- Opowiadanie: Loocikowski - Nowy Ład

Nowy Ład

Witam, oto jedno z moich starych opowiadań, które udało się wypuścić na świat dzięki tytanicznej pracy użytkownika BaruArlab za co mu serdecznie dziękuje.

W zasadzie w jedyna rzecz, w której się go nie posłuchałem to zostawienie koncepcji dziennika, która może i jest oklepana, ale czy to znaczy, że nie można jej już używać?:) BaruArlab sugerował też, że ta historia prosi się o rozwinięcie... tego dowiem się już od was.

Dyżurni:

joseheim, beryl, vyzart

Oceny

Nowy Ład

Pięć uzbrojonych postaci wysiadło ze statku szybko i sprawnie, wyćwiczonym manewrem zajmując wokół niego dogodne pozycje. Sami ochotnicy, z różnych powodów pchnięci do opuszczenia rodzimej planety.

– Idziemy powoli i spokojnie – Głos Grabowskiego rozlegał się donośnie wśród srebrnych pustkowi. – Nie wiadomo czy kogokolwiek spotkamy po tylu latach izolacji. Sztuczna atmosfera wciąż działa, więc może i ktoś z projektu przetrwał. Pamiętajcie, że kolonie założono kilkadziesiąt lat temu i będziemy mieli do czynienia co najwyżej z dawnymi potomkami założycieli. Nie wiadomo jak będą nastawieni. Popov! Tak, do ciebie mówię, ostrożnie z tym karabinem, do cholery, nie chcemy powtórki z Masakry Berlińskiej, prawda? Dziwie się, że cię z nami wysłano, ale skoro już musisz tu być, to panuj nad sobą, bo pod moją komendą sąd polowy to najlepsze co może cię spotkać, jasne?

Popov jedynie mruknął coś niezrozumiale i rzucił Grabowskiemu niechętne spojrzenie.

Posuwali się równym, marszowym krokiem w kierunku dawnego przyczółka badawczo – kolonizatorskiego. Księżyc nie był wcale takim złym miejscem, od kiedy go sterraformowano. Gdzieniegdzie z piaszczystego podłoża wyłaniały się Cyclamen purpurascens, na Ziemi rzadkie i objęte ochroną, tutaj były wszędzie w zasięgu wzroku. Wśród wyższej warstwy roślinności dominowały mocno skarlałe Pinus cembra i wyjątkowo pokaźne Sporobolus heterolepis.

Wszystkie te pokręcone nazwy znał Newediev, niepozorny chłopaczek ściskający gorączkowo swój AK – 1004 (dowództwo nie pozwoliło na przewiezienie nowoczesnej broni na księżyc) i mający w wieku dwudziestu czterech lat tytuł doktora nauk botanicznych. Starał się nie pozostać w tyle i żałował, że nie ma czasu na robienie zdjęć. Tuż za nim wszystko wiedzący Loffler opowiadał Żujeckiej o swoich pomysłach na naprawę potencjalnej przyczyny awarii łączności. Pochód zamykał Popov bacznie obserwujący tyły jakby nagle miały ich zaatakować hordy wygłodniałych kosmitów. Ostrożności tej nabył u progu swojej kariery wojskowej, kiedy to jeszcze jako kot został przyłapany przez starszych na spaniu przed capstrzykiem (fala wróciła do łask w dwa tysiące czterdziestym drugim roku). Obudził się z płonącą gazetą wplecioną między palce u stóp. Po tym zdarzeniu był pośmiewiskiem całego batalionu i już nigdy więcej nie dał się nikomu zaskoczyć.

Gdy dotarli na miejsce, wszystkim zaparło dech w piersiach. Paweł Newediev wysunął się na czoło i jako pierwszy zobaczył, co zostało z dawnej kolonii. Budynki niegdyś czyste, zadbane, zrobione z superwytrzymałych materiałów wyglądały jak po przejściu huraganu. Szklarnie i poletka uprawne dawno już przestały istnieć. Na murach oprócz dziwnych symboli widniały ciemnoczerwone napisy (skąd wzięli spray na księżycu?) takie jak: ,, WYZWOLENIE'' , ,,NOWY ŁAD'', ,,NADCHODZI PAN'', ,,LIDER''.

Wszędzie walały się części zniszczonych maszyn. Jedynie generator atmosfery i grawitacji stał na środku obozu nienaruszony. Kiedy tak szli, pośród starych szczątków młodej cywilizacji zaczął wkradać się między nich strach. A co jeśli nie byli sami? Czy ,,dawni potomkowie założycieli'' byliby zdolni do takich zniszczeń? Zgodnie z danymi projektu nie posiadali żadnej broni oprócz kilku pistoletów. Paweł spojrzał w górę na sporą wyrwę w murze i biegnące od niej pęknięcia. To nie zostało wysadzone…tylko wyrwane. Co mogło mieć tyle siły, aby ukruszyć kawał tworzywa zrobionego specjalnie tak, aby nie dało się go zniszczyć?

Nieopodal Żujecka przestała się zastanawiać co spowodowało awarię łączności. Loffler wskazał jej główną antenę przygniecioną gruzem i kawałkami muru. Patrzyli ze zgrozą na wielkie bryły żelbetonu, które nie miały prawa oderwać się od ścian. Jedynie Popov i Grabowski zachowali zimną krew. Grabowski, ponieważ czuł się odpowiedzialny za swoich ludzi. Popov po części dlatego, że był żołnierzem i nie takie rzeczy już widział, a po części ze swojej zwykłej, przytępiającej instynkt samozachowawczy głupoty. Dopóki miał w rękach karabin czuł, że panuje nad sytuacją. W końcu przystanęli i po przedłużającym się w nieskończoność milczeniu głos zabrał dowódca jednostki, Sławomir Grabowski:

– Słuchajcie ludzie, wiem, że sytuacja jest niewesoła, ale nie po to zgłosiliśmy się na ochotników, żeby teraz stąd, za przeproszeniem pani Żujeckiej, taktycznie spierdolić nie dowiadując się niczego. Ten najwyższy budynek, jeśli można go tak nazwać był niegdyś centrum dowodzenia. Wejdę tam i poszperam w aktach możliwe, że dzięki temu dowiemy się, co tu zaszło i będziemy mogli się wynieść z poczuciem spełnionego obowiązku. Loffler za mną. Reszta czekajcie tutaj i pod żadnym pozorem się nie oddalajcie. – Spojrzał krótko po wszystkich. – Popov! – krzyknął.

– Tajes! – odpowiedział.

– Dowodzisz pod moją nieobecność. Pilnuj, żeby nikt nie odstrzelił sobie dupy.

Grabowski jeszcze nie wiedział, że odstrzelenie sobie dupy to najlepsze co może ich spotkać.

 

*

 

Wewnątrz centrum dowodzenia nie prezentowało się wcale lepiej niż na zewnątrz. Obłupane ściany, połamane stoły, część laboratoryjna – zniszczona, magazyny – przed samymi drzwiami zawalił się strop, uniemożliwiając wejście, kwatera dowódcy – zdewastowana. Nad rozprutym łóżkiem widniał wielki napis ,,LIDER JEDYNYM DOWÓDCĄ". Tylko sala apelowa wydawała się nienaruszona, a nawet jako tako zadbana. – Zaraz – Grabowski mruknął do siebie tak cicho, że stojący na straży Loffler go nie usłyszał. – Kto dbał o tę pierdoloną salę, skoro reszta pomieszczeń wyglądała jakby przejechał po niej czołg? Już samo to, że ławki nie były wyłamane, a na podłodze nie tylko nie było pyłu czy gruzu, ale nawet kurzu świadczyło o tym, że ktoś dbał tu o porządek. I to niedawno!

Mimo wszystko zignorował to na razie. Pokusa zajrzenia do akt była zbyt silna. Wrócił do pokoju dowódcy (nazywał się jakoś tak śmiesznie, coś jak Sneakers). Po chwili poszukiwań znalazł w przewróconej, stalowej komodzie z szufladkami doszczętnie zwęglone akta. Zaklął jak szewc, ale zaraz dostrzegł gruby, lekko nadpalony zeszyt w samym rogu szafki. Usiadł na jedynym ocalałym krześle, otworzył go i zaczął kartkować, czytając co ciekawsze fragmenty:

Wpis 399: Karnage'a nie ma już tydzień, obawiam się, że wyszedł poza atmosferę ochronną i zwyczajnie się udusił. Dziwne, bo zawsze wydawał się bardzo inteligentnym, choć nieco porywczym człowiekiem. Te badania, które prowadził… wszędzie musiał zajrzeć. Założę się, że odkrywszy te ,,czarne skały'' wewnątrz kraterów (dzięki którym mamy nasze wspaniałe ,,morza'' pomagające nam orientować się w terenie) nie mógł się powstrzymać i po prostu poszedł parę kroków za daleko. Atmosfera kończy się dokładnie w połowie Morza Przesileń, tam gdzie pobierał próbki. Jak zwykle sam, taki to był z niego nieufny mruk. Mamy jednak o wiele większe problemy niż znikający naukowcy. Od dwóch dni łączność z Ziemią jest zerwana i co najgorsze nie wiemy dlaczego! Lurski i Grawecki badali naszą antenę już sześć razy i nie znaleźli żadnych nieprawidłowości. Jedyne co stwierdzili to ,,dziwna anomalia blokująca sygnał'' niezbyt to pomocne…zwłaszcza kiedy będę musiał wyjaśnić przełożonym, dlaczego nie składałem raportów o naszym ,,projekcie''….(kilka wyrwanych stron) … Ktoś kto wysłał nas na tę wyprawę, doznał chyba chwilowego zaćmienia dając nam tylko cztery pistolety!!! Tu nie ma policji, sądów, więzień… jeśli się nad tym zastanowić to nie ma nawet prawa, bo wszelkie ustawy i konstytucje odnoszą się do Ziemi. Respektowano mnie jako dowódcę…przez dłuższy czas. Bez zmrużenia oka, bez protestów. Pełna aklamacja. Tak było do czasu, aż Nowicki podniósł larum, że skoro na Ziemi panuje demokracja to tutaj też powinna. Nie jestem tyranem, a nawet gdybym nim był, ciężko jest zapanować nad rozwścieczonym tłumem mając jedynie cztery pistolety. Zgodziłem się na wybory i to był początek problemów. Później od demokracji przeszliśmy już do pełnego egalitaryzmu. Każdy robił co chciał, z kim chciał i kiedy chciał. Przewinęły się dwa morderstwa, jedno zaginięcie (nie licząc Karnage'a) i niezliczone kradzieże. Jako że oficjalnie nie sprawuję już władzy, pozostało mi jedynie biernie się przyglądać i mieć nadzieję na lepsze jutro.

 

Wpis 447: Pełna anarchia jak mogłem do tego dopuścić? Moje oczy są już stare, ale widzą dobrze to, co się tu dzieje. Prawo silniejszego jest powszechne. Jeśli panują tu jakiekolwiek zasady, to są iście Trazymachowskie, choć wątpię by ktoś tutaj oprócz mnie znał tego greckiego filozofa. Ja najchętniej wprowadziłbym kodeks Hammurabiego albo przynajmniej przywrócił porządek. Jest jeszcze kilku ludzi, którzy myślą tak samo. Może nam się udać, mamy 2 pistolety.

 

Wpis 561: Chyba zostałem tylko ja, reszta zupełnie zwariowała, mordują starszych i bezbronnych. Wczoraj widziałem, jak wyciągali Graweckiego z domu. On miał przecież 76 lat! Na razie ukrywam się w magazynach, przychodzą tu często po żywność, ale jak na razie udaje mi się ich wykiwać.

 

Wpis 601: Niesamowite!!! Karnage powrócił! Po kilku miesiącach jak on tego dokonał? Nie miał żadnych zapasów, a teraz kroczy dumnie środkiem obozu. Chciałem go jakoś ostrzec o tym, co się tu wyrabia, ale bałem się o swoje życie. Może on zaprowadzi jakiś porządek.

 

Wpis 605: Niebywałe! Młodzież wydaje się słuchać Karnage'a, co więcej traktują go jak bożka i nazywają ,,Liderem''. – Podsłuchałem to kiedy dwóch wyrostków o włosach będących istnym koszmarem dla każdego fryzjera wynosiło kartony z koncentratami. Może jest jeszcze nadzieja…

 

Wpis 623: Tragedia! Nie wiem co robić, Karnage się zmienił, nie tylko nie zaprzestał rzezi, ale postarał się o jej urozmaicenie. Teraz, zamiast od razu zabijać, łapią straceńców i krzyżują na dawnych słupach energetycznych albo męczą w inny sposób. On sam uległ jakiejś dziwnej metamorfrozie (czy to możliwe, żeby te jego ,,czarne skały'' miały na to wpływ?). Chwilami wydaje się, że jego zewnętrzna powłoka jest jedynie ułudą, iluzją, kuglarską sztuczką dla maluczkich, a pod nią kryje się coś dzikiego, pierwotnego… i potwornego. Mam wrażenie, że wie o mojej obecności i celowo zostawia mnie przy życiu, abym cierpiał psychiczne katusze. Słyszę jego myśli. Inni chyba też, bo wypełniają jego polecenia bez słowa. To już nie jest człowiek. Związała się z nim jakaś obca, paskudna istota. Początkowo może nawet się z tego cieszył, dawała mu nowe możliwości i ogromną wiedzę, gdyż zwiedziła wiele światów i galaktyk (skąd o tym wiem???). Później powoli łamała go i przejmowała kontrolę żywiąc się jego emocjami. Im były mocniejsze tym bardziej TO było wygłodniałe. Teraz Karnage nie jest istotą ludzką, jest…czymś więcej. Mieszkańcy srebrnego globu ukłuli na to własne, jasne i proste w przekazie określenie: ,,Lider''. Nie jestem specem od biologii, ale wygląda na to, że to coś pochodzące z czarnych skał z księżycowych kraterów związało się symbiotycznie z Karnage'em i żywiło jego uczuciami. Niespełnione ambicje, pasja… złość… taaak, przede wszystkim złość. Słysze, to w mojej głowie. Wiem to. Po co opowiada mi swoją historię? Nie mam pojęcia. Spisuję co się da w nadziei, że ktoś to kiedyś przeczyta. Może TO też ma taką nadzieję.

 

Wpis 635: Boje się. Naprawdę nic nie jest w stanie tego oddać. Myśl, że za chwilę mogą tu wpaść i mnie dostać… ludzie to najgorsze, najstraszliwsze potwory we Wszechświecie. Nikt i nic nie może im dorównać w okrucieństwie. Czasami czuję jakby rozciąganie i dziwny ból między kroczem a odbytem. Trudno to opisać, ale chcę wtedy wybiec z ukrycia i poddać się.

 

Wpis 642 : Przestałem się ukrywać. Wszyscy mają świadomość mojego istnienia. Są w jakiś niepojęty sposób zespoleni myślowo. Początkowo to było straszne. Niszczyli wszystko wokół, a prym wiódł w tym sam Karnage. Ma teraz taką siłę, że rozrywa ściany ze wzmocnionego tworzywa niczym krnąbrny dzieciak kawałki papieru. Później się uspokoiło. Skończył się SZAŁ, rozpoczęło się STROJENIE. A skoro o tym mowa, to wiem już skąd wzięły się ,,dziwne anomalie'' blokujące sygnał z Ziemi.

 

Wpis 645: Naziści przy nich to niesforne małolaty. Ci ludzie, chociaż w łachmanach i z widocznym w oczach obłędem, są bardziej karni i oddani niż nawet najwięksi fanatycy religijni z Ziemi. Gdybym ich nie znał, myślałbym że to jakaś imperialna armia gotowa do podboju kolejnej planety. Może taki właśnie jest ich CEL. Wszyscy wiedzą o CELU i znają go. Tylko ja nie mogę go dostrzec. Zdradzają mi tylko tyle, ile chcą, bo nie jestem GODNY. Myśląc o mnie lub ,,w moją stronę'' zwracają się jakby do przedmiotu, czegoś użytkowego, zwierzęcia pociągowego czy hodowlanego. Jestem ich zabawką, narzędziem. Chcę płakać, ale nie mogę. Tłumią mój smutek. Mam się skupić i robić co do mnie należy. Jestem jakby kronikarzem. Piszę, co karzą, ale czasem udaje mi się wyrwać z tej zbiorowej mogiły myśli i naskrobać coś tylko od siebie. Wtedy przychodzi ból. Tortura cierpienia. Migreny, apatia, depresja… Każdy nerw krzyczy, boli i pali. Samookaleczenia, schizofrenia, obłęd… jedynym lekarstwem jest SŁUCHAĆ i PRZEKAZYWAĆ. Wabić nowe ofiary, jeśli się pojawią. Spowalniać je starymi słowami utrwalonymi w dzienniku. Zastraszać, wprawiać w osłupienie, mamić. Czym jest siła, wyszkolenie, broń w obliczu niechęci do podjęcia działań? Zapadam się. Mój umysł nie wytrzymuje ich ciężaru. Załamuje się przy każdej próbie oporu. Prawdopodobnie będę żył dopóki sam ze sobą nie skończę. Wykorzystają mnie i rzucą w kąt jak popsutą zabawkę.

 

Wpis ostatni: Chyba przestałem im być potrzebny. Idą po mnie. Słyszę kroki jednocześnie przed budynkiem i w swojej głowie. Nie chowam dziennika; i tak wiedzą gdzie jest. Jeżeli ktoś czyta moje zapiski, proszę o jedno: powstrzymaj to, dopóki nie rozprzestrzeniło się dalej. Wysadź księżyc, jeśli trzeba. Niech Bóg ma nas w opiece.

Sławomir Grabowski wstał. Trzęsły mu się kolana. Odłożył dziennik i poprawił broń na pasku, w tym samym momencie, gdy usłyszał łoskot przy wejściu.

– Loffler – zawołał. Ale nie było odpowiedzi.

Chwycił za karabin i bez wahania wyszedł z pokoju dowódcy prosto na korytarz. Nie panikował. Był na niejednej wojnie i widział już wiele.

Szybkim krokiem przeszedł po pokrytej kurzem podłodze i wyjrzał zza rogu. Czterech wyrostków otaczało zakrwawione ciało Lofflera.

Jeden ciemnowłosy i wysoki trzymał nóż, pozostali pałki zrobione z części maszyn i nóg od krzeseł. Nie powiedzieli ani słowa. Nożownik uśmiechnął się tylko i trzech pozostałych instynktownie rzuciło się naprzód.

Grabowski nie stracił głowy. Jako żołnierz umiał się opanować w czasie kryzysu. Jedną serią skosił trzech nacierających. Zanim wycelował w czwartego, z przedramienia sterczał mu rzeźnicki nóż z czarną rączką, którym przed sekundą cisnął ciemnowłosy. Nie przejmując się tym, Grabowski wycelował w młodego mordercę i strzelał, aż skończyły mu się naboje w magazynku.

Gdy nożownik padł, bębniąc nogami o podłogę w przedśmiertnym tańcu, Grabowski przeładował, wyjął ostrożnie nóż, przykładając do rany opatrunek będący częścią standardowego wyposażenia żołnierza i prowizorycznie zabandażował ranę. Ledwo się z tym uporał, a już usłyszał krzyki z zewnątrz.

Przeskoczył nad ciałem Lofflera notując sobie w pamięci, że trzeba będzie po niego wrócić i oddać mu wszystkie honory. Dobiegł do generatora atmosfery i już widział, co przeraziło resztę.

Stali w kręgu, plecami do siebie z karabinami gotowymi do strzału. Wokół nich ze wszystkich stron nadchodzili mieszkańcy stacji. Głównie dzieci i młodzież z bladą, wyniszczoną skórą, która powlekała wychudzone, kościste ciała niczym pergamin. W ich oczach palił się dziwny żar, jakby wiedzieli o sprawach nieprzeznaczonych dla śmiertelnych. Każdy z nich miał na części swojego ciała czarną narośl (to związało się symbiotycznie) falującą dziwnie w rytm ich kroków. W dłoniach trzymali prymitywną broń. Noże, stalowe pręty, dawne narzędzia, a na ich twarzach malował się wyraz tępego, prymitywnego okrucieństwa. Nie odzywali się (w trakcie przemiany stracili mowę), ale widać było, że pojawienie się obcych sprawiło im niemałą frajdę.

Pierwszy nie zdzierżył Popov. Wrzasnął i zaczął strzelać, niemal zmiatając chłopca (potwora) dźwigającego ogromny młot. Reszta poszła za jego przykładem, ale napastników było zbyt wielu.

Młoda, na oko najwyżej szesnastoletnia dziewczyna wyciągnęła Newedieva z kręgu i cisnęła nim o żelbetonowy słup niczym szmacianą lalką. Doktor nauk botanicznych osunął się po nim, zostawiając krwawą smugę (ciemnoczerwony spray).

Na widok tego Żujecka straciła głowę. Upuściła karabin i zaczęła biec na oślep, wyjąc jak ranne zwierzę. Zniknęła w kłębowisku ciał tubylców, którzy ją opadli.

Grabowski otrząsnął się z szoku i sam zaczął strzelać dopóki, wysoki, jasnowłosy osiłek nie doskoczył do niego z niemal sześciu metrów, wyrywając mu broń i obalając go na ziemię. Połowę prawego policzka miał pokrytą czarnym, paskudnym osadem. Wyciągnął przed siebie blade, poskręcane ręce i zacisnął dłonie na szyi żołnierza. Grabowski w desperacji wyszarpnął lewą ręką pistolet i wpakował młodzieńcowi cztery pociski prosto w twarz. Strząsnął go z siebie z obrzydzeniem i rzucił się do ucieczki, patrząc jedynie przelotnie na wybebeszonego Popova.

– Jestem dezerterem, pieprzonym dezerterem. – Pomyślał, ale tylko przez chwilę.

Dysząc i charcząc, dobiegł do ruin dawnych baraków niemal czując na plecach oddechy ścigających go dzieci (potworów), gdy nagle w jego głowie rozległ się głos mocny i nieznoszący sprzeciwu: Zostawcie ostatniego, on należy do mnie!

Dzieci wycofały się szybko i bez sprzeciwu rzucając jedynie ponure spojrzenia na niedoszłą zdobycz. Grabowski rozejrzał się, ale nie zobaczył nikogo. Czuł, jak mija pierwszy szok i powoli opanowuje go strach. Nie taki zwyczajny, gdy boimy się czegoś, co ma nastąpić jak pójścia do dentysty czy zastrzyku. To był najpaskudniejszy z lęków, tortura oczekiwania i niewiedzy co stanie się za chwilę (przejmowała kontrolę, żywiąc się jego emocjami).

– Nie! – wykrzyknął. Nie będę taki jak oni, nie boje się! – Ale wiedział, że to tylko puste słowa niemające związku z rzeczywistością. Nogi mu zmiękły, wnętrzności wiły się jak węże. W uszach miał nieprzyjemny pisk, jakby zepsutego telewizora (im były mocniejsze tym bardziej TO było wygłodniałe).

W czasie gdy tak stał bezbronny, nieosłonięty na obcej ziemi czarny cień opadł na niego i zanim ujrzał najstraszniejszego stwora w swoim życiu, był już w matni, opleciony paskudnymi mackami, które przywierały do jego skóry.

– Kolejne dziecko księżyca narodziło się – wychrypiał stwór o na wpół ludzkiej, na wpół zwierzęcej twarzy.

***

Dzieci zebrały się w sali apelowej. Większość z nich już dawno utraciła człowieczeństwo, ale niektóre po cichu żałowały Grabowskiego, który stał w pierwszym rzędzie i dzielił ich los. Na podwyższeniu stał Lider. Niegdyś John Karnage, wysokiej klasy badacz, teraz spowity mrokiem wrak człowieka, przez którego przemawia obca cywilizacja:

– Stało się. Prędzej czy później ktoś musiał nas odkryć. Żyliśmy wiele lat, przygotowując się do zejścia na Ziemię. Teraz mamy statek, który nam to umożliwi. Jesteśmy prastarzy. Dryfowaliśmy w kosmosie od zarania dziejów na meteorach jako niegroźna forma życia. Podróżując w najdalsze zakątki Świata ewoluowaliśmy i nauczyliśmy się od innych ras okrucieństwa, przemocy i niegodziwości. Jesteśmy odbiciem tego, co drzemie w sercach ,,cywilizowanych''. Teraz nadeszła pora, abyśmy im te serca wydarli i zaadaptowali ich planety do naszych potrzeb. Ziemia to idealny początek. Żadna znana nam dotychczas rasa nie przejawiała tak wielkiej agresji i nienawiści do swojego gatunku. Przez lata zanieczyszczali swoje wody i powietrze, sprawiając, że warunki tam panujące sprzyjają nam. Przybierzcie maski, bracia, i ruszajcie na podbój. Gdy Ziemianie upadną, zbudujemy na ich prochach i zgliszczach własny, doskonały ład.

Obcy zaczęli przybierać ludzkie formy. Czarne narośle nikły, zakamuflowane i ukryte wewnątrz ciał. Świat ponownie mógł ujrzeć twarz Johna Karnagea. Twarz zagłady.

 

Koniec

Komentarze

Całkiem ciekawe :) 

Kiedy tak szli, pośród starych szczątków młodej cywilizacji [+,]zaczął wkradać się między nich strach.

 

Nieopodal Żujecka przestała się zastanawiać[+,] co spowodowało awarię łączności.

Ten najwyższy budynek, jeśli można go tak nazwać [+,]był niegdyś centrum dowodzenia.

 

Wejdę tam i poszperam w aktach [+,]możliwe, że dzięki temu dowiemy się, co tu zaszło i będziemy mogli się wynieść z poczuciem spełnionego obowiązku.

Ale najlepiej zrobić z tego możliwe nowe zdanie. 

 

Mimo wszystko zignorował to na razie. Pokusa zajrzenia do akt była zbyt silna. Wrócił do pokoju dowódcy (nazywał się jakoś tak śmiesznie, coś jak Sneakers). Po chwili poszukiwań znalazł w przewróconej, stalowej komodzie z szufladkami doszczętnie zwęglone akta.

 

Piszę, co karzą, ale czasem udaje mi się wyrwać z tej zbiorowej mogiły myśli i naskrobać coś tylko od siebie.

Autor kroniki wydawał się oczytaną osobą, więc nie powinien popełniać takich błędów.

 

Grabowski jeszcze nie wiedział, że odstrzelenie sobie dupy to najlepsze co może ich spotkać. – niszczysz nastrój tym zdaniem

,,dziwna anomalia blokująca sygnał'' niezbyt to pomocne…zwłaszcza kiedy będę musiał wyjaśnić przełożonym, dlaczego nie składałem raportów o naszym ,,projekcie''….(kilka wyrwanych stron) … Ktoś kto wysłał nas na tę wyprawę, doznał chyba chwilowego zaćmienia dając nam tylko cztery pistolety!!! Tu nie ma policji, sądów, więzień… jeśli się nad tym zastanowić to nie ma nawet prawa, bo wszelkie ustawy i konstytucje odnoszą się do Ziemi. Respektowano mnie jako dowódcę…przez dłuższy czas – za mało lub za dużo spacji i tak parę razy później

Wpis 635: Boje się – ogonek przy “e”

 

Wciągające i napisane tak, że nie wiadomo kiedy nastał koniec. Chciałbym się trochę więcej dowiedzieć o tajemniczej rasie obcych – dlaczego tak nagle się zmienili, dlaczego akurat nauczyli się przemocy i agresji? I mam wrażenie, że to nie koniec opowiadania, że to jedynie fragment czegoś większego.

F.S

Wiem, że to nie SF, ale i tak miałam problem z zawieszeniem niewiary. Zgrzytała mi atmosfera na Księżycu (wydaje mi się, że Luna za cienka w uszach, żeby utrzymać atmosferę), a jeszcze bardziej informacja, że nagle się ucina. A co z dyfuzją?

Sam pomysł nie należy do jakichś szaleńczo nowatorskich.

Masz trochę literówek i interpunkcja szwankuje.

Mieszkańcy srebrnego globu ukłuli na to własne

Napisałabym Srebrny Glob dużymi literami. To w końcu nazwa własna. Sprawdź w słowniku, co znaczy ukłuć.

Piszę, co karzą

Ojjj. Kara faktycznie się należy.

Babska logika rządzi!

Piszesz, że to stare opowiadanie, więc zastanawiam się, dlaczego pokazałeś je w niepełnym kształcie, z brakami w treści, z niewyjaśnionymi sprawami, z niedopowiedzeniami? Innymi słowy – mam zastrzeżenia podobne do tych, o których napisał Foloin.

Wykonanie pozostawia nieco do życzenia.

 

– Idzie­my po­wo­li i spo­koj­nie – Głos Gra­bow­skie­go… – Brak kropki po wypowiedzi.

Nadal nie zawsze poprawnie zapisujesz dialogi.

 

Głos Gra­bow­skie­go roz­le­gał się do­no­śnie wśród srebr­nych pust­ko­wi. – Czy było więcej niż jedno pustkowie, na którym rozlegał się głos?

 

ko­lo­nie za­ło­żo­no kil­ka­dzie­siąt lat temu i bę­dzie­my mieli do czy­nie­nia co naj­wy­żej z daw­ny­mi po­tom­ka­mi za­ło­ży­cie­li. – Powtórzenie.

Czy końcówka zdania nie powinna brzmieć: …bę­dzie­my mieli do czy­nie­nia co naj­wy­żej z po­tom­ka­mi dawnych za­ło­ży­cie­li.

 

Dzi­wie się, że cię z nami wy­sła­no… – Literówka.

 

w kie­run­ku daw­ne­go przy­czół­ka ba­daw­czo – ko­lo­ni­za­tor­skie­go. – …w kie­run­ku daw­ne­go przy­czół­ka ba­daw­czo-ko­lo­ni­za­tor­skie­go.

 

takie jak: ,, WY­ZWO­LE­NIE'' – Zbędna spacja po otwarciu cudzysłowu.

 

To nie zo­sta­ło wy­sa­dzo­ne…tylko wy­rwa­ne. – Brak spacji po wielokropku.

 

Lof­fler wska­zał jej głów­ną an­te­nę przy­gnie­cio­ną gru­zem i ka­wał­ka­mi muru. – Kawałki muru to też gruz. 

 

Nad roz­pru­tym łóż­kiem wid­niał wiel­ki napis… – Można rozpruć materac, pościel, ale jak można rozpruć łóżko?

 

a na pod­ło­dze nie tylko nie było pyłu czy gruzu, ale nawet kurzu świad­czy­ło o tym… – Raczej: …a na pod­ło­dze nie tylko nie było pyłu czy gruzu, ale nawet brak kurzu świad­czy­ł o tym

 

Za­klął jak szewc, ale zaraz do­strzegł gruby, lekko nad­pa­lo­ny ze­szyt w samym rogu szaf­ki. Usiadł na je­dy­nym oca­la­łym krze­śle, otwo­rzył go i za­czął kart­ko­wać… – Tego krzesła otworzył i kartkował?

Ze zdania wynika, że zeszyt ciągle leży w rogu szafki.

Proponuję: Za­klął jak szewc, ale do­strzegłszy w rogu szafki gruby, lekko nad­pa­lo­ny ze­szyt, wziął go i usiadłszy na je­dy­nym oca­la­łym krze­śle, otwo­rzył i za­czął kart­ko­wać

 

otwo­rzył go i za­czął kart­ko­wać, czy­ta­jąc co cie­kaw­sze frag­men­ty… – Skąd wiedział, które fragmenty są ciekawsze od innych, skoro dopiero co znalazł zeszyt?

 

dla­cze­go nie skła­da­łem ra­por­tów o na­szym ,,pro­jek­cie''…. – Po wielokropku nie stawia się kropki.

 

… Ktoś kto wy­słał nas na tę wy­pra­wę… – Zbędny wielokropek na początki zdania.

 

Re­spek­to­wa­no mnie jako do­wód­cę…przez dłuż­szy czas. – Brak spacji po wielokropku.

 

cięż­ko jest za­pa­no­wać nad roz­wście­czo­nym tłu­mem mając je­dy­nie czte­ry pi­sto­le­ty. – …trudno jest za­pa­no­wać nad roz­wście­czo­nym tłu­mem, mając je­dy­nie czte­ry pi­sto­le­ty.

 

Prze­wi­nę­ły się dwa mor­der­stwa, jedno za­gi­nię­cie (nie li­cząc Kar­na­ge'a) i nie­zli­czo­ne kra­dzie­że. – Jak przewijają się morderstwa, zaginięcia i kradzieże?

Proponuję: Popełniono dwa mor­der­stwa, zdarzyło się jedno za­gi­nię­cie (nie li­cząc Kar­na­ge'a) i nie­zli­czo­ne kra­dzie­że.

 

On sam uległ ja­kiejś dziw­nej me­ta­mor­fro­zie… – Literówka.

 

Teraz Kar­na­ge nie jest isto­tą ludz­ką, jest…czymś wię­cej. – Brak spacji po wielokropku.

 

Sły­sze, to w mojej gło­wie. – Literówka.

 

Boje się. – Literówka.

 

Chwy­cił za ka­ra­bin i bez wa­ha­nia wy­szedł z po­ko­ju… – Chwy­cił ka­ra­bin i bez wa­ha­nia wy­szedł z po­ko­ju

 

do­sko­czył do niego z nie­mal sze­ściu me­trów, wy­ry­wa­jąc mu broń i oba­la­jąc go na zie­mię. – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

Nie będę taki jak oni, nie boje się! – Literówka.

 

Świat po­now­nie mógł uj­rzeć twarz Johna Kar­na­gea. – Wcześniej pisałeś: Kar­na­ge'a.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opowiadanie jest stare, ale odświeżyłem je i przerobiłem w becie. Moim zdaniem jest ciekawe i wciągające właśnie dzięki temu, że jest wiele niedopowiedzeń oraz niewyjaśnionych spraw i czytelnik musi użyć wyobraźni żeby samemu dopowiedzieć sobie pewne rzeczy. Nie jestem zwolennikiem tekstów, w których mamy wszystko wyjaśnione czarno na białym. Inna sprawa, że prawdopodobnie to opowiadanie będzie częścią czegoś trochę większego. Księżyc wydał mi się logiczny, ponieważ skoro były to pierwsze próby życia poza Ziemią to w razie czego lepiej te próby przeprowadzić jak najbliżej Ziemi. W momencie kiedy dowiadujemy się o odcięciu łączności z Księżycem w dzienniku brakuje kilku kartek. Brakuje ich ponieważ zamiast wyjaśniać dlaczego w żaden sposób nie da się komunikować na linii Ziemia – Księżyc po prostu zmuszam czytelnika żeby przyjął to na wiarę(albo sam sobie dopowiedział co na tych wyrwanych kartkach było). Nie ma łączności i koniec:)

 

Nie czepiam się wyrwanych kartek i braku łączności. Chociaż, mogli chyba komunikować się za pomocą światła? Najbardziej zgrzytała mi atmosfera na Księżycu. Nie chroniona żadną kopułą, tylko tak po prostu, bez wyjaśnień, obecna.

Babska logika rządzi!

Opowieść nie porwała mnie, niestety. Choć zwykle nie zwracam uwagi na takie rzeczy, mnie też zastanowiła ta atmosfera na Księżycu, która nagle się “kończy”.

Wydarzenia są podane bardzo łopatologicznie, a przez to nieciekawie, w tych wpisach w dzienniku. Generalnie te wpisy nie wydają mi się naturalne/wiarygodne (późniejsze można wyjaśnić “opętaniem” przez istotę, ale wcześniejszych nie). Bohaterów nie mamy okazji poznać ani polubić, więc też trudno im kibicować.

Z technikaliów – w wykonaniu trafiło się trochę błędów interpunkcyjnych i literówek, a błąd ortograficzny (”Piszę, co karzą“) straszy.

Doświadczenie uczy, że odkurzanie naprawdę starych tekstów nie popłaca. Lepiej jest dany pomysł, jeśli już, napisać całkiem od nowa, niż próbować ratować to, co już zostało napisane.

"Nigdy nie rezygnuj z celu tylko dlatego, że osiągnięcie go wymaga czasu. Czas i tak upłynie." - H. Jackson Brown Jr

Pięć uzbrojonych postaci wysiadło ze statku szybko i sprawnie, wyćwiczonym manewrem zajmując wokół niego dogodne pozycje. Sami ochotnicy, z różnych powodów pchnięci do opuszczenia rodzimej planety. ← taki początek, napisano nieco kanciasto, wymaga dwukrotnego przeczytania, żeby jako tako brzmiał. To nie jest dobre.

 

– Idziemy powoli i spokojnie – Ggłos Grabowskiego rozlegał się donośnie wśród srebrnych pustkowi.

 

Gdzieniegdzie z piaszczystego podłoża wyłaniały się Cyclamen purpurascens, na Ziemi rzadkie i objęte ochroną, tutaj były wszędzie w zasięgu wzroku. ← to nie ma najmniejszego sensu. Albo gdzieniegdzie je widać, albo są wszędzie

 

wszystko wiedzący ← wszystkowiedzący 

 

Pochód zamykał Popov(+,) bacznie obserwujący tyły(+,) jakby nagle miały ich zaatakować

 

Kiedy tak szli, pośród starych szczątków młodej cywilizacji(+,) zaczął wkradać się między nich strach.

 

Ten najwyższy budynek, jeśli można go tak nazwać(+,) był niegdyś centrum dowodzenia.

 

Reszta czekajcie tutaj i pod żadnym pozorem się nie oddalajcie. ← źle to brzmi, nie można zwrócić się wołaczem: reszta, to powinno być: reszta niech czeka tutaj…

 

że odstrzelenie sobie dupy to najlepsze(+,) co może ich spotkać.

 

Obłupane ściany, połamane stoły. Część laboratoryjna – zniszczona. Magazyny – przed samymi drzwiami zawalił się strop, uniemożliwiając wejście. Kwatera dowódcy – zdewastowana. ← kropki zamiast przecinków, inaczej zupełnie nieczytelne

 

Już samo to, że ławki nie były wyłamane, a na podłodze nie tylko nie było pyłu czy gruzu, ale nawet kurzu(+,) świadczyło o tym

 

Wpis ostatni: Chyba przestałem im być potrzebny. Idą po mnie. Słyszę kroki jednocześnie przed budynkiem i w swojej głowie. Nie chowam dziennika; i tak wiedzą gdzie jest. Jeżeli ktoś czyta moje zapiski, proszę o jedno: powstrzymaj to, dopóki nie rozprzestrzeniło się dalej. Wysadź księżyc, jeśli trzeba. Niech Bóg ma nas w opiece.

Sławomir Grabowski wstał. ← przydałaby się widoczna przerwa pomiędzy wpisem a tekstem

 

Wpadek w dzienniku nie mam siły poprawiać. Uznajmy, że autor mógł tak pisać.

 

Przeskoczył nad ciałem Lofflera(+,) notując sobie w pamięci, że trzeba będzie po niego wrócić i oddać mu wszystkie honory.

 

Stali w kręgu, plecami do siebie(+,) z karabinami gotowymi do strzału.

 

– Jestem dezerterem, pieprzonym dezerterem. – Pomyślał, ale tylko przez chwilę. ← Jestem dezerterem (…), pomyślał albo Jestem dezerterem (…) – pomyślał, ale nie tak jak jest

 

Dzieci wycofały się szybko i bez sprzeciwu(+,) rzucając jedynie ponure spojrzenia na niedoszłą zdobycz.

 

Nie taki zwyczajny, gdy boimy się czegoś, co ma nastąpić jak pójścia do dentysty czy zastrzyku.

 

To tylko niektóre wpadki, wyłapane przeze mnie. Fabuła ciekawa, ale kwestie techniczne psują potencjał. Podoba mi się twój sposób tworzenia zdań i części opisów, jest dość oryginalny. Wpisy w dzienniku mnie także się nie podobały. Poza tym zgadzam się z zarzutami poprzedników.

"Po opanowaniu warsztatu należy go wyrzucić przez okno". Vita i Virginia

Podobało mi się :)

Przynoszę radość :)

Nowa Fantastyka