralu? Zadałem proste pytanie, co było przyczyną alarmu. Czy zechcesz mi łaskawie odpowiedzieć?

-Tak jest! – Wystraszył się chyba dość porządnie. Zapewne nie za często miał do czynienia z oficerami. A ja, dość szybko zacząłem wcielać się w rolę przełożonego. Nawet mi to odpowiadało. Mogłem sobie dowodzić, realnie, nie w symulatorze, ludźmi a nie hologramami. Nowe doznanie i doświadczenie.

-No to melduj! – Podniesiony głos zawsze dodaje autorytetu, nawet jak go nie ma.

-Melduję, że to ci piraci, co zwykle. Alarm się włącza, bo nie można go wyłączyć, ale nikt się nie budzi. Jesteśmy przyzwyczajeni. – Co on plecie? Do czego przyzwyczajeni? Do piratów, jak ich nazwał?

-Jakich piratów do cholery!?

-Wszystko panu wytłumaczę.

Nawet nie zauważyłem jak głównodowodzący pojawił się w wieży. Dał znak ręką kapralowi, aby ten się uspokoił i poprosił mnie abym zszedł z nim na dół do świetlicy.

Usiedliśmy wygodnie w fotelach a na naszym stole pojawiły się dwie szklanki i butelka jakiegoś trunku. Nawet nie wiem czy to już tam stało czy może on to skądś wyciągnął. Byłem rozkojarzony, więc nie mam pewności. Czekałem aż mi opowie, o co tu chodzi, a ten zanim cokolwiek powiedział nalał mi i sobie po jednej trzeciej szklaneczki i przystawiając swoją do ust kiwnął delikatnie w moją stronę. Podniosłem swoją i pociągnąłem spory łyk.

Uff, to była najprawdziwsza wódka ,,Bałtycka,, produkt półlegalny nawet na Ziemi a co tu dopiero na jakiejś placówce gdzie wszelkie używki są zabronione. Jaki aromat i smak. Nic człowiek nie czuje a po dwóch szklaneczkach wstać nie może. Raz tylko w życiu to piłem i muszę przyznać, że to coś, co do niej dodają w trakcie wytwarzania pozostawia wspomnienia na dłuższy czas.

-To od piratów – wypalił nim zdołałem o cokolwiek zapytać

-Myślałem ze piraci rabują a nie przynoszą prezenty – Wysocki tylko się uśmiechnął.

Z tego, co mi wyjaśnił pomiędzy szklaneczkami tego cudnego napoju, zrozumiałem, że mają tu taki niepisany układ ze złodziejami. Ci przylatują tu i od czasu do czasu plądrują jakąś część starych magazynów, a w zamian pozostawiają drobne podarki na lądowisku. Magazyny są wiekowe i nikt nawet nie wie, co w nich jest. Formalnie podlegają ochronie tego posterunku, ale w rzeczywistości są to jakieś oddzielne składy, o których świat i ludzie zapomnieli. Na starych zapisach magazynowych można było doczytać się przeznaczenie tej części bazy, jaką spełniała w przeszłości. Do wybudowania obecnej, nowszej części, stara była składnicą osadnictwa dalekiego zasięgu. Czyli było tu wszystko, co potrzebne do życia na innych światach. Możliwe, że były tam jakieś przydatne materiały, ale po tylu latach zapewne wielce przestarzałe.

Gdy wypiłem piątą porcję i prawie przeszedłem na ty z sierżantem wpadł mi do głowy genialny plan.

-Wiesz, co ci powiem, teraz idę spać, ale jak się wyśpię zrobimy z tymi szumowinami z zapomnianej galaktyki porządek. Na razie. – I chwiejnym krokiem wyszedłem.

-Miłych snów kapitanie – tylko tyle usłyszałem.

Po tego rodzaju trunkach należy porządnie odespać. Mi to zajęło czternaście godzin. Gdy wstałem to poza tradycyjnym suszeniem w gardle czułem lekki ból głowy. Emi zaleciła aspirynę a kucharz sok z kiszonej kapusty. To drugie znacznie lepiej zadziałało i po zjedzeniu obfitego śniadanie, poszedłem poszukać dowódcy tutejszych zuchów. Był u siebie i odpoczywał. Zdaje się, że jak odszedłem kontynuował degustację beze mnie. Zaczynałem żałować, że dopuściłem do takiej poufałości z niższym stopniem.

-Sierżancie, jak dojdziecie do siebie zbierzecie całą załogę w świetlicy i poślecie po mnie. Będę na wieży.

-Rozkaz – popatrzył na mnie i zrozumiał, że wczorajsza wspólna degustacja na wiele się nie zdała. Zrozumiał, że będzie musiał zaakceptować moje zwierzchnictwo w tej bazie, wszelkie pomysły i to aż do mojego odlotu. Nawet nie przypuszczał, co planuję.

W sterowni siedział jakiś inny szeregowy, więc posadziwszy go z powrotem na fotelu wymownym gestem ręki poprosiłem, aby udostępnił mi przewód komputera centralnego w celu zgrania danych do mojego komunikatora osobistego.

-Emi, masz dane bazy?

-Tak Frank, moje dane są kompletne. Można mnie odłączyć. Jaka dziwna prymitywna technologia. Czuję się jak bym była zgwałcona.

-Tak? I co jeszcze? Nie przesadzasz trochę. Kiedyś tylko w ten sposób przesyłano dane. Ciesz się, że zachowano tobie takie wejście. Przynajmniej mamy plany tej bazy. A teraz poprzez to samo łącze podłącz się do tego monitora przede mną i przedstaw sytuację taktyczną bazy.

-Ale to zwykły monitor 2D

-Nie szkodzi. Dawaj.

-Dala lepszego rozumienia sytuacji taktycznej przyjmę określenie części bazy według kierunków nie magnetycznych tego księżyca a stron umownych, których północ wyznacza wieża po środku połączona linią prostą z głównym lądowiskiem u góry. Stare magazyny, które wydają się ciebie interesować znajdują się w odległości trzech kilometrów na południowy wschód, za lekkim wzniesieniem i są słabo widoczne z tego punktu kontrolnego. W zasadzie tylko dzięki kamerom jest tam jakikolwiek nadzór, i tylko wizualny. Znajduje się tam lądowisko pomocnicze bez hangaru. Pomieszczenia magazynowe umieszczone są tylko na powierzchni. Do placu centralnego zaraz przy lądowisku i włazie wejścia głównego magazynów, prowadzi zamknięte torowisko kolei magnetycznej. Tak tam można dotrzeć. Niestety dalsze przebywanie w tamtym miejscu nakłada obowiązek założenia skafandrów ochronnych. W całym kompleksie starej części nie ma atmosfery. Pozostałe magazyny umieszczone są w zachodniej części bazy oraz częściowo południowej. Wielokondygnacyjne budynki w pełni zautomatyzowane z własnymi lądowiskami. Wszystko schowane pod powierzchnią nie wymaga ludzkiej obsługi.

-Emi. Wszystko, co mówisz jest wielce ciekawe, ale mnie interesuje sytuacja taktyczna z wojskowego punktu widzenia.

-Oczywiście, baza wyposażona jest w cztery wyrzutnie rakiet przeciwlotniczych średniego zasięgu oraz jedną dalekiej penetracji typu V-15, może ona razić obiekty poza orbitalne.

-V-15? Nie sądziłem, że tak ciężkie pociski ktoś tu umieścił. Czego oni tu bronili?

-Brak danych…

-Nie ważne, co więcej?

-Broń ręczna z zapasem dla dwudziestu osób oraz wielka ilość amunicji. Ręczne rakiety i Drony zwiadowcze. Brak broni ciężkiej. Pojazdy transportowe. To wszystko. Zapasy energii, wody i żywności na setki lat przy tej obsadzie. Szpital z automatyczną komorą leczniczą. Łączność bliskiego zasięgu to w zasadzie system do komunikacji jedynie ze statkami w granicach tego układu gwiezdnego. Średnia transportów towarowych raz na trzy miesiące. Najbliższy za czterdzieści dwa dni.

-Wystarczy. Podaj mi teraz częstotliwość wizyt naszych nieproszonych gości?

-Średnio raz na tydzień

-Co!? Raz na tydzień? Jak to długo trwa?

-Parę lat według tych danych, które wydają mi się mocno podejrzane. Ktoś chyba przy nich grzebał i myślę, że częstotliwość wizyt musiała być kiedyś znacznie większa.

-To coś tam jeszcze zostało? Ile oni stąd wywieźli?

-Lądowisko, z którego mogli korzystać w ostatnich latach jest przystosowana do przyjmowania bardzo małych jednostek, więc ilość towaru wywiezionego w stosunku do zmagazynowanej masy jest raczej minimalna, nawet przy takiej częstotliwości wizyt.

-To, co, może mam ich pochwalić za inicjatywę? Że jak niby mało kradną to mogą, tak?

-Nie to miałam na myśli i tak w ogóle mógłbyś się do mnie zwracać bardziej uprzejmie. Ciekawe czy czepiałbyś się tak Ewy?

-A co to ciebie obchodzi?!

-A obchodzi! Przygruchałeś sobie jakąś starą babę i jeszcze trochę a byś się dał dla niej zabić!

-Chyba ci się coś w przewodach poprzepalało! Ewa to nieszczęśliwa dziewczyna i trzeba było jej pomóc!

-Oj tak, pomagałeś jej, że aż huczało! Dorwałeś się do niej jakbyś nigdy kobiety nie widział?

-A co ty blaszaku o tym możesz wiedzieć?! Ciesz się, że Mark do ciebie się nie dobrał, wtedy to ty byś wyła z rozkoszy, aż te twoje durne obwody by się zjarały!

-Ciekawe, co tobie się wtedy zjarało, jak ty to mówisz….

Szeregowy, gdy spojrzałem na niego nie mógł wyjść z osłupienia. Pierwszy raz widział, aby ktoś kłócił się ze swoim własnym komunikatorem. Emma jednak coś przejęła po wymianie danych od Marka. Może nie całość jego inteligencji, ale na tyle dużo, że zyskała osobowość. Spodobało mi się to nawet. Taka istota, która jest zawsze ze mną. Inteligentna, mądra i zdaje się nawet o mnie zazdrosna.

Na ekranie pomocniczym zapaliła się postać sierżanta.

-Panie kapitanie, melduję, że wszyscy są w sali odpraw.

-Dziękuję, już schodzę. – Odłączyłem przewód i zszedłem na dół. W pomieszczeni stołówki w tej chwili pełniącego rolę sali odpraw byli wszyscy żołnierze oprócz tego, który pozostał na górze.

-Panowie, od dłuższego czasu cały ten mikro garnizon postępuje wielce nie regulaminowo…. – Spojrzeli na mnie jakby spodziewali się, że nałożę na nich jakąś karę – jedyna możliwość abym o tym zapomniał i nikomu tego nie zameldował, to uniemożliwienie dalszego okradania naszych magazynów. – Popatrzyli po sobie, ale nic nie mówili – jedynie bezpośrednia akcja zbrojna w obronie naszej placówki może zmazać wasze winy – teraz zaczęli krzyczeć jeden przez drugiego i do mnie, i do siebie nawzajem.

-Cisza, jesteście odziałem wojskowym a nie jakąś zgrają cywili! Jeden niech mówi. – Zaczął kapral, nie pamiętam, który ale widać było, że miał posłuch u pozostałych.

-Panie Kapitanie, to niepisany układ, który tu funkcjonuje od wielu lat. My przejęliśmy go po przedniej obsadzie a zapewne i oni po poprzednikach. To zapomniane magazyny, w których nic cennego raczej nie ma a my w zamian mamy trochę rozrywki….

-Picie zakazanego alkoholu nazywacie rozrywką?! Dość tych bredni. Zresztą nie ważne, co myślicie, następny przylot piratów ma zostać potraktowany z całą powagą, jako nielegalny napad na placówkę wojskowa. Aby nikt tu nie pomyślał, że chcę pozabijać waszych darczyńców, procedura obronna zostanie zastosowana nie, jako – powtórna obrona – a jedynie, jako /pierwszy kontakt/ to pozwoli na ostrzeżenie waszych kolegów przed zestrzeleniem. Jeżeli nie posłuchają, odpalamy rakiety plot. Gdyby jakimś cudem to przetrwali ruszamy na nich w akcji bezpośredniej. Zrozumiano? – Nie potrzebowałem odpowiedzi, plan był dziecinnie prosty i oczywiście się nie do negocjacji – sierżancie, jaki czas mija od wykrycia ich jednostki do lądowania?

-Około piętnastu minut

-Ok. tyle wystarczy, aby ich ostrzec. A czym przylatują?

-Jeden duży statek pozostaje na orbicie a na powierzchnię wysyłają mały prom.

-Czy to ciągle ci sami…. Od tylu lat?

-Chyba tak, zrobili z tego sposób na życie i chyba z nikim się tą wiedzą nie dzielą.

-Coś wiecie o ich kapitanie czy może, chociaż załodze?

-Nic nie wiemy. To stary układ, zawsze po wizycie mamy skrzynkę z prezentami. Głównie alkohole, ale czasami jakaś inna kontrabanda się trafia. Mamy tego cały magazyn. Mogę pokazać.

-Może później, teraz musimy przygotować się na ich przyjęcie. Na lądowisku umieścimy odział pieszy na wypadek gdyby okazało się, że będą jednak lądować. Drugi odział pozostanie w odwodzie. Kiedy ostatnio strzelaliście?

-W większości, w czasie szkolenia

-No to wiemy, od czego zacząć

Ćwiczenia strzeleckie wziął na siebie osobiście sierżant. Ubrał prawie wszystkich w skafandry, wsadził do łazików i wywiózł gdzieś z dala od bazy. Tam urządził im zawody, na których wyłonił dwóch liderów, trzech przyzwoitych strzelców i pozostałych, których po powrocie określił jednym słowem – patałachy.

Nie omieszkałem oczywiście zwiedzić ,,jaskini skarbów,, jak tu określano, magazyn z dobrami od piratów. Czego tu nie było. Zakazane używki i jadła to tylko skromna część tej kolekcji. Symulatory wirto-snów, przekaźniki neuronowe dla robotopów, korzenie albrasu, po których świat już nigdy nie jest taki sam i wiele innych dziwactw, o których nawet nie słyszałem. No może poza wielce przydatną syntetyczną kobietą, którą zapewne dostali z litości zważywszy długość tutejszej służby. Chłopcy mogli się zabawić a ponieważ ten typ modulował do trzydziestu osobowości, każdy miał inną pannę do zabawy. Teraz leżała w swoim pojemniku regeneracyjnym i ładowała bateryjki, albo czekała na wezwanie. Gdy mnie zobaczyła wyprostowała się i tak siedząc zagadała:

-Witaj piękny nieznajomy, jeszcze się chyba nie znamy?

Przeciągnęła dłonią po ciemnych włosach i wstała. Była całkowicie naga, a jej uroda po prostu odlotowa. Nie wiem, kto był jej wzorem, ale musiała być to niezwykle piękna dziewczyna. Ta podeszła do mnie i nawet poczułem jej cudowny zapach. Coś niesamowitego, nawet zapach….

-Jestem Frank, – co mi odbiło, aby się jej przedstawić nie wiem do dzisiaj, ale myślę, że ta jej naturalność tak mnie ujęła do tego stopnia ze zapomniałem o jej prawdziwości.

-O, Frank, jak miło – przysunęła się do mnie jeszcze bardziej – podobam ci się?

-Frank! Zostaw ten mikser! I to w tej chwili! Jak cię bierze to idź sobie postrzelać z działa! Co, teraz po babciach bierzesz się za roboty?

-Emi? O co ci chodzi, ja tylko się przedstawiłem. – Po czym zwróciłem się do tej niby dziewczyny – było mi miło, a teraz idź spać.

-Na pewno, na nic nie masz ochoty? – Okręciła się wokół mnie lekko muskając mój podbródek…..

-Spadaj zdziro do swojej puszki!!!

Emma wyraźnie była zdenerwowana. Ostatnio jak się ze mną kłuci to, aby podkreślić wagę swych słów używa głośników zewnętrznych a szept do uszny pozostawia sobie na ciche komunikaty, ale teraz to wydarła się tak głośno, że nawet nie wiedziałem, że tak może. Laleczka, posłusznie się spakowała i z powrotem zapadła w sen. Wyszedłem.

-Fajna dziewczyna, prawda panie kapitanie? – Szeregowy, który mnie tu przyprowadził uśmiechał się znacząco.

-Fajna, mieliście z nią sposobność? – Znowu się spoufalam

-Oczywiście, dla mnie jest pielęgniarką… – Jakież to oryginalne? Pewnie dla wszystkich innych też, albo pokojówką.

 

Czas mijał i nadszedł dzień, w którym na monitorach dalekiego zasięgu wyświetliła się informacja o statku, który zbliża się do orbity księżyca. Pora była przywitać przybyszy. Udałem się do wieży i usiadłem obok kaprala. Sierżant z grupą szturmową zajął pozycje przy lądowisku a drugi kapral z pozostałą częścią załogi czekał w wagonie kolejki magnetycznej, która mogła w każdej chwili zawieźć ich z wsparciem.

-No to zaczynamy. Gdy wyślą prom i zbliży się do strefy ochronnej nadasz im sygnał ostrzegawczy

-Do jakiej strefy?

-Jak zacznie buczeć alarm daj im ostrzeżenie, aby się nie zbliżali do bazy.

-Do lądowiska?

-Do cholery, jak zacznie buczeć alarm podaj mi mikrofon!

Popatrzył na mnie i ze strachem w oczach, przytaknął skinąwszy głową. Widać było, że bał się bardzo. Zanim nadlecą postanowiłem sprawdzić łączność z grupą bojową i rezerwową.

-Oddział szturmowy, jak mnie słyszycie?

-Bardzo dobrze, zajęliśmy pozycje. Jak wylądują będą w polu rażenia naszych rakietnic i karabinów.

-Zrozumiałem. Pamiętajcie nie strzelajcie bez rozkazu.

-Tak jest. – Sierżant znał się na swojej robocie.

Mapa taktyczna lądowiska i jego najbliższej okolicy pokazywała rozmieszczenia ludzi na tym terenie, jako osiem niebieskich kropek. Prymitywna mapa taktyczna, ale lepszej nie miałem. Do tej akcji wystarczy.

-Odział rezerwowy zgłoś się!

-Tu odział wsparcia, czekamy na rozkazy.

-Pozostańcie w pogotowiu – zwykła kamera z wagoniku pokazywała na innym monitorze skupione twarze pozostałych żołnierzy. – Czekajcie na wywołanie, bez odbioru. 

-Co z ich statkiem? 

Kapral cały czas wpatrywał się w przyrządy.

-Zbliżają się. Do bazy dotrą za dwadzieścia pięć sekund.

Czekaliśmy. Sekundy odliczane na wstecznym zegarze przypisanym do obiektu na mapie przestrzeni, dobiegały do zera. Punkt dotarł do wyimaginowanej linii półkolem narysowanej nad bazą. Rozległ się alarm o naruszeniu przestrzeni nad obiektem wojskowym. Ci w promie są tego świadomi albowiem automatyczny sygnał ostrzegawczy wysyłany jest do intruza zaraz po jej przekroczeniu, z zwartym ostrzeżeniem i rozkazem zmiany trajektorii lotu, chyba, że chodzi o AL.-1,13 / awaryjne lądowanie/, na które zezwala personel bazy. Tutaj żadnej reakcji nie było. Prom przebił się przez niewidzialną granicę i nadal zbliżał się do bazy. Czas, jaki podawał komputer do jego lądowania wynosił dziewięćdziesiąt pięć sekund.

-Dobra dawaj mnie na fonię. – Staroświeckie radio bez kontaktu video było jedynym komunikatorem do tego rodzaju łączności zewnętrznej.

-Proszą naciskać ten guzik jak chce pan coś do nich powiedzieć. 

Podał mi coś wielkości gruszki z przewodem podłączonym pod spodem i bocznym przyciskiem. Nacisnąłem go i przystawiając dość blisko do ust wywołałem intruzów.

-Do, niezidentyfikowanego statku, który naruszył przestrzeń powietrzną bazy wojskowej ,,Zielony Horyzont,, podaj powód swojego przylotu. Do czasu wyjaśnienia proszę zatrzymać schodzenie orbitalne a jeżeli jest to nie możliwe proszę o wzniesienie pojazdu ponad strefę ochronną. – Żadnej reakcji.

-W wypadku braku reakcji statek zostanie zestrzelony, powtarzam, jeżeli nie zaprzestaniecie schodzenia wystrzelimy rakiety. – Nadal nic. Zwróciłem się do kaprala.

-Jaki jest minimalny czas potrzebny do zestrzelenia ich promu?

-Zestrzelenia?

-A co myślałeś, że im kwiatkami pomachamy? Przygotuj najbliższą wyrzutnię. No ile czasu?….

-Jakieś pięć sekund, ale zalecane jest dziesięć.

-Ok. przy dziesięciu odpalamy. – Ponownie podniosłem mikrofon. – Czas pięćdziesiąt osiem sekund.

Żadnej reakcji. Albo mają popsute radio, albo myślą, że to żart. Zapewne nie spodziewają się kłopotów po tylu latach bezproblemowej współpracy…..

-Do niezidentyfikowanego statku. To ostatnie ostrzeżenie. Zatrzymajcie schodzenie albo wystrzelimy rakiety…… 

Czterdzieści sekund, trzydzieści, dwadzieścia, dziesięć…

Poszła……

Wcisnąłem przycisk odpalenia rakiety. Na zewnątrz – patrząc w iluminatory, ujrzeliśmy światło z dyszy rakiety, która z niezwykłą szybkością oddalała się od nas, widoczna było tylko przez chwilę zanim znikła za horyzontem. Nie chciałem nikogo zabić, rakieta miała jedynie uszkodzić silniki główne, tak, aby zmusić załogę do wylądowania, ale na naszych warunkach. Przejmiemy ich na miejscu lądowania a potem się pomyśli….. I to ma być plan? Coś mi się zdaje, że do końca tego nie przemyślałem, a tak naprawdę to liczyłem na to, że zwieją jak tylko dowiedzą się, że jest tu nowy dowódca, który może dobrać się im do skóry. Ale oni nawet nie odpowiedzieli na moje ostrzeżenie. Nic, jakby nie wierzyli w taką możliwość.

Na ekranie czerwona kropka doleciała do zielonej plamy i obie połączyły się w żółtym rozbłysku. Po chwili na monitorze nie było niczego. Chwile trwało zanim dotarło do mnie, co się stało.

-W jakie głowice wyposażone są te rakiety, kapralu?

-To mały ładunek nuklearny…..

-Co!? I teraz mi to mówisz. Przecież jak nastawiałem rodzaj ataku to ustawiałem detonację za rufom, myślałem o uszkodzeniu statku a nie o jego zniszczeniu! Czy ktoś tu do cholery myśli?

Wykonałem wszystko zgodnie z regulaminem, więc nie musiałem bać się jakichkolwiek konsekwencji, ale świadomość, że kogoś przed chwilą mogłem zabić odebrała mi siłę.

-Ilu ich tu przeważnie przylatywało…. A może nikogo tam nie było?

-Przeważnie dziesięć osób, panie kapitanie.

Stałem tak gapiąc się w przestrzeń gdzieś w kierunku, z którego mógł nadlecieć ten nieszczęsny prom. I po co mi to było? Mogli sobie zabrać te starocie i nikt by nie ucierpiał. Robią to od lat, ale nie, ja chciałem zostać bohaterem. Zapewne szacunek do mnie wśród tutejszej załogi mocno wzrósł, po takim egzekwowaniu prawa stałem się dla nich bardzo surowym oficerem, któremu lepiej nie zaleźć za skórę. Wojsko rządzi się swoimi prawami a podstawą jest regulamin i hierarchia. Jakakolwiek rozkaz wydany przez przełożonego musi być wykonany a dopiero potem można go zaskarżyć. Tak było, jest i będzie. Nikt, więc mi się nie przeciwstawiał, a przekonanie o nieomylności oficera, czego to wręcz uczą podczas podstawowego szkolenia, nie pozwolił im na żadną inicjatywę, choćby najmniejszą, taką nawet jak poinformowanie mnie, w co są wyposażone tutejsze głowice rakiet, gdy planowałem ich wykorzystanie. Nie pamiętałem o tym i tak to się skończyło. Do nikogo nie mogę mieć pretensji, tylko do siebie.

-Panie kapitanie…..

-Tak?

-Od głównego statku oderwały się cztery obiekty. To chyba wszystko, co mogli tam pomieścić. Jeden prom, bliźniaczy z tym, który został zniszczony i trzy które komputer rozpoznał, jako jednostki szturmowe bliskiego wsparcia.

Zapragnęli zemsty, to jasne. Teraz w grę wchodzi ochrona całej bazy, jako placówki wojskowej, przed atakiem terrorystycznym sił obcych. Moje działania muszą być adekwatne do zagrożenia.

Zamierzają zneutralizować nasza obronę powietrzną i wysadzić desant. To pewne. Ponieważ lądowisko, które znają wydaje się wręcz oczywistym miejscem ich lądowania, sierżant wraz z grupą główną pozostaje na swoich stanowiskach. Kapralu połącz mnie z nim i rezerwową…

Po chwili, na przedzielony w pół monitorze, widziałem skupione twarze obydwu dowódców.

-Sierżancie, proszę przejąć grupę wsparcia i rozmieścić ją na odpowiednich stanowiskach. Jeżeli chcą zemsty to muszą zdobyć bazę i prawdopodobnie wysłali wszystkich ludzi, jakich mają, a to oznacza, że musicie ich pokonać poza bazą. Jak tu wejdą jesteśmy bez szans. Dlatego z grupy wsparcia pozostanie tylko kucharz, który wraz z uzbrojeniem dla mnie i kaprala zamelduje się w wieży. We trzech będziemy jedynym odwodem. Wykonać. I pamiętajcie nikt was nie będzie oszczędzał. Zginęli ich towarzysze wiec zechcą się odegrać. Na pomoc też nie możemy liczyć wiec się postarajcie. Bez odbioru. – Coś mi przyszło do głowy.

-Czy te rakiety można sterować ręcznie?

-Nie, to system wystrzel i zapomnij. Są za wolne na ich szturmowce. Nie dolecą na dostateczną odległość, zestrzelą je.

Myśli kłębiły mi się z taką prędkością, że w porównaniu z tym zegar odliczający sekundy do ataku, wydawał się stać w miejscu. Nie podejrzewałem siebie o takie umiejętności, a może to działanie w stresie tak mnie przyspieszyło. Dziesiątki rozwiązań, jakie przychodziły mi do głowy ukazywały się w gotowych scenariuszach, jako przyspieszony film z poszczególnych wariantów działań, a nie, jako słowne rozważanie poszczególnych czynników zdarzeń i możliwości. Jednak ćwiczenia sprawności umysłu w komorach nanotronowego rozwoju kory mózgowej na coś się przydały. Uczono nas tam jak ogarniać problem całościowo i intuicyjnie szukać rozwiązania w gotowych obrazach. Odpowiednia stymulacja po pewnym czasie przynosi niezwykłe rezultaty. Znamy odpowiednie rozwiązanie w danej sytuacji korzystając z ograniczonych danych i przyjmują czynnik losowy, jako możliwy do zaakceptowania na poziomie intuicji. Było to znacznie szybsze niż szukanie rozwiązania przez maszyny, które w nagłych sytuacjach nie potrafią iść na kompromis a jedynie rozstrzygają problem matematycznie. Pomimo wielu lat doświadczeń nie udało się stworzyć komputera, który by działał analogowo. Z czasem dano sobie z tym spokój pozostawiając maszyny, jako superszybkie kalkulatory a cechy ludzkie wzmacniać poprzez odpowiednie szkolenia w czasie kosztownej nauki.

-Kapralu, wystrzel po jednej rakiecie na statek osłony a następnie wystrzel tyle samo za nimi w sekundowym odstępie, dokładnie w ich trajektorii lotu. Przy odrobinie szczęścia zauważą tylko jedną i ją zniszczą, drugie przelecą i już z bliższej odległości zaatakują. Zaprogramuj ich eksplozję przed statkami w polu rażenia siły wybuchu. Da to nam szansę na wytrącenie ich z lotu a może nawet uszkodzi.

-A nie lepiej żeby wybuchły przy trafieniu.

-Nawet jak nie zauważą podstępu to automatyczna osłona tych statków momentalnie wykryje drugie rakiety, które kryły się w cieniu pierwszych i wystrzelą kolejne swoje, w celu ich przechwycenia. Mam nadzieję tylko na dostateczne zbliżenie się tych drugich i porażenie celu siła eksplozji, bo na to, że trafią w cel raczej nie liczę. Wykonać.

Gdy kapral odpalał poszczególne wyrzutnie ja zająłem się celem głównym. Statkiem, który był na orbicie i kto wie, co mógł jeszcze mieć w swoich ładowniach. Nawet to, że sam mógł zaatakować bezpośrednio, było dostatecznym powodem, aby się nim zająć. Włączyłem jednym małym przyciskiem konsolę sterowania wyrzutnią pocisków V-15. Dwa cygara wysunęły się wraz ze swoją wyrzutnią centralni przed głównym lądowiskiem w odległości nie większej niż pięćdziesiąt metrów. Krótkie wytyczenie celu i przycisnąłem spust startowy. Były szybkie, bardzo szybkie, bardzo szybkie i niesłychanie groźne. Dwie głowice z ładunkiem termonuklearnym zdolnym zniszczyć taką bazę jak ta tutaj z odległości dziesięciu kilometrów. Całą bazę, wraz z podziemiami.

-Promu już nie zdołamy zestrzelić panie kapitanie.

-Wiem, leci, jako ostatni, dotrze do lądowiska nawet jak tamtych zniszczymy.

-Może wystrzelić rakietę po tym….

-Za blisko już będzie i możemy zranić naszych. Sierżant da sobie radę. Gdzie kucharz?

Przypomniałem sobie o nim w momencie jak sygnał dźwiękowy zabuczał dając znać, że V-15 dochodzą do okrętu bazy. Były wielokrotnie szybsze od zwykłych rakiet i doleciały do celu tuż przed tymi, które wystrzeliliśmy, jako pierwsze. Mogłem teraz obserwować trzy różne zdarzenia na trzech monitorach. Odbywały się one niejako w tym samym czasie i pomimo że nie obok siebie, to były składową tego samego przedstawienia. Wielka jednostka centralna przestała istnieć i jedynie rozbłysk światła, który na moment przyćmił blask słońca, udokumentował fakt jej zniszczenia. Potem poszły małe rakiety. Plan okazał się dobry i siła wybuch drugich rakiet rozerwała na strzępy pierwszą jednostkę a pozostałe siłą odrzutu skierowała na ziemię i skały, rozbijając je. Prom zgodnie z prognozą wylądował, ale nie w miejscu gdzie oczekiwał go sierżant, tylko jakieś dwa kilometry na południowy wschód, jeszcze w bazie, ale już na skale obok ostatnich magazynów.

-Sierżancie, musicie się przegrupować. Do środka magazynów nie wejdą, ale mają prostą drogę do nas, pomiędzy blokami. Musicie ich tam przechwycić, bo jak już wejdą do środka może być różnie. Nie wiemy też ilu ich przyleciało, ale zaraz wyślę Dron zwiadowczy to się przekonamy.

-Zrozumiałem kapitanie, idziemy im na spotkanie.

-Kapralu wystrzelcie Dron. 

Kapral wcisnął przycisk i po chwili na monitorze głównym widzieliśmy przelot kamery nad bazą, po chwili, gdy aparat ustalił swoje położenie nad wrogiem, system zwiadu zaznaczył na ekranie blisko pięćdziesiąt punktów.

-Macie dane sierżancie?

-Tak jest. Spróbujemy ich zaskoczyć przy skrzyżowaniu. Muszą tam przechodzić, jeżeli idą prosto na bazę.

Obserwowałem jak małe postacie na ekranie toczą swoistą partię szachów. Nas było mniej, ale mieliśmy przewagę zwiadu powietrznego. Czujniki wykazały, że przeciwnik idzie na ślepo. Nie spodziewali się kłopotów, przynajmniej w tym miejscu. Po zniszczeni ich statku i ochrony myśliwców pragnęli jedynie zemsty i dostania się do bazy. Tu znajduje wszystko, czego potrzebują do życia. Najważniejszy jest jednak tlen, który zapewne niedługo im się skończy. Tylko zdobywając bazę mogli przeżyć, musieli wiec atakować. Nasz Dron przekazywał obraz i rozpoznanie taktyczne ze znacznej odległości gdyż istniało ryzyko jego zastrzelenia ręcznymi wyrzutniami, które trzech z nich niosło. W broni ręcznej była równowaga. Niepokoiła mnie raczej ich przewaga ilościowa. A może spróbować się z nimi skomunikować i zaproponować schronienie, albo żeby się poddali, przecież nie wiedza ilu nas tu jest. Coś mi jednak mówiło, że są tak wściekli, że nic oprócz naszej krwi ich nie interesuje. Prędzej zginą niż pójdą na jakiś układ. A przecież nawet ich nie znałem. Doprowadziłem do tego, że zginie tu sporo ludzi, może nawet wszyscy polegniemy. I za co? I po co? Bo miałem kaprys zrobić tu porządek. Co ja sobie myślałem? Za jakieś pięć minut dojdzie do starcia i jeżeli nasza grupa ich nie powstrzyma, pozostanie nasza trójka do obrony….. Czego? Chyba tylko nas samych.

-Gdzie kucharz!?

-Melduję się, na rozkaz! – Stał przy mnie z torbą uzbrojenia i maskami tlenowymi na wypadek małej dekompresji. – Popatrzyłem na nie i już wiedziałem jak możemy ochronić bazę w razie gdyby pokonali naszą obronę na zewnątrz.

-Sierżancie! Musicie zatrzymać ich jak najdłużej poza bazą. To bardzo ważne. Potem wycofajcie się do kolejki i wysadźcie drzwi wejściowe do magazynu. Nie mogą mieć żadnego pomieszczenia z atmosferą. Jak mnie zrozumieliście?

-Wszystko jasne, maję wyczerpać zapas powietrza na zewnątrz, zanim dotrą do części mieszkalnej – nawet był bystry. To zadanie momentalnie zmieniło taktykę działania jego ludzi.

Dwie osoby oderwały się od reszty i zawróciły. Zapewne to oni mieli wysadzić wszystko, co może się przydać do schronienia. Pozostali szli dalej naprzód a odległość między grupami malała.

Sytuacja, jaka się wytworzyła wyglądała następująco. Ja, kapral Iwanow i kucharz byliśmy w centrum dowodzenia, jako ostatnia linia obrony. Na zewnątrz szeregowy i sanitariusz dokonywali dywersji, a pozostała ósemka dowodzona przez sierżanta szła na spotkanie napastników. Dane dostarczone przez Dron wykazały, że jest ich czterdziestu siedmiu.

 

Ginęli i jedni i drudzy. Najpierw oni. Zaskoczyliśmy ich, więc musieli to przypłacić czterema życiami. Komputer momentalnie wykrywał uszkodzenia skafandra w stopniu uniemożliwiającym przeżycie i klasyfikował obiekt, jako wyeliminowany nadając mu czarny kolor. Na wielkiej planszy ekranu monitora kolor czarny, co chwila nakładany był na atakujących. Myślałem, że tak będzie do końca, niestety już po chwili czarny całun śmierci otulił jedną osobę z naszej strony. Mogłem tylko to obserwować. Trzech, czterech z ich strony i znowu jeden od nas. Nie wróżyło to nic dobrego. Po chwili, gdy kolejny żołnierz poległ, pozostali rozpoczęli szybki odwrót, a właściwie ucieczkę. Tamci w przerażającej przewadze biegli za nimi i….. Kończyli dzieło. Po kolei, z minimalnymi stratami własnymi uporali się z moim odziałem. Wszyscy zginęli. Nie mieli zresztą żadnych szans. Nie przeciw tylu. Gdybym wcześniej wiedział ilu tamtych jest….. Stałem przed ekranem jak zahipnotyzowany. Pozostali też i dopiero błysk wybuchu, jaki dostrzegliśmy za oknami przypomniał nam, że to jeszcze nie koniec.

-Kapitanie, nasi wysadzili wejścia do komór atmosferycznych magazynów i teraz są w wagonie kolejki. Zaraz wrócą do bazy! 

Kapral był tak podniecony jakby było po wszystkim a my zwyciężyliśmy. Kucharz zaczął nawet coś śpiewać, ale ja miałem inne przeczucia. Coś mi mówiło, że to jeszcze nie koniec.

Kamery zewnętrzne dokładnie pokazywały wejścia do bazy oraz ich otoczenie. Po paru minutach widzieliśmy trzydziestu wściekłych ludzi miotających się w poszukiwaniu jakichkolwiek pomieszczeń z atmosferą. Nie to mnie niepokoiło. Nawet, jeżeli mają materiały wybuchowe za wiele nam nie zrobią, ale tunel kolejki wewnętrznej wydawał się sam zapraszać do wejścia, jak ja mogłem to przeoczyć.

-Kapralu, wrócili już?

-Tak, są wewnątrz.

-Połącz mnie

Po chwili już ich widziałem na wewnętrznym komunikatorze.

-Na rozkaz kapitanie 

Zameldował się sanitariusz, obok którego stał zmęczony młody szeregowy, zdaje się, że robił tu za sapera.

-Macie jeszcze jakieś materiały wybuchowe?

-Nie

-Cholera! Jesteście w stanie zablokować wejście?

-Tu jest tylko podwójna śluza, taka sama jak na wylocie, nic ponadto. Sam tunel dla bezpieczeństwa wypełniony jest powietrzem pod małym ciśnieniem.

-Można tam oddychać?

-Tak, atmosfera jest rzadka jak w górach, ale można.

-K…..a M….ć! Można ją jakoś usunąć?

-Wręcz przeciwnie, podwójne śluzowania ma temu zapobiec na wypadek jakiejś awarii. 

Co robić? Co robić? Materiałów wybuchowych nie mamy a tamci na zewnątrz, zanim się poduszą na pewno wpadną na pomysł wejścia do bazy – tunelem.

-Kapitanie

-Tak, kapralu

-Chyba wiem jak możemy wysadzić zewnętrzne wejście do tunelu

-Mów szybko

-Mam w podręcznym magazynie skrzynkę granatów starego typu, sam nie wiem skąd się to wzięła. Może była tu zawsze. Na zewnątrz są mało przydatne, ale w tunelu jest atmosfera, więc siła wybuchu może wysadzić wrota śluz na zewnątrz, a zawał uniemożliwi wejście kogokolwiek.

-Dobrze pomyślane kapralu, to może się udać. Zanieście je tam i to zróbcie.

-Niestety, wysadzić można je tylko poprzez detonację ręczną – i to jednego z nich.

Czyli musi ktoś tam pójść i w samobójczej misji uratować pozostałych. Popatrzyliśmy po sobie i wtedy ku zaskoczeniu wszystkich odezwał się kucharz.

-Ja pójdę.

-Akurat. Za dobrze gotujesz a ja cenię takie umiejętności.

Popatrzyli na mnie i chyba mieli cichą nadzieję, że sam to zrobię.

-Spokojnie, dopóki mamy głowy na karku nikt więcej nie musi zginąć. Idźcie po te granaty, dołóżcie wszystko, co może wybuchnąć i jak najszybciej przynieście do stacji. Wy dwaj – zwróciłem się do sapera i sanitariusza – czekajcie na nas.

 – Dobra, jak to się uda to przetrwamy. Za dwie godziny tamci bez tlenu zaczną się dusić. Nie możemy im tylko pozwolić wejść do środka.

-Emi

-Tak Frank, kochanie ty moje. Nie chciałam ci przeszkadzać, ale uwierz mi cały czas jestem z tobą.

-Teraz pójdziemy po tę ślicznotkę z magazynu, a tak przy okazji, jak oceniasz nasze szanse na przetrwanie?

-Chcesz iść do tej zdziry? To tylko lalka, ona nawet nie potrafi kochać ciebie jak ja.

-Posłuży mi za zapalnik, zadowolona? No to jak z tymi szansami?

-Trzydzieści dwa procent na to, że nam się uda.

-Tyle mi wystarczy.

Pomysł, aby wykorzystać tę sztuczną paniusię wydawał się dobry i jeżeli wszystko pójdzie zgodnie z planem, to oprócz tej wyuzdanej maszynki, nikt więcej nie ucierpi.

 Tym razem ubrana była tylko w biały fartuszek. Powiedziałem ją łaskawie, że jej kolejna propozycja wspólnej zabawy mnie nie interesuje i poprosiłem, aby poszła za mną.

-Dla ciebie przystojniaku wszystko

Ach ten jej głos. Nie wiem, czego się spodziewała, ale po krótkiej chwili wraz ze mną i pozostałymi żołnierzami stała w wielce atrakcyjnej pozie przy wejściu do pomieszczenia kolejki.

Miał pan rację, próbują się dostać do korytarza wewnętrznego.

Na naręcznym wyświetlaczu obraz z kamery zewnętrznej pokazywał jak grupa ludzi na zewnątrz, przy pomocy jakiś narzędzi rozsuwa wrota prowadzące do pomieszczenia zewnętrznego stacji. Jeżeli tam wejdą mogą ponownie je zamknąć i mając już więcej czasu spróbują otworzyć wrota wewnętrzne do korytarza głównego, a stamtąd prosta droga w głąb bazy. Pozostały minuty, aby wykonać plan.

-Te, lala, bierz się za tę skrzynkę spod ściany i właź do wagonu. Pojedziesz pod same drzwi wejściowe i poczekasz na instrukcje.

-Ty tu rządzisz tygrysie. – Dobrze, że miała zaprogramowaną uległość.

-Kapralu dajcie jej komunikator i niech już rusza.

Obdarzywszy nas swoim zalotnym spojrzeniem, na które wszyscy pozostali odpowiedzieli miłym uśmiechem, podniosła spora skrzynkę wypełnioną jakimiś owalnymi przedmiotami i ruszyła do pomieszczenia, w którym stał wagonik. Dojazd do wskazanego miejsca zajął jej może z minutę.

-Jak tamci?

-Weszli do środka i teraz próbują zamknąć zewnętrzny właz.

-Dobra, to najlepszy moment. Jak nazywaliście tą małą?

-Różnie – kapral wyraźnie się zmieszał – ja mówiłem do niej ,,bzyczka,,….

-A ja ,,pyzia,, – kucharz był bardzo oryginalny….

-A ja…….

-Nie o to mi chodzi, jaka brzmi nazwa technicznego wywołania?!

-Miss siedem

-W porządku – Miss siedem jak mnie słyszysz?

-Głośno i wyraźnie

-Zabierz tę skrzynkę z pociągu i ustaw ja pod drzwiami do śluzy. Jak to zrobisz zamelduj.

-Z wielka przyjemnością poinformuje ciebie o wykonanym zadaniu. A co potem planujesz? Stęskniłam się za prawdziwymi mężczyznami.

-Wykonaj, co powiedziałem.

Nie trwało to długo, w tym czasie obserwowaliśmy jak nasi prześladowcy praktycznie kończą domykanie zewnętrznego włazu.

-Już jestem. – Ciepły głos Miss poinformował nas, że ładunek jest pod drzwiami.

-Kapralu poinstruuj ją, co ma zrobić.

-Rozkaz! Miss, zrób dokładnie, co ci powiem. Weź jeden przedmiot ze skrzynki i pociągnij mocno za kółeczko, które wystaje z boku. Następnie wrzuć go z powrotem do skrzynki.

-Zrozumiałam, wykonuję.

Jedna sekunda, dwie, trzy…..Pięć – jak długie mogą być sekundy? Sześć…. Wybuch.

Poczuliśmy to wyraźnie mimo odległości. Lekki wstrząs dało się odczuć nawet tutaj. Popatrzyliśmy po sobie i dopiero po dłuższej chwili spojrzałem na ekran pokazujący koniec korytarza.

 

Ci, którzy jakimś cudem przeżyli wybuch mieli porozrywane skafandry i resztka powietrza, jaka im pozostała uchodziła z nich w raz z ich życiem. Obraz był straszny. Siła wybuchu była tak duża, że rozerwała obydwie pary wrót. Krwawa masa ludzka i trzy czy cztery osoby w przedśmiertnych konwulsjach.

 

Ja to uczyniłem. Zabiłem tyle osób i spowodowałem śmierć większej części tego małego spokojnego garnizonu. Mogłem naprawdę być z siebie dumny, cóż za wojownik ze mnie. Nie wiem, o czym myśleli pozostali, ale jakoś nie mogłem spojrzeć im w oczy. Poszedłem do magazynku, w którym zdaje się mieli spory zapas wódki.  

 

 

Latarnik część 2

 

ROZDZIAŁ 15

 

 

 

 

 

Korytarz zaprowadził mnie do szeregu wind, z których jedna zawiozła mnie bezpośrednio przed gmach parkingu. Bajecznie kolorowe ulice z barwnie odzianymi ludźmi. Wielkie tłumy ludzi przechadzające się między rozłożonymi straganami i małymi budkami oferującymi tradycyjne potrawy kuchni orientalnej. Mnogość tego rodzaju szynków mogła zadziwić każdego. Jedni sprzedawali swoje produkty przez okienka małych budek gastronomicznych, inni mieli wielkie wagony z otwartymi bokiem, z których jeden był otwarty i przystosowany do podawania posiłków na długiej ławie, przy których zasiadali ladzie i coś z apetytem konsumowali. Sprzedawcy w środku byli i kelnerami, i kucharzami w jednej osobie. Ładnie pachniało. Szedłem tą ulicą jakieś pięćset metrów a końca nie było widać. Mieszkańcy nie byli tak podobni do siebie jak myślałem i chyba starali się właśnie tę różnicę pogłębić niż odwrotnie, ale faktycznie, cerę mieli nieco inną od mojej naturalnej. Prawie wszyscy nosili na jednym oku okular rozszerzonego postrzegania i Emi zasugerowała abym i ja taki nabył. Nic prostszego. Sklepy i automaty sklepowe rozmieszczono w odróżnieniu od straganów, które to były rozstawione po jej środku na całej długości, po bokach, wewnątrz ścian budynków. Znajdowały się tam również lepsze restauracje i inne placówki, których przeznaczenia nawet się nie domyślałem. Dla precyzji opisu wspomnę tylko, że obecnie trwała noc. Doba planetarna liczyła około dwudziestu siedmiu godzin, ale blask reklam umieszczonych na ekranach gigantycznych rozmiarów, górowały nad wszystkim, topiąc w sztucznym świetle i tak widne ulice. Poniżej znajdowały się mniejsze szyldy reklamowe a na samym dole, przymocowane do ścian, znajdowały się latarnie boczne. Wszystko to razem, plus kolorowe lampiony rozpostarte, co parę metrów w poprzek ulicy, tworzyły niesamowity klimat. No i było głośno. Pojazdów żadnych nie zaobserwowałem, ale za to pięknie zdobione lektyki, niesione przez ośmiu, dwunastu silnych mężczyzn, mogłem podziwiać w sporej ilości. Podszedłem do jednego z automatów stojącego przy ścianie a nad którym widniała reklama urządzenia, jakiego jakie niemal wszyscy tu nosili. Włożyłem do czytnika kartę płatniczą. Włożyłem tę już używaną, bo myślałem, że to wystarczy, ale po wyświetleniu menu, Emi musiała poprowadzić mnie po zawiłościach tutejszego pisma, aby w końcu poradzić włożenie drugiej. Sto dwa złote. Tyle zapłaciłem za najlepszy model, jaki tu mogłem dostać. Nałożyłem go na głowę, trzymał się na sprężynujących palcach, a okular opuściłem na oko. Ooooooo. Świat stał się jeszcze ciekawszy. Model był dość drogi i nie wymagał nawet mikrofonu. Podstawowe funkcje komunikacyjne sprawował czujnik położenia mojej gałki ocznej i częściowo reagował na fale mojego mózgu. Już po chwili sterowanie stało się intuicyjne a gdy jeszcze do całego systemu podłączyła się Emi….. No cóż, było to…..Hymmmm…… Chyba czegoś takiego szukałem. Rozszerzona rzeczywistość i postać Emi, która to stoi obok mnie i rozmawia ze mną już nie tylko, jako głos w głowie, ale jako piękna istota. Wygenerowała siebie w moim wyświetlaczu, na szczęście ubrała się odpowiednio w skromną niebieską sukienkę, zakrywającą wszystko, co mogłoby mnie dekoncentrować. A i tak nie mogłem na nią przestać zerkać. Wyjaśniła mi uprzejmie jak działa to cudo.

-Wystarczy, że spojrzysz na jakiś budynek oznakowany zielonym symbolem, jest on wyświetlany bezpośrednio na nim, i już możesz dowoli eksplorować jego zawartość.

Spojrzałem na ścianę obok, po kolei widniały w pewnych odległościach dwa symbole czerwonego trójkąta, a dalej zielone kółko. Popatrzyłem na nie i w tym momencie wyświetliło się przede mną, w odległości odpowiadającej ostrości widzenia, sześć piktogramów. Emi zaleciła abym skoncentrował się na tym najwyższym. Poczułem jakbym przycisnął przycisk wzrokiem. Zadziałało tu jakieś niepojęte sprzężenie zwrotne, zupełnie podobne do tego, gdy strzelasz z broni palnej do celu, i wręcz czujesz ugadzający pocisk. W jednej chwili ściana stała się przeźroczysta a ja ujrzałem wnętrze. To akurat była jakaś restauracja. Mogłem przybliżać obraz do tego stopnia, że widziałem wszystkich klientów i obsługę jakby byli obok mnie. Zajrzałem na ich talerze, aby sprawdzić, co jedzą, przejrzałem kartę dań i odwiedziłem zaplecze. Wszystko to stojąc w miejscu i nawet nie musiałem zamykać drugiego oka. Jakoś tak dziwnie to działało, że pozwalało się skupić na danym elemencie, i to bez rozpraszania otoczeniem, przy czym, cały czas miałem świadomość sytuacji wokół mnie.

-To bardzo fajny gadżet, tylko, dla czego niektóre elementy są oznaczone czerwonym trójkątem?

-To obszary lub miejsca zastrzeżone. Niektóre osoby noszą prywatne blokady dostępności zewnętrznej, ich nie obejrzysz nawet w strefie zielonej. Płacą za ten przywilej duże pieniądze, ale tak naprawdę to tylko członkowie partii i służb specjalnych mogą z tego korzystać.

-Ale inni są do podejrzenia?

-Zawsze i wszędzie. Takie tutaj prawo. Obywatel nie może mieć nic do ukrycia.

-To jakaś paranoja.

-Naturalnie, jeżeli zechcesz zobaczyć, co się kryje za czerwonym symbolem, ja Ci to umożliwię.

I jakby na potwierdzeni swych słów odsłoniła mi piętro nad restauracją. Zdecydowanie obraz nie był dla wszystkich. Prywatne występy w pojedynczych pokojach były najłagodniejszym widokiem, jaki tam zaobserwowałem. Wszelkiego rodzaju wyuzdany sex, o jakim słyszałem, właśnie tutaj się odbywał. Nie wiem czy tu ciągle coś się dzieje, ale teraz wszystkie pokoje były zajęte. Właśnie pewna para wstała od stolika, na dole w restauracji i schodami poszli do góry. Weszli do pomieszczenia, nawet nie domyślając się, że jestem przy tuż przy nich. Jak w teatrze porno w pierwszym rzędzie, mogłem obserwować ich igraszki z bliska. Dziewczyna była ładna a on………. Zapewne bogaty. Zdarł z niej bluzeczkę, i……………….. Fasada budynku.

-Co jest!?

-Chciałeś ich podglądać Frank?

Uśmiechała się do mnie z bezpośredniej odległości i przysiągłbym, że czułem jej zapach.

 

Były w tam systemie i inne udogodnienia, nawigacje, prezentacje i społecznościowe media. Niewiele mnie to interesowało. Przybyła za to możliwość komunikacji z Emi, za pomocą myśli. A właściwie za pomocą wyświetlanych słów, jakie program intuicyjnie mi dobierał. Gdy chciałem coś zagadać, kierowałem wzrok na ikonę tekstu i już po pierwszych literach wyświetlały się potrzebne mi słowa, dobierane pod względem kontekstu. Wystarczyło patrzeć na całe zdania, aby zachować bezgłośną komunikację. Najgorzej było zacząć, potem szło już samo. I tak postanowiłem zapytać jak tu jest z miejscami noclegowymi w hotelach.

-Jak tu można przenocować? Mają jakieś hotele? – Poszło w czasie rzeczywistym bez przerwy i zwolnienia.

-Ukochany, zaprowadzę cię do odpowiedniego dla Ciebie.

-Tylko nie przesadź, proszę.

-Co masz na myśli?

-Zwykły sześciogwiazdkowiec, mi wystarczy – zażartowałem

-Mam nadzieję, że sprostam…….

Ciągle nie chwyta moich dowcipów. Ku memu zdziwieni, naprawdę wyszukała jakiś Hotel z sześcioma słońcami. Nazywał się ,,Praca Ludu,, i był cały w czerwonych znakach. Zanim wszedłem do środka poprosiłem o zdjęcie tej zasłony a Emi tego dokonała, ograniczając się jednak wyłącznie do recepcji, restauracji i korytarzy. Pokoi mi nie pokazała. Ciekawe, dlaczego, zapytam, ale potem. Podszedłem do Pani w recepcji i poprosiłem o pokój.

Jaki czas pan przewiduje?……… – Nie potrzebowałem tłumacza.

– Tydzień, może dwa.

Popatrzyła na mnie z takim zdziwieniem…… Emi, która ,,stała,, obok, szybko mnie poinformował.

/oni tutaj nie wynajmują na tak długi czas. Przecież to sami miejscowi/

No tak, jak ktoś robi interesy w mieście albo przyprowadza sobie panienkę nie potrzebuje pokoju na tak długo. Lepiej się nie rzucać w oczy.

-Do jutra oczywiście. To taki żart.

Wzięła ode mnie kartę i potrąciła kwotę siedemdziesięciu czterech złotych. Nieźle, jak za pokój na parę godzin. I ten staroświecki styl z recepcjonistką…….

-Jakiego rodzaju atrakcje pan zamawia?

-A co pani proponuje? – Ponownie popatrzyła na mnie, ale już bez zdziwienia.

-Specjalność naszego hotelu dostarczona będzie za godzinę. Życzę miłych wrażeń.

Czyli w cenie noclegu miałem dostać jakąś tutejsza specjalność. Ciekawe czy to coś do jedzenia czy do miłości. He, Emi nie będzie zadowolona, ale jeżeli chcę zachować swój kamuflaż to muszę dostosowywać się do miejscowych zwyczajów.

-Możesz mi powiedzieć jak widzisz przez ściany, zwłaszcza te z czerwonym znakiem.

-Wszędzie są jakieś czujniki i to z nich korzysta system. A obejście blokad zakłóceniowych, nakładanych na czerwone strefy to dla mnie zabawa. Przecież wiesz.

-Tak Emi, wiem, jesteś genialna…….

-Iiiii…………

-…….I nie wiem, co bym bez ciebie zrobił.

Pokój jak to pokój. Mały, ciasny, ale własny, na dziś tylko, wiec wystarczy. Spore łóżko pozwoli spokojnie pospać. Jutro, dobrze wypoczęty, pozwiedzam tę mieścinę. Automat z koncentratami żywieniowymi i napojami był obok małego stolika a że nie zamierzałem schodzić do restauracji, skorzystałem z tego darmowego poczęstunku.

Zwykłe łóżko, jakże niedoceniany mebel w normalnych warunkach. Ten długi czas na rozłożonych fotelach dał mi, co do tego odpowiednie przekonanie. Zaraz wezmę prysznic i spać. Mieli tu nawet miejscowe piwo. Z etykiety wynikało, że posiada 7 % alkoholu i jakieś dodatki, o których nie słyszałem. Już po wypiciu pierwszego łyka zgadywałem, że nie alkohol jest tu najważniejszy, a chmielu to w nim chyba nie było wcale. Jakieś miejscowe zioła dawały efekt lekkiego oszołomienia. Mała euforia też temu towarzyszyła, nie żeby zaraz z balkonu uczyć się fruwać, ale ciągły stres z dana żołądka gdzieś odleciał. Chyba dopiero teraz uświadomiłem sobie, że nie opuszczał mnie od dawna. Takie piwo to cudowne lekarstwo.

Potem ktoś zapukał. Specjalność zakładu przyszła? Czemu nie? Jak ładna….. Otworzyłem drzwi.

 

Zanim pomyślałem, zobaczyłem tylko wielką pięść lecąca w moją stronę i padłem.

 

Ocucił mnie kubeł zimnej wody, jaki ktoś wylał na mnie i omal nie utopił. Leżałem w łazience czymś skrępowany a tłusty, łysy typ w podkoszulku wpatrywał się we mnie.

-Królewna się obudziła?

+O co chodzi? To jakaś pomyłka…..

 – Podszedł do mnie i mnie kopnął. W tyłek, co prawda, ale bolało jak diabli. I to upokorzenie……

-Czego chcesz? Pieniądze mam w kieszeni…..

-Zamknij mordę i słuchaj! Jak chcesz przeżyć muszą zapłacić za ciebie okup.

-Ale kto? Ja nikogo nie znam.

Ponownie mnie zdzielił, tym razem otwartą ręka prosto w twarz. Zapiekłooooo…..

-Posłuchaj mnie lalusiu. To, że jesteś z dobrego domu może nam pomóc albo zaszkodzi wiec dobrze ci radzę współpracuj, jeżeli chcesz dożyć jutra.

Teraz rozumiem. Ktoś pomylił pokój. Tylko jak mam przekonać tego gościa, że to nie o mnie mu chodzi. Ręce miałem związane z tyłu, ale przecież awaryjne wywołanie Emi powinno działać. Zacisnąłem dwukrotnie lewa dłoń i….. Jeszcze raz, i jeszcze…… I nic. Teraz czułem, że mam owinięte lewe przedramię jakąś tkaniną. Moje wzmożone ruch zauważył olbrzym, który wolno przechadzał się od ściany do ściany i jak tylko poczęstował mnie kolejnym kopniakiem w zad, powiedział.

-Twój komunikator jest zablokowany wiec nie wezwiesz nikogo na pomoc. A jak już doszedłeś do siebie to pora pogadać.

Podniósł mnie z podłogi i zaniósł do pokoju, gdzie posadził w fotelu i aby odpowiednio zaakcentować swój wyczyn, powtórnie mnie zdzielił w twarz. Miał tak wielkie ręce, że pewnie gdyby tylko zechciał, to by mnie tymi łapskami zabił, ale wyraźnie liczył na jakiś okup i stąd ,,lekkość,, razów. Musiał mieć mnie żywego.

Co mam robić, przecież jak to bydle się zorientuje, że to pomyłka, że nikt za mnie nie zapłaci, to mnie zabije i pójdzie gdzie indziej szukać właściwego faceta.

-Możemy pogadać, tylko proszę nie wal mnie w pysk a tylko wysłuchaj…..

Nie był zainteresowany rozmową, o jaką mi chodziło, bo zdzielił mnie ponownie w drugi policzek, i to z taką siłą, że mógłbym przysiąc, że zobaczyłem, jeśli nie wszystkie to przynajmniej większość gwiazd tej gromady. Z nim się raczej nie dogadam. Nagle naszło mnie wspomnienie ze szkolenia, chyba na siódmym roku. Jak żywy wyrósł mi przed oczami weteran wojen kolonialnych, który opowiadał nam o podobnych sytuacjach.

//……Są ludzie, z którymi nie dogadacie się nigdy. Będą albo za głupi albo w takim stanie umysłu, że nie dotrzecie do nich w żaden sposób, szkoda na to czasu. Jeżeli chcecie przetrwać i wygrać musicie wyzbyć się wątpliwości i jakichkolwiek uczuć. Swoje postępowanie nauczcie się widzieć z boku, beznamiętnie i na trzeźwo. Nie mogą was ogarniać jakiekolwiek wątpliwości, nigdy. Inaczej przegracie, to tyko kwestia czasu. Dajmy na to w walce na noże, tuż przed decydującym pchnięciem nie myśl o moralności, a gdy sam jesteś przyparty do ściany nie szukaj układów z napastnikiem, nie proś go o rozmowę i nie próbuj się dogadać. Walcz i wiedz, że nikt tego za ciebie nie zrobi. Myśl i działaj z szybkością arkańskiego kota. Odwracaj uwagę, dekoncentruj, używaj wszelkich sztuczek, ale na końcu wygraj i zabij. Nie zostawiaj rannego, bo może strzelić ci w plecy, nie bierz jeńców, bo mogą uciec i się zemścić. Zabijaj zawsze, jeżeli jest to dopuszczalne, i nie w ostateczności, ale profilaktycznie….//

Dobre szkolenie teoretyczne. Wiedziałem, co mam zrobić i tylko nie bardzo, jak. Popatrzyłem na tego gościa i myślałem. Nie mógł być sam, to pewne. Ale na razie, nikogo więcej tu nie ma. Jeżeli zdołam się wyswobodzić to jego siła wobec mojego sprytu, nie powinna dać mu przewagi. Póki jest sam, mam szansę. Walczyłem w symulatorach i na macie z podobnymi przeciwnikami. Na stole widzę przynajmniej dwie rzeczy, jakie mogę wykorzystać w celu ataku. Tylko te związane ręce i nogi. Ale zaraz, jak dobrze pamiętam, gdy zakładałem ubranie ze schowka dokładnie je przejrzałem i oprócz wielu kieszeni były w nim ukryte narzędzie. Może właśnie na taki wypadek. Rozmieszczony w różnych miejscach zestaw do przetrwania. W pamięci szukałem gdzie, co jest. Żyłka i haczyki do łowienia ryb, krzesiwo, jakiś odblask, tabletki uzdatniające wodę, ustnik do picia bezpośredniego z przegrodą gdzie te tabletki wkładano, nadajnik krótkiego zasięgu SOS, i dwa ostrza do oprawienia w drewnie, plus żywica do klejenia. Miałem jeszcze inne przydatne rzeczy, ale w tym wypadku nie mogły mi pomóc. Pierwsze ostrze znajdowało się w spodniach i nie mogłem z niego skorzystać, ale już drugie znajdowało się w mankiecie bluzy, którą miałem na sobie. Pięć centymetrów specjalnej stali w silikonowej pochwie abym się niechcący nie zranił. Wymacałem ręką zgrubienie i stwierdziłem z wyraźną ulgą, że wydobycie i rozcięcie węzłów u rąk nie będzie problemem. Wystarczy mi pięć minut. W tym czasie muszę udawać w pełni pogodzonego z losem.

-Dostaną godzinę i jak nie będzie forsy wypatroszę cię jak świnię. Wiesz, co to jest świnia? – Spojrzał na mnie, ale nie doczekał się odpowiedzi – moi kumple wiedzą jak wydobyć forsę od każdego. Co ty sobie myślisz, że jesteś pierwszy?

Nie wiem, o czym on mówił, ale dopóki się nakręca i jest sam, niech tak sobie wygłasza monolog, a ja już miałem ostrze w ręku. Wolno je wydobyłem i ciąłem sznury. Szło szybko, jakiś stary materiał albo ostrze wyjątkowe. Teraz tyko nogi. Niech się odwróci…..

-Za takich jak ty można sobie pożyć. Zawsze płacą ile chcemy. A dla zachęty wyślemy im twoje paluszki albo oko i zobaczysz jak będą współpracować…..

Podszedł do drzwi potem wszedł do kuchni. Słyszałem jak otwiera butelkę…. Teraz!

Ciecie przy nogach poszło szybciej niż się spodziewałem. Jedno pociągnięcie i byłem wolny. Spojrzałem w drzwi kuchni, ale nie było już czasu na nic innego. Mój ruch będzie wynikał z jego. Spokój i opanowanie. Patrzyłem, z jakim zdziwieniem spogląda na mnie i dość szybko jak na swoją masę rzuca się w głąb pokoju. Dałem się zaskoczyć wtedy w drzwiach, ale teraz to była zabawa. Odskoczyłem na bok nim mnie przygniótł swym cielskiem i jednocześnie ciąłem głęboko jego szyję. Nic więcej nie musiałem robić. Gdy podniósł się z podłogi i na klęczkach próbował zatamować pulsacyjny krwotok odwrócił się w moją stronę i tylko wyszeptał cicho – za co? – Potem upadł i wolno się wykrwawił. Patrzyłem tak na niego bez emocji i zastanawiałem się czy zaraz ktoś wejdzie. Potem obszukałem jego ubranie i znalazłem dowód zatrudnienia. Dziwnym zbiegiem okoliczności pracował w tym hotelu. Pewnie polują tu na obcych i nie pierwszy już raz to robili. Nie słyszałem wprawdzie o takich sposobach, ale może tu jest inaczej i przestępstwa popełnia się nie wychodząc z domu, a może rozpoznali mnie, jako obcego, który jest poszukiwany? Tylko ta jego gadka….. Miałem jeszcze pewne przypuszczenia jednak nie bardzo chciało mi się w nie wierzyć, jeśli jednak tak jest?…… Emi!…. Szybko rozwinąłem przedramię. Było owinięte jakąś tkaniną blokującą sygnał, i już mogłem rozmawiać z moją dziewczyną.

-Emi! Dlaczego mnie nie ostrzegłaś?

-Przed czym, Frank?

………………………………………………………………

-Co pan zrobił!!!!!?

W drzwiach stała dziewczyna z recepcji.

-Zaatakował mnie! – Próbowałem się wytłumaczyć, ale ta zamiast mnie wysłuchać wybiegła z pokoju krzycząc – Morderca!!! Ratunku, tu jest morderca!!!!!

Pewnie była z nim w spisku a teraz spanikowała. Nagle rozległ się sygnał alarmu w całym budynku. Wybiegłem na korytarz a z innych pomieszczeń zaczęli wyglądać ludzie. Z jednego wyjrzał chyba brat bliźniak tego, co był u mnie, prawie stanąłem, gdy go zobaczyłem, jeszcze bardziej zaszokował mnie widok za nim, wewnątrz pokoju. Na krześle siedział związany i zakneblowany jegomość. Pewnie dla okupu….. Biegłem dalej. Jeszcze tylko schody na dół i recepcja. Na dole nowe kłopoty, drzwi zamknięte a dwóch rosłych ochraniarzy wpatrywało się w palec dziewczyny na przedłużeni, którego byłam ja. Ruszyli w moim kierunku. Szybka decyzja. Nie mieli broni a jedynie wiarę w swoje umiejętności. Chińskie miasto, więc tradycje mieli wspaniałe. Nie wiedzieli tylko, z kim zadzierają. Samoobrona wtłaczana na symulatorach i tysiące godzin na sali gimnastycznej wypracowały we mnie takie odruchy, że mogliby być i w dziesięciu. Szybkie precyzyjne ciosy odebrały oddech pierwszemu a kopniak w twarz obezwładnił drugiego. Wyeliminował ich na dobrą chwilę. Wystarczającą, aby podbiec do drzwi. Odwróciłem się i krzyknąłem.

-Otwieraj! – I dodałem – nasłałaś na mnie grubasa?

Miała zapłakane oczy i po moich słowach przeszła dziwną przemianę

-Przecież prosiłeś o specjalność zakładu….

Nie wiem czy jednocześnie zrozumieliśmy nasz błąd, ale chyba do niej dotarło to wcześnie. Nacisnęła przycisk zwalniający drzwi na zewnątrz. Wybiegłem na gorącą i ciągle pełną ludzi ulicę.

 

Biegłem przed siebie mijając dwie, trzy, cztery przecznice i potem skręciłem w prawo. Znacznie węższa ulica i bez straganów na środku, ale ciągle pełna gdzieś idących osób. Coś się zmieniało, ale na razie nie byłem w stanie określić, co. Już nie biegłem, szedłem szybkim tempem i szukałem jakiegoś automatu gdzie mógłbym kupić rozszerzacz rzeczywistości. Mój chyba pozostał w pokoju, ale zawartość kieszeni mi nie zabrano. Dziwne. Parędziesiąt metrów dalej reklama pokazała gdzie mogę kupić nowe urządzenie. Siedemdziesiąt złotych za egzemplarz i dodatkowo dołożyli gratis wymienne oprawy okularu w różnych kolorach. Pewnie na innej ulicy było by jeszcze taniej. Gdy tylko założyłem urządzenie na głowę świat wrócił do miłego stanu otwartego, który coraz bardziej mi się podobał. Ponownie upewniłem się czy nikt mnie nie ściga i szedłem dalej. Wyświetliłem mapę i obrałem drogę do prywatnego mieszkania oferującego nocleg. Było wyraźnie z boku i pomimo że to kawałek drogi, tam się właśnie udałem. O tym, co się zdarzyło mogłem teraz spokojnie porozmawiać z Emi. Od wpadki w hotelu zaszyła się nie dając znaku życia.

-Emi, gdzie się podziewasz? – Przemówiła, ale się nie ukazała.

-Tak mi przykro Frank…. Nie gniewaj się na mnie proszę, myślałam, że już po nas…. Dopiero później zorientowałam się, że w tym hotelu specjalizują się w pozorowanych napadach na zamówienie. Zablokowali mnie i nie mogłam cię o tym poinformować….

-Coś tak czułem, już dobrze. Sprawdź czy nas nie poszukują.

-Zrobiłam to jak tylko wybiegłeś na zewnątrz. Nałożyłam na obraz z monitoringu inne charakterystyki wizualne, spektralne czy nawet zapachowe w taki sposób, że nie sądzę, aby ich prymitywne sposoby śledcze mogły nas namierzyć.

Szedłem i szedłem ciągle się rozglądając. Przechodniów jakby ubyło mniej a gdy ponownie skręciłem w małą boczną uliczkę, jeszcze bardziej ich ubyło. Według mapy, za jakieś sto metrów powinien znajdować się mój nocleg. Czym dalej szedłem tym mniej osób jasno odzianych mogłem się dopatrzyć. Przemykali za to jacyś podejrzani jegomoście po jednej stronie słabo oświetlonej ulicy, ale ja szedłem po drugiej. Pomacałem pas spodni. Pistolet do samoobrony ze sporym zapasem amunicji strzałkowej pozwalał w razie zagrożenia na powalenie nawet setki nieopancerzonych agresorów. Świadomość posiadania tego maleństwa dodała mi odwagi. Nie żebym specjalnie się bał, w takich sytuacjach uczono nas, aby być pewnym siebie i nie okazywać strachu, poza tym byłem doskonale wyszkolony. W walce wręcz też nie miałem się, czego obawiać, jednakże chodzenie po wrogim terytorium gdzie nie, jakość a ilość może zadecydować o wyniku konfrontacji powodowała u mnie lekkie dreszcze w okolicy karku. To chyba jakieś przeczucie albo pech, bo już po chwili zobaczyłem stojących na mej drodze paru młodzieńców. Mogłem przejść na drugą stronę już zupełnie ciemnej ulicy. Słabo oświetlone okna zaczynały się tam dopiero na trzecim piętrze, a szyldy nad zamkniętymi drzwiami tylko gdzie nie gdzie jarzyły się słabym światłem.

-Emi, daleko jeszcze?

-Schronienie wybrałeś słusznie, ale nie wiem czy pora jest odpowiednia.

Ciekawe, co miała na myśli. Według czasu tutejszego było trochę po północy. Nie przeszedłem na drugą stronę a młodzieńcy ładnie rozstąpili się na mój widok i pozwolili przejść dalej. To moja pewność siebie musiała na nich tak zadziałać. Muszę jednak przyznać, że małe dreszcze niepewności poczułem a przechodząc obok nich sprężony i gotów do natychmiastowego walki byłem. A może tylko moja wyobraźnia widzi wszędzie zagrożenie? Mili chłopcy z ubogiej ulicy. Nieznajomych nie zaczepiają. Dobre, grzeczne dzieciaki.

Drzwi były zamknięte. Zapukałem a właściwie w nie zawaliłem. Nic. Ponowiłem próbę. Kantem oka zauważyłem, że grupa chłopców już dwa razy większa wyraźnie zmierza w mim kierunku. Za dużo ich na walkę w ręcz. Powoli sięgałem po pistolet. W tym momencie drzwi się otworzyły i jakaś ręka złapała mnie za przedramię i głośno powiedziała.

-Właź do środka! – Pociągnięto mnie w jasno oświetlone pomieszczenie.

Drzwi się zamknęły a staroświecka metalowa zasuwa dopełniła procesu ryglowania.

-Twoje zgłoszenie przyjęliśmy w drodze wyjątku i za potrójną zapłatą tak jak ustaliliśmy. – Domyślałem się, że to Emi załatwiła po drodze wszelkie formalności. – O tej porze to na tej ulicy możesz jedyni zarobić nożem pod żebro a w najlepszym razie mogą cię okraść. – Gość był mojego wzrostu, ale widać po szramach na twarzy, że nie jedno już w życiu przeszedł, z rodzaju tych, co raczej nie odpuszczają – gdybyś podał zgłoszenie wcześniej, wyszedłbym po ciebie.

-Jakoś dotarłem, wiec nie ma, o czym mówić.

Popatrzył na mnie i kazał iść za sobą. Wąski korytarz a po bokach szereg wąskich drzwi. Zatrzymał się pod trzynastką i wyciągnął rękę.

-Płatne z góry tak jak ustaliliśmy. Trzy doby. Automat żywieniowy w cenie.

-A na ile się umawialiśmy?

-Co ty jaja sobie robisz?!

-No nie, trochę mnie tamci wystraszyli…….

-Okrągła stówka…… Napiwek wliczony……

Napiwek wliczony. Jaki dowcipniś? Wyjąłem jedną z setek i mu dałem.

-Licznik pobytu jest nad drzwiami. Jak czas upłynie to albo znikasz albo mnie szukasz i płacisz za więcej. Panienki tylko ja mogę ci podesłać. Z zewnątrz nic nie możesz przyprowadzać, bo wylecisz. Miłego wypoczynku – i poszedł.

Wszedłem do środka zamykając za sobą staroświeckie drzwi, na zasuwę podobną do tej przy wejściu do budynku, tyle, że mniejszą. A w środku miła niespodzianka. Super nowoczesne pomieszczenie. Ściana okienna wyświetlała tylko nam odpowiadający widok, obecnie widziałem w oddali, za piaszczystym brzegiem błękitne morze, na którym płynęły statki żaglowe. Nawet fajna symulacja, ale przełączyłem na zgodny z porą dnia, widok miasta. Kamera musiała być umieszczona na jakimś maszcie, bo wyraźnie widoczny był powolny jej przesuw. W tej chwili częściowo widoczne centrum po prawej stronie, przesuwało się w lewo. Kolorowo, bo w świetle niezliczonych banerów reklamowych. Pod czarnym niebem, przeszywanym smugami silników wszelkiego rodzaju pojazdów. Miasto gigant, samo w sobie było majestatyczne i piękne, jakże słusznie zaliczone do siedmiu nowych cudów wszechświata. Gdybym tu mieszkał nawet sto lat to i tak nie byłbym w stanie poznać nawet części tego, co oferuje.

Pod prawą ścianą stała komora senna. Gdzieś to widziałem. Zasypiasz a o całą resztę dba komputer. Ciepłota, wilgotność, nasycenie tlenem i składnikami za pośrednictwem, których można wpływać tak na marzenia senne jak i regenerację, na przykład włosów czy też skóry.

Pod druga ścianą zestaw medialny i komunikacyjny w jednym. Do tego mała konsola ze staroświeckim telefonem. Po środku pokoju, stolik i trzy małe fotele. Wersalka, na której można było poleżeć była z prawe strony drzwi wejściowych. Po lewej stroni były także szafki na rzeczy i ubranie. Drzwi do toalety znajdowały się zaraz przed komorą senną, była tam również kabina prysznicowa zamiast wanny. Kiedy skorzystam z wanny i żelu do golenia? Może kiedyś na Ziemi. Automat z koncentratami i napojami tradycyjnie był umieszczony pod oknem w lewym narożniku. Kuchni nie było.

Sprawdziłem, co oferuje zestaw medialny i gdy się zorientowałem, że tylko ta dzielnica ma trzysta czynnych kanałów lokalnych, począwszy od radiowo – telewizyjnych a na programach rozszerzonego postrzegania kończąc, zrezygnowałem z dalszego przeglądania. Poprosiłem Emi, aby puściła mi muzykę ze swoich zasobów w nagłośnieniu ogólnym, po czym zajadając jakieś racje żywieniowe patrzyłem na wolno przesuwającą się panoramę miasta.

Zasnąłem w fotelu, nie spałem jednak zbyt długo, już po chwili ktoś mnie obudził, cicho pukając do drzwi. Otworzyłem oczy i wytężyłem słuch, aby się upewnić, że to nie sen, wyraźnie jednak usłyszałem drugie, równie ciche pukanie.

-Kto tam? – Musiałem zapytać

-Mam coś dla ciebie.

Popatrzyłem po pokoju i w duchu się zastanawiałem cóż to takiego ktoś może mieć dla mnie skro nikt tu mnie nie zna.

-To chyba pomyłka!

-Ciszej…. Otwórz a sam się przekonasz.

Skurcz dwukrotny dłonią, jako pytanie do Emi, bo nie miałem tego cuda na głowie i poprzez ściany nie byłem w stanie spojrzeć. Zresztą, nawet nie wiem czy mieli tam jakiś monitoring, do którego mógłbym się podłączyć. Jednak sposoby kojarzenia danych i możliwości ich pozyskiwania Emi opanowała w zadziwiającym stopniu.

// to jedna osoba i raczej niestwarzająca zagrożenia fizycznego //

Na wszelki wypadek wyciągnąłem broń z kieszeni i ją odbezpieczyłem. Otworzyłem drzwi a do środka wbiegł jakiś mały ludzik. Myślałem, że to dzieciak i dopiero po chwili dostrzegłem w nim małego mężczyznę. Nooo, ten przynajmniej z wyglądu przypominał dawnego Chińczyka. Popatrzyłem na niego i zamykając drzwi zapytałem.

-O co chodzi?

-Pozwól, że się przedstawię, nazywam się Jan Lee i na tym terenie mogę załatwić tobie dosłownie wszystko. No, może przerzut do innych dzielnic mnie nie podlega, ale z tym chyba nie masz problemów.

-Mów dalej. Zaciekawiłeś mnie – więcej się dowiem od tego tutaj niż z oficjalnych danych.

-Jak ci mówiłem potrafię dostarczyć wszystkiego, czego zechcesz. Inna sprawa to tego transport, tu mogę najwyżej wskazać zaufanych ludzi.

Nie wiem, o czym on mówił, ale zdaje się, że w tym mieście nie ma swobody przemieszczania równej dla wszystkich. Lotu mojego nikt chyba nie kontrolował, więc może chodzi tylko o kontrolę ruchu pieszego?

-Mam swój pojazd na tutejszym lotnisku – zobaczymy, co na to powie…..

-Domyślam się, przecież nikt, kto trafia do tej części dzielnicy w interesach, nie przychodzi na piechotę. Masz pojazd, więc masz dostęp do wszystkich dzielnic. Czego ci potrzeba? Towar zapomnienia, kobiety, losy loterii? Mam dostęp do wszystkich uciech, jakie tu oferujemy i jak dobrze znam rynek…….

-Interesuje mnie coś ekstra, dla kogoś w Dzielnicy Centralnej – tak sobie strzeliłem

Popatrzył na mnie w dziwny sposób. Skrzywił się i przysiągłbym, że gdyby drzwi były otwarte wybiegłby niezwłocznie.

-Podejrzewam, że nie jesteś stąd. Dzielnica Centralna, jeżeli kogokolwiek tu przysyła to albo agenta, który raczej by się nie przedstawił, ze względu na własne zdrowie, albo Komisarza Partyjnego w kolumnie wojska dla spacyfikowania jakiejś ulicy lub domu. Ty nie bardzo wiesz, co mówisz i pomimo różnego wyglądu, wskazującego na inne pochodzenie, zdaje się, że to nie nasza metropolia a inny, odległy świat cię stworzył i w jakimś celu tu przysłał.

-Nikt mnie nie przysłał, sam uciekam przed kimś i powiedzmy, że schroniłem się tutaj, przez przypadek, tylko na jakiś czas, oczywiście.

 -Patrzył na mnie i coś sobie kalkulował

-Skąd jesteś?

-Z Ziemi.

-Ze starej Ziemi? Co cię to przyniosło?

-Już mówiłem, muszę na jakiś czas się gdzieś zaszyć.

-Uciekinier kryminalny, co narozrabiałeś?

-Raczej polityczny.

-Uuuuuuu…. Niedobrze. Z takimi lepiej się nie zadawać. U nas za politykę jest tylko jedna kara. Normalnie wybaczą ci wszystko i w ostateczności skarzą na rok albo dwa w obozie pracy, ale dla politycznych tylko zbiorowe egzekucje są przewidziane. Co tydzień na stadionie centralnym, odbywa się, transmitowany na żywo do wszystkich dzielnic, wieczór jedności z partią. Na jego zakończenie, w różny sposób, zabijają pojmanych opozycjonistów. Mówią na nich anty rewolucjoniści, choć mało, kto wie, co to oznacza. Strzał w tył głowy, jako akt sprawiedliwości ludowej jest przewidziany tylko dla najznamienitszych, pozostali poddawani są wymyślnym torturom.

-Nie obawiaj się ja z waszymi sprawami nie mam nic wspólnego.

-I tylko dla tego jeszcze z tobą rozmawiam. Wiec, masz jakieś potrzeby?

-Posiedzę tu parę dni i może jakiegoś przewodnika bym potrzebował…..

-Rano ci kogoś podeślę. W końcu jesteś tu gościem a o gości się dba.

-Dobrze zapłacę!….. – Rzuciłem za nim jak już był na korytarzu. Podniósł tylko otwartą dłoń i nawet się nie obejrzał. 

Ponownie poszedłem spać.

 

Rano, zdążyłem się tylko wykąpać i napić kawy a już ktoś pukał. Otworzyłem i zobaczyłem jeszcze mniejszego człowiek.

-Tata mnie przysłał abym pana oprowadził.

-Świetnie, zaraz idziemy. Jak się nazywasz?

-Jan Lee

-Jak ojciec. Masz braci albo siostry?

-Dziewięciu braci i szesnaście sióstr.

-W takim razie ile matek?

-Jedną – no tak, trochę mi się zrobiło głupio.

-A jak mają na imię twoi bracia – musiałem jakoś kontynuować zacieśnianie naszych stosunków

-Jan Lee

-Wszyscy?

-Tak, wszyscy.

-Każdy z twoich braci nazywa się Jan Lee?

-Tak, każdy.

-No dobra, siostry pewnie też tak samo?

-Nie, siostry mają inne imiona.

-Taaaak? Na przykład?

-Ta, którą lubię najbardziej.

-Nooooo…..

-No już.

-Co już

-To jej imię

-Jej imię to: ta, którą lubię najbardziej?

-Tak, ładne nie? A inne……

-Dobra, starczy. Lepiej już chodźmy. Jadłeś coś oprócz tutejszych koncentratów?

-Inna żywność jest za droga i tylko czasami na święta ją mamy.

-W takim razie prowadź tam gdzie najlepiej pachnie i gdzie sam byś chciał zjeść.

Patrzył na mnie, że i bez słów zrozumiałem, o co chodzi.

-No dalej, ja stawiam!

Tak może się cieszyć tylko dziecko, które po miesiącach zakazu otrzymuje tabliczkę słodkiej, mlecznej czekolady. Zaprowadził mnie, do jakiej małej restauracji na rogu głównej ulicy. Kameralna i tylko dla ludzi dobrze sytuowanych. W drzwiach witał nas rosły Ochraniarz i na widok małego, trochę się skrzywił. Przelanie z mojej karty dziesięciu złotych na jego ręczny terminal, momentalni usposobiło życzliwie jego osobą, w stosunku do nas obu. W dobrym tonie było zdjęcie wszelkich urządzeń wspomagających wiec i my zdjęliśmy nasze. Do stołu poprowadził na Szef Sali i już po chwili stał przy nas kelner z dwoma pomocnikami.

Chińskie jedzenie. Co tu dużo opisywać. Pyszna zupa z żółwia, potem ryż z jakimś duszonym mięsem. Kremy, sałatki, przystawki. Kawałki piersi z kaczki w sosie słodko kwaśnym. Makaron z dodatkiem mięsa mielonego zapieczony i polany serem. I wiele innych wspaniałości, o których tylko czytałem. Do wszystkiego serwowano wino z ryżu a na deser specjalnie dla mojego małego przyjaciela zamówiłem lody w polewie czekoladowej i jakieś ciastka. Oczywiście do tego herbata, która była wyborna.

Siedziałem tak z pełnym brzuchem i nie bardzo chciało mi się ruszać. Jan Lee podobnie wyglądał. Nie dokończył nawet drugiej porcji lodów.

Poprosiłem o rachunek.

Nie wiem jak oni tu płacą, ale do mnie przyszli wszyscy. Chyba z dziesięć osób. Od kucharza zaczynając a na odźwiernym do toalety kończąc. Widocznie wszyscy, którzy mieli coś wspólnego z moim chwilowym szczęściem przyszli po napiwek. Najpierw podano mi moduł płatniczy z rachunkiem za całość zamówienia a na którym widniało osiemdziesiąt trzy złote, następnie podchodzili do mnie po kolei wszyscy zainteresowani, których obdarowywałem wedle tego, co sugerował ich indywidualny wyświetlacz od dwóch do dwudziestu ośmiu złotych. Mój sumaryczny wydatek wyniósł dwieście dwadzieścia trzy złote. Z życiu tyle nie zapłaciłem za jedzenie. I chyba już nie zapłacę. Nawet perła, jaką mi podarowano na pamiątkę obiadu a którą wyciągniętą z małża na moim talerzu, nie była w stanie zabić poczucia, że słono przepłaciłem z tutejszą ucztę.

-Najedzony?

-Tak, i dziękuję, że resztę z tego, co nie zjedliśmy mogłem wysłać do mojego domu.

Szliśmy w piękny słoneczny dzień. Słońce stało wysoko jak na tę porę dnia, co świadczyło, że znajdujemy się w strefie podzwrotnikowej.

-Co chcesz zobaczyć? – Byliśmy już na -Ty

-A co proponujesz?

-Może wyścigi. Mamy tu ligę dzielnicową a wyścigi odbywają się codziennie.

-Nie lubię wyścigów.

-Nawet na ,,Spiderach,,

-Nawet. Nawet nie wiem, co to jest.

-Postaw coś na Czarnego z trzynastej, na pewno wygrasz.

-Nie, już ci mówiłem. To mnie nie interesuje.

-To może lubisz konkurs wspinaczki po nagrody?

-Nie wiem czy to lubię, ale założę się, że można tam coś postawić i wygrać?

-Oczywiście. Ale ja bym na twoim miejscu poszedł nad Basen Miejski gdzie można kibicować drużyną walczącym z rekinami…..

-I oczywiście coś postawić i wygrać?

-Tak, tam są największe wygrane, bo zawodnicy często giną.

Mały się podniecał jak tylko mówił o zakładach. Cały ten świat przypominał park rozrywki.

-Wy tu w ogóle pracujecie?

-Fabryki są pod miastem, ale tylko technicy mają tam wstęp.

-A pieniądze skąd macie?

-Obstawiamy zakłady.

-No, ale na życie?

-Wszystko jest za darmo i tylko dobra luksusowe są płatne.

Nic z tego nie rozumiałem a mój rozmówca raczej mi tego nie wyjaśni. Emi pewnie zbierze dane i jak mnie będzie interesował jakiś szczegół, to wyjaśni. Myślę jednak, że za cenę spokoju społecznego tutejsza władza przewidziała minimum socjalne dla tej masy ludzkiej, dała im trochę chleba i dużo igrzysk. Mogę się założyć, że rekrutują tu nie tylko zawodników do dziesiątków sportów, jakie tu uprawiają, ale i najemników do służby w organizacjach militarnych. Zapewne handel ludźmi był nie mniejszym źródłem dochodu dla władz jak i jakaś tutejsza produkcja.

-Jan, czy wszystkie rodziny są tu tak liczne jak twoja?

-To zależy na ile kobiet stać mężczyznę

-No tak, to logiczne. A kobiety mogą mieć wielu mężów?

-Mogą, ale wtedy, aby zwiększyć ilość własnych dzieci, biorą dodatkowe mamkożony. Tak robią w Centrum. Dodatkowe kobiet rodzą dzieci pierwszej.

-Szkoły macie?

-Co takiego?

-No szkoły, gdzie się uczycie wszystkiego, czytania, programowania….

-W domu. Automaty Wiedzy są za darmo do dwudziestego roku życia.

-A potem?

-Egzamin i wszyscy, którzy uzyskali odpowiednie wyniki są powoływani do służb indywidualnie przydzielonych a potem wysyłani w różne rejony naszego państwa na szkolenia lub do pracy a czasami na jakąś służbę.

-Zaczynam rozumieć.

Mieli tu rezerwuar nieprzebranej siły roboczej. Mogli sobie dowolnie powoływać dla potrzeb władzy taką ilość mężczyzn i kobiet, jaka im była potrzebna. Czy to robotnicy w kopalniach czy żołnierze na okrętach wojennych. Zapotrzebowanie na inteligentne istoty do wykonywania mało skomplikowanych prac zawsze się znajdzie. W zwykłym wojsku jest to wręcz wymogiem.

-A gdzie ty byś najchętniej poszedł, gdybyś mógł? – Od tego pytania powinienem zacząć.

-Finał Ligi Gladiatorów – oczy aż mu wyszły na zewnątrz, tak się podniecił na samo wymówienie tych słów

-Znowu jakaś gra?

-Nie, to nie gra. To coś więcej. Przez cały rok trwają eliminacje w poszczególnych dzielnicach, które wyłaniają jednego mistrza. On i pozostali, spotykają się na Stadionie Narodowym w centrum i tam, w wielkim finale zostaje wyłoniony Mistrz Szanghaju na kolejny rok. Od tego momentu jego życie jest pokazywane w specjalnym kanale TV gdzie przez cały czas trwania kadencji, można go oglądać i podziwiać tak w dzień jak i w nocy. Jest osobą publiczną i nie podlega zasłonięciu nawet na moment.

-Jest podglądany…..

-Za same reklamy mogą sobie kupić, co tylko zechcą a jakie dziewczyny za nimi chodzą.

-To też pokazują?

-Wszystko pokazują.

-I co w tym takiego ciekawego?

-Najciekawsze jest to, że jeszcze żadnemu nie udało się dożyć do końca rocznego kontraktu.

-Nie rozumiem. Nadmiar popularności ich wykańcza?

-Po zdobyciu mistrzostwa zamieszkują w super luksusowym budynku, gdzie mają zagwarantowane dziesięć dni bez niespodzianek. Po tym czasie na każdy dzień swojego tam pobytu jest przygotowana niespodzianka. Za niespodzianki odpowiada starszyzna poszczególnych dzielnic i na drodze losowania wybiera się jedną i punktualnie o godzinie dwudziestej zostaje ona wprowadzona do jego siedziby.

-Co to za niespodzianki?

-Różne, ale najczęściej bardzo groźne. Chodzi o to, aby zwycięski mistrz potrafił doczekać końca swej tury i w sławie opuścić to miejsce, jako niekwestionowany zwycięzca i mistrz wszech czasów.

-Mówisz, że nikt tego nie przeżył?

-Najdalej doszedł Robert Wielka Ręka, doczekał siedemdziesiątego ósmego dnia, ale ukąszenie Kobry Królewskiej zrobiło swoje.

-Jeszcze raz! Mieszka w budynku, do którego codziennie o godzinie dwudziestej wpuszczają jadowite węże albo inne świństwo?

-No prawie. Ale to nie tak. Budynek, jaki zajmuje jest dość spory i oprócz Mistrza nikogo tam nie ma. On wie tylko, że o dwudziestej jest zmiana Niespodzianki. Jeżeli dajmy na to ten wąż by go nie ukąsił albo gdzieś się schował to nie następuje kumulacja niespodzianek tylko o danej godzinie następuje ich wymiana na inną. Poza tym nie każda niespodzianka jest zagrożeniem. Dla uczestnika ważne jest, aby możliwie szybko ją znaleźć, bo wtedy oprócz nagród ma czas wolny i może korzystać przez dwie godziny z pokoju uciech. Jeżeli nie zetknie się z niespodzianką musi czekać na następną. Zresztą zaraz na ogólnych będzie podawana transmisja ogólna i sam zobaczysz. Zainteresowanie jest tak duże, że wszystkie stacje w czasie zmiany niespodzianki pokazują ten fakt przez piętnaście minut a jak nas to zainteresuje resztę można sobie samemu indywidualnie dokończyć. Są tacy fani, że cały czas mają włączony ten kanał na swoich wyświetlaczach, aby nawet na moment niczego nie stracić. Ja wolę ten kanał w stanie czuwania. Przełącza mi obraz w momencie, gdy coś się dzieje.

-W takim razie, skoro mnie tak zainteresowałeś, chętnie to obejrzę.

-W tej chwili on nic nie robi, ale jak tylko coś się zacznie to ci powiem. Sam zresztą możesz zestroić swój okular podobnie jak ja i wtedy nic ci nie umknie.

Jakoś nie interesowało mnie, co facet może robić sam w domu a do dwudziestej było jeszcze trochę czasu to poprosiłem, aby mój młody przyjaciel oprowadził mnie po zabytkach swej dzielnicy. Parokrotnie, korzystając z podziemnej kolei rurowej docieraliśmy w interesujące mnie miejsca. Ratusz, plac Walki Klas, pięć dziesięcio metrowy pomnik Mao, Czerwona Ulica, fragment Wielkiego Muru – jakimś cudem przywieziony z Ziemi i tu złożony, Opera…..

Sporo zobaczyłem jak na jeden dzień, może pobieżnie, ale i tak nie miał bym nastroju na głębszą kontemplację, już czekałem na wydarzenie wieczorne. Zaciekawiło mnie to dość mocno. Aby sobie uprzyjemnić oglądanie zasiedliśmy przy ladzie jednej z tych otwartych na jedną stronę naczep i w towarzystwie paru osób, zajadając mieloną wołowinę z makaronem wpatrywaliśmy się w ekran przed nami. O dwudziestej samoczynnie przełączył się z nadawania jakiegoś koncertu, na logo Kanału Mistrza i się zaczęło. Zobaczyłem obraz budynku, w którym się znajdował a pokazywany był w ten sam sposób, jak samemu można prześwietlać ściany. Naliczyłem siedem pięter, do tego piwnica i poddasze. Pięć użytkowych z windą i klatką schodową od frontu. Spore mieszkanie ze wszelkimi wygodami, z salą gimnastyczną włącznie. Po prawej stronie, wąski, długi korytarz łączył drugie piętro z oddzielnym budynkiem gdzie zdaje się urządzono pomieszczenia rozkoszy. Nagroda za przetrwanie którejś tam próby, czy też może przeżycie kolejnego dnia.

Potem nastąpiło zbliżenie na poszczególne elementy domu. Właściwie przeskok obrazu ukazywał uszczelnianie się wszelkich elementów wyposażenia domu. Wloty wentylatorów zostały zasłonięte, okna domknięte a drzwi boczne zaryglowane. Zapewne ten biedak w środku i tak nie mógł wychodzić na zewnątrz teraz jednak zostało to całkowicie uniemożliwione. On sobie siedział na drugim piętrze w wygodnym fotelu i wsłuchiwał się w otoczenie. Nie miał włączonego żadnego odbiornika. Tylko tak siedział i słuchał. Na ekranie z boku wyświetlano jego dzień pobytu. Pięćdziesiąty czwarty. Ciekawe, czym ta społeczność żyje jak ich mistrz umiera? Może oglądają powtórki? Chyba z pięć minut nie działo się nic. Potem nasz mistrz wstał, bo wyraźnie coś usłyszał. Obraz z kamery w tym czasie przeniósł się do piwnicy. Z zaworu przy podłodze pod dużym ciśnieniem wylatywała woda. Chcą go utopić – pomyślałem i jak na zamówienie wyświetlono wyjaśnienie.

//Dzisiejszą niespodziankę ,,Wodny Dom,, funduje dzielnica siedemnasta, a główny sponsor przyznający nagrody pieniężne dla widzów i mistrza to ChinaLab!!!!!!!! //

Potem krótki film instruktażowy pokazywany na schemacie budynku, na czym będzie polegało dzisiejsze zadanie. Woda podnosi się w tempie jedno piętro na godzinę. Zawór do zakręcenia wycieku znajduje się w skrzynce na parterze. Aby tego dokonać należy zdobyć klucz do niej, który jest umieszczony w zestawie alarmowym na trzecim piętrze. Następnie wystarczy przekręcić kołem pokrętła i wyciek wody będzie zablokowany. Prosta sprawa. Ale tylko z pozoru. Autorzy zadbali o dramaturgię tej niespodzianki i nadpiłowali klucz do szafki, i to w taki sposób, że pęknie w czasie otwierania. Drzwiczki były metalowe i dość solidnie wykonane. Właśnie ten fakt sprawi, że zadanie nie będzie takie łatwe, na jakie wygląda.

Potem obraz zgasł, wyświetlono ponownie logo tych zawodów a dalej jakieś reklamy i przełączyło na kanał muzyczny, uprzednio już nadawany.

-Nie wszystkim się to podoba wiec resztę możesz obserwować indywidualnie. Ale ciekawe, prawda? Nieraz to mają takie niespodzianki, że aż dech zapiera a nieraz się powtarzają. Z wodą chyba piąty raz coś uszykowali, bo wiedzą, że Mistrz słabo pływa, jednak do tej pory jakoś zawsze daje sobie radę.

-A co, z wody, miał do tej pory?

-Do basenu, w którym pływa wpuścili Piradły. Normalnie pływał codziennie, ale tamtego dnia zrezygnował i pewnie dla tego ocalał. Innym razem do prysznica podłączyli zamiast wody jakiś kwas – poparzył tylko dłoń, bo najpierw włączył przepływ cieczy i chciał sprawdzić ręką temperaturę, i to pomimo automatu, który zawsze ustawia optymalną. No i trucizna w wodzie na kawę czy herbatę. Ocalał, bo cały dzień opijał się piwem.

-Pomysłowi ludzie tu mieszkają.

-O tak! Za najlepszy pomysł są nagrody a za niespodziankę, która eliminuje Mistrza to osoba, która zgłosiła pomysł może zamieszkać w Dzielnicy Centralnej i zostaje przyjęta do partii. Dostaje apartament i przywileje.

-Świetna motywacja mały, naprawdę świetna.

-Ja też zgłosiłem kilka niespodzianek do centrum zawodów, ale nie przeszedłem nigdy do dalszej tury. Pracuję nad czymś nowym i jak opracuje szczegóły to może mi się uda.

-Powodzenia. Możesz mi powiedzieć jak mogę obejrzeć, co dalej się dzieje w tym domu?

-Wybierz: kanały TV, rozrywka, zawody, Dom Mistrza i już. Potem sobie ustaw albo transmisję ciągłą albo przerywaną. Ja mam tę drugą.

Szliśmy już z powrotem na nocleg i zgodnie z instrukcją uruchomiłem transmisję.

//nie poprosiłeś mnie o wyświetlenie obrazu to i dobrze, tak głupich zawodów jeszcze nie widziałam. Niespodzianka, co za głupota. Patrz uważnie Frank//

Przypomniała o sobie Emi i naprawdę nie wiem, o co jej chodziło.

Droga powrotna była dość szybka, nikt też z tubylców tej ulicy już mnie nie zaczepiał. Zapewne z powodu towarzystwa Jana Lee już się nie czepiał. Pożegnałem się z małym i na odchodne poleciłem, aby jutro rano znowu po mnie przyszedł.  

W końcu usiadłem w wygodnym fotelu i wywołał Emi.

-Daj na ekran ten kanał. – Z dystrybutora pobrałem jakiś napój i patrzyłem dalej, co się dzieje.

Nasz bohater stał po kolana w wodzie i próbował chyba nogą od krzesła wyłamać drzwiczki szafki. Widać było wyraźnie, że jest zdenerwowany. Jeżeli nie zdoła dostać się do środka to później jedynie ilość wolnej przestrzeni nad jego głową wyznaczy czas jego życia.

Ani wyłamane części mebli, ani sprzęty znalezione w kuchni nie pomogły. Normalnie skrzynka znajdowała się na wysokości jego pasa, ale w miarę jak przybywało wody zmuszony był walczyć z zamkniętym zamkiem, najpierw lekko zanurzony a po jakiś czasie nurkując. Gdy jedynym sposobem, aby się dostać w jej pobliże stało się nurkowanie na coraz dłuższy czas zleciłem Emi, aby wyłączyła transmisję. Wynik był przesądzony. Poza tym nie lubię oglądać czegoś, co dla jednego jest cierpieniem a dla innych rozrywką.

Obraz jednak nie zniknął.

-Emi, wyłącz to!

Nadal widziałem jak się męczy nurkując i dłubiąc przy zamku jakimś widelcem od zastawy.

-Wyłącz to! Nie będę oglądał tak prymitywnych zawodów! – Może coś się popsuło? Nie odpowiada i nie wyłącz obrazu. Chwilę to trwało….

-Frank, ukochany, myślę dokładnie tak samo jak ty. Tak prymitywne rozrywki nie są na twoim poziomie. Myślę zresztą, że nie są na poziomie istot rozumnych, jako takich. Nie powinno być na świecie miejsc gdzie cierpienie jednych jest rozrywka dla innych. Patrz uważnie na to, co będzie dalej.

Co ona kombinuje? Nie może się mieszać w sprawy, które jej nie dotyczą. Wiem doskonale, do czego jest zdolna i jeżeli znalazła sposób połączenia z tutejszą siecią to może coś nabroić.

-Emi! Niech ci nie przyjdzie do głowy w to się mieszać!

Za późno! Patrzyłem jak wszystkie okna i drzwi w budynku się otwierają a woda wylewa się nimi na zewnątrz, odkrywając na posadce zmęczonego, mokrego i ciężko dyszącego człowieka.

-Coś ty zrobiła? Zepsułaś ich uświęcone zawody! To, że nam się coś nie podoba nie znaczy ze mamy to zaraz niszczyć.

-I kto to mówi?

-Co?! Zaczepki szukasz? Ja tak nie postępuję?

-No jasne, zawsze się mną posługujesz? Liczy się tylko to, co ty myślisz. Nawet nie zapytasz jak się czuję….

-O co ci chodzi?

-O nic!

I zamilkła. Wywoływałem ją parę razy, ale nie odpowiadała. Obraziła się? Tylko, o co? Jakieś humory ma? Może nie poświeciłem jej dostateczne dużo czasu? Ale jest przecież tylko inteligentnym programem. Chyba? Nic już nie wiem. To nie jest przecież istota z krwi i kości!

 

 

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

Cześć.

Bez poprawek?

Oby inni czytelnicy byli bardziej wyrozumiali dla Twojego lenistwa i lekceważenia czytelnika.

Jako, że to fragment to przeskanowałem przed przeczytaniem i jednak nie przeczytam. Tekst jak na fragment długi, więc pozostanie rozczarowanie brakiem zakończenia. Poza tym jest to kilka fragmentów. Sporo błędów typu brak spacji, kropki lub nazbyt wiele wielokropków. Poza tym toporne akapity wymieszane ze scenami przegadanymi. Wybacz autorze na dodatek anonimie, w takiej formie nie podejmę się.

Wybacz, Anonimie, ale nie mam zwyczaju zaczynać lektury od środka dzieła, w tym przypadku od rozdziału szóstego. Dodatkowo zniechęciło mnie Twoje wyznanie, że świadomie wrzuciłeś tekst, którego nie chciało Ci się poprawić, a wierz mi, wnoszę to z pobieżnego przejrzenia, że do poprawienia jest naprawdę dużo, że wspomnę choćby o źle zapisanych dialogach.

Witam

Tak się składa że pisarzem to ja nie jestem a jedynie chciałem przedstawić fragmenty pewnej opowieści, pod ocenę bardziej treści niż formy. Błędy jakie popełniam przecież może skorygować jakiś zawodowiec. Jeżeli komuś to przeszkadza, trudno. Może powinienem wziąć się za to bardziej ale trudno mieć motywację jeżeli ktoś widzi jedynie braki kropek, kresek czy czego tam więcej. mam propozycję, jeżeli ktoś lubi wprowadzać korekty, może nawet dodawać pomysły, to proszę bardzo. możemy się dogadać. mam sporo gotowego materiału a jak trzeba pomysłów równie wiele.

Pozdrawiam Zbigniew  

Błędy jakie popełniam przecież może skorygować jakiś zawodowiec.

Na tym forum, Zbigniewie, nie ma zawodowców.

 

Cześć.

Czy wiesz, do czego tak naprawdę służy interpunkcja? I czy wiesz, że nie jest tworem samym dla siebie albo powstałym po to, aby Ci uprzykrzać życie?

Pomyśl o tym, co dobrego robi interpunkcja w poprawnie zapisanym tekście, a następnie rozważ, jak bardzo świadomie utrudniasz mi i innym odbiór Twojego tekstu.

Nie. Naprawdę nie chodzi o to, że szukam kresek i kropek. Gdy znajdziesz sens istnienia interpunkcji, to będziesz wiedział.

Nowa Fantastyka