- Opowiadanie: bemik - Cudowny świat Apeironów

Cudowny świat Apeironów

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

Cudowny świat Apeironów

 

Czemu przyczynę każdej ziemskiej sprawy

Upatrujecie w niebie, jakby zawsze wszystko

Miało dziać się wedle wyższej konieczności?

Taki porządek zniszczyłby wam wolną wolę.(…)

I jeśli świat dzisiejszy zbacza z prostej drogi,

W sobie samych musicie odnaleźć przyczynę.

 

Boska Komedia, Dante Alighieri, Czyściec, pieśń 16

 

* * *

Otoczyła go cisza tak gęsta, że niemal namacalna. Głucha wata zatkała uszy, przeniknęła do gardła, dławiąc oddech. Przez chwilę walczył, ale kiedy płuca wypełnił ogień, a świat zabarwił się na czerwono – poddał się. Opadł na ziemię i czekał, by ogarnęła go błogosławiona, bezbolesna ciemność. Już na granicy istnienia ujrzał zbliżającą się postać.

Anioł, zdążył pomyśleć, nim wyciągnął po niego ręce. Poczuł ulgę. Z ufnością spojrzał mu w twarz, szukając otuchy.

Ból zastąpił rzeczywistość. Nie istniało nic oprócz cierpienia, oprócz męki. Bez słów błagał o litość, drgając w paroksyzmach skamlał o wytchnienie. Ciągle zachowywał nadzieję, lecz stracił ją, gdy demon uwięził mu wzrok w oczach płonących szkarłatem, kiedy pożar zaczął pochłaniać ciało i duszę. Zwijał się jak papier trawiony ogniem, kurczył się i skręcał. A kiedy stał się popiołem, rozpadł się i zamienił w dym, usłyszał głos.

 

* * *

Świat był ponury w swej doskonałości. Płaskie ściany wieżowców odbijały w szybach granatowe, nabrzmiałe deszczem chmury. Niczym fale gnane podmuchami wiatru przeskakiwały z budynku na budynek. Niżej, głęboko u ich podnóża, gdzie panował wieczny półmrok, rozświetlany tylko lampami i kolorowymi neonami, smog kłębił się niby porywista rzeka. Nad nią, jak latające ryby, srebrzyły się karoserie pojazdów. Badając szlak komunikacyjny reflektorami, mknęły, nie bacząc na ludzi w dole.

Na ruchomych chodnikach, niczym klony, sunęły do domów tysiące ludzi. Była godzina szesnasta. Wszystkie biura, fabryki, zakłady przestawały funkcjonować. Wypluwały ze swych wnętrz personel, by na kolejnych kilkanaście godzin przejść w stan drzemki nadzorowanej przez automaty.

Sylwetki ubrane w jasnobłękitne uniformy, w maseczkach na twarzach przesuwały się, nie wykonując żadnego ruchu. Co kilkanaście metrów ktoś odpadał z szeregu. Dwa kroki, aby stanąć na bocznym chodniku, odjechać od centrum do swojej dzielnicy. Znowu kilka kroków, kolejny taśmociąg, nieco mniejszy, nieco słabiej świecący. I znowu. I znowu.

Wreszcie można ruszyć swoim ciałem. Dwa metry i drzwi. Dłoń przyłożona do czytnika. Dom.

Boże, jeśli jeszcze jakiś istniejesz, spraw, żeby coś wstrząsnęło tym światem. Spraw, bym ja, STRX, poczuł, że żyję, czuję. Że nadal jestem człowiekiem. Że Ziemia to nie hologram w moim mieszkaniu, nie przeżycia skłębione w chipach, nie błękitny uniform z błyszczącą plakietką…

 

* * *

Odłożyła książkę na szafkę w przedpokoju i zdjęła palto. Zapaliła światło. O tej porze roku zmrok nadchodził wcześnie. Może gdyby spadł śnieg, byłoby trochę jaśniej, ale choć do świąt zostało tylko kilka dni, pogoda bardziej przypominała tę jesienną niż zimową.

Cisza. Uderzała ją zawsze, gdy tylko zamknęła za sobą drzwi. Jakby była sama na świecie, jakby nikt i nic poza nią nie istniało. Dlatego natychmiast szła do kuchni i włączała radio. Potem, kiedy przenosiła się do pokoju, uruchamiała telewizor. Nawet w sypialni stale brzęczał cichutko odtwarzacz. Dźwięk ciągnął się za nią jak smród. Drażnił, ale nigdy nie zdecydowała się go pozbyć. Dawał złudzenie, że nie jest sama.

Wyrzucała go poza świadomość tylko wtedy, kiedy czytała, kiedy pochłaniały ją fantastyczne światy, obce życia. I gdy spała, ponieważ wówczas również dryfowała w innych wymiarach. Miała wrażenie, że żyje tylko po to, by spać. Czasem marzyła, że się nie obudzi, że zostanie gdzieś tam na zawsze.

Ale budziła się. Myła się, ubierała, jadła, pracowała, robiła zakupy. I nie żyła. Przynajmniej nie tak, jak tego pragnęła. Była sama. Pocieszała się, że jej samotność jest tym samym, czym ziarenko piasku dla perłopława. Uwiera tak bardzo, że w końcu tworzy perłę. Tylko kogo ta perła cieszy? Dla małża jest wyrokiem śmierci.

Może ja też powinnam umrzeć, zastanowiła się, nim po raz kolejny zasiadła w fotelu z nową książką.

 

* * *

Małe kałuże przeskakiwała, duże omijała, traktując powrót w deszczu jak zabawę. Tak się na tym skupiła, że omal nie przegapiła tego dźwięku. Tak cichego, że nie zdawał się realny. Ale był! Wciśnięty pod wielki metalowy pojemnik, mokry, ledwie żywy.

Martyna schyliła się, żeby umiejscowić źródło popiskiwania. W ciemności trudno było ustalić, czy to kot czy pies. Kiedy wyciągała rękę, nie miała świadomości, że to coś odmieni jej życie. Martwiła się tylko, czy nie ugryzie albo nie podrapie. Właściwie mogła go ominąć, udać, że nie słyszała, zostawić na pastwę losu, jednak podświadomie ratowała siebie. Zawsze miała nadzieję, że po nią też ktoś wyciągnie dłoń. Tak się nie działo, ale to nic. Przecież po to jest właśnie nadzieja.

Mokra kula okazała się szczeniakiem, po wysuszeniu, ogrzaniu i nakarmieniu całkiem radosnym. A do tego ciepłym i żywym. Kiedy zasnął jej na kolanach, utulony głaskaniem, po raz pierwszy usłyszała inną ciszę. Nie tę wrogą, lecz przyjazną, wypełnioną cichym posapywaniem, szybkim oddechem, biciem małego serca. To była cisza wypełniona przyjacielem.

 

* * *

STRX całe popołudnie spędził na kajaku. Wiosłowanie sprawiło, że czuł ból w barkach. Nie zamierzał jednak skorzystać z masażu. Atakował rzekę, jakby to był jego osobisty wróg; woda połyskiwała srebrem, pagaj rytmicznie przesłaniał soczystą zieleń krzewów, buczenie owadów mieszało się z pokrzykiwaniem ptaków, a nozdrza kusił miodny zapach niezbyt odległych łąk…

Mężczyzna zerwał hełm i rzucił o podłogę. Odłożył drążek, który mógł imitować dowolny sprzęt: wiosło, wędkę, nunczako, a nawet miecz. Przycisnął dłonie do skroni i zamarł w bezruchu.

– STRX, wykryłam zaburzenia homeostazy, w tym obniżony poziom cukru we krwi. Zalecam odpoczynek oraz mieszankę soków elektrolitowych i glukozy. – Głos komputera brzmiał jak szept kochanki.

Mężczyzna wstał posłusznie z siedziska, podniósł hełm i odłożył na półkę, po czym poczłapał w stronę lodówki. Wyjął schłodzony napój i usiadł w fotelu naprzeciw hologramowego okna, za którym rozciągał się widok na jezioro. Umoczył usta, odchylił głowę na oparcie i przymknął oczy.

Niczego bardziej nie pragnął, niż poczuć drugiego człowieka; zobaczyć go własnymi oczami, dotknąć własnymi rękoma. Nie przez sieć, nie za pomocą chipów. Kilka lat temu odszukał grupę prawdziwych ludzi – tak się ogłaszali. Spotykali się w ciemnej sali na obrzeżach miasta. Pamiętał dotyk obcych rąk, zapach rozgrzanych podnieceniem ciał, natrętną bliskość. Uciekł stamtąd po kilkunastu minutach i nigdy nie wrócił. Zrozumiał też, dlaczego Państwo pozwala na istnienie takich sekt. Były wybrykiem, mało znaczącym eksperymentem społecznym, który niczego nie zakłócał, który do niczego nie prowadził, a już na pewno nie do powrotu do naturalności. STRX nie widział dla siebie szansy, nie spotykał ludzi, którzy mieliby takie same pragnienia jak on. Znajomi nawet nie rozumieli, o czym do nich mówi. Dla nich prawdziwy świat istniał w sieci. Obcowali ze sobą dzięki połączeniom, chipom i technice, więc jak mogli zrozumieć, że STRX tęskni za dotykiem dłoni, za zapachem włosów, za ciepłem prawdziwego człowieka.

Nie kupował nowych sprzętów, nie wydawał pieniędzy na kolejne gadżety, nie powiększał kolekcji. Zbierał zarobione obole, żeby zobaczyć jedyną rzecz, na jakiej mu na tym świecie zależało – prawdziwą wyspę, z prawdziwą roślinnością, słońcem i deszczem – bez kopuły meteorologicznej. Kosztowało to majątek, ale był gotów spieniężyć wszystko, co posiadał, aby spędzić tam jedenaście dni. A potem? Potem świat mógł przestać istnieć.

Jeszcze osiem wypłat. Dwieście czterdzieści cztery dni…

 

* * *

Felek dorastał w błyskawicznym tempie. W ciągu kilku miesięcy z maleńkiej kuli futra stał się niedużym kundelkiem z ogonkiem pozostającym w nieustannym ruchu. Martyna nigdy nie pożałowała, że go przygarnęła. Mimo zniszczonych kapci i książek, poobgryzanych nóg krzesła i poszarpanego fotela. Wychodzili razem na spacery, do sklepu, bawili się piłką, spali w jednym łóżku. Piesek nie rozumiał jedynie, dlaczego pani zostawia go na tyle godzin samego. Skowyczał wtedy żałośnie, a Martynie pękało serce, kiedy przekręcała klucz w zamku. Ale gdy otwierała drzwi po powrocie, cała rozpacz wyparowywała w ułamku sekund. Chodzili na długie wędrówki, nawet przy niepogodzie. A najlepsza zabawa zaczynała się, kiedy Martyna wyciągała z kieszeni żółtą piłkę.

– Felek, aport! – krzyczała, rzucając zabawkę.

Psiak natychmiast ruszał w pogoń. Znikał co chwilę pośród krzaków, ale radosne poszczekiwanie wskazywało kierunek.

– Wracaj! – Krótki gwizd przywoływał zwierzaka, który przynosił piłkę pod nogi Martyny i czekał na kolejny rzut.

Już kiedy wzięła zamach, wiedziała, że coś jest nie w porządku, ale nie zdołała powstrzymać ręki. Pies, nie czekając na polecenie, zerwał się do biegu, a ona, nie namyślając się, natychmiast ruszyła za nim.

Powietrze między dwoma drzewami falowało niczym w lecie nad asfaltową drogą. Martyna mimowolnie zarejestrowała brzęczenie jak pod drutami wysokiego napięcia. Pies pobiegł w tamtą stronę, a potem rozmył się, jakby przesłoniła go gęsta firanka. Dziewczyna krzyknęła, żeby zawrócił, ale albo nie usłyszał, albo nie chciał wykonać polecenia. Pognał gdzieś dalej za swoją żółtą piłką, a Martyna podążyła za nim.

Poczuła mrowienie, gdy przekroczyła niewidzialną granicę. Przez chwilę miała wrażenie, jakby ugrzęzła w kisielu. Ruchy stały się spowolnione, widzenie zamglone, a otwarte do krzyku usta wypełniła dziwnie miękka i wilgotna wata. Dziewczyna próbowała się cofnąć, ale okazało się to niemożliwe, więc parła do przodu w obawie, że zabraknie jej tlenu. Nie wiedziała, na jak długo ugrzęzła w ścianie, ale wreszcie uwolniła się. Wypadła po drugiej stronie i ujrzała biegnącego Felka. Trzymał piłkę w pysku i radośnie merdał ogonem. Zanim zdążył powrócić, coś zatrzeszczało i błysnęło. Martyna odwróciła się gwałtownie, ale świat za jej plecami przestał istnieć.

 

* * *

Patrzyli na niego jak na wariata. Cały personel wiedział, że należy do kategorii DD. Wraz z imieniem i rokiem urodzenia można to było wyczytać na jego plakietce: STRX2385DD. Nikt z tej klasy nigdy nie podróżował na prawdziwą wyspę. DeDowcy spędzali wolny czas pod kopułami nad sztucznym morzem. Dlatego obsługa spoglądała na niego nie dość, że niechętnie, to i podejrzliwie. Nie przejmował się. Siedział w swojej kajucie i czekał, aż powiadomią go, że dotarli na miejsce.

Kiedy wychodził na pomost, czuł łomotanie w skroniach. Bał się unieść głowę, by ogarnąć spojrzeniem okolicę. Obawiał się, czy rzeczywistość sprosta jego marzeniom. Przed wejściem na wodolot odcięto wszelkie połączenia z siecią. Przez jedenaście dni będzie prawdziwym człowiekiem. Każdy uczestnik wycieczki przeżywał na swój sposób ten chwilowy powrót do natury, a jedna kobieta dostała ataku histerii i musiała zrezygnować. Podobno takie przypadki wcale nie należały do rzadkości.

STRX wreszcie uniósł głowę. Zamarł. Wszystko wyglądało jak zawsze. Wiatr potrząsał czuprynami palm jak na hologramowych pejzażach, woda marszczyła się i tworzyła delikatną pianę, którą osadzała na złocistej plaży. Powietrze niosło zapach tropikalnego lasu, w uszy wwiercał się krzyk papug, a twarz chłodziła morska bryza.

Myśli STRX-a zalała rozpacz. Skąd miał wiedzieć, że wszystko to nie kolejna mistyfikacja? Marzył o tym, co cały czas miał na wyciągnięcie ręki?

Upadł na kolana, zanurzył ręce w gorącym, suchym piasku, przesiewał go między palcami. I nagle poczuł! Poczuł, że bada dłońmi, że opuszki palców rejestrują ostre ziarna, ciepło, sypkość, a potem dopiero przesyłają te informacje do mózgu. I że to trwa. Czas. Czas jest tu najistotniejszy. Milisekundy stanowiły o tym, co rzeczywiste, a co urojone. STRX wybuchnął głośnym śmiechem. To nic, że towarzysze spoglądali na niego z zaskoczeniem, często tak się działo. Pozwolił, by piasek cienką strużką wysypywał się z dłoni. Patrzył na pył i kurz wirujący w powietrzu. Zrozumiał, że doskonałość tkwi w niedoskonałości. Ten piasek mieszał się z drobinami brudu, kawałkami zeschniętych liści, połamanymi skorupkami małży. Hologramowy nie miał skaz.

Wreszcie uwierzył, że doświadcza prawdziwego świata.

 

* * *

Na wyspie mogli robić, co chcieli. Większość leżała na piasku, kąpała się w morzu, a wieczorami leczyła oparzenia słoneczne. STRX opuszczał towarzyszy. Zaraz po śniadaniu ruszał na eksplorację wyspy, podziwiał każdy nadgniły liść, każdego owada kąsającego odsłoniętą dłoń, zachwycał go nawet pot przeciskający się przez pory ciała. Codziennie zapuszczał się coraz dalej, aż wreszcie trafił do skalistego wąwozu. Zwabiły go złociste motyle, które szukały schronienia przed palącym żarem. Zaczepiały się w zacienionych załomach, prostowały zwinięte trąbki, żeby zaczerpnąć wilgoci ukrytej w zagłębieniach. STRX wędrował coraz dalej, aż wreszcie trafił na przewężenie. Chciał zawrócić, ale zaciekawiło go drgające i trzeszczące niczym transformator powietrze. Wykonał krok, a potem nie mógł się cofnąć, więc brnął do przodu mimo materii, która starała się go uwięzić. Gdy wreszcie wypadł i z ulgą zaczerpnął powietrza, zobaczył, że za nim nie ma już świata. Ani tego, który znał tak dobrze, ani tego, który dopiero poznawał.

 

* * *

Otoczyły ją skały. Miała wrażenie, że zapada się coraz głębiej, ale to ściany rosły. Surowe, nieprzystępne, pozbawione jakiegokolwiek życia. I znowu ta cisza. Dobrze, że Felek trochę hałasował. Odebrała mu piłkę i przypięła smycz.

Gdzie ja jestem? Co to za miejsce?

Ruszyła przed siebie, choć coś dławiło ją w gardle. Zawsze pragnęła przygody, ale teraz zwyczajnie obezwładniał ją strach. Zupełnie nie rozumiała, co się z nią dzieje, gdzie się znalazła. Była zagubiona, ale miała wrażenie, ba, prawie pewność, że to, co ją spotyka, jest odpowiedzią, wynikiem marzeń, jej wiecznej ucieczki od realnego świata.

Odwróciła się, by spojrzeć za siebie, ale świat za nią znikał, rozpływał się. To, co z przodu, też nie wyglądało najlepiej. Potykała się, bo szła z głową zadartą i oczami utkwionymi w gładkich, stalowych stokach. Pionowe korytarze zlewały się gdzieś w górze z niebem, o ile było to niebo, bo barwą przypominało brudne kałuże. Żadnego kolorowego akcentu, nawet kawałka zieleni ani ptasiego pióra.

– Wiesz, Felek, nic nie rozumiem. Nie wiem, co się tu wyprawia, gdzie jesteśmy. Trochę to dziwne – jak sen. I te gołe skały. Chyba czułabym się lepiej – szepnęła do psa – gdyby dołożyć trochę zieleni, jakieś liany, mchy i paprocie wyrastające z rozpadlin. Jeszcze parę jaszczurek i byłoby jak na tej wycieczce szkolnej do…

Zamilkła zaskoczona, gdy minęli zakręt. Martyna aż przystanęła zachwycona bogactwem przyrody. Zieleń kipiała, wylewała się ze szczelin, rozlewała po kamienistym podłożu. Dziewczyna uczyniła kolejny krok i ponownie zamarła – spod stóp umknęła czarno-żółta jaszczurka, a ciszę rozdarły wrzaski stada papug.

– Mówisz – masz! – Dziewczyna ściągnęła smycz, by wziąć psa na ręce. Mimo pięknego krajobrazu to miejsce nadal napawało ją strachem.

Myślała o tym, co zobaczy za następnym załomem, ale wyobraźnia nie przygotowała ją na taki widok.

 

* * *

STRX był rozczarowany. A więc jednak kolejna mistyfikacja, kolejny hologram. Tyle że nastąpiła jakaś awaria. Nie widział dżungli, nie słyszał szumu wiatru, krzyku ptaków. Został tylko stalowy szkielet odarty z plastycznych warstw powierzchniowych. Ale przecież odłączyli go od sieci. Przynajmniej tak powiedzieli. Mężczyzna ruszył wolnym krokiem, rozglądając się na boki. Czuł się jak w mieście, między wieżowcami. Niebo było równie daleko, jak to zapamiętał, choć nie przesłonięte smogiem i nie nakrapiane srebrnymi pojazdami. Ale tak samo niedostępne, a gładkie ściany wąwozu tak samo przyjazne jak szklane budynki.

I dlatego spieniężyłem mieszkanie i wyczyściłem konto? Boże dawnych ludzi, dlaczego kpisz ze mnie? Cóż ci przewiniłem, że mścisz się na mnie w tak perfidny sposób? Wyrzuciłeś mnie na pustkowie! Co chcesz mi udowodnić? Że szukam jakiejś ułudy, fantasmagorii, mrzonki?

STRX uniósł ramiona, żeby uderzyć nimi w bezsilnym gniewie w szare ściany i zamarł. Z szerokiej rozpadliny wyszła kobieta.

 

* * *

Przez kilkanaście sekund patrzyli na siebie z przerażeniem. STRX pierwszy oprzytomniał i opuścił ręce. Dziewczyna głośno nabrała powietrza w płuca, a pies poruszył się gwałtownie w jej ramionach. Widocznie przycisnęła Felka zbyt mocno, bo maluch dał wyraz swojemu niezadowoleniu głośnym popiskiwaniem.

– Zwierzę… Pies! – Mężczyzna przypomniał sobie ilustracje.

– No coś ty, pewnie, że pies! – W jej głosie wyczuł zaczepną nutę, jakby chciała zatuszować zaskoczenie. – A ty kto?

– STRX2385DD.

– Kto? – prawie krzyknęła.

Chciał powtórzyć, ale powstrzymała go gestem dłoni.

– Dobra, niech ci będzie, Estriks ileśtam. Gdzie jesteśmy, co się dzieje, kim ty jesteś?

Gapiła się na mężczyznę bezczelnie, maskując strach podniesioną wojowniczo głową, ale ustawienie reszty ciała sugerowało, że jest gotowa do ucieczki. Jednocześnie jednak podziwiała sylwetkę oraz błękitny uniform z jakiejś nieznanej jej tkaniny.

Kosmita? Człowiek z alternatywnej rzeczywistości? Zdenerwowanie i niepewność sprawiły, że o mało nie zachichotała. A może mnie się coś porobiło z głową? Takie widzenia to chyba przy schizofrenii.

STRX nie odpowiadał. Stał zafascynowany rudoblond włosami dziewczyny, piegami, lekko wystającymi zębami, brązową kurtką, spodniami i psem. Niewątpliwie była kobietą, ale inną niż te w jego świecie. I nie posiadała plakietki. Nie wiedział, z kim ma do czynienia.

– A ty? – spytał, wytrącając ją znowu z równowagi.

– Martyna, a to Felek, mój pies. A teraz powiedz mi, gdzie jesteśmy?

– Na wyspie Pure Life.

– Co? – Martyna ponownie rozejrzała się dookoła. O czym on gada? Tu nie ma żadnej wyspy ani morza. Są skały.

– Jesteśmy na wyspie, gdzie świat powinien być prawdziwy, a nie jest. – STRX wyraźnie posmutniał i dał upust swojej frustracji. – Oszukali mnie.

– Świr – szepnęła Martyna, a w myślach dodała: większy ode mnie. I choć poczuła odrobinę współczucia, zaczęła się wycofywać.

– Zostań! – poprosił. – Nie bój się!

– Jasne! A co masz powiedzieć innego? Zostań, zaraz cię zamorduję albo zgwałcę?

– Nigdy bym takiego czegoś nie zrobił. To przemoc.

– Jasne, że przemoc.

Mimo wszystko czuła, że musi mu trochę zaufać. Bała się obcego, ale jeszcze bardziej bała się otaczającego ich świata. Zbliżyła się nieco i przeczytała plakietkę na błękitnym uniformie.

– Ty naprawdę jesteś STRX2385DD.

– Przecież ci mówiłem.

– Niby tak. Co to znaczy?

Mężczyzna wyjaśnił oznaczenia, ale widział w jej oczach niedowierzanie.

– Coś nie tak? – spytał.

– Urodziłeś się w roku 2385?

– Tak.

– Naprawdę? Tu? W 2385 roku?

STRX spojrzał zdziwiony, ale wyjaśnił wszystko. Usiedli na kamieniach. Długo wypytywali się wzajemnie, ale na koniec i tak żadne nie było przekonane o prawdziwości zwierzeń, choć Martyna pokazała nawet żółtą piłkę, pośredniego sprawcę tego, że się tu znalazła. Oboje myśleli o sobie w kategoriach nieszkodliwych wariatów. I oboje postanowili wspólnie kontynuować wędrówkę. Tym bardziej że Felek zdecydowanie polubił STRX-a.

 

* * *

– Wróćmy do głównego kanionu – poprosiła Martyna. – Tutaj są tylko skały, a tam przynajmniej widać życie.

– Czemu skręciłaś w ten boczny korytarz?

– Bo usłyszałam głos.

– Myślałem, że złorzeczę w myślach – zawstydził się STRX – a tymczasem czyniłem to głośno.

– Naprawdę nie masz pojęcia, co się stało i gdzie jesteśmy?

Mężczyzna popatrzył na nią w zadumie. Po tym, co usłyszał od Martyny, miał swoją teorię. Nadal są na Ziemi, wpadli jedynie w korytarze, które przeniosły oboje w czasie i sprowadziły w to dziwne miejsce. Wprawdzie tunele czasoprzestrzenne uważano za fikcję, ale niektórzy naukowcy nie wykluczali ich istnienia.

– Myślisz, że to może być wytwór ludzkości za jakiś tysiąc lat? – spytała, spoglądając z uwagą w oczy mężczyzny.

– Mam nadzieję. A także, że ci, co to wynaleźli, są ludźmi i że będą przyjaźnie nastawieni!

– Muszą. – Martyna zaśmiała się. – Nie mogą być wrogami własnej rasy, w końcu gdyby nie my, to ich by też nie było.

– Pewnie masz rację.

STRX rozglądał się zauroczony po kanionie. Mech porastał kamienie, w każdej szczelinie pleniły się jakieś roślinki, ptaki przelatywały im nad głowami, prawie nie okazując strachu.

– To prawdziwe? – pytał STRX swoją towarzyszkę. – To nie hologram?

– No coś ty? – śmiała się Martyna, ale mimowolnie wyciągała rękę, by dotykiem potwierdzić własne słowa.

Gdy poczuli głód, trafili na polanę pełną dojrzałych malin. Zrywali owoce i wpychali do ust. Nawet Felek popróbował trochę, ale nie bardzo mu smakowały, więc dostał połowę batonika, który jego pani miała w kieszeni.

– Właśnie o takim posiłku marzyłam! – wyznała Martyna, kiedy zaspokoili głód. – A teraz musimy poszukać jaskini, żeby się przespać, a rano możemy ruszać dalej. Może wyjdziemy z tego wąwozu i trafimy na jakieś gospodarstwo, ludzi.

Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki za następnym zakrętem znaleźli grotę. Martyna nie zastanawiała się zbyt długo nad szczęśliwym zbiegiem okoliczności, za to STRX zmarszczył brwi i pokręcił głową.

 

* * *

– Nie dziwi cię, że czego tylko zapragniesz, to natychmiast się pojawia? – spytał następnego dnia rano, gdy po godzinie marszu zauważyli wyjście z kanionu.

Przed ich oczami rozpościerała się cudowna łąka, a na niej pasło się bydło. Żadne zwierzę nie spłoszyło się na ich widok, mało tego – krowy pozwoliły się wydoić absolutnie niewprawnym dłoniom. Zebrali mleko do torebki foliowej, w którą Martyna miała zawinięte batoniki.

– Prawda? Czyż to nie cudowne?

– Nie całkiem. – STRX był sceptyczny. – Nieważne. W którą stronę idziemy?

Dziewczyna bez wahania wskazała kierunek. Mężczyzna potwierdził skinieniem głowy, a potem poprosił:

– Pokaż mi tę żółtą piłkę Felka.

Martyna wyciągnęła z kieszeni zabawkę i podała ją STRX-owi, a on wziął zamach i wyrzucił w kierunku przeciwnym niż ten, który przed chwilą pokazywała dziewczyna. Pies bez namawiania rzucił się w pogoń, a jego pani ruszyła za nim.

– Zidiociałeś? – zdążyła krzyknąć. – Chcesz, żeby Felek zgubił się na tych bezdrożach.

STRX nie odpowiedział, tylko pobiegł za nimi. Po kilkudziesięciu krokach schwycił dziewczynę za ramię i zmusił, żeby się zatrzymała.

– Spójrz – poprosił zdyszany.

Wokół nich roztaczała się pusta, szara przestrzeń. Nie było widać ani źdźbła trawy, ani najmniejszego robaczka, a spod stóp nie uniósł się nawet najmniejszy pyłek.

– Skąd wiedziałeś? – Martyna przełknęła gulę, która zaczęła rosnąć jej w gardle.

– Nie wiedziałem, tylko podejrzewałem – powiedział. – To jest jak matryca, na której ty budujesz świat. Gdyby nie twoje myśli, marzenia i pragnienia nie byłoby niczego, tak jak tu, gdzie nie zdążyłaś wykreować rzeczywistości. Pustynia. Nicość. W jakiś przedziwny sposób ten świat jest podobny do mojego

– Jak to możliwe, że tylko ja buduję? – spytała, a łzy zakręciły się jej w oczach. – A ty? Twoje marzenia?

– Ja nie umiem tak tworzyć. Moje pragnienia są inne. Chciałem tylko powrotu do natury. Zresztą nie wiem. Nie umiem tego wytłumaczyć.

Martyna podniosła psa i przytuliła mocno. Felek jest na pewno prawdziwy. A STRX? Tego nie była już taka pewna. Może on również jest wytworem jej wyobraźni. Potrzebowała towarzysza, więc go sobie stworzyła? Nie zielonego ufoludka, a mężczyznę. Człowieka!

* * *

Szli w kierunku, który wskazała przedtem dziewczyna. Nie rozmawiali, ale wyczuwało się między nimi napięcie, jakby przed chwilą straszliwie się pokłócili. A przecież tak nie było. Nawet Felek odbierał tę złą energię. Popiskiwał i biegał pomiędzy nimi. Wreszcie STRX ulitował się nad psiakiem i wziął na ręce. A wtedy Martyna uśmiechnęła się i ucisk, który pętał ich serca zelżał.

Tę gigantyczną budowlę ujrzeli całkiem niespodziewanie. Najpierw była pusta przestrzeń porośnięta rachitycznymi roślinkami, a potem, pośrodku niczego, pojawił się gmach. Podeszli, mimo iż oboje czuli przerażenie. Matowe, szklane ściany ciągnęły się aż po horyzont, a w górze rozpływały się w nicości.

– Co to jest? – pytała dziewczyna, ze strachem podchodząc bliżej.

– Nie mam pojęcia – odpowiedział jej STRX. Przyłożył dłonie do gładkiej tafli i błyskawicznie odskoczył.

– Co się dzieje? – Martyna patrzyła ze strachem na wykrzywioną grymasem twarz STRX-a.

– To żyje. Tam są ludzie! Setki tysięcy.

– Oni, ci ludzie, żyją? – pytała Martyna, a przerażenie ściskało jej gardło.

– Nie wiem – odpowiedział STRX – i boję się to sprawdzać.

– To teraz ja spróbuję – stwierdziła Martyna i choć serce waliło tak, iż miała wrażenie, że za chwilę rozerwie jej pierś, zbliżyła się do ściany.

 

* * *

Pożar ogarnął jej ciało. Marzyła tylko o tym, żeby się schłodzić. Próbowała otworzyć ogromne, odcinające ją od świata okno, ale nie dała rady. Przytuliła więc gorący policzek i skroń do lodowatej szyby. Wilgoć przyjemnie ziębiła, ale tylko przez moment. Po chwili oparła też dłonie. Szeroko rozstawione palce przypominały szpony.

Oddech skroplił się na szklanej tafli i popłynął strużką w dół, omijając niewidoczne dla oka nierówności, żeby w końcu dotrzeć do ramy. Przez kilka minut kropla powiększała się, balansując na krawędzi, aż wreszcie spłynęła brudnym strumykiem na parapet i zasiliła bajorko. Na spokojnej powierzchni zaczął tworzyć się wir, który wsysał powietrze wraz z drobinkami kurzu. Z każdym pochłoniętym elementem rósł w siłę, nabierał mocy i ogromniał. Gdy osiągnął wielkość dorosłego kota, schwycił dziewczynę za włosy, splątał je i szarpnął, próbując wciągnąć do wnętrza.

Wbiła paznokcie w szybę, aby stawić mu opór, rozerwała szkło i zahaczyła rękoma o framugi. Rozstawiła szeroko nogi, żeby się nie przewrócić. A on chichotał i potężniał tak bardzo, że czuła się bezsilna. Ale zaczerpnęła energii z ciemności za oknem i stała się godnym przeciwnikiem.

Walczyli bez słów, bez okrzyków, aż nagle zaświecił księżyc. Pobielił wir, dodał mu mocy. Już nie miała siły, by się bronić, jednak mrok na podłodze uchwycił ją za nogi i nie pozwolił, by przeciwnik ją wciągnął.

Poczuła straszliwy ból, a z gardła wydobył się zwierzęcy skowyt, kiedy srebrzysty tygrys szarpiąc za włosy, rozerwał wreszcie skórę i obdzierał ją, pochłaniając po kawałku razem ze strachem i cierpieniem. Widziała swoją twarz karykaturalnie rozciągniętą, z pustymi, czarnymi oczodołami i otchłanią ust, za którą panowała nicość. Potem spostrzegła długi biały płat – szyję. Ramiona odarte z powłoki perliły się krwistym potem, obnażone mięśnie drgały w obłąkańczym wysiłku, by wyrwać się ze szponów bestii. Każdy centymetr ciała krzyczał udręką, błagał o litość, rzęził o łaskę.

Płakała, a słone łzy pogłębiały męczarnię, kiedy spływały po pozbawionych skóry policzkach. Wyła, gdy odrywał płaty z piersi, żeber, ud.

Każdy mięsień drgał, niczym struny w harfie szarpane dłonią niewprawnego grajka. Na kakofonię wibracji nałożył się inny dźwięk – splótł ból i cierpienie, a otulając je delikatną mgłą, sprawił, że przestały dokuczać. Stał się panaceum na katusze.

 

* * *

– Już dobrze! Już wszystko dobrze!

Cichy szept docierał do niej jak przez mgłę, zmywał straszne przeżycia, przywracał wolę istnienia. STRX oderwał dziewczynę od ściany i tulił jak małe dziecko, powtarzając słowa uspokojenia. Otarł dłonią łzy z jej policzka i przycisnął usta do rozpalonego czoła.

– Wiem, jak się tam znaleźli – powiedziała po dłuższej chwili, gdy zdołała zapanować nad sobą. – Przeżyłam to samo, co oni.

Opowiedziała STRX-owi, co stało się jej udziałem. Przerażenie i emocje sprawiały, że głos jej się łamał, a opowieść była chaotyczna i poszarpana.

– Nie rozumiem tylko, jak to się stało, że my dostaliśmy się tutaj żywi i dlaczego nadal posiadamy wolę. Ci tam – wskazała głową budynek – choć żyją i nawet już nie cierpią, są jak… tkacze. Rozumiesz? Przędą nici, splatają je, barwią i plotą rzeczywistość dla… nie wiem dla kogo.

Zamilkła na chwilę i przymknęła oczy. Przywołała obraz setek ciał leżących w bezruchu na platformach i ponownie poczuła ich bezsilność.

– Powinniśmy tam wejść. Musimy im pomóc. Wykorzystać to, co się nam zdarzyło – prawie krzyczała. – Potrafisz to wyjaśnić? – zwróciła się do STRX-a.

– Nie wiem, wydaje mi się, że to kwestia błędu. Otworzyli tunele, którymi mieli po nas przyjść, ale my trafiliśmy tu sami.

– I co teraz?

– Nie mam pojęcia. Zapewne wkrótce ich spotkamy…

– I skończymy jak tamci? – Dziewczyna ruchem głowy wskazała budynek.

Zapadła cisza, przerywana tylko przyspieszonymi oddechami.

 

* * *

– Boję się! – Martyna przysunęła się bliżej STRX-a. – Może jednak nie powinniśmy próbować tam wchodzić? Może jeśli będziemy siedzieć cicho, oni zostawią nas w spokoju?

– Nie sądzę. Zostaliśmy wybrani – ty ze względu na swoją wyobraźnię. A ja? Sam nie wiem dlaczego.

– Ze względu na to samo – wtrąciła się Martyna. – W twoim świecie, gdzie wszystko można wykreować za pomocą techniki, kilku przycisków na panelu sterującym komputera, ty marzyłeś o czymś zupełnie innym niż reszta ludzi. I wykazałeś się ogromną determinacją. To ich pewnie przyciągnęło. I na pewno też możesz tworzyć świat, tylko musisz się odważyć.

– Może masz rację. – STRX wzruszył ramionami. – W każdym razie właśnie dlatego wątpię, żeby zostawili nas w spokoju.

Siedzieli na pniu powalonego drzewa, a tuż obok, w gęstej trawie spał skulony Felek. Martyna w ciągu kilku chwil zapełniła życiem pusty świat. Czuła się zagubiona w tym nierealnym otoczeniu, wystraszona odpowiedzialnością, która tak nagle na nią spadła. Pragnęła, żeby stało się jak zwykle – żeby obudziła się w swoim łóżku, wprawdzie zafascynowana wizjami, ale spokojna i bezpieczna. Chciała, żeby ktoś podjął za nią tę decyzję. Po kilku sekundach wahania oparła głowę na barku mężczyzny, a on otoczył ją opiekuńczo ramieniem.

– Musimy iść! – powiedział wreszcie STRX. – Nie ma na co czekać.

Podnieśli się i stanęli naprzeciwko gmachu. Martyna chwyciła rękę mężczyzny i zajrzała mu w oczy, szukając tam wsparcia.

– No już, idziemy – ponaglił ją tylko. Oboje wykonali kilka kroków do przodu i zagłębili się w matową ścianę. Było tak samo jak wówczas, gdy przekraczali granice światów. Po kilku chwilach parcia wynurzyli się po drugiej stronie.

Ogarnęła ich całkowita cisza. Oni również nie czynili żadnego hałasu, bali się nawet odetchnąć. I nagle ludzkie umysły wypełnił szept tysięcy głosów, mnogość napływających informacji powaliła ich na kolana, a Martynie pociekły łzy. Schwycili się za głowy, zatykając uszy, jakby to mogło powstrzymać strumień komunikatów. Po kilku chwilach wszystko zamilkło, jakby ten zbiorowy twór zrozumiał wreszcie, że zabije tych, którzy chcą mu pomóc.

Teraz wiedza sączyła się cieniutkim strumykiem, dwugłosem, który ludzie byli w stanie pojąć.

Naokoło rozciągała się pustka: szara i martwa. Ponad nią unosiła się postać – potężna, ale równie szara, jak otaczający ją świat. Jedynie oczy płonęły szkarłatem. Ten wzrok przenikał czas i przestrzeń. Ale nigdzie nie natrafiał na nic interesującego, nie spotykał niczego, co przykułoby jego uwagę na dłużej niż milionowe części sekundy. Więc gnał coraz szybciej i coraz dalej, żeby wyśledzić wypełnienie dla tej próżni, aby odszukać przeciwieństwo nicości.

Aż wreszcie znalazł. Zatrzymał się w pędzie porażony feerią barw i dźwięków, mnogością uczuć, paletą zapachów. I zrozumiał, że znalazł źródło, które uczyni jego świat, świat Apeironów żywym. Potrzebował jedynie przenieść te kruche istoty w miejsce, gdzie będą mogły tkać byty dla niego i dla jego braci. I podarował im gniazdo, a ich samych pozbawił powłoki, by nic nie zakłócało przepływu impulsów. A potem odkrył, że ten pierwotny ból jest najwspanialszą matrycą, bo ludzie, szukając ucieczki od cierpienia, kreują jego przeciwieństwo – cudowny, idealny świat. Apeiron stworzył dla nich schronienie, oni stworzyli dla niego rzeczywistość.

Przekaz się skończył, a Martyna i STRX opadli wyczerpani na kolana i dyszeli, jak po długim biegu. Mężczyzna zaciskał pięści, a dziewczynę dławiły łzy, bo prośba uwięzionych między światami była jasna – chcieli to skończyć. Mieli dość życia w niebycie.

Opuścili szklany gmach pełni strachu i bólu. Nie tylko własnego.

 

 

* * *

Zanim ich zobaczyli, usłyszeli potężniejący szum. Zerwali się na nogi i spojrzeli w kierunku, skąd dochodziły dźwięki.

Spływali z nieba niczym archaniołowie, zupełnie tak, jak zawsze to sobie wyobrażała Martyna. Ogromne białe skrzydła leniwie zagarniały powietrze, a oni powolutku obniżali lot. Gdy ich stopy dotknęły podłoża, ziemia zadrżała, a wraz z nią ludzie.

Apeironi zbliżali się niespiesznie. Ich skrzydła poruszały się jak w zwolnionym tempie. Demony wyciągnęły ręce, a wtedy i Martyna, i STRX poczuli żar płynący w ich stronę. Ludzki wzrok uwięziło hipnotyczne spojrzenie płonących szkarłatem oczu. Skóra zaczynała skwierczeć, złuszczać się; nozdrza dławił smród palonych włosów.

Przerażony pies z rozpaczliwym skowytem wtulał się w stopy swojej pani, szukając tam schronienia. Martynie, wiedzionej współczuciem dla niewinnego stworzenia, udało się zerknąć na zwierzę. Nie mogła mu pomóc, choć tak bardzo pragnęła. I nagle doznała olśnienia.

Chwyciła dłoń STRX-a i zawyła mu wprost do ucha:

– Wiem, jak ich pokonać! Musimy…

* * *

Choć ból pozbawiał przytomności, musieli opanować strach i ukierunkować własne myśli. Skupili się na szkarłatnych oczach. Teraz ważyły się ich losy. Mocowali się z demonami niczym zapaśnicy i choć to nieprawdopodobne, cierpienie dostarczyło im dodatkowego bodźca do walki. Ludzie tkali wizje, przekształcając demony. Martyna obsypała swojego Apeirona kwiatami. Stokrotki przyczepione do potężnych skrzydeł sprawiły, że wydał się jej mniej przerażający. STRX wyobraził sobie dziecięcą grę, w której raził potwora pociskami z arbuza. Śmieszność sytuacji powodowała, że już się tak bardzo nie bał.

Nie wiedzieli, jak długo to trwa, ale w końcu zauważyli zmiany. Majestatyczne dotychczas postacie powoli zaczęły się zmniejszać, kurczyć, tracić barwy. Było jasne, że ludzie zyskują przewagę. Z każdą chwilą, z każdą mijającą sekundą wracały im siły, skóra odzyskiwała witalność i kolor.

– Jeszcze tylko trochę! – krzyknął STRX do Martyny, widząc, że kobieta traci koncentrację. – Wyobraź sobie, że to ćmy!

Poskutkowało. Kobieta uśmiechnęła się z wysiłkiem, a jej przeciwnik zaczął się gwałtownie zmniejszać. Dziewczyna wyciągnęła ręce i stworzyła świece, a zwabione blaskiem motyle przestały obijać się o ich twarze. Jak zahipnotyzowane latały wokół drżących płomieni, aż wreszcie otumanione pozwoliły pochłonąć się ogniowi.

Ludzie opadli na ziemię. Ulga, jaką odczuli, niemal pozbawiła ich tchu. Kobieta zaczęła płakać, ale tym razem STRX nie próbował jej pocieszać. Wiedział, że to łzy oczyszczenia. Gdy chwilę ochłonęli, spytał towarzyszkę:

– Przekażemy im? – Głową wskazał szklany gmach.

Podnieśli się z ziemi i podeszli do budynku. Oboje przyłożyli dłonie i czoła do ściany. Pozwolili, aby myśli popłynęły do uwięzionych. Dzięki obrazom nie trzeba było tłumaczeń. Więźniowie błyskawicznie pojmowali, że tak, jak oni są uzależnieni od Apeironów, tak samo demony są uzależnione od nich.

Przez kilka minut nic się nie działo, a potem budowla zadrżała, jakby po grzbiecie jakiegoś gigantycznego monstrum przebiegł dreszcz. Złocisty impuls rozświetlił wnętrze budynku, ukazując setki tysięcy oskórowanych ludzi, ułożonych jak pajęcza zdobycz w ogromnej sieci. Iskra przeskakiwała od jednego ciała do drugiego, coraz szybciej i szybciej, aż w końcu mieli wrażenie, że to nie pojedynczy impuls a świetlista lina oplata całą budowlę, ściska i wreszcie szatkuje. A potem wszystko zmieniło się w mleczną mgłę, która rozproszyła się jak opar ogrzany promieniami słońca.

 

 

* * *

 

Stali pośrodku niczego. Stalowoszara ziemia ciągnęła się aż po horyzont. Wokół nich trwała absolutna cisza. Nad nimi była absolutna pustka.

– Tu nie ma nic – powiedział z żalem STRX.

– Nie szkodzi! – Martyna zaśmiała się cichutko i przymknęła oczy. – Stworzymy dla siebie świat.

Po chwili zaczęła pojawiać się trawa, kwiaty i drzewa, a powietrze ożywiły głosy ptaków. Felek zaczął poszczekiwać, goniąc zwinne jaszczurki.

– I co z tego? – zakpił mężczyzna. – Kolejna wirtualna rzeczywistość. Sztuczny twór.

– Zawsze tak było. Żeby coś powstało, musi być stwórca i akt stworzenia.

– Co nie zmienia faktu, że nie jest to prawdziwe – stwierdził z rezygnacją STRX.

Nie wiedziała, skąd znalazła w sobie tę odwagę, ale chwyciła mężczyznę za rękę i przycisnęła ją do klatki piersiowej.

– Słyszysz? – spytała i pozwoliła, by poczuł łomot krwi pompowanej szaleńczo przez serce. – To jest prawdziwe!

 

Koniec

Komentarze

Czytałem już jakiś czas temu, więc teraz podzielę się opinią, którą przesłałem autorce:

Ogólnie nad opowiadaniem unosi się duch Philipa K. Dicka. Przenikanie się światów, tworzenie rzeczywistości kojarzyło mi się z moją ulubioną jego powieścią pod tytułem Ubik.

Ogólnie jedyną rzeczą do jakiej można się przyczepić to mało realistyczna reakcja przy pierwszym spotkaniu Martyny z STRXem, ale można to zwalić na jej kondycję psychiczną.

Choć sam nie lubię happyendów, zakończenie udanie dopełniło opowiadanie i przypadło mi do gustu. W pewnym sensie bardzo metaforyczne, taki nowy początek.

Bardzo dobre opowiadanie :)

Zachęcający tytuł, a tekst uchwycił mnie i połknął niczym żaba owada. Styl również skojarzył mi się z Dickiem. Ciekawa wizja świata. Poruszasz się, Bemiku, po szerokiej perspektywie przekazu – nie lada umiejętność. Brawo!

 

Nie byłbym sobą, gdybym nie wcisnął jakiegoś “ale”. To moje widzimisię i nie musi być słuszne, bo, jak wiadomo, co czytelnik to inny gust i odbiór. Tak więc… mam drobne uwagi do dwóch rzeczy. Pierwsza to dialogi. Robią wrażenie, wybacz za porównanie – jakby dzieci je wypowiadały. Brakuje im sznytu i pazura, mało interesujące. Druga sprawa to te “symbole dobra”: stokrotki czy jak w innym Twoim opowiadaniu jednorożce. To wygląda jakby autorka nie mogła się zdecydować, do kogo jest kierowany utwór. Jak da mnie to psuje klimat – na tych symbolach i dialogach wiesza się opowieść. Ale podkreślam, że to moje widzimisię, a u innego czytelnika może być inaczej. U mnie – faceta, symbol “stokrotki” nie wywołuje żadnych emocji, a nawet w tym tonie śmieszy – nie pasuje mi to. Wydaje mi się, że powinnaś sięgnąć po te emocje/przekaz trochę głębiej. Wtedy opowiadanie byłoby utrzymane w jednym klimacie i bez rozpraszaczy.

Bemiku, tak odebrałem opowiadanie, ale to mój odbiór. Podkreślam, że mimo “rozpraszaczy” bardzo misię. Gratuluję.

 

 

Bardzo mi się mroczny klimat, mimo wszystko, lekkiej beznadziei (a może tak tylko mi się wydaje). Zakończenie nie do końca dobre, tak jakoś skojarzyło mi się ze Zniewolonym z Animatrixa.

F.S

Wiem, że bronić się powinno samo, ale…

Wypowiedzi STRXa są specjalnie takie nieco górnolotne, miały podkreślać odmienność epok, stylów i samego STRXa od reszty ludzi. Martyna, jako pożeraczka książek, dostosowuje się do niego.

A stokrotki wcale nie miały być symbolem dobra, tylko rozpraszaczem.

Dziękuję panowie za wizytę i komentarze i za punkty do biblioteki. No i oczywiście śniącej.

Edytka: Belhaju, dzięki za nominację!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A ja miałam mocne skojarzenia z Matrixem. Pewnie dlatego, że dawno nie czytałam Dicka. Ale czeka w kolejce. ;-)

Interesująca koncepcja, ale – jak dla mnie – trochę za słabo wyjaśniona. Dlaczego STRX? Wyjaśnienia dziewczyny mnie nie przekonały. To, że chce czegoś nietypowego, jeszcze nie oznacza wyobraźni i kreatywności. Jeśli Apeironi pozbawili “tkaczy” powłok, to co zobaczyli bohaterowie?

Jak działało stwarzanie świata? Jeśli materialnie, to dlaczego uwięzieni nie mieli dookoła siebie pięknego świata widocznego przez okna? A jeśli niematerialnie, to dlaczego bohaterowie najedli się wymyślonymi malinami? W skrócie, nie potrafię zrozumieć, jak działa Twoja wizja.

Babska logika rządzi!

Bo Ty, Finklo, do wszystkiego podchodzisz naukowo wink A tu trzeba “miej serce i patrzaj w serce”.  

Po kolei – nie mieli powłok=nie mieli skóry

Uwięzieni nie mieli wokół siebie pięknego świta, bo tworzyli go dla Apeironów.

A to, co tworzyła Martyna, było materialne dla niej i STRXa i ewentualnie kolejnych osób z nią powiążanych.

Dzięki, Finklo, za wizytę i komentarz.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Zgadza się, Bemik. Ja łażę po opowiadaniach ze szkiełkiem i okiem. Hmmm. Bez skóry chyba nie da się przeżyć… Już łatwiej byłoby mi uwierzyć w byt bezcielesny, świadomość zapisaną na jakimś nośniku.

Babska logika rządzi!

No żeby otrzymać odpowiedzi na te wszystkie pytania, to w opowiadaniu by się nie zamknęło. Powieść trzeba by napisać. 

Bemik, mnie nie chodziło o górnolotne wypowiedzi STRXa, ale o rozmowy bohaterów. A jeżeli rozpraszacze były zamierzone, to okej, co nie zmienia faktu, że mi odrobinkę przeszkadzały. Ale to widzimisię. Pozdrawiam.

Ej tam, Finklo, Apeirony to takie wysokorozwinięte byty, że egzystowały bez świata, to co to dla nich podtrzymywanie życia w człowieku bez skóry wink

Blackburnie, rozumiem oczywiście.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Motyw stary jak świat. Od Platona, poprzez Lema, Dicka i wielu innych. Pomimo tego, Bemik ( i za to Ją cenię) idzie własną ścieżką i nawet tak oklepanemu tematowi potrafi nadać “bemikowy” sznyt.

Biorąc się za czytanie, wiedziałem czego oczekuję i nie zawiodłem się :-)

Zazdroszczę wyobraźni.

Trico, miło usłyszeć takie słowa, dziękuję. A tak przy okazji: czy Wy w ogóle nie sypiacie?

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Wessało. Przeczytałam z ogromną przyjemnością. Nie zrozumiałam, dlaczego ludzi z budynku pozbawiono skóry, ale zwalam to na swoją nieuwagę.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Dzięki, za przeczytanie i za punkcik. Podobno wtedy lepiej tworzyli światy :-)

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Pogubiłam się. Bo kiedy dochodzi do przemieszczania się w czasie, kiedy pojawiają się światy równoległe, tudzież wszelkie dziwne byty, w dodatku uskrzydlone, gubię się.

Rozumiem, że żółta piłeczka, czystym przypadkiem, zaprowadziła Martynę i Felka do świata, w którym, czystym przypadkiem, znalazł się także STRX. Rozumiem, że Martyna potęgą swojej wyobraźni stworzyła piękne okoliczności przyrody, z malinami włącznie. Ale dlaczego nagle pojawił się tam ów budynek pełen oskórowanych ludzi, wykorzystywanych przez tytułowych Apeironów i dlaczego ów świat był cudowny, tego, niestety, nie pojmuję. :-(

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dzięki Reg za wizytę. 

Nie będę Ci nic tłumaczyć, bo musiałabym streścić całe opowiadanie i dodać didaskalia. Widać tym razem namotałam za bardzo. wink

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nadrabiam komentarz i do tego na zadadzie “kopiuj – wklej” po przeczytaniu tekstu wcześniej w Bramie. 

 

Pod względem warsztatowym – wiadomo, ale poza tym to taki nie bemikowy tekst :) Tak bardzo odrealniony, wręcz oniryczny. Nie kojarzę innego Twojego tekstu (są trzy opcje – nie ma, nie czytałam, nie zapamiętałam) tak odjechanego fabularnie. Z pewnością nie da się go przeczytać tak po prostu, przynajmniej ja nie mogłam. Musiałam być czujna i uważna, bo przyznaję, że były momenty, gdy nie rozumiałam co się dzieje. Aż nadszedł czas zrozumienia i wszystkie elementy układanki wskoczyły w swoje miejsca.

Piękne też nawiązanie do filozofii Anaksymandra.

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Śniąca, bardzo Ci dziękuję, szczególnie za to “taki nie bemikowy tekst”. Zawsze coś takiego cieszy mnie najbardziej, bo to mi uświadamia, że czasem udaje mi się choć trochę wyśliznąć z szufladki.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

:) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Ciągle zachowywał nadzieję, lecz stracił ją, gdy demon uwięził mu wzrok w oczach płonących szkarłatem, kiedy pożar zaczął pochłaniać ciało i duszę. Zwijał się jak papier trawiony ogniem, kurczył się i skręcał. A kiedy stał się popiołem, rozpadł się i zamienił w dym, usłyszał głos.

Jakoś przeszkadzała mi w powyższym ilość się i rzeczy związanych z ogniem.

 

odjechać od centrum do swojej dzielnicy. ← odjechać od, chyba nigdy nie słyszałam, żeby ktoś tak mówił

 

Wyrzucała go poza świadomość tylko wtedy, kiedy czytała, kiedy pochłaniały ją fantastyczne światy, obce życia. I gdy spała, ponieważ wówczas również dryfowała w innych wymiarach. Miała wrażenie, że żyje tylko po to, by spać. Czasem marzyła, że się nie obudzi, że zostanie gdzieś tam na zawsze.

To jest piękne, sama mogłabym coś takiego powiedzieć.

 

Chcesz, żeby Felek zgubił się na tych bezdrożach. ← ta kropka zupełnie nie pasuje, ja bym tu dała co najmniej ?, a najlepiej ?!

 

spostrzegła długi(+,) biały płat

 

Same świetne smaki, ale trochę się pogubiłam i niewiele zrozumiałam. Komentarze pomogły.

Było w tym dużo tęsknoty za prawdą, dojmująca potrzeba istnienia naprawdę, pewności i bliskości, co zostało świetnie zarysowane i oddane. Nawet jeśli nie wszystko pojęłam, to wydaje mi się, że poczułam, o co chodziło :) I to dojmujące uczucie, które tak szybko nie znika.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Enazet, dzięki.

Ta siękoza ostatnio mnie prześladuje, to kolejny fragment, w którym mam tyle się. Postaram się mieć na baczności. Ogromnie się cieszę, że udało mi się (cholera, znowu się się) wzbudzić w Tobie takie emocje.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Miałam problemy z początkiem tego opowiadania. Dużo opisów (bardzo ładnych, ale spokojnych) i mało akcji sprawiło, że nie mogłam się wciągnąć. Za to jak się wciągnęłam, to już poszło.

Nie miałam problemów z dialogami ani powłokami tkaczy, wszystko miało swoje rozwiązanie, które przychodziło na czas. Choć przyznam szczerze, że trochę oszukiwałam i przed opowiadaniem prześlizgnęłam wzrokiem po komentarzach, więc wiedziałam, czego szukać w tekście ;)

Spraw, bym ja, STRX, poczuł, że żyję, czuję.

To zdanie chwyciło mnie za serce, a podobny efekt wywarło na mnie zakończenie.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Kam_mod, cieszę się, że Tobie nic nie musiałam tłumaczyć, bo już się bałam, że zawiodłam na całej linii. 

I ogromną radość sprawiło mi to, co napisałaś o zakończeniu, bo zwykle mam z tym problemy.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Chyba by cię nie wzięli do druku, jakbyś zawiodła :P Fakt faktem, opowiadanie trzeba czytać uważnie, bo łatwo przegapić podpowiedzi. Ale o której historii nie można powiedzieć tego samego ;)

www.facebook.com/mika.modrzynska

Tekst przeczytałam jakiś czas temu, ale nie zostawiłam komentarza, chyba dlatego, że nie bardzo wiedziałam, jaki.

I w sumie, niestety, nadal nie wiem. Czytało mi się dobrze. Wydaje mi się też, że rozumiem zamysł. Światotwórstwo, dążenie do wyzwolenia się od przytłaczającej rzeczywistości, matriksowatosć itp. Ale z drugiej strony mam podobne wątpliwości, co Regulatorzy – zbieg okoliczności, który sprawił, że w jednym momencie dwoje bohaterów akurat znalazło się “po drugiej stronie” i spotkało. Dość racjonalne podejście do tego, co zaszło i gładkie rozumowanie – aha, umiem kreować rzeczywistość, to zrobię sobie nowy, ładny świat. “Walka” z obcymi istotami… Musiałam zasięgnąć porady internetów co do Apeironów, ale nawet po przeczytaniu, o co chodzi, nie bardzo ich/je ogarniam.

No i tak sobie stoję okrakiem, wahając się. Widocznie tematyka dla mnie za skomplikowana, ja i filozofia nie bardzo się tego ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Oj, po grząskim gruncie stąpasz, Basiu ;)

Wieloświat to już skomplikowane środowisko dla czytelnika, a jak jeszcze tworzy się przestrzeń poza światami i przede wszystkim bawi się czasem, to można czytelników pogubić, a i nieumyślnie jakiś paradoks wysmażyć. No ale jakoś udało Ci się nie tylko przejść przez te mokradła, ale i odbiorców przeprowadzić, może niektórych lekko zdezorientowanych, ale jednak. Może jak bym się spiął, to bym dziurę w tej czasoprzestrzeni znalazł, ale… tylu tam tkaczy rzeczywistości, że pewnie by się szybko załatać udało. :)

Co do warsztatu – gdybym krytykował, to tylko z zazdrości, a takich rzeczy nie robię :)

Joseheim, rozumiem. Też czasem tak mam, że wydawałoby się proste z pozoru opowiadanie jakoś mnie uwiera. Dziękuję za przeczytanie i podzielenie się wątpliwościami. 

A co do przypadkowego spotkania – w rzeczywistości działają nie tylko takie przypadki.

Unfallu – fajnie, że znalazłeś czas, żeby zanurzyć się w moim świecie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemik, ja przecież wiem, że życie czasem pisze scenariusze, w które nikt by nie uwierzył, znam parę takich ;) Ale na tym właśnie polega problem literatury – człowiek wymaga od niej czasem więcej niż od życia i jak coś się wyda niewiarygodne (mimo, że jak najbardziej możliwe) to właśnie… uwiera, dobrze to określiłaś.

 

Z ciekawości – czy próbowałaś podesłać ten tekst MC, zanim posłałaś go do Bramy? Pytam, bo wygląda mi na coś, co właśnie jest w jego stylu…

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Przeczytałam z zainteresowaniem, ale to opowiadanie nie urzekło mnie tak, jak inne Twoje. Podobał mi się ogólny koncept, podobała mi się plastyczność opisów, tęsknota i samotność, którą świetnie oddałaś. Ostatnie zdanie również mi podeszło i nawet lekko wzruszyło ;) Jednak całokształt wydał mi się jakiś taki naiwny. Zgodzę się też w uwagą co do dialogów. Wyczułam, że STRX mówi z pewną manierą, ale to nie o tę manierę chodzi, raczej o interakcję bohaterów, która wydaje się dość papierowa, a wypowiadane kwestie takie mało barwne, prościutkie – tylko wymiana informacji i pomysłów. Pewnie obiektywnie to jest ok, mnie subiektywnie nie satysfakcjonuje. Duży niedosyt pozostawiła we mnie też scena walki z Apeironami, łatwość,  z jaką bohaterowie wpadają na pomysł ich pokonania i go realizują. Zabrakło napięcia.

Odczytałem sobie "Cudowny świat Apeironów" jako przypowiastkę filozoficzną. Że szukanie autentyczności wiedzie donikąd, bo tak naprawdę sami o niej decydujemy. I że jesteśmy niejako więźniami własnego, niedoskonałego aparatu poznawczego. Wydaje mi się jednak, że ten ciekawy, acz nienowy temat w powyższym tekście nie doczekał się żadnego nowego lub świeżego spojrzenia. Prawdopodobnie nie umiem sobie zinterpretować finalnego zdania kobiety: czy chodziło jej o to, że prawdziwe jest to, co w nas siedzi? A jeśli tak, jeśli można sobie stworzyć własny świat – to jakim cudem nasza para uniknie, za jakiś czas, stania się nowymi Apeironami? Przecież karma dla wyobraźni może się kiedyś wypalić, bodźce – skończyć. W czym mieliby być wówczas lepsi od demonów, które właśnie pokonali?

Właśnie brak tej wątpliwości, ten nie do końca zasadny moim zdaniem optymizm sprawia, że odnoszę wrażenie spłycenia pointy. Bliżej mi do wątpliwości STRXa, tu chciałbym wiedzieć, czy i co mogłoby go przekonać, by jednak zaryzykować światotworzenie: wiara w miłość? A może przeświadczenie, graniczące z arogancją, że oto ja będę lepszym stwórcą niż ten mój? 

Mam wrażenie, że ten wyobrażony eksperyment zatrzymał się w opowiadaniu na starcie, bez pogłębienia. Cytat z Dantego sympatycznie naprowadza, ale chyba nie cieszy w połączeniu z finałem (nie zmieniamy obecnego świata, lecz uciekamy w tworzenie nowego, dla nas lepszego, w wyobraźni?).

 

Zawiesilem niewiarę w związku z oniryczna konwencją, więc nie będę analizował poszczególnych elementów konstrukcji świata, postaci i wiarygodności ich postępowania.

 

Tekst dwuwątkowy, problem – jak się początkowo zdaje – niespełnienia STRXa, samotności Martyny zarysowany na start jasno. Wątki splatają się, tajemnice odkrywają stopniowo, jest nawet kulminacyjna walka (coś łatwo poszło…). Brakuje mi trochę rozwiązania problemu Martyny (czy piesek, STRX i wyobraźnia to jest to, co ją naprawdę uszczęśliwi?). Ślicznie piszesz, Bemik, ale mam wrażenie, że ta historia to dopiero szkic czegoś głębszego, że chyba nie do konca w tym czasoprzestrzennym zamieszaniu zrozumiałem, co chcesz przekazać i przez to pojawia się mnóstwo pytań, na których sugestie odpowiedzi liczyłem w finale, lecz ich nie znalazłem.

Możliwe, że po prostu jestem słabym interpretatorem albo leniwym czytelnikiem, zepsutym panującą obecnie doslownością i prostotą przekazu, ale zwyczajnie nie kupiłem ostatniego ustępu. I z tego powodu nie jestem przekonany do tego opowiadania. 

Strasznie podoba mi się taka nieco okrutna basniowosc, styl opowieści niesamowitej – naprawdę dobrze ci to wychodzi.

 

"Świryb" (Bailout) | "Fisholof." (Cień Burzy) | "Wiesz, jesteś jak brud i zarazki dla malucha... niby syf, ale jak dzieciaka uodparnia... :D" (Emelkali)

Misię również. Mam sporo skojarzeń, a to z Ubikiem, a to z Matrixem, a to trochę z The Island. I jeszcze parę tytułów by się znalazło. Akurat jestem w trakcie lektury Bezsilnych bogów Stanisława Lema NAZ i przypominam sobie pewne wątki. Temat niby już wiele razy przerabiany a nadal można jeszcze z niego mnóstwo wycisnąć. :)

Faktycznie, końcowa konfrontacja dość szybka i gładka, może nie zaszkodziłoby dodanie trochę więcej napięcia i poszukiwań sposobu na unieszkodliwienie Demonów. Z drugiej strony → tak też i w życiu bywa, że zwycięstwo przychodzi dość łatwo, mimo spodziewanych trudności. Wystarczy podjąć działania.

Osobiście nie lubię podawania wszystkiego na tacy, dobrze jest gdy się pozostawi Czytelnikom trochę przestrzeni i pozwoli na uruchomienie trybu “kmini opcje”. :) Nie mówię o dużych lukach, gdzie ciężko połączyć szczegóły, jeno o miejscu na pewne domysły.

Cykliczność, o której wspomniał Psycho – moim zdaniem ładnie wpleciony motyw, wszakże w naturze tak to się przeca odbywa. (A i NAZ wspomina o tym u Lema).

Wymiana informacji za pomocą prostych komunikatów – zakładam, że wynika z panujących realiów → ludzi co prawda nie sprowadzono tylko do funkcji baterii, jak w Matrixie, ale opis przypomina taśmociąg z pół-cyborgami, zarówno w pracy, jak i poza nią. Mam na myśli zredukowane potrzeby mieszkańców holoświata – co za tym idzie, również porozumiewanie się sprowadzone jest tylko do prostego przekazu informacji.

Zgadzam się, że rozbudowane byłoby jeszcze lepsze, głębsze. :)

Misię :)

 

Cheers :)

 

B

Joseheim – nie, nie wysłałam do mc, jakoś straciłam wiarę, że coś mojego mu się spodoba.

Werweno, dziękuję. Bywa – nie każdy tekst musi podchodzić, a i tak się cieszę, że zajrzałaś i przeczytałaś.

Rybeńko – pięknie analizujesz, zastanawiam się nawet, czy nie głębiej drążysz niż autorka.

Banshee – jeszcze bardziej rozbudować? To stąd już prosta droga do powieści, a powieść SF w moim wykonaniu byłaby jak morele z omułkami.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Ano, Bemik, świetny materiał na powieść :-) Morele z omułkami? Mogłoby wyjść coś dobrego z tego połączenia :-)

Omułki w sosie morelowym? To może być ciekawe…

Nie zapomnij o ostrych papryczkach! ;-)

Babska logika rządzi!

No, papryczki może by coś pomogły, a przynajmniej ostrością zakamuflowały dziwny smak.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Zgadzam się z Finkląregulatorami, że zbyt dużo w tym opowiadaniu sprzeczności i niedopowiedzeń, ale ogólnie dobrze mi się czytało. Szczególnie spodobało mi się zakończenie, a przede wszystkim to zdanie:

Zawsze tak było. Żeby coś powstało, musi być stwórca i akt stworzenia.

Do bardzo podobnych wniosków doszedłem po obejrzeniu pierwszego “Matrixa”. Sądzę mianowicie (a bohaterowie “Cudownego świata Apeironów” pewnie by się ze mną zgodzili), że świat Matrixa jest tak samo realny, jak świat bronionego przez ludzi Syjonu. Podstawowym problemem jest natomiast brak swobody przemieszczania się pomiędzy nimi, będący skutkiem zniewolenia żyjących w Matrixie ludzi przez maszyny. Problemem jest więc nie tyle to, w jakiej rzeczywistości żyjemy, lecz ile mamy w niej wolności i możliwości twórczego działania.

 

Tak więc daję plus za warsztat i zbieżność wniosków. (O ile dobrze odczytałem intencje autorki).

 

Dziękuję MR. Twój wniosek jest jak najbardziej prawidłowy, ale mnie bardziej chodziło o to, że w jakiś sposób sami możemy kreować swoją rzeczywistość i to niezależnie od okoliczności. Nawet wtedy, gdy czujemy się samotni – bo wtedy kreujemy świat za pomocą wyobraźni.

Ogromnie się cieszę, że zakończenie przypadło Ci do gustu – zawsze mam z tym problem, a tu bałam się że przegięłam z patetycznością.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Hej, cześć, witam, siema, hej hej!

 

Prawdę mówiąc, jak dla mnie, to ten tekst broni się tylko bemikowatością – jak zwykle świetny, wyrazisty styl, sceny bardziej malowane niż pisane, bohaterowie do kupienia, jest pisarskie zacięcie, i to tak głębokie, że czapki z głów, głowy z ramion.

Niemniej sama opowieść… Pomysł jest, co prawda zdarty z wielu innych klisz (jakieś antyutopie, zawirowania czasowe, sami apeironi jakby matrixowi, kulminacja rowlingowska, finał… no, też skądś kojarzę taką scenę), ale tak wymieszany, że jest w tym coś, jeśli nie oryginalnego, to na pewno nietuzinkowego. A mimo to zabrakło w tekście jakiegoś takiego… urwania dupy, za Pani wybaczeniem. Czytało się dobrze, ale historia nie porwała w żadnym momencie, a rozprawa z apeironami wydała się bardzo prosta, żeby nie powiedzieć: infantylna. I niezbyt przekonująca przy tym. Nie mówiąc już o tym, że była w pewnym sensie identyczna jak scenka z boginem w Harrym P. i więźniu.

Największy jednak zonk z tym snem-wizją, który nastąpił, gdy Martyna zbratała się z szybą. Jest dokładnie tym, o czym pisałem na początku komentarza pod “Nie budźcie mnie!”. I o ile tam tekst się wybronił, to jednak tutaj, jak dla mnie, ten fragment był nie tylko intensywnie niejasny i dalece zbędny, ale wręcz szkodliwy, bo wybił z rytmu, zamieszał, wywołał konsternację (co? skąd? po co? ki wuj w ogóle?), a na końcu i tak nic nie wniósł i nie wyjaśnił.

 

Peace!

"Zakochać się, mieć dwie lewe ręce, nie robić w życiu nic, czasem pisać wiersze." /FNS – Supermarket/

Dzięki Cieniu, trochę się ubawiłam tym Twoim komentarzem, szczególnie tymi ostatnimi pytajnikami. Cieszę się, że go w końcu zmogłeś. I znowu bemikowatość na pierwszym planie – ale cóż zrobić – jestem bemik, więc piszę jak bemik wink

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Podziwiam Twoją wszechstronność, bemiku. Piszesz niezłe teksty w tylu różnych gatunkach i sceneriach, że nic, tylko zazdrościć. 

Z tym, że mimo iż doceniam lekkie pióro i umiejętność konstruowania opowieści w taki sposób, by nie nudziła – ale to już pewnie wiesz – nie umiem się zwykle jakoś do końca wciągnąć w Twoje teksty. “Cudowny świat…” wydał mi się bardzo ograny. Składa się z wielu motywów, które wielokrotnie przewijały się przez najrozmaitsze książki i filmy – dickowski klimat, matrixowska paranoja ontologiczna (vide wątpliwości bohaterów co do realności otaczającego ich świata), Apeironi przypominający bogina z HP – aż chce się zakrzyknąć, że to wszystko już było. 

Momentami miewałam wrażenie, że czytam bajkę dla dzieci – bo postacie są proste, nieco naiwne, generalnie budzące sympatię, ale i odrobinkę nijakie. Dialogi brzmiały czasami nienaturalnie.

Mimo mocniejszych kawałków tekst nie wzbudził we mnie większych emocji. Prawdę mówiąc, ani przez moment nie miałam poczucia, że bohaterom faktycznie coś grozi. Walka końcowa też przypominała finał jakiegoś epizodu dobranocki. 

Ale całość ładnie napisana, raczej nie nudziła, sam pomysł na Apeironów mi się podobał. 

three goblins in a trench coat pretending to be a human

Dzięki Gravel za wizytę i komentarz. Jak zauważyłaś, próbuję się w różnych gatunkach. Raz z większym, raz z mniejszym powodzeniem. Sama wiesz, jak to jest. Pisząc, mam tylko nadzieję, że kiedyś się uda – bo chyba wszyscy po to piszemy. No i oczywiście marzę o tym, żeby znaleźć temat, postać lub cokolwiek innego, czego jeszcze nikt nie opisał.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

 Witam serdecznie:)

Chciałbym powiedzieć, że opowiadanie ma potencjał, chociaż czegoś mi w nim zabrakło. Może i faktycznie, że tutaj zacytuję, za przeproszeniem: “urwania dupy” (jak to określił Cień Burzy). Według mnie, po trosze ma trochę racji zarówno Finkla, jak i Werwena, ale też Regulatorzy, Banshee czy PsychoFish (że wymienię tylko tych paru). 

Mnie osobiście zaintrygował już sam przewrotny tytuł. Ujęła plastyczność opisów. Początek zresztą obiecywał całkiem sporo (nieważne do ilu rzeczy odsyłał – nie da się całkowicie uniknąć jakichś skojarzeń). Prawdę mówiąc spodziewałem się innego zakończenia – przynajmniej na miarę początkowych partii tekstu. Szkoda trochę. O dialogach, już inni ci napisali, więc to pominę. Opisy zdecydowanie lepsze. Myślę, że cały problem w tym, że za dużo wątków Chciałaś, Bemiku, w tym zamknąć, a ramy opowiadania okazały się nazbyt ciasne – stąd niedosyt. Myślę, że z powodzeniem byłby to temat przynajmniej na mini-powieść. Mając więcej zarówno czasu, jak i miejsca – można by spokojnie pociągnąć fabułę, rozwinąć to i owo, retrospektywnie przedstawić na przykład krótkie dzieje Apeironów. Zbyt enigmatyczni na tle dwójki bohaterów (w dodatku zbyt łatwo pokonani). Podoba mi się sam pomysł, mimo wszystko:) Od pewnego momentu po prostu miałem wrażenie, że za bardzo się spieszysz do finału – ale być może to tylko mój subiektywny odbiór.

Ps, Gdyby Frank Herbert chciał akcję “Diuny” zmieścić na 50-ciu stronach, pewnie też by miał ciężko. To tak na dodanie otuchy:)

Pozdrawiam:)

 

 

Bei Quin, dzięki. Wiesz, jak zaczynałam swoją przygodę z pisaniem, miałam tendencję do dzieł epickich. Zgadnij co napisałam pierwsze? Powieść na ponad pół tysiąca znaków. Potem znalazłam ten portal i od razu mnie “skrócili”. Teraz taka skrótowość czasem wychodzi mi bokiem.

Dzięki za “plastyczność opisów” – myślę, że to zdecydowanie moja zaleta, choć czasem nadużywana. 

Jak  kiedyś będę miała trochę czasu, może pomyślę nad przerobieniem tego w powieść.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Zgadnij co napisałam pierwsze? Powieść na ponad pół tysiąca znaków.

A kto tak nie zaczynał? ;) Moja “powieść” z czasów szkolnych leży na półce i czasem do niej wracam, żeby pokiwać w politowaniu głową, trochę się pośmiać, ale i ocenić ile od tamtej pory się zmieniło. A poza tym mam do niej sentyment. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Matko! Nie pół tysiąca, a ponad pięćset tysięcy znaków. 

Ale Śniąca, ja to napisałam będąc już matką dwojga bardzo dorosłych dzieci. Mało tego, w konkursie nieistniejącego już chyba wydawnictwa znalazłam się w szóstce nagrodzonych. Nic z tego nie wynika – laureat nagrody głównej zyskał tylko druk swojej powieści, ale poza tym żadnej reklamy, dystrybucji, niczego. Nie wiem, czy udało mu się cokolwiek sprzedać. A moja powieść sobie leży, doczekała się drugiego tomu i połowy trzeciego. 

 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

To jesteś lepsza :) 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Przeczytałem z przyjemnością, choć niektóre rzeczy wzbudziły we mnie mieszane uczucia. Bohaterów da się lubić, są bardzo tacy w Twoim stylu, lecz wrzucenie ich w taką scenerię odbiera im nieco wiarygodności. Świat przedstawiony robi wrażenie, choć niektóre rzeczy mogłyby być bardziej rozwinięte. 

Dzięki, cieszę się, że zajrzałeś. 

A dalsze rozwinięcie nie wchodziło w grę – i tak już wyszło trochę za długie.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Wiele już o tym tekście powiedziano – wiele rzeczy, z którymi się zgadzam – dlatego skomentuję krótko.

Przeczytałem. Bez najmniejszej przykrości, bo przez tekst się płynie. No, może fragmenty zapisane kursywą były nieco dezorientujące. Tak czy siak, tekst umilił mi nudny wykład i dziękuję Ci za to, chociaż nie ukrywam, że z każdym kolejnym zdaniem mój zachwyt jakoś tak malał. Bowiem początek jest świetny, a intryga interesująca – tylko to wszystko rozwinęło się jakoś tak… no, mało satysfakcjonująco. Kiedy? Chyba w momencie, gdy postaci zaczęły rozmawiać… Czytałem, że dialogi w takiej formie to zamierzony zabieg, ale według mnie odstają od całości, są takie słodkie i infantylne. Kontrastują z wieżą zbudowaną z ludzi odartych ze skóry, która swoją drogą, nie wiem po co tam jest, bo nie znalazłem uzasadnienia jej istnienia w tekście. Cudowny świat Apeironów byłby bez niej bardziej cudowny, myślę, tekst stałby się bardziej uroczy, ale czy to źle? Nie stałby przynajmniej w rozkroku, jak teraz.

Krótko mówiąc, opowiadanie jest dobre. Ale mając w pamięci kilka innych Twoich tekstów, oczekiwałem od niego trochę więcej.

Pozdrawiam!

Dziękuję, MrBrightside. Wiesz, pewnie teraz napisałabym ten tekst inaczej. To właściwie taka moja próba zmierzenia się z SF. Jestem bardzo kiepska w te klocki i tu – jak słusznie zauważyłeś – tekst mi się rozjeżdża. Moja domena to raczej fantasy. Zderzenie obu tych gatunków spowodowało właśnie to, co napisałeś – tekst stoi w rozkroku. Cóż, kolejna próba. Dzięki, że zajrzałeś.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Dziękuję Anet za wizytę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Po kilku opowiadaniach z biblioteki, których nie doczytałem do końca, bo odrzuciły mnie ponurością, sięgnąłem do tego. Niewiele brakowało, żeby się stało podobnie, ale zorientowałem się, że jest to ciekawie napisana pochwała wyobraźni. Przeczytałem i jestem ‘usatysfakcjonowany’ :) Polecam

Dziękuję za wizytę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Nowa Fantastyka