- Opowiadanie: Riboq - Rydwan

Rydwan

Opis konkursu od razu wrzucił mi w umysł obraz. Po prostu go spisałam, a potem pozwoliłam mu domagać się zmian i redakcji. I zmieniałam i redagowałam.

Miłej lektury. Mam nadzieję, że oddałam zarówno ideę, jak i emocje :).

Dyżurni:

ocha, domek, syf.

Oceny

Rydwan

Skrzywiona mina Apokeusa psuła widoki. Rozwiewała tę przyjemną aurę niesamowitości, która zawsze towarzyszyła podróżom rydwanem. Patrzyłem chwilę na towarzysza, skrzywiłem na jego podobieństwo wbrew sobie i odwróciłem wzrok ku rozsianym mgławicom.

Pojazd mknął roztrącając mniejsze niebiańskie błyskotki, wzbudzając zawirowania w paśmie Drogi Mgieł. Z reguły lubiłem te wycieczki. Teraz jednak, wziąwszy pod uwagę towarzystwo i niewiadomy powód wyprawy, uroki krajobrazu nie koiły jak zwykle. Oparłem się o inkrustowaną złotem balustradkę i skupiłem uwagę na przepływających wokół obrazach.

Nie dane mi jednak było odciąć się od ponurego kompana.

– Naprawdę dostałeś równie zdawkową wiadomość?

Z westchnieniem odwróciłem się do Apokeusa.

– A co, nie wierzysz mi?

Mlasnął zniesmaczony i zaplótł ręce na piersi. Olbrzymiej. Był postury młodego tura, okutego w zbroję z białego złota. Długi biały płaszcz wił się za nim niczym pawie skrzydła, szarpane przez kosmiczne wichry.

– Może dlatego, że jesteś pomniejszym bóstwem Łgarzy?

Pokręciłem głową.

– Zawód nie predestynuje charakteru. Takie mi przydzielono zadanie. I nie pomniejszym.

– Pieprzenie.

Miał rację. Nawet gdybym chciał powiedzieć prawdę, pewnie bym nie potrafił. Nie miałem jednak ochoty prowadzić w tym temacie dyskusji.

Sięgnąłem w zanadrze kaftana i wyciągnąłem półprzeźroczysty pergamin złożony na czworo. Podałem go bogowi wojowników.

Sięgnął po niego i rozłożył powoli. Delikatnie połyskujące litery wpłynęły nad powierzchnię papieru, zatańczyły opalizując. Apokeus zmarszczył brwi.

– “Dnia ostatniego, roku Wydry, bóg łgarzy i oszustów zobowiązany jest stawić się na wiec boży. Szczyt Maragne nie przyjmuje odmowy, a niesubordynację ukarze dotkliwie.”

Nadal skrzywiony, Tur Honoru, złożył wiadomość na powrót i podał mi.

– Nie lubią cię co, Ljer?

Wzruszyłem ramionami.

– To ja nigdy nie lubiłem tych zakrapianych imprez udających ważne narady.

– Narażasz się.

Rozsiadłem się i spojrzałem na niego rozbawiony.

– Komu? Doniesiesz na mnie? Nie jestem boginią miłości, która kocha wszystko i wszystkich.

 

Oczywiście sprowokowałem ją, w końcu. Prychnęła i potrząsnęła głową. Siedziała obok Apokeusa, próbując odsunąć się od niego jak najdalej, co dawało pocieszny efekt wklejenia bogini w kącik rydwanu. Zwłaszcza, że chłop był z niego potężny. Teraz gorliwie próbowała wcisnąć się w róg pojazdu jeszcze bardziej.

Kastrat była piękną, ale chimeryczną i histeryczną kobietą. Boginią, ale jednak kobietą. Jakby ktoś, przepraszam – jakby Maragne postawiła sobie za cel umieścić w niej wszystkie najbardziej irytujące kobiece cechy. Patrzyłem na piękną, szczupłą łanię o kruczoczarnych włosach spiętych wysoko i opadających wijącymi się lokami na nagie ramiona. Niewiastę, która była powodem setek problemów, w tym przerostu populacji. Z tego co wiedziałem, z reguły chadzała pomiędzy śmiertelnikami naga, kusząc i karmiąc swą próżność. Teraz z grzeczności odziana była w długą, opinającą ciało czarną suknię podtrzymywaną jedynie obręczą z białego złota zapiętą na szyi. Patrzyłem na te jej wydęte z niesmakiem usteczka i śmiałem się w duchu.

– Zaiste doborowa kompania do podróży. Urażony Tur i Zniesmaczona Nimfa.

Kastrat odetchnęła głęboko i zwróciła się do nas z nieszczerym uśmiechem.

– Nie zapominajcie, że żeby wejść na Szczyt Maragne trzeba zachować wewnętrzny pokój, zadry i złość odstawić na później. Lwi strażnicy wyczuwają każdy fałsz w muzyce przepływających bóstw.

– Szkoda zatem, że upakowano nas w tym składzie do rydwanu. Biorąc pod uwagę twój nieudany romans z Apokeusem, jego niechęć do mnie za tamto drobne nieporozumienie sprzed lat i…

Wszyscy spojrzeliśmy na czwartego i ostatniego pasażera. Ubrany całkiem zwyczajnie, choć jakby szykował się na długą zimę, mężczyzna miał twarz mogącą należeć do zdrowego mężczyzny w średnim wieku. Spał w najlepsze, a miękkie futro kołnierza poruszało się pod jego równym oddechem.

Kiwnąłem głową w kierunku nieświadomego niczego towarzysza podróży..

– A to kto?

Zarówno Kastrat, jak i Apokeus mieli niepewne miny.

Boginka w końcu pochyliła się ku okutanemu w ciężkie skóry mężczyźnie.

– Nie wiem… – Mruknęła niepewnie. – Wyczuwam boski element, ale nie mogę wyłowić dokładnego jego charakteru.

– Jakby ktoś wymieszał kilka mocy i wrzucił do brzydkiego naczynia.

Kastrat roześmiała się cicho, a przepływające w pobliżu złote hydry zatańczyły w rytm jej uwodzicielskiego głosu. Nie tylko ludzie doceniali piękno rozbawionej bogini. Chyba ten śmiech miał również dobroczynny wpływ na nią samą, bo jej twarz rozjaśniła się. Można było uwierzyć, że jest miła. Widocznie rozluźniła się.

– Wracając jednak do Lwich Strażników: nie żartowałam. Byłam świadkiem jak rozorały rydwan, w którym skłóceni bogowie prowadzili nieco żywszą dysputę. Od tamtej pory podróżowałam sama, lub dbałam o to, by towarzysze podróży byli mi przynajmniej… obojętni.

Apokeus nie zdołał ukryć uśmieszku. Pokręciłem głową.

– Może zatem nie rozmawiajmy w ogóle? – Zaproponowałem, licząc na to, że przez resztę drogi będę mógł podziwiać rozlewające się po czarnym morzu kosmosu ławice złotych hydr i przelewające się pasma przeznaczenia.

Kastrat westchnęła.

– A nie myśleć nam się uda?

– Chcesz powiedzieć, że musimy sobie zafundować uzdrawiające wyznania nim dotrzemy do Lwich Bram?

Wizja prostowania spraw, które wylewały się na przykład w tym momencie z oczu Apokeusa, wydawało mi się karkołomnym pomysłem.

Pokręciła głową.

– Żadne z nas się do tego nie nadaje, a i czasu za mało. – Nabrała powietrza w płuca i powoli je wypuściła.

– Po co to robisz? – Zapytałem zaciekawiony.

– To… – Uciekła spojrzeniem, jakby się wstydziła. – Pomaga…

– Przecież nie oddychasz?

Teraz i Tur Honoru, i ja – Kłamliwy Szczur wpatrywaliśmy się w nią oczekująco.

Machnęła dłonią, szereg ciężkich pierścieni błysnął jak mała supernova.

– Nauczyłam się od ludzi. Mają swoje metody, całkiem przydatne muszę powiedzieć. Ta uspokaja…

Usłyszeliśmy śmiech. Niski, chropowaty. Kojarzący się ze starym dziadem. Defek śmiał się podobnie, ale boga choroby znaliśmy, a ten tu, rechoczący mężczyzna nie był Defekiem.

Odchrząknął zauważając nasze spojrzenia.

– Czego można nauczyć się od tego tępego plebsu?

Jego pytanie przeszyło powstałą ciszę jak strzała. Widziałem, jak wzburzenie podchodzi krwią pod blade policzki Kastrat. Apokeus podnosił się powoli z miejsca.

Szacowałem co właściwie mogę zrobić, żeby nie doszło do tego, na co się zanosiło.

– Kłamać i pracować. – Palnąłem pierwsze, co przyszło mi do głowy.

Bóg wojowników przerzucił na mnie swój gniew. Warto było, skoro tylko jego natężenie spadło o połowę. Opadł na siedzenie wściekły. Bogini miłości natomiast wpatrywała się w nieznajomego intensywnie.

– Naruszyłeś myślą i słowem najwyższe prawo.

Mężczyzna poruszył się w miejscu co wyglądało, jakby stos martwych skór postanowił ożyć i właśnie budził się ze snu.

Uśmiechnął się, szerokim, dzikim uśmiechem.

– Powiedziałem prawdę.

Zmarszczyłem brwi. Ten głos był mi znajomy, ciepły, spokojny, zupełnie nie pasujący do tego nieokrzesanego mężczyzny. Po minie Kastrat poznałem, że też szuka w pamięci tego brzmienia.

Wyprostowała się dumnie i odetchnęła ponownie. Uśmiechnęła się delikatnie i zwróciła do góry futra.

– Jak się nazywasz?

Nieznajomy podniósł się i w sposób zupełnie nie pasujący do jego postury, i wyglądu ukłonił wyciągając dłoń do bogini. Kiedy podała mu swoją, ucałował ją dwornie i uśmiechnął szelmowsko.

– Ravenga, pomniejsze bóstwo prostej prawdy, udanych łowów i małych śmierci.

Ani ja, ani Apokeus nie ukrywaliśmy zdziwienia.

– Dużo masz na głowie. – Roześmiałem się.

Zwrócił się do mnie nadal uśmiechnięty.

– Nie tak znowu wiele. Jestem pomniejszym bóstwem, można by rzec – lokalnym. W porównaniu z wami, mam o wiele mniej obowiązków.

Opadł na siedzenie.

– Chociaż mam nadzieję, że na tyle dużo, by zasłużyć na szacunek.

Kastrat obserwowała go chwilę.

– Jesteś jednym z młodszych bóstw, prawda?

Kiwnął głową.

– To prawda. Daleko mi do waszej… starożytności. Ale jeżeli chcesz zapytać o znajomość “wielkiej zasady” – nie jest mi obca.

– A jednak… – Bogini zaczęła, ale Ravenga przerwał jej.

– Wybacz, pani miłości, ale to konsekwencja bycia bogiem prostej prawdy.

– Ile może być rodzajów… prawdy?

Mężczyzna otulił się futrami, ziewnął przeciągle.

– Tyle ilu ludzi, tyle ilu bogów. Kto to wie? – Powiódł wzrokiem po towarzyszach podróży. – Wybaczcie, ale za mną noc Wielkich Łowów, niewyspany jestem, a przecież Szczyt Maragne dostarczy tyle emocji.

Patrzyliśmy chwilę na niego, zupełnie zbici z tropu.

Zachrapał.

– Poniżanie wyznawców jest niedopuszczalne – mruknęła w końcu Kastrat.

– Zatem miejmy nadzieję, że nim Ravenga znów wpadnie na pomysł wyrażania opinii, będziemy już za Lwimi Bramami, najlepiej osobno.

Jechaliśmy chwilę w ciszy, ale napięcie stawało się coraz bardziej wyczuwalne. Kochliwa nimfa znów wtuliła się w kąt rydwanu, Apokeus zaciskał szczęki rozmyślając, a ja modliłem się, żeby Ravenga się nie obudził. W końcu westchnąłem, spojrzałem na boga wojowników i podjąłem decyzję.

– Wiesz, muszę powiedzieć, że jestem ci wdzięczny.

Spojrzał na mnie, gdzieś na dnie jego oczu zobaczyłem pogardę.

Wyprostowałem się.

– Tamtego roku, to chyba był rok Ćmy, uratowałeś mnie i mnóstwo moich wyznawców.

Uniósł brew pytająco.

Głupio się czułem, ale postanowiłem to pociągnąć.

– Kiedy wybuchła wojna w Atrasos, Parelianie przypierali do muru armię broniącą miasta. Oczywiście na pierwszy ogień trafili ludzie mieszkający w przylegających do głównego miasta dzielnicach biedoty…

– Tak… twoi wyznawcy. – Apokeus włożył w te słowa chyba cały jad, który wyprodukował w trakcie ostatniej godziny przemyśleń.

– Hej, jestem bóstwem kłamców. A więc i oszustów, złodziei. To była głównie biedota. A ty wtedy pchnąłeś losy tego oblężenia w kierunku, który ich uratował.

– Wysłałem najlepszych wojowników w główne dzielnice. Generał oblegający Atrasos był wtedy bardzo wdzięczny…

– Przejęli wtedy miasto cicho i prawie bezkrwawo.

Tur Honoru, uśmiechnął się dumnie.

– W sumie to był nasz wspólny sukces. To byli skrytobójcy, to również twoje dzieci.

– Co wy robicie? – Kastrat przyglądała się nam podejrzliwie.

Wzruszyłem ramionami.

– Skoro mam przeszłość bogatą w zadry, a mamy… – Apokeus odwrócił głowę. – Może warto poszukać w niej czegoś, za co raczej możemy podziękować?

Patrzyłem niepewnie na boga wojowników i boginię miłości.

– Warto spróbować, skoro… – Wskazałem palcem za ich plecy. Na horyzoncie, w roztańczonych pasmach stworzenia wznosiły się kamienne filary, wokół których krążyły skrzydlate lwy. Strażnicy.

Kastrat zamrugała wystraszona, w końcu jednak spojrzała na mnie.

– Dobrze zatem…

Myślała chwilę i roześmiała się perliście.

– Pamiętacie, jak spotkaliśmy się nad nurtem Meirin?

Leniwy uśmiech przebiegł przez twarz Apokeusa. Roześmiałem się.

– Masz na myśli tamte zawody o serce Guirany, córki Horndala?

Pokiwała głową.

– Zrobiliśmy wtedy całkiem przyzwoity turniej, w którym konkurenci walczyli o jej względy.

Bóg Wojowników kiwnął głową.

– Wysłałem wtedy Nutresa do boju.

– A ja mu dałam moc rozkochania damy w sobie.

– A ja… umiejętność dostrzegania kłamstwa.

Spojrzeli na mnie zaskoczeni.

– No co? Kraj Horndala był skąpany w krwi, pełen skrytobójców i bandytów. Niby moje dzieci, ale za bardzo się rozpasały.

– I to krwi nie przelanej w honorowym boju. – Apokeus skrzywił się.

– Ten turniej, pozwolił zaprowadzić spokój, Guirana i Nutres długo i dobrze rządzili.

Wszyscy pokiwaliśmy głowami. Czułem, że to się może udać, wydawało się, że napięcie opada, mój pomysł chyba zadziałał. Mieliśmy szansę przejść przez wyczulone strażnicze ucho. Szukałem innych wspomnień i byłem pewien, że podobnie jak ja, Kastrat i Apokeus musieli przeskakiwać niechciane obrazy.

Wielki Tur odezwał się w końcu cicho.

– To wtedy…

Kastrat odchrząknęła cicho, jej blady uśmiech wyrażał zażenowanie.

– To były dobre momenty. – Przytaknęła i oboje spojrzeli na siebie. Miałem już rzucić jakąś kąśliwą uwagę, ale zreflektowałem się. W końcu taki był plan, skupić się na dobrych wspomnieniach, wyciszyć.

– Ano mieliście wtedy gest. – Roześmiałem się. – Pamiętam jak w przypływie uczuć obsypaliście darami przyległe do pałacu Guirany prowincje. Nie pamiętam, żeby wyznawcy byli wcześniej tak zszokowani i uszczęśliwieni.

– Miłość zawsze niosła ze sobą wzniosłe czyny. – Kastrat była widocznie dumna.

– Czasem też przyciągają oszustów i szarlatanów. – Apokeus spojrzał na mnie.

– O nie, nie, nie. – Pokręciłem głową. – Akurat wtedy odstąpiłem. Miałem ciekawsze zajęcia w Atrasos.

Tur Honoru mruknął coś pod nosem, machnął ręką.

Byłem wdzięczny, że odpuścił. W Atrasos szkoliłem Venerię, na kusicielkę. Specjalnie dla Apokeusa. Ten szkwał namiętności, który wybuchł pomiędzy Kastrat i bogiem wojny spowodował tyle zamętu i tak zaburzył równowagę, że trzeba było coś zrobić. I zrobiłem. Wolałem nie wkraczać na to grząskie pole niemiłych wspomnień, nie teraz.

– Trzeba przyznać, że z dobrymi pobudkami, prawymi decyzjami, – spojrzał na mnie – nawet takie trio, jak my może stworzyć coś do rzeczy.

Ku mojemu zdziwieniu olbrzym w złotej zbroi uśmiechnął się pogodnie.

 

– Pieprzenie.

Przez chwilę myślałem, że bóg wojowników wpadł w niekontrolowany korkociąg wspomnień i zabrnął znów w mroczne zakątki przeszłości. Nawet by to do niego pasowało. Jednak…

Ravenga odrzucił futra i wstał.

– Pieprzenie. – Powtórzył.

Patrzyliśmy na niego bez słowa.

– Kiedy oblegane było Atrasos, wasi asasyni wymordowali większość szlacheckich rodzin. I nie skończyli na tym. Ty! – Wskazał mnie palcem. – Ty wiedziałeś co robili, kiedy już skończyli z najbardziej zagrażającymi rodami. Bezkrwawy podbój?

Pochylił się nade mną.

– Bezkrwawy? Twoi wyznawcy stworzyli klikę, która doiła bardziej sprzyjających zarobkowi Parelian. Zastąpili skutecznie wybitą lichwiarską brać, windując koszta życia ponad miarę. Wyniszczali ich powoli, systematycznie. Nie patrząc czy doprowadzają do ruiny rdzennych mieszkańców, czy napływających obcych.

Podniosłem się. Chwilę milczałem zaskoczony atakiem.

– To było jedyne wyjście.

– Tak?

– Mieli ich wymordować?

– A czym się różni natychmiastowy mord od długoletniej agonii?

Patrzyłem na niego bez słowa.

– Czasem cierpienia, szczurze.

Ravenga, porzucił mnie i zwrócił się do Apokeusa.

– Też uważasz, że to było dobre?

Bóg wojowników podnosił się powoli z miejsca. Ravenga wyprostował się. Na jego szyi zatańczyły trzy połyskujące wisiory.

– Wielki, honorowy bożek wojowników. Tak samo jak w przypadku Atrasos, tak i w przypadku turnieju na cześć tej suki, Guiriany posłałeś na śmierć całe zastępy niewinnych, by ubrać swój wielki, dobry plan w splendor i chwałę.

– Wielcy władcy muszą powstać z wielkich wydarzeń. – Wysyczał Apokeus.

– Wielcy władcy? Guiriana była nienasyconą i zazdrosną suką. Tępym plebsem, nierządnicą, która w imię własnych zachcianek wymordowała całkiem sporą ilość ludzi.

Teraz i Kastrat wstała.

– Lwy…

– Nie skończyłem. – Zimny głos Ravengi uciął jej skomlący jęk. Odwrócił się do niej. – Dałaś temu idiocie moc rozkochania w sobie każdej płodnej samicy na świecie. Większość tych “dobrych” rządów sprawował uwodząc, wykorzystując i dręcząc głowy królewskich rodów, pozostałych zwyczajnie mordował. To były silne rządy stali i żądzy, a nie mądre, miłosierne prowadzenie ludu. I “długo” nie znaczy “dobrze”.

Patrzył na nas rozognionym wzrokiem.

– Rzucacie drobny żywot ludzki w błoto realizując nie do końca przemyślane, “dobre” scenariusze. Porzucacie stworzone, niedokończone dzieła, nie zastanawiając się w jakim kierunku podążą.

Patrzyliśmy na niego, a on wypluwał ociekające trucizną słowa.

– Bóg wojowników i bogini miłości szaleli w przypływie namiętności nad Meirin, topili ludzi w darach, które zeżarły ich dusze i przyciągnęły padlinożerców. Nie odwiedzaliście tamtych ziem lata po erupcji waszej dobroci, prawda?

Przyglądał się nam z obrzydzeniem.

– W Atrasos zaginęła młoda kobieta, była czyjąś ukochaną córką, czyjąś wymarzoną przyszłą żoną.

Rzuciłem mu zaniepokojone spojrzenie.

Tak, patrzył na mnie. Jego oczy pałały satysfakcją.

– Ale jakiś boski śmieć zrobił z niej naczynie na nasienie innego boskiego śmiecia. Tylko dlatego…

– Milcz. – Usłyszałem tylko swój głos.

– Powinienem ci podziękować pewnie. Gdyby nie ty, więcej ziem wyglądałoby jak Meirin.

Szarpnął za rzemienie, na których zawieszone trzy wisiory rozjarzyły się blado-błękitnym blaskiem.

– Zgniecie.

Apokeus roześmiał się, patrzył jednak na mnie. I śmiały się tylko jego usta.

– Zabijesz nas? – Rzucił do Ravengi, jednak w jego oczach widziałem, jak układają się elementy przeszłości.

– Lwy to zrobią. – Kastrat patrzyła na Lwią Bramę i wsłuchiwała się w dziki, wściekły ryk jej strażników.

– Jedyne dobre co mogę zrobić dla plebsu, takiego jak ja, to zniszczyć takich jak wy.

Wbiłem zaskoczone spojrzenie w odzianą w futra postać.

Rydwan wjeżdżał na wyzłocone, kamienne płyty prowadzące pomiędzy misternie rzeźbione filary Bramy. Jeden ze znajdujących się najbliżej lwów opadł na wierzchowce ciągnące pojazd, inny wbił potężne, złote szpony w balustradę, krusząc jej inkrustowane złotem zdobienia.

Ravenga zerwał z szyi magiczne wisiory i rzucił je w pasma stworzenia.

– Zginiecie nie dlatego, że nie wkraczacie na Szczyt Marage w pokoju, ale dlatego, że przywiedliście tutaj śmiertelnego.

Kastrat zwrócił się w kierunku człowieka, była spokojna. Pewna końca.

– Co ci to da? Co może przynieść śmierć trójki skłóconych bogów? – Patrzyła na niego zrezygnowana. – Przyjdą inni i wcale nie będą się od nas różnić. Nie tak bardzo jakbyś chciał.

– Jesteście ostatnimi z bogów, Kastrat. – Głos Ravengi był pełen bólu i nienawiści. – Nie jestem pierwszym śmiertelnikiem na tym zlocie.

Wskazał za wyrzuconymi artefaktami.

– To był Defek, Onesta i Hunot.

– Kiedy już wszyscy zginiemy pozostawisz świat w chaosie. Najgorszy z bogów, razem z jego nieudanymi tworami i tak zawsze będzie lepszy, niż jego zupełna nieobecność. Myślisz, że robisz coś dobrego, tak jak każde z nas myślało. – Wszyscy wpatrywaliśmy się w usta bogini szepczącej z pełnym smutku spokojem.

 

Wtedy poczułem jak złoty szpon zagłębia się w moich trzewiach. Ostatnim zaś co zobaczyłem to padające kolumny Bramy Lwów. Zbudowana w dobrej wierze, chroniła Szczyt Maragne od eonów, teraz doprowadziła do jego zniszczenia.

Już nikt nigdy nie będzie podziwiał piękna rzeźbień i dostojności Lwich Strażników.

 

 

Koniec

Komentarze

Rozwiewała tą przyjemną aurę – tę 

podróżom rydwanem. Patrzyłem chwilę na towarzysza podróży, skrzywiłem wbrew sobie – co skrzywiłem? 

te podróże. Teraz jednak, wziąwszy pod uwagę towarzystwo i niewiadomy powód podróży

W pierwszym akapicie cztery razy podróże, a w kolejnym zdaniu po raz piaty.

 

Przestaję poprawiać, bo nie mogę się skupić na czytaniu.

ukarze karą – a jednak musiałam to wypisać

 

Jakoś mnie nie ujęło to opowiadanie. Pogubiłam się, kto co komu itd. Nie bardzo przejęłam się przedstawionymi problemami. 

"Czasem przypada nam rola gołębi, a czasem pomników." Hans Ch. Andersen ****************************************** 22.04.2016 r. zostałam babcią i jestem nią już na pełen etat.

Dzięki za uwagi :)

Przeczytane. :-)

 

PS. Ale tylko pierwsza połowa. Mam wrażenie, że druga jest niepotrzebną kopią. Czy też coś się zmienia?

Babska logika rządzi!

Przykro mi, Roboq, ale wbrew Twoim nadziejom, Rydwan nie wzbudził we mnie żadnych emocji i nie dostrzegłam w nim żadnych szczególnych idei. Prawdę powiedziawszy, nie udało mi się też dociec, co miałaś nadzieję opowiedzieć.

Nie wiem dlaczego zamieściłaś zdublowane opowiadanie i od razu wyznam, że przeczytałam tylko jedno.

Wykonanie, niestety pozostawia nieco do życzenia. Poza niedoskonałą interpunkcją i nie zawsze poprawnie zapisanymi dialogami, przeszkadzały mi powtórzenia, nieprawidłowe cudzysłowy i inne usterki.

 

Pa­trzy­łem chwi­lę na to­wa­rzy­sza, skrzy­wi­łem na jego po­do­bień­stwo… – Co skrzywił?

 

Długi biały płaszcz wił się za nim ni­czym pawie skrzy­dła, szar­pa­ne przez ko­smicz­ne wi­chry. – Pewnie miało być: Długi biały płaszcz wił się za nim ni­czym pawi ogon, szar­pa­ny przez ko­smicz­ne wi­chry.

Pawie skrzydła nie są szczególnie imponujące.

 

Nie mia­łem jed­nak ocho­ty pro­wa­dzić w tym te­ma­cie dys­ku­sji.Nie mia­łem jed­nak ocho­ty pro­wa­dzić dyskusji na ten te­ma­t.

Prowadzimy dyskusję na jakiś temat, nie w temacie.

 

Się­gną­łem w za­na­drze ka­fta­na i wy­cią­gną­łem pół­prze­źro­czy­sty per­ga­min zło­żo­ny na czwo­ro. Po­da­łem go bo­go­wi wo­jow­ni­ków. Się­gnął po niego i roz­ło­żył po­wo­li. – Powtórzenia.

 

a nie­sub­or­dy­na­cję uka­rze do­tkli­wie.” – …a nie­sub­or­dy­na­cję uka­rze do­tkli­wie”.

Kropkę stawiamy po zamknięciu cudzysłowu.

 

Roz­sia­dłem się i spoj­rza­łem na niego roz­ba­wio­ny. – Czy w rydwanie można się rozsiąść?

 

męż­czy­zna miał twarz mo­gą­cą na­le­żeć do zdro­we­go męż­czy­zny w śred­nim wieku. – Brzmi to fatalnie.

 

Kiw­ną­łem głową w kie­run­ku nie­świa­do­me­go ni­cze­go to­wa­rzy­sza po­dró­ży.. – Jeśli zdanie miała kończyć kropka, jest o jedną kropkę za dużo, a jeśli wielokropek, brakuje jednej kropki.

 

– Nie wiem… – Mruk­nę­ła nie­pew­nie.– Nie wiem… – mruk­nę­ła nie­pew­nie.

Trafiają się źle zapisane dialogi. Może przyda się ten wątek: http://www.fantastyka.pl/hydepark/pokaz/4550

 

po­dzi­wiać roz­le­wa­ją­ce się po czar­nym morzu ko­smo­su ła­wi­ce zło­tych hydr i prze­le­wa­ją­ce się pasma prze­zna­cze­nia. – Powtórzenie.

 

Warto było, skoro tylko jego na­tę­że­nie spa­dło o po­ło­wę. Opadł na sie­dze­nie wście­kły. – Powtórzenie.

 

My­śla­ła chwi­lę i ro­ze­śmia­ła się per­li­ście.

– Pa­mię­ta­cie, jak spo­tka­li­śmy się nad nur­tem Me­irin?

Le­ni­wy uśmiech prze­biegł przez twarz Apo­keu­sa. Ro­ze­śmia­łem się. – Powtórzenia.

 

– Trze­ba przy­znać, że z do­bry­mi po­bud­ka­mi, pra­wy­mi de­cy­zja­mi, – spoj­rzał na mnie… – Przed półpauzą nie stawia się przecinka.

 

win­du­jąc kosz­ta życia ponad miarę. – Raczej: …win­du­jąc kosz­ty życia ponad miarę.

 

Tępym pleb­sem, nie­rząd­ni­cą, która w imię wła­snych za­chcia­nek wy­mor­do­wa­ła cał­kiem sporą ilość ludzi. – …cał­kiem sporą liczbę ludzi.

 

trzy wi­sio­ry roz­ja­rzy­ły się bla­do-błę­kit­nym bla­skiem. – …trzy wi­sio­ry roz­ja­rzy­ły się bla­dobłę­kit­nym bla­skiem.

 

Wska­zał za wy­rzu­co­ny­mi ar­te­fak­ta­mi. – Można wskazać coś, ale chyba nie można wskazać za czymś.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Oj… Zdublowane, bo poprawiałam i niestety zamiast podmienić tekst… dodało drugi raz. Niedopatrzenie. Jedno z wielu, za które przepraszam.

No cóż, dziękuję za komentarze. Dziękuję regulatorzy, zwłaszcza, że od lat już poprawiasz u mnie wciąż te same błędy. Nie umiem nawet wytłumaczyć, dlaczego wciąż nie mogę wskoczyć na właściwe tory.

Dzięki za cierpliwość :).

Tak w kwestii formalnej: poprawiona wersja była pierwsza (tę przeczytałam) czy druga?

Babska logika rządzi!

Już jest tylko jedna wersja (ta pierwsza, powielenie usunęłam). I nadal tam sporo do poprawienia, jednak praca wzywa i muszę na razie zostawić jak jest.

Dołączam do grupy "pogubionych" :(

... życie jest przypadkiem szaleństwa, wymysłem wariata. Istnienie nie jest logiczne. (Clarice Lispector)

Przeczytałam.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Element fantastyczny z całą pewnością jest, zło dobrem… Załóżmy, że wszelkie wątpliwości należy rozpatrywać na korzyść oskarżonego.

Bardzo mi się spodobała koncepcja bogów wzywanych do raportu (ciekawe, przez kogo?). Ciekawe imiona. Fabularnie w tekście nie dzieje się zbyt wiele – ot, jadą i gawędzą – ale nie jest źle. Pozostawiasz wiele pytań bez odpowiedzi – co działo się dalej, po śmierci ostatnich? Jakim cudem ten czwarty przeżył poprzedni atak?

Warsztat – nad nim jeszcze możesz popracować; sporo drobiazgów. A to interpunkcja, a to zapis dialogów do poprawy.

Babska logika rządzi!

Ciekawa wizja tego, kto tu "pociąga za sznurki" ;) Tak coś się spodziewałem “lwiej” końcówki

Opowiadanie zbudowane na dialogach jest sporym wyzwaniem, gratulacje za odwagę.

Niestety też się trochę zgubiłam. Kreujesz jakiś nowy świat z bóstwami, bohaterami, królami itd i opisujesz go na niecałe 20K znaków. Zresztą, ci bohaterowie i nowe bóstwa nie są tu zupełnie potrzebni. Moim zdaniem lepiej byłoby użyć "prawdziwych" (choćby greckich) bóstw i prawdziwych wydarzeń. Opowiadanie wypadłoby wiarygodniej no i można by było sobie doczytać w razie braków.

 

Nie porwał mnie ani pomysł, ani wykonanie. Dziwny i jakiś mało prawdopodobny ten motyw z lwimi strażnikami. Los pasażerów rydwanu był mi cały czas doskonale obojętny. Na początku myślałam, że to parabola i przymknęłam oko – i na dziwność tej lwiej bramy, i na fakt, że oni sami nie wiedzą, z kim jadą i nie mają wpływu na to, do którego wsiadają rydwanu. Ale później nie ma nic, co sugerowałoby odrealnienie i "symboliczność" tej sceny, więc brak logiki jest jednak trudny do przyjęcia.

 

Pomysł z człowiekiem robiącym zamach na bogów mi się za to podobał. Szkoda, że został spłycony jego przemową i całym tym przywoływaniem przykładów, jak to bogowie przyczynili się do zła na ziemi. Było to dość toporne. Natomiast ta przewrotna konkluzja jest całkiem fajna, tylko można byłoby ją przedstawić trochę inaczej.

 

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Namieszałeś mocno, jak na tak krótki tekst. Pytań więcej niż odpowiedzi ;) Faktycznie można się pogubić. Poza tym tekst opierający się na dialogach musi mieć te dialogi bardzo dobre, a tutaj są raczej przeciętne. No, nie porwało, krótko mówiąc.

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Nowa Fantastyka