- Opowiadanie: Eson98 - Koszmar

Koszmar

Opowiadanie, które niestety odpadło z konkursu wiedźminowskiego :

“Raz, że źle napisane, w sensie, że dialogi nienaturalne, a sceny walk składają się z tego, że Geralt robi piruety i ścina głowy. Dwa, że z błędami logicznymi – krasnolud skracający przeciwnika o głowę to ciekawe wyobrażenie – stołek sobie podstawił? Dwa: historia słabo opowiedziana, całe to spotkanie ze „szczurołakiem” źle poprowadzone. A późniejsze zastanawianie się Geralta, który ma złe sny, czy może nie posłuchać rady gościa, który właśnie chciał go zaszlachtować urąga tej postaci.”

 

Wstawiam, bo być może komuś spodoba się historia, którą starałem się przedstawić.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Koszmar

Dzień zapowiadał się pochmurnie. Całe niebo pokryły gęste, zdawałoby się, zwiastujące deszcz chmury. Gdy wszyscy trzej – Zoltan Chivay, wiedźmin Geralt i Jaskier – wyszli ze swych namiotów, po ognisku pozostał tylko niewielki ślad, w postaci rozdmuchiwanego przez wiatr popiołu.

Geralt tej nocy znów nie zaznał spokoju. Nawiedzały go koszmary – widma potworów, które zabił powracały mścić się na swym oprawcy. Nieraz budził się w nocy, wymachując mieczem na prawo i lewo, dopiero po chwili uświadamiając sobie, że walczy z powietrzem. Wiedźmin z dnia na dzień był coraz bardziej przygnębiony i cichszy. W dodatku nie mógł uporać się z prostym zleceniem zabicia szczurołaka.

Zoltan przeciągnął się, naprężając swoje zastygłe stawy i mięśnie:

– Cholera jasna z twoimi potworami Geralt! Mam dość tego spania na ziemi i szczania po krzakach. Chcę wreszcie jak na porządnego krasnoluda przystało wydoić beczkę przedniego piwa i legnąć na porządnym łożu.

Jaskier skwitował wypowiedź przyjaciela oklaskiem.

– Bardziej pasowałaby mi gospoda, gdzie oczarowałbym swym urokiem jakąś dziewkę, ale Zoltan ma mimo wszystko rację.

Wiedźmin zamyślił się przez chwilę. Chodzili po okolicy od tygodnia i do tej pory nie spotkali na swej drodze nawet śladu po rzekomej grupie bandytów pod przewodnictwem szczurołaka. Cała ta historia, z ust Starszego Wioski, brzmiała tak irracjonalnie, że wiedźmin był skłonny w nią uwierzyć i przyjąć zlecenie na zabicie potwora.

Potem, przejeżdżając przez Wyzimę, Biały Wilk natknął się na spragnionego porządnej bitki Zoltana i lekkoducha Jaskra, którzy usłyszawszy o nowym zadaniu wiedźmina, dołączyli do niego.

– Nie kazałem wam za mną podążać. Możecie odejść, nie będę miał urazu.

– Daj spokój Geralt! – machnął ręką Jaskier – Rozumiem, że to twoja praca, ale pomyśl sam. Szczurołak z bandą oprychów, która napada okolicę? Już prędzej, byłbym skłonny uwierzyć, że krasnoludzkie baby golą nogi.

– Właśnie – przytaknął Zoltan. – Geralt, kurwa, dajmy sobie z tym spokój!

Zapadła cisza. Słychać było tylko delikatny szum liści i odgłosy wartkiej rzeczki, która spływała gdzieś nieopodal. Jaskier i Zoltan usiedli przy zgaszonym ognisku, jedząc resztki upolowanej wczoraj sarenki. Mięso już dawno przestało być soczyste i smaczne. Musiało to jednak na tę chwilę zadowolić ich żołądki. Obaj świetnie zdawali sobie sprawę, co dręczy ich przyjaciela w nocy, wszak nie raz zdarzało mu się krzyczeć we śnie. Wiedzieli także, że Geralt za nic w świecie nie da sobie pomóc, a nawet jeśli by się zgodził, sami nie mieli pojęcia jak mu ulżyć.

Geralt wrócił na chwilę do swego namiotu, chcąc na spokojnie przemyśleć całą tę sytuację. Wreszcie wyszedł i przemówił:

– Kończymy z tym. Wracam do Starszego dowiedzieć się, czy to aby nie był żart ze strony jego i mieszkańców. Jeśli tak to…

– Jeśli tak to macie moje pozwolenie byśmy skopali im dupska – wtrącił się Jaskier, przeżuwając szybko ostatnie kawałki swojego śniadania. Był szczęśliwy, że wreszcie opuszczą tę dzicz, gdzie wiało nudą jak diabli.

– Dobrze prawi nasz wierszokleta! Nikt nie będzie robił w chuja Zoltana Chivaya!

Wiedźmin uśmiechnął się tylko pod nosem, słysząc komentarze swoich towarzyszy. Nie chciał żadnego rozlewu krwi, ale delikatna nauczka przydałaby się tym żartownisiom.

Po śniadaniu zwinęli obóz w trzy nieduże tobołki, które każdy zarzucił na plecy i ruszyli na wschód. Zeszli grząskim zboczem, skręcając dalej w lewo i idąc wzdłuż rzeczki. Dalej musieli przebić się przez bród i skręcając w prawo, wyszli na gościniec, który zaprowadzi ich do wioski. Pogoda, mimo porannego zachmurzenia, zaczęła się poprawiać. Słońce ogrzewało karki podróżników, a po ciemnych chmurach nie pozostał najmniejszy ślad. Trakt biegł prosto na północ, potem skręcając w prawo i przechodząc w delikatną kotlinę. Jaskier podjął wątek:

– Jestem ciekaw, dlaczego nas oszukali?

– Po pierwsze nie nas, tylko mnie – podjął spokojnie Geralt. – A po drugie jeszcze nie zrezygnowałem z zadania, co znaczy, że nie mam pewności czy zostałem oszukany.

– Raczej wychujany, Geralt, a nie oszukany. Chodzisz po lesie, uganiając się za wymyślonym szczurem i bandą łobuzów. Stary nasłuchał się opowieści od pijanych wieśniaków i teraz wiedźmina najmuje do roboty, oczywiście za pieniądze zebrane od strachliwych chłopów. Czy ci ludzie nigdy nie zmądrzeją?

– Jesteś mądrzejszy, bo dzierżysz topór i potrafisz nim walczyć. Oni tego nie potrafią, dlatego wolą dmuchać na zimne.

– Czy ty, Geralt, każdego musisz umieć usprawiedliwić? – spytał Jaskier.

– Może dlatego, że nie patrzę na świat tylko w czarnych barwach.

– A w jakich? Kolorowych, białych?

– Może.

– Pewnie stąd wołają na ciebie – Biały Wilk! – ryknął Zoltan, a wszyscy w moment podłapali dowcip.

Wtem, wyłoniła się na horyzoncie postać. Była średniego wzrostu, twarz oraz ciało pokrywał bury płaszcz. Wędrowiec jak gdyby nigdy nic podążał wprost na nich. Widok był co najmniej dziwny, gdyż rzadko kto uczęszcza tym traktem, z wyjątkiem rzecz jasna, wozów chłopskich i tym podobnych.

– A to, kto u licha? – spytał pod nosem wiedźmin.

Wszyscy trzej nie zwolnili kroku, ale przerwali dyskusję. Byli skupieni na tajemniczym wędrowcu, od którego biła dziwna, niepokojąca aura. Geralt odruchowo chwycił ręką swój medalion, ale ten nawet nie drgnął. Mógłby przysiąc, że to nie jest zwykły człowiek, który po prostu lubi samotne podróże. Zauważył, że jego kompani również podzielają jego pogląd. Jaskier nerwowo ruszał rękami w kieszeniach płaszcza, a Zoltan zaciskał co chwile dłonie w pięści.

Odległość między nimi coraz bardziej malała. Wreszcie wędrowiec zatrzymał się, patrząc na nich spod swojego kaptura. Będąc już pewnymi, że tajemnicza postać to nie zwykły pielgrzym, również stanęli. Trzymali mięśnie w napięciu, by móc, w razie konieczności, jak najszybciej sięgnąć po broń.

– Witajcie! – zaczął nieznajomy. Jego głos był ochrypnięty i niski. Przypominał bardziej pomrukiwanie niż ludzką mowę. – Nie musicie się mnie lękać. Jestem tu, by pokazać wam przyszłość!

– Taa? A niby co miałoby nas spotkać? – spytał kąśliwie Zoltan.

– Śmierć, rzecz jasna. Jak nas wszystkich na tym padole. – rozgrzmiał głośnym śmiechem. Spod kaptura mogli dostrzec fragmenty jego oblicza, które skądinąd było okropne. Okrągła twarz z wysuniętym mocno podbródkiem i szpiczastym nosem była oszpecona paskudnymi, białymi bliznami.

Na słowo „śmierć” wszyscy odruchowo skierowali swe dłonie do broni. Jedynie wiedźmin cierpliwie trwał w miejscu, jakby dokładnie analizując całą tę sytuację. Całe to spotkanie wyglądało jak zwykły zbieg okoliczności – spotkali na trakcie dziwaka, który nasłuchał się od starej babki, że ma zadatki na bycie śmiesznym. Biały Wilk nie wierzył w przypadek. Wszystko, co spotkało go do tej pory w życiu, miało jakiś sens i prowadziło w konkretną stronę. Czuł, że tak było i tym razem, a to spotkanie nie skończy się tak szybko.

Geralt przyjrzał się dokładnie tajemniczemu mężczyźnie. Pokusa, by odgarnąć z jego twarzy ten kaptur i na własne oczy ujrzeć jakież to okropieństwo się pod nim kryje była ogromna. Nie sądził, że odmieniec ma wobec nich złe zamiary. Nie wydawał się groźny, a w razie potrzeby szybki cios w nos powinien uśpić go na kilka godzin. Wreszcie wiedźmin przerwał napiętą sytuację, zadając kluczowe dla całej tej sytuacji pytanie:

– Czego chcesz?

Mężczyzna jakby chciał pokazać, że naprawdę nie ma ukrytej jakiejś śmiercionośnej armaty w tunikach płaszcza, pomachał swoimi, również oszpeconymi, rękoma. Nagle, niczym za sprawą czarów, w jego palcach pojawił się mały flakonik. Wysunął go niemalże pod sam nos wiedźmina.

– Wiem, że dręczą Cię koszmary. Ten flakonik pozwoli Ci się od nich uwolnić, ale musisz mi coś obiecać.

– Nie wiem skąd wiesz o moim problemie ani skąd wiedziałeś, że się tutaj pojawię, ale jeśli jesteś tak dobrze poinformowany, to powinieneś również się domyślić, że odmówię przyjęcia trucizny od dziwaka na szlaku.

Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, jakby czekając na ten moment:

– A co jeśli jestem tym, którego szukasz?

Postać zdjęła kaptur, ukazując im swoje szkaradne oblicze. Oprócz oszpeconej skóry dziwoląg miał także szpiczaste uszy i czarne jak węgiel oczy. Miał delikatny, ciemny wąsik, pod którym poruszały się sine i napuchnięte wargi. Odgarnął z czoła kępek kruczoczarnych włosów, po czym zaszczycił rozmówców swoim szczerbatym uśmiechem. Zobaczyli, że jego cera oprócz białych plam – sama w sobie pokryta jest delikatnym meszkiem.

– To ten szczurołak! Brać go! – Wyrwał się Zoltan wyciągając swój topór zza pleców.

– Stój! – krzyknął Geralt. – Coś mi tu nie gra! To nie jest szczurołak!

– A co? – paplał naładowany gniewem krasnolud. – Jego matka puściła się z jakimś cholerstwem w kanale, czy o co tu chodzi?

– Już śpieszę z wyjaśnieniami, moi panowie. – Mężczyzna przysiadł na sporych wymiarach korzeniu, który wystawał tuż przy szlaku. – Strasznie się za wami nachodziłem, nim wreszcie się spotkaliśmy.

Pozostali również zeszli z traktu, podążając za nieznajomym. Stanęli wokół niego, tworząc pierścień obronny, na wypadek, gdyby zamierzał im uciec.

– Śledziłeś nas? – spytał spokojnie Jaskier.

– Tak! – odparł tamten bez skrępowania. – Ale po kolei. Nazywam się Hugir i jak wasz kompan trafnie ocenił – moja matka musiała się puścić z jakimś szczurem. Tym sposobem wyszło sobie na świat takie coś jak ja. Żyłem wśród wyzwisk i obelg normalnych ludzi. Gdzie tylko się nie pojawiałem, byłem przeganiany, straszony, a nieraz bity i katowany…

– Przepraszam, że przeszkodzę – wtrącił się Jaskier. – Ale co to ma do cholery wspólnego z nami?

– Gdybyś mi łaskawco nie przeszkadzał, już bym do tego zmierzał. – odparł spokojnie Hugir, zupełnie jakby rozmawiał z dobrymi znajomymi przy kuflu piwa, aniżeli trzema łowcami, którzy przed sekundą chcieli go zabić. – Jak zapewne wiecie, obecnemu tutaj Geraltowi, zostało zlecone zabicie szczurołaka. Ja, jak już pewnie zdążyliście zauważyć, jestem najnormalniejszym w świecie człowiekiem – no, może pomijając moje delikatne niedoskonałości na ciele. – posłał ku nim delikatny uśmieszek. – A więc…

– A więc jesteś przekonany, że nie mogę cię zabić, bo nie jesteś potworem, tylko człowiekiem? – spytał Geralt.

– Znam wiedźminów. Nie zabijacie ludzi.

– Ale nie łamiemy też danego słowa.

Hugir spoważniał. Poruszył się nerwowo na swoim siedzisku i kontynuował wątek. W jego głosie znikła ta pewność siebie, którą powitał ich przed kilkoma chwilami:

– Obserwowałem was od dłuższego czasu i wiem, że dręczą cię koszmary wiedźminie. Słychać twoje jęki daleko poza twoim namiotem.

– I pewnie chcesz kupić swój żywot za tę miksturę?

– To zwykła wódka. Nie wiem czemu, gdy ludzie widzą coś w ładnym opakowaniu, od razu myślą, że to coś wartościowego, a może nawet magicznego. – Hugir opróżnił ostentacyjnie zawartość flakonika. – Znam natomiast pewnego pustelnika mieszkającego nieopodal, który mógłby ci pomóc. Pomóc wam wszystkim z każdym problemem, jaki was trapi – od bólu w rzyci, po głęboką depresję.

– Zgaduję – zaczął Jaskier – że ty nas do niego grzecznie zaprowadzisz, jeśli tylko darujemy ci żywot?

– Nie do końca – na jego twarzy znów zagościł uśmieszek. Wiedział, że wzbudził ich zainteresowanie. – Geralt, jako człowiek honoru, pewnie nie chciałby, żeby sprawa szczurołaka została nierozwiązana. A ja nie chcę mieć na głowie kolejnego wiedźmina albo tłumu chłopów z widłami.

– Co więc proponujesz? – spytał Geralt.

– Zaprezentujesz mnie ludziom w wiosce. Z BLISKA! Jak przyjrzą się dokładnie, to zobaczą we mnie przystojnego mężczyznę, a nie krwiożerczą bestię.

– Widzę, że masz wszystko przemyślane jak obronić swoją skórę. Jak jednak wytłumaczysz w wiosce, a wcześniej nam, gdzie podziała się banda zbójów, która rzekomo miała z tobą rabować?

– Spójrz w niebo, wiedźminie!

Z gałęzi drzew spadała na nich czwórka odzianych w skórzane zbroje i uzbrojonych w żelazne miecze mężczyzn. Przypominali sępy, które spadają z góry na nic niespodziewające się ofiary.

W tej samej chwili Hugir skoczył na Geralta ze sztyletem wyciągniętym z fałd szaty. Wiedźmin chwycił go za nadgarstek i wykręcił mocno, przez co napastnik wypuścił broń z ręki. Wolną ręką, Geralt uderzył Hugira prosto w nos, aż tamten odleciał kilka kroków do tyłu, zwalając się nieprzytomny na stertę mchu.

W tym momencie, na Jaskra zwaliła się postać, która przygniotła go do ziemi. Napastnik zamachiwał się właśnie, by wbić ostrze w głowę poety, gdy sam stracił łepetynę pod mieczem Geralta, który już rozpoczął swój śmiercionośny taniec. Truchło zsunęło się bezwładnie z Jaskra, barwiąc zarośla czerwoną juchą.

Wiedźmin zablokował uderzenie kolejnego napastnika, który spadł tuż przed jego nosem. Kątem oka dostrzegł, jak Zoltan paruje toporem uderzenia dwójki rozbójników. Geralt wykonał piruet, po czym ciął napastnika od dołu, rozrzynając go od pachwiny, aż po szyję. Ciepła krew trysła na Białego Wilka, który nie zatrzymując się, pognał pomóc Zoltanowi.

Krasnolud coraz mocniej cofał się pod naporem ataków. Gdy jeden z agresorów spostrzegł, że jego towarzysze polegli, zwątpił. Zaprzestał ataku i powoli zaczął się cofał. Obrócił się na pięcie i ostatnie co zobaczył przed śmiercią, to białowłosy wojownik zamierzający się na niego rękojeścią miecza. Trzask pękającej czaszki stał się zwiastunem kolejnego poległego w tej walce.

Zoltan widząc, że ma do czynienia już tylko z jednym zbójem, przystąpił do natarcia. Jak na krasnoluda, poruszał się wyjątkowo sprawnie, a jego ataki niepozbawione były finezji. Wreszcie, dostrzegając lukę w obronie przeciwnika, Zoltan wykonał potężny zamach toporem. Ostrze, precyzyjnie przecięło czaszkę mężczyzny na dwie równe części, spomiędzy których widać było mieszaninę krwi z kawałkami mózgu.

Wszyscy trzej uszli z tego starcia bez szwanku, czego nie można było powiedzieć o pobratymcach Hugira. Jaskier, który dopiero przed sekundą podniósł się z ziemi, przeleciał wzrokiem, po jakiej masakrze dokonali jego przyjaciele. Nikt nie miał prawa jej przeżyć.

Wiedźmin podszedł do mężczyzny nadal leżącego w zaroślach, który zaplanował na nich atak. Mocnym szarpnięciem wyciągnął go stamtąd i rzucił obok trupa bez głowy.

– Co z nim zrobimy? – spytał, wycierając zakrwawioną twarz w kawałek szmatki.

– Jak to co? – burknął oburzony Zoltan, który przysiadł zdyszany na wcześniejszym miejscu Hugira. Teraz pochłonęło go zaglądanie do swoich tobołków w poszukiwaniu czegoś do picia. – To samo co z tamtymi – kiwnął głową na zwłoki rzezimieszków. – Gdzie jest ta cholerna woda?!

– Trzymaj – Jaskier podał mu swój bukłak. – Jeśli przeżył i jest za niego nagroda, to może warto by z niej skorzystać.

– Tak, ale ostatecznie nie okazał się szczurołakiem, tylko… zwykłym szczurem. – odparł Zoltan.

– Schwytany? Schwytany. Zbóje są zabici? Zabici. Złoto należy się nam, jak kurze ziarno.

– A ten pustelnik, o którym wspominał? Myślicie, że mówił prawdę?

– Daj spokój, Geralt! Nikt nie ma takiej mocy, poza tym nie zaufałbym w życiu takiej szelmie jak on.

– Bo nie masz takiego problemu, jak ja – palnął Geralt i zaraz tego pożałował. Nie chciał się nikomu żalić ani zwierzać ze swoich problemów. – Ocućmy go i chodźmy stąd, nie ma co dłużej zwlekać. – Dodał szybko.

 

***

-Już nie żyjesz! – syknęła strzyga. Jej głos sprawiał ból, jakby tysiące igieł wbijano mu w serce. Geralt dobył miecza i wykonał potężny zamach w stronę potwora. Ostrze przeszło przez niematerialny byt, nie czyniąc mu najmniejszej szkody. Strzyga rozdarła się, plując na wiedźmina ohydną wydzieliną. Wiedźmin czuł, że znalazł się w potrzasku. Próbował wydostać się ze swojego namiotu, ale bezskutecznie. Zjawa rzuciła się w stronę Geralta, wbijając swoje szpony w jego brzuch. Mężczyzna zawył z bólu, czuł jak bestia przekręca pazurami w jego bebechach. Wreszcie strzyga dostała to, czego szukała! Chwyciła serce wiedźmina i wyrwała je. Agonia, której doświadczał wówczas Biały Wilk, była nie do opisania. Chciał się obudzić, a jeśli to nie był sen – umrzeć!

Geralt ocknął się, oblany zimnym potem. Mimo przebudzenia, ból, który sprawiła mu zjawa, był nadal prawdziwy. Czuł szpony, które rozrywają go od środka i stopniowo przesuwają się w stronę serca. Wiedźmin chwycił bukłak z wodą leżący obok jego prowizorycznego posłania. Zaczął pić łapczywie, licząc, że ciecz zmyje z jego ciała wspomnienie o koszmarze.

Kilka dłuższych chwil zajęło mu dojście do siebie. Wiedział, że dręczące go koszmary, w końcu go zabiją. Był gotów spróbować wszystkiego, byle uwolnić się od tego cholerstwa. Wiedźmin wyszedł ze swojego namiotu. Noc była gwieździsta, nie było śladu po porannym zachmurzeniu. Pośrodku obozowiska płonęło nieduże ognisko, obok którego przycupnął Jaskier. Kawałek dalej, rysowała się sylwetka zakneblowanego i przywiązanego do drzewa Hugira, który drzemał w najlepsze.

Geralt przysiadł się do Jaskra, pogrążając razem z nim w zadumie. Oboje milczeli dłuższą chwilę. Jaskier doskonale wiedział, dlaczego wiedźmin nie śpi. Już miał otworzyć usta, by coś powiedzieć, gdy ciszę przerwał ponury głos Geralta:

– Po prostu daj mi chwilę, abym mógł w spokoju pomyśleć.

Poeta pokiwał głową. Wiedział, że jeśli jego przyjaciel potrzebowałby rozmowy, sam by o nią poprosił. Wystarczająco długo znał Geralta, by czuć takie rzeczy.

Tymczasem wiedźmin do reszty pogrążył się w zakamarkach własnego umysłu. Targały nim mieszane uczucia, nie potrafił uporządkować myśli. Ciągle miał przed oczami wściekłą paszczę strzygi, która wyrywała mu serce z piersi. Godzinę zajęło mu dojście do siebie, a wtedy wpadł na pomysł, od którego wzbraniał się przez cały dzień. Zrozumiał, że jeśli teraz nie podejmie ryzyka, być może już na zawsze zostanie więźniem własnych koszmarów.

Wstał i poszedł do swojego namiotu. Zgarnął swój miecz i spakował trochę zapasów. Nie miał pewności jak długa czeka go podróż ani czy okaże się ona owocna. Czuł, że stoi na rozstaju dróg – z jednej strony mógł podjąć ryzyko i mieć jakąkolwiek szansę na ratunek od tego przekleństwa, z drugiej czekał na niego conocny ból i cierpienie. Nawet jeśli stawką miała być ucieczka Hugira, chciał zaryzykować. Był wiedźminem – polował na potwory. Zabicie tych stworów, które siedziały w jego głowie należało do jego psiego obowiązku.

Gdy wyszedł z namiotu, przywitało go pytające spojrzenie Jaskra:

– Co zamierzasz uczynić?

– Nie dbaj o to. Niedługo wrócę… wrócimy!

– Wrócimy? Gdzie idziemy?

– Hugir idzie ze mną. – Geralt podszedł do więźnia i rozciął sznur wiążący go z drzewem. Na pół przytomny mężczyzna wstał pod naciskiem wiedźmina. Nie rozumiał co się dzieje, ale będąc jeszcze w sennym letargu uległ sile Geralta. – To jest coś, z czym muszę poradzić sobie sam. Wy mi tutaj nie pomożecie.

– Geralt, co robisz?

– Najgłupszą rzecz, jaką możesz sobie wyobrazić.

***

– Dlaczego myślisz, wiedźminie, że ci pomogę? Wszak mogłem kłamać, by przyciągnąć waszą uwagę – powiedział niewzruszenie spokojnym tonem Hugir.

– Mogłeś, ale jeśli cenisz sobie swoją wolność, a może nawet życie, to zrobisz wszystko, żeby wywiązać się ze swojej umowy.

– Puścisz mnie wolno?

– Nie mówię „tak” ani „nie”. Sam powinieneś sobie odpowiedzieć, co w tej chwili może działać na twoją korzyść.

Hugir odwrócił się na tyle, w jakim stopniu pozwalały mu krępujące go więzy. Zbadał twarz Geralta, ale nie odczytał z niej żadnych emocji. Wiedźmin sam nie wiedział, czy jest skłonny wypuścić Hugira, jeśli nawet ten spełni swoją obietnicę. Wszak nie był on potworem, na którego polował. Z drugiej zaś strony, to bandyta i morderca. Biały Wilk postanowił na tę chwilę nie zaprzątać sobie tym głowy. Chwycił mocniej sznur, do którego przywiązał Hugira idącego przed nim posłusznie jak pies.

– Opowiedz mi coś o sobie – zaczął niespodziewanie Geralt.

– To znaczy?

– Nie wiem. Na przykład, jak do tego doszło, że jesteś obecnie więziony przed wiedźmina?

– Naprawdę chcesz o tym słuchać?

– Według twoich słów, o ile są one prawdą, czeka nas kilka godzin marszu. Rozmowa to jedyna rozrywka, jaką mamy.

-Niech będzie. Mój ojciec był woźnicą, a matka zajmowała się domem. Kiedy miałem szesnaście lat, mój ojczulek miał nieszczęśliwy wypadek – koń śmiertelnie go kopnął. Jak zapewne idzie się domyślić, w tamtym okresie obowiązek utrzymania rodziny spadł na mnie. Nie byłem użytecznym dzieciakiem. Ba, zawsze sprawiałem same kłopoty. Oprócz tego nie miałem zbyt wielu przyjaciół. Będąc szczerym, nie miałem ich w ogóle, a to dzięki mojej szczególnej urodzie. Kiedy bieda przycisnęła mi żołądek, postanowiłem kraść. Matka powiedziała mi kiedyś, że mogę zostać kim chcę i robić co chcę. Problem w tym, że w tamtych latach nie przejawiałem żadnych oznak ambicji. Chociaż byłem pomysłowy, to żadna praca mnie nie pociągała i wolałem stoczyć się na samo dno, niż zmęczyć u kogoś na roli. Tak też się stało. Spadłem poniżej dna. Po jakimś czasie musiałem uciec z rodzinnego domu, bo ludzie zaczynali coś podejrzewać, zwłaszczazwłaszcza że dosyć szczególnie wyróżniałem się z tłumu. Moja kariera złodziejska nabierała rumieńców, aż do punktu kulminacyjnego, w którym się teraz znalazłem. Co ciekawe, drogi wiedźminie, do tej pory wysyłam pieniądze, przez doręczyciela, do mojej matki. Nawet nie wiem, czy ona nadal żyję. Może wzbogacam jakąś grupkę pijaków, która obrała sobie mój dom rodzinny za mieszkanie.

– I nigdy nie próbowałeś z tym skończyć? Chociaż spróbować.

– Ba, żeby to raz. Musisz wiedzieć jedno, Geralcie, przestępstwo działa jak alkohol. Po jednym kieliszku nie odpuszczasz i pijesz dalej. Flaszka za flaszką, czujesz się coraz bardziej pijany i zadowolony. Aż w końcu przychodzi taki moment, że padasz na ziemię i dławisz własnymi rzygami.

-Ukryty jest w tobie poeta, Hugirze – skwitował wiedźmin.

***

Podróż zakończyła się w południe, pod drewnianym, obrośniętym częściowo mchem budynkiem. Mimo tego domek sprawiał wrażenie, że ktoś go zamieszkuje. Okna były czyste a deski prawdopodobnie pielęgnowane, gdyż nie widać było żadnych dziur, ani spróchniałych fragmentów. Teren przed chatą także wyglądał na zadbany – przystrzyżona trawa, gdzieniegdzie rosnące kwiaty, a nawet mały ogródek z tajemniczymi roślinami.

– To tutaj, tak sądzę – powiedział Hugir.

– Nie byłeś tu wcześniej?

– Nigdy, ale słyszałem dużo o tym miejscu i często je mijałem, gdy przemierzałem lasy. Ludzie powiadają, że mieszka tu osoba o wielkiej mocy i dobrym sercu.

– Zaraz się o tym przekonamy.

Hugir stanął jak wryty, patrząc zaskoczonym wzrokiem na Geralta. Wiedźmin szarpnął mocniej za sznur i rzekł z delikatnym uśmieszkiem na ustach:

– Nie myślałeś, chyba że to koniec naszej zabawy? Idziemy tam obaj, a jeśli to pułapka, to wierz mi, że lepiej będzie, jak powiesz o tym teraz.

– To… to nie pułapka – dodając pod nosem. – Mam taką nadzieję.

Nim zdążyli dojść do drzwi, pojawiła się w nich znienacka, niczym nimfa wyłaniająca się zza drzewa, ciemnowłosa kobieta. Smukłe ramiona, czerwona, sięgająca do kolan sukienka przykuwały spojrzenia stojących przed nią mężczyzn. Uśmiechała się do nich serdecznie, sprawiała wrażenie miłej i otwartej osoby. Geralta zaskoczył widok kobiety w takim miejscu. Spodziewał się raczej ujrzeć mężczyznę w podeszłym wieku z krzaczastą brodą i szerokimi ramionami.

– Bądź pozdrowiona! Zwą mnie Geralt, a ten tutaj to…

– Hugir – dokończyła za niego nieznajoma. Z jej twarzy nie znikał ten hipnotyzujący uśmiech, a jej głos sprawiał, że wiedźmin miał ochotę, by mówiła do niego jak najdłużej. – Wiem o was więcej, niż sobie wyobrażacie. Ty, wiedźminie, jesteś płatnym mordercą na usługach ludzi. Szafujesz życiem na prawo i lewo, zabijając wiele istnień, nawet tych, które nie wyrządzają nikomu krzywdy. – Przeniosła wzrok na związanego mężczyznę stojącego obok. – Hugir, drobny złodziejaszek, który z czasem zaczął kraść, rabować i mordować. Oszpecony na twarzy i ciele przez matkę naturę, wzbudza postrach wśród mieszkańców małych wiosek. Cóż za niespodziewany zbieg okoliczności sprawił, że widzę was obu pod drzwiami mojej chaty?

Wiedźmin już otwierał usta, by udzielić odpowiedzi, gdy kobieta powstrzymała go gestem:

– Dręczą Cię koszmary, wiedźminie! Wiem o tym i chyba jestem w stanie Ci pomóc. Wejdźcie, ale w moim domu nikt nie ma prawa być niczyim więźniem.

Geralt przeciął mieczem sznur wiążący dłonie Hugira. Nie ufał mu, ale nie miał innego wyboru. Tylko ta kobieta mogła rozwiązać problem jego koszmarów.

Mężczyźni przekroczyli próg gospodarstwa, do którego właśnie weszła kobieta. Wnętrze budynku niczym nie różniło się od wystroju samotnego gospodarstwa stojącego na uboczu. Kilka szafek, drewniany stół, krzesła, dywan, łóżko i piecyk, na którym gotował się, cudnie pachnący wywar.

Kobieta usiadła na jednym z krzeseł i skinieniem ręki nakazała mężczyznom zająć miejsca przed nią. Geralt zastanawiał się, dlaczego nieznajoma nie była zaskoczona ich wizytą. Wiedziała o nich dużo, przynajmniej tak twierdziła, a wiedźmin był skłonny jej w to uwierzyć. Sprawiała wrażenie łagodnej i ciepłej osoby, ale dało wyczuć się w niej coś tajemniczego i mistycznego.

Siedzieli w ciszy. Nieznajoma, wciąż zachowując swój piękny uśmiech, spoglądała na swoich gości. Wiedźmin widział jak Hugir błądzi wzrokiem po ścianach, bojąc się spojrzeć na kobietę. Geralt sam najchętniej by tak uczynił, jej obecność sprawiała, że człowiek czuł się malutki i ukryłby się przed jej spojrzeniem.

W końcu odezwał się, chcąc przerwać tę niezręczną sytuację:

– Wybacz nam naszą nieuprzejmość, ale nawet nie spytaliśmy, jak masz na imię?

– Eve. Tak nazywają mnie okoliczni mieszkańcy.

– To ktoś tu jeszcze mieszka? – spytał Hugir i jednocześnie zebrał się na odwagę, by spojrzeć na rozmówczynię. Miał wrażenie, że za chwilę utonie w jej niebieskich oczach.

– Las jest domem dla wielu stworzeń, ale tylko dla nielicznych ludzi. Uwierzcie mi, ten kto potrafi żyć w zgodzie z naturą, zyskuje niesamowitą sojuszniczkę.

– Czy dzięki niej będziesz w stanie mi pomóc? – spytał Geralt.

– Już powiedziałam, że tak. Będą w stanie WAM pomóc!

Geralt spojrzał zaskoczony na Hugira, który nadal wpatrywał się w Eve. Wydawał się w jakimś transie, nie zareagował nawet na szturchnięcie go w ramię.

– To na nic. – Kobieta odwróciła się w stronę wiedźmina. – On teraz walczy.

– Z kim? – spytał zaskoczony Geralt.

– Z własnym sumieniem.

Geralt poczuł, że robi mu się słabo. Świat przed oczyma zaczął wirować, a głos Eve stawał się coraz bardziej odległy. Jak przez mgłę widział, że kobieta obdarza pocałunkiem Hugira, po czym ten zwala się bezwładnie na podłogę. Nadal się uśmiechając, Eve zbliżyła się do wiedźmina. Geralt poczuł, jak pachnie lawendą i tymiankiem. Szepnęła cicho:

– Dam ci szansę, ale wygrać musisz sam.

Jej usta zbliżyły się do warg mężczyzny. Po tym nastała już tylko ciemność.

***

Był nagi, a jedyne co posiadał to miecz. Ciął nim wszystko, co znajdowało się wokół. Rzesza ghuli, kikimor, bazyliszków i wielu innych gatunków stworów, które Geralt zabił w swoim życiu, padało po raz kolejny z jego ręki. Pustka – tak można nazwać miejsce, gdzie się znajdował. Nie było tu ścian, podłóg, tylko on i bestie stojące w bezkresnej nicości. Biały Wilk wiedział tylko, że musi walczyć. Dostał szansę pojedynku z własnym przekleństwem i zrobi wszystko, aby jak najlepiej z niej skorzystać.

Nagle spośród morza rozdziawionych paszcz i drapiących szponów wyłoniła się strzyga. Umysł Geralta czuł, że to ona jest awatarem jego przekleństwa, reprezentantem wszystkich koszmarów, które nawiedzały go co noc. Potwory utworzyły krąg, w którym pozostał tylko wiedźmin i bestia.

Geralt zaczął okrążać obserwującą go bacznie strzygę. Trzymał swój oręż wysoko, by w razie niespodziewanego ataku potwora, móc szybko pozbawić go łba. Jako wiedźmin użyłby swoich eliksirów i wykorzystując lata nauki w Kaer Morhen zabił, albo odczarował strzygę. Tutaj, w koszmarze, przestały liczyć się jego umiejętności i siła ramion. Pierwszy raz znajdował się w takim stadium. Czuł się jak we śnie, a jednocześnie mógł kontrolować swoje ruchy i myśli, to było na swój sposób krępujące doświadczenie.

Wreszcie strzyga przystąpiła do ataku. Wielkim susem znalazła się przy wiedźminie, a ten momentalnie spuścił na nią swój miecz. Bestia wykonała przewrót, po czym zamachnęła się na ramię Białego Wilka. Geralt wykonał unik, po czym kontratakował szybkim pchnięciem w stronę paszczy strzygi. Atak okazał się skuteczny, bo miecz przebił szczękę na wylot. Potwór zawył okrutnie, a wraz z nim otaczająca go horda. Geralt wyciągnął broń z gęby strzygi, nie było krwi, ani widocznej rany. Chcąc zadać decydujący cios, wiedźmin nie zauważył zbliżających się nań potworów. Gdy tylko sprawne cięcie rozczłonkowało łeb strzygi na dwie równe części, Biały Wilk został przygnieciony pod naporem hordy. Wiedźmin czuł, jak bestie rozrywają jego skórę na plecach i dobierają się do organów. Odkąd przybył do tego miejsca doświadczył nagle dwóch uczuć – bólu i strachu. Chciał krzyczeć, ale nie mógł wydobyć z siebie dźwięku. Zaczął tracić pewność, czy to na pewno jest forma snu, a nie rzeczywistość. Słyszał jeszcze ryki i mlaskanie, kiedy jakiś wilkołak zatopił w jego czaszce kły.

***

Gdy wreszcie się ocknął, Eve siedziała pomiędzy nimi, wciąż nieziemsko się uśmiechając.

– Udało się? – spytał Geralt.

– Sam dobrze wiesz, że tak – odparła Eve – ale nie wiem, czy Hugir da radę, opada z sił.

– Nie rozumiem.

– To skomplikowane. Ja tylko daję możliwość zmierzenia się z problemami, jakie siedzą w naszej podświadomości. Ludziom doskwierają różne zmartwienia, z którymi nie umieją sobie poradzić w prawdziwym świecie, począwszy od uzależnień, a skończywszy na smutku po śmierci bliskiej osoby. Wszyscy myślą, że jestem czarodziejką – za pomocą magicznej różdżki uwolnię ich od wszelkich strapień. To tak nie działa, Geralcie. Dzięki mej pomocy dostają oni jedynie szansę realnej walki z awatarem swojego przekleństwa.

– A co jeśli ktoś przegra to starcie? – spytał Geralt.

– Wtedy może nawet nigdy się nie obudzić. Bawienie się mocami natury i naginanie ich zawsze wiąże ze sobą pewne niebezpieczeństwa. Mówiłam, że ta moc jest potężna, ale też niebezpieczna.

Wiedźmin skupił wzrok na uśpionej twarzy Hugira. Przez głowę Białego Wilka przelatywały myśli o tym, czego przed chwilą doświadczył. Mógł zginąć a on traktował to jako zwykłą próbę, coś w rodzaju świadomego snu. Zastanawiało go czy Hugir stawi czoła temu, co go tam spotkało. Owszem, był złodziejem i mordercą, ale sama próba zerwania z takim życiem zasługuje na pochwałę.

– Ruszam dalej – mruknął cicho Geralt.

– A on? – spytała Eve – Zostawisz go?

– Jeśli zginie, to ja nie jestem mu winien pochówku.– odparł wiedźmin, kierując swoje kroki ku drzwiom – a jeśli przeżyje, to lepiej, żeby nie pokazywał mi się na oczy, nawet jeśli zdoła się wyleczyć z bycia szelmą. Zlecenie na jego głowę wciąż mnie obowiązuje.

Koniec

Komentarze

Zoltan przeciągnął się, naprężając swoje zastygłe stawy i mięśnie: ← co cię podkusiło, żeby dać tutaj dwukropek? Zoltan nie zapowiada przeciąganiem się, że będzie mówił.

– Cholera jasna z twoimi potworami(+,) Geralt!

 

Cała ta historia, z ust Starszego Wioski, brzmiała tak irracjonalnie, że wiedźmin był skłonny w nią uwierzyć i przyjąć zlecenie na zabicie potwora.

Całe to zdanie pozbawione jest sensu. Po pierwsze historia z ust? A może jakiś czasownik? Pochodząca? Usłyszana? Przekazana? Dlaczego Wiedźmin przyjmuje irracjonalne zlecenia? W tamtym świecie potwory były bardzo racjonalnym zagrożeniem, to w naszym świecie byłoby irracjonalne.

 

nie będę miał urazu. ← to fajnie, że nie będzie miał urazu nogi ani czaszki, jak kompani od niego odejdą.

 

– Daj spokój Geralt! – machnął ręką Jaskier – Rozumiem, że ← Zły zapis, brak kropki i przecinka. To powinno wyglądać tak: Daj spokój, Geralt! – Jaskier machnął ręką. – Rozumiem, że…

 

Musiało to jednak na chwilę zadowolić ich żołądki. ← toporne, nieładne zdanie. Dużo totowania i brzydkie jednak, którego trzeba używać jak najmniej.

 

Czy ty, Geralt, każdego musisz umieć usprawiedliwić? ← powiedz to zdanie na głos. Coś tu nie gra, trzy ostatnie słowa gryzą się okropnie.

 

Podałam tylko przykłady potknięć. Widać, że psychikę Geralta masz dość obcykaną, ale potrzebny jest warsztat, żeby to dobrze uwypuklić. Wspomnę jeszcze jeden zapis dialogu:

 

– Nie do końca(+.)nNa jego twarzy znów zagościł uśmieszek. ← sprawdź proszę zasady zapisu dialogu.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Wiedźmin u psychoanalityka? Ciekawy pomysł.

Szkoda, że wykonanie do niego nie dorasta. Pełno różnych usterek; od interpunkcji do koślawych konstrukcji. Ty, twój itp. w dialogach piszemy małą literą. Czasami zgrzytał mi jakiś zbyt współczesny zwrot.

Jaskier nerwowo ruszał rękami w kieszeniach płaszcza, a Zoltan zaciskał co chwile dłonie w pięści.

Odległość między nimi coraz bardziej malała.

Znaczy, chłopaki mieli się k sobie? To ci dopiero ciekawostka… ;-)

Babska logika rządzi!

Jak Wiedźmin, to ja odpadam. Na pewno znajdzie się ktoś, kogo zaciekawi historia.

F.S

Witam kolegę odpadłego :)

Dzień zapowiadał się pochmurnie. Całe niebo pokryły gęste, zdawałoby się, zwiastujące deszcz chmury.

Protip: pierwsze zdanie/akapit/strona/etc. są najważniejsze. Dlatego zawsze dobrze chociaż tam przypilnować, żeby było bez błędów, bo zawsze jest ta grupa osób, które albo przestaną czytać, albo się nastawią krytycznie do tekstu.

Czytając maiłem pewien dysonans. Dobrze znam te postaci, więc co chwila miałem problem z tym, co robiły i co mówiły. Trudno się przez to było skupić, więc postanowiłem wmówić sobie, że to tylko zbieżności imion i nazw własnych, żeby móc jakoś trochę bardziej obiektywnie ocenić tekst.

Właściwie wszystko już zostało powiedziane. Cała masa różnych błędów. Zła składnia, zła interpunkcja. Rzeczy które będą z czasem znikać, jeśli komuś na tym zależy.

Hm, jakby to łagodnie powiedzieć… Dość nieporadnie napisane to opowiadanie, jak na moje oko. Kilka przykładów podała już Naz, a w tekście aż się od takich potykaczy roi. 

Na pocieszenie dodam, że to wszystko jest kwestią wyćwiczenia. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Dziękuję wszystkim za przeczytanie i skomentowanie. Znów poległem na stronie technicznej tekstu… cóż, trzeba coś z tym zrobić. Może pomoże mi w tym pisanie krótszych tekstów i większe skupianie się na ich stylistyce. Tak czy siak, dziękuję za wypunktowanie moich błędów i ocenę.

To zabrzmi jak banał, ale na stylistyczne przypadłości nie bez kozery zaleca się częstą lekturę :)

A propos zaś samego tekstu, to, pomijając język, mnie najbardziej zgrzytał koncept ze snami o ubitych potworach jako czynniku sprawczym całej awantury. Geralt miał na sumieniu całkiem sporo ludzi, czasem takich, z którymi łączyła go pewna zażyłość (choćby Renfri, żeby daleko nie szukać), dlaczego więc miałby śnić koszmary o strzygach, koboldach i kikimorach, których los malowniczo mu zwisał?

"Prędzej czy później cmentarze są pełne wszystkich". T. Pratchett "Panowie i damy"

Jakiś pomysł był, ale, niestety, pogrzebałeś go fatalnym wykonaniem. Bardzo źle czyta się opowiadanie, w którym jest mnóstwo potknięć, usterek i nieprawidłowo skonstruowanych zdań. Ponieważ błędy wypisane przez wcześniej komentujących nadal nie są poprawione, uznałam że nie będę wskazywać kolejnych, skoro nie jest Ci to do niczego potrzebne.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

No, niestety, nie czyta się zbyt dobrze :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka