- Opowiadanie: Caestrelle - Kilka stron z życia mrówek

Kilka stron z życia mrówek

Wrzucam nieco poprawioną wersję opowiadania. Po przemyśleniu sprawy stwierdzam, że to jest najlepsza dla niego forma. Jeśli kogoś nuży, albo się nie podoba – gusta są różne. Zdaje sobie sprawę z tego, że opowiadanie jest specyficzne i nie jest dla każdego. To nie ma być nic bardzo odkrywczego, po prostu lekka forma przemyśleń. Mam jednak nadzieję, że znajdzie się kilka osób, którym to się spodoba. Ktoś zwrócił mi uwagę, że jeśli przytaczam na początku fragment “Hamleta”, to jeśli to nie jest moje tłumaczenie, to powinienem podać nazwisko tłumacza – tak więc stworzyłem swój własny przekład ;)
Miłej lektury!

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Biblioteka:

bemik

Oceny

Kilka stron z życia mrówek

"Czyż godniej jest cierpieć w ciszy umysłu

Strzały i pociski okrutnego losu,

Czy stawić zbrojne ramię przeciw morzu niedoli

I przez opór, położyć im kres?

Umrzeć, zasnąć – nic ponad to – i poprzez sen,

Rzec, żeśmy ukoili boleść serca i tysiąc

Pospolitych wstrząsów, które dziedziczy ciało człowiecze.

O takie spełnienie żywota,

Wznosić się do niebios winny pobożne prośby.

Umrzeć, zasnąć – spać – może śnić? Tak, tutaj tkwi bolesny cierń:

Bo to, jakież w tych wiecznych objęciach Morfeusza czekać nas mogą sny,

Gdy strząśniemy już śmiertelną powłokę, wstrzymać nas raczy.

Wtedy niepewność, przeradza się w milczące cierpienie długiego życia.[…]"

 

 William Szekspir, Hamlet

(tłumaczenie własne)

 

 

 

 

 

Nieznajomy bezszelestnie wślizgnął się przez strzelistą bramę więzienia. Było już kilkanaście minut po północy, a najjaśniejszymi źródłami światła, była srebrząca się tarcza zbliżającego się do pełni księżyca oraz krążący wokół reflektor strażniczy. Człowiek, który szedł przez środek spacerniaka, był intruzem. Mimo wszystko, nie przejmując się ani światłem, ani strażnikami, posuwał się przed siebie miękkim krokiem. Przystanął na chwilę przy sporych, stalowych wrotach prowadzących do środka budynku i spojrzał w górę. Nad masą ciężkich skrzydeł widniała krótka, zapisana na kamiennym łuku maksyma: Wyjście prowadzi przez odkupienie. Złocone litery, wyryte w szarym granicie, wyróżniały się. Słowa niemal prowokowały do myślenia.

Nieznajomy spuścił głowę i zbliżył się do zimnego metalu. Bez najmniejszego problemu przeszedł przez bramę. Nigdy dotąd, żadne wrota, pancerne kraty, zatrzaśnięte hydrauliczne śluzy czy nawet wszelkie inne, znane na tym świecie zabezpieczenia, nie stanowiły dla niego żadnej przeszkody. Zagłębił się w ciemną otchłań, pełną betonu, krat, samotności i wiszących w powietrzu, szeptanych co wieczór potajemnie modlitw.

 

 

***

 

 

Idąc przez znajome korytarze, mężczyzna w czarnym garniturze przypomniał sobie wiele wcześniejszych wizyt w tym miejscu. Było ich co najmniej kilkadziesiąt, ale to wyłącznie dlatego, że więzienie dla kobiet w Pogożeliskach zbudowano zaledwie osiem lat temu. Przechodząc przez mroczne i z pozoru opustoszałe skrzydła zakładu karnego, nieznajomy słyszał każdy dochodzący z celi oddech, każdy rozpaczliwy szept czy najdrobniejszy ruch. Każdą oznakę życia.

W pewnym momencie coś przykuło uwagę stąpającego po betonowej podłodze przybysza. Przy ścianie korytarza pojawił się czarny kot, obserwując czujnie idącego mu na spotkanie człowieka. Nie spuszczając swoich żółtych ślepi z Nieznajomego, zwierzę usiadło miękko pod ścianą. Kot nie okazywał lęku, ponieważ dobrze znał nadchodzącego mężczyznę.

– Katharsis, co ty tu robisz? – odezwał się Nieznajomy. – Pewnie znowu uciekłeś z biura pani naczelnik. Ostatnio miałeś chore nerki. Czyżby było lepiej?

Kocur odpowiedział krótkim miauknięciem i powolnym, oszczędnym machnięciem ogonem.

– Cóż, uznam tę odpowiedź za potwierdzenie. Chętnie bym z tobą chwilę został, ale muszę kogoś odwiedzić.

Mężczyzna odszedł, skręcając w lewo, ku kolejnemu skrzydłu budynku. Czarny kot wodził za nim przez chwilę wzrokiem, dopóki Nieznajomy nie zniknął za następnym zakrętem korytarza.

W tę i z powrotem przechadzała się krępa strażniczka, w szarym uniformie. Miarowy stukot niskich obcasów jej oficerek, nieznacznie przebijał się przez wszechobecną ciszę.

Nieznajomy mijał kolejne cele, aż dotarł do tej, której szukał. Przeszedł przez okute żeliwem, blaszane drzwi i przystanął, rozglądając się. Pomieszczenie było zdecydowanie ciasne, ale coś za coś. Pojedyncze cele przysługiwały wyłącznie najstarszym z osadzonych w Pogożeliskach kobietom. Był to pewien luksus, jako że nie musiały dzielić celi z innymi współwięźniarkami, lecz okupione to było dość lichym metrażem. Przestrzeń wewnątrz zajęła skromna, blaszana muszla klozetowa z prowizoryczną umywalką, łóżko z pomalowanymi na zgniło-zielono stalową ramą oraz mały stolik przy łóżku, na którym leżała oprawiona ochrową skórą duża, otwarta książka.

Mężczyzna podszedł do stolika i przyjrzał się książce. Pożółkłe, miejscami brudne i wymięte strony wskazywały na wieloletnie użytkowanie. Nieznajomy spojrzał na leżącą na wznak na łóżku kobietę o krótkich, siwych włosach. Zmarszczyła brwi, gdy suchymi ustami, bezgłośnie szeptała przez sen czyjeś imię. Jej oddech był niespokojny, nieco chrapliwy, a pomarszczone dłonie delikatnie drżały, spoczywając na zatęchłym kocu, którym była przykryta.

Niespodziewany gość osadzonej pochylił się nad stolikiem i wziął do rąk leżącą na stoliku książkę. Biła od niej charakterystyczna mieszanka woni wanilii i stęchlizny, znajoma wszystkim bywalcom starych bibliotek. Nie była pokryta drukiem, lecz równym, estetycznym pismem. Każda strona opatrzona była datami, niektóre z nich sięgały wiele lat wstecz. Mężczyzna usiadł u stóp łóżka śpiącej więźniarki i otworzył książkę na początku. Zaczął przerzucać po kolei strony. Zatrzymał się na jednej z nich, zupełnie przypadkowej. Strona wyleciała z książki na podłogę, razem z kilkunastoma innymi, wydającymi się być najbardziej zniszczonymi przez czas i użytkowanie. Nieznajomy zebrał wszystkie luźne strony i spojrzał uważnie na zapisane wiele lat temu słowa, czytając po kolei fragmenty.

 

2 lipca 1921

Na przyjęciu urodzinowym mojego drogiego wujka Staszka, była ogromna część rodziny, a nawet dalszych krewnych oraz kilku ich przyjaciół. Wśród tych osób był pewien interesujący młody człowiek, przyjaciel mojego dalekiego kuzyna. Na imię mu Adam. Rzadko kiedy mi się z kimś tak przyjemne rozmawia. Choć nie dane nam było gawędzić długo, zaciekawiło mnie to, co mówił, a mówił ani za dużo, ani za mało, zawsze zaś, jak się wydawało, celnie. Czułam, że kryło się za tym coś więcej.

 

4 lipca 1921

Przyjaciel kuzyna, Adam, zadzwonił dziś, pytając o mnie. Pobiegłam i złapałam słuchawkę w napięciu. W jakiej to sprawie może ten młodzieniec o mnie pytać? Okazało się, że najwyraźniej ja też musiałam na nim podczas przyjęcia wywrzeć dobre wrażenie – zostałam zaproszona na spotkanie w kawiarence na ul. Wartkiej, jutro po południu. Przez wiele następnych godzin towarzyszyło mi to dziwne uczucie, jakby się dostało zupełnie niespodziewany, acz niezwykle miły prezent. Czuję się dziwnie podekscytowana.

 

5 lipca 1921

Jakże ożywcze i ekscytujące może być spotkanie z człowiekiem przy kawie? Otóż dziś się dowiedziałam. Cóż za cudowną rzeczą jest, kiedy ktoś pobudza inteligencję, oczarowuje szarmancko, acz nienachalnie, kiedy lubi tych samych pisarzy oraz poetów, ale pokazuje również wielu nowych, wspaniałych i nieodkrytych, tak jakbyśmy wypływali w fantastyczny rejs, na poszukiwanie nowych lądów! Jak wiele drugi człowiek zawrzeć może w geście, spojrzeniu czy słowach? Czułam jak moje serce i wyobraźnia gnają jak szalone! Pochwalne pamflety, wywyższając może i nadto tego człowieka, aż galopują w mojej głowie, jak nigdy dotąd przy kimkolwiek. Mój umysł cały aż buzuje po tym spotkaniu. Mam szczerą nadzieję, jednocześnie ganiąc się za tą zrywność, że takich spotkań będzie więcej.

 

23 lipca 1921

Czy przyjaźń to, czy coś więcej? Takie pytanie od wielu dni nie daje mi spokoju. Nigdy dotąd nie czułam się tak, jak się czuję przy Adamie. Żaden mężczyzna tak bardzo mnie nie fascynował i nie uskrzydlał zarazem. Nie zdarzyło mi się jeszcze czuć się tak bardzo kobietą, jak czuję się przy tym młodzieńcu. Kiedy patrzy na mnie swoimi głęboko zielonymi oczami, czuję się, jakby ktoś na mnie rzucił urok, kiedy z nim rozmawiam, czuję się jak ślepiec, który przejrzał na oczy, kiedy go dotykam, czuję, jak rodzi się we mnie coś, tam w środku, jakby mnie nagle sama matka ziemia Gaja natchnęła, całą swoją siłą życia. Choć wzbraniam się, to ogarnia mnie ta jedna myśl – że przepadłam z kretesem, jak na kartach literatury przepadł młody Werter i obawiam się, by również takoż nie skończyć.

 

Nieznajomy przerzucił następną stronę, zatrzymując się na kartce, która nosiła ślady zaschniętej wilgoci, jak gdyby ktoś zapisywał słowa pod gołym niebem, w czasie drobnej mżawki.

 

2 marca 1922

Dzisiaj ziściło się jedno z moich marzeń. Cóż za wspaniałą rzeczą jest usłyszeć te upragnione słowa od swojego chłopca. Adaś włożył przepiękny pierścionek na mój palec i poprosił mnie o rękę. Zgodziłam się natychmiast! Jestem taka szczęśliwa, że aż nie wiem, co mam ze sobą zrobić… Jak jedna osoba może się czuć tak niesamowicie, jak może czuć się, jakby weszła na najwyższy szczyt góry i odczuwać tak wielką ulgę, jakby po wielu latach pełnej udręki tułaczki dotarła na skraj ziemi obiecanej. Czuję się tak dziś chyba tylko ja. Gardło ściska mi się ze wzruszenia, a ręka odmawia już posłuszeństwa, drżąc jak w delirium, tak więc reszta niech będzie milczeniem.

 

9 sierpnia 1923

Przenosimy się z Adasiem do nowego mieszkania. To niespodzianka, którą sprawił mi mój luby z okazji naszej rocznicy. Tak się cieszę na tę przeprowadzkę! Będziemy teraz mieszkać w Lublinie, jakie to cudowne i kolorowe miasto! Postaram się utrzymać kontakt z moim drogim przyjacielem Zbyszkiem Herbertem. Zawsze miło było dostawać pierwsze szkice jego wspaniałych wierszy.

Dzisiaj mój drogi, sam spróbował swoich sił w poezji! Zawsze twierdził, że lepszy z niego czytelnik, niż twórca, ale bardzo mnie rozbawił jego wierszyk. Zasługuje on na uwiecznienie!

 

Proszę Pani, proszę Pana

Ja dziś tańczyć chcę do rana!

Czy wietrzysko, czy też grad

Ja dziś będę bardzo rad

 

Proszę Pani, proszę Pana

Zrobię minę na warana!

Kroczek w lewo, kroczek w prawo

Raz prościutko, raz kaprawo

 

Proszę Pana, Proszę Pani,

Tańczmy dzisiaj zasłuchani!

W czułe słówka i w serc bicie

Póki się wciąż hołubicie

 

Gdyby kto inny ten wiersz mi wyrecytował, pewnie nie poświęciłabym mu więcej niż jednego, uprzejmego uśmiechu; w jego ustach zaś brzmiał tak, jakby wielki aktor deklamował poezję samego Słowackiego. Siedzę więc bez pamięci zasłuchana, spijając każde słowo z tych znajomych, oblubionych warg.

 

Kolejna strona przykuła jego uwagę. Data wpisu stanowiła kilkunastoletni przeskok, pismo zaś tym razem było bardziej chwiejne, a tekst w kilku miejscach pokreślony, jakby ktoś kto go pisał, był w roztargnieniu.

 

29 lutego 1937

Mój luby coraz częściej zapomina różnych rzeczy, stał się drażliwy, czasem nawet bywa zdezorientowany. Jego celny, tak barwny i porywający język przez ostatnie tygodnie się jakby przytępił; brakuje mu słów, czasem nawet prostszych. Dziś po raz trzeci udaliśmy się na badania lekarskie i w końcu usłyszeliśmy diagnozę. Choroba Alzheimera, coś co odkryto ledwo trzydzieści lat temu. Myślałam, że coś takiego może przydarzyć się jedynie starszym, a mój Adaś ledwo co skończył czterdzieści pięć lat. Nie ma żadnego lekarstwa, żadnej terapii. Pozostaje tylko czekać. Adaś wciąż mnie pociesza i mówi, że to nic, ale jakże mam nic sobie z tego nie robić? Okrutny los z nas zakpił, jakbyśmy byli bohaterami antycznej tragedii Sofoklesa. Wciąż nie mogę uwierzyć, nie mogę pogodzić się z tym wyrokiem. Mój kochany to cały mój świat. Cóż mi zatem zostanie, kiedy jego zabraknie?

 

Zaraz potem wzrok Nieznajomego napotkał na dobrze mu znaną datę. Po chwili wahania ciekawość go przemogła i kolejne losy autorki, słowo po słowie, zaczęły się spajać w całość.

 

15 września 1939

Ze stolicy napływają niepokojące wieści. Niemcy okrążają Warszawę i rozpoczynają ostrzał, ponad pół kraju w ogniu. To, co słyszymy tu w Lublinie, przyprawia o niespotykaną do tej pory, dyszącą w karki grozę. Mordy na mieszkańcach, terror, łapanki, a w końcu wywozy do obozów. My jesteśmy następni. Jak to wszystko się mogło stać? Jak można być tak krwiożerczym i tak bardzo deptać drugiego człowieka?

Na wschodzie, u sowietów, poruszenie tuż przy polskich granicach. Mówią, że w końcu idą nam z odsieczą, ale ja temu nie dowierzam. Nie mogę narażać Adasia na to piekło, choć on wyrywa się i chce własną piersią bronić naszego domu. Ale on jest chory, nie zniósłby przecież niewoli. Jeszcze dziś pakujemy się i wyjeżdżamy za granicę. Jedziemy pierwszym transportem do Anglii, tam będzie pewnie bezpieczniej. Mamy tam nawet daleką rodzinę, a i może opieka lekarska dla Adasia będzie lepsza. Czas pokaże.

 

Ostatnia luźna kartka była bardzo odległa czasowo od wcześniejszych wpisów. Jednocześnie wydawała się też być najbardziej zniszczona. Nieznajomy przybliżył ją do twarzy i zagłębił się ponownie w lekturze.

 

16 października 1955

Kiedyś mój kochany Adaś powiedział mi, że z jego chorobą pewnego dnia przyjdzie czas, kiedy z każdym nowym dniem będzie mógł na nowo mnie poznawać i od nowa się we mnie zakochiwać. Wtedy nawet uśmiechnęłam się do takiej myśli, lecz dziś wiem, że uśmiech ten bardzo szybko obraca się w rozpacz. To ciągły strach, to ból i łzy bezsilności. Już od jakiegoś czasu nie mogę sobie pozwolić na chwilę nieuwagi. Dziś, kiedy wyszliśmy kupić mojemu lubemu nowe spodnie, zostawiłam go nieopatrznie na chwilę, zagadując się z sąsiadką. Odwróciłam się po kilku chwilach, a jego nigdzie nie było widać. Przepadł jak kamień w wodę… Serce mi zadrżało, zaczęłam wołać go i szukać wszędzie. Kiedy w końcu go znalazłam, on odwrócił się i spojrzał na mnie. Jego bojaźliwy i pytający wzrok bolał bardziej niż tysiąc igieł wbijających się w pierś. Zapytał mnie: Nie wie pani co to za ulica?, odpowiedziałam, że wiem i że zaprowadzę go do domu. Lekko zdezorientowany, ale i pocieszony spytał mnie o imię. Zatem przedstawiłam się miłości mojego życia, wzięłam pod rękę i zaprowadziłam po schodach na górę, do naszego domu.

 

20 października 1955

Od jakiegoś czasu zaczęły się silne bóle głowy u Adasia. Postęp choroby jest szybszy i bardziej rozległy niż przypuszczano. Czasem budzi się w nocy, majacząc i jęcząc jakby go kto ciął rozpalonym żelazem. Nie wiem, kiedy to się skończy. Czasem już brakuje nadziei. Ale odnajdę ją, bo ona ginie ostatnia i bez niej nie ma nic. Zbyszek Herbert napisał do mnie wczoraj list i przesłał mi szkic swojego nowego wiersza, który mi zadedykował. Szczególnie spodobał mi się jeden fragment:

 

przyjąć

ale równocześnie

wyodrębnić w sobie

i jeśli to jest możliwe

stworzyć z materii cierpienia

rzecz albo osobę

 

grać

z nim

oczywiście

grać

 

bawić się z nim

bardzo ostrożnie

jak z chorym dzieckiem

wymuszając w końcu

głupimi sztuczkami

nikły

uśmiech

 

Te słowa od dziś będą moją latarnią i moją otuchą. Jak to dobrze, że jest Zbyszek i jak to dobrze, że są wiersze. Bez nich cały ten świat byłby tak marny, jak przysięga chronicznego oszusta…

 

 

 

***

 

 

– To jest pamiętnik – odezwała się niespodziewanie do tej pory śpiąca obok kobieta. – Nie powinno się czytać cudzych pamiętników, nawet w miejscu takim jak to.

Nieznajomy odłożył luźne strony i odwrócił się.

– Proszę o wybaczenie. Nie wiedziałem, że nie wolno tego było czytać. Niestety nie jestem świadom wszystkich waszych obyczajów.

Kobieta starała się przyjrzeć siedzącemu w jej celi mężczyźnie.

– Kim pan jest? Inspektorem? – kobieta odsunęła się okrywając się szczelniej kocem.

– Nie – odpowiedział gość.

– Jest pan nowym naczelnikiem?

– Nie. Nie jestem nikim, kto normalnie odwiedziłby to miejsce. – odrzekł miękkim głosem mężczyzna.

Kobieta uniosła delikatnie głowę, czując nagłe ukłucie w okolicach piersi.

– Jak pan się tu dostał?

Intruz nie odpowiedział.

– Kim pan jest? – Powtórzyła pytanie więźniarka. – Proszę mi odpowiedzieć.

– Jestem jedynym, prawdziwym wyrazem sprawiedliwości.

– Nie rozumiem. – Kobieta spojrzała na mężczyznę uważniej, próbowała dostrzec w półcieniu jego oczy. Rysy zdawały się jednak rozmyte i pomimo imponująco dobrego jak na jej wiek wzroku, kontury co rusz rozmazywały się przed oczyma osadzonej, sprawiając wrażenie ciemności pełzającej w miejscu, gdzie powinna być twarz jej dziwnego gościa.

– Nie? Może spróbuję prościej, Małgorzato?

– Skąd pan zna moje imię? – Spytała przestraszona kobieta.

– Nie wiesz, kim jestem?

Zapadła chwila ciszy. Myśli więźniarki zaczęły gnać jak szalone, próbując jakoś logicznie wytłumaczyć to, co się dzieje. Kobieta zdecydowała się w końcu odezwać. Pytanie, które wydarło się z jej ust, brzmiało obco, jakby to nie ona je zadała.

– To sen? Jesteś Morfeuszem?

Siedzący na łóżku człowiek milczał. Kobieta starała się panować nad krótkim i przyspieszonym oddechem. Patrzyła nieprzytomnie, nie wierząc w to, co widzi i słyszy.

– Dalej nie wiesz, kim jestem? – Spytał cicho Nieznajomy.

Kobieta, opanowując nieco strach, uniosła na kilka centymetrów spoczywającą do tej pory na poduszce głowę. Czuła, że już zna odpowiedź na własne pytanie, choć wydawała się ona nieprawdopodobna.

– Chyba… chyba wiem.

Kobieta przez chwilę milczała, blada i ściskająca dłońmi stary koc, jakby chciała się pod nim schować, tak jak chowają się małe dzieci przed straszydłami, które w nocy zrodziła ich wyobraźnia.

– A więc to już czas?

– Tak. – odpowiedział Nieznajomy. – Nie musisz się bać.

– Nie ty u mnie wywołujesz strach. Jedynie to, co mnie czeka po rozmowie z tobą…

Kobiecie wydawało się, że obcy człowiek nieznacznie się poruszył, jakby w zaskoczeniu.

– To… nietypowe. Zazwyczaj ludzie boją się właśnie mnie, czasem wręcz panicznie.

– Prawie każdy boi się umierać. – odparła kobieta. – Ale są też i tacy, którzy pragną twego nadejścia, prawda?

– Prawda. Czasem zdarzają się i tacy. I choć nie potrafię odczuwać strachu, tacy wzbudzają we mnie coś, co można nazwać obawą.

– To dość ironiczne. – odparła Małgorzata.

– Ironiczne? – spytał Nieznajomy.

– Zazwyczaj to ludzie boją się ciebie, a nie na odwrót – odpowiedziała kobieta.

Mężczyzna nie odpowiedział i znów zapadła nieprzyjemna cisza. Po jak się wydawało, ciągnącej się w nieskończoność chwili Małgorzata, biorąc głębszy oddech, zdecydowała się przerwać nieznośne milczenie.

– Dobrze. Skoro już czas, chodźmy zatem. Moja babka mawiała, że nigdy nic dobrego nie wychodzi z przedłużania nieuniknionego. Na ostatni posiłek chyba i tak już za późno. Jestem gotowa.

Kobieta opuściła głowę na poduszkę, zamknęła oczy i skrzyżowała ręce na piersi, na wzór starożytnych faraonów.

– Jeszcze nie. – odezwał się Nieznajomy. – Zanim cię zabiorę, chciałbym żebyś zabawiła mnie rozmową, jeśli nie masz nic przeciwko.

Małgorzata, słysząc to, podniosła znowu głowę, nieco zaskoczona.

– Tak, proszę. To w końcu ty ustalasz zasady.

– Niestety nie ja. Spełniam jedynie wyznaczony mi obowiązek.

W słowach obcego zdawał się wybrzmiewać gorzki uśmiech. Kobieta podniosła się powoli na łokciach, starając się przybliżyć do swojego gościa. Nie pomogło to ani trochę w dostrzeżeniu twarzy elegancko ubranego mężczyzny.

– Dlaczego? – zapytała po chwili Małgorzata, wskazując palcem na tors swojego gościa.

– Obawiam się, że nie rozumiem. – odpowiedział Nieznajomy.

– Dlaczego garnitur?

– Co masz na myśli? – Spytał mężczyzna.

– Cóż, nigdy nie spodziewałam się, że naprawdę cię spotkam, lecz teraz tu jesteś, a mój umysł desperacko próbuje znaleźć jakąś dziurę w tym, co się dzieje, ot choćby w twoim ubiorze. W końcu prawie zawsze przedstawiany jesteś dość jednoznacznie…

– W ten sposób? – spytał Nieznajomy wstając z łóżka.

Jego kształty niespodziewanie zaczęły się rozmywać i zmieniać, ku przerażeniu leżącej na łóżku kobiety. Poły czarnego garnituru zaczęły się rozciągać i tracić na gładkości, zamieniając się z wolna w stary, płócienny i czarny jak noc materiał. Nad głową pojawił się nagle kaptur, a płaszcz sięgał już za kostki. Na koniec w prawej ręce przybysza zaczął wyrastać, nie wiadomo skąd, drewniany kij, a na jego górnym końcu zalśniło ostrze z zimnego metalu, tworząc najprawdziwszą, ogromną kosę. Widok przyprawił Małgorzatę o paraliżujący, ściskający gardło strach. Nieznajomy odwrócił się i przemówił do bladej jak ściana kobiety.

– To miałaś na myśli?

Więźniarka, nie potrafiąc chwilowo wydobyć głosu ze ściśniętej krtani, pokiwała jedynie głową, czując nieprzyjemną sztywność karku.

– Boisz się, prawda? – zapytał mężczyzna.

– Tak. – wydyszała kobieta.

W tym momencie, tak szybko jak uprzednio, strój gościa zmienił się z powrotem. Kosa rozpłynęła się, a materiał skurczył, formując rękawy, spodnie, krawat, marynarkę z niepasującą do reszty stroju, groteskowo wystającą z butonierki serwetką, a w końcu błyszczące, czarne buty. Mężczyzna znów wydawał się być młodzieńcem w szykownym garniturze z pełzającym w miejscu twarzy cieniem.

– Właśnie dlatego nie przybieram tej postaci. Wizerunek jaki mi nadaliście, uważam za co najmniej niedorzeczny. Po co by mi miała być kosa? Przychodzę zabierać ludzi z tego świata, a nie na sianokosy. Przybieram różne postaci, zależnie kogo odwiedzam, ale chyba jeszcze nie zdarzyło mi się przybrać takiej.

Przez chwilę milczała, próbując się zdobyć na to jedno, najbardziej nurtujące ją pytanie. W końcu podniosła wzrok na Nieznajomego i odważyła się.

– Czy możesz mi powiedzieć…

– Dokąd pójdziesz, kiedy już cię zabiorę? – przerwał mężczyzna.

– Tak. – odpowiedziała zaskoczona kobieta.

– W ten czy inny sposób, prawie wszyscy o to pytają. Ja natomiast zawsze mogę odpowiedzieć tylko jedno. Niestety, nie mogę. Ale przecież nie masz się czego obawiać. Nieważne, czy wierzysz w to, że czeka na ciebie z sądem dla twojej duszy jeden Bóg albo cały panteon, czy też wierzysz w matematyczną precyzję wszechświata, naukę i jej zasady. W cokolwiek wierzysz, wiesz też na pewno, że wszystko, co cię czeka, ma jakiś swój porządek rzeczy, wyższy niż jesteś w stanie zrozumieć.

– Ludzki umysł rządzi się wciąż swoimi regułami. – odpowiedziała Małgorzata.

– Na to nie jestem w stanie nic poradzić. – odparł mężczyzna.

Kobieta spojrzała na drzwi, dopiero teraz zauważając wszechogarniającą ciszę. Żaden, najmniejszy nawet dźwięk znikąd się nie wydobywał, jak gdyby świat stanął w miejscu. Małgorzata przeniosła wzrok z powrotem, na swojego gościa.

– Czy są jakieś zwierzęta, które lubisz?

– Koty. – odpowiedział po chwili Nieznajomy – lubię koty. To jedyne stworzenia, poza tymi, po których przychodzę, które są mnie w stanie widzieć. Co zagadkowe, nawet ja nie potrafię tego wytłumaczyć. To jakaś dziwna, choć zupełnie nie wadząca mi anomalia.

– A do jakich innych stworzeń jesteśmy podobni my, ludzie?

– Wy? Jesteście podobni do mrówek. Pozwól, że wytłumaczę najlepiej, jak potrafię. Widzisz, mrówki budują wielkie domy i skupiają się w rozległe, wielotysięczne kolonie, których przywódców, decydujących o przetrwaniu reszty, chroni się do ostatniej kropli krwi. Wy jesteście tacy sami, choć na o wiele bardziej rozwiniętym i głębszym pod każdym względem poziomie. Tyle, że mrówki trzymają się na uboczu, dbając o swoje środowisko i skupiając się w jedno, wspólnie pracujące mrowisko, jedynie broniąc swojego terytorium, kiedy zajdzie potrzeba. Wy natomiast potraficie waszym pobratymcom przemocą wydzierać ziemię, na której mieszkacie, wszelkie dobra, a nawet mordować się, zupełnie bez powodu. Jesteście okrutni dla siebie i innych stworzeń. Zdajecie się nie dostrzegać, że przecież razem moglibyście osiągnąć o wiele więcej. Zamykacie się w swoich krajach, miastach i królestwach.

– Widziałam więcej okrucieństwa i cierpienia, niż mogłabym sobie tego życzyć. Dlaczego jednak tak się dzieje z ludźmi? Nie wiem. Najwyraźniej inaczej nie potrafimy. Odpowiedź na to pytanie przekracza nasze zdolności, a każdy, kto twierdzi inaczej, ten pławi się w swoim własnym zarozumialstwie… To dlatego jesteśmy śmiertelni i żyjemy tak krótko?

– Myślę, że jest ku temu inny powód. – odparł Nieznajomy. – Otrzymaliście coś, czego nie ma żadne inne stworzenie, czego nie mam nawet ja. Otrzymaliście nieograniczoną niczym, wolną wolę. A wolna wola to władza. Nad samym sobą, a nawet nad innymi. Gdyby ktoś miał i wolną wolę, i dar nieśmiertelności, by rozciągać ją coraz dalej i dalej, aż w nieskończoność, to byłoby zbyt wiele. Takiej władzy nie powinien mieć nikt.

– Mądrze powiedziane, drogi gościu. – odparła Małgorzata.

– Cóż, miałem niezliczone tysiąclecia na rozmyślanie. Masz jeszcze jakieś pytania?

– Tylko jedno. – odpowiedziała kobieta. – Czy nie czujesz się samotny?

Nieznajomy milczał przez chwilę, po czym, jak wydawało się więźniarce, spuścił głowę. Kobieta podniosła rękę i przemówiła, przerywając ciszę.

– Nie chciałam cię urazić, przepraszam…

– Nie ma takiej rzeczy, którą byłabyś kiedykolwiek w stanie mnie urazić. Chodzi o coś innego. Któż by pomyślał, że spośród wszystkich pytań, które mogłabyś mi w tym momencie zadać, z twoich ust padnie akurat to? Cieszy mnie twoja troska, ale zapewniam cię, że samotność jest kolejnym ludzkim uczuciem, którego nie jestem w stanie odczuwać. Czy teraz ja mogę zadać pytanie tobie?

– Ty chciałbyś… – zaczęła zdezorientowana więźniarka. – Chciałbyś zadać mi pytania o naturę ludzką?

– Można tak to ująć. – odpowiedział Nieznajomy.

– Nie wiem, czy w takim razie się nie zawiedziesz. Nie jestem żadną uczoną, a właściwie większość ludzkiej natury znam z poezji i z książek.

– W takim razie coś nas łączy. – odparł mężczyzna, a Małgorzacie zdawało się, że słyszy w jego głosie coś w rodzaju uśmiechu.

– Coś podobnego… Nigdy bym nie przypuszczała, że możemy coś ze sobą dzielić. Patrząc, z jaką uwagą czytałeś strony mojego pamiętnika, chyba naprawdę musisz lubić czytać.

– Tak, to prawda. Jesteście tak niepodobni do wszystkich innych stworzeń… to, co tworzycie, co spisujecie… to niezwykłe. Kiedy czytałem twoje zapiski… wydawało mi się, że jesteś pełna sprzeczności. Że każdy dzień był zupełnie inny. Dlaczego tak jest?

– Cóż, tak właśnie wygląda nasze życie. Niespodziewane, pełne rzeczy pięknych i strasznych. Czasem przeżywa się je jednym tchem, tak jak człowiek przedziera się przez przypadkowo odkrytą książkę pochłaniającą go bez reszty, a czasem tkwimy w zawieszeniu, jakbyśmy czytali po kilka razy to samo zdanie, nie rozumiejąc zamysłu autora. Czas zdaje się niemal stać w miejscu, a przecież bez ruchu nie ma życia. Jednak wciąż oddychamy, wciąż na nowo wstaje słońce i zachodzi, a zbyt słona zupa wciąż krzywi nam twarze. Tak… Trochę to wszystko pogmatwane, ale tak już jest.

– To jest coś, co przekracza zatem moje pojmowanie. Wygląda na to, że jesteście dla mnie taką samą tajemnicą, jaką ja jestem dla was.

– Sądzę, że masz rację. Ale wiesz, kiedy teraz o tym pomyślę, to chyba na tym właśnie w małej części polega to piękno istnienia. Na tajemnicy. Gdyby wszystko zostało już odkryte, piękno zniknęłoby bezpowrotnie. Tak jak znika zdumienie i podziw po niebywałej sztuczce iluzjonisty, gdy ktoś wyjawia, w jaki sposób oszukano nasze oczy.

Mężczyzna milczał. Zdawał się być zamyślony, jak gdyby próbował wyobrazić sobie to, co przed chwilą powiedziała mu stara więźniarka. Po chwili obrócił skrytą w mroku twarz w stronę Małgorzaty.

– Powiedz mi, czy jest coś, czego żałujesz?

– Każdy człowiek chyba ma coś takiego, czego by choć trochę żałował. – odpowiedziała Małgorzata. – Ale chować to i oddawać się temu bez pamięci, to tak jak ronić łzy w deszczu, licząc, że ktoś spostrzeże, żeśmy smutni. “Niczego nie żałować”… Ja nie wierzę w to, ani na chwilę. Każdy człowiek grzeszy, każdy popełnia błędy i każdy ma jakieś żale…

– Nie martw się. – odparł Nieznajomy. – Myślę, że nawet jeśli przyjdzie stanąć ci przed jakimś osądem, to nie brak wiary będzie o tobie świadczył.

– Tak myślisz? Obyś miał rację. Pośród kilku żali jest taka rzecz, która od wielu lat bardzo mi ciąży na sercu. Bo widzisz, mój drogi mąż był mi najbliższą istotą pod słońcem. Niemal od razu wiedziałam, żeśmy sobie pisani… – stara więźniarka przerwała, wycierając cieknącą po policzku łzę. – Nigdy wcześniej, ani później nie spotkałam już takiego człowieka. Spytasz, czy aby nie był taki jedynie w moich oczach? Cóż, może i był, ale skąd mi to było wiedzieć?

Kobieta spojrzała na Nieznajomego. Ten siedział bez ruchu, zasłuchany w jej słowa. Kiedy wspominała wydarzenia sprzed lat, z oczu mimowolnie pociekły jej kolejne łzy.

– Niestety, zachorował. To, co mnie martwiło i bolało okropnie, to to, że mojego Adasia, z każdym niemal dniem było coraz mniej. Patrzyłam, jak powoli odchodzi ode mnie moja wielka, wyśniona miłość. – Staruszka starła kolejne spływające po jej twarzy kropelki łez. – Aż pewnego dnia przestał reagować na cokolwiek. Nie odpowiadał. Uszkodzenia mózgu były tak duże, że Adaś nie był już świadomy. Ale ból pozostał. Jego niemal bezwładne ciało miotało się, jakby ktoś je rwał obcęgami. Nie mogłam na to patrzeć, musiałam coś zrobić…

Nieznajomy tkwił w bezruchu, słuchając uważnie opowieści starszej kobiety, która, płacząc, wydawała się do granic możliwości umęczona przez los. Mężczyzna niemal czuł cały ten smutek, całe cierpienie, które od niej emanowało.

– Lekarze dawali mu jeszcze co najmniej siedem lat tego, tak zwanego życia. Siedem lat! Jakże mogłam skazywać mojego Adasia, na coś tak strasznego?! Pewnej nocy więc, z ciężkim sercem, chwyciłam poduszkę i głaszcząc mojego najdroższego, przycisnęłam mu ją do twarzy i…

Więźniarka przerwała nagle opowieść, zaniósłszy się głośnym szlochem. Łzy ciekły po jej policzkach wartkim strumykiem, spływając w rozległe bruzdy, gęsto pokrywające jej umęczoną twarz. Twarz, w której nawet Nieznajomy widział wszystko to, czego kobieta nie musiała mówić.

– Zrobiłam to. Przypomina mi o tym wszystko. Każdego dnia, każdej godziny, każdej minuty. Skazano mnie i tak oto znalazłam się tutaj, wśród innych przestępczyń. Ledwo zdążyli wybudować to więzienie… Wiesz, z kim tutaj siedzę? Cele obok mnie, są takie dwie, z których jedna potrzebowała pieniędzy na spłatę długu, więc otruła swoją siostrę dla spadku, a druga chcąc uciszyć płaczące dziecko, wyrzuciła niemowlę przez okno, z czwartego piętra. Wśród takich kobiet spędziłam ostatnie osiem lat. Wiedziałam, co może mnie czekać i mimo to postanowiłam, ale błagam cię, muszę wiedzieć jedno. Proszę powiedz mi, czy dobrze postąpiłam? Czy mój Adaś nie miał mi tego za złe?

Nieznajomy milczał.

– Proszę, muszę to wiedzieć… czy mój kochany zaznał spokoju?

Starsza kobieta próbowała ująć rękę swojego gościa, ten jednak szybko ją cofnął.

– Twój mąż odszedł w spokoju i nie cierpiał już więcej.

Więźniarka załkała ponownie, chowając twarz w drżących dłoniach. Po chwili odjęła dłonie, otarła łzy i spojrzała ponownie na siedzącego koło niej mężczyznę.

– Wiesz, tak naprawdę nie tego żałuje. Gdybym wiedziała, że przeżyję to wszystko, że będę musiała się znów zmagać z chorobą mojego męża, a kiedy przyjdzie czas, zrobić co należy i wylądować znowu w takim strasznym miejscu jak to, to jeśli dane by mi było urodzić Adasiowi dziecko, bez namysłu bym się zgodziła. Bo obrabowałam najbliższą mi osobę z tej jednej rzeczy, której skrycie tak bardzo pragnął, choć nigdy nie powiedział słowa skargi. Ale ja bałam się, że może urodzić się bardzo chore. W mojej rodzinie wiele dzieci rodziło się chorych, słabych. Umierały po kilku latach. Nie chciałam, nie mogłam pozwolić, żeby Adaś przeżył taką tragedię… Teraz jednak, gdybym tylko miała drugą szansę… Gdybym mogła dać mu to upragnione szczęście, zrobiłabym to. Urodziłabym to dziecko, nawet jeśli miałoby być chore. Kochalibyśmy je, dopóki byś po nie się nie upomniał. Ale już za późno… „Nic dwa razy się nie zdarza i nie zdarzy”.

Staruszka spojrzała na swojego gościa, lekko się uśmiechnęła i znów schowała twarz w dłoniach, łkając cicho. Nieznajomy nieznacznie się poruszył, a po chwili obrócił się i lekko pochylił w stronę osadzonej.

– A gdybym dał ci tą drugą szansę? – zapytał mężczyzna.

Kobieta z wolna odjęła dłonie od twarzy i spojrzała na mężczyznę, który teraz przez chwilę zdawał się mieć zielone oczy jej ukochanego męża.

– Mimo całego swojego cierpienia zadałaś sobie trud, żeby spytać mnie, czy nie jestem samotny. Okazałaś mi życzliwość, na jaką mało kto jest się w stanie zdobyć. Jeśli jest dusza, która zasługuje na naprawienie błędów, to jesteś nią właśnie ty.

W oczach kobiety widać było mieszankę niedowierzania i błysk szczerej radości. Kobieta zaczęła ronić znów łzy, tym razem były to jednak łzy szczęścia.

– Ale przecież ty nie możesz… – powiedziała z trudem kobieta. – Nie mogę w to uwierzyć… To niebywałe, że coś tak pięknego może pochodzić właśnie od ciebie. Nie wiem, co powiedzieć…

– Nie musisz mówić nic. Po prostu połóż się, zamknij oczy i podaj mi rękę. A już niedługo będzie po wszystkim.

Małgorzata położyła głowę na poduszce i otarła ślady łez.

– Nie mogę teraz płakać. – skarciła się kobieta. – Jak by to wyglądało, gdybym wróciła do mojego Adasia taka zapłakana? Uśmiechnę się dla niego. On tak bardzo lubił mój uśmiech.

Stara więźniarka zamknęła oczy i uśmiechnęła się. Po chwili powoli wyciągnęła drążąca delikatnie dłoń w stronę Nieznajomego.

– Dziękuję ci. Tak bardzo ci dziękuję…

– Ujmij moją dłoń, Małgorzato. – poinstruował mężczyzna.

Kobieta podała Nieznajomemu swoją dłoń i poczuła jak chłodne, obce palce stykają się z jej własnymi. Nawet nie wiedziała, kiedy pod wpływem dotyku pogrążyła się w ciemności.

 

 

***

 

 

Nieznajomy spojrzał na leżącą na łóżku staruszkę. Uśmiechała się. Niemal nie było widać śladu cierpienia, które jeszcze niedawno gościło na tej twarzy. Teraz bił od niej spokój. Nieznajomy położył ostrożnie dłoń Małgorzaty na kocu, zbliżył się powoli i nachylił nad jej uchem.

– Wybacz mi ten mały fortel, przyjaciółko. – wyszeptał mężczyzna do nieruchomej więźniarki. – Zasługiwałaś na to, żeby przynajmniej odejść z tego świata z nadzieją i w spokoju. Nie mam takiej mocy, by dawać ludziom drugą szansę, choć tak wielu jej pragnie. Boją się iść tam, dokąd odchodzicie. Zdradzić ci sekret? Ja sam nie wiem, dokąd tak naprawdę odchodzicie. Nigdy tego nie wiedziałem i nie dowiem się tego, aż do końca. Ale wiedz jedno. Cokolwiek tam jest, ty przynajmniej będziesz tego świadkiem.

Nieznajomy wstał i zabierając wcześniej pamiętnik starej więźniarki, wyszedł znów przez blaszane drzwi, wprost na korytarz, po którym cały czas, stukając obcasami oficerek, przechadzała się strażniczka. W więzieniu życie toczyło się tak jak do tej pory. Kiedy Nieznajomy odchodził, do wyjścia odprowadził go, zbiegły z biura pani naczelnik, kot Katharsis. Gdy elegancko ubrany mężczyzna zniknął za bramą, zwierzę pomachało mu na pożegnanie czarnym ogonem.

 

Koniec

Komentarze

Kręciła się po nim krępa strażniczka, w szarym uniformie. Miarowy stukot jej niskich obcasów nieznacznie przebijał się przez wszechobecną ciszę.

Praca strażnika więziennego jest na tyle wyczerpująca, że zapewniam, że żadna strażniczka nie włożyłaby choćby najniższego obcasa na dwunastogodzinną zmianę. :p

 

Pomieszczenie było zdecydowanie ciasne, ale coś za coś. Pojedyncze cele przysługiwały wyłącznie najstarszym z osadzonych w Pogożeliskach kobietom. Był to pewien luksus, jako że nie musiały dzielić celi z innymi współwięźniarkami, ale okupione to było przyprawiającym o klaustrofobię metrażem.

Czy Pogożeliska to miejscowość w Rosji albo ChRL? Bo w Polsce obowiązują prawa człowieka i takie tam; minimalny metraż z pewnością nie jest klaustrofobiczny. Do tego izolatka w więzieniu to nie luksus, tylko kara…

 

Ta książka to zatem musiał być jakiś zeszyt.

Czy takie zdanie jest konieczne? Nie ma co robić tłumoka z czytelnika. ;)

 

Nieznajomy spojrzał na leżącą na wznak na łóżku kobietę o krótkich, siwych włosach. Jej oddech był niespokojny, nieco chrapliwy, a jej pomarszczone dłonie delikatnie drżały(…)

Zaimkoza! Te zaimki są tutaj zbędne.

 

Jego wzrok pospiesznie opuścił papier

Wiadomo, że jego, bo nikt inny nie czytał wówczas notatek. Może lepiej: Spuścił wzrok i pospiesznie(…)?

 

Wydawały się najbardziej zniszczone, co wskazywało na to, że były najczęściej czytane.

Wydawały się najbardziej zniszczone. Kropka.

 

Rzadko kiedy miewam z kimś tak przyjemne rozmowy.

Mieć rozmowę to nie brzmi zbyt fortunnie. Może: odbywam rozmowy?

 

zawsze zaś[+,] jak się wydawało[+,] celnie.

Wtrącenia oddziela się przecinkiem.

 

4 lipca 1921

Przyjaciel mojego kuzyna, Adam, zadzwonił dziś do mnie do domu

Czy w tym czasie telefony były ogólnie dostępne w domach zwykłych obywateli? Może się mylę, ale nie wydaje mi się, żeby tak było.

 

nie nachalnie

Nienachalnie.

 

Jak wiele drugi człowiek zawrzeć może w geście, spojrzeniu czy słowach? Czułam jak mi samej braknie tychże momentami

Braknie jej gestów, spojrzeń i słów? Toż to jak posąg zacznie wyglądać. ;)

 

Ten młody mężczyzna zdaje się jakby poezją kreacji, poezją natury!

Zdaje się być?

 

Dzisiaj mój drogi przed planowanym przyjęciem, wyprawionym przez naszych drogich rodziców,

Ze stolicy napływają niepokojące wieści. Niemcy okrążają stolicę

Ostatnia luźna kartka była była bardzo odległa czasowo od wcześniejszych wpisów. Jednocześnie wydawała się też być najbardziej zniszczona przez tempus.

Unikanie powtórzeń przez używanie tego samego słowa, choć w innym języku, jest urocze, ale nie tędy droga. ;)

 

Oesu myślałem, że te wpisy z pamiętnika nie mają końca! Bardzo spowalniają czytanie.

 

choć nie potrafię odczuwać strachu, tacy wzbudzali we mnie coś, co można nazwać obawą.

Strach różni się od obawy jak powiew od bryzy.

 

Olbrzymia wypowiedź Małgorzaty dublująca informacje z wpisów w pamiętniku jest absolutnie do wywalenia.

 

 

Podsumowując:

Opowiadanie dodane o 23:59 – You had my curiosity.

Treść i cała reszta – You didn’t have my attention. :c

Skoro Małgorzata zaręczyła się w 1923 roku, to musiała mieć wtedy ze dwadzieścia lat co najmniej. Ponieważ nie zauważyłem żadnej informacji odnośnie czasu akcji, założyłem, że wszystko dzieje się we współczesności. Czyli więźniarka Małgorzata ma 120 lat?

Rozmowa człowieka i śmierci to całkiem pocieszny temat, jakkolwiek to brzmi. ;) Mimo dość dużej obfitości tekstów zawierających taki motyw, można wykrzesać z tego całkiem niezłą scenę i dialog. Tutaj, niestety, nie poszło najlepiej. Sztampa, patos, naiwne, przegadane, rozwleczone wypowiedzi. Śmierć wypada bardzo kiepsko, wypowiada się monotonnie, zawile, nieciekawie. Małgorzata na tym tle prezentuje się ciut lepiej, ale też szału nie ma. Te wpisy z pamiętnika tragicznie rozwleczone, bardzo zniechęcają do dalszego czytania, aż miałem ochotę rzucić tym tekstem w cholerę. :c

Z całej tej historii najlepiej wypada zakończenie, pokazuje ludzką stronę śmierci. Tutaj również, jak mniemam, zawiera się temat konkursu. Tylko czy dawanie fałszywej nadziei, a potem uśmiercenie bohaterki to zło dobrem poczynione? Co tutaj jest dobrem – kłamanie, czy zabijanie?

Jeszcze słówko na temat warsztatu – jest poprawnie. Nie rzucały mi się w oczy jakieś grubsze błędy, choć to może kwestia późnej godziny. Niemniej, historia jest nudna do bólu. To materiał nie na 40 tys znaków, a na 10 maksymalnie.

Pozdrawiam!

 

 

Dziękuję za komentarz. Jest to moja pierwsza próba i nie wziąłem sobie najprostszej konwencji na ruszt, stąd może i taki rezultat. Historii niestety nie miałem czasu dopracować, na co wskazuje godzina dodania tekstu. Tak jak wspominałem – tekst prawdopodobnie nie każdemu się spodoba, a i błędów i złych decyzji jest na pewno różna masa.

 

Co do błędów – obcas strażniczki był tak wysoki, jak wysoki może być obcas w oficerkach – może nie wyraziłem tego w tekście w wystarczający sposób.

Metraż pojedynczej celi nie jest aż tak klaustrofobiczny, pewne normy jednak spełnia.

Akcja w więzieniu dzieje się około roku 1969.

W latach dwudziestych telefony w prywatnych domach, wśród co bogatszego mieszczaństwa jak najbardziej się zdarzały, z tego co wiem.

W tekście wypowiedzi Nieznajomego miały być po części sztampowe i oklepane. Z dwóch powodów – po pierwsze swego rodzaju specyficzność owego bohatera, który mówi w ten sposób (taki małe mrugnięcie do fanów Pratchetta, tak samo jak z tym, że lubi koty), a po drugie miało to podkreślać brak obycia Nieznajomego wśród ludzi. Miało to służyć po części “odciążeniu” tekstu i powiedzmy, że czemuś w rodzaju realizmu sytuacji, ale jak widać muszę jeszcze nad tym popracować. Chyba jednak decyzja o publikacji była błędem.

 

W każdym razie dziękuję za wskazówki i za krytykę. Postaram się poprawić, z tym tekstem jeszcze pokombinuję, bo miał wyjść czarny humor, przemieszany z rozmyślaniami i szczyptą dramatu, a wyszło to co wyszło. Zdaje się, że w tym wypadku, to akurat brak warsztatu, który uniemożliwia mi przedstawienie tego co przyszło mi do głowy i “przelanie tego na papier”.

 

Pozdrawiam również!

Jak na debiut wyszło raczej przeciętnie, ale nie zrażaj się i pisz dalej!

 

Metraż pojedynczej celi nie jest aż tak klaustrofobiczny, pewne normy jednak spełnia.

To nie mój wymysł. W tekście pada określenie, że metraż “przyprawia o klaustrofobię”.

 

Akcja w więzieniu dzieje się około roku 1969.

To wiele wyjaśnia, ale taka wiadomość niestety nie pojawia się w tekście.

 

;)

Przeczytałam i może dlatego, że jestem babą, bardziej mi się podobało niż MrBrightside. Błędów trochę jest, zły zapis dialogów (znajdź w Hyde Parku) – tu jest podany w dość skróconej wersji http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/12794 

Zdecydowanie mogłeś skrócić, bez szkody dla opowiadania, a zakończenie naprawdę fajne, zaskakujące.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dlaczego mam wrażenie, że tak mocno starasz się wzorować na jakimś swoim ulubionym autorze, że aż zabrakło w tym tekście ciebie samego? Ten styl pisania, narracji jakoś nieustannie przywodzi mi na myśl to, jak się pisało powiedzmy 30-40 lat temu. Ciągłe nawiązania a to do Herberta, a to do Szymborskiej tylko potęgują to wrażenie. 

Sam tekst napisany zgrabnie, ale to co 40 lat temu było czarującą metaforą, było później tak często powtarzane, że obecnie trochę trąci banałem.

Myślę, że przed Tobą jeszcze wiele znacznie lepszych tekstów, o ile uda Ci się odkryć własny styl i własne przemyślenia.

 

Dziękuję za komentarze. Cieszę się, że końcówka się podobała :)

 

Na banały nic już teraz nie poradzę. Niestety nad opowiadaniem trzeba trochę popracować.

Szczerze, przyznaję się bez bicia – napisałem je w 3 dni i nie miałem nawet czasu, żeby je odpowiednio poprawić, skrócić czy doszlifować. To właściwie taki bardzo surowy szkic… Ale bardzo zależało mi żeby się zmieścić w konkursowym czasie. Niestety ucierpiało na tym samo opowiadanie – nauczka na przyszłość.

Co do wzorowania się na kimś innym – myślę, że ciężko obecnie wymyślić coś, czego jeszcze nie było, pisać tak, jak jeszcze nikt nigdy nie pisał. Na mnie miało wpływ naprawdę mnóstwo artystów, pisarzy, reżyserów, itd.

Zatem jeśli człowiek jest faktycznie sumą doświadczeń – to faktycznie wkradli się tam Ci wszyscy, którzy czymś kiedyś mnie zainspirowali. Ale nad stylem, warsztatem oraz pomysłami będę pracował i dziękuję bardzo za krytykę.

Przeczytane. :-)

Babska logika rządzi!

Hmmm. Tego zła czynionego dobrem to ja tu nie widzę. Ale przyjmijmy, że można różnie interpretować, a wątpliwości należy rozstrzygać na korzyść oskarżonego. ;-)

Zabrakło mi w tekście fabuły. Dopóki bohater idzie, jest ciekawie, interesowało mnie, co będzie dalej, kim jest. Ale jak zaczęli rozmawiać… Traktat filozoficzny, a nie opowiadanie. Bohaterka ciekawa, przynajmniej widać, że ma jakąś przeszłość. Na plus cytat z Szekspira, chociaż ja albo zachowałabym układ wersów, albo zlikwidowała duże litery tak ni w pięć, ni w dziewięć. Za poezją bez fabuły nie przepadam, więc odwołania do innych rymopisów pozostawiły mnie niewzruszoną, ale znajomość Szymborskiej zawsze dobrze świadczy o człowieku. :-)

Jeśli chodzi o warsztat, zaskoczyły mnie „pochwalne pamflety”. To celowy oksymoron? Jakoś tak słabo mi pasuje do tekstu. „Pogożeliska” też mi zgrzytały. Dlaczego nie przez rz? Aha, jeszcze ostra byłoza na początku.

Babska logika rządzi!

Pogożeliska – specjalnie, jako, że jest w Polsce sporo miejscowości, których nazwy są tego typu – tak jakby słowa z błędem ortograficznym.

Pochwalne pamflety też były celowe i też miały się wyróżniać.

 

Co do cytatu a początku, różnych kropek przy dialogach i paru innych rzeczy – wydaje mi się, że edytor strony coś mi pochrzanił, bo te kropki były, a i ten cytat był w oryginalnym układzie.

 

Nie chce się bez sensu bronić co do reszty, bo i nie ma czego bronić, tylko trzeba dopracować.

Dziękuję za krytykę i za komentarz :)

Na początku intrygująco, później fajnie było odgadywać, kim są bohaterowie. Druga część nieco rozczarowuje.

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Opowiadanie, niestety, nie przypadło mi do gustu. Zdało się przegadane, rozwlekłe i raczej nudne. W trakcie czytania pamiętnika miałam ochotę zakończyć lekturę. Wpisy w memuarze dokonywane były na przestrzeni trzydziestu siedmiu lat i ich autorka, z upływem czasu, zapewne zmieniała się, a odniosłam wrażenie, że pisze je wciąż panienka z żyjąca w 1921 roku.

Rozmowa Nieznajomego z Małgorzatą też mnie zbytnio nie zajęła – miałam odczucie, że powtarzają wciąż to samo, czasami używając innych słów, ale nie wykraczają poza sprawy wcześniej opisane w pamiętniku.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

Nie­zna­jo­my bez­sze­lest­nie wśli­zgnął się przez strze­li­stą bramę wię­zie­nia. – Strzelista może być np. wieża. Zastanawiam się, czy brama także.

 

ku ko­lej­ne­mu skrzy­dłu bu­dyn­ku. Czar­ny kot wo­dził za nim przez chwi­lę wzro­kiem, do­pó­ki Nie­zna­jo­my nie znik­nął za ko­lej­nym za­krę­tem ko­ry­ta­rza. – Powtórzenie.

 

łóżko z po­ma­lo­wa­ny­mi na zgni­ło-zie­lo­no sta­lo­wy­mi ra­ma­mi… – Raczej: …łóżko z po­ma­lo­wa­ną na zgni­łozie­lo­no sta­lo­wą ra­mą

Wydaje mi się, że łóżko ma jedną ramę.

 

Nie były po­kry­te dru­kiem, lecz uważ­nym, es­te­tycz­nym pi­smem. – Co sprawia, że pismo jest uważne?

 

po­chy­lił się nad sto­li­kiem i wziął do rąk le­żą­cą na sto­li­ku książ­kę. – Powtórzenie.

 

Przy­ja­ciel mo­je­go ku­zy­na, Adam, za­dzwo­nił dziś do mnie do domu, py­ta­jąc o mnie. Po­bie­głam i zła­pa­łam słu­chaw­kę w na­pię­ciu. W ja­kiej to spra­wie może ten mło­dzie­niec o mnie pytać? Oka­za­ło się, że naj­wy­raź­niej ja też mu­sia­łam na nim pod­czas przy­ję­cia wy­wrzeć dobre wra­że­nie, po­nie­waż za­pro­sił mnie na kawę… – Czy wszystkie zaimki są niezbędne? 

 

za­pro­sił mnie na kawę do ka­wia­ren­ki na ul. Wart­kiej, jutro po­po­łu­dniu. – …jutro po­ po­łu­dniu.

 

Ostat­nia luźna kart­ka była była bar­dzo od­le­gła… – Dwa grzybki w barszczyku. 

 

Nad głową wy­rósł nagle kap­tur, a płaszcz się­gał już za kost­ki. Na ko­niec w pra­wej ręce przy­by­sza za­czął wy­ra­stać, nie wia­do­mo skąd… – Powtórzenie.

 

ma­ry­nar­kę z wy­sta­ją­cą z bu­to­nier­ki ser­wet­ką… – Butonierka, to dziurka w klapie marynarki. Opisując strój Nieznajomego, miałeś zapewne na myśli brustaszę i wystającą z niej poszetkę.

 

Ja na­to­miast za­wsze mogę od­po­wie­dzieć tylko jedną rzecz. – Czy można odpowiedzieć rzecz?

Proponuję: Ja na­to­miast za­wsze mogę od­po­wie­dzieć tylko jedno.

 

wasze, ludz­kie poj­mo­wa­nie, za­wio­dło by cię bar­dzo szyb­ko… – …za­wio­dłoby cię bar­dzo szyb­ko…

 

Czy teraz ja mogę zadać kilka pytań tobie o na­tu­rze ludzi? – Raczej: Czy teraz ja mogę zadać kilka pytań tobie, o na­tu­rę ludzi?

 

bo i każdy czło­wiek jest inny, to też czym innym karmi swoją mi­łość. – …toteż czym innym karmi swoją mi­łość.

 

Jego prze­wi­dy­wa­na dłu­gość życia wy­bie­ga­ła co naj­mniej sie­dem lat wprzód. – …sie­dem lat w przód.

 

A to tylko dwie hi­sto­rie tych, po­śród któ­rych spę­dzi­łam ostat­nie osiem lat.A to tylko dwie hi­sto­rie z tych, po­śród któ­rych spę­dzi­łam ostat­nie osiem lat.

 

cho­wa­jąc twarz w drżą­cych dło­niach. Po chwi­li od­ję­ła dło­nie… – Nie brzmi to najlepiej.

 

Nie­zna­jo­my spoj­rzał na le­żą­cą na łóżku sta­rusz­kę. Le­ża­ła, uśmie­cha­jąc się, nie­mal nie było widać śladu cier­pie­nia, które jesz­cze nie­daw­no męż­czy­zna wi­dział na tej twa­rzy. – Powtórzenia.

 

prze­szedł znów przez bla­sza­ne drzwi. Wy­szedł wprost na ko­ry­tarz… – Powtórzenie.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Przykro mi, że opowiadanie nie przypadło do gustu i że znudziło.

 

Z poprzednich komentarzy zrozumiałem już, że nawet Shrek nie użyłby tego jako substytutu papieru w swoim wychodku na bagnach ;)

 

Co do uwag oraz krytyki, to dziękuję za nią, postaram się w przyszłości nie zawieść, aż tak bardzo. Opowiadanie wstawiłem mocno niedopracowane, to prawda. Po zakończeniu konkursu, wprowadzę poprawki oraz zmiany czy redukcje.

 

Co do uwag to tak – brama owszem może być strzelista. Strzelistość oznacza, że jakakolwiek budowla (w tym brama) jest wysoka oraz smukła. W mojej wyobraźni taka też była ta brama.

 

Tak, jakby to nie brzmiało – wiem, że wbrew powszechnemu błędnemu przekonaniu butonierka to dziura w klapie marynarki i jakby to nie brzmiało i nie czyniło mnie dziwacznym, chodziło mi dokładnie o wystającą z butonierki serwetkę. Dlaczego tak? Powiedzmy, że to taki mały detal, który było zabawnie wstawić do postaci Nieznajomego. Był “nie z tego świata”, więc chciałem dać mu również jakiś element nie pasujący do typowego ubioru ;)

Dlaczego w takim razie nie nałożyłem jakiegoś większego podkreślenia tego odstającego detalu? Spodobała mi się idea, takiego niepasującego elementu, nad którym ktoś się zastanawia czy jest to celowy zabieg, czy też raczej błąd autora, pewnie wydaje się to dziwne, no ale cóż ;)

 

Forma “Ja natomiast zawszę mogę odpowiedzieć tylko jedną rzecz“, jest celową. Taka właśnie miała być w tym dialogu, pomimo iż może być błędna. Dlaczego? Kolejny mały detal świadczący o nieobyciu w świecie materialnym Nieznajomego. W innych wypowiedziach, które są w ten a nie inny sposób skonstruowane, można też to zauważyć. te wypowiedzi są takie “sztampowe”, rozwleczone i nudne nie bez powodu. O ile komuś może to zepsuć odczyt opowiadania, o tyle nie zawsze tak jest. Tak jak wspominałem – mam świadomość tego, że ten tekst jest specyficzny i zdecydowanie nie każdemu przypadnie do gustu. To miał być swego rodzaju eksperyment – nie lubię dogmatów, również jeśli chodzi o literaturę i jej tworzenie ;)

Przeglądając komentarze i kilka opowiadań z tego portalu mam wrażenie, że niektórzy zapominają, że w literaturze błędy językowe w wypowiedziach postaci, są jak najbardziej dopuszczalne. Tak naprawdę pomimo iż, niektórych mogą jakoś razić, to budują z drugiej strony nieco większy realizm. Mało kto mówi CAŁKOWICIE i klinicznie wręcz, poprawnie językowo. To zdecydowanie nie zawsze powinno być postrzegane jako minus.

 

“A to tylko dwie historie tych [kobiet], pośród których spędziłam ostatnie osiem lat.“ – tutaj miało być właśnie w ten sposób. Małgorzata spędziła osiem lat wśród osadzonych kobiet, a nie historii.

 

Co do braku zmian w bohaterce i jej zapisach w pamiętniku, pomimo tego, że jestem autorem i mogę być nieobiektywny, to muszę się nie zgodzić. Przytoczone wpisy Małgorzaty dotyczą jej męża, a była w nim zakochana po uszy. Te wpisy, które są odzwierciedleniem emocji bohaterki, orbitują wokół jej męża i tego jak czuję się względem niego, a później jego choroby i innych trudów. Z biegiem czasu, z całą pewnością widać pewną zmianę. To miały oddać te cholernie nudne wpisy, choć rozumiem że nie trafiłem tą formą w większości, jeśli chodzi o publikę.

 

Więcej na swoją obronę nie mam. Jeszcze raz dziękuję za krytykę i postaram się pracować nad poprawą.

 

Natomiast – z całym szacunkiem, zastanowiłbym się nad jednym – bywają na tym portalu pewne osoby, które po raz PIERWSZY zdecydowały się coś napisać. Niektóre z nich (nie ja), mogą mieć problem, z którym chciałyby się zmierzyć pisząc opowiadania. Albo chciałyby po prostu rozpocząć przygodę z całkowicie hobbystycznym pisaniem. Jeśli takie osoby wstawiają swój pierwszy tekst, myślę, że Ci bardziej doświadczeni, powinni poza surową krytyką, również wypunktować jakieś dobre strony, które zauważyły. Bardzo łatwo jest kogoś zniechęcić do dalszej pracy, nie zostawiając suchej nitki na czymś, co kogoś mogło kosztować wiele godzin życia. Nie chcę przez te słowa łowić komplementów, po prostu sądzę, że Ci, którzy chcą dawać przykład, powinni też wyciągać rękę i doceniać co się da, nawet jeśli nie mają na to ochoty – w ten sposób na pewno nowi twórcy będą znacznie bardziej zmotywowani do pracy nad sobą oraz swoim warsztatem. Otwarta oraz motywująca społeczność portalowa, na pewno będzie bardziej zachęcająca. Nie każdy, w momencie całkowitego debiutu jest od razu Mocartem literatury. ;)

Nie twierdzę, że społeczność tego portalu nie jest otwarta oraz motywująca! Z tego co widzę, krytyka pomimo pewnej surowości i dobitności, nie ma nic wspólnego z hejtem, czy podobnymi zjawiskami, jest konstruktywna i ludzie raczej trzymają się razem, kibicując sobie nawzajem – i to jest naprawdę super! :)

 

 

Mam nadzieję, że nikt nie odbierze mojego komentarzu opacznie, czy jako zwykłe “jęczenie”. Po prostu staram się być szczery. :)

 

Dzięki raz jeszcze za przeczytanie tych wypocin!

Wiesz, myślę, że każdy komentujący sądzi po sobie i tak krytykuje, jak sam lubi. Jedni delikatnie, inni oszczędzają na bawełnie… ;-) Ale, oprócz nielicznych trolli, każdy w dobrej wierze.

Babska logika rządzi!

Wierzę, że tak jest i to cieszy. :)

 

 Oczywiście nie chodzi o tworzenie kółek wzajemnej adoracji, tylko o rzeczowość i przyjmowanie krytyki jak należy. To bardziej luźna myśl na temat ogólnego traktowania się w komentarzach w przeróżnych, zebranych tutaj opowiadaniach – jeśli ktoś czuje, że nie dotyczy to jego, tak zatem najpewniej jest :)

 

W każdym razie miło widzieć w miejscu takim, jak tutaj tylu pozytywnych ludzi. :)

bywają na tym portalu pewne osoby, które po raz PIERWSZY zdecydowały się coś napisać.

chciałyby po prostu rozpocząć przygodę z całkowicie hobbystycznym pisaniem.

 Bardzo łatwo jest kogoś zniechęcić do dalszej pracy, nie zostawiając suchej nitki na czymś, co kogoś mogło kosztować wiele godzin życia.

Nieeee, no… Caestrelle – nie zniechęcaj się tak łatwo. Ja z tego jak budujesz zdania wnioskuję, że będą z Ciebie ludzie, a może nawet ludzie piszący i to całkiem sprawnie. Jeśli np. w moim komentarzu zabrzmiało coś zbyt ostro, to sorki. Nie z powodu wyładowania się na Tobie, ale po to, aby Ci pokazać, co mnie jako czytelnika zniechęciło, zdenerwowało, rozczarowało. Na pewno nie chciałbyś, abyśmy Ci prawili nieszczere komplementy. 

Jak na poczatek przygody z pisaniem tekst jest dobry – dobrze, że nie widziałeś (i nie zobaczysz!!!) moich  pierwszych tekstów sprzed lat… to były dopiero zramolałe rzęchy! A teraz… teraz są już co najwyżej zramolałe, tylko zramolałe. Jest postęp smiley

A tak jeszcze na poważnie – to jest nieduże forum i sporo tu całkiem życzliwych i rzeczowych ludzi. Jeśli kiedyś odważysz się wyjść ze swoimi nowymi, znacznie lepszymi tekstami do szerszej publiczności – obawiam się, że dopiero wtedy zobaczysz co to znaczy zniechęcanie do pisania. Wszyscy mamy tu okazję do tego, aby się trochę na to uodpornić (co nie znaczy, że mamy znosić trolling itp, ale tego jest tu mało)

Caestrelle, jeśli w czymkolwiek pomogłam, cieszę się. ;-)

No cóż, nie zawsze potrafię odgadnąć, czym kierował się autor, używając danego słowa czy sformułowania, dlatego czasem okazuje się, że uwagi są zbędne. Chciałabym jednak nadmienić, że każda jest tylko sugestią i wcale nie musisz z nich korzystać, albowiem tylko i wyłączne od Ciebie zależy jak będzie napisane Twoje opowiadanie.

Życzę, aby Twój każdy tekst był lepszy od poprzedniego. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Dziękuję Wam i tak jak nadmieniłem wcześniej – nie mam do nikogo żalu o krytykę, bo jest konstruktywna i na pewno pomoże. :)

 

Szczerość jest zawsze lepsza. Jak poprawię po rozstrzygnięciu konkursu opowiadanie, to zapraszam ponownie, mam nadzieję, że z tej surowości wielu form, urodzi się w końcu coś zwięzłego i nadającego się na nie najgorszą lekturę. ;)

Czy tłumaczenie Szekspira jest Twojego autorstwa? Bo jeśli nie, wypada podać tłumacza.

 

Nie za bardzo widzę tu realizację tematu konkursowego. Muszę powiedzieć, że przykułeś moją uwagę próbą nawiązań literackich, szkoda, że były bardzo powierzchowne. Najbardziej chyba znany wiersz Szymborskiej, Herbert i słynny fragment "Hamleta"? Skoro oni byli tacy oczytani i tak kochali literaturę, to oczekiwałabym czegoś bardziej zaskakującego, jakichś głębszych literackich wątków.

 

Przyznam, że jak się zorientowałam, że ten facet to śmierć to przewróciłam oczami. Potem pomyślałam: może jednak będzie fajnie. Niestety, nie było. W sumie ten życiorys bohaterki jest nieźle nakreślony, ale rozmowa ocieka sztampą i patosem. Mnie akcja nie jest potrzeba i traktaty filozoficzne mnie nie przerażają, ale to rzeczywiście trudna rzecz i łatwo popaść w styl Paolo Coelho :) Moim zdaniem nawet, jeśli bohaterowie głównie mówią, nie muszą się rozgadywać, czasem jedno celne zdanie robi większe wrażenie niż przemowa rozwleczona na dwa akapity. Ani o świecie, ani o ludziach nic nowego się nie dowiedziałam. Następnym razem spróbuj odpowiedzieć sobie na pytanie: co nowego chcę powiedzieć o człowieku? Albo: co chcę powiedzieć starego, ale na swój własny sposób? Bo tutaj ani forma, ani treść nie są nowe i pewnie dlatego nie wyszło. 

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

No dobra, jeśli grozi mi styl Paulo Coelho, to chyba coś jest poważnie nie tak…

 

Tłumaczenie jest oczywiście autorstwa niezrównanego Stanisława Barańczaka. Jego przekłady są tak dominujące i powszechne w użyciu, że zazwyczaj tylko jeśli to jest inne, niż jego tłumaczenie, to dopiero wtedy się podaje czyje ono jest. Przynajmniej z tym się ja spotkałem – natomiast uwaga jak najbardziej słuszna, przy pierwszej możliwości edycji, dołączę jego nazwisko.

 

Nawiązania literackie są, nie miały odgrywać aż tak ważnej roli początkowo, ale w domyślę, dodam tego ździebko.

 

Pierwsze i najważniejsze – to nie miała być próba powiedzenia czegoś nowego i niezwykle odkrywczego. Może w oczach niektórych to błąd, ale są ludzie z o wiele większym doświadczeniem oraz zacznie mądrzejsi ode mnie, którzy się do tego zdecydowanie lepiej nadają. Ja natomiast chciałem tylko pobawić się wizją rozmowy, takiej która miała być w domyśle nieco sztampowa i z pozoru nieciekawa, by potem zakończenie miało lepszy wydźwięk – i w przypadku co niektórych zadziałało, a w przypadku innych nie. Trudno.

 

W każdym razie będę skracał, zmieniał, przemyślę, ale zadbam żeby przede wszystkim było to coś mojego ;)

 

Dzięki za przeczytanie i za poświęcony na komentarz czas!

Mnie się podobało :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka