- Opowiadanie: Michau - W podróż

W podróż

Z wspomnianą w tekście muzyką chyba lepsze. Nie mi oceniać, ale tak mi się wydaje.

Dyżurni:

Finkla, joseheim, beryl

Oceny

W podróż

Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny

Biblia, Mt 25,13

 

Zastanawiałem się czy nie utonę w morzu tych niewylanych łez. Trzy dni temu, gdy odbyła się pożegnalna kolacja przyrzekli mi, że nie będą płakać. I nie płaczą. A jednak gdy widzę jak powstrzymują się, ich wymuszone uśmiechy. Wyglądają jak pęknięta szyba.

Gdy stanąłem w drzwiach sali przypominającej kaplicę rozległy się pierwsze dźwięki Nokturnu opus dwudziesty Chopina. Tak jak sobie życzyłem. Odpłynę z muzyką, którą kocham. Idę powoli patrząc na twarze, maski z przyklejonymi uśmiechami. Sam nie chcę płakać. Bałem się, że po prostu się rozryczę jak baba, mimo że długo przygotowywałem się do tej chwili. Podobno nie można się na to przygotować, więc to może po prostu morfina wstrzyknięta przed przylotem tu, na stację. Wystarczająco dużo, aby przytłumić ból, ale nie myśli. Gdybym teraz zaczął się tutaj zwijać, wymiotować i jęczeć…

Siadam w pierwszej ławce, obok mojej kochanej. Patrzę w jej szkliste oczy, a potem całuję ją namiętnie. Ma zimne dłonie, ale jej wargi są gorące; łakną. Łakną tych ostatnich chwil ze mną. Wie, że nic już nie zmieni mojej decyzji. Nie odzywa się ani słowem; my już się pożegnaliśmy.

Rozpoczyna się ceremonia. Mistrz wita wszystkich zgromadzonych, a na końcu mnie ― powód dzisiejszej uroczystości. Jest siwy, resztki włosów zaczesał do tyłu, przygarbiony, a jego twarz pokrywa sieć zmarszczek, policzki ma obwisłe i wygląda bardzo smutno, z czym kontrastuje jego energiczne zachowanie i uśmiech, w który uwierzyć jest znacznie łatwiej niż w uśmiechy gości.

Rozbrzmiewają pierwsze nuty Preludium, opus dwudziesty ósmy, numer czwarty. Nostalgia. Tak jak Chopin tęsknił do ojczyzny, ja będę tęsknić za tymi wszystkimi ludźmi. Za dźwiękami pianina, za kochanym głosem. Ale lepiej teraz, pokazać środkowy palec losowi, wziąć go w swoje ręce. Chcę, żeby pamiętano mnie takim, jakim jestem teraz. Nie wyschnięty, wymęczony ochłap, ale człowiek. Dumny z siebie i swojego życia.

Przemowy. Niepotrzebne, ale to stały element ceremonii. Kto chce coś powiedzieć, ten wchodzi na przypominające ambonę podwyższenie i mówi. Gdzie byli oni wszyscy, gdy byłem na dnie? Pokonany przez życie, los, chorobę, okoliczności, jak zwał tak zwał. Wtedy była przy mnie tylko ona. I wiem, że mnie nie opuści, nawet kiedy ja opuszczam ją.

Nagadali się. Nie wiem, co mówili. Potakiwałem tylko z uśmiechem, ściskając chłodną dłoń mojej miłości. Mistrz ceremonii stwierdza, że już czas. Metalowa, półokrągła ściana przed nami rozsuwa się ukazując gwiazdy. Po prawej ― Ziemia. Widać kursujące pomiędzy nią a Marsem wahadłowce. Piękna. W oddali lśnią gwiazdy, które od wieków wędrowcom wskazywały drogę. Niech wskażą i mi.

Wstaję i składam ostatni pocałunek na ustach żony.

― Kocham cię, pamiętaj ― szepczę jej do ucha. Kiwnęła głową.

Idę w stronę barki. Wygląda jak metalowa mydelniczka. Otwiera się, ukazuje wnętrze obite purpurowym, miłym w dotyku materiałem. Kładę się.

Przypomina mi się jak kiedyś, dawno temu, jeszcze przed kolonizacją Marsa jeździłem do wujka na wieś. Hodował kury i świnie. Zawsze patrzyłem jak je ubijał. Fascynowało mnie to; niecodzienne to zainteresowania jak na dzieciaka, wiem. Pewnego razu odciął kurze już głowę, a ta nadal biegała w kółko, padając po dłuższym czasie. Czułem się jak ta kura ― los po prostu odciął mi głowę, a ja nadal chodzę po świecie.

Czy muszę żyć bez głowy? Nie chcę. I nie będę. Sam wybiorę moment, kiedy padnę.

Układam się wygodnie w trum… w barce. Tak, w barce. Bo wybieram się w podróż. Zaczyna się najpiękniejszy utwór ― Nokturn, opus pięćdziesiąty piąty, numer pierwszy. Chcę odejść słysząc te dźwięki. Staje nade mną Mistrz ze strzykawką. Dawka została starannie wyliczona przez komputery. Z nienagannym uśmiechem podaje mi moją porcję wolności.

Tak zdecydowałem. Wieko zamyka się nade mną. Ilość powietrza również została wyliczona. Na pewno nie będę odchodzić w mękach. Czuję, że się poruszam. Zaraz zostanę wystrzelony z orbitującej nad Ziemią stacji w podróż. Wszyscy zgromadzeni na mojej uroczystości zobaczą, jak odpływam. Nie słyszę już muzyki, więc w myślach nucę sobie moją pieśń odejścia. Od początku wiedziałem że umrę… nie, nie umrę, wyruszę, słysząc właśnie to.

Umrę! Właśnie, że umrę! Taka jest prawda. Czy to źle? Czy Bóg nie przyjmie mnie dlatego, że odmówiłem kierowania swoim życiem? Cierpienia? Czy to Bóg płakał z bólu? Czy to Bóg leżał w swoich krwistych wymiocinach?!

Płynę.

Płynę otoczony ciszą.

Koniec

Komentarze

Być może jestem zbyt tępy i mało domyślny, ale nie zrozumiałem, autorze, co chciałeś w tym tekście przekazać czytelnikowi. Ja też lubię Szopena, gdy jestem w melancholijnym nastroju. Pozdrowienia.

Hmmm. Mam wrażenie, że Ziemia i reszta astronomii została wciśnięta na siłę, żeby nikt nie czepiał się braku fantastyki (ha! Przeliczyłeś się. ;-) ), a cały tekst opowiada o eutanazji. Po odłożeniu brzytwy Lema zostaje zwykła obyczajówka. Do tego mało zaskakująca.

Po prawej ― Ziemia. Widać kursujące pomiędzy nią a Marsem wahadłowce.

Jak długo trwa podróż takim wahadłowcem, skoro widać, na jakiej trasie kursują?

a ta nadal biegała w kółko, padając po dłuższym czasie.

Imiesłów współczesny oznacza, że obie czynności – bieganie i padanie – zachodzą jednocześnie. A to jakby mało możliwe.

Babska logika rządzi!

Jedna wielka, przegadana metafora odchodzenia. Ale nie trafiła do mnie, nie wzbudziła żadnych emocji. 

Pisanie to latanie we śnie - N.G.

Cóż… Kupiłeś mnie tą muzyką. Nie znam się na muzyce klasycznej zupełnie, ale jestem wielkim fanem. I pewnie przez to, że puściłem sobie te utwory w tle tekst do mnie trafił. Podobał mi się klimat jaki się wytworzył. Pomysł również ciekawy (ja bym nawet stawiał, że proproczy). Element scifi wydaje mi się również pasować. A scifi i muzyka klasyczna to wręcz naturalne połączenie. :)

Wolność.

Chociaż uwielbiam szopenowskie nokturny (szczególnie w wykonaniu Yundiego – taki prosty ze mnie człowiek, że w tym wypadku podoba mi się czyste technicznie wykonanie, bez ingerencji wykonawcy w charakter utworu) i znam większość tych melodii praktycznie na pamięć, to jednak jestem zdania, że tekst powinien bronić się sam.

 

Kilka uwag:

“A jednak gdy widzę jak powstrzymują się, ich wymuszone uśmiechy.” – czegoś w tym zdaniu brakuje, albo jest za dużo (np niepotrzebne “gdy”? nie wiem, zgaduję)

“Jest siwy, resztki włosów zaczesał do tyłu, przygarbiony, a jego twarz pokrywa sieć zmarszczek, policzki ma obwisłe i wygląda bardzo smutno, z czym kontrastuje jego energiczne zachowanie i uśmiech, w który uwierzyć jest znacznie łatwiej niż w uśmiechy gości.” – długi, niestety nużący opis. Nie jestem też do końca przekonany czemu mistrz ceremonii dostał aż tyle uwagi. Czemu bohater zwraca na niego tak szczególną uwagę w tej chwili? Nie ma tutaj nikogo bliskiego? Wspomina przecież o nich (nawet miłość jego życia dostaje mniej miejsca – gdzieś są zachwiane proporcje).

 

Motyw sci-fi wydaje mi się doklejony przypadkowo. Równie dobrze mógłby to być tekst czysto obyczajowy, bez żadnych strat w treści. Brzytwa Ockhama mówi nie. Tekst stanowi w związku z tym dość prosty lirycznie obrazek, raczej bez fabuły. Może coś przeoczyłem.

Językowo jest według mnie z kolei dobrze, miejscami nawet ładnie – ale cała para jest marnowana na operowanie scenami-kliszami. Kilka wyrwanych z kontekstu zdań-chyba-klisz, żeby przedstawić mój punkt widzenia.

“W oddali lśnią gwiazdy, które od wieków wędrowcom wskazywały drogę.”

“ich wymuszone uśmiechy. Wyglądają jak pęknięta szyba.” (na pierwsze zdanie tekstu też kręcę nosem, ale mam wątpliwości co do jego kliszowatości)

“Patrzę w jej szkliste oczy, a potem całuję ją namiętnie.” – tutaj jeszcze “jej” i “ją” bardzo blisko siebie, ale to już moje nieuzasadnione czepialstwo.

 

Stąd jako scena “pożegnalna” wychodzi bardzo stereotypowo, nawet z otoczką sci-fi.

 

Powodzenia w pisaniu następnych tekstów!

 

 

 

Oglądałem wczoraj “Last cab to Darwin” – australijski film drogi o umierającym na raka żołądka taksówkażu jadącemu do miasta, gdzie będzie mógł dokonać eutanazji. Film był świetny, “W podróż” niestety świetne nie jest i to, jeszcze bardziej niestety, z dwóch względów. Utwór jest za krótki i zbyt schematyczny, żeby wzbudzić w czytelniku większe emocje, o empatyzowaniu z anonimowym, enigmatycznym bohaterem nie wspominając. Wątek fantastyczny jest zupełnie zbędny – szkoda, że nie skręciłeś w stronę prawdziwej fantastyki, i nie uczyniłes głównego bohatera doświadczonym kosmonautą powracającym na Ziemię, wprost w objęcia morderczej grawitacji, czy czegoś w tym rodzaju.

Podobała mi się narracja, niektóre porównania i próba zmierzenia się z trudnym tematem.

na emeryturze

Nie przekonało mnie, pełno takich prób w fantastyce, a Twoja, oprócz muzyki Chopena niestety niczym się nie wyróżnia.

Chciałem poczytać s-f, a tu… inne? Tak, jak Finkla zauważyła, Lem nie zawiesiłby na tym oka ;)

Czekam na coś w temacie gatunku :)

Z początku myślałem, że wchodzi ktoś, kto ma dokonać aktu eutanazji, a nie sam zainteresowany i do tego momentu się podobało:

Tak jak sobie życzyłem. Odpłynę z muzyką, którą kocham. Idę powoli patrząc na twarze, maski z przyklejonymi uśmiechami. Sam nie chcę płakać.

 Później niestety nic odkrywczego nie napisałeś. Nawet muzyka nie pomogła.

F.S

Choć przeczytałam bez większej przykrości, to nie mogę powiedzieć, że lektura sprawiła mi przyjemność. Ot, kolejna wizja możliwości odejścia na własnych warunkach, tym razem przy dźwiękach utworów Chopina.

 

W od­da­li lśnią gwiaz­dy, które od wie­ków wę­drow­com wska­zy­wa­ły drogę. Niech wska­żą i mi. Niech wska­żą i mnie.

 

Pew­ne­go razu od­ciął kurze już głowę, a ta nadal bie­ga­ła w kółko… – Czy dobrze rozumiem, że odcięta już głowa biegała w kółko?

Proponuję: Pew­ne­go razu już od­ciął głowę kurze, a ta nadal bie­ga­ła w kółko

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Zgadzam się z przedpiścami, że cała ta podróż kosmiczna w mydelniczce została wciśnięta na siłę. Jest ona wyłącznie ozdobnikiem. W pewnym momencie łudziłem się, że to prawdziwe pożegnanie zdobywcy kosmosu, ale jednak nie – to faktycznie opowiadanie o eutanazji.

Ja krótko, muzyki niestety nie miałem sposobności sobie do tekstu puścić. Technicznie mi się podobało, językowo też. Scifi z muzyką klasyczną się komponuje i wiele filmów z tego korzysta. Tylko, że utwory są w film wkomponowane a tu musiałbym się oderwać od czytania szorta by sobie tę muzykę zaaplikować. I cieszę się, że tego nie zrobiłem bo opisana scena to taki schemat mało ciekawy. Ładnie napisany ale mało ciekawy. Próba poruszenia ważnego tematu. Ale za krótka. Kilka zdań nie wystarczy by skonfrontować Boga z bólem i eutanazją ;) Pozdrawiam!

"Taki idealny wyluzowywacz do obiadu." NWM

Sympatyczne :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka