- Opowiadanie: PaniPanda - Tyrani Ziemi – czas i przypadek

Tyrani Ziemi – czas i przypadek

Tak, zdaję sobie sprawę, że temat może być trochę oklepany, ale tak mnie jakoś naszło dzisiaj. Kolejny malutki krok w kierunku spełnienia swojego marzenia – napisania czegoś większego.

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

gary_joiner

Oceny

Tyrani Ziemi – czas i przypadek

Peter McCullan od dziecka miał wielkie, niemal nieprawdopodobne szczęście. Już jako brzdąc uzyskał rangę Geniusza, gdy przypadkiem dostał się do laboratorium swojego ojca i pozmieniał parametry (Uuu! Guziiiczkii!) pewnej wielkiej maszyny, pomagając tym samym odkryć specyfik niezwykle pożądany przez koncerny farmaceutyczne.

Dalej wcale nie było gorzej. Na pierwszym poziomie zajęć Neochemii w Szkole Gwiezdnej coś podkusiło go, by zadać nauczycielce pytanie dotyczące zadania oznaczonego w podręczniku gwiazdką. Dziwnym trafem przeczytał je nieco źle, lecz chemiczka, nieświadoma niczego, zaczęła rozwiązywać je na tablicy. Po godzinie żmudnych obliczeń wykrzyknęła nagle „Eureka!”, wybiegła z klasy i… miesiąc później rzuciła szkołę, by zamieszkać w drogiej willi w Nowym Nowym Yorku. Wygrała na loterii, czy co?

Nawet szkoła średnia, często znienawidzona przez butnych, żądnych wolności rówieśników, nie była dla chłopaka utrapieniem. W mig opanował grę na laserowej gitarze i jako jedyny w historii pierwszak wstąpił do uwielbianego przez wszystkich, szkolnego zespołu. Szybka nauka gry na instrumencie udała mu się ze względu na nietypową wadę genetyczną – miał nieco dłuższe palce niż inni ludzie, co wręcz idealnie nadawało się do laserowych strun. I jeszcze do… paru innych rzeczy, jak twierdziły fanki zespołu.

Przyszedł czas na studia – Fizykę Nadrelatywną. Peter, kto by pomyślał, osiągał najlepsze wyniki na swoim kierunku, na który dostał się notabene przypadkiem. A to już w ogóle przeciekawa i prześmieszna historia, wiecie? Ahaha! Haha! Aż mi się łezka w oku zakręciła, jak ją sobie przypomniałem. No ale idąc dalej…

Koledzy Petera ze studiów po otrzymaniu dyplomu wyruszyli na podbój rynku pracy (któż lepiej wysmaży mięsko jak nie magister fizyki, który przecież wie wszystko o wymianie ciepła!), zaś sam McCullan został na uczelni pracując nad wymarzonym doktoratem z Pętli Czasu. Co ciekawe, początkowo uniwersytet, z racji braku pieniędzy, nie był w stanie sponsorować badań nad tym tematem. Dopiero niespodziewany, szczodry przelew od pewnej znanej chemiczki umożliwił otwarcie przewodu doktorskiego dla Petera.

Do trzyosobowej grupy badawczej w pewnym momencie dołączyła Jenna Yirys, piękna i utalentowana doktorantka z Londynu2. Po pierwszym dniu pracy poszli na piwo. Po drugim też. Po trzecim poszli już do McCullana. Po czwartym też, a dziewczyna została na dłużej.

Lubili te same gry. To samo jedzenie. Czytali te same książki. Mieli identyczne poglądy na politykę, naukę, sztukę. Wydawało się, że cudowniej być nie może. Ale było. Bo z każdym dniem, z każdą minutą ich tajemnicze uczucie przybierało na sile. I tak, dziesięć lat po ślubie, wciąż patrzeli na siebie tym samym wzrokiem, co na studiach.

W pewnym momencie życia Peter zaczął odczuwać strach. Nie taki zwykły, jak to niektórzy mają przy widoku z wysokości czy przed guzikami, tylko paraliżujący, odbierający wszelką radość lęk przed stratą. Lęk przed bezsilnością, że gdyby coś stało się Jennie, nie potrafiłby nic zrobić. Peter czuł, że życie jest dla niego zbyt łaskawe. Bogini Szczęścia była nieco zbyt hojna od samego początku i miał niejasne przeczucie, że niedługo może strzelić focha. Ku rozpaczy żony zaczął mniej sypiać, więcej myśląc nad ewentualnymi scenariuszami przyszłości, niż słodkim filmem teraźniejszości. Strach, nawet po licznych konsultacjach z lekarzami, nie dawał mu żyć. Postanowił wyjść mu na przeciw i rozpoczął badania nad Cofaczem.

To było wielkie przedsięwzięcie. Peter całe dnie spędzał w swoim laboratorium, majsterkując nad małym pudełkiem, dziełem jego życia. W chwilach zwątpienia czule gładził, zamkniętą w pięknej ramce na biurku, lekko pożółkłą już fotografię żony. To wszystko dla niej… Wszystko dla niej… Gdyby tylko coś jej się stało, mógłby ją uratować…

Pewnego jesiennego poranka… zrobił to. W drżące ręce ujął pudełeczko, z niedowierzaniem oglądając je ze wszystkich stron.

A jednak Bogini Szczęścia się od niego nie odwróciła!

Trzymając mocno dorobek swojego życia wybiegł na dwór, z trudem odnajdując drogę do domu. Biegł, mijając ludzi, którzy w obrzydzeniu oglądali się za nim i szeptali za jego plecami. Ale Petera to nie obchodziło. Co z tego, że przez te wszystkie lata tak strasznie się zapuścił. Teraz nic i nigdy nie stanie na drodze jego szczęściu! Jeśli tylko coś… cokolwiek przytrafi się Jennie, będzie potrafił cofnąć się w czasie i znaleźć na to rozwiązanie!

Udało mu się dotrzeć do domu. Pchnął drzwi i rozbieganym wzrokiem zaczął szukać ukochanej. Zatrzymał się na biurku, na którym leżały jakieś cudze rzeczy. Na starej kobiecie, stojącej przy lodówce, której twarz zamarła w przerażeniu. Na mężczyźnie, siedzącym na kanapie przed holotelewizją.

– Jenna! – zawył. – Gdzie ona jest? Co jej zrobiliście?

Mężczyzna natychmiast wstał i podbiegł do Petera, próbując wypchnąć go z mieszkania. Kobieta dopiero po chwili odzyskała mowę.

„To ja…”, cicho wypowiedziane przez starszą panią wstrząsnęło Peterem. Z trudem zaczął rozpoznawać oczy, kości policzkowe, wreszcie głos swojej żony.

Ze złością odepchnął obcego mężczyznę i podbiegł do Jenny. Ta cofnęła się, napierając plecami na kuchenkę. Peter wyciągnął Cofacza i aktywował go. Z obłędem w oczach sięgnął po leżący na stole nóż, niewzruszony lamentem kobiety.

– To ja spędziłem wieczność… szukając sposobu na uratowanie cię… – powiedział i pchnął ostrze w brzuch swojej ukochanej. Lament zamienił się w krzyk, a ręce, zimne i nieczułe, ociepliły się od krwi.

Z obłędem w oczach sięgnął po leżący na stole nóż, niewzruszony lamentem kobiety.

– To teraz ty… całą wieczność… – cedził w szale, mechanicznie zadając pchnięcie.

Z obłędem w oczach sięgnął po leżący na stole nóż, niewzruszony lamentem kobiety.

– Masz mnie błagać… o ten ratunek… – Ciało mężczyzny znów zaatakowało.

Mężczyzna wraz z kolejnymi powtórkami, gdy bez przerwy śmiertelnie ranił swoją ukochaną, zaczął powoli odzyskiwać jasność umysłu. Władzy nad ciałem jednak nie odzyskał. To ono samo łapało nóż i samo bezlitośnie rozcinało brzuch Jenny, która za każdym razem równie głośno krzyczała i równie żałośnie płakała. Niemożliwe do opisania jest co czuł Peter, zaczynając rozumieć co takiego zrobił, co mógł zrobić i ile stracił przez ostatnie lata. W jakiej rozpaczy i bezmocy znalazł się, co chwila zabijając jedyną kobietę którą w życiu kochał.

Cóż, chyba nikt nie jest w stanie docenić prawdziwej radości, nim nie doświadczy prawdziwego smutku. Wie o tym doskonale Bogini Szczęścia, która widziała jak przy tworzeniu Cofacza mężczyzna sięga po wadliwy tranzystor… i choć mogła zareagować, nie zrobiła tego.

Koniec

Komentarze

Pomysłowy szort i całkiem zabawny. No, może nie do końca… ;-)

Czytało się dość miło, a byłoby jeszcze przyjemniej, gdyby wykonanie było nieco lepsze.

 

Tyrani Ziemi – czas i przypadek – W tytule, zamiast dywizu, powinna być półpauza.

 

znie­na­wi­dzo­na przez but­nych, żad­nych wol­no­ści ró­wie­śni­ków… – Literówka.

 

Szyb­ka nauka in­stru­men­tu… – Uczymy się instrumentu, czy gry na instrumencie?

 

No ale idąc dalej.. – Jeśli na końcu zdania miał być wielokropek, brakuje jednej kropki, a jeśli miała być kropka, jest o jedną kropkę za dużo.

Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

pra­cu­jąc nad wy­ma­rzo­nym dok­to­ra­tem z Pętl Czasu. – …pra­cu­jąc nad wy­ma­rzo­nym dok­to­ra­tem z Pętli Czasu.

 

Bo z każ­dym dniem, z każdą jedną mi­nu­tą… – Bo z każ­dym dniem, z każdą mi­nu­tą

 

I tak, 10 lat po ślu­bie… – I tak, dziesięć lat po ślu­bie

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

Ta cof­nę­ła się, na­pie­ra­jąc ple­ca­mi na ku­chen­kę. – Skoro Jenny napierała plecami na kuchenkę, ciekawi mnie, jak na niej gotowała…

 

szu­ka­jąc spo­so­bu na ura­to­wa­nie Cię – …szu­ka­jąc spo­so­bu na ura­to­wa­nie cię

Zaimki piszemy wielka literą, kiedy zwracamy się do kogoś listownie.

 

– To teraz Ty– To teraz ty

Jak wyżej.

 

– Masz mnie bła­gać… o ten ra­tu­nek… – ciało męż­czy­zny znów za­ata­ko­wa­ło.– Masz mnie bła­gać… o ten ra­tu­nek… – Ciało męż­czy­zny znów za­ata­ko­wa­ło.

Może przyda się wątek o zapisie dialogów: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

Nie­moż­li­wym do opi­sa­nia jest co czuł Peter… – Nie­moż­li­we do opi­sa­nia jest co czuł Peter

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Podpisuję się pod opinią Reg.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Cześć.

Fabuła nie miała w sobie niczego, co warto byłoby komentować. Dla mnie nie miała. Być może byłoby atrakcyjniej, gdyby było nieco:

  1. bardziej logicznie (choćby w relacjach międzyludzkich),
  2. mniej teistycznie.

Dlatego tylko wspomnę o interpunkcji: słaba, w dodatku z rażącymi błędami. Czyli da się nad nimi popracować. Popracuj, jeśli chcesz.

Gdy wymyślę sygnaturkę, to się tu pojawi.

Ciekawy szort. Nawet trochę uśmiecha. :)

Ciekawy pomysł. Ale nijak nie kupuję głównego bohatera. Idiota i tyle. Irytował mnie.

Poprawiaj wskazane błędy, niech kolejni Czytelnicy dostaną lepszy tekst.

Dopiero anonimowy przelew od pewnej znanej chemiczki umożliwił otwarcie przewodu doktorskiego dla Petera.

Jeśli anonimowy, to skąd wiadomo, że od chemiczki?

Babska logika rządzi!

Dziękuję za wszystkie komentarze!

Cieszę się, że czyta się raczej miło. Mama zawsze chwaliła mnie za lekkie pióro, może jest w tym coś więcej, niż tylko typowy zachwyt rodzicielki nad jedyną córeczką.

 

Poprawiłam, co było do poprawy :)

Xiclu!

Jest okejka. Mam słabość do podróży w czasie, a ta zaproponowana w szorcie była wystarczająco oryginalna i zabawna, żebym dobrze się w jej trakcie bawił.

Jedna uwaga: przemiana głównego bohatera ze złotego dziecka w opętanego obsesją ratowania ukochanej przed ewentualnym zagrożeniem brzydko pachnie mi płaskim, giętkim portretem psychologicznym Anakina Skywalkera. Oczywiście, “Tyrani Ziemi – czas i przypadek“ nie jest dramatem psychologicznym, więc absurdalność, a nawet nonsensowność można zaakceptować, ale wydaje mi się, że przemianę głównego bohatera można było rozegrać lepiej, a przy tym nie uszczuplając walorów humorystycznych.

na emeryturze

“…by zadać nauczycielce pytanie dotyczące zadania…” – niezgrabne powtórzenie

 

“W pewnym momencie życia Peter zaczął odczuwać strach. (…) Peter czuł, że życie jest dla niego zbyt łaskawe. Bogini Szczęścia była nieco zbyt hojna od samego początku i miał niejasne przeczucie, że niedługo może strzelić focha. (…) Strach, nawet po licznych konsultacjach z lekarzami, nie dawał mu żyć.“

 

“…powiedział i pchnął ostrze w brzuch swojej ukochanej.“ – Mam wątpliwości co do pchania ostrza w brzuch. Mówi się, że ktoś został pchnięty np. nożem, a to nie to samo. Jego żona została pchnięta ostrzem, on jej to ostrze w brzuch wepchnął, ale nie pchnął ostrze. Chyba…

 

“Ciało mężczyzny znów zaatakowało.“ – Ciało samo nie zaatakowało, to mężczyzna zaatakował.

 

Jeśli przyjąć szort w charakterze humoreski, to jest jak najbardziej zgrabny i sympatyczny (na swój sposób). Bo faktycznie jeśli ktoś chciałby się zagłębiać bardziej, to otrzymuje tylko irytującego, bezmyślnego i niewiarygodnego bohatera. Ale zgaduję, że to po prostu miało być lekkie opowiadanko, więc niczego głębiej nie szukam ;)

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Nie porwało mnie, ale nie czytało się źle :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka