- Opowiadanie: AlissCarroll - Eksperyment

Eksperyment

Co powiecie na mały eksperyment? Tym razem zabieram Was do miejsca, które dobrze znacie, ale nie martwcie się, faktycznie stamtąd powrócicie. :)

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

bemik, Finkla, Użytkownicy V

Oceny

Eksperyment

Sobota

– A co, jeżeli Boga nie ma?

Oczy kobiety zrobiły się wielkie niczym spodki, co wyglądało komicznie. Zerknęła ukradkiem na towarzysza – mężczyznę, w średnim wieku, nienagannie ubranego, schludnie i elegancko, uwagę zwracał jego czerwony krawat.

Z pewnością był bardziej doświadczony w dyskusjach z ateistami mojego pokroju, gdyż uśmiechnął się, zupełnie niezaskoczony pytaniem.

– A co, jeżeli istnieje? – Ton głosu pozbawiony dramaturgii. – Sam Pascal stwierdził, że wiara bardziej się opłaca.

– Zakłada więc pan, że wiara jest przedmiotem zakładu?

Być może argumentacja ową śmieszną teorią działała na tę część społeczeństwa, która pozbawiona została dostępu do szkół czy też Internetu, ale z pewnością nie przemawiała do mnie. Lubiłem odwiedziny wszystkich, którzy próbowali namówić mnie na zmianę poglądów czy religii. Oczywiście prowadzone na progu mieszkania dyskusje, nie wzbogacały mojej wiedzy, ale z pewnością dostarczały rozrywki, stanowiły realną demonstrację mojego rozdmuchanego ja, w ten sposób mogłem bezczelnie i bez skrupułów udowadniać swoje racje.

– Może to pana zainteresuje? – Kobieta sięgnęła do papierowej torby wyjmując gazetkę niewielkich rozmiarów. Z pierwszej strony uśmiechało się do mnie pyzate dziecko, uczepione lwiej grzywy. W tle jakaś para przytulała się do nosorożca. Ciekawe, co brał grafik przed stworzeniem takiej tandety?

– Chciałby pan żyć w takim świecie? Pełnym radości, bez zagrożeń? – Kobieta wcisnęła mi gazetkę w ręce.

– Wybaczy pani. Nie, raczej jazda na dzikich zwierzętach mnie nie interesuje. – Ku mojemu zaskoczeniu, mężczyzna zachichotał. – Przyjdą państwo za tydzień, może zaoferujecie mi coś atrakcyjniejszego? – Oddałem czasopismo i nie czekając na ich reakcję zamknąłem drzwi.

 

Niedziela

Dzwonek.

Niechętnie podniosłem się z fotela i ruszyłem na korytarz. Południe. Kogo niosło o tej porze? Czy wszyscy nie powinni smażyć się w lipcowym słońcu na Polu Mokotowskim albo szturmować centrów handlowych? Korzystając z pomocy „judasza” wyjrzałem na klatkę. Jakiś obcy facet w garniturze, z aktówką. Pieprzeni akwizytorzy, pomyślałem. Nie miałem ochoty otwierać, ale ten nachalnie trzymał palec wciśnięty w dzwonek.

– Cholera jasna! – wrzasnąłem otwierając drzwi. – Przecież słyszę! Raz wystarczy. Kim pan jest i czego pan chce? Od razu lojalnie uprzedzam – nic od pana nie kupię. – Naprawdę byłem wściekły.

– Diabeł Dyżurny numer trzy, Mefir. Wydział Dusz Ateistycznych i Deistycznych – przedstawił się. – Proszę za mną. Zabieram pana do Piekła. – Uśmiechnął się, wyciągając jakiś plastik i podetknął mi pod nos. Pozłacane literki na dokumencie układały się w nazwę: Lucifex and partners Corporation.

– To chyba jakiś żart! – Poczułem jak krew powoli odpływa mi z twarzy. Świat zaczynał wirować, a strumień świadomości przerywały krótkie pauzy obojętności. Prawie jak na haju.

Nieznajomy bezczelnie roześmiał się ukazując szereg zębów ostrych niczym igły. Wyglądem przypominał człowieka, ale… z drugiej strony miał w sobie coś niepokojącego. Przystojny i odpychający, łączył w sobie skrajne cechy i takież emocje wywoływał. Spróbowałem zamknąć mu drzwi przed nosem, ale na nic to się zdało. Moja ręka po prostu przez nie przeleciała. Popatrzyłem zdziwiony na to, co zaszło. Tym razem nie było mi do śmiechu.

– No kurwa, nie! – wrzasnąłem. – Dość tych sztuczek. Gdybym chciał pobawić się w iluzjonistę, wybrałbym się do cyrku! Żegnam! Proszę mi już nie przeszkadzać. – Odwróciłem się na pięcie i ruszyłem do pokoju, mając nadzieję dokończyć niedzielny chillout.

W moim fotelu siedział jakiś facet. Raczej spał. W każdym razie tkwił nieruchomo, podczas gdy w telewizji nadawano jeden z tych bzdurnych programów o tańcu. Zastanowiło mnie, jak kolejny obcy dostał się do mieszkania? Już miałem go przegonić, kiedy uświadomiłem sobie, że patrzę na samego siebie. Że ten gość to nikt inny, tylko ja. Stanąłem osłupiały. Z letargu wyrwało mnie chrząknięcie nad uchem. Ten obcy z korytarza.

– Arturze, już ci mówiłem, nie żyjesz. – Jego wielka dłoń wylądowała na moim ramieniu. – Nie martw się, zawsze tak reagujecie. Najpierw szok, potem niedowierzanie. W końcu przychodzi akceptacja i przyzwyczajenie. – No to mnie, cholera, pocieszył.

– Ale… jak to się stało? Dlaczego? – pytałem trochę spanikowany. Żal mi się zrobiło tych godzin na siłowni, czasu poświęconego na tworzenie zbilansowanych posiłków. Ciało ciałem, ale tak jakoś się do niego przyzwyczaiłem. Dziwnie było stać i mieć świadomość, że jest się czymś w rodzaju zagęszczonego powietrza.

– Serduszko nie wytrzymało. – Włochata dłoń sięgnęła do wewnętrznej kieszeni marynarki i wyjęła jedno z najlepszych cygar, jakie w życiu widziałem. Patrzyłem jak z nabożnością je rozpala i wkłada do ust.

Mefir wyszedł na balkon. Podreptałem za nim i tak nie miałem nic lepszego do roboty. W końcu NIE ŻYŁEM, jak twierdził. Widziałem powietrze falujące z gorąca, asfalt z daleka wyglądał jak płynna lawa, a przechodnie przemykali od cienia do cienia, z butelkami wody w rękach. Nie odczuwałem tego skwaru, ani odrobinę. Widać „zagęszczone powietrze” nie potrzebuje tego do szczęścia.

– Przecież prowadziłem zdrowy tryb życia – poskarżyłem się naiwnie.

Mefir zaśmiał się głośno, ukazując w pełnej krasie dwa szeregi zaostrzonych zębów. W pewnym sensie obawiałem się jego śmiechu, niósł coś na kształt wewnętrznego niepokoju.

– Brakowało mi jednego ateisty do wyrobienia miesięcznego targetu. Tak że bardzo mi przykro, ale padło na ciebie, stary. Braniec Dusz stwierdził, że „dojrzałeś” i czas zakończyć twój żywot. W moim wydziale nie liczy się fizyczność człowieka, najważniejsze było twoje zaangażowanie w negację istnienia czegokolwiek po śmierci. – Oparł się o balustradę. – Ale spokojnie, mogę zagwarantować ci powrót do Warszawy. – Zrobiłem zdziwione oczy, co Mefir zauważył i nie omieszkał skomentować:

– Tylko trochę na innych warunkach. No to co, może mały eksperyment? Spadajmy, niedługo ktoś się zorientuje, że nie widzi twojej gęby w spożywczym na dole.

– Aha. – Udałem, że to wszystko nie robi na mnie wrażenia. Bo i dlaczego miałoby?

 

Poniedziałek

Usiadłem w fotelu, złożyłem dłonie i popatrzyłem na Mefira. Ten, zupełnie zrelaksowany, popalał cygaro, patrzył gdzieś w bok, ignorując moją obecność. Rozejrzałem się po gabinecie – schludnie, surowo, ale jednocześnie ekstrawagancko. Na ścianach dyplomy i certyfikaty, w rogu regał zapełniony książkami, dębowe biurko, na nim srebrna popielniczka. Jednym słowem, na bogato.

– I jak ci się u nas podoba?

Wyrwany z zamyślenia, nerwowo zacisnąłem dłoń na poręczy.

– Ładny biurowiec, ładna dzielnica. Prawie jak warszawski Mordor. Ba, nawet lepiej.

Mefir roześmiał się, podniósł z fotela i przysiadł na skraju biurka.

– Wiesz, co ci powiem? – Uznałem pytanie za retoryczne. – Lubię ateistów. Na swój sposób jesteście zabawni. Wasze przekonania o nieistnieniu czegokolwiek po śmierci, tracą rację bytu w momencie, w którym pojawiam się na progu waszych mieszkań.

Niewątpliwie musiałem przyznać mu rację. Jednak jak zdążyłem się już przekonać, korporacja Lucifex nie była miejscem odwiecznych tortur czy żalu za życiowe błędy. To miejsce, przez katolików nazywane Piekłem istniało, bo nie można było trafić donikąd. Gdzieś musiano ulokować te dusze, które nie pasowały do iście praworządnej Niebiańskiej. Generalnie byłem wściekły, że się myliłem co do swoich poglądów, ale z drugiej strony – w sytuacji, w której się znalazłem, nie miało to dla mnie już żadnego znaczenia.

– I co teraz? – zapytałem bez przekonania. – Zostanę tu na zawsze i będę przechadzał się wraz z resztą życiowych pomyleńców?

Mefir roześmiał się głośno, a oczy zaiskrzyły się.

– Mógłbyś zostać moim szoferem, gdybym chciał, ale to byłoby zbyt piękne. Jesteś moją inwestycją, a inwestycje powinny przynosić dochody.

Fatalnie, kurwa, pomyślałem.

– Jasne, nie krępuj się – dodałem na głos.

 

Wtorek

Pośmiertny świat składał się z co najmniej dwóch rywalizujących ze sobą przedsiębiorstw, przynajmniej o tylu wiedziałem, które zajmowały się szeroko rozumianą eksploatacją dusz ludzkich. Stawka była wysoka. Być, albo nie być, i to dosłownie. Mefir uświadomił mi, że to właśnie ludzkie dusze zasilają całe korporacje i dzięki nim przedsiębiorstwa mają rację bytu.

Odniosłem wrażenie, że Lucifex and partners radziło sobie doskonale, bo do konkurencyjnej Niebiańskiej trafiało coraz mniej dusz. Widać, praworządność na świecie podupadała. Nic dziwnego, wystarczyło przeanalizować stan własnej wypłaty, wielkość rat kredytu i perspektywy na awans, żeby stać się co najmniej rozdrażnionym elementem społeczeństwa. Od tego droga do negacji praw i tradycji ówczesnego świata była już bliska.

Siedziałem w poczekalni, patrząc na śliczną, rudowłosą asystentkę, uwijającą się za kontuarem. W wieżowcu Lucifex  and partners nie było cicho, brońcie diabli! W tle leciał Megahertz i oczywiście:

Dein Reich kommt nicht

Und dein Wille geschieht nicht

Nicht  im Himmel

Und auf Erden sowieso nicht[1].

Jakżeby inaczej. Zawsze uważałem, że jeżeli piekło istniało, to niemiecki musiał być w nim urzędowym językiem.

Z zamyślenia wyrwało mnie przybycie grupy biznesmanów w idealnie skrojonych garniturach, z aktówkami w owłosionych dłoniach. Brakowało im tylko kopyt wystających spod nogawek, ale dostrzegłem jedynie eleganckie, wypolerowane pantofle. Brak ogonów również mnie rozczarował. Dürer zdziwiłby się, gdyby ich zobaczył. Diabły, które spotkałem, nie miały nic wspólnego z tymi pokracznymi czarnymi potworkami wymalowanymi na Sądzie Ostatecznym.

– Proszę, proszę… – odezwał się jeden, patrząc na mnie. Czekał, aż panienka zza kontuaru wyda im jakieś papiery i stwierdził, że w tym czasie ponabija się ze mnie. Oczy miał niczym płomienie.

– Daj mu spokój, Adiraelu – wtrącił wyższy, o kręconych włosach i ostrej, kanciastej twarzy. Brwi miał wąskie, na prawym policzku tatuaż przypominający pogańskie ornamenty. – Nie widzisz, że to kolejny naiwniak na posyłki Mefira?

– Co was to obchodzi? – Przerwałem im, wstając z kanapy. – Nie wasz interes, znajdźcie sobie własnych ateistów.

– Ha, ha, ha! – zaśmiał się Adirael. – Nic mnie do was nie ciągnie. Nie sztuką jest wyrobić target ateistami. Jesteście z góry skazani na nasze usługi. Co innego wierzący – kapłani, mnisi, to dopiero wyzwanie! Do nich trzeba wysublimowanych sztuczek, chociaż od kiedy Niebiańska wysyła Świętych i szasta objawieniami to musimy bardziej się starać… Panowie, może jakieś cygaro przed robotą? – zwrócił się do reszty.

– Dawaj, dzisiaj i tak muszę zostać po godzinach. Zmieniam strategię projektu, bo mi się zaczynają chłopaczki walkiriami podniecać, nie chcę, żeby mi przed końcem zwiali do Asgard’s Gods Corp. – pożalił się najniższy, ale i najlepiej zbudowany z towarzystwa; dostrzegłem, że miał identyfikator z imieniem – Saraknial.

Ruszyli do windy i kiedy zniknęli za drzwiami, asystentka kiwnęła na mnie.

– Podpisz tutaj. – Wskazała miejsce na protokole swoim szponem wymalowanym na czerwono, po czym podała mi teczkę z dokumentami. – Czekaj na wezwanie, Mefir da ci znać. Kwaterę masz w Dziewiątym Dystrykcie i nie możesz go opuszczać bez zezwolenia. Inaczej spotka cię… kara. – Uśmiechnęła się złowieszczo.

– Ok, jasne, dzięki. – Zgarnąłem papiery i już mnie nie było. Wypadłem z biurowca i rozejrzałem się zrezygnowany.

Strzeliste wieżowce, szklane drapacze, jeden przy drugim, najwyższe piętra skrywały się wśród szarych chmur. Niby pełna nowoczesność, ale jednocześnie zionęło PRL-owską zabudową… Na ulicach nie było tłoczno, o dziwo, świeciło pustkami – czasem podjechała jakaś limuzyna, a chodnikami spieszyło kilku przechodniów – szli prędko, przygarbieni, w ciemnych płaszczach, jakby ktoś stale czaił się za ich plecami. Czułem się jak w jakimś zwariowanym śnie, wszystko dookoła niby znajome, ale tak jakby nierzeczywiste. Wszędzie prawie pusto; jak głosił słup przy skrzyżowaniu, byliśmy w Ósemce, czyli w Dystrykcie Korporacyjnym. Widziałem eleganckich korpodiabłów wchodzących do wieżowców, limuzyn, taksówek.

Do teczki nie zdążyłem zajrzeć, bo na zewnątrz zgarnął mnie jakiś nieznajomy facet. Później dowiedziałem się, że nazywał się Czysty. Podbiegł do mnie, trzymając w ręku wyświechtany kapelusz. Płaszcz miał rozpięty, włosy zmierzwione. Bez pytania złapał mnie za rękaw i pociągnął, próbowałem się wyrwać, ale jego uścisk był mocny jak cholera.

– Hej, stary, kim jesteś?! Odczep się ode mnie! – wrzasnąłem, zaciskając wolną dłoń w pięść. Obcy nie reagował. – Prosisz się, abym ci przypieprzył, kolego! – Wreszcie poluzował chwyt i udało mi się wyrwać.

– Czy to ma znaczenie? – odezwał się w końcu. – Jesteś martwy, a ja jestem tu dość długo, więc mogę pokazać ci kilka zajebistych miejsc. – Mrugnął do mnie i wyjął papierosa. – Mefir mówił, żebym się tobą zaopiekował, dopóki nie sfinalizujecie umowy, tak że masz przed sobą kilka cudownych wieczorów, zanim wpadniesz w pętlę deadline’ów. – Odgarnął ręką jasną grzywkę. – No, powiedz, tego się nie spodziewałeś!

Czysty wyglądał normalnie. W znaczeniu, że na pewno nie był diabłem.

– Szczerze, to nie spodziewałem się czegokolwiek w ogóle. – Schowałem papiery do wewnętrznej kieszeni płaszcza.

– Czujesz się zaskoczony?

– Rozczarowany. Wolałbym aby moja pośmiertna świadomość przestała funkcjonować, a to coś, co nie jest ciałem…

– Dusza. To jest dusza.

– Niech będzie. A więc wolałbym, aby dusza po prostu nie istniała.

– Wiesz, kiedyś nie było tu tak dobrze. Dopiero po rewolucji przemysłowo-technologicznej firma się rozwinęła. – Zaciągnął się. – Okazało się, że trzeba zmienić koncepcję tak zwanego piekła, jego ideę – przemawiać do potencjalnych klientów na zasadzie: nagroda a nie kara. Wybierz grzeszną ścieżkę życia, to dostaniesz luksusowy apartament, a nie kocioł ze smołą, rozumiesz?

– To się nazywa efektywny marketing. Ale przyznam, postęp macie tu niezły, nie śmierdzi siarką. Z tych informacji, które krążą w naszym świecie, powinienem tu zastać jeden wielki chaos i burdel.

– Siarka to był pikuś. Gorzej, bo diabły nie mogły doczyścić się ze smoły… Ogony poszły pod nóż. Wiadomo, francja-elegancja, dress code, nie było już miejsca na anachronizm, trzeba było iść z duchem czasu! Społeczeństwa ewoluują, światy pozagrobowe też muszą. Tylko Ozyrys z kompanią nie dali rady, ale osobiście uważam, że to, co oferowali to mogło być tylko dla świrów po trawie albo mefedronie. – Śmiał się i puszczał kółka z papierosowego dymu. – Wyobrażasz sobie: z jednej strony modlić się, co prawda do półszakala, ale w końcu to i tak rodzaj psa, a z drugiej strony czcić kota?! – Był oburzony. – Ewidentny brak spójności w koncepcji strategii przedsiębiorstwa…

Skinąłem głową, dając mu do zrozumienia, że się z nim zgadzam. Diabły, mumie, czy walkirie – było dla mnie bez znaczenia, kto sobie mnie przywłaszczy. Nie obchodziło mnie to za życia, to czemu miało obchodzić teraz?

Chaos też jest, ale trzeba byłoby wziąć taksówkę – ciągnął. – Co do reszty, spokojnie, nie rozczarujesz się.

Zeszliśmy schodami w jakiś ciemny i podejrzany zaułek. Metalowe okucia na ogromnych drzwiach przypomniały mi gotyckie budowle. Dwóch przypakowanych ochroniarzy sprawdziło identyfikator Czystego i bez słowa pchnęli wrota. Oślepił mnie blask świateł, ogłuszyła muzyka.

– Mówisz, masz. – Czysty był wręcz ponad miarę zadowolony.

Faktycznie, to był burdel.

 

Środa

Nie miałem pojęcia, jak znalazłem się w kwaterze. Gdy otworzyłem oczy, czułem tylko ból głowy i żołądka. Przesadziłem wczoraj z alkoholem, ale tak dobrze się bawiłem, że nie potrafiłem sobie odmówić. Podniosłem się z łóżka i dostrzegłem, że nie jestem sam. Cholera, tego nie pamiętałem. Blondynka, która spała obok, była wręcz diabelnie piękna. Uśmiechnąłem się do siebie; ma się ten czar i inteligencję. Po chwili doszedłem do wniosku, że nie ma co z tą inteligencją przesadzać, na pewno nie miałem jej kiedy odpowiednio zaprezentować.

Kobieta uroczo zamruczała i przeciągnęła się. Patrzyłem na nią z zadowoleniem, nie mogłem uwierzyć, że po śmierci spotka mnie coś podobnego. I co najlepsze – nie miałem kaca. Zaczynałem rozważać, czy aby dla tych dwóch aspektów nie zacząć cieszyć się, że trafiłem właśnie tutaj.

Otworzyła oczy, zarzuciła mi ręce na szyję i przyciągnęła ku sobie. Wprost zatonąłem w błękicie jej tęczówek, było w nich coś niesamowitego.

– Zaparzysz mi kawę, kochany?

Cholera, zadrżałem na dźwięk jej ponętnego głosu, a potem ją pocałowałem.

***

Kasdeja, bo tak miała na imię, opierała swoją piękną główkę o dłoń, drugą zaś podniosła kubek do ust. Siedziała na krześle jak zbuntowana nastolatka, z jedną nogą rozhuśtaną pod stołem. Umożliwiało jej to rozcięcie w skórzanej dopasowanej sukni, które sięgało biodra.

– Ale żeście wczoraj zaszaleli z Czystym, to był popis… – zaczęła. – Myślałam, że barman w końcu rozbije wam butelki na głowach. To morze alkoholu, które pochłonęliście. Ogólnie rzecz biorąc, nic złego by się nie stało, gdybyście zostawili striptizerki w spokoju, ale nie.

Milczałem. Nie chciałem przyznawać się, że prawie niczego z wczoraj nie pamiętałem, że miałem w głowie jedynie jakieś prześwity. Niejeden raz w życiu urwał mi się film po ostrym melanżu, ale nie przejmowałem się tym nigdy. Dopóki budziłem się w miejscu mi znanym, z portfelem i telefonem, nic mi nie groziło. Potem i tak ktoś zdawał mi relację, a ja nie musiałem wysilać głowy.

– Co taka piękna kobieta robi w klubie ze striptizem?

– To, na co mam ochotę. – Roześmiała się, odrzucając jasne włosy na plecy. – Och, wcześniej pracowałam w Niebiańskiej, ale wiesz, jak to jest…

– Właściwie to nie. Nie wierzę ani w piekło, ani w tę całą Niebiańską. Tak dokładniej, to do soboty nie wierzyłem w życie po śmierci. W sumie nadal uważam, że chyba jestem w jakimś stanie „pomiędzy”. To co skłoniło cię do zmiany, że tak powiem, pracodawcy?

– Generalnie to całokształt. W Niebiańskiej spełniają się wszystkie twoje pragnienia. Ale oczywiście tylko te wyzute z zazdrości, pożądania, gniewu, pychy… czyli de facto niewiele – westchnęła. – I tak niektórzy życzyli sobie magazynu z piankami marshmallow, a inni lamborghini centenario… Spędzałam czas w odstawionym biurze przypominającym apartamentowiec, praca kilka godzin dziennie, a jak wyrobisz target, to czeka cię premia i uścisk ręki prezesa. Totalna monotonia – westchnęła ponownie i przewróciła oczami. – Po co to wszystko, skoro nie możesz nikomu zaimponować, bo każdy ma to, czego pragnął.

– Dobrze, że w ogóle spełniali wasze życzenia. – Upiłem łyk kawy. – U nas jak chciałeś wziąć urlop, to jedynie w listopadzie, gdy nie było sezonu. A na zapytanie o podwyżkę, prezes odpowiadał wypowiedzeniem umowy ze skutkiem natychmiastowym. Tak że nie miałaś najgorzej.

– Daj spokój. Ale za to najbardziej śmieszyli mnie ci, którzy życzyli sobie piwa i dni bez kaca. Piotr Opoka, zastępca Prezesa, dostarczał im więc bezalkoholowe.

– A czego ty sobie zażyczyłaś?

– Och, wielu rzeczy. A ostatnią było nakazanie zamknięcia się Piotrowi, pocałowanie mnie w dupę i oddanie papierów. Takie tam, słodkie pożegnanie.

– No nieźle. – Uśmiechnąłem się. Kasdeja na pewno nie należała do pokornych kobiet. – A jak dostałaś się tutaj? Rozumiem, że nie tylko monotonia doprowadzała cię do szału.

– O tutejszych atrakcjach krążą legendy. Zresztą, na tydzień przed zwolnieniem dostałam nowe procedury do szóstego przykazania i nie przypadły mi do gustu. Generalnie w Niebiańskiej jest ok, ale wszystko takie do bólu wymuskane, ułożone, poprawne, idealne, cholernie święte wręcz. Brakowało mi okazji do bycia kreatywną, żywiołową, wolną. I co najwyżej czekało mnie stanowisko młodszego zwierzchnika, pod kierownictwem tego przemądrzałego Haniela.

– W życiu kiedyś po prostu musi przyjść czas na zmiany. Bez względu czego dotyczą. – Przypominało mi się zdanie, które kiedyś zapisałem w notesie. To było chyba po tym, jak Aleksandra zostawiła mnie dla wymuskanego aktora. A ja nie byłem ani aktorem, ani wymuskany.

– Dokładnie… Koniec końców pracuję jako sukkub – pojawiam się w snach, śniący jest zadowolony, a i ja nie narzekam, bo też byle kogo nie biorę. – Uśmiechnęła się lubieżnie. Odebrałem to jako komplement. – I mam szansę na naprawdę wysokie stanowisko. Lilith zaczynała również tak samo, a spójrz, do czego doszła. Osobiście nie aspiruję tak wysoko, ale z tego co wiem, Belial nadal szuka asystentki.

Dopiłem kawę, już wystygła.

– Czyli jednym słowem nie żałujesz. – Wstałem i włożyłem kubek do zlewu.

– Oczywiście, że nie. A teraz porozmawiajmy o interesach.

– Interesach? – Zdziwiony oparłem się o kuchenny blat.

Przewróciła oczami i pokręciła głową, nie wyglądała na zadowoloną.

– Zawarliśmy wczoraj umowę, aż dziw, że nie wspominasz. Myślisz, że sypiam z każdym, kto się nawinie? Zapomnij. – Podeszła do mnie i spojrzała z wyrzutem. Była prawie mojego wzrostu.

– Faktycznie, Czysty coś wspominał, że jesteś najbardziej pożądaną panienką…

– Panienką? Czysty zwiększył swój zasób słów czy po prostu sam spróbowałeś określić moją profesję bardziej wyszukanym określeniem, hm? Dobra, wracając, zrobiłam to dlatego, że nosisz znamię.

– Znamię? – zapytałem zdziwiony nie bardziej niż przed chwilą. Mój zanik pamięci coraz mniej mi się podobał.

– Ty go nie widzisz, ale my, nazwijmy to piekielne istoty, owszem. Jarzysz się niczym klubowy neon. Gdyby nie twoje znamię, nawet Czysty nie zwróciłby na ciebie uwagi, Art.

Ładnie mnie nazwała. To na chwilę zbiło mnie z tropu.

– Zresztą, nieważne. Ja swojej części dotrzymałam, teraz czas na ciebie, skarbie.

Kurwa, coś obiecałem i znowu nie pamiętałem, co to było. No nieźle.

– Czego oczekujesz?

– Och, po prostu wyciągniesz mnie stąd.

– Stąd? – powtórzyłem. – Naprawdę? Czy wyglądam, jakbym dryfował między światami, kiedy tylko najdzie mnie na to ochota? – rzekłem sarkastycznym tonem.

– Nie o to chodzi. Zabierzesz mnie na Ziemię.

Nie odezwałem się, w jej jasnych oczach nagle pojawił się mrok. Mrok, który nie tolerował sprzeciwu. Potem podeszła bliżej i pocałowała mnie w policzek. Znów była słodką, jasnowłosą anielicą, kobietą marzeń.

– Zobaczymy się niedługo, skarbie. Tymczasem przemyśl wszystko i przedstaw sprawę Mefirowi, gdy cię wezwie.

– Zaraz, zaraz. Niby co mam mu powiedzieć? – zapytałem wściekły.

– Wszystko mi jedno. Może, że zakochałeś się na zabój? – Wzruszyła ramionami.

I po prostu nagle zniknęła w szarej chmurze dymu. Tyle ją widziałem.

– Na zabój? W to na pewno mi nie uwierzy…

 

Czwartek

Znów siedziałem w poczekalni biurowca Lucifex and partners. Znów słyszałem mocne, niemieckie brzmienia w tle. Szczęśliwie nie natrafiłem na Adiraela i jego koleżków, gdyż tym razem na pewno wdałbym się z nimi w burdę. Blondynka odebrała telefon, chwilę pokiwała potakująco głową i zwróciła się do mnie:

– Możesz jechać na górę, Mefir już czeka.

Wpakowałem się pospiesznie do szklanej windy i ruszyłem. Po kilku dobrych chwilach dźwięk dzwonka oznajmił właściwe piętro. Szybko odnalazłem gabinet diabła, zapukałem i nie czekając na zaproszenie przekroczyłem próg.

Mefir z zadowolonym uśmiechem siedział rozpostarty w fotelu i popalał cygaro.

– Rozgość się, Arturze. Miło znowu cię widzieć, w końcu będziemy mogli przejść do konkretów, czas upływa, a jak do tej pory bilans moich zysków z twojej osoby wynosi minus trzy tysiące heksatetrów. – Zmarszczył brwi. – Uprzedzę twoje pytanie – nie, nie jest to cholernie dużo, tak że ta strata jest do odrobienia.

Odkaszlnąłem. Chciałem mu powiedzieć, że mam gdzieś jego heksatetry. Nie odezwałem się jednak, nie chcąc rozwścieczyć go już na samym początku. Usiadłem.

– Słucham zatem. Cóż taki nieszczęśnik jak ja może począć w tej wspaniałej firmie?

– Pamiętasz, że obiecałem ci powrót na Ziemię, prawda? Zamierzam dotrzymać obietnicy. Sprawa jest banalna.

– Zawsze gdy słyszałem, jak szef używa słowa: banalny to od razu wiedziałem, że będzie wręcz odwrotnie. Może ty też nie owijaj w bawełnę, jasne?

Nie zrobiłem na nim wrażenia, siedział nieporuszony, wyjął cygaro z ust.

– Lubię patrzeć na wasze zacięte twarze, jak usiłujecie zdobyć przewagę, demaskując przeciwnika. Arturze i tak nie masz wyjścia, przecież wiesz.

Wiem, kurwa, a ty nie musisz tego podkreślać. W środku cały się wściekałem.

– Do rzeczy. Ześlę cię ponownie na ziemię, jeżeli dobrze wykonasz powierzone zadanie, zostaniesz na niej, szczęśliwy jako ateista. Będziesz nadal spędzał czas na siłowni, przed telewizorem albo rzygając do toalety. Co wolisz, twoja sprawa. – Wyjął jakiś dokument z szuflady i położył przede mną. – Ten papier i pióro weźmiesz ze sobą. Nawrócisz ateistę, którego ci wskażę. Zrobisz z niego katolika, protestanta, świadka Jehowy albo prawosławnego, obojętnie, co będziesz chciał. Byle nie wyznawcę asatru, bo mi dusza trafi do Wydziału Neopoganizmu. Chrześcijanin i kropka. Potem podpisik na dokumencie, mogą być nawet trzy krzyżyki od biedy, ale mają być, jasne?

– Acha. Mogę zapytać, po co nawracać ateistę, skoro wtedy trafi do Niebianskiej? – Sprawa zaczęła robić się niezwykle podejrzana.

– Widzę, że już nieźle się orientujesz. Spokojnie, od razu nie będzie umierał. – Uśmiechnął się. – Mogę ci powiedzieć po co, to żadna tajemnica. Jestem winny przysługę jednemu z moich kumpli, Tamielowi, a dokładniej jednego chrześcijanina. Dawna sprawa, kiedyś zrobiłem odwrotnie – zmusiłem katolika do wyboru drogi ateizmu, przez co Tamiel musiał usunąć go ze swoich rejestrów i stracił horrendalną prowizję…

– Wyścig diabłów, ja pierdolę, tego jeszcze nie grali…

– Każdy orze, jak może, tutaj nie obowiązują jakiekolwiek zasady. Liczy się wynik! – Podniósł cygaro do ust. – Wracając, Tamiel nieźle się wściekł, sprawa otarła się o Beliala, musiałem zatem zaciągnąć dług i ty mi go spłacisz. Zresztą, jak nie ty, to następni.

– Wnioskuję, że nikomu się jeszcze nie udało…

– Ale dzięki temu proponuję ci w nagrodę powrót na Ziemię, do ukochanego ciałka. Masz szansę, nie spieprz jej.

– Szanse mam niewielkie, ponoć do tej pory zmartwychwstanie udało się tylko raz. – Zakpiłem. – A jeśli zawiodę? – Musiałem przecież wiedzieć.

– Spokojnie, w Pierwszym Dystrykcie mamy nadal sporo miejsca.

Nie wiedziałem, czym jest ów Dystrykt, ale naprawdę zacząłem się bać, przynajmniej przez dłuższą chwilę.

***

Na zewnątrz czekała Kasdeja. Znów w skórzanym wdzianku i wysokich obcasach. Tym razem miała też ciemne okulary i czarny kapelusz z dużym rondem. Nie zdziwiłem się wcale, że ją widzę, w końcu też miała swój interes w mojej niedoli.

– I co?

– Co, co? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.

– Zabierasz mnie ze sobą?

– Tak – westchnąłem. Mefir mnie wyśmiał, gdy zapytałem, czy mogę wyruszyć z Kasdeją. Stwierdził, że skoro potrzebuję niańki, to nie widzi problemu. – Ale jak mi się nie uda, oboje trafimy do Jedynki.

– No nieźle… – Na chwilę posmutniała. – Cóż, bez ryzyka nie ma zabawy. Kiedy zaczynamy?

– Pojutrze. Łaskawie mnie uprzedził, że nie będzie łatwo.

– Skarbie – pocałowała mnie w policzek – pomyślałam o małym przeszkoleniu dla ciebie, a Czysty załatwił dojście. Jutro się z kimś spotkasz, ale dyskretnie, jasne? – Znowu ktoś mi rozkazywał, powoli miałem dość. Zarzuciła mi ręce na szyje i słodko się uśmiechnęła. – Jak nam się uda, kto wie, może nawet będziemy mogli razem zamieszkać. – Uśpione iskry gniewu zapłonęły w jej oczach.

– Jesteś naprawdę piękna, ale zbyt… demoniczna? – Przełknąłem ślinę. Zastanawiałem się, czy przypadkiem teraz nie spali mnie na popiół lub nie udusi. Ona zaś wybuchnęła dźwięcznym śmiechem, pocałowała ponownie w policzek i odezwała się:

– Art, mówiłam tylko o wspólnym mieszkaniu, a nie związku. Wiesz, całkiem bez zobowiązań.

Nie wiem dlaczego, ale znów mimowolnie przełknąłem ślinę.

 

Piątek

– Co pan powie na mały eksperyment?

Faceta spowijały kłęby dymu, kadzideł i cholera wie, czego jeszcze. Na ścianach dywany, podłoga w poduszkach. W kącie dostrzegłem stos czaszek – ciekawiło mnie, skąd miał te wszystkie rupiecie? Dookoła walały się pergaminy z wyrysowanymi pentagramami, pokreślone tuszem. Jedyne światło w tej pieczarze dawały świece w lichtarzach, po których spływał roztopiony wosk. Czysty uprzedził mnie, że Doktorek może być dziwny, że jest specyficzny, ale można mu zaufać, że kiedy może, to stara się pomóc. Czułem się jak w starym składzie prosto z demonicznego horroru.

– Eksperyment? A nie może mi pan pomóc, tak po prostu? – zapytałem.

– Twoją podstawową wadą, zresztą, jak i twoich poprzedników jest to, że ślepo diabłom wierzycie. To zdradzieckie bestie, zawsze dbające tylko o własne interesy. Uwierz, wiem, o czym mówię. Nawet jeżeli wydaje ci się, że otrzymujesz od nich wolność wyboru między opcją A lub B to i tak bez względu na to, co wybierzesz, każda opcja prowadzi do ukrytej opcji C – rozwiązania idealnego dla diabła – westchnął i pogładził długi, zakręcony na końcu wąs.

Doktorek miał na sobie czarny surdut, cylinder i siedział na stosie poduszek, popalając fajkę wodną.

– Chce pan powiedzieć, że Mefir ze mną pogrywa?

Zaklaskał. Nic nie musiał już mówić.

– Jak zwykle jestem naiwny. – Pokręciłem głową.

– Nic dziwnego, tutaj to oni są panami naszego losu i de facto mogą robić z nim co chcą. Pogrywać i szastać duszami, przenosić z dystryktu do dystryktu, obiecywać złote góry, bogactwo, sławę, wskrzeszenie… Oni pogrywają nawet sami ze sobą. Chciwi, podstępni i zakłamani. Po prostu trzeba się z tym pogodzić. Herbaty?

Sięgnął po stojący imbryk i nalał gorącego napoju. Filiżanki miały ładny, orientalny wzór. Jednak nie miałem ochoty na cokolwiek. No, może na szklaneczkę whiskey. Alkohol jakoś zawsze z łatwością zmienia perspektywę widzenia problemów. Zawsze na lepszą, choć do pewnego momentu.

– A masz może coś mocniejszego? – zapytałem.

– Jak bardzo mocnego? – Wyjął z szuflady kieliszek i butelkę. Kiedy ją otworzył, po pokoiku rozszedł się mocny zapach koniaku. – Dawno chciałem zagrać Mefirowi na nosie, ze mną postąpił bardziej obrzydliwie, też używając podstępu.

– Podstępu? – Bez namysłu wychyliłem połowę z nalanej mi porcji alkoholu. Psychicznie już poczułem się lepiej.

– Tak, mam nadzieję, że niczego nie podpisywałeś?

– Nie, nic zupełnie.

– Fakt, ja żyłem, gdy zdecydował pobawić się moim losem. Tobą bawi się po śmierci, ma cię w szachu, wie, że i tak mu nie umkniesz, a więc żadnych traktatów nie potrzebuje. – Upił łyk herbaty i znów pociągnął fajkę. W górę wzniosły się obłoki niebieskiego dymu.

– A więc Mefir obiecał ci, że wrócisz na Ziemię?

Przytaknąłem.

– Wiesz, że nawet sam Lucyfer nie ma władzy, aby wskrzeszać zmarłych?

– To dlaczego…

– Och, to zwykły test. Mefir bawi się tobą. Widocznie będzie miał dodatkowe korzyści z tej zabawy. Jakie? Tylko on wie. Mnie kiedyś obiecał, że posiądę sens życia, po czym podstępnie mi go odebrał, ale to długa historia… Diabły takie są. Włóczą się po świecie, a gdy im się to nudzi zawierają pakty i układy, tak zmyślnie skonstruowane, że zawsze dopinają swego. Z niewielu rzeczy, których nie znoszą, najbardziej nienawidzą przegrywać… Ale cóż ma poradzić człowiek? On w tym wszystkim jest igraszką losu. Tak jak dobro i zło muszą istnieć obok siebie, tak człowiek musi dokonywać między nimi wyboru.

Słuchałem go uważnie, nie miałem wątpliwości, że spotkało go wiele.

– Ustalmy jedno – kontynuował – zapomnij o tym, że wrócisz na Ziemię i zaczniesz znów żyć jak człowiek z krwi i kości. To niemożliwe.

– I co ja powiem Kasdei?

– Na razie nie mów nic. Mam dla ciebie coś lepszego. Pewien układ, ów wspomniany eksperyment. Może i nie mam tu takiej władzy, jak Mefir, ale dam ci pewną wskazówkę. Przez wieki siedzenia tutaj wymyśliłem coś i czekałem na kogoś takiego, jak ty. Naznaczonego. Na duszę, która będzie musiała na chwilę znów zamieszkać w ludzkim organizmie.

– I że niby się nadam?

– Formalnie owszem, praktycznie – to się okaże.

A potem się dopiero zaczęło.

 

Sobota

Po prostu nagle w jednej chwili znaleźliśmy się z Kasdeją na klatce schodowej. Rozejrzałem się dookoła – klatka jakich wiele w warszawskich starych blokach – pomazana lamperia, odpadający tynk. Zerknąłem na wytyczne, mieliśmy udać się na szóste piętro, mieszkanie czterdzieści trzy.

– Cholera, Art, dziwnie wyglądasz… – odezwała się Kasdeja.

Popatrzyłem na nią, wyglądała również inaczej. Trochę odmienione rysy twarzy, włosy splecione w warkocz, delikatny makijaż, zero lubieżności i demonizmu. Ot, zwykła, nijaka kobieta w ciemnej sukience i płaskich butach. Niby Kasdeja, ale jak się wpatrzyłem, to widziałem kogoś innego.

– To bez znaczenia, jedziemy na górę, jesteśmy dopiero na parterze. – Nie miałem czasu zastanawiać się o co chodzi, uznałem jedynie, że Mefir na pewno miał w tym swój własny cel, mnie przyświecało jedynie wypełnienie zadania.

Weszliśmy do starej windy, która zawiozła nas na miejsce. Stanęliśmy przed właściwymi drzwiami, bez zwłoki wcisnąłem przycisk dzwonka. Chwilę trwało zanim dobiegły nas kroki, szczęk zamka, po czym drzwi otworzyły się i ujrzałem faceta, który popatrzył na nas ze znudzoną miną.

– O, świetnie, że przyszliście – odezwał się. – Myślałem, że poddacie się po zeszłotygodniowej wizycie. Macie może tę gazetkę z dzieciakiem na lwie? Żałuję, że nie wziąłem jej ostatnio, kumple nie chcieli mi uwierzyć, że roznosicie coś takiego.

Przełknąłem ślinę. Zerknąłem na Kasdeję, wcale nie zdziwiłem się, że jest wprost przerażona, też byłem. Zresztą kto nie byłby przerażony w momencie, gdyby przed sobą miał dokładnie siebie. Kurwa, a więc to wszystko było pieprzoną drwiną. Oczyma wyobraźni widziałem Mefira, który wprost tarzał się ze śmiechu. Wiedział, cholera, wiedział do kogo mnie wysyła.

Poczułem się zrezygnowany, bo mimo wszystko gdzieś tam z tyłu głowy wciąż żyła myśl, że być może wrócę, że wszystko będzie po staremu. Znałem siebie doskonale, poddałem się i w tym samym momencie uświadomiłem sobie, że przegrałem.

Zacisnąłem pięści z wściekłości i żalu, po czym przypomniałem sobie słowa Doktora – bez względu na to, kogo zobaczysz, nie przekonuj go do zmiany wiary, tylko spraw, aby uwierzył jeszcze bardziej, ale w siebie, w swoje poglądy. Pozwól mu być sobą, a to stworzy podwaliny czegoś, co do tej pory jeszcze nie istniało.

– Pieprzyć lwy. Panie Kawecki mam coś, co pana interesuje… – zacząłem. Nie poddam się cholera, nie poddam, motywowałem się w myślach.

– Niczego nie chcę, już mówiłem. Życie pozagrobowe mnie nie obchodzi. – Był wściekły. Ale nie wiedział, że znam go lepiej niż on sam, nie wiedział, że mam coś co na niego podziała.

– Ok, mnie również. – Wysiliłem się na uśmiech.

Kasdeja popatrzyła na mnie kątem oka. Dostrzegłem jeszcze większe zdziwienie malujące się na jej twarzy.

– Ale proszę mi obiecać, że wpuści nas pan do środka, po tym co usłyszy.

– Nie rozumiem… – Ten drugi ja był zbity z tropu, ale wiedziałem, jak umiejętnie  pogrywać z samym sobą. Wiedziałem, że na pewno go zaciekawię.

– Nazywa się pan Artur Kawecki, od sześciu lat mieszkający w Warszawie. Pierwszy raz rozpłakał się pan w drugiej klasie, kiedy zobaczył pan autobus potrącający psa. Następnie podbiegł pan do zwierzęcia, ale było już za późno. – Nie dawałem mu wtrącić się, próbując wywlec najintymniejsze z własnych wspomnień. – W czwartej klasie podkochiwał się pan w Angelice, która jednak dała panu kosza. Co jeszcze… Nigdy nie przyznał się pan rodzicom, że podsłuchał ich rozmowę o tym, iż woleli mieć posłuszną córkę…

– Starczy, nie będę tego komentować. – Oburzył się, a raczej to “ja” się oburzyłem. Na swój sposób było to zabawne; nie zdawałem sobie sprawy z tego, że faktycznie groźnie przy tym wyglądam.

– Mam rację, prawda? Mogę teraz wejść? Naprawdę nie chodzi mi już o lwy i dzieciaki na ich grzbietach. Przyszedłem panu pomóc, proszę mi uwierzyć, mamy wiele wspólnego. – Błagałem wręcz. Widziałem, jak się wahał.

– Chociaż uważam pana za psychopatę, to wolę dowiedzieć się, dlaczego mnie pan szpieguje, zanim zadzwonię na policję.

– Miło, nigdy o sobie tak nie myślałem. – Uśmiechnąłem się i przekroczyłem próg. Rozejrzałem się po mieszkaniu, znowu byłem u siebie. Poczułem ogarniający mnie wewnętrzny spokój.

 

Epilog

– Wezwij Mefira, natychmiast – zagrzmiał Lucyfer do słuchawki, wręcz rzucił ją gwałtownie na miejsce, po czym wziął gazetę do ręki. Nie był zadowolony, nie tego się spodziewał. Długo nie czekał na Diabła Dyżurnego. Mefir wszedł bez pukania i od razu rozpostarł się wygodnie w fotelu.

– Nie rozumiem twojego zadowolenia, Mefirze. – Wskazał mu wzrokiem gazetę. – Czytaj.

Diabeł wziął ją do ręki i skupił się na pierwszej stronie. Przebiegł spojrzeniem po artykule i po chwili zaczęły mu drżeć ręce.

– Ale jak to… przecież to niemożliwe! – Nerwowo zaczął luzować krawat, poczuł krople potu spływające po skroniach. – To był mały, nieszkodliwy eksperyment…

– Pieprzyć twoje eksperymenty, Mefir. – Lucyfer był wściekły, brakowało tylko, aby rzucił czymś o ścianę. – Ostatnio spieprzyłeś tak sprawę Twardowskiego, myślałem, że dając ci kolejną szansę, czegoś się nauczysz. Ale nie. Znów zacząłeś pogrywać w te swoje gierki. Taki stary, a taki głupi. – Podsumował Lucyfer patrząc Mefirowi prosto w oczy. – Pakuj się, gówno mnie obchodzi, co ze sobą zrobisz.

– Ależ ja to wszystko naprawię… – Mefir wręcz rzucił się na kolana, zawodząc żałośnie.

– Powiedziałem, wynoś się. Szkoda twojego garnituru do tarzania się po podłodze.

Diabeł ze spuszczoną głową pokornie opuścił biuro. Gdy wyszedł, Lucyfer jeszcze raz przebiegł wzrokiem artykuł, choć słowa znał już prawie na pamięć.

Lucyfer wściekł się ponownie. Po chwili jednak się uspokoił, a nawet uśmiechnął. Wszystko wskazywało na to, że kłopoty dosięgną nie tylko jego, ale również Niebiańską Asgard’s Gods Corp. Zdawał sobie sprawę z tego, że odpadnie mu część dusz, ale dla większości i tak jego firma nadal pozostanie atrakcyjna, bo podążanie ścieżką zła, grzechu, amoralności czy egoizmu jest po prostu łatwiejsze. A przecież ludzie to istoty, które nie za często lubią się wysilać.

Zupełnie jak ja, pomyślał, a to prowadzi tylko w jedno, właściwe miejsce.

– Nihasa? – odezwał się do słuchawki. – Zawróć tego bałwana, Mefira. Przekaż mu, że ma wziąć się do roboty i żeby mi to było ostatni raz, jasne? Jakby pytał, co ma robić, wyślij go do Marduka. – Chwilę słuchał. – Nie, nie zwalniamy go. Powiedz mu jeszcze, że ma spiąć swój kikut po ogonie i zaprosić Kaweckiego na spotkanie. – Odchrząknął. – Tak, trzeba negocjować warunki współpracy. – Odłożył słuchawkę.

– To może być całkiem opłacalny eksperyment, trzeba tylko ustawić się w odpowiedniej kolejce. – Zastanowił się chwilę. – Jak to ktoś kiedyś powiedział, nic nie rozkręca tak firmy jak rosnąca konkurencja. – Dodał z iście diabelskim uśmiechem, rozpościerając się wygodnie w skórzanym fotelu i zakładając ręce za głowę. – Zatem z piekielną chęcią jej pomogę!

 

„Lucifex and partners, Corporation” zanotowała pierwsze straty na rzecz konkurencyjnej firmy „Atheistic House”, która stopniowo rozwija działalność. Napływ dusz rośnie z doby na dobę, mimo że na chwilę obecną są to jedynie Dusze Hipotetyczne. Szacuje się, że nowa firma w niedługim czasie pojawi się na giełdzie. Właściciele korporacji, Artur Kawecki oraz Johann Georg Faust, podkreślają, że ich celem jest zapewnienie „dobrej alternatywy” dla tych, którzy nie mają ochoty korzystać z usług innych przedsiębiorstw.

Znane są już przypadki kilku transferów dusz do Atheistic House, oczywiście z największą stratą dla „Lucifex and partners, Corporation”. Prezes „Niebiańskiej” odmówił wypowiedzi w związku z tematem, natomiast „Asgard’s Gods Corp.” wydało oświadczenie, że na pewno nie podejmą się współpracy z Kaweckim i Faustem.

 

_______________

[1] Twoje królestwo nie przychodzi,

I nie jest wola Twoja,

Ani w Niebie,

Ani też na Ziemi.

Koniec

Komentarze

Witam, bardzo ciekawy tekst. Podobał mi się punkt widzenia czy raczej postrzegania innego świata. Fabuła jest interesująca, postacie żywe i niepapierowe. Końcówka jest wielkim plusem :)

“– Aha. – Udałem, że to wszystko nie robi to na mnie wrażenia. Bo i dlaczego miałoby?” – powtórzenie, drugie “to” jest zbędne, przynajmniej tak myślę ;)

Pozdrawiam

Podobnych historii napisano mnóstwo, więc i tę przeczytałam, jednak bez większej satysfakcji, albowiem temat jest dość wyeksploatowany.

Choć Eksperyment został podany na gustownym półmisku, choć jego smak starano się podnieść, nie żałując nowych przypraw i efektownie dekorując, to, niestety, nie zdołano ukryć, że kotlet jest odgrzewany. Mimo wszystko danie okazało się jadalne, a nawet niezłe. Szkoda tylko, że smak został trochę zepsuty wykonaniem.

 

Z pew­no­ścią był bar­dziej do­świad­czo­ny w dys­ku­sjach z ate­ista­mi mo­je­go po­kro­ju, gdyż uśmiech­nął się do mnie, zu­peł­nie nie­za­sko­czo­ny moim py­ta­niem. – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

do­stę­pu do szkół czy też in­ter­ne­tu… – …do­stę­pu do szkół czy też In­ter­ne­tu

 

– Dia­beł Dy­żur­ny numer 3, Mefir. – Skoro to wypowiedź, to chyba: – Dia­beł Dy­żur­ny numer trzy, Mefir.

 

Wło­cha­ta dłoń się­gnę­ła do we­wnętrz­nej kie­sze­ni fraka… – Wcześniej napisałaś, że był to: Jakiś obcy facet w gar­ni­tu­rze, z ak­tów­ką. Kiedy ów facet się przebrał?

Frak i garnitur, to, jak by na to nie patrzeć, dwa różne stroje.

 

Także bar­dzo mi przy­kro, ale padło na cie­bie, stary.Tak że bar­dzo mi przy­kro, ale padło na cie­bie, stary.

Chyba że przykro było komuś jeszcze.

 

Wy­rwa­ny z za­my­śle­nia, ner­wo­wo za­ci­sną­łem dłoń na opar­ciu. – Siedział w fotelu, więc podejrzewam, że zacisnął dłoń na poręczy. Oparcie, jak sama nazwa wskazuje, to ta część fotela, o którą opieramy plecy.

 

Mefir ro­ze­śmiał się gło­śno, a oczy mu za­iskrzy­ły. – Czy z oczu sypnęły się iskry, czy oczy tylko zaiskrzyły się?

 

Ina­czej spo­tka cię.. kara.Ina­czej spo­tka cię kara.

Wielokropek ma zawsze trzy kropki.

 

Strze­li­ste wie­żow­ce, dra­pa­cze chmur, jeden przy dru­gim skry­wa­ły naj­wyż­sze pię­tra wśród sza­rych chmur. – Czy to celowe powtórzenie?

 

Mefir mówił, żebym się tobą za­opie­ko­wał, do­pó­ki nie sfi­na­li­zu­je­cie umowy, także masz przed sobą kilka cu­dow­nych wie­czo­rów… – …tak że masz przed sobą…

Chyba że ktoś jeszcze miał przed sobą podobne wieczory.

 

Także nie mia­łaś naj­go­rzej.Tak że nie mia­łaś naj­go­rzej.

Inni mieli podobnie?

 

nie jest to cho­ler­nie dużo, także ta stra­ta jest do od­ro­bie­nia. – …nie jest to cho­ler­nie dużo, tak że ta stra­ta jest do od­ro­bie­nia.

Chyba że miał do odrobienia również inne straty.

 

zmu­si­łem do ka­to­li­ka do wy­bo­ru drogi ate­izmu… – Dwa grzybki w barszczyku.

 

Ona zaś wy­bu­chła dźwięcz­nym śmie­chem– Ona zaś wy­bu­chnęła dźwięcz­nym śmie­chem

 

Facet sie­dział spo­wi­ty w kłę­bach dymu… – Facet sie­dział w kłębach dymu… Lub: Facet sie­dział spo­wi­ty kłę­bami dymu… Albo: Faceta spowijały kłęby dymu

 

Je­dy­ne świa­tło w tej pie­cza­rze da­wa­ły lich­ta­rze ze świe­ca­mi… – Lichtarze nie dają światła.

Proponuję: Je­dy­ne świa­tło w tej pie­cza­rze da­wa­ły świe­ce w lichtarzach

 

mie­li­śmy udać się na szó­ste pię­tro, miesz­ka­nie 43. – …mie­li­śmy udać się na szó­ste pię­tro, miesz­ka­nie czterdzieści trzy.

 

– Nie ro­zu­miem two­je­go za­do­wo­le­nia, Me­fi­rze.– Wska­zał… – Brak spacji po kropce.

 

Szko­da two­je­go gar­ni­tu­ru dla nu­rza­nia się po pod­ło­dze. – Raczej: Szko­da two­je­go gar­ni­tu­ru do tarzania się po pod­ło­dze.

Nurzać się, to zagłębiać się, np. w wodzie, błocie lub w bogactwie.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przeczytałam ze sporą przyjemnością, ale urwanie tego, co miało się wydarzyć/wydarzyło się w mieszkaniu Kaweckiego, jakoś na mnie źle podziałało. Ukryłaś to, co najciekawsze.

A tu się coś posypało: Nicht I'm Himmel.  Powinno być: Nicht  in dem Himmel albo Nicht  im Himmel.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Spodobało mi się. Interesująca koncepcja konkurentów, z giełdą i innymi drobiazgami. Język urzędowy – piękny. :-)

Dziwne, że bohater w końcówce zorientował się tak późno. Ja bym poznała już na parterze.

Temat faktycznie trochę wyeksploatowany, ale jakieś nowe elementy zawarłaś.

Babska logika rządzi!

Dziękuję Wam za miłe słowa i poświęcony czas. Wiem, że przede mną jeszcze wiele, wiele stron do napisania, ale pracuję nad tym. 

I jak zwykle nieoceniona regulatorzy ze sporą garścią dobrych rad! :)

Dziękuję! Że czytacie, że sprawdzacie, że motywujecie :)

 

PS. bemiku, odnośnie Nicht I'm Himmel – takie słowa są w piosence (Megahertz, GOTT SEIN). Nie jestem w stanie stwierdzić, gdzie leży błąd, gdyż niemieckiego nie znam wcale, a wcale :) Może to jakiś skrót w stylu angielskiego donno → I don't know?

Follow the White Rabbit!

Cieszę się, że uwagi okazały się przydatne. ;-)

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Chodzi mi o zapis – w niemieckim też są skróty, podejrzewam, że w tym przypadku powinno być “im Himmel” (im = in dem). Nie powinno tam być na pewno dużej litery, a i apostrof raczej niepotrzebny.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Bemiku, zaufam Tobie i poprawię :)

Twoje uwagi są zawsze przydatne, regulatorzy  :)

Follow the White Rabbit!

Dziękuję, Aliss. ;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Całkiem niezłe opowiadanie, dobra kompozycja i umiejętna gra na znanych motywach. Ciekawa wizja nawracania samego siebie.

 

PS. Dlaczego nie dziwi mnie to, że bohater nazywający użytkowników mefa i Mary Jane świrami, sam nie wylewa za kołnierz… ;)

Those who can imagine anything, can create the impossible - A. Turing

@Wicked G dziękuję za przeczytanie i tak pozytywny odbiór! :)

 

PS. Bohater wylewać za kołnierz nie może, bo to byłoby niezgodne z rzeczywistością! Przecież każdy wie, że w naturze człowieka leży szukanie “źdźbła w oku bliźniego” tudzież krytyka u innych tego, co się samemu czyni. ;)

 

Follow the White Rabbit!

Fajna wizja korporacji bijących się o dusze. Wiadomo, że z diabłem nie warto wchodzić w żadne konszachty, to się nie może udać ;)

Trochę szkoda, że nie wiadomo, co się wydarzyło w mieszkaniu bohatera i w jaki sposób wcielił swój tajmeny plan w życie, ale nie szkodzi.

Czytało mi się bardzo dobrze, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka