Pięć uzbrojonych postaci wysiadło ze statku szybko i sprawnie, wyćwiczonym manewrem zajmując wokół niego dogodne pozycje. Sami ochotnicy, z różnych powodów pchnięci do opuszczenia rodzimej planety.
– Idziemy powoli i spokojnie – Głos Grabowskiego rozlegał się donośnie wśród srebrnych pustkowi. – Nie wiadomo czy kogokolwiek spotkamy po tylu latach izolacji. Sztuczna atmosfera wciąż działa, więc może i ktoś z projektu przetrwał. Pamiętajcie, że kolonie założono kilkadziesiąt lat temu i będziemy mieli do czynienia co najwyżej z dawnymi potomkami założycieli. Nie wiadomo jak będą nastawieni. Popov! Tak, do ciebie mówię, ostrożnie z tym karabinem, do cholery, nie chcemy powtórki z Masakry Berlińskiej, prawda? Dziwie się, że cię z nami wysłano, ale skoro już musisz tu być, to panuj nad sobą, bo pod moją komendą sąd polowy to najlepsze co może cię spotkać, jasne?
Popov jedynie mruknął coś niezrozumiale i rzucił Grabowskiemu niechętne spojrzenie.
Posuwali się równym, marszowym krokiem w kierunku dawnego przyczółka badawczo – kolonizatorskiego. Księżyc nie był wcale takim złym miejscem, od kiedy go sterraformowano. Gdzieniegdzie z piaszczystego podłoża wyłaniały się Cyclamen purpurascens, na Ziemi rzadkie i objęte ochroną, tutaj były wszędzie w zasięgu wzroku. Wśród wyższej warstwy roślinności dominowały mocno skarlałe Pinus cembra i wyjątkowo pokaźne Sporobolus heterolepis.
Wszystkie te pokręcone nazwy znał Newediev, niepozorny chłopaczek ściskający gorączkowo swój AK – 1004 (dowództwo nie pozwoliło na przewiezienie nowoczesnej broni na księżyc) i mający w wieku dwudziestu czterech lat tytuł doktora nauk botanicznych. Starał się nie pozostać w tyle i żałował, że nie ma czasu na robienie zdjęć. Tuż za nim wszystko wiedzący Loffler opowiadał Żujeckiej o swoich pomysłach na naprawę potencjalnej przyczyny awarii łączności. Pochód zamykał Popov bacznie obserwujący tyły jakby nagle miały ich zaatakować hordy wygłodniałych kosmitów. Ostrożności tej nabył u progu swojej kariery wojskowej, kiedy to jeszcze jako kot został przyłapany przez starszych na spaniu przed capstrzykiem (fala wróciła do łask w dwa tysiące czterdziestym drugim roku). Obudził się z płonącą gazetą wplecioną między palce u stóp. Po tym zdarzeniu był pośmiewiskiem całego batalionu i już nigdy więcej nie dał się nikomu zaskoczyć.
Gdy dotarli na miejsce, wszystkim zaparło dech w piersiach. Paweł Newediev wysunął się na czoło i jako pierwszy zobaczył, co zostało z dawnej kolonii. Budynki niegdyś czyste, zadbane, zrobione z superwytrzymałych materiałów wyglądały jak po przejściu huraganu. Szklarnie i poletka uprawne dawno już przestały istnieć. Na murach oprócz dziwnych symboli widniały ciemnoczerwone napisy (skąd wzięli spray na księżycu?) takie jak: ,, WYZWOLENIE'' , ,,NOWY ŁAD'', ,,NADCHODZI PAN'', ,,LIDER''.
Wszędzie walały się części zniszczonych maszyn. Jedynie generator atmosfery i grawitacji stał na środku obozu nienaruszony. Kiedy tak szli, pośród starych szczątków młodej cywilizacji zaczął wkradać się między nich strach. A co jeśli nie byli sami? Czy ,,dawni potomkowie założycieli'' byliby zdolni do takich zniszczeń? Zgodnie z danymi projektu nie posiadali żadnej broni oprócz kilku pistoletów. Paweł spojrzał w górę na sporą wyrwę w murze i biegnące od niej pęknięcia. To nie zostało wysadzone…tylko wyrwane. Co mogło mieć tyle siły, aby ukruszyć kawał tworzywa zrobionego specjalnie tak, aby nie dało się go zniszczyć?
Nieopodal Żujecka przestała się zastanawiać co spowodowało awarię łączności. Loffler wskazał jej główną antenę przygniecioną gruzem i kawałkami muru. Patrzyli ze zgrozą na wielkie bryły żelbetonu, które nie miały prawa oderwać się od ścian. Jedynie Popov i Grabowski zachowali zimną krew. Grabowski, ponieważ czuł się odpowiedzialny za swoich ludzi. Popov po części dlatego, że był żołnierzem i nie takie rzeczy już widział, a po części ze swojej zwykłej, przytępiającej instynkt samozachowawczy głupoty. Dopóki miał w rękach karabin czuł, że panuje nad sytuacją. W końcu przystanęli i po przedłużającym się w nieskończoność milczeniu głos zabrał dowódca jednostki, Sławomir Grabowski:
– Słuchajcie ludzie, wiem, że sytuacja jest niewesoła, ale nie po to zgłosiliśmy się na ochotników, żeby teraz stąd, za przeproszeniem pani Żujeckiej, taktycznie spierdolić nie dowiadując się niczego. Ten najwyższy budynek, jeśli można go tak nazwać był niegdyś centrum dowodzenia. Wejdę tam i poszperam w aktach możliwe, że dzięki temu dowiemy się, co tu zaszło i będziemy mogli się wynieść z poczuciem spełnionego obowiązku. Loffler za mną. Reszta czekajcie tutaj i pod żadnym pozorem się nie oddalajcie. – Spojrzał krótko po wszystkich. – Popov! – krzyknął.
– Tajes! – odpowiedział.
– Dowodzisz pod moją nieobecność. Pilnuj, żeby nikt nie odstrzelił sobie dupy.
Grabowski jeszcze nie wiedział, że odstrzelenie sobie dupy to najlepsze co może ich spotkać.
*
Wewnątrz centrum dowodzenia nie prezentowało się wcale lepiej niż na zewnątrz. Obłupane ściany, połamane stoły, część laboratoryjna – zniszczona, magazyny – przed samymi drzwiami zawalił się strop, uniemożliwiając wejście, kwatera dowódcy – zdewastowana. Nad rozprutym łóżkiem widniał wielki napis ,,LIDER JEDYNYM DOWÓDCĄ". Tylko sala apelowa wydawała się nienaruszona, a nawet jako tako zadbana. – Zaraz – Grabowski mruknął do siebie tak cicho, że stojący na straży Loffler go nie usłyszał. – Kto dbał o tę pierdoloną salę, skoro reszta pomieszczeń wyglądała jakby przejechał po niej czołg? Już samo to, że ławki nie były wyłamane, a na podłodze nie tylko nie było pyłu czy gruzu, ale nawet kurzu świadczyło o tym, że ktoś dbał tu o porządek. I to niedawno!
Mimo wszystko zignorował to na razie. Pokusa zajrzenia do akt była zbyt silna. Wrócił do pokoju dowódcy (nazywał się jakoś tak śmiesznie, coś jak Sneakers). Po chwili poszukiwań znalazł w przewróconej, stalowej komodzie z szufladkami doszczętnie zwęglone akta. Zaklął jak szewc, ale zaraz dostrzegł gruby, lekko nadpalony zeszyt w samym rogu szafki. Usiadł na jedynym ocalałym krześle, otworzył go i zaczął kartkować, czytając co ciekawsze fragmenty:
Wpis 399: Karnage'a nie ma już tydzień, obawiam się, że wyszedł poza atmosferę ochronną i zwyczajnie się udusił. Dziwne, bo zawsze wydawał się bardzo inteligentnym, choć nieco porywczym człowiekiem. Te badania, które prowadził… wszędzie musiał zajrzeć. Założę się, że odkrywszy te ,,czarne skały'' wewnątrz kraterów (dzięki którym mamy nasze wspaniałe ,,morza'' pomagające nam orientować się w terenie) nie mógł się powstrzymać i po prostu poszedł parę kroków za daleko. Atmosfera kończy się dokładnie w połowie Morza Przesileń, tam gdzie pobierał próbki. Jak zwykle sam, taki to był z niego nieufny mruk. Mamy jednak o wiele większe problemy niż znikający naukowcy. Od dwóch dni łączność z Ziemią jest zerwana i co najgorsze nie wiemy dlaczego! Lurski i Grawecki badali naszą antenę już sześć razy i nie znaleźli żadnych nieprawidłowości. Jedyne co stwierdzili to ,,dziwna anomalia blokująca sygnał'' niezbyt to pomocne…zwłaszcza kiedy będę musiał wyjaśnić przełożonym, dlaczego nie składałem raportów o naszym ,,projekcie''….(kilka wyrwanych stron) … Ktoś kto wysłał nas na tę wyprawę, doznał chyba chwilowego zaćmienia dając nam tylko cztery pistolety!!! Tu nie ma policji, sądów, więzień… jeśli się nad tym zastanowić to nie ma nawet prawa, bo wszelkie ustawy i konstytucje odnoszą się do Ziemi. Respektowano mnie jako dowódcę…przez dłuższy czas. Bez zmrużenia oka, bez protestów. Pełna aklamacja. Tak było do czasu, aż Nowicki podniósł larum, że skoro na Ziemi panuje demokracja to tutaj też powinna. Nie jestem tyranem, a nawet gdybym nim był, ciężko jest zapanować nad rozwścieczonym tłumem mając jedynie cztery pistolety. Zgodziłem się na wybory i to był początek problemów. Później od demokracji przeszliśmy już do pełnego egalitaryzmu. Każdy robił co chciał, z kim chciał i kiedy chciał. Przewinęły się dwa morderstwa, jedno zaginięcie (nie licząc Karnage'a) i niezliczone kradzieże. Jako że oficjalnie nie sprawuję już władzy, pozostało mi jedynie biernie się przyglądać i mieć nadzieję na lepsze jutro.
Wpis 447: Pełna anarchia jak mogłem do tego dopuścić? Moje oczy są już stare, ale widzą dobrze to, co się tu dzieje. Prawo silniejszego jest powszechne. Jeśli panują tu jakiekolwiek zasady, to są iście Trazymachowskie, choć wątpię by ktoś tutaj oprócz mnie znał tego greckiego filozofa. Ja najchętniej wprowadziłbym kodeks Hammurabiego albo przynajmniej przywrócił porządek. Jest jeszcze kilku ludzi, którzy myślą tak samo. Może nam się udać, mamy 2 pistolety.
Wpis 561: Chyba zostałem tylko ja, reszta zupełnie zwariowała, mordują starszych i bezbronnych. Wczoraj widziałem, jak wyciągali Graweckiego z domu. On miał przecież 76 lat! Na razie ukrywam się w magazynach, przychodzą tu często po żywność, ale jak na razie udaje mi się ich wykiwać.
Wpis 601: Niesamowite!!! Karnage powrócił! Po kilku miesiącach jak on tego dokonał? Nie miał żadnych zapasów, a teraz kroczy dumnie środkiem obozu. Chciałem go jakoś ostrzec o tym, co się tu wyrabia, ale bałem się o swoje życie. Może on zaprowadzi jakiś porządek.
Wpis 605: Niebywałe! Młodzież wydaje się słuchać Karnage'a, co więcej traktują go jak bożka i nazywają ,,Liderem''. – Podsłuchałem to kiedy dwóch wyrostków o włosach będących istnym koszmarem dla każdego fryzjera wynosiło kartony z koncentratami. Może jest jeszcze nadzieja…
Wpis 623: Tragedia! Nie wiem co robić, Karnage się zmienił, nie tylko nie zaprzestał rzezi, ale postarał się o jej urozmaicenie. Teraz, zamiast od razu zabijać, łapią straceńców i krzyżują na dawnych słupach energetycznych albo męczą w inny sposób. On sam uległ jakiejś dziwnej metamorfrozie (czy to możliwe, żeby te jego ,,czarne skały'' miały na to wpływ?). Chwilami wydaje się, że jego zewnętrzna powłoka jest jedynie ułudą, iluzją, kuglarską sztuczką dla maluczkich, a pod nią kryje się coś dzikiego, pierwotnego… i potwornego. Mam wrażenie, że wie o mojej obecności i celowo zostawia mnie przy życiu, abym cierpiał psychiczne katusze. Słyszę jego myśli. Inni chyba też, bo wypełniają jego polecenia bez słowa. To już nie jest człowiek. Związała się z nim jakaś obca, paskudna istota. Początkowo może nawet się z tego cieszył, dawała mu nowe możliwości i ogromną wiedzę, gdyż zwiedziła wiele światów i galaktyk (skąd o tym wiem???). Później powoli łamała go i przejmowała kontrolę żywiąc się jego emocjami. Im były mocniejsze tym bardziej TO było wygłodniałe. Teraz Karnage nie jest istotą ludzką, jest…czymś więcej. Mieszkańcy srebrnego globu ukłuli na to własne, jasne i proste w przekazie określenie: ,,Lider''. Nie jestem specem od biologii, ale wygląda na to, że to coś pochodzące z czarnych skał z księżycowych kraterów związało się symbiotycznie z Karnage'em i żywiło jego uczuciami. Niespełnione ambicje, pasja… złość… taaak, przede wszystkim złość. Słysze, to w mojej głowie. Wiem to. Po co opowiada mi swoją historię? Nie mam pojęcia. Spisuję co się da w nadziei, że ktoś to kiedyś przeczyta. Może TO też ma taką nadzieję.
Wpis 635: Boje się. Naprawdę nic nie jest w stanie tego oddać. Myśl, że za chwilę mogą tu wpaść i mnie dostać… ludzie to najgorsze, najstraszliwsze potwory we Wszechświecie. Nikt i nic nie może im dorównać w okrucieństwie. Czasami czuję jakby rozciąganie i dziwny ból między kroczem a odbytem. Trudno to opisać, ale chcę wtedy wybiec z ukrycia i poddać się.
Wpis 642 : Przestałem się ukrywać. Wszyscy mają świadomość mojego istnienia. Są w jakiś niepojęty sposób zespoleni myślowo. Początkowo to było straszne. Niszczyli wszystko wokół, a prym wiódł w tym sam Karnage. Ma teraz taką siłę, że rozrywa ściany ze wzmocnionego tworzywa niczym krnąbrny dzieciak kawałki papieru. Później się uspokoiło. Skończył się SZAŁ, rozpoczęło się STROJENIE. A skoro o tym mowa, to wiem już skąd wzięły się ,,dziwne anomalie'' blokujące sygnał z Ziemi.
Wpis 645: Naziści przy nich to niesforne małolaty. Ci ludzie, chociaż w łachmanach i z widocznym w oczach obłędem, są bardziej karni i oddani niż nawet najwięksi fanatycy religijni z Ziemi. Gdybym ich nie znał, myślałbym że to jakaś imperialna armia gotowa do podboju kolejnej planety. Może taki właśnie jest ich CEL. Wszyscy wiedzą o CELU i znają go. Tylko ja nie mogę go dostrzec. Zdradzają mi tylko tyle, ile chcą, bo nie jestem GODNY. Myśląc o mnie lub ,,w moją stronę'' zwracają się jakby do przedmiotu, czegoś użytkowego, zwierzęcia pociągowego czy hodowlanego. Jestem ich zabawką, narzędziem. Chcę płakać, ale nie mogę. Tłumią mój smutek. Mam się skupić i robić co do mnie należy. Jestem jakby kronikarzem. Piszę, co karzą, ale czasem udaje mi się wyrwać z tej zbiorowej mogiły myśli i naskrobać coś tylko od siebie. Wtedy przychodzi ból. Tortura cierpienia. Migreny, apatia, depresja… Każdy nerw krzyczy, boli i pali. Samookaleczenia, schizofrenia, obłęd… jedynym lekarstwem jest SŁUCHAĆ i PRZEKAZYWAĆ. Wabić nowe ofiary, jeśli się pojawią. Spowalniać je starymi słowami utrwalonymi w dzienniku. Zastraszać, wprawiać w osłupienie, mamić. Czym jest siła, wyszkolenie, broń w obliczu niechęci do podjęcia działań? Zapadam się. Mój umysł nie wytrzymuje ich ciężaru. Załamuje się przy każdej próbie oporu. Prawdopodobnie będę żył dopóki sam ze sobą nie skończę. Wykorzystają mnie i rzucą w kąt jak popsutą zabawkę.
Wpis ostatni: Chyba przestałem im być potrzebny. Idą po mnie. Słyszę kroki jednocześnie przed budynkiem i w swojej głowie. Nie chowam dziennika; i tak wiedzą gdzie jest. Jeżeli ktoś czyta moje zapiski, proszę o jedno: powstrzymaj to, dopóki nie rozprzestrzeniło się dalej. Wysadź księżyc, jeśli trzeba. Niech Bóg ma nas w opiece.
Sławomir Grabowski wstał. Trzęsły mu się kolana. Odłożył dziennik i poprawił broń na pasku, w tym samym momencie, gdy usłyszał łoskot przy wejściu.
– Loffler – zawołał. Ale nie było odpowiedzi.
Chwycił za karabin i bez wahania wyszedł z pokoju dowódcy prosto na korytarz. Nie panikował. Był na niejednej wojnie i widział już wiele.
Szybkim krokiem przeszedł po pokrytej kurzem podłodze i wyjrzał zza rogu. Czterech wyrostków otaczało zakrwawione ciało Lofflera.
Jeden ciemnowłosy i wysoki trzymał nóż, pozostali pałki zrobione z części maszyn i nóg od krzeseł. Nie powiedzieli ani słowa. Nożownik uśmiechnął się tylko i trzech pozostałych instynktownie rzuciło się naprzód.
Grabowski nie stracił głowy. Jako żołnierz umiał się opanować w czasie kryzysu. Jedną serią skosił trzech nacierających. Zanim wycelował w czwartego, z przedramienia sterczał mu rzeźnicki nóż z czarną rączką, którym przed sekundą cisnął ciemnowłosy. Nie przejmując się tym, Grabowski wycelował w młodego mordercę i strzelał, aż skończyły mu się naboje w magazynku.
Gdy nożownik padł, bębniąc nogami o podłogę w przedśmiertnym tańcu, Grabowski przeładował, wyjął ostrożnie nóż, przykładając do rany opatrunek będący częścią standardowego wyposażenia żołnierza i prowizorycznie zabandażował ranę. Ledwo się z tym uporał, a już usłyszał krzyki z zewnątrz.
Przeskoczył nad ciałem Lofflera notując sobie w pamięci, że trzeba będzie po niego wrócić i oddać mu wszystkie honory. Dobiegł do generatora atmosfery i już widział, co przeraziło resztę.
Stali w kręgu, plecami do siebie z karabinami gotowymi do strzału. Wokół nich ze wszystkich stron nadchodzili mieszkańcy stacji. Głównie dzieci i młodzież z bladą, wyniszczoną skórą, która powlekała wychudzone, kościste ciała niczym pergamin. W ich oczach palił się dziwny żar, jakby wiedzieli o sprawach nieprzeznaczonych dla śmiertelnych. Każdy z nich miał na części swojego ciała czarną narośl (to związało się symbiotycznie) falującą dziwnie w rytm ich kroków. W dłoniach trzymali prymitywną broń. Noże, stalowe pręty, dawne narzędzia, a na ich twarzach malował się wyraz tępego, prymitywnego okrucieństwa. Nie odzywali się (w trakcie przemiany stracili mowę), ale widać było, że pojawienie się obcych sprawiło im niemałą frajdę.
Pierwszy nie zdzierżył Popov. Wrzasnął i zaczął strzelać, niemal zmiatając chłopca (potwora) dźwigającego ogromny młot. Reszta poszła za jego przykładem, ale napastników było zbyt wielu.
Młoda, na oko najwyżej szesnastoletnia dziewczyna wyciągnęła Newedieva z kręgu i cisnęła nim o żelbetonowy słup niczym szmacianą lalką. Doktor nauk botanicznych osunął się po nim, zostawiając krwawą smugę (ciemnoczerwony spray).
Na widok tego Żujecka straciła głowę. Upuściła karabin i zaczęła biec na oślep, wyjąc jak ranne zwierzę. Zniknęła w kłębowisku ciał tubylców, którzy ją opadli.
Grabowski otrząsnął się z szoku i sam zaczął strzelać dopóki, wysoki, jasnowłosy osiłek nie doskoczył do niego z niemal sześciu metrów, wyrywając mu broń i obalając go na ziemię. Połowę prawego policzka miał pokrytą czarnym, paskudnym osadem. Wyciągnął przed siebie blade, poskręcane ręce i zacisnął dłonie na szyi żołnierza. Grabowski w desperacji wyszarpnął lewą ręką pistolet i wpakował młodzieńcowi cztery pociski prosto w twarz. Strząsnął go z siebie z obrzydzeniem i rzucił się do ucieczki, patrząc jedynie przelotnie na wybebeszonego Popova.
– Jestem dezerterem, pieprzonym dezerterem. – Pomyślał, ale tylko przez chwilę.
Dysząc i charcząc, dobiegł do ruin dawnych baraków niemal czując na plecach oddechy ścigających go dzieci (potworów), gdy nagle w jego głowie rozległ się głos mocny i nieznoszący sprzeciwu: Zostawcie ostatniego, on należy do mnie!
Dzieci wycofały się szybko i bez sprzeciwu rzucając jedynie ponure spojrzenia na niedoszłą zdobycz. Grabowski rozejrzał się, ale nie zobaczył nikogo. Czuł, jak mija pierwszy szok i powoli opanowuje go strach. Nie taki zwyczajny, gdy boimy się czegoś, co ma nastąpić jak pójścia do dentysty czy zastrzyku. To był najpaskudniejszy z lęków, tortura oczekiwania i niewiedzy co stanie się za chwilę (przejmowała kontrolę, żywiąc się jego emocjami).
– Nie! – wykrzyknął. Nie będę taki jak oni, nie boje się! – Ale wiedział, że to tylko puste słowa niemające związku z rzeczywistością. Nogi mu zmiękły, wnętrzności wiły się jak węże. W uszach miał nieprzyjemny pisk, jakby zepsutego telewizora (im były mocniejsze tym bardziej TO było wygłodniałe).
W czasie gdy tak stał bezbronny, nieosłonięty na obcej ziemi czarny cień opadł na niego i zanim ujrzał najstraszniejszego stwora w swoim życiu, był już w matni, opleciony paskudnymi mackami, które przywierały do jego skóry.
– Kolejne dziecko księżyca narodziło się – wychrypiał stwór o na wpół ludzkiej, na wpół zwierzęcej twarzy.
***
Dzieci zebrały się w sali apelowej. Większość z nich już dawno utraciła człowieczeństwo, ale niektóre po cichu żałowały Grabowskiego, który stał w pierwszym rzędzie i dzielił ich los. Na podwyższeniu stał Lider. Niegdyś John Karnage, wysokiej klasy badacz, teraz spowity mrokiem wrak człowieka, przez którego przemawia obca cywilizacja:
– Stało się. Prędzej czy później ktoś musiał nas odkryć. Żyliśmy wiele lat, przygotowując się do zejścia na Ziemię. Teraz mamy statek, który nam to umożliwi. Jesteśmy prastarzy. Dryfowaliśmy w kosmosie od zarania dziejów na meteorach jako niegroźna forma życia. Podróżując w najdalsze zakątki Świata ewoluowaliśmy i nauczyliśmy się od innych ras okrucieństwa, przemocy i niegodziwości. Jesteśmy odbiciem tego, co drzemie w sercach ,,cywilizowanych''. Teraz nadeszła pora, abyśmy im te serca wydarli i zaadaptowali ich planety do naszych potrzeb. Ziemia to idealny początek. Żadna znana nam dotychczas rasa nie przejawiała tak wielkiej agresji i nienawiści do swojego gatunku. Przez lata zanieczyszczali swoje wody i powietrze, sprawiając, że warunki tam panujące sprzyjają nam. Przybierzcie maski, bracia, i ruszajcie na podbój. Gdy Ziemianie upadną, zbudujemy na ich prochach i zgliszczach własny, doskonały ład.
Obcy zaczęli przybierać ludzkie formy. Czarne narośle nikły, zakamuflowane i ukryte wewnątrz ciał. Świat ponownie mógł ujrzeć twarz Johna Karnagea. Twarz zagłady.