- Opowiadanie: Mitsumenaide - Gdy wschodzi słońce, gdzie nikną ciemności?

Gdy wschodzi słońce, gdzie nikną ciemności?

Dyżurni:

Finkla, bohdan, adamkb

Oceny

Gdy wschodzi słońce, gdzie nikną ciemności?

Na samym początku, jeszcze przed powstaniem Ziemi, cały wszechświat zamieszkiwały światła. Były to istoty posiadające wszelką mądrość i wiedzę, gdyż jako jedyne zbadały krańce Kosmosu i wyjaśniły nieskończoność, przyciemniły blaski i rozjaśniły ciemność, dotarły na koniec wieczności i powróciły na jej początek, i nikt nigdy przedtem ani potem, nie powtórzył ich osiągnięć. Światła wciąż się uczyły, poszerzając swą wiedzę do granic możliwości, które ciągle przekraczały. I gdy już wydawało się, że ich mądrość dotarła do samego końca wszechwiedzy, wtedy właśnie w umyśle jednego ze świateł, zwanego Stwórcą, powstała idea, aby stworzyć inny świat niż ten, który sam zamieszkiwał, a na nim istoty jemu podobne. Myśl ta nie zyskała jednak przychylności rówieśników. Inne światła wyśmiewały Stwórcę, mówiły, że to co chce zrobić jest niemożliwe, że postradał zmysły, że nigdy mu się nie uda. I nikt go nie wspierał, nikt nie pomagał, nikt nie wierzył. Ale Stwórca nie słuchał tego, co mówią inni, bo wiedział, że jeśli choć jedna osoba uwierzy, wszystko może być prawdziwe. I pewnego razu to jedno światło, z jedynego tworzywa jakie było mu dostępne, z ciemności, stworzył planetę, którą nazwał Ziemią, uświadamiając tym wszystkim, którzy w niego zwątpili, że się mylili. Potem na Ziemi stworzył istoty, na swoje podobieństwo i nazwał je ludźmi. Ale mimo to, że Stwórca dokonał tego, co nawet dla świateł wydawało się niemożliwe, ci nadal z niego szydzili, gdyż ludzie na Ziemi byli nieszczęśliwi, bowiem żyli w ciągłym mroku. Stwórca długo myślał nad tym, jak rozproszyć ciemność na swej planecie, aż wreszcie wyśmiewany i wyszydzany przez najbliższych, opuścił Kosmos i zszedł na Ziemię, a tam przemienił się w Słońce, z którego części powstał Księżyc. I tak Słońce, dające mnóstwo światła Ziemi, świeciło za dnia, a Księżyc, który powstał tylko z jego części, nocą, wspomagany przez swych braci i siostry, bo wreszcie zrozumieli, że Stwórca dokonał wielkiej rzeczy. Od tamtego czasu wszystkie światła czciły pamięć Stwórcy, który poprzez swą postawę i zdolność do poświęcenia, nauczył każdego z osobna, że jeśli musisz myśleć, niech twoje myśli biegną jak najdalej, poza ludzki rozum, poza kraniec świata.

W pierwszą rocznicę powstania Ziemi ku pamięci Stwórcy spadła na nią jedna jedyna kropla słońca, a w miejscu gdzie wsiąkła w glebę wyrosło drzewo, ogromne, dostojne, majestatyczne i niezwykłe. Niezwykłe dlatego, że od korzeni, przez gałęzie, aż po czubki liści było całe białe, niczym najświeższy śnieg, który dopiero co spadł z nieba i nie zdążył jeszcze dotknąć ziemi. Wyrosło na samym skraju stromego urwiska, pod którym rozpościerała się już tylko otchłań bez dna, kraina nicości. Ale drzewo to, mimo że tak wyjątkowe, było smutne, ponieważ nic wokół niego nie rosło, ani trawa, ani kwiaty, ani krzewy, nawet ptaki lecące z daleka, znużone długą drogą nie przysiadały na jego śnieżnobiałych gałęziach. I tak przez kilkaset lat drzewo żyło w samotności i nie mogło z nikim porozmawiać, i nie miało powodu do radości, i nie miało powodu by kochać, natomiast miało wiele powodów, by nienawidzić. Ale przez całe życie nie zrodziło się w drzewie nawet najmniejsze ziarenko nienawiści, bo było one przepełnione miłością, którą nie mogło nikogo obdarzyć. I drzewo zastanawiało się, czy naprawę istnieje, czy mu się tylko wydaje, a jeśli tak to po co wyrosło, bo przecież wszystko, co zostało stworzone istniało w jakimś celu. I gdzieś w środku czuło, że powoli umierało, że wciąż jest na świecie jeszcze, lecz już nie dla świata. Ale wkrótce miało się to zmienić, bowiem po wielu latach w pobliżu urwiska wybudowano drewniany dom, w którym wraz z rodzicami zamieszkał mały chłopiec. Pewnego dnia przyszedł on do drzewa i zachwycił się jego pięknem. Od tamtej chwili drzewo nie było już samotne, zyskało przyjaciela. Drzewo często rozmawiało z chłopcem, który podczas jednej z rozmów stwierdził, że drzewo tak naprawdę nigdy nie było samotne, bo słońce co dzień grzało mu gałęzie, deszcz podlewał jego korzenie, wiatr czesał liście, ale ono tego nie dostrzegało, bo oczekiwało znacznie więcej

nad to, czym zostało obdarzone. I drzewo zrozumiało, jak niezwykłe i piękne jest samo istnienie, i że powinien dziękować za ten dar, bo to coś więcej. Mijały lata, chłopiec robił się coraz starszy, lecz wciąż przyjaźnił się z drzewem, wciąż do niego przychodził, wciąż z nim rozmawiał. Czasem przychodził rzadziej, innym razem nie rozstawali się przez ługi czas i drzewo myślało, że tak już będzie zawsze. Ale pewnego razu jego przyjaciel nie przychodził bardzo długo, mijały dni, miesiące, lata. Drzewo czekało, chłopiec się nie zjawił. Pewnego dnia ziemia osunęła się z urwiska i drzewo spadło w przepaść, ale, ku jego zdziwieniu, nie panował w niej mrok, wręcz przeciwnie, była pełna oślepiającego światła, pośród którego drzewo znów ujrzało swego dawnego przyjaciela, wyglądał tak samo jak w dniu, kiedy po raz pierwszy się spotkali. 

-Dlaczego znów jesteś dzieckiem?– zapytało drzewo.

-Bo tu każdy jest tym, kim chce być.

Tym razem to drzewo przyszło do chłopca i choć czekało na niego tak wiele lat, nie traciło wiary w to, że jeszcze kiedyś go zobaczy. Bo jeśli musisz czekać, czekaj wytrwale i nigdy nie wątp.

Tak się zdarzyło, że w tym samym dniu, gdy białe drzewo umarło, na ziemi pozostał po nim tylko biały liść. Wystarczyła jedna kropla deszczu, by ów liść przemienił się w złoty kwiat, rosnący na gołej skale, bez korzeni. Godnie zajmował miejsce białego drzewa. Ale nie dany mu był długi żywot, bowiem z dniem, gdy do opuszczonego domu w pobliżu urwiska, gdzie przed laty mieszkał przyjaciel białego drzewa, wprowadziła się młoda para, los złotego kwiatu został przesądzony. Młodzi kochali się ponad wszystko, ponad życie, a jedno dla drugiego było całym światem, w którym czuli się szczęśliwi i nie potrzebowali niczego więcej prócz siebie. I nigdzie indziej nie sposób było znaleźć takiej miłości, jak ich miłość. Lecz umysł młodzieńca gnębiły myśli, że ta miłość nie wystarcza jego ukochanej, bo to tylko miłość, a on chciał podarować jej coś materialnego, coś, co by mogła zobaczyć, dotknąć, poczuć, aby miała obraz tego, co do niej czuł, aby miała pewność jak bardzo ją kocha. Bo młodzieniec nie wiedział, że jego ukochana nie potrzebowała żadnych zapewnień, nie wiedział też skąd mógłby zdobyć pieniądze, żeby kupić godny niej prezent.

Pewnego dnia, pogrążony w rozmyślaniach, przechadzał się skrajem urwiska i wtedy go zobaczył. Złoty kwiat, święcący w słońcu najjaśniejszym blaskiem, wydał mu się przepiękny, bo w takim samym świetle, w jakim widział teraz złoty kwiat, ujrzał po raz pierwszy swą ukochaną, z której urodą nie mogła się równać nawet ta cudowna roślina. Młodzieniec bez zastanowienia zerwał złoty kwiat, bo myślał, że w ten sposób pokaże dziewczynie jak bardzo ją kocha i uświadomi jej, ile dla niego znaczy. Ale w momencie, gdy chłopak rozdzielił niezwykły kwiat z ziemią rozpętała się straszliwa burza, jak gdyby matka natura, widząc poczynania tego człowieka, chciała ukarać jego chciwość. Bo czyż, choć przez chwilę, zastanowił się nad tym, co zrobił? Czy wiedział, że właśnie zakończył życie tak wyjątkowej i niepowtarzalnej rośliny, czy myślał o tym, że jest to jedyny złoty kwiat na świecie, że przetrwał na tej skale wiele lat, stawiając opór wszelkim żywiołom, że jest niezwykły, że rośnie tam w hołdzie po białym drzewie, że jest trwającą pamięcią o istocie, która stworzyła świat dla ludzi? Nie, młodzieniec nie zastanawiał się nad tym, bowiem zaślepiła go chęć zysku, widział tylko własne korzyści, własne szczęście i nie zważał na nic innego. I gdy trzymał cenne znalezisko w dłoniach, wtedy piorun uderzył z hukiem w złoty kwiat, rażąc tym samym śmiertelnie człowieka, którego umysł, tak jak wielu przed nim, i wielu po nim, spowiła chciwość, egoizm i obojętność na los innych.

Martwe ciało ukochanego znalazła dziewczyna, pochyliła się nad nim i zrozumiała, że on już odszedł na zawsze, i że już nigdy do niej nie wróci, bo stamtąd, dokąd poszedł, nie ma powrotu, ale najgorsze było to, że nie posiadała takiej mocy, by sprowadzić go z powrotem. I, gdy sobie to uświadomiła, zapłakała, a był to straszny płacz przepełniony bólem i cierpieniem, którego nigdy nie zaznała, bo do dnia dzisiejszego, zawsze towarzyszyło jej szczęście.  Teraz ją opuściło, a sercem dziewczyny zawładnął smutek i żal, nie tylko jej samej, ale i całej przyrody, która płakała razem z nią, bo matka natura nie wiedziała, że zabijając jej ukochanego, obdarzy ją tak wielkim bólem, nie chciała tego, bo dziewczyna była dobra. Wreszcie wstała i odeszła, choć nie znała drogi ani jej celu, po prostu szła przed siebie, bo utraciła osobę, którą kochała ponad wszystko, ponad własne życie, stracone bezpowrotnie wraz ze śmiercią ukochanego. Szła tak bez spoczynku ani razu się nie oglądając, do czasu, aż z rozpaczy pękło jej serce i umarło jej ciało, bo duszę straciła już wcześniej. Bo jeśli musisz kochać, kochaj raz na zawsze, jeśli musisz odejść, odejdź tak, jakby ogień płonął pod twoimi stopami, jeśli musisz płakać, płacz tak, aby z twych łez powstała rzeka, która wskaże drogę innym.

Bo z łez dziewczyny powstała rzeka i wskazała drogę jednemu z ludzi, który zbłądził. Człowiek ten przed kilkoma laty, podczas wojny królestwa Zachodniego ze Wschodnim, został porwany i wzięty do niewoli, gdzie pracował na dworze króla Zachodu, gdyż to jego armia wyszła zwycięsko z bitwy dwóch królestw. Pomiędzy wrogami człowiek znalazł jednak przyjaciela, a był nim książę Zachodniego królestwa i zarazem syn władcy. Ale swoim postępowaniem diametralnie różnił się od złego, okrutnego ojca, o sercu z kamienia. Pewnego dnia człowiek wyznał swemu przyjacielowi, że nad wszystko pragnie powrócić do kraju, w którym się wychował, do rodziny, a książę obiecał, że zrobi wszystko, aby mu pomóc. I dotrzymał słowa, bowiem jeszcze tego samego dnia, o zmroku, upił do nieprzytomności strażników pilnujących niewolników, ukradł im klucze i uwolnił przyjaciela.

– Chodź ze mną– powiedział człowiek.

-Rozum mówi mi, aby uznać twe słowa za słuszne i podążyć za tobą, ale serce nakazuje zostać, gdyż jestem jedyną nadzieją na uwolnienie mego ludu spod tyranii ojca. Idź i niech wszelkie światło wskaże ci drogę, natomiast jeżeli osnuje ją mrok i będziesz musiał wędrować, dojdź do każdego miejsca na ziemi i ponad nią.– I tak dwaj przyjaciele się rozstali, jednak los sprawi, że spotkają się znów, lecz już nie jako bracia, tylko wrogowie.

Słowa księcia okazały się prorocze, gdyż człowiek wędrował wiele lat i nie mógł odnaleźć drogi o domu. I wydawało mu się, że naprawdę doszedł do każdego miejsca na ziemi i nigdzie nie było jego rodzinnego kraju. I wędrowiec zaczynał tracić nadzieję i wiarę , ale mimo to szedł dalej przed siebie, nie zatrzymywał się i nie zawracał, bo wiedział, że to znaczyłoby, że się poddał, a to najgorsze, co mógłby wtedy zrobić.

Tak się stało, że w dniu, w którym umarła dziewczyna, odnalazł ją ów wędrowiec. Pochylił się nad jej ciałem i zapłakał nad jej niezwykłą urodą, nad jej pięknem przeznaczonym już tylko dla ziemi i nieba. Człowiek pochował dziewczynę, a na jej grobie postawił wielki kamień, a na nim wygrawerował napis: Tu leży światło wszelkiego światła, gdyż przypominała mu ona pierwsze istoty we wszechświecie, o których, gdy był jeszcze dzieckiem, opowiadali mu rodzice. Patrzył jeszcze przez chwilę na kamień i już miał ruszać, ale zobaczył rzekę, niedostrzeżoną wcześniej przez jego oczy. Stwierdził wtedy, iż rzeka ta jest magiczna, bo nie miała żadnego źródła, tylko płynęła od tegoż miejsca.. I człowiek pomyślał, choć nie miał pojęcia dlaczego, że to dar od dziewczyny, którą przed chwilą pochował. Postanowił więc pójść z nurtem tej rzeki, bo coś kazało mu po prostu uwierzyć, że zaprowadzi go  do domu. Zanim jednak ruszył w drogę, dopisał na kamieniu: I nadzieja wszelkiej nadziei, po czym odszedł, a jego jedynym drogowskazem była magiczna rzeka. Bo jeśli musisz wierzyć, wierz i nie trać nadziei.

I rzeka doprowadziła wędrowca do miejsca, gdzie przed laty znajdowało się jego królestwo, lecz teraz wszystko wyglądało inaczej, zamek, mury, domy, wszystko było inne. Nie było to już to samo miejsce, które kiedyś opuścił. Gdy człowiek przekroczył bramy królestwa nie spotkał żadnej znajomej twarzy ani nikogo ze swej rodziny, wszyscy ludzie byli obcy. Człowiek więc postanowił wybrać się do króla, aby się dowiedzieć, co wydarzyło się podczas jego nieobecności, ale wędrowiec nie poznał króla, bo król też był inny. Człowiek opowiedział władcy, w jaki sposób znalazł się w jego zamku, a ten poruszony jego historią odwdzięczył się informacją o tym, co stało się z poprzednim królestwem. Otóż królestwo Wschodnie zostało doszczętnie zniszczone podczas drugiego ataku władcy Zachodu. Mimo że armia Wschodu walczyła dzielnie, osłabiona poprzednim najazdem, nie potrafiła sprostać sile i potędze królestwa Zachodu i z królestwa Wschodniego pozostał tylko proch i pył. Nikt i nic nie przetrwało tej walki, prócz zwycięzców. Jakiś czas potem na tych ruinach powstało królestwo Wiatru, najpotężniejsze i najsilniejsze na Ziemi, gdzie godnie czczono pamięć poprzedników. Słowa, jakie usłyszał, wstrząsnęły człowiekiem, bo w jednej chwili uświadomił sobie, że stracił wszystko, co, jak mu się wydawało, było dla niego naprawdę ważne, coś do czego dążył przez tyle lat zostało utracone. I teraz człowiek nie miał się gdzie podziać, nie miał dokąd iść, nie miał nikogo. Widząc rozpacz przybysza, władca królestwa Wiatru pozwolił zostać mu w zamku tak długo, jak zechce, a jakiś czas potem nazwał go swoim przybranym i jedynym synem, bo własnych dzieci mieć nie mógł. Mijały lata, podczas których człowiek był zawsze szczęśliwy, bo znów miał dom i rodzinę, już nie był sam. Wkrótce jednak dobiegły końca ostatnie dni władcy królestwa Wiatru i człowiek, jako jego jedyny następca, musiał przejąć obowiązki przybranego ojca. Poddani pokochali nowego króla, bo jego dobroć i sprawiedliwość nie znały granic, a podczas jego rządów panował dostatek, jakiego mieszkańcy królestwa Wiatru nigdy jeszcze nie doświadczyli. Ale i temu szczęściu miał niedługo nastać kres, gdyż pewnego dnia do króla przybył posłaniec z wieścią, że zbliża się armia królestwa Zachodu tak liczna, jak stado wron, a na jej czele idzie sam król. Człowiek więc zebrał wszystkich żołnierzy z królestwa, aby raz na zawsze rozprawić się z odwiecznym wrogiem, okrutnym władcą królestwa Zachodniego.

Bitwa ta potem zyskała sławę wśród wszelkich istot na ziemi, bo wiatr niósł pieśń o męstwie, odwadze i honorze króla Wiatru, do każdej rośliny, zwierzęcia i człowieka, jakich spotkał na swojej drodze. Walka była długa i zacięta, a z każdą chwilą szala zwycięstwa przechylała się na stronę niezwyciężonego królestwa Wiatru, aż wreszcie na polu bitwy został już tylko ich król, który walczył sam na sam z władcą Wiatru. I w pewnym momencie człowiek strącił hełm z głowy, jak mu się wydawało, jego najgorszego wroga, ale mylił się gdyż w jego twarzy rozpoznał swego dawnego przyjaciela, księcia Zachodu, tylko oczy teraz miał inne, czerwone, pełne nienawiści. Człowiek pamiętał jak ten pomógł mu kiedyś wydostać się z niewoli, pamiętał, że książę był jego przyjacielem. Rzucił więc miecz na ziemię i odsłonił swą twarz, a wtedy książę zaatakował człowieka, jakby nie pamiętał, co ich dwoje kiedyś łączyło.

-Czemu już ze mną nie walczysz? Tak szybko się poddajesz? – zapytał książę, a jego głos brzmiał jak syk węża.

-Bo jeśli musisz walczyć, nigdy nie walcz z dobrem i złem, światłem i mrokiem, ale zawsze opowiedz się po jednej stronie. Nie wiem, jak czarną magią władał twój ojciec, że zdołał tak bardzo omamić twój umysł, iż w konsekwencji stałeś się tym, kim nigdy nie chciałeś być, stałeś się taki sam jak on, ale dla mnie byłeś, i zawsze będziesz, przyjacielem.– Odpowiedział człowiek, a wtedy książę, jakby pod ciężarem słów, które usłyszał, padł na kolana, odrzucił swą broń i zapłakał.

-Jeśli musisz mówić– powiedział po chwili– niech każde twoje słowo oznacza nadzieję lub zwątpienie, radość lub smutek, szczęście lub rozpacz, miłość lub nienawiść, nigdy oba w tym samym słowie. Odkąd odszedłeś, mój bracie, słyszałem tylko zwątpienie, smutek, rozpacz i nienawiść. Dziś po raz pierwszy, od tak dawna, usłyszałem nadzieję, która rozjaśniła mrok w moim sercu. I mimo że tak jak kiedyś ty, dziś ja nie wiem w którą stronę mam teraz pójść, wiem, że droga, którą wybiorę, będzie słuszna, bo znów przed oczami widzę światło.

-Zostań więc– odpowiedział człowiek –abyś prócz nadziei mógł usłyszeć jeszcze radość, szczęście i miłość.

Tymi słowami dziadek zakończył swoją opowieść. Stał teraz wraz ze swą wnuczką obok kamienia, na którym było napisane Tu leży światło wszelkiego światła i nadzieja wszelkiej nadziei, za nimi płynęła rzeka nie posiadająca źródła, wypływająca bezpośrednio z ziemi.

– Czy to już koniec opowieści?– zapytała dziewczynka.

-Jeżeli chcesz, aby to był jej koniec, to tak to jest jej koniec, jeśli jednak zechcesz, aby trwała nadal, będzie trwać. Wszystko zależy od ciebie kochanie.– Odpowiedział starzec.

-Ale przecież, to wszystko…przecież to niemożliwe.

-A cóż takiego jest niemożliwe?

-To wszystko, co powiedziałeś dziadku o tym kamieniu. Nie może być prawdą, że stoi on tu, bo postawił go jakiś wędrowiec, szukający drogi do domu, bo pragnął godnie pochować piękna dziewczynę, która umarła z rozpaczy, bo straciła ukochanego, który to z kolei zginął, bo zerwał złoty kwiat, rosnący na urwisku, ku pamięci białego drzewa, które wyrosło tam pierwsze od jedynej kropli słońca, spadającej z nieba w rocznicę śmierci jednego ze świateł, które stworzyło ziemię, a potem oddało swe życie, aby ludzie już nigdy nie żyli w mroku. To niemożliwe i pewnie sam w to nie wierzysz.

-Dlaczego tak sądzisz?– zapytał dziadek.

-Bo nikt nie udowodnił, że ta historia jest prawdziwa.

-A czy ktokolwiek udowodnił, że jest nieprawdziwa? Czasem warto na chwilę przestać patrzeć rozumem, a zacząć patrzeć duszą. Nie zawsze potrzeba słów większości, aby coś stało się prawdą, bo jeśli choć jedna osoba uwierzy, wszystko może być prawdziwe.

Koniec

Komentarze

Witaj :) Przeczytałam Twój tekst, bo bardzo zaintrygował mnie tytuł. Jako, że nie czuję się jakoś kompetentna do rzeczowej oceny, mogę tylko przedstawić moje subiektywne odczucia. To, co przyszło mi na myśl to opowiadania biblijne pisane na nowo w skondensowanej postaci, czyli łatwe to w czytaniu nie było. Historia toczy się jednym ciągiem. Wiele powtórzeń – domyślam się, że popełnione celowo, ale jak dla mnie zbyt często. No niestety nie urzekło mnie, końcówkę czyałam na siłę, chociaż ostatnie zdanie bardzo ładne. Mam nadzieję jednak, że dalej będziesz doskonalić swój warsztat :)

Pozdrawiam

Ten tekst również trudno się czyta, ale jest postęp – to już nie monolog, mamy jakieś dialogi.

Trochę nuży ze względu na infodump, szczególnie na początku. I bardzo długie akapity. Zastanawiałaś się nad podzieleniem ich na mniejsze?

Trzymasz się konwencji mitu. W porządku. Tylko wydaje mi się, że dobry mit powinien wyjaśniać jakąś część rzeczywistości – skąd się wzięły gwiazdy/ skąd pająki, dlaczego słońce zachodzi codziennie wieczorem itd. W Twojej opowieści tego związku z rzeczywistością nie widzę. Zamiast niego mamy morały. Fakt – w końcówce robisz woltę i od mitu przechodzisz do baśni.

Technikalia – myślniki oddzielamy od sąsiednich wyrazów spacją.

szala zwycięstwa przechylała się na stronę niezwyciężonego królestwa Wiatru, aż wreszcie na polu bitwy został już tylko ich król, który walczył sam na sam z władcą Wiatru.

Wychodzi na to, że władca Wiatru walczył sam ze sobą.

Babska logika rządzi!

Zaczyna się od kosmogonii, która jest trochę biblijna, trochę metafizyczna i momentami bez sensu. Później skacze między banalnymi opowiastkami, które nawet nie są już mitami, tylko bajkami z prostymi morałami, pełnymi truizmów i coelhizmów, po czym nagle okazuje się, że tu jest narracja szkatułkowa, tylko, że jest praktycznie niczym nie oznaczona w tekście. A na zakończenie jeszcze jeden truizm.

Jeżeli chodzi o technikalia, to:

bo oczekiwało znacznie więcej

nad to, czym zostało obdarzone. I drzewo zrozumiało, jak niezwykłe i

Tu ci się chyba przez przypadek enter kliknął.

Gdzieś się jeszcze pogubiły litery, ale nie mogę tego ponownie znaleźć.

A, i coś, co z pewnej perspektywy nie jest błędem, bo mogło zostać popełnione umyślnie, ale tak na wszelki i tak przypomnę, że księżyc się nie świeci – on tylko odbija światła Słońca.

Potem na Ziemi stworzył istoty, na swoje podobieństwo i nazwał je ludźmi.

 

ogromne, dostojne, majestatyczne i niezwykłe. ← to są właściwie tożsame określenia w tym kontekście zdania, takie masło maślane, ładowanie tylko podobnych określeń obok siebie

 

bo oczekiwało znacznie więcej

nad to, czym zostało obdarzone. ← niepotrzebny akapit

 

Za dużo powtórzeń że, wciąż itp. Długie zdania, stanowczo za długie. Fatalnie zapisane dialogi:

 

– Czy to już koniec opowieści?– zapytała dziewczynka.

-Jeżeli chcesz, aby to był jej koniec,

 

Podałam jedynie przykłady błędów. Nie mogę się wypowiedzieć na temat treści, choć pomysł świta tutaj niezły, bo taki natłok baboli jest dla mnie nie do przyjęcia i nie mogę się przez niego skupić na fabule.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

No cóż, tę opowieść czyta się równie źle jak poprzednią. Tym razem też nie pokusiłaś się o wyodrębnienie akapitów, choć miałaś sygnały, że zwarte bryły tekstu skutecznie utrudniają lekturę. Do nie najlepszego odbioru przyczyniły się także liczne powtórzenia, za sprawą których miałam nieodparte wrażenie, że nie masz wiele do powiedzenia i dlatego w kółko piszesz o tym samym.

Jakiś pomysł był, ale legł przywalony głazem fatalnego wykonania. W opowiadaniu jest sporo błędów, ale zauważyłam, że nie poprawiasz nawet tych wskazanych palcem, więc nie traciłam czasu na wypisywanie kolejnych.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Tekst jest męczący, z trudem dobrnąłem do końca. Popieram z całego serca world-building, ale przydałoby się to ubrać w historię, która pomogła by strawić taki kawał informacji.

Strona techniczna też mocno szwankuje.

/ᐠ。ꞈ。ᐟ\

Zmęczyło mnie to opowiadanie :(

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka