- Opowiadanie: Raistilinus - Czarny kot, lustro i terroryści

Czarny kot, lustro i terroryści

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Czarny kot, lustro i terroryści

Generalnie, nie mamy dzieci. Dużo pracujemy. I już od dłuższego czasu zastanawialiśmy się z żoną nad tym, żeby sprowadzić sobie do domu jakiegoś zwierzaka. Na początek padł pomysł z psem. Tak, tylko ta praca. Mały siedziałby w czterech ścianach sam. Już nie tak fajnie, prawda? Oszalały z samotności psiak oznacza zniszczony dom i tony odchodów. Wątpię, żeby sam z siebie nauczył się załatwiać na zewnątrz. Stąd też alternatywa – kot. Koty, może i również wymagają uwagi. Ale mniejszej niż psy. Sprawiają wrażenie, jakby cieszyły się faktem, że zostają same w domu. A człowiek potrzebny im jest głównie do tego, żeby karmił i od czasu do czasu, pogłaskał. W naszej sytuacji – kot, zdawał się być idealny.

 

Wszystko zaczęło się w niedzielę. Jechałem właśnie do schroniska dla zwierząt. W drodze na miejsce włączyłem radio. Wiadomości. Lubię być na bieżąco. 

 

Godzinę temu - usłyszałem przejętego spikera - doszło do pierwszego w naszym kraju ataku terrorystycznego. Ładunek wybuchowy zdetonowany został w autobusie szkolnym. Pojazd przewoził uczniów w ramach weekendowej wycieczki edukacyjnej z programu “Twoje miasto – twój dom”. Wybuch nastąpił, kiedy autobus zatrzymał się przed ogrodem botanicznym.

 

– Boże – wyrwało mi się w pustym samochodzie.

 

Kilka minut później, w mediach internetowych pojawiło się nagranie przywódcy międzynarodowej organizacji terrorystycznej – Real Brothers, która wzięła na siebie odpowiedzialność za dokonanie zamachu…

 

Wyłączyłem radio.

Stało się, pomyślałem. Dotarli do nas. Zabijają dzieci. Co jest nie tak z tym światem?! Zza chmur na chwilę wyjrzało słońce. W kraju, w którym wiecznie pada. Chyba powinienem to docenić. Jakoś jednak nie miałem ochoty. 

 

Schronisko, do którego dotarłem było jak zapadnięta dziura. Ktoś najwidoczniej próbował stworzyć coś z niczego. Nie chodzi mi o zwierzęta. Te wyglądały na zadbane. Gorzej miały się klatki, w których je trzymano. Zrujnowane budynki gospodarcze owinięto metalową siatką. W środku zamknięto stado psów. Wszystkie obszczekały mnie, kiedy zaparkowałem auto. Jakby wiedziały, że przyjechałem po kota.

 

Trochę dalej znalazłem metalowy kontener. Taki, w którym z reguły przewozi się towar na statkach. W tym akurat ktoś wyciął drzwi. Nad wejściem powieszono tablicę, która wszem i wobec głosiła, iż wewnątrz mieści się "BIÓRO". Ta sama osoba musiała obok narysować uśmiechniętą, słoneczną buzię i coś na kształt psa. Zapukałem w ścianę.

Po chwili ze środka wyjrzała kobieta o pięknych, rudych włosach i urodzie, która wprawiła mnie w osłupienie.

– Witam! – powiedziała z uśmiechem, który sprawił, że twarz rozpaliła mi się czerwienią. Zaprosiła mnie do środka.

– Nie przepadam za małymi pomieszczeniami – przyznałem się.

– Prawdę mówiąc – odpowiedziała, wychodząc na zewnątrz – ja również nie przepadam za tym biurem. Wolę pracę w terenie. Ale dokumentacja sama się nie zrobi.

Słuchałem, kiedy mówiła. Miała twardy, ale jednocześnie przyjemnie melodyjny głos. Nagle uświadomiłem sobie, że gapię się na tę kobietę już od jakiegoś czasu. I nic nie mówię. Zażenowany odwróciłem głowę, koncentrując wzrok gdzie indziej. Padło na tablicę.

– BIÓRO – przeczytałem na głos.

– Tak – odpowiedziała mi nieznajoma – moja córka uparła się, że pomoże mi ze schroniskiem. Jest jeszcze za mała, żeby siedzieć tutaj cały czas. Wpadła na pomysł, że zrobi projekt graficzny tabliczek informacyjnych. Ma dopiero pięć lat i już pisze. W dodatku bez błędów. Powiedziała, że wszyscy mają swoje biura. A ja będę miała bióro, jakiego nie ma nikt.

– Sprytne.

– Ma pan dzieci, panie…

– Konarski. Andrzej Konarski.

– Marta – podała mi rękę – Marta Bącik.

Uścisk miała silny, chociaż dłoń była szczupła i sprawiała wrażenie niewielkiej.

– Mnie również. I nie, nie mamy z żoną dzieci. Ale przyjechałem tutaj, bo chcielibyśmy mieć…

 

Przerwałem. Coś otarło mi się o but. Zerknąłem w dół i zobaczyłem małą, czarną, futrzaną kulkę, która akurat zamiauczała.

 

– Kota? – dokończyłem zdziwiony.

– Garen! – Marta pochyliła się i podniosła zwierzę na ręce. Obydwoje usłyszeliśmy ciche mruczenie. – Nie mam pojęcia jak wydostał się z klatki.

– Widzę, że lubisz koty – stwierdziłem.

– Tak. Zwłaszcza, kiedy są małe.

– Takie, które można sobie wychować?

– Powiedzmy. A więc, szuka pan kota? – znacząca spojrzała na tego, którego właśnie trzymała w rękach, a który wpatrywał się we mnie, jak w obraz. – Mówi się – dodała po chwili – że to nie właściciel wybiera kota, ale kot właściciela. Ostatni raz widziałam go, tak zauroczonego jakiś tydzień temu – powiedziała Marta.

– Naprawdę? Ktoś jeszcze tak go zainteresował?

– Dałam mu wtedy nową karmę.

– Aha.

– To dobry znak! – uśmiechnęła się z przekąsem.

– Garen, tak? – dopytałem się.

Nasz kot miał być wyjątkowy. No i ten na takiego wyglądał.

Później dopiero okazało się, że trafiłem w samo sedno wyjątkowości.

 

***

 

– CO TO JEST?!

Garen siedział na środku dywanu i z zainteresowaniem obserwował sceny rozgrywające się w salonie.

– No, kot – odpowiedziałem.

– WIEM, ŻE TO JEST KOT!!! PYTAM SIĘ – odetchnęła – co on robi w naszym domu?! Dlaczego nie zapytałeś mnie o zdanie?!

– Przecież postanowiliśmy, że prędzej, czy później weźmiemy do domu kota. Na litość boską, to miała być niespodzianka!

– Po pierwsze: nie prędzej, tylko PÓŹNIEJ! A po drugie: nie kot, tylko kotka. I nie czarny. Tylko rudy.

– Jak ci tak źle, to mogę go zwrócić do schroniska.

Kot zamachał nerwowo ogonem.

– Jest ze schroniska? – zapytała.

– Tak. Był już wyrzucany z domu – dodałem. – Kolejny raz pewnie nie zrobi mu wielkiej różnicy.

– …

– No i? – zapytałem po chwili milczenia. – Pakować go i zabierać?

– Był chociaż szczepiony?

– Ma komplet badań.

– Pchły?

– Nie ma.

– Robaki?

– Też nie.

– Dałeś mu jakieś imię?

– Tak, nazywa się Garen.

W tym czasie wydarzyło się coś, co standardowo mieści się w kategorii "dziwne”. Garen, na dźwięk swojego imienia podszedł do mojej żony i oparł przednie łapki o jej stopę, mrucząc przy tym.

– Co on robi? – zapytała zdziwiona.

– Chyba cię lubi.

– Wszystko mi jedno. Niech zostanie. I tak, ostatecznie, wolałabym psa.

– Żartujesz? Z tego co widzę, koty są znacznie inteligentniejsze.  

 

I to wydarzyło się tydzień temu. Garen szybciej przywykł do nas, niż my do niego. Przez każdy kolejny dzień zadawałem sobie pytanie, w jaki sposób taki mały, trzymiesięczny kotek może wyprodukować taką wielką porcję odchodów. Przynajmniej załatwiał się do kuwety. A pochłaniał chyba więcej jedzenia niż my. Moja żona również zdawała się do niego przyzwyczajać. Chociaż obydwoje sprawiali wrażenie, jakby starali się nie wchodzić sobie w drogę. Garen stosował wobec niej całą gamę pozytywnych zabiegów. Przynajmniej tak mi się wydawało. Mruczał i ocierał się, kiedy była w pobliżu. Z czasem jednak zacząłem podejrzewać, że to wszystko, to tylko gra pozorów. Mruczenie milkło zaraz po tym, jak wychodziła z pokoju, a Garen wracał do swoich standardowych zachowań. Takich, jak intensywne lizanie sobie okolicy podogonowej. Powiedziałbym – FUJ!!! Ale jakoś tak bawił mnie fakt, że następowało to zaraz po takim, przypadkowym spotkaniu. Trochę inaczej postępował ze mną. Nie było mruczenia ani ocierania się. Zamiast tego, kot potrafił gapić się na mnie całymi godzinami, siedząc w jednym miejscu. Upodobał sobie róg naszej sypialni. Tuż przy wielkim lustrze, które kiedyś, dawno temu ustawiła tam moja żona. Siedział i obserwował każdy mój ruch. Jakby czekał na coś. Tylko nie miałem zielonego pojęcia na co.

 

Tak mijały nam pierwsze, wspólne dni. Najbardziej martwiłem się o te kilka godzin każdego dnia, kiedy obydwoje byliśmy w pracy. Żona zawsze wracała wcześniej. Raz tylko odważyłem się zapytać, z nadzieją, że nie wywołam ataku histerii, co jej zdaniem nasze zwierzę robi, kiedy nas nie ma.

– Zabawne, że pytasz – odpowiedziała. 

– Dlaczego zabawne?

– Bo też się nad tym zastanawiałam. Za każdym razem, kiedy wracam z pracy. Jedzenie jest nieruszone. Kuweta czysta. Wszędzie pusto i cicho. Zjawia się nagle po jakiejś godzinie. Nie wiadomo skąd. I zaczyna jeść.

– Nie czyściłaś jeszcze kuwety?!

– Chyba sobie żartujesz! Tego tylko brakowało! Zresztą, ten kot sra zawsze tuż przed twoim przyjściem. Jakby wiedział, że lada moment zjawisz się w domu, żeby posprzątać.

 

Nastała niedziela. Druga, od kiedy Garen pojawił się u nas. Obudziłem się chwilę po tym, jak moja żona wyszła do pracy. Ona nie ma wolnych niedziel. Kot już nie spał. Siedział tam, gdzie zawsze. W kącie sypialni. Tuż przy lustrze. I od rana zaczynał swój rytuał gapienia się na mnie. Ciekawe, co robił wcześniej, zastanowiłem się. Chociaż, pomyślałem, lepiej dla mnie, jak nie wiem.

W pokoju wciąż było ciemno. Uświadomiłem sobie, że na zewnątrz musi być wyjątkowo pochmurna pogoda.  Deszcz dudnił w szybę, a zasłonięte rolety potęgowały mroczny nastrój.

– Kooooocie! – ziewnąłem, przeciągając się. – A gdzieś ty poszedł? 

Miejsce, w którym siedział jeszcze sekundę temu, teraz było puste. Rozejrzałem się wkoło. Garen zniknął.

Nie mamy zbyt dużej sypialni. Szafa, podwójne łóżko i lustro.

– Twój pan się obudził – powiedziałem na głos.

Zerknąłem na lustro i prawie krzyknąłem.

Prawie. Z reguły nie krzyczę. Raczej podchodzę do sprawy na chłodno.

– CO JEST?! – wyrzuciłem z siebie. A to dlatego, że zobaczyłem kota. Czarnego. Ale już nie tak małego, jak był jeszcze kilka minut temu. No i zobaczyłem go w lustrze. Odbicie dorosłego, czarnego kota gapiło się na mnie tak, jak zwykł gapić się Garen. Może wielkość i wiek kota dałoby się jeszcze jakoś wytłumaczyć (tylko jak?!), ale fakt, że obserwowało mnie samo odbicie, nie miał już żadnego sensu. Rozumiecie co mam na myśli? Fizycznie, żadnego kota w sypialni w nie było. Ale jakimś cudem odbijał się w lustrze razem z resztą pokoju. Podniosłem się i zbliżyłem do kryształowej powierzchni. Kocie odbicie wodziło za mną wzrokiem.

 

Nie. Nie bałem się. Naprawdę. Mógłbym powiedzieć, że w wojsku naoglądałem się wystarczająco dużo nieprzyjemności. Ale to nie cała prawda. Psycholog wojskowy powiedział, że ma to związek z traumą w dzieciństwie. Wypadek. Nasze auto potrącone zostało przez pijanych chłystków, którzy chwilę wcześniej obrabowali sklep. Samochód spadł z niewielkiego mostu. Dachował. Rzeka była płytka w tamtym miejscu, więc ugrzęźliśmy na mieliźnie. Zanim wyciągnięto mnie ze środka, mały Andrzej Konarski spędził trzy godziny w zgniecionym samochodzie. Razem z powykręcanymi ciałami rodziców. Może psycholog miał rację. Może to wydarzenie ukształtowało mnie wtedy na człowieka, którym jestem teraz.

 

Wtedy, w sypialni, zamiast strachu, stopniowo wzbierała we mnie fala dość niespodziewanego odczucia. Deja vu. Tak. Byłem pewny. Niemal wiedziałem co się za chwilę stanie. Kot podniósł się, wyprostował ogon i w momencie, w którym zbliżyłem się do niego, odszedł w głąb sypialni. W lustrze wyglądało to tak, jakby przeszedł pomiędzy moimi nogami. Powoli wysunąłem dłoń do przodu. Przez chwilę nic się nie działo. Poczułem chłodną powierzchnię pod palcami. Nagle, ręka, która powinna być tylko odbiciem, wystrzeliła naprzód, chwyciła moją dłoń i z całych sił pociągnęła do siebie. Nie zdążyłem zareagować. Ramię, głowa i cała reszta leciały na spotkanie ze szkłem. Odruchowo zamknąłem oczy. Spodziewałem się twardego uderzenia i stłuczonego szkła. Nic podobnego. Zamiast tego, poczułem na skórze lekki opór. Jakby moje całe ciało przebijało się przez sieć gęstych pajęczyn. Zachłysnąłem się czymś zimnym, lepkim i wyjątkowo nieprzytomnym. Czułem mocny uścisk, który ciągnął mnie gdzieś przed siebie. Nagle zatrzymałem się. Ktoś puścił moją rękę. Otworzyłem oczy. Oślepiło mnie słońce wdzierające się przez okno do… mojej sypialni? Rozglądałem się, jak ogłupiały. Za plecami miałem lustro. Przede mną zaś stałem ja sam i machałem ręką, uśmiechając się głupkowato.

– Nareszcie się udało – powiedział ten drugi ja. – Miło cię znowu widzieć.

Wysunął dłoń, żeby się przywitać.

– Nazywam się Andrzej Konarski. I wszystko ci wyjaśnię…

Tego było już za dużo. Kolana ugięły się pode mną. Żołądek wypchnął w stronę gardła to, co zostało mu z wczorajszej kolacji. Wszystko wylądowało na dywanie. I ja też bym tam leżał, gdyby nie podtrzymały mnie  silne, identyczne jak moje, ręce. Nikt jednak nie powstrzymał umysłu przed ucieczką w krainę snu i przyjemnej nieświadomości. Usłyszałem:

– Marta! Szybko! Potrzebujemy pomocy!

 

***

 

Pamiętam, że miałem dziwny sen. Dwa czarne koty siedziały obok siebie. Jeden młody i mały. Drugi większy i starszy. Kolorystycznie, wyglądały identycznie. Mruczały. Młodszy otworzył pyszczek. Ziewnął.

– Będzie musiał tu trochę poleżeć – powiedział. Wyszło mu to tak naturalnie, jakby ludzka mowa była dla niego takim samym standardem, jak łapanie myszy.

– Wyliże się – odezwał się drugi. – Zresztą, wstrzyknąłem mu implant. Niedługo zacznie działać.

– Pomoże? Zapamięta coś? Czy znowu zapomni?

– Mam nadzieję, że tak.

Przez chwilę zwierzęta milczały.

– Powinienem ruszać – ponownie odezwał się starszy. – Uważaj na siebie. Na niego również. Nie wypuszczaj z domu. Nie powinien wychodzić sam. Może obudzić się w każdej chwili.

– Wiem. Wtedy włączę mu nagranie. Idź już, ale bądź ostrożny.

– Kocham cię.

– No i ja ciebie kocie…

 

Obraz rozpłynął się i ponownie zapanowała ciemność. Ze snu wyrwało mnie okropne swędzenie. Tak. Skóra na karku swędziała niemiłosiernie. Ocknąłem się i pierwsze co zrobiłem, to podrapałem się w tym miejscu. Wtedy zaczęły się zawroty głowy. Nie takie zwyczajne zawroty. To było jak przedwczesny kac, kiedy człowiek powinien być jeszcze pijany. Świat zawirował. Jakby łóżko wciśnięto do wielkiego rollercostera, który ruszył bez zabezpieczenia. Ścisnąłem kołdrę z nadzieją, że za chwilę wszystko wróci do normy. Kątem oka zauważyłem małego, czarnego kota. Garen siedział na podłodze i przyglądał mi się z zainteresowaniem.

Jeżeli on teraz jeszcze przemówi, pomyślałem, to mózg mi się przegrzeje, odpłynie i nie wróci na miejsce. Zacisnąłem powieki. Odczekałem chwilę. Otworzyłem oczy. Kota już nie było. Musiał wyjść w międzyczasie. I wtedy stało się coś, czego w ogóle się nie spodziewałem. Nagła fala spokoju ogarnęła mój umysł, a pokój przestał bujać się na prawo i lewo. Wrócił na miejsce. Kark znowu zaswędział. Potarłem skórę ręką i tym razem wyczułem coś pod palcami. Plaster. Odkleiłem go. W łazience miałem cały plik podobnych opatrunków. Tylko nie pamiętałem, żebym się zranił i cokolwiek sobie przyklejał. Przypomniał mi się sen. Usłyszałem w myślach: Wstrzyknąłem mu implant. Przed oczami stanął mi obraz starszego kota z wysuniętym językiem.

– Przestań – skarciłem się na głos. – Całkowicie zwariujesz!

Rozejrzałem się po sypialni, świadomie wypierając z głowy senne wspomnienia. Było jasno. Słońce wlewało się do pokoju przez okno. Słońce? W naszym kraju? – zdziwiłem się. Wszystko wyglądało znajomo, ale wiedziałem (nie mam pojęcia skąd), że to nie jest mój pokój. Zerknąłem w stronę lustra. Stało w tym samym miejscu, co wcześniej. Coś schowane było za ramą. Jakieś urządzenie. Widziałem jedynie wystające, kanciaste, brzegi i włączoną, czerwoną lampkę z boku. Zanim zdążyłem przyjrzeć się całości, usłyszałem kroki na schodach. Ktoś był w domu. I właśnie wchodził na górę.

Do pokoju ponownie wbiegł kot. A zaraz za nim weszła…

– Marta?! – wypaliłem zdziwiony – Marta Bącik?!

Trzymała tacę z parującą, brzoskwiniową herbatą (zapach poczułem jeszcze, zanim weszła do pokoju). Stała naprzeciwko mnie i była równie zdziwiona, jak ja. Marta Bącik. Wyglądała identycznie jak kobieta, którą spotkałem tydzień temu. Nawet ubrana była identycznie. Biała koszula i spodnie dżinsowe. Rozwiane, piękne rude włosy.

– Marta? – zapytałem ponownie. – Co ty tu robisz?

Odetchnęła głęboko, zanim coś powiedziała. Tacę z herbatą postawiła na pościeli w rogu. Uśmiechnęła się uspokajająco.

– Nie martw się, nie gryzę. Powiedz… – przemówiła tym samym, pewnym siebie głosem, który tak mi się spodobał kilka dni temu. – Skąd mnie znasz?

– Jak to? – nie kryłem zdziwienia. – A schronisko? Garen? – wskazałem na kota. – Dałaś mi go tydzień temu. O co tu chodzi? Gdzie my… Ja… Gdzie ja jestem?

Kark znowu zaczął mnie swędzieć. Wyciągnąłem rękę, żaby się podrapać.

– Nie – przerwała mi, zatrzymując moją dłoń w połowie drogi. – Nie drap. Musisz to znieść. Za jakiś czas przestanie ci przeszkadzać. Drapanie tylko spowoduje, że wrócą zawroty głowy.

Posłuchałem jej. Najwyraźniej wiedziała, co mi jest. Poza tym, uświadomiłem sobie, że leżę pod przykryciem ubrany jedynie w bieliznę. Podciągnąłem kołdrę wyżej. Wiem, nie mam kilku lat, żeby się w takiej sytuacji czerwienić. Ale zażenowanie robi swoje. Odsunęła się. Chyba zauważyła, że czuję się skrępowany.

– Bącik, to moje nazwisko panieńskie – wyjaśniła. – Od sześciu lat nazywam się Marta Konarska. I…

– Konarska? – powtórzyłem jak głupi.

– Tak. Jestem żoną Andrzeja Konarskiego.

Mrugnąłem. Znałem swoją żonę. Byliśmy małżeństwem od sześciu lat. A kobieta, która siedziała przede mną, nie była nią. 

– Nie jesteś moim Andrzejem – mówiła dalej. – Wyglądasz prawie, jak on. Chociaż, trochę się różnicie. Chyba spędzasz więcej czasu na siłowni.

– O czym ty mówisz?! – przerwałem jej. – Co to za miejsce? Wygląda jak mój pokój, ale wiem, że nie jest. 

I znowu poczułem falę spokoju. Nagle, niespodziewanie i zupełnie nieadekwatnie do sytuacji. Odetchnąłem głęboko.

– Marta… Znam swoją żonę. I nie jesteś nią.

Wbrew temu, co może i bym chciał, pomyślałem.

– Twój implant zaczyna działać – odezwała się, widząc, że się uspokajam. – Andrzej… mój Andrzej – poprawiła się – wszczepił ci urządzenie. Implant. Podłączony jest pod rdzeń kręgowy i pomaga kontrolować emocje. Pomoże ci uporać się z faktem, że tu jesteś. Czyli… w innym świecie. W równoległym wymiarze. Trochę podobnym, ale i trochę innym od twojego.

Mrugałem, przetrawiając to co usłyszałem. I, o dziwo, zaczynałem wierzyć, że to prawda. Irytujące swędzenie na karku świadczyło o tym, że coś tam musiało intensywnie pracować.

– Istnieje mnóstwo, nieskończona ilość równoległych wymiarów – opowiadała mi.

– Wiem – przerwałem jej.

– Wiesz???

– Tak. Każdy film science-fiction, w którym przewija się motyw innego wymiaru głosi podobną teorię.

– Aha – odpowiedziała. Była chyba trochę zdziwiona, ale nie kłóciła się. – Widzisz. W tym świecie jestem twoją żoną… Znaczy się, jestem żoną Andrzeja. A w twoim najwidoczniej…

– … moją żoną jest moja żona – ponownie jej przerwałem.

Zastanowiła się przez chwilę.

– Mój Andrzej – powiedziała w końcu – przygotował dla ciebie nagranie. Krótki film, który wszystko ci wyjaśni.

– A możesz – zapytałem powoli – ty mi to wyjaśnić? 

Zarumieniła się jak nastolatka. Znowu przez chwilę milczała.

– To on jest naukowcem. Ja mu tylko pomagam. Bardziej zajmuję się kotami, aniżeli podróżami do innych wymiarów.

– Musisz lubić zwierzęta – wypsnęło mi się.

– Tak. Zwłaszcza te małe.

– Wiem. Już mi to mówiłaś. Nie – dodałem, kiedy spojrzała na mnie zaskoczona. – Nie ty. Tylko ta druga Marta. To nie jest łatwe – odetchnąłem. – Zrozumieć i zaakceptować. Jest jeszcze to uczucie. Niekończące się deja vu.

Popatrzyła na mnie w taki dziwny sposób. Przygryzła dolną wargę. Najwyraźniej, zastanawiała się nad czymś. 

– Widzisz Andrzej – przełamała się. – To nie jest twój pierwszy raz.

– ??? – patrzyłem na nią pytająco.

– To nie jest pierwszy raz, kiedy nas odwiedzasz. To trzecia podróż do naszego świata. Z tym, że ja widzę cię pierwszy raz – dodała. – Wcześniej spotykałeś jedynie mojego Andrzeja. 

– Nie. Nie rozumiem – trochę się zdenerwowałem. Tym razem nawet implant nie pomógł. – Pamiętałbym. Wiedziałbym.

– Problem w tym, że… że twój umysł nie radził sobie z tym wszystkim. Walczyłeś z Andrzejem, jakby cię porwał. Za pierwszym razem prawie uciekłeś z domu. Nie przewidział faktu, że możecie się aż tak różnić. On jest naukowcem. Ty najwidoczniej masz jakieś przygotowanie wojskowe. Ledwie udało mu się przyprowadzić cię do domu. Musiał wstrzyknąć ci toksynę, która wymazała cały dzień z pamięci. Inaczej mogłoby się to bardzo źle dla ciebie skończyć. Za drugim razem było już lepiej. Przygotował się. Ale i tak nie miał łatwo. Znowu walczyłeś. Przestraszyłeś nawet naszą… nieważne. Musiał cię uśpić. Ostatnio wpadł na pomysł z implantem. Dla twojego dobra.

Siedziałem tam i słuchałem, a implant najwidoczniej pracował jak szalony. Kolejne fale spokoju opatulały mój umysł. Jedyne, co musiałem robić, to oddychać. Jezu, w ten sposób naprawdę można znieść wszystko z uśmiechem na twarzy, pomyślałem. 

– A gdzie on teraz jest? – zapytałem, kiedy skończyła.

– On? 

– No ja. Tylko ten twój.

Odwróciła się w stronę lustra.

– On jest teraz u ciebie. Próbuje dowiedzieć się czegoś o twoim świecie. Nie obawiaj się. Nie namiesza tam. Będzie unikał kontaktów z twoimi najbliższymi.

– Najbliższymi? Z moją żoną. Wcale mu się nie dziwię.

Z pewnością zauważyła sarkazm, którego nie starałem się ukryć. 

– Będzie tam do końca dnia – dokończyła bez dodatkowych pytań. – Przejście pozostanie stabilne przynajmniej przez dwanaście godzin. Później, nie wiadomo. 

– To w waszym świecie wszyscy tak podróżują do innych wymiarów?

– Oczywiście, że nie. Mój Andrzej jest wyjątkowy. Taki się urodził. Ale to dom go ukształtował. No i śmierć ojca, żołnierza. Terroryści podłożyli bombę pod jego prywatny samochód. Planował wycieczkę rodzinną. Dostał niespodziewane wezwanie i zamiast na rodzinny wyjazd, wyruszył samotnie do jednostki wojskowej. Bomba eksplodowała zaraz po tym, jak uruchomił silnik na parkingu. Andrzej wszystko widział. Stał na progu. To wydarzenie bardzo na niego wpłynęło. Nie poszedł jednak w ślady ojca. Jego mama była pracownikiem naukowym w laboratorium wojskowym. Wychowała go i zainspirowała. Skupił się na nauce, ale nie zapomniał, co stało się z ojcem. Powiedziałam mu raz, że gdyby ta bomba wybuchła podczas ich wspólnego wyjazdu, nigdy bym go nie poznała. 

– A właśnie – zagadnąłem. – Jak się w ogóle poznaliście?

– Zaczęło się od kotów. Pracowałam w schronisku dla zwierząt. Pewnego dnia zjawił się tam Andrzej i powiedział, że chce zabrać ze sobą kilka pierwszych, lepszych kotów. Ludzie rzadko przychodzą z takimi prośbami. Zapytałam, co chce z nimi zrobić. Powiedział, że koty widzą świat inaczej niż ludzie i mogą nas zaprowadzić w miejsca, o których nawet jeszcze nie wiemy, że istnieją. I że są mu potrzebne do eksperymentów. Odpowiedziałam, że to nieludzkie – eksperymentować na zwierzętach. I, że nigdy się na to nie zgodzę. Na co on odparł, że eksperyment nie narazi życia żadnego zwierzęcia i jeżeli chcę, to mogę przyjść i sama to ocenić. Cóż, zgodziłam się. Tak się poznaliśmy. Rok później urodziła się nasza córka…

– Ekhm! Ukh! – zacząłem kaszleć. – Córka? Mamy… Macie córkę?

Marta cofnęła się odrobinę. Jakby obawiając się, że za dużo powiedziała. 

– Tak – przytaknęła po chwili. – Ania bardzo się wystraszyła, kiedy drugi raz nas odwiedziłeś. Słyszała krzyki.

– Nie, nie. Nic się jej nie stało – dodała, kiedy zobaczyła moją minę. – Ma pięć lat i jest bardzo mądra. Pisze już i czyta. Inteligencję z pewnością odziedziczyła po ojcu.

– Mógłbym ją zobaczyć? – zapytałem nagle.

– Nie ma jej w domu. Andrzej specjalnie wybrał niedzielę. Jest na wycieczce szkolnej, w ogrodzie botanicznym. Wróci dopiero wieczorem. To tak na wszelki wypadek. Gdyby…

– …gdyby implant nie zadziałał. Rozumiem.

– Ale mogę pokazać ci zdjęcie! Zaraz wrócę.

Ewidentnie chciała poprawić mi humor. Nie musiała. Implant dobrze się sprawował. Przyniosła fotografię. Zobaczyłem całą trójkę. Ją, małą dziewczynkę o płomiennych, rudych włosach i mnie. Nosiłem okulary. I chyba byłem trochę szczuplejszy.

– Inteligencję ma po ojcu, mówisz. Ale urodę z pewnością po mamie.

Oddałem jej zdjęcie. Zapadła cisza. Wciąż siedziałem pod kołdrą. Minęła już chyba godzina od kiedy się obudziłem.

– Mam tak leżeć i czekać, aż twój mąż wróci? 

– Mhm – skinęła głową i znowu zapadła cisza. – Mogę zrobić ci coś do jedzenia jak chcesz? – zapytała po chwili.

– Nie. Musisz mi coś powiedzieć.

– Tak?

– Dlaczego?

– Dlaczego co?

– Dlaczego tyle razy ściągacie mnie tutaj? Przecież mogę stracić rozum. Zwariować. Mogę też, co chyba gorsze, zagrozić wam i waszej córce. Dlaczego on wciąż próbuje, a ty mu na to pozwalasz? 

To nie była złość. Implant chyba nie pozwoliłby mi rozzłościć się. Tylko zdroworozsądkowe pytanie. Trochę chłodno postawione.

Marta cofnęła się.

– Widzisz – odpowiedziała. – Nasze światy są trochę inne, ale i trochę podobne. Podobieństwa i różnice trafiają się losowo. Wiem o tym, bo Andrzej mi opowiadał. A Andrzej dowiedział się tego podczas waszych poprzednich rozmów. 

– To rozmawialiśmy? Myślałem, że tylko walczyliśmy i krzyczeliśmy.

– Głównie walczyliście i krzyczeliście. Ale też rozmawialiście. Jednym z tych podobieństw jest… – tutaj zatrzymała się na chwilę – Real Brothers. To organizacja, która…

– …wiem kim oni są. Twierdzisz, że tutaj również działają? 

– Oni są – jej oczy były wielkie jak spodki. Wyglądało na to, że bardziej bała się terrorystów, niż mojej nieobliczalności. – Oni opanowali już prawie całą Europę. W naszym kraju jeszcze się nic nie wydarzyło, ale zagrozili, że lada moment i tutaj się zacznie. Ponoć już mają plan. Powiedzieli, że najpierw… zabiorą się za dzieci. Bo chcą mieć pewność, że nie będziemy mieli szansy odrodzić się w następnym pokoleniu. Nie wiem, czy w waszym świecie ci ludzie są tak okropni, ale to, co robią tutaj jest po prostu straszne.

Musiałem na spokojnie przetrawić to, co usłyszałem. Real Brothers przejmują Europę. Zamachy terrorystyczne, ataki na dzieci. To samo, co u nas. Tylko na większą skalę.

– Andrzej – Marta mówiła dalej – chce się dowiedzieć, jak wygląda sytuacja w twoim wymiarze. Jak sobie z nimi poradzić.

– Obawiam się, że niewiele się dowie. U nas jest podobnie. Może nie sprawują władzy nad Europą i światem, ale są na dobrej drodze. W zeszłym tygodniu po raz pierwszy zaatakowali nasz kraj. Bomba wybuchła w autobusie pełnym uczniów. Wycieczka edukacyjna z jakiegoś programu unijnego. Jakoś tak, “Twoje miasto…”

– "Twój dom"?

– Tak. Tak, tego samego. 

Marta pobladła nagle.

– Ania jest na takiej wycieczce. Boże! Moja córka!

No tak. Przecież to nie jest mój świat – zrozumiałem. Tutaj wszystko mogło się potoczyć inaczej. Albo tak samo, tylko z opóźnieniem. Jeszcze kilka godzin wcześniej, na takie wieści, adrenalina już krążyłaby w moim ciele. Byłbym gotowy do boju, jak na żołnierza przystało. W tym momencie napłynęła kolejna fala spokoju. Odprężyłem się. Implant działał. 

– Marta – powiedziałem. – Spokojnie. To wcale nie musi wyglądać tak, jak u mnie. Nie masz pewności, że sytuacja się powtórzy.

– A tobie to wygląda na przypadek?!

Zastanowiłem się. 

– No, nie. To coś – wskazałem na kark – sprawia, że mogę uwierzyć w przypadek.

Marta otworzyła usta kilka razy i kilka razy je zamknęła. Wyglądała przy tym jak ryba. Bardzo ładna ryba.

– To nie powinno tak działać – powiedziała po chwili. 

Ziewnąłem.

– To chyba działa tak… – przeciągnąłem się – …że im bardziej się denerwuję, tym bardziej mnie uspokaja, prawda? A teeeeeraz, chyba się prześpię… OK?

– Nie! – zerwała się z łóżka – Nie jest OK! NIE JEST OK!!! Trzeba to wyłączyć. Zrobić zwarcie.

Położyłem głowę na poduszce. Sen ciągnął mnie w swoje objęcia. A to, co kiedyś kazałoby mi walczyć, teraz już dawno spało.

– Nie rób zwarcia… – ziewnąłem – w moim rdzeniu kręgowym…

I co się stało? Poczułem jej zapach. Pachniała brzoskwinią. Wcześniej byłem przekonany, że to herbata. Nie, to nie była herbata. Marta pachniała tak pięknie. Nachyliła się nade mną. Jej usta zbliżyły się do moich. Jej włosy musnęły policzek. Pocałowała mnie z taką siłą, wdziękiem i namiętnością, jak nikt nigdy przed nią. Nawet moja żona. Mój umysł ogarnęła fala radości, szczęścia i czegoś, czego dawno nie czułem. I wtedy to się stało. Kark rozgrzał się nagle. Usłyszałem krótkie, niemrawe piknięcie. Implant właśnie się przepalił.

***

 

Dochodziła godzina ósma wieczorem. Słońce kierowało się na zachód, ale na zewnątrz ciągle było jasno. W moim świecie już pewnie dawno się ściemniło. To był długi dzień. Siedzieliśmy z Martą w sypialni. Jej córka, cała i zdrowa spała piętro niżej. Nikt się nie odzywał. Cisza trwała już chyba od godziny.  

 

Udawałem, że oglądam pokój. A tak naprawdę zerkałem na nią. Myśl, że ktoś taki jak ona siedzi obok napawała mnie spokojem. Kiedyś, zastanowiłem się, moja żona tak na mnie działała.

– Powiedz mi – odezwała się nagle, jakby czytała w moim myślach. – Dlaczego mówisz o swojej żonie: "moja żona". To tak trochę przesadnie nieprzyjemnie.

– A bo ja wiem? Przyzwyczaiłem się.

– Nie wyglądasz na zbyt szczęśliwego męża. 

– Bo chyba nie jestem. Kilka lat temu byłem żołnierzem. Wyjeżdżałem na misje. A żona zajmowała się mną, kiedy wracałem. Była lepsza niż każdy wojskowy psycholog. Ale jak długo można tak żyć? Zakończyłem karierę w armii. Nie powiem, trochę było mi szkoda. Dostałem się do policji. I wtedy zaszła w ciążę, a kilka miesięcy później poroniła. Z niczyjej winy. Stało się. To trochę popsuło nastrój w domu. Ta chora sytuacja przekładała się na moją wydajność w pracy. Szło mi, jak krew z nosa. W końcu zrezygnowałem z policji. Zatrudniłem się jako zwykły ochroniarz.

– Ochroniarz?

– Tak. Pracuję w ochronie prywatnej firmy. Stoję na bramce.

– Przecież od razu widać, że masz wyższe kwalifikacje.

– Wiem, ale to nie ma znaczenia. Zresztą, placówka nie jest zła. Płacą nawet lepiej niż w służbach.

 

Lustro jakby zafalowało. Urządzenie ukryte za nim włączyło się samodzielnie. A może wcześniej było tylko uśpione. Jak komputer w stanie hibernacji. Nie wiem. Nie znam się na tym. Powierzchnia rozjarzyła się srebrnym blaskiem i nagle zobaczyłem w nim moją twarz. Mężczyzna, nieprawdopodobnie podobny do mnie, zbliżył się z drugiej strony do szklanej granicy. Jego dłonie wynurzyły się pierwsze. A za nimi cała reszta. Z lustra wyszedłem ja. Dokładnie – ja. Identyczny. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, po czym Andrzej Konarski z tego świata uśmiechnął się. Marta zbliżyła się do niego, przytuliła i pocałowała. Poczułem lekki ścisk w żołądku i ukłucie w sercu.

Hej, pomyślałem wtedy, nie możesz przecież być zazdrosny o samego siebie. A jednak.

 

***

 

– Przegrzał się i wyłączył? Szalenie niebezpieczne! 

Andrzej Konarski (ten drugi ja) siedział z żoną na kanapie. Sofa była identycznej jak moja. Ja z kolei, rozłożyłem się w fotelu obok. Fotel był nowy. Podobał mi się. Postanowiłem, że kupię sobie podobny.

– A jak tego wszystkiego dokonałeś? – oderwał moje myśli od fotela. Zerknąłem na nich. Trzymali się za ręce. Piętro wyżej ich córka przekręciła się w łóżku. Mebel zaskrzypiał. Szczęściarze, pomyślałem. Przynajmniej w tym świecie jakoś mi się układa. I wtedy przypomniałem sobie o Real Brothers.

– Jestem żołnierzem – odpowiedziałem cicho. – Do tego byłem szkolony. 

– Rozumiem – Andrzej pokiwał głową. – Ale, skąd wiedziałeś, co się stanie? Nasze światy są inne…

– Nie aż tak inne – przerwałem mu. – Mamy sporo podobieństw. Weźmy na przykład twój motor. 

– No tak – zrobił urażoną minę.  

– Znalazłem go w garażu – mówiłem dalej. – Dokładnie tam, gdzie trzymam swój. Był identyczny. Po drodze wywołałem trochę zamieszania. Szczęśliwie, na skrzyżowaniach trafiałem na same zielone. Byłem ostrożny, ale i tak wszyscy trąbili na mnie, jakbym łamał przepisy. 

Przez chwilę milczeli. 

– Jechałeś na zielonym świetle? – zapytali prawie jednocześnie.

– A co, miałem czekać na czerwone? 

– No tak – odbąknął Andrzej. – W normalnej sytuacji tak to się robi. Ruszasz na czerwonym, a stoisz na zielonym – wytłumaczył mi. – Ktoś pewnie spisał numery rejestracyjne. Wzięli cię za pirata drogowego.

– … Nie. Zanim wyjechałem, wyrwałem tablicę rejestracyjną i ani na chwilę nie zdjąłem kasku. 

– Ania, nasza córka, widziała cię? – niespodziewanie odezwała się Marta.

– Tak – przytaknąłem. – To mądra dziewczynka. Nawet, jeżeli rozpoznała ubranie i motor, nie pisnęła ani słowem.  Będziecie musieli porozmawiać z nią o tym. Do rzeczy. Kilka minut po zamachu w moim świecie, pojawił się komunikat. Real Brothers wzięli na siebie odpowiedzialność za atak. Tutaj do wybuchu nie doszło.

– Dlatego spaliłeś motor – wtrącił się Andrzej.

– Nikt nie powinien połączyć was z tym, co się stało – dokończyłem, ponownie przytakując. – Nikt nie widział mnie bez kasku. Kierowca autobusu też nic nie zauważył. Zadbałem o to.

– Co zrobiłeś? – Marta zapytała niepewnie.

– Ogłuszyłem go. Był nieprzytomny.

– Boże! A nauczyciele?

– Dwójka. Kobieta i mężczyzna. Nauczycielka zemdlała, kiedy uderzyłem kierowcę. A nauczyciel uciekł tylnymi drzwiami. 

– Co?! – zapytali jednocześnie z kanapy.

– Ludzie różnie reagują w stresujących sytuacjach – tłumaczyłem. – Bardziej dziwne było to, co zrobił, zanim dał nogę. 

Sięgnąłem za fotel i wyciągnąłem brudny, różowy plecak. 

– Rzucił tym we mnie.

Otworzyłem zamek. Zajrzeli do środka. Plecak wypakowany był gwoździami i niewielkim urządzeniem, obwiniętym kablami.

– Czy to jest to, co myślę, że jest?! – zapytał Andrzej.

– Tak. Bomba – powiedziałem spokojnie.

– I przyniosłeś to tutaj?!

– A miałem zostawić w autobusie? Ta bomba już nie wybuchnie. Tym też się zająłem.

– Jesteś saperem? – Andrzej patrzył na mnie, a jego oczy były wielkie jak spodki.

– Żołnierze w naszym świecie – powiedziałem po chwili – dzielą się na gruntowo-powietrznych i gruntowo-morskich. Ja należę do tych pierwszych. Przygotowują nas na każdą okoliczność, a materiały wybuchowe to jedno z pierwszych szkoleń. Kto nie przejdzie, ten nie musi już martwić się trudniejszymi etapami. W sumie, to niczym już nie musi się martwić. 

 

Słońce zaświeciło po raz ostatni i schowało się za horyzontem. Niebo rozpromieniło się na czerwono. Noc była już blisko.

– Pięknie tu macie – odezwałem się, podchodząc do okna. 

– U ciebie jest inaczej? – zapytała Marta.

– Ciągle pada.

– Tak, jak u nas w Irlandii – wtrącił Andrzej. – Też zwróciłem na to uwagę. Twój kraj leży w innej szerokości geograficznej. I klimat mu nie sprzyja. To nie przypadek, że spotkaliśmy się po drugiej stronie lustra.

– Taaak – ziewnąłem. – Taki nasz lokalny Wonderland. 

– Słucham? 

Alicja w krainie czarów. Książka, film. Widziałeś?

– Pierwsze słyszę.

– Znowu to samo – tym razem wtrąciła się Marta. – Mówiłeś już, że motyw wielu wymiarów znasz z filmów. Czy u ciebie za kulturę masową odpowiedzialni są naukowcy? 

– Nie. Tylko ludzie z wybujałą wyobraźnią. Dowiedziałeś się czegoś o Real Brothers w moim świecie?

Andrzej zaczerwienił się. Kaszlnął. Przez chwilę błądził wzrokiem po ścianach.

– Nie – odpowiedział w końcu. – Nie za bardzo. 

W tym momencie do pokoju wbiegł mały, czarny kot.

– Garen! – szepnąłem. Nie kryłem zaskoczenia. W tym całym zamieszaniu zapomniałem, że nie jestem tu sam. Zanim ktoś jeszcze zdążył zareagować w salonie znalazł się drugi kot. Wyglądał jak starsza wersja mojego.

Zwierzęta usiadły na dywanie. Były prawie identyczne.

– Andrzej – z kanapy podniósł się mój odpowiednik. – Poznaj naszego Garena. Czyli starszą wersję twojego. 

Otworzyłem usta. I zamknąłem je. 

– Uwierz mi – kontynuował – moja reakcja była bardzo podobna, kiedy zobaczyłem je razem tydzień temu. 

– Tydzień? Wtedy Garen się u nas pojawił. Ale, jak to możliwe? Dlaczego nie są w tym samym wieku?

– Sam zauważyłeś, że nie wszystko jest tutaj identyczne. Co w sumie wychodzi na dobre.

– Jak to? – pytałem, próbując coś z tego zrozumieć.

– Byłeś w stanie uratować naszą córkę.

Garen przebiegł nerwowo przez cały pokój i zatrzymał się obok mnie.

– Są niespokojne – powiedziała Marta.

– Chyba czas nam się kończy – odezwał się Andrzej. Patrzył na młodszego kota, który miauczał i ocierał się o moją nogawkę. – Chce już wracać. Przejście powoli się destabilizuje.

– Potrafi to wyczuć? – zapytałem.

– Tak. Obydwa koty mają wszczepione microchipy – podniósł palec i wskazał na swoją szyję. – Też taki mam. Ty również.

Podrapałem się po karku. Lepiej bym się czuł, gdybym nie miał tego pod skórą. Coś mi się przypomniało. 

– A jak implant działa na koty? – zapytałem, uśmiechając się nerwowo. – Są dzięki temu inteligentniejsze?

Andrzej popatrzył na mnie zaskoczony. 

– Tak. W pewnym sensie tak. Taki efekt uboczny. Wzrósł poziom ich inteligencji emocjonalnej.

– Mogą z nami rozmawiać? – zapytałem już całkiem poważnie.

– Co?  – zaśmiał się. Myślał, że żartuję. Przerwał, kiedy zobaczył moją minę.

– Nie, nie mogą – powiedział.  – Lepiej odczytują sygnały z naszego zachowania. Są bardziej… ludzkie. Można tak powiedzieć. 

Mój Garen zamiauczał głośniej.

– Chyba powinienem już pójść. Coś się stanie, jak nie zdążę? 

– Nie wiem. Mam tylko teorię. Mógłbym otworzyć przejście jeszcze raz. Ale widzisz, nasze światy funkcjonują na trochę innych częstotliwościach. Czas jest względny. Podobnie jak częstotliwość. 

– Jestem żołnierzem, nie naukowcem. Wytłumacz mi to po ludzku. 

– Wydaje mi się, że wiem z czego mogą wynikać zawirowania czasowe między naszymi światami. Żyjemy na innych częstotliwościach. To tak, jak stacje radiowe. Każda nadaje na innej fali. Ale odbiór zmienia się, w zależności od miejsca, w którym trzymasz radio. Czasami zmiany są niewielkie, czasami przeciwnie. Kiedy przejście jest otworzone, częstotliwość w twoim i w moim świecie, w okolicy przejścia, sprowadzona jest do tej samej. Po zamknięciu wszystko wraca do normy. Również i czas. 

– …

– Ach – westchnął. – Nie ma gwarancji, że drugi raz trafisz do tego samego czasu. Może być kilka minut różnicy. Może kilka godzin. Dni? Lat? Nie wiem. Rozumiesz?

– Trochę. Coś łapię. Powinienem się pośpieszyć?

– Powinieneś – Andrzej przytaknął i podniósł się z kanapy.

– Dobrze byłoby, gdybyś sprawdził tego nauczyciela – zastanowiłem się na głos. – Chociaż na terrorystę mi nie wyglądał. Oni tak nie piszczą i raczej nie uciekają.

– A co mam z tym zrobić? – Andrzej wskazał na różowy plecak.

– Pozbądź się.

– Nie jestem żołnierzem – westchnął. 

Spojrzałem mu w oczy.

– Weź się w garść – powiedziałem cicho. – Razem możemy stawić im czoła.

– Komu? Real Brothers? – zapytał zdziwiony. – Sami?

– Na początek. Mamy nad nimi przewagę.

– Jaką?

– Oni nie podróżują między wymiarami.

 

***

 

Podróż w drugą stronę nie była już tak zaskakująca. I tym razem Garen udał się tam pierwszy. Wbiegł w lustro, jakby robił to już przynajmniej kilka razy. Pewnie tak było, pomyślałem. Ja miałem trudniej. Lustro falowało i błyszczało, zachęcając do przekroczenia progu. Mój świat czekał na mnie. Jako pierwsze, zanurzyłem ręce. Później poszło już gładko. Nawet szybko. Jakby jakaś siła wciągała mnie do środka. Zamknąłem na chwilę oczy. Kiedy je otworzyłem, byłem już w mojej sypialni. Tak – mojej. Tylko, że w pokoju było ciemno. Ciemniej, niż wtedy, kiedy go opuściłem. Na zewnątrz panowała noc. Nie było mnie cały dzień, pomyślałem. I nagle usłyszałem prysznic. Tuż za ścianą. Ktoś był w łazience. No tak, przecież moja żona już dawno powinna być w domu.

 Prawie zbiegłem po schodach. Światło w mieszkaniu było zgaszone. Jedynie przez drzwi salonu wydobywały się żółtawe promienie. Drżały. Zajrzałem do środka. Stół zastawiony był kolacją. Płonęły dwie świece. To one były źródłem tej drżącej jasności. Co jest grane? Ruszyłem do swojego pokoju. Zrzuciłem na podłogę ubrania pożyczone z tamtego świata. Wyciągnąłem z szafy koszulę i spodnie. Ubrałem się na szybko. Zapinając guziki przy koszuli uświadomiłem sobie, że nie słyszę prysznica. Włosy zjeżyły mi się na karku. Znałem to uczucie. Ktoś stał za mną. Odwróciłem się. I stanąłem twarzą w twarz z moją żoną. Jej ciało okrywał jedynie biały, puszysty ręcznik. Osłaniał najważniejsze części ciała. Mokre, odrobinę kręcone, ciemne włosy spływały po szyi. Dawno nie wyglądała tak pięknie.

– Nie słyszałam, jak wchodzisz – powiedziała, przysuwając się do mnie. – Wprawdzie, brałam już prysznic, ale tobie również by się przydał. Idziemy razem na górę?

– Posłuchaj – próbowałem powiedzieć. – Nie wiem, co się dzisiaj wydarzyło. Czy ja? Czy my…?

– Oj cicho bądź i nie przestawaj być tak kochany, jak byłeś przez cały dzień.

Jej usta zamknęły się na moich ustach. Odwzajemniłem pocałunek.

 

 

 

 

Koniec

Komentarze

– Jest dzisiaj?

– Nie, rano źle się czuła. Została w domu z babcią.

– A ile ma lat?

– Pięć.

– I już pisze?

– Tak.

Naturalne jak przesłuchanie na komisariacie ;)

chcielibyśmy mieć…..

-……. kota?

Zjemy coś?….

I zaraz wszystko ci wyjaśnię…….

– No i ja ciebie kocie……

Tylko ta druga Marta…….

Palec ci się zacina? Trzykropek, jak mówi nazwa, składa się z trzech kropek. Więcej nie wolno, bo przychodzą naziści i biją.

– Acha.

– Acha – odpowiedziała mi.

Samo h.

A nie przyszło ci do głowy, że rozważaliśmy również psa?

Hm, zdaje się, że w pierwszym akapicie odrzucili tę opcję.

Nie bałem się. Nie odczuwałem strachu.

Słońce świeciło i świeciło słońce.

Ziewną

Ziewnął

wielkiego rollcostera

rollercoastera

– ??? – patrzyłem na nią pytająco.

– …

Czy spotkałeś się kiedyś z takim zapisem w książce?

– Oni są – jej oczy były wielkie jak spodki.

Niepoprawnie zapisujesz dialogi.

U nas każdy jest pilotem, kierowcą… wilkiem lądowym i rekinem morskim. Wszyscy muszą wiedzieć, jak poradzić sobie w każdej sytuacji – zakończyłem tę dyskusję.

Eee… To ile trwa szkolenie takiego żołnierza? Dekadę?

– Wolałbym, żebyś mi to usunął. .

Zbędna kropka.

 

Nie panujesz nad przecinkami.

 

1. Kot w domu z dwójką pracoholików będzie tak samo samotny jak pies. Dlatego zwykle bierze się po dwa koty do mieszkania.

2. Real Brothers

Generalnie jeśli masz na myśli realni, rzeczywiści bracia, to jest spoko, ale jeśli chodziło Ci o, jak podejrzewam, prawdziwych braci, to będzie True Brothers.

3. Zabiłeś cały suspens związany z córką. Zabiłeś go nawet dwukrotnie, za pierwszym razem, oświadczając, że Ania już śpi u siebie w pokoju, a potem drugi raz, zastępując akcję dialogiem.

4. Dialogi są nienaturalne aż do bólu. Teksty w stylu – słońce w naszym kraju i wiele innych. Niemal zrezygnowałeś z akcji na rzecz dialogów. Nie idź tą drogą.

 

Na koniec, co mogę powiedzieć. Alternatywny świat jest i zapowiedź ciekawszej historii. Myślę, że kuleje sama opowieść. Byłoby lepiej (moim zdaniem, oczywiście) gdybyś wyciął cały ten długi wstęp o kocie, nie mający większego znaczenia, skrócił romanse z rudą i porządnie opisał akcję z autobusem.

www.facebook.com/mika.modrzynska

Anonimowe teksty nie mogą brać udziału w konkursach na stronie ponoć. :c

Prawdę prawi MrBrightside – anonimy nie są brane pod uwagę.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

I chyba nie zmieściłeś/aś się w limicie znaków.

Fajnie się zapowiadało, ale niepotrzebnie Autorze poszedłeś w stronę romansów, w szczególności końcówka słaba. Wątek świata równoległego, przeszłości i przyszłości bohatera w obu światach dużo ciekawszy niż wymienianie się żonami. Początek czytało się dobrze, ale trochę nie współgra z resztą opowieści, zupełnie jakbyś Autorze już po napisaniu wstępu zmienił zdanie co do fabuły.

Pomysł ciekawy, coś się dzieje i to w dwóch światach. Ale chyba Anonim pisał po kawałku, z długimi przerwami między okresami natchnienia, bo czasami sam sobie zaprzecza. Najpierw nie mają dzieci, bo nie chcą i nie widzą się w roli rodziców, a potem się okazuje, że żona poroniła. Na psa już ktoś zwracał uwagę.

Nie kupuję świata, w którym żołnierze się nie specjalizują. Toż do łodzi podwodnych biorą kurdupli, a do kompanii reprezentacyjnych wprost przeciwnie. Co innego wywiad, co innego obsługa CKM. Zwykły szwej zastąpi oficera bez problemów i poprowadzi armię? Programista będzie bez sprzeciwu kopał rowy?

Masz trochę literówek i poważniejszych błędów.

nie ważne => nieważne

Mrugałem, przetrawiając informacje, które dostarczały mi uszy.

W tej chwili, IMO, ze zdania wynika, że facet otrzymywał uszy od informacji.

Babska logika rządzi!

A ja, nie wnikając w potknięcia, które wytknęli już moi przedpiścy, powiem, że czytało się całkiem fajnie. Nie wiem, czy dobrze podejrzewam, ale sądzę, że może nastąpić ciąg dalszy tej opowieści. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Powiem szczerze, że nie spodziewałem siuę tak dużej ilości komentarzy :D Nie wszystkie są poytywne, ale nie przeszkadza mi to. Z każdego można coś wynieść dla siebie. Jestem tu nowy i wolałem podać tekst jako anonim. Tylko nie wiedziałem, że anonimy nie są brane pod uwagę. A więc ujawniam się. I chyba trochę popracuję nad tekstem. :D

Słuchajcie, tekst poprawiłem. Przynajmniej te rażące błędy ortograficzne. Każdemu ponoć się zdarzają. Literówki również. I tutaj wkracza dział korekty, pomocy i moralnego wsparcia. Słuchajcie, wykonaliście kawał solidnej roboty. I za to Wam serdecznie dziękuję;)

 

WIelkokropki… lubię… Uwielbiam wręcz! Nie zrezygnuję z nich :P Jednym się to podoba, innym nie. OK, rozumiem. Podobnie, jak i treść. Tej również zmieniać nie będę. Kilku osobom wpadła w oko. Może żyri również znajdzie w nim coś pozytywnego.

 

A co do ilości znaków, to zmieściłem się styk – 39 380 znaków.

 

Romans, romansem.

Życie, życiem.

Ale z każdą alternatywą powinniśmy się liczyć;) 

 

Jeszcze raz wielkie dzięki!

Nie zmieściłeś w znakach. Portalowy licznik (a na ten patrzą Jurorzy) wskazuje prawie 48 kilo.

Babska logika rządzi!

Niestety, musisz wywalić 8 tys znaków. W regulaminie podano – limit ze strony.

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

To mnie zaskoczyliście. Zobaczymy czy się uda.

WIelkokropki… lubię… Uwielbiam wręcz! Nie zrezygnuję z nich :P Jednym się to podoba, innym nie.

To nie jest kwestia tego, co się podoba, a tego, co jest poprawne. Dziesięciokropki nie są poprawne. (Plus sprawiają wrażenie, że tekst pisał gimnazjalista.) 

 

Sorry, że wracam do tego tematu, ale zabrzmiało to tak, jakbyś uważał tę uwagę za moje widzimiesię. To nie jest widzimisię, to jest stwierdzenie faktu. W tekście nie napiszesz siedmiu przecinków, nie napiszesz “rzaba” i tak samo nie postawisz siedmiu kropek.

www.facebook.com/mika.modrzynska

kam_mod ma absolutną rację!

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

OK, poszło!  

Koniec :)

 

A już myślałam, że wzięło i znikło :-)

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

A już myślałam, że wzięło i znikło :-)

Bałam się, że to przeze mnie…

 

Dobrze, autorze, że wróciłeś!

www.facebook.com/mika.modrzynska

wink

Nie jest najgorzej, ale mam wrażenie, że mogło być zdecydowanie lepiej. Zgadzam się z wcześniej komentującymi, że akcenty nie zostały rozłożone właściwie. Są tu dość szczegółowo opisane fragmenty, które, jak się potem okazuje, niezbyt istotne dla opowiadania, natomiast sprawy mogące zainteresować czytelnika zostały zaledwie wspomniane. Podejrzewam, że to skutek konieczności wyeliminowania części tekstu.

Wykonanie, niestety, pozostawia nieco do życzenia.

 

Stąd też al­ter­na­tyw­na – kot. – Literówka.

 

W dro­dze na miej­sce, punkt 12:00, włą­czy­łem radio.W dro­dze na miej­sce, punkt dwunasta, włą­czy­łem radio.

Liczebniki zapisujemy słownie.

 

Go­dzi­nę temu - usły­sza­łem prze­ję­te­go spi­ke­ra… – Zamiast dywizu powinna być półpauza.

 

Mi rów­nież.Mnie rów­nież.

 

Coś otar­ło mi się o buta.Coś otar­ło mi się o but.

 

pod­szedł do mojej żony i oparł dwie przed­nie łapki o jej stopę… – Wystarczy: …pod­szedł do mojej żony i oparł przed­nie łapki o jej stopę

Skoro oparł przednie łapki, nie mógł oprzeć jednej ani więcej niż dwie.

 

A żarł chyba wię­cej niż my. – Andrzej i jego żona też żarli? ;-)

 

Raz tylko od­wa­ży­łem się za­py­tać, z na­dzie­ją, że nie wy­wo­łam ataku hi­ste­rii, co jej zda­niem nasze zwie­rzę robi, kiedy nas nie ma. – Za­baw­ne, że py­tasz – od­po­wie­dzia­ła w so­bo­tę. – Zastanawiam się, kiedy Andrzej zadał pytanie i jak długo czekał na odpowiedź, skoro żona  udzieliła jej w sobotę. ;-)

 

Ro­zej­rza­łem się w koło.Ro­zej­rza­łem się wkoło.

 

Psy­cho­log woj­sko­wy po­wie­dział, że ma to zwią­zek to z trau­mą w dzie­ciń­stwie. – Dwa grzybki w barszczyku.

 

Nasze auto po­trą­co­ne zo­sta­ło przez pi­ja­nych chłyst­ków, któ­rzy chwi­lę wcze­śniej ob­ra­bo­wa­li sklep. Sa­mo­chód spadł z nie­wiel­kie­go mostu. – W jaki sposób pijane chłystki potrącili samochód, że ten aż spadł z mostu?

 

Za­chły­sną­łem się czymś zim­nym, lep­kim i wy­jąt­ko­wo nie­przy­tom­nym. – Czy to, czym się zachłysnął, na pewno było nieprzytomne? ;-)

Może miało być: Za­chły­sną­łem się czymś zim­nym, lep­kim i wy­jąt­ko­wo nie­przy­jemnym.

 

Żo­łą­dek wy­pchał w stro­nę gar­dła to… – Żo­łą­dek wy­pchnął w stro­nę gar­dła to

 

Młod­szy otwo­rzył buzię.Młod­szy otwo­rzył pyszczek.

Buzię mają dzieci.

 

- Uwa­żaj na sie­bie. – Zamiast dywizu powinna być półpauza.

 

Jakby łóżko wci­śnię­to do wiel­kie­go rol­ler­co­ste­ra… – Jakby łóżko wci­śnię­to do wiel­kie­go rol­ler­co­aste­ra

 

- Prze­stań – skar­ci­łem się na głos. – Zamiast dywizu powinna być półpauza.

 

Stała na prze­ciw­ko mnie… – Stała naprze­ciw­ko mnie

 

Biała ko­szu­la i spodnie je­an­so­we. – Biała ko­szu­la i spodnie dżinsowe.

Używamy słów spolszczonych.

 

Zna­łem swoją żonę. By­li­śmy mał­żeń­stwem od sze­ściu lat. Ale to nie była ko­bie­ta, która sie­dzia­ła przede mną. – Raczej: Ale kobieta, która przede mną siedziała, nie była nią.

 

- Marta… Znam swoją żonę. – Zamiast dywizu powinna być półpauza.

 

-… moją żoną jest moja żona… – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza. Zbędna spacja po wielokropku.

 

Jest na wy­ciecz­ce szkol­nej. w ogro­dzie bo­ta­nicz­nym. – Jeśli ma być kropka, kolejne zdanie powinna rozpoczynać wielka litera, a jeśli zostawisz małą literę, w miejscu kropki powinien być przecinek.

 

Bomba wy­bu­chła w au­to­bu­sie peł­nym uczniów. Dwie klasy uczniów. – Powtórzenie.

Może w pierwszym zdaniu: Bomba wy­bu­chła w au­to­bu­sie peł­nym dzieci/ młodzieży.

 

Marta otwo­rzy­ła buzię kilka razy i kilka razy ją za­mknę­ła. – Raczej: Marta otwo­rzy­ła usta kilka razy i kilka razy je za­mknę­ła.

Buzię mają dzieci.

 

prze­cią­gną­łem się -…że im bar­dziej się de­ner­wu­ję… – Brak spacji po dywizie, zamiast którego powinna być półpauza.

 

ode­zwa­ła się nagle, jakby czy­ta­ła w moim my­ślach. – Literówka.

 

Sofa była iden­tycz­nej jak moja. – Literówka.

 

– … Nie. – Zbędna spacja po wielokropku.

 

- Dla­te­go spa­li­łeś motor – wtrą­cił się An­drzej.

- Nikt nie po­wi­nien po­łą­czyć was z tym, co się stało… – Zamiast dywizów powinny być półpauzy.

 

Ja na­le­żę do tych pierw­szych. Przy­go­to­wu­ją nas na każdą oko­licz­ność, a ma­te­ria­ły wy­bu­cho­we to jedno z pierw­szych szko­leń. – Powtórzenie.

 

Co ś mi się przy­po­mnia­ło.Coś się rozjechało.

 

– A jak im­plan­ty dzia­ła na koty? – Literówka.

 

wy­ni­ka­ją z róż­nic w czę­sto­tli­wo­ści. Ży­je­my na in­nych czę­sto­tli­wo­ściach. To tak, jak sta­cje ra­dio­we. Każda na­da­je na innej czę­sto­tli­wo­ści. Ale czę­sto­tli­wość zmie­nia się, w za­leż­no­ści od miej­sca, w któ­rym trzy­masz radio. Cza­sa­mi zmia­ny są nie­wiel­kie, cza­sa­mi prze­ciw­nie. Kiedy przej­ście jest otwo­rzo­ne, czę­sto­tli­wość w twoim… – Czy wszystkie częstotliwości są konieczne?

 

Na stole za­sta­wio­na była ko­la­cja.Stół był zastawiony kolacją.

Zastawić można stół, nie posiłek.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

To było bardzo konstruktywne. Pewne błędy sprawiły, że zaczerwieniłem się z zażenowania. Podobnie jak bohater opowiadania. Chociaż ponownie cieszę się, że coś tam się sposobało. Zobaczymy, jak pójdzie następnym razem. 

 

Wielkie dzięki,

pozdrawiam!

Bardzo się cieszę, Raistilinusie, że mogłam pomóc.

I ja mam nadzieję, że Twoje kolejne opowiadania będą coraz lepsze. ;-)

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

“Marta pochyliła się i podniosła zwierzę na ręce.” – raczej: wzięła na ręce

 

“– Widzę, że lubisz koty – stwierdziłem.” – dlaczego mówi do niej na “ty”, skoro ona zwraca się do niego per “pan”?

 

“na zewnątrz musi być wyjątkowo pochmurna pogoda.  Deszcz dudnił w szybę” – zbędna spacja między zdaniami

 

“– Pomoże? Zapamięta coś? Czy znowu zapomni?

– Mam nadzieję, że tak.”

Na które z zadanych pytań dostajemy odpowiedź? ;) Na to, że zapamięta, czy na to, że zapomni?

 

“– No i ja ciebie[+,] kocie…”

 

“Widziałem jedynie wystające, kanciaste, brzegi i włączoną…” – czemu przecinek przed brzegami?

 

“Kark znowu zaczął mnie swędzieć. Wyciągnąłem rękę, żaby się podrapać.

– Nie – przerwała mi, zatrzymując moją dłoń w połowie drogi. – Nie drap. Musisz to znieść. Za jakiś czas przestanie ci przeszkadzać. Drapanie tylko spowoduje, że wrócą zawroty głowy.

Posłuchałem jej. Najwyraźniej wiedziała, co mi jest.”

 

“– Widzisz[+,] Andrzej – przełamała się.”

Pamiętaj o przecinkach przed wołaczami.

 

Masz tendencję do nadużywania miejscami przecinków. I miejscami też zdarzają się błędy w zapisie dialogów.

 

“– Oni są – jej oczy były wielkie jak spodki.“ – Oni są co? (poza tym: przykład nieprawidłowego zapisu dialogu).

 

“Jej córka, cała i zdrowa spała piętro niżej.

Piętro wyżej ich córka przekręciła się w łóżku.”

Wędrujące piętra? ;)

 

“Twój kraj leży w innej szerokości geograficznej.” – Tego zdecydowanie nie kupuję. Taki sam dom, tak samo umeblowana sypialnia, taki sam kot, taki sam motor…. ale kraj to sobie leży gdzie indziej? Niczym niewytłumaczalne, niewiarygodne i nielogiczne. Poza tym: na szerokości, nie w.

W sumie nie kupuję też innych rzeczy. Jak tyle drobiazgów może się zgadzać, podczas gdy obaj Andrzejowie to tak naprawdę są zupełnie inni ludzie? Powinni mieć zupełnie różnie ukształtowane charaktery, a wcale tego w opowiadaniu nie widać. Inaczej potoczyły się ich losy, gdzie indziej się uczyli, gdzie indziej pracowali, żony mają różne, ale w chałupie siedzą tej samej…

 

Historia wydaje mi się dość naiwna. Jakby nie do końca przemyślana. Wiem, że sporo tu zrobił limit znaków, ale mimo wszystko. Opowieść o przechodzeniu między światami i sugerowanej walce z organizacją terrorystyczną kończy się zdradą-nie zdradą żony, a Real Brothers wysadzają dalej ;(

A, no i potencjalnie najbardziej emocjonująca scena, czyli ratowanie autobusu, została przedstawiona niejasno, chaotycznie i z boku, jako zaledwie retrospekcja. Szkoda.

 

Pozdrawiam.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Fajne, podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka