- Opowiadanie: psycholl44 - Bohater

Bohater

Opowiadanie fantasy osadzone w świecie gry fabularnej (2 ed. 2000), stworzonej przez Johna Wicka, pt. „Legenda Pięciu Kręgów” (ang. Legend of the Five Rings). Inspirowane filmem “Hero” (2002).

 

Dyżurni:

ocha, bohdan, domek

Oceny

Bohater

Trzeciego dnia zimy, gdy śnieg zalegał już na rozległych równinach, a drzewa kołysały się poruszane podmuchami wiatru, nad jednym z małych kopców stał zgarbiony, chudy starzec, o szarej skórze twarzy i szmaragdowych, skośnych oczach. Jego wzrok zatopiony w smutku skupiała się na granitowej tablicy. Kimono zwisało smętnie na jego kościstych, wątłych ramionach, jak samotne, pojedyncze, suche liście na groteskowo powykręcanych gałęziach umierającej wiśni, która tak jak i on pochylała się nad kurhanem. Starcza głowa pokryta bruzdami, prawie łysa, z której najbardziej wyraziste było wysokie zmarszczone czoło, pochyliła się nieznacznie, a wraz z nią cały starzec, który przyklęknął ciężko na czarnej ziemi. Znaki wyryte na tabliczce składały się na imię: Bayushi Mihoru.

Mężczyzna drżąc z zimna wycedził:

– Zdradziłem cię przyjacielu.

Uniósł rękę i skinął na wysokiego, ubranego w czerń mężczyznę, o lekko siwiejących czarnych włosach, a także podobnych do swoich, szmaragdowych oczach.

– Robiłem wszystko to, co zaprzysiągłem przodkom, lecz nie udało mi się odzyskać honoru w swoich oczach – wybełkotał łysy staruch kaszląc mocno w rękaw wypłowiałego, niegdyś ciemnoczerwonego kimona.

Świst idealny, jak brzdęknięcie cięciwy przed strzałem, przeszył chłodne powietrze, a lekko już zaszła szronem klinga pokryła się krwią. Kolejny świst, któremu towarzyszyło bluźnięcie kropelek czerwonej, gęstej mazi, ozdobił starannie wyryte znaki na tabliczce, a ostrze przeniknęło przez duchy wiatru, które szybkie i wścibskie chciały dotknąć swoimi lodowatymi mackami wszystkiego, co otaczały, tego chłodnego, ale słonecznego i pięknego dnia.

 

***

 

Nieliczne dachówki ledwo trzymały się dachu. Miejsca, gdzie dach się podwijał, wypełnione były pożółkłymi liśćmi klonu. Mech obrastał całe domostwo położone w samym środku klonowego zagajnika. Nad głównym wejściem prowadzącym do sieni stały dwa kamienne posągi przypominające ludzkie postacie ze skrzydłami. Osadzone na rogach wysuniętego wejścia wspartego na solidnych dębowych balach symbolizować miały upadek człowieczeństwa. Na twarzach malował im się upiorny grymas, pełen ironii i pożądania. Były pokracznymi istotami przeżartymi przez skazę pochodzącą z głębi ich dusz.

Dworzyszcze było piętrowe, z małą nadbudówką zwieńczoną miedzianą blachą grawerowaną w trudne do odczytania znaki. Całość była bardzo mocno zarośnięta. Miejscami gałęzie drzew przebijały ściany budynku lub nieproszone wkraczały do środka przez okna. Wschodzące słońce oświetlało cały budynek. Blask Pani Amaterasu tak łagodny i dobry przelewał się przez odsłonięte drewniane żaluzje do głównej izby.

– Takemura! – powiedziała zmęczonym i schrypniętym głosem młoda kobieta, która leżała w białym kimonie. Jej głowa była wsparta na wałku zrobionym z resztek maty tatami. W pokoju czuć było zapach nieczystej krwi i potu. Para unosiła się znad misek z ciepłą wodą, gdy chłodne jesienne powietrze owiewało całą okolicę, był przecież dziesiąty dzień jesieni.

Jej czarne, proste włosy oplatały noworodka, a były długie, aż za kostki i wilgotne od potu tak, że kleiły się jej do twarzy. Dziecko wymachiwało rączkami otwierając piąstki wielkości okucia kashira i wrzeszczało płacząc jednocześnie.

– Takemura, Bayushi Takemura. Tak będziesz się nazywać młodzieńcze. To po twoim dziadku, jesteś do niego bardzo podobny – powiedziała starsza wiekiem kobieta, chwytając sękatymi dłońmi, ogorzałymi od słońca, rączkę niemowlaka uśmiechając się szczerze, zmęczona, lecz i zadowolona z udanego początku dnia.

– Ma szmaragdowe oczy – dodała po chwili matka, przyciskając go mocniej do piersi białej jak świeży śnieg, mieniący się w blasku Pani Amaterasu. Powiedziała to spokojnie, ale w jej głosie zabrzmiała nuta smutku i zawodu, widać było, że obawiała się czegoś.

– Odziedziczył klątwę, a myślałam, że w jego krwi nie ma skazy, która splamiła honor rodziny.

Starsza kobieta krzątała się po izbie, pochyliła się nad kobietą i rozłożywszy zwój z deszczułek zaczęła inkantować wyniosłą modlitwę śpiewnym, melodyjnym głosem niepasującym do jej starczej postaci, lekkim i delikatnie muskającym struny duszy. Przyłożyła rękę do ciała kobiety, a ta wybałuszyła oczy, lecz po chwili na zarumienionej twarzy pojawił się błogi uśmiech.

– Nie obawiaj się, na pewno uda mu się odkupić nasz honor i oczyścić z brudu, jaki osiadł na nim przez cztery pokolenia. Pamiętaj, że on jest Piąty i to właśnie jego oczy staną się szare, gdy zdoła odpokutować i udowodni lojalność naszej rodziny. Odnajdzie honor w sobie, musi to zrobić, bo w poprzednim wcieleniu przysięgał to swojemu Panu.

Dziecko przez chwilę płakało, aby dać znać światu, że zrodził się w kolejnym wcieleniu, po czym zasnęło w ramionach swojej rodzicielki.

 

***

 

Słońce już zachodziło pokrywając równinę czerwono-siną poświatą, a krwistoczerwona łuna unosiła się nad czubkami strzelającymi w niebiosa sosen, świerków i jodeł. Ciepły, gęsty podmuch wiatru poruszył bambusowymi kijami zawieszonymi na konopnych sznurkach. Klekot rozniósł się wokoło domostwa pod klonami, a śpiewająca podłoga zaskrzypiała melodyjnie i długo zgrywając się z odgłosami lasu. Z przybudówki nad piętrem słychać było spokojny szept, kobiecy głos rozbrzmiewał, jako część tego miejsca, w ogóle nie zakłócał harmonii natury. Młoda kobieta o kruczoczarnych włosach opowiadała małemu kilkuletniemu chłopcu historię powstania Rokuganu.

Malec, wtulony w jej nogi przykryte beżowym fałdzistym trenem, wsłuchiwał się w ujmujący głos matki.

– Czemu Pierwszy Bayushi zaprzysiągł Pierwszemu Hantei, że poświęci swój honor i dobre imię tych, którzy mu służą, przez co zawsze będzie stać w cieniu tronu, aby tylko bronić go przed zagrożeniem z cienia, i będzie jego uszami i oczami? – spytał zmęczonym głosem zaspany chłopiec pocierając rękawem kimona oczy.

– Bayushi, brat Pierwszego Hantei był lojalny, a lojalność to część honoru – odpowiedziała cicho niezdziwiona kobieta muskając główkę dziecka i wplatając smukłe palce w jego gęstą czarną czuprynę.

– Lojalność to oddanie, poświęcenie, zaufanie i bezgraniczna miłość jakiej samuraj powinien się poświęcić – powiedziała matka, ale chłopiec leżąc z otwartą buzią oddychał ciężko i nieregularnie, wtulał się w nogi swojej matki. Czuł się bezpieczny i kochany, a w malutkich dłoniach pocierał skraj kimona swojej matki.

 

***

 

– Mamo, mamo! – krzyczał mały chłopiec wbiegając przez sień do głównej izby. Przypadł zdyszany do kolan matki, ciągnąc za sobą jasną poświatę blasku Pani Amaterasu, która powoli opuszczała horyzont. Kobieta pochyliła się nad swoim synem uśmiechając się, a w jej oczach zamigotały dwa tańczące płomyki tak samo uśmiechnięte jak ona sama.

– Chłopcy nie będą się już ze mną bawić nad rzeką! Mówią, że jestem synem Skorpiona, rodzice im zakazali! – wykrzyknął zdyszany, ocierając kropelki potu z wysokiego czoła. Jego klatka piersiowa szybko unosiła się i opadała, gdy ten wypuszczał powietrze.

– Czy tata jest zły? – spytał po chwili unosząc wzrok i spoglądając swoimi szmaragdowozielonymi migającymi w blasku słońca dużymi oczami w oczy matki.

– Należymy do Klanu Skorpiona, który nie ma dobrej opinii w Rokuganie. Jesteśmy władcami tajemnic i sekretów, uszami i oczami Cesarza, jego oddanymi sługami, jedynymi, którzy nigdy go nie zdradzili i nie zdradzą. Jesteśmy jego szczypcami, które dzierżą ostrze sprawiedliwości i żądłem uderzającym w najmniej spodziewanym momencie we wrogów Cesarstwa – wyjaśniła spokojnie i cicho kobieta unosząc rękę z czarką porcelanową zdobioną w czarne znaki i obwódkę na brzegu na czerwonym tle.

– Tata jest skorpionem z natury, czyni tak jak pokazał nam Pierwszy Bayushi. Nauczył się czynić dobro złem w imię dobra Cesarstwa – dodała po chwili namysłu matka.

Chłopiec zmarszczył brwi i przymrużył oczy, widać było, że nie do końca zrozumiał to co usłyszał.

– Ale jest zły czy dobry? – ponowił pytanie.

Matka zdziwiła się i zamyśliła.

– Jest dobry dla ludzi z naszego klanu i rodu, jest lojalny i to jest dobre, ale dla ludzi z zewnątrz jest zły, ponieważ tak oni postrzegają cały klan. Boją się nas i nam nie ufają, nie rozumieją nas.

– Nie rozumiem, przecież nie można być dobrym i złym równocześnie.

– To powiedzmy, że jest dobry – zakończyła rozmowę matka uśmiechając się lekko, a potem wyszła wolnym krokiem do sąsiedniego pokoju. Chłopiec został sam ze swoimi myślami.

 

***

 

Pod szczytem dachu brzęczały dwie muchy, były duże, ale latały naprawdę szybko.

– Skup się, Takemura-san – rozbrzmiewał głos donośny, który przenikał przez cienkie papierowe ścianki parawanu.

– Trzymaj te pałeczki prosto, nie myśl o tym co robisz, bo myślenie o niemyśleniu też jest myśleniem – krzyknął sensei Bayushi Kitanoshi, średniego wzrostu, niewyróżniający się niczym starszy mężczyzna o brązowych włosach ułożonych w kok i wygolonych mocno aż po czubek głowy, który był lekko spiczasty. Nikt by nie podejrzewał go o to, że jest mistrzem dojo „Cztery ostrza”, które w niedługim czasie przekształciło się w dojo „Pięć ostrzy” od kiedy zaczęto walczyć nagamaki, a sensei Kitanoshi-sama pokonał mistrza Isawa Yokaro, artystę broni drzewcowej.

Chłopiec skupił się na otoczeniu, po czym zmrużył oczy i zaczął śledzić lot muszek. Szybki ruch ręką, której przedłużeniem były pałeczki, wystarczył, aby złapać muchę za skrzydełka. Jedną i drugą naraz, gdy się mijały w swoim nieregularnym tańcu.

– Może być – stwierdził sensei odchylając się do tyłu i unosząc płytką czareczkę z sake.

– Mógłbyś zrobić to lepiej, wiem to, widzę i czuję. Wychowałem i nauczyłem już niejednego człowieka, ale nigdy nie spotkałem kogoś kto tak szybko się uczy. Twój umysł nie nadąża za ręką – stwierdził lekko, jak zawsze w dobrym humorze Bayushi. Nagle w stronę chłopca poleciała czarka, która jak płatek śniegu wirowała w powietrzu, lecz chłopiec zorientował się, że to nie jest jego cel. Od dołu sensei rzucił wprawnie puginał aiguchi, który obracał się szybko przeszywając powietrze jak gwiżdżąca strzała. Młodzieniec pojął sytuację, odchylił się do tyłu zamachnąwszy ręką, aby zgiąć się nienaturalnie na bok, a potem jego ręka wyprysnęła w stronę nadlatującego aiguchi. Naprężył się i spiął mięśnie. Podkurczył nogi i oparł ciężar ciała na lewej stopie nieznacznie unosząc się do góry, aby przechylić się na prawą stronę. Chwycił ostrze o płomienistej linii hartu i długim sztychu w pałeczki, ściągając je w dół. Zadrgała mu ręka i drgnęło ostrze, po czym wypadło mu na ziemię, bo rzut był silny i zdecydowany. Bolała go ręka i z boku promieniował ból, naciągnął sobie mięśnie i ścięgna. Nadgarstek był także nadwyrężony i chłopak skręcał się z bólu siedząc na ziemi.

– Teraz było dobrze, tylko za bardzo skupiłeś się na materialnym świecie, który cię otacza. Pomyślałeś o tym, że coś może cię boleć, bo to było trudne do wykonania i teraz odczuwasz tego skutki – powiedział zadowolony z siebie Skorpion i dodał po chwili zastanowienia – Posprzątaj to teraz i nalej mi sake, ale wcześniej ją podgrzej! – krzyknął sensei i zamyślony przysiadł pod oknem. Czerwona czarka do sake, ozdobiona czarnymi znakami pękła na drobne regularne i ostre kawałki. Gęsta i ciepła ciecz przelana została do nowej czareczki, a słodki ryżowy zapach unosił się w powietrzu nad wysokim dzbankiem.

 

***

 

Czerwone ptaki wirowały nad czerwonymi wierzchołkami drzew przypominając głodne sępy czyhające na padlinę. Złudna łuna światła rzucanego przez zachodzące słońce ogarniała całą równinę, unosiły się pomarańczowe liście zwinięte jak kokony wśród starych mchów. Brązy, czerwienie i żółta tafla rozległego lasu nadawały jesieni przemijalną fascynację życiem, które opuszczało ten las co roku o tej samej porze.

– Cztery pokolenia temu twój dziad złożył przysięgę swojemu panu, były to czasy pełne wojen i konfliktów. Pan chciał, aby jego wasalowie byli mu wierni i lojalni, ponieważ wśród nich znajdował się zdrajca i szpieg pracujący dla Klanu Żurawia, ale tak naprawdę dla rodziny Cesarskiej, żon wszystkich Hantei, kobiet z rodu Doji. Szpieg ten zagrażał układom między rodzinami Klanu Skorpiona, które skłócone ze sobą rozpadały się i były dla siebie wrogie. Konflikt był zażarty i ciągnął się bardzo długo, a trwa do dzisiaj – powiedziała matka trzymając swojego syna za rękę i prowadząc do świątyni wzniesionej ku czci Fortuny Długowieczności i Zdrowia zwanej Jurojin. Położona była ona po drugiej stronie lasu iglastego i całkowicie odcięta od świata, pomijając przybudowaną do niej kaplicę, gdzie można było składać dary i ofiary dla przodków, bóstw i fortun prosząc o błogosławieństwo na przyszłość. Bayushi Tomochiko, bo tak właśnie nazywała się matka chłopca, była młodą i urodziwą kobietą o czarnych włosach aż za kostki ciągnących się jak tren. Splatała je w warkocz wplątując w nie krwistoczerwoną nić. Miała pociągłą twarz o delikatnych rysach i ciemne skośne oczy. Była bardzo piękna.

– Twój przodek nazywał się Bayushi Takemura i to właśnie po nim odziedziczyłeś imię, synu – oznajmiła kobieta odrzucając długi warkocz, który kontrastował mocno ze śnieżnobiałym hitatare.

– Złożył on przysięgę lojalności, by służyć tylko klanowi, miał robić wszystko co tylko mógł, aby zjednoczyć rodziny i wykorzenić spisek likwidując go w zarodku – zaczęła powoli snuć historię wplatając ją w wydarzenia tak niewyobrażalne, że młody spadkobierca klątwy nie potrafił do końca tego zrozumieć.

– Służymy Cesarstwu, całemu Rokuganowi, ale żeby utrzymać naszą pozycję musimy się zjednoczyć i być lojalnymi wobec siebie samych. Inaczej zostaniemy wygnani i zniszczeni przez tych którzy nie rozumieją naszego powołania. Dlatego mamy w sobie klątwę, zwie się „szmaragdowe oko”. Utraciliśmy swoje piękno, błogosławieństwo jakie zesłała nam Benten za czasów, gdy zapoczątkował się nasz ród, a pochodzi on z prostej linii Bayushi z czystej krwi. Urok i wrodzona gracja pomagały nam przetrwać przez wszystkie te lata, a teraz musimy to odzyskać pokonując klątwę. Zły los zesłali na nas przodkowie zmuszając do zmiany postępowania. Dopóki nie odzyskamy honoru i nie będziemy lojalni wobec klanu, to tak jak Bayushi utracił swoją córkę, tak my nigdy już nie będziemy potrafili wprowadzić harmonii w swoje ciała i robić czegoś ponad swoje siły – powiedziała powoli, spokojnie, bez zawahania w głosie, była na to przygotowana, a mówiła tak jakby od dziecka uczyła się tego na pamięć i rozumiała to najlepiej.

Weszli na równinę schodząc z pagórka, na którym znajdował się zagajnik otoczony lasem. Przeszli kilka kroków między kamieniami i podeszli do kurhanu, na którego szczycie stała wysoka stara tabliczka z granitu z wyrytymi zaszłymi mchem znakami.

– Tutaj spoczął pan tego dworu, tej ziemi i całego Klanu Skorpiona. Został pochowany około dwieście pięćdziesiąt lat temu, ponieważ taka była jego wola i chciał, aby jego imię pozostało tylko w pamięci jego przyjaciół. Każdy członek naszej rodziny chce stanąć przy jego boku, gdy odwróci się nałożona z jego woli klątwa. Poznasz naszych braci i siostry po tym, że prawe oko jest koloru szmaragdowego, a lewe czarne jak węgiel, takie jak twoje. Zobowiązani jesteśmy być lojalni i honorowi, służymy daimyo klanu, ale chcemy zjednoczyć rodziny, wtedy nasze oczy znowu będą oznaką piękna, a nie klątwy. To będzie tak jakbyśmy odzyskali utraconą miłość, córkę Bayushiego, czyli Shosuro i Soshi zarazem. Nasz smutek nie będzie już nam przeszkadzał w dążeniu do celu i znowu będziemy mogli robić więcej – powiedziała Tomochiko, która posmutniała mocno na twarzy, zamrugała powiekami i przykucnęła naprzeciwko grobu. Chłopak zdjął z pleców wiklinowe nosidełko i wyciągnął z niego miseczkę z końskim mięsem. Kobieta małym pędzelkiem czyściła tablicę, a patykiem usuwała mech z zagłębień, wzięła jedwabną chusteczkę i zaczęła polerować tablicę z czcią, tak delikatnie jakby zajmowała się swoim dzieckiem. Odmówili modlitwę dziękczynną do przodków i odeszli, a wracając zamiatali i czyścili ścieżkę zmiotkami zrobionymi z gałązek.

 

***

 

– Nie zawiodę cię, Bayushi Takemura – napisał na ściance latarni zrobionej z cienkiego papieru ryżowego młody chłopak. Nakreślił znaki najlepiej jak potrafił, tak jak nauczyła go matka przez wszystkie lata, które pamięta. Starannie, delikatnie i z rozmachem godnym szermierza, w języku wyższym, tak aby przodkowie rozumieli lepiej co chce im przekazać.

Palącą się drzazgą zapalił woskową świecę w latarni, zgasił drzazgę dwoma szybkimi ruchami ręki, a później ujmując lampę obydwiema dłońmi położył ją na tafli wody małego strumyka, nad którym siedział wraz z matką i starszą służącą.

– To już koniec tego pięknego święta – oznajmiła matka wstając znad brzegu strumyka, unosząc tren swojego białego kimona.

– Niech nasze modły zostaną wysłuchane, niech spełnią się nasze życzenia – dodała pod nosem przechodząc obok młodzieńca.

– Przysięgam – wymamrotał chłopiec odprowadzając wzrokiem swoją odpływającą latarnię, która wyglądała z daleka jak świetlik, który tańczy wśród swoich pobratymców nad wodą.

***

Podróż była męcząca i ciężka, ponieważ młody Takemura nie był przyzwyczajony do siedzenia na grzbiecie rokugańskiego kuca. Jechał obok niskiego jednoosobowego palankinu z małymi rozsuwanymi okienkami obitymi czerwonym najlepszym jedwabiem, bardzo cienkim, przywiezionym zapewne z Jedwabnych Wysp.

Lektyka była zrobiona z mahoniowego drewna, które kontrastowało z czerwonym jedwabiem tworząc heraldyczne kolory Klanu Skorpiona, znane w całym Rokuganie. Kołysała się ona nieznacznie, noszona przez dwóch rosłych heiminów ubranych w ciemne kimona i z czerwonymi hachimaki przewiązanymi nad ogorzałymi od słońca twarzami, które mieniły się nieznacznie w blasku Pani Amaterasu od potu.

Przed palankinem na rokugańskim koniu jechał mężczyzna odziany w czarne kimono z wymalowanym czerwonym monem Klanu Skorpiona na piersi i czarnym kuromontsuki z pięcioma czerwonymi monami Rodu Bayushi i Klanu Skorpiona. Miał na twarzy białą maskę porcelanową, a włosy ułożone w kok. Był samurajem, tylko tyle wiedział o nim chłopak, i podobno zastępował pięciu bushi w walce. Jechał cały czas patrząc przed siebie, czasami zjeżdżał na lewą stronę palankinu, aby porozmawiać ze swoją panią, matką chłopca.

Dzień mijał monotonnie, a ścieżki prowadzące w góry wyglądały jednakowo i łatwo było się zgubić, chociaż oni prowadzeni przez samuraja ani razu nie zawracali ani też nie kręcili się w kółko. Szare bloki skalne wznosiły się nad nimi, a oni czuli się już tacy mali wśród szczytów, mimo iż były to najniższe góry w Rokuganie, Góry Środka Świata.

– Jedziemy do mojego przyjaciela zobaczyć najpiękniejsze drzewo wiśni w całym Rokuganie, będziemy świętować Hanami, Święto Kwitnącej Wiśni, a Bayushi Sekuro czeka już tam na nas od ponad jednego dnia, spóźniliśmy się już, ale wybaczy nam to zapewne – wydobyły się słowa z pełnych, ciemnoróżowych, uśmiechniętych ust kobiety, które było widać z prześwitu między rozsuniętymi lekko żaluzjami.

– Matko, kim jest Bayushi Sekuro? – zapytał chłopiec, a na jego twarzy pojawiło się zdziwienie, ponieważ myślał, że jadą nad wodospady, aby, jak co roku oddać cześć duchom gór i wody, które na wiosnę stawały się bardziej kapryśne. Rzeki wylewały po roztopach, a śnieg z gór tworzył lawiny.

– Bayushi-san to bardzo serdeczny człowiek, obdarzony przez przodków ciekawą osobowością i zainteresowaniami. Zarządza moimi dwoma domami gejsz w Zamku Rozdroży w prowincji Jodo, Klanu Żurawia. Jest cenionym człowiekiem w kręgu artystów – odpowiedziała matka zwrócona w stronę okienka.

 

***

 

Sakura była wysoka i rozległa, ponieważ jej poskręcane gałęzie, giętkie i mocne, rozchodziły się na boki i zwrócone były idealnie w każdą stronę świata. Była starannie hodowana i przycinana, skręcana i nawożona, tylko po to aby raz do roku można było nacieszyć tym oko. Była obrazem przemijalności, piękna i ulotności.

Pąki powoli rozkwitały, były białe z lekką nutą różu i wyglądały wspaniale. Symbol kasty samurajskiej zachwycił wszystkich zgromadzonych ludzi, którzy na okrągłych matach siedzieli na drewnianym ganku przed domem wybudowanym na podwyższeniu, który przyćmiewany był przez piękno kwitnącej wiśni. Na honorowym miejscu, przed rozsuwanymi drzwiami siedział Bayushi Sekura ubrany w zrobione z najcieńszego jedwabiu malowane kimono, białe w czerwonobrązowe motywy kwiatów śliwy. Był dość wysokim, wyglądającym na młodego, mężczyzną o pociągłej twarzy, cerze bladej jak kimono, włosach czarnych wygolonych po bokach i nad czołem. Twarz miał sympatyczną, nie nosił maski, i miał w sobie coś znajomego, prawe oko jasnoszmaragdowe a lewe czarne, były w kształcie migdałów. Miał coś w sobie, ale siedząca obok niego Bayushi Tomochiko wyglądała jakby była jego siostrą, może tak było, ale o tym nie mówiła.

Kobieta jak zawsze miała na sobie śnieżnobiałe kimono, które, gdy chodziła, ciągnęło się za nią niczym tren, ale gdy siedziała, oplatała sobie nim nogi, a czarne bardzo długie włosy miała rozpuszczone na ramiona. Za nią po jej lewicy siedział w kącie wysoki, tajemniczy samuraj w czerni i w porcelanowej białej masce, która nic nie wyrażała, miała tylko dwa otwory na oczy, dziurki od nosa i lekko otwarte usta.

Chłopak siedział po lewicy matki, ubrany w czerwone kimono, szeroką w ramionach haori i w fałdzistą hakame. Obrócony był prawicą w stronę yojimbo swojej matki.

– Cudowna wiśnia, Sekura-san – zaczęła rozmowę kobieta w bieli obracając głowę w stronę mężczyzny.

– Pamiętam jak trzy lata temu po raz pierwszy wyhodowałeś swoją wiśnię…

 

***

 

– I to jest właśnie twój tak długo wyczekiwany syn? – spytał Sekura spoglądając na chłopca.

– To Bayushi Takemura, to jego będziesz szkolić właśnie – oznajmiła szybko, a widać było, że rozpiera ją duma.

– Miło mi cię poznać chłopcze, cieszę się, że będę mógł dzielić się swoją wiedzą z potomkiem szlachetnego i walecznego Takemura-sama omi-kami. Był on przykładem dla nas wszystkich, a teraz dzielimy z nim klątwę i robimy wszystko, aby zetrzeć plamę na naszym honorze – powiedział szczerze i otwarcie, nie krępując się niczyją obecnością, co znaczyło, że każdy tutaj zebrany wiedział o hańbie rodowej i że on także pochodził z tego rodu.

Takemura ukłonił się nisko i podsunął się bliżej.

– Jestem zaszczycony Sensei, dziękuję za miłe słowa, lecz jeszcze nie jestem ich godzien, ponieważ nie pokazałem co potrafię i nie wypełniłem swojego przeznaczenia – skłonił się ponownie i kątem oka spojrzał na matkę, która niepostrzeżenie uśmiechała się zadowolona z syna.

– Spotkamy się w godzinie Bayushiego  w pawilonie herbacianym, teraz zapraszam na spoczynek, na pewno chcielibyście odpocząć po długiej podróży – oznajmił Sekura dosyć dziwnie, ponieważ można by odebrać to za obrazę, lecz widać było, że po prostu stwierdził fakt i nikt nie wziął tego za niemiłą odzywkę.

 

***

 

– Odejdź! – powiedział Sakura skłoniwszy się stojącemu naprzeciwko chłopakowi. Czuł jak bolą go wszystkie mięśnie, a przed oczami przelatywały mu wspomnienia z walki, która przed chwilą się odbyła. Była zacięta tak jak ich charaktery, szybka i precyzyjna. Takemura pokonał swojego sensei, uniknął kilku ciosów i sam kontrował uderzając mocno, tak jak był nauczony przez te kilka lat treningu.

Takemura odkłonił się, odłożył bokken i skłoniwszy się kapliczce w dojo wyszedł na zewnątrz. Kilka chwil później, długich chwil, był gotowy do podróży w swoje rodzinne strony. Stojąc na ganku, patrząc na drzewo wiśni, przypomniał sobie dzień, w którym tutaj przybył wraz z matką. Był wtedy jeszcze bardzo młody i czuł się tutaj obco, nie tak jak teraz, po pięciu latach, pełnych ćwiczeń fizycznych, siłowych, które nadawały mu powoli męskiego wyglądu. Uczył się też tutaj innych dziedzin życia, poznawał ludzi i uczył się z nimi rozmawiać, rozumieć ich i poznawać tak, aby w przyszłości nigdy nie dać się zaskoczyć. Wspominał te dni, gdy podróżował ze swoim sensei po tej prowincji. Spędził tu dużą część swojego życia, bez matki, ojca i starszych zaufanych służących, których traktował z szacunkiem. Tutaj był jak zagubiony słowik, który między górami śpiewa, a jego głos odbity od skał wydaje mu się jego własnym i żyje tylko nadzieją, że spotka kiedyś kogoś takiego jak on sam. Przypominał sobie starą dwupiętrową świątynię, o ścianach pokrytych tynkiem, które kontrastowały z pomalowanymi na czerwono belkami wspierającymi wywinięty do góry brązowy i czerwony dach. To była świątynia, w której modlił się codziennie.

Wspinał się górską ścieżką, osłoniętą przez odwieczne kryptomerie, których korony rozpostarte wysoko przesiewały promienie Pani Amaterasu na migoczący żwir. Czuł jakby mistyczną i tajemniczą atmosferę przeszłości, gdy mijał kolejne bramy Tori w tym gęstym lesie. Zbliżając się do świątyni zbliżał się do przodków i bogów. Zagłębiał się w swoim umyśle nie myśląc o niczym, był oczyszczony, a modlitwa, która przepływała mu przez usta w języku wyższym stawała się tutaj zrozumiała i logiczna. Tu pogłębił swoją wiarę w Kami, które ożywiają kamienie, wodę w strumieniach, żyjące między drzewami, dotykające go w cieple słońca lub blasku księżyca. Tutaj czuł się wyzwolony, ale teraz zszedł na ziemię. Mistyczna klątwa znowu zawładnęła jego umysłem, pogłębiła jego smutek i nasączyła łzy do oczu, które zawsze będą różnokolorowe, bo jak zmienić przeznaczenie?

Zamrugał powiekami, ocknąwszy się z zamyślenia. Gorzkie łzy spłynęły mu po policzkach, lecz szybko krwistoczerwonym, szerokim rękawem kimona starł ślady żalu, grzechu samuraja, jednego ze stu osiemdziesięciu grzechów nękających człowieka.

Wstał i ruszył w dół. Tam, gdzie roztaczała się równina, bo na jej skraju był jego dom.

 

***

 

Dwanaście lat minęło szybko w oczach chłopaka, ponieważ żył dynamicznie i z rozmachem. Dobrze wspomina swojego drugiego sensei, Bayushi Sekura-sama. Nauczył on go jak przeżyć wśród ludzi, którzy są z założenia sprytniejsi i bardziej wyrafinowani. Nauczył się walczyć, a wcześniej umierać z honorem. Trenował ciężko wśród gór w prowincji Gashi, Gór Środka Świata. Poznał historię swojego klanu i jego politykę. Nie zawsze się z nią zgadzał, ale nauczył się być lojalnym. Wpajano mu to od urodzenia. Wędrując z gór wspominał jak wyjechał z Sekura-sama do dużego miasta w prowincji, gdzie odbywał się Dzień Chryzantem. Był to miesiąc Togashiego, założyciela Klanu Smoka, dnia piętnastego. Odbywał się wielki festyn nieopodal świątyni, było dużo dzieci, które przyszły z rodzicami, aby zostać pobłogosławione przez Kami. Ludzie zajadali się „tysiącletnimi ciasteczkami” i pili sake składając dary dla przodków. Zielone, czerwone, niebieskie wstążki trzepotały na wietrze, a przyjezdna grupa wystawiała swój lalkowy teatrzyk.

Sekura został ugoszczony w znanym i cenionym domu gejsz „Złociste Chryzantemy”, znanym w okolicy z pięknych mayko i sztuki układania poezji. Razem spędzali dnie i noce w towarzystwie kobiet, które uczyły chłopaka sztuki etykiety, wysławiania się lub układania nut perfum. Oprócz tego były one najlepszymi nauczycielkami sztuki kochania i trucizn, w której wsławiły się Skorpiony.

Wspominał to z uśmiechem na ustach. Młody Sensei opowiadał mu dużo o ich przodkach, którzy byli chlubą Cesarstwa. Sama ich rodzina pochodziła w prostej linii od Pierwszego Bayushiego, co wcześniej mówiła mu matka. Nie zasiadali oni na szlachetnym piedestale klanu, ale zajmowali się od setek lat utrzymywaniem jedności klanu i rodzin, a także zawsze byli blisko samego daimyo sprawując funkcję hatamoto lub jego zaufanych yojimbo. Podczas wielu lat członkowie rodu radzili sobie z utrzymywaniem harmonii w klanie, lecz pięć pokoleń temu Bayushi Takemura przechylił szalę tylko na jedną stronę, co zniszczyło wieloletnie starania. Mianowicie pozwolił nieświadomie na zamordowanie swojego pana, który zaufał mu bezgranicznie. Wrogowie „jedności” klanu pewnej pamiętnej nocy korzystając z tego, że Takemura był człowiekiem honoru wynajęli roninów, którzy zaatakowali go, gdy podążał ze swoim panem. Oczywiście pokonał ich, lecz wyrzuty sumienia, które męczyły jego serce i umysł spróbował uciszyć odrobiną sake. Pod wpływem alkoholu została nadszarpnięta jego godność i w przypływie rozpaczy zabił swojego prześladowcę. Okazał się nim jego daimyo, który chciał sprawdzić swojego wasala. Wydać by się mogło to proste i banalne lub nie, lecz lojalność, w której człowiek się zatraca powoduje zawężenie horyzontu patrzenia. Przestaje się dostrzegać brak lojalności do swojego własnego życia. Shosuro Takemura, bo takie jest prawdziwe nazwisko „naiwnego” przodka zostało zmienione, aby podkreślić komu służył. Teraz trzeba patrzeć trzeźwo, brać naukę z przeszłości. Służymy dobru klanu, nie jego poszczególnym członkom. Bierzmy przykład z lojalności Takemury, ale nie starajmy się jej chronić. Lojalność jest tylko jedna, liczy się ta wobec klanu, a nie dla osoby nią rządzącej, dlatego Takemura nie powinien chronić dobrego imienia pana i swojego zarazem, lecz patrzeć na dobro klanu pozwalając obrazić siebie i swojego Pana, nie rzucając się na prześladowcę.

„To trudne” – tak powiedział Sakura-sama, ale można to zrozumieć.

 

***

 

Chłopak był już wysoki, umięśniony i wysportowany. Dorastał szybko, był silny i sprawny, a do tego bardzo zręczny. Potrafił pięknie kaligrafować, malować Kakemono, składać zwierzęta lub kwiaty z papieru. Robił to szybko i precyzyjnie. Robił tak zawsze, bo taki był. Rano wychodził biegać po pagórkach i lasach, chodził sam po drewno i kamienie. Znosił je spod wodospadu, gdzie ćwiczył kata i sekwencje wyimaginowanej walki. W dojo, aby zwiększyć swoją odporność na ból, uderzał w kartę papieru, rozbijał gliniane dzbany wychodząc potem z poobijanymi, krwawiącymi rękoma, lecz po ciężkich treningach nie przeszkadzało mu to. Uczył się od matki podstaw zarządzania pieniędzmi, wiele czytał i słuchał, aby poznać jak najlepiej świat.

– Najpierw patrz w cienie, nim zobaczysz puszczę – Takemura usłyszał spokojny szept, który delikatnie musnął jego lewe ucho i odpłynął tak szybko jak przybył. Prędko spojrzał w bok odskakując w drugą stronę płynnie i sprawnie. Z kłębów ciemności wysunął się nieregularny kształt, ledwo odróżnił go od reszty podwórka tonącego pod kurtyną aksamitnej czerni tej bezgwiezdnej nocy.

– Chyba nigdy się tego nie nauczysz, dopóki nie dostaniesz dobrej lekcji – powiedział ubrany w smoliście czarne, długie, nieregularnie wycięte kimono, szyte tak, aby opinać się, a czasem zwisać, powiewać lub przylegać. Posturą przypominał tylko jedną osobę, tajemniczego yojimbo swojej matki. Miał na głowie czarny zawój wiązany po lewej stronie, odsłaniał on tylko niewyraźnie oczy. Trudno określić było ich kolor w tych ciemnościach. Zniknął. Stało się to, gdy ten na chwilę odwrócił swoją uwagę skupiając się na jego oczach.

– Skup się na tym, czego nie ma, a nie na bzdurach.

Lekki powiew wiatru ściągnął suchy liść klonu na twarz chłopaka. Zawiesił mu się na nosie, gdy ten rozglądał się za mężczyzną. Zrzucił go zdenerwowany ponosząc porażkę za porażką. Żwir chrzęścił znowu z lewej strony, a potem jakby z każdej naraz. Takemura był speszony i obawiał się zaskoczenia.

– Musisz chodzić powoli umysłem, a szybko ciałem. Skup się na cieniach i oczyść swój umysł z myśli. To krok do doskonałości – drażniący, dziwny i niski głos drążył jego lewe ucho. Czuł, że odsłania się i jest bezbronny. Odwrócił się i zobaczył wprost przed sobą czarnoszmaragdowe oczy, wąskie i skośne, a twarz owiniętą czarnym zawojem. Byli nos w nos i takiego samego wzrostu.

– Nie poznajesz mnie synu? – spytał drwiąco i szyderczo poruszając struny duszy chłopaka.

– Wdałeś się w matkę – dodał pokrótce.

– Czy to możliwe? – pomyślał chłopak, nerwowo rozglądając się, bo znowu stracił go z oczu.

– Twoja matka znowu nie będzie mogła spać. Martwi się o ciebie, że co noc gdzieś wychodzisz. Naucz się skradać, to będzie na pewno zadowolona… – powiedział i zniknął w ciemnościach, a chłopak poszedł dalej, wzdłuż ścian do swojego pokoju. Od tego czasu zaczął uczyć się skradać, nocami spotykając się z tajemniczym samurajem.

 

***

 

Gęsta mgła ogarniała całą izbę, pogrążając ją w wilgotnych i gorących ciemnościach. Po chwili powoli osiadła na podłogę, ponieważ nikt nie dorzucał kamieni do żarzącego się paleniska i nie polewał ich wodą, aby parowały. Drewniana podłoga skrzypiała, gdy Takemura przewracał się na bok i podkładał rękę pod głowę. Jego wzrok skupiony był na drobnym, nagim ciele pięknej, młodej kobiety, której blada skóra pokryta była małymi kropelkami pachnącego potu. Miała ciemne, lekko brązowe na końcówkach włosy. Długie za ramiona, teraz w nieładzie przylepiały się do podłogi.

Leżała na brzuchu wspierając brodę na ręce dotykając tafli wody w ciepłym basenie. Twarz jej o delikatnych rysach, śnieżnobiałej cerze, małym zgrabnym nosku i pełnych karminowych wargach była pełna spokoju i zamyślenia. Tak jak ciemnoniebieskie oczy duże jak gwiazdy na granatowym niebie migotały w blasku palących się węgli w palenisku.

Była piękna, miała już piętnaście lat, zwała się Nekoshiko. Chłopak leżąc na boku patrzył na nią z fascynacją w oczach. Na twarzy miał rumieńce, a czoło perliło się od potu. Wspominał w myślach chwile, które minęły. To było jego pierwsze zbliżenie z kobietą.

Znał ją prawie rok, była mayko, a spotykali się wcześniej nad wodospadem, pomiędzy jego dworkiem, a pobliskim miastem, w którym mieszkała. Była sprytna, wykradała się w nocy na schadzki. Nie planowali tego, zrobili to spontanicznie zafascynowani swoimi ciałami. Poznali się podczas spotkania jego matki z opiekunką domu gejsz. Przyjechały one, ponieważ do jego matki należał ten dom połączony ze szkołą gejsz. Zaprzyjaźnili się ze sobą, co bardzo ich do siebie zbliżyło.

Przez żaluzje okna w sieni przelewała się czerwona łuna światła słonecznego. Podnieśli się z podłogi i zaczęli się ubierać. Zatracili poczucie czasu, a już wschodziło słońce. Szybko wyszli na zewnątrz i w milczeniu rozstali się na podwórzu.

***

– Widziałam przez niskie otwarte na oścież drzwi dojo jak nacinał swoją dłoń. Jasnoczerwona kropla spadła do czarki porcelanowej, lakierowanej takim samym kolorem jak ta krew. Kropla za kroplą kapała na dno czerwono-czarnej czarki, a on nawet nie drgnął, gdy nacinał sobie wewnętrzną część lewej dłoni – patrzyła na to spokojnie mrużąc oczy i odprowadzając wzrokiem czerwone łzy. Wysoki starszy już wiekiem mistrz szkoły Bayushi mieszał szybko pędzelkiem zieloną herbatę z krwią na pianę. Słomkoworóżowa piana unosiła się nad miską. Przelał ją do dzbanka i zalał wrzącą wodą. Jego pomarszczone, sine ręce poruszały się pewnie, a były nawykłe do odprawiania ceremonii herbacianej. Chłopak zgodnie z ceremoniałem obrócił po trzykroć czarkę w dłoniach i wypił wszystko jednym haustem po czym skłonił się swojemu sensei.

– Widziałam jak jego usta poruszały się składając przysięgę lojalności. Czułam atmosferę, która jak aura unosiła się oddając charakter tej ceremonii. Wręczyli mu miecze w czarnych oprawach, należały one wcześniej do jego dziadka. To tą kataną ściął jego dziad głowę swojego ojca, który zawiódł. To tymi ostrzami zabije się Takemura jeżeli dopełni swojej misji – opowiadała zmachana młoda kobieta, Nekoshiko, widząc po raz ostatni swojego ukochanego.

– Przysięgam, naprawdę to widziałam! – krzyknęła do swojej koleżanki ze szkoły.

– Co teraz zrobię? Pytasz mnie o to? Nie mogę żyć bez niego, to nie ma sensu już, więc będę czekać tam w górze – powiedziała połykając łzy i biegnąc w dół zbocza góry. Skoczyła ze skarpy, a jej kimono trzepotało na wietrze. Za nią powoli milknęły krzyki – Nakeshiko! Nakeshiko!

 

***

 

Przysięgasz być lojalnym na swoją krew i przodków? – powiedziałem wręczając dwa miecze chłopakowi. On skłonił się głęboko składając dłonie przed sobą i opierając o czoło kciuki. Gdy wystawił dłonie złożyłem na nie daisho. Saya pokryte były czarną laką, zrobione z deszczułek magnolii i obite cielęcą skórą. Miecze były długie na około dwa i pół shaku, katana dłuższa o dwa, trzy sun, okucia z miedzi, starannie grawerowane w motywy kwiatów chryzantem, wiśni, fiołków, niezapominajek, lilii i lotosu. Pierścienie seppa otulały jak bluszcz tsube wielokątną, z cienkiego kawałka miedzi. Przedstawiała niski kopiec, nad którym rosła rozłożysta dzika wiśnia, która rozkwitała. Z drugiej strony od ostrza te kwiaty były rozwiewane przez wiatr, a samo drzewo ujęte od drugiej strony tak, że było widać tabliczkę nagrobną. Wszystko to było wybrzuszone. Białą skórą rekina oplatał czarny jedwabny sznur, który przykrywał, a miejscami odsłaniał długie i wklęsłe menuki w kształcie przekwitłych kwiatów wiśni. Z jednej strony kwitnie z drugiej przekwita. Kashira była o jajkowatym kształcie i przedstawiała kwiat lilii pływający na tafli jeziora. Miecz miał lekką krzywiznę ostrza i zapewne piękny długi sztych. Wakizashi też był w ciemniej oprawie, ale z bliska widać było, że say i tsuka ma kolor okrzepłej krwi, a okucia są poczerniałe. Tsuba ażurowa, ale okrągła, przedstawiała misternie wykonanego lecącego żurawia wznoszącego się do słońca. Trzymającego w łapach miecz i ciągnącego go za sobą. Skóra rekina ciemnoczerwona, prawie brunatna i jedwabny, ciemniejszy jeszcze oplot wchodzący kolorem w czerń. Menuki i reszta okuć to jakby ten sam żuraw, tylko z innej strony pokazany. Na menuki od boków, na okuciu pochwy od przodu, a rękojeści od tyłu. Krótszy miecz był bardziej zakrzywiony. Położyłem je nie odrywając niemal od nich wzroku, widząc w drzwiach dziewczynę.

Koniec

Komentarze

Przeczytane. :-)

Babska logika rządzi!

Obawiam się, że nie zrozumiałam opowiadania.

Od samego początku zostałam przytłoczona masą opisów, które nie bardzo wiem, czemu służą. Rozumiałabym jeszcze opisy przyrody, bo dają pewne pojęcie, np. o porze roku, tyle że nie zauważyłam, by pory roku miały jakieś znaczenie dla opowieści.

Nie wiem czemu służą opisy wyglądu bohaterów i kolorów ich szat, skoro, poza barwą oczu niektórych z mężczyzn, nie zauważyłam by stroje i wygląd miały jakiekolwiek znaczenie dla opowiadania.

Doczytawszy Bohatera do końca, stwierdziłam, że gdyby ktoś mnie zapytał o czym jest opowiadanie, nie umiałabym odpowiedzieć.

Wykonanie pozostawia bardzo wiele do życzenia. Szkoda, że kompletnie zlekceważyłeś interpunkcję. Poskąpiłeś przecinków, skutkiem czego niektóre zdania są mało czytelne, inne natomiast można odczytać niezgodnie z Twoją intencją. Trafiają się literówki i powtórzenia. Odniosłam też wrażenie, że zdarza Ci się używać słów, których znaczenia chyba nie znasz.

 

dwa ka­mien­ne po­są­gi przed­sta­wia­ją­ce sku­lo­ne po­sta­cie ze skrzy­dła­mi o twa­rzach wy­krzy­wio­nych w upior­nym gry­ma­sie… – Czy aby na pewno skrzydła postaci miały twarze?

 

Bru­nat­ne da­chów­ki ledwo trzy­ma­ły się dachu, a miej­sca gdzie pod­wi­jał się on wy­peł­nio­ne były brą­zo­wą mazią zło­żo­ną z po­żół­kłych liści klonu i mchu, który ob­ra­stał całe stare drew­nia­ne do­mo­stwo po­ło­żo­ne na skra­ju klo­no­we­go za­gaj­ni­ka. – Początek zdania nie brzmi najlepiej. Z dalszego ciągu zrozumiałam, że w zagłębieniu dachu znajdowały się liście klonu i mchu.

 

Były po­kra­ka­mi czło­wie­ka… – Co to znaczy być pokraką człowieka?

 

wkrę­ca­ły się przez okien­ni­ce zro­bio­ne z od­sło­nię­tych, cza­sa­mi pod­nie­sio­nych desz­czu­łek. – Co to znaczy?

 

Wscho­dzą­ce słoń­ce oświe­tla­ło smu­kły bu­dy­nek w samym środ­ku za­gaj­ni­ka. – Wcześniej napisałeś: …stare drew­nia­ne do­mo­stwo po­ło­żo­ne na skra­ju klo­no­we­go za­gaj­ni­ka. – Czy piszesz o tym samym domu? Jeśli tak, to gdzie, był on posadowiony? W środku zagajnika, czy na jego skraju?

 

Blask Pani Ama­te­ra­su tak ła­god­ny i dobry prze­le­wał się przez od­sło­nię­te ża­lu­zje do głów­nej izby. – Czy stare japońskie domy miały żaluzje?

 

– Ta­ke­mu­ra! – po­wie­dzia­ła błogo zmę­czo­nym i schryp­nię­tym gło­sem młoda ko­bie­ta… – Obawiam się, że ktoś zmęczony i schrypnięty, nie mówi błogo.

Za SJP: błogi 1. «sprawiający zadowolenie, przyjemność» 2. «świadczący o zadowoleniu, przyjemności»

 

W po­ko­ju uno­sił się za­pach nie­czy­stej krwi i potu, para uno­si­ła się znad misek z cie­płą wodą i zimną… – Powtórzenie.

Czy zimna woda na pewno parowała?

 

w jej gło­sie za­brzmia­ła nuta smut­ku i za­wie­dze­nia… – Raczej: …w jej gło­sie za­brzmia­ła nuta smut­ku i za­wodu

 

oczy­ścić z brudu, jaki osiadł na nim przez czte­ry po­ko­le­nia. – …oczyścić z brudu, który osiadł na nim przez czte­ry po­ko­le­nia.

 

gdy zdoła od­po­ku­to­wać i od­no­wić lo­jal­ność na­szej ro­dzi­ny. – Co to znaczy odnowić lojalność?

Czy nie miało być: …gdy zdoła od­po­ku­to­wać i przywróci godność na­szej ro­dzi­nie.

 

po czym za­snę­ło w ra­mio­nach swo­jej stwo­rzy­ciel­ki. – Czy kobieta trzymająca dziecko na pewno była jego stworzycielką, czy może raczej rodzicielką?

 

Słoń­ce już za­cho­dzi­ło po­kry­wa­jąc rów­ni­nę czer­wo­no­si­ną po­świa­tą… – Słoń­ce już za­cho­dzi­ło, po­kry­wa­jąc rów­ni­nę czer­wo­no­-si­ną po­świa­tą

 

mu­ska­jąc opusz­ka­mi pal­ców głów­kę dziec­ka, wpla­ta­jąc smu­kłe palce w jego gęstą czar­ną szcze­ci­nę. – Powtórzenie.

Czy główkę dziecka na pewno porastała szczecina?

 

– Lo­jal­ność to od­da­nie, po­świę­ce­nie, za­ufa­nie i bez­gra­nicz­na mi­łość ja­kiej sa­mu­raj po­wi­nien się po­świę­cić – po­wie­dzia­ła matka… – Nie wydaje mi się, by matka należycie wyłożyła, czym jest lojalność.

Za SJP: lojalny 1. «uczciwy i rzetelny w stosunkach z ludźmi» 2. «praworządny, prawomyślny»

 

Chłop­cy nie będą się już ze mną bawić nad rzeką! Mówią, że je­stem synem Skor­pio­na, ro­dzi­ce im za­ka­za­li! – wy­krzyk­nął zdy­sza­ny chło­piec… – Powtórzenie.

 

uno­sząc rękę z czar­ką por­ce­la­no­wą zdo­bio­ną w czar­ne znaki i ob­wód­kę na brze­gach na czer­wo­nym tle. – Ile brzegów miała czarka?

 

Pod szczy­tem brzę­cza­ły dwie muchy, były duże, ale la­ta­ły na­praw­dę szyb­ko. – Pod szczytem czego latały muchy?

 

krzyk­nął sen­sei Bay­ushi Ki­ta­no­shi, śred­nie­go wzro­stu, nie­wy­róż­nia­ją­cy się ni­czym star­szy męż­czy­zna o brą­zo­wych wło­sach za­ple­cio­nych w kok… – Nie wydaje mi się by kok mężczyzny był zapleciony. Zaplata się warkocze.

 

za­czął śle­dzić ruchy mu­szek. Szyb­ki ruch ręką… – Powtórzenie.

 

i uno­sząc płyt­ka cza­recz­kę z sake. – Literówka.

 

prze­szy­wa­jąc po­wie­trze świ­stał jak gwiż­dżą­ca strza­ła. – Skoro świstał, to chyba nie gwizdał.

 

Chwy­cił ostrze o pło­mie­ni­stej linii hartu… – Co to jest płomienista linia hartu?

 

po­wie­dział to szyb­ko za­do­wo­lo­ny z sie­bie Skor­pion… – Czy Skorpion powiedział to szybko, czy był szybko zadowolony z siebie?

 

Czer­wo­na czar­ka do sake ozdo­bio­na w czar­ne znaki… – Czer­wo­na czar­ka do sake, ozdo­bio­na czar­nymi znakami

 

uno­si­ły się po­ma­rań­czo­we li­ście zwi­nię­te w ko­ko­ny sta­rych mchów. – Co to znaczy, że liście zwijały się w kokony mchów?

 

skłó­co­ne ze sobą roz­pa­da­ły się i był dla sie­bie wro­gie. – Literówka.

 

miał robić wszyst­ko co tylko mógł, aby zjed­no­czyć ro­dzi­ny i wy­kląć spi­sek za­czy­na­jąc od za­rod­ka… – Czy na pewno chodzi o wyklęcie spisku? Czy może raczej o wyśledzenie spisku i zlikwidowanie go w zarodku?

 

po­nie­waż taka była jego wola i chciał, aby jego imię po­zo­sta­ło tylko w pa­mię­ci jego przy­ja­ciół. Każdy czło­nek na­szej ro­dzi­ny chce sta­nąć przy jego boku, gdy od­wró­ci się na­ło­żo­na z jego woli klą­twa. – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

drew­nia­nym pa­ty­kiem usu­wa­ła mech z za­głę­bień… – Czy patyk może nie być drewniany?

 

Je­chał obok ni­skie­go jed­no­oso­bo­we­go pa­lan­ki­nu zro­bio­ne­go z drew­nia­nych desz­czu­łek z ma­ły­mi roz­su­wa­ny­mi okien­ka­mi obi­ty­mi czer­wo­nym naj­lep­szym je­dwa­biem, bar­dzo cien­kim, przy­wie­zio­nym za­pew­ne z Je­dwab­nych Wysp. Pa­lan­kin był zro­bio­ny z ma­ho­nio­we­go drew­na, które wraz z czer­wo­nym je­dwa­biem… – Powtórzenia.

 

a włosy za­ple­cio­ne w kok. Był sa­mu­ra­jem… – Samurajowie, o ile mi wiadomo, nie zaplatali swoich koków.

 

prawe oko jasno szma­rag­do­we a lewe czar­ne… – …prawe oko jasnoszma­rag­do­we, a lewe czar­ne

 

spy­tał Se­ku­ra spo­glą­da­jąc na mło­de­go chłop­ca. – Wystarczy: …spy­tał Se­ku­ra, spo­glą­da­jąc na chłop­ca.

Chłopiec jest młody z definicji.

 

aby za­skle­pić zna­mię na na­szym ho­no­rze… – Czy aby na pewno chodzi o znamię na honorze?

Czy może raczej chodzi o starcie plamy na honorze?

Za SJP: znamię 1. «plamka lub wypukłość na skórze» 2. «cecha charakterystyczna czegoś»

 

od­wiecz­ne kryp­to­me­rie, któ­rych ko­ro­ny roz­po­star­te wy­so­ko na górze… – Masło maślane – jeśli coś znajduje się wysoko, to czy może być na dole?

O ile mi wiadomo, kryptomerie nie mają rozpostartych koron.

 

Zbli­ża­jąc się do świą­ty­ni zbli­żał się do przod­ków i bogów. – Czy to zamierzone powtórzenie?

 

wy­nio­sła mo­dli­twa, która prze­pły­wa­ła mu przez usta… – Na czym polega wyniosłość modlitwy?

 

Na­uczył się wal­czyć, a wcze­śniej umie­rać z ho­no­rem. – Czy to znaczy, że potrafił umrzeć, a potem walczyć?

 

przy­jezd­na grupa te­atral­na wy­sta­wia­ła swój lal­ko­wy te­atrzyk. – Nie brzmi to najlepiej.

 

Razem spę­dza­li dnie i noce w to­wa­rzy­stwie ko­biet, które po­przez zna­jo­mo­ści uczy­ły chło­pa­ka sztu­ki ety­kie­ty, wy­sła­wia­nia się lub ukła­da­nia nut per­fum. – Dlaczego do nauki etykiety, retoryki i komponowania woni, potrzebne były znajomości?

 

Ta­ke­mu­ra nie po­wi­nien chro­nić do­bre­go imie­nia swo­je­go pana i swo­je­go za­ra­zem, lecz pa­trzeć na dobro klanu po­zwa­la­jąc ob­ra­zić sie­bie i swo­je­go Pana, nie rzu­ca­jąc się na swo­je­go prze­śla­dow­cę. – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

 

Para po­wo­li osia­da­ła na pod­ło­gę, po­nie­waż nikt nie do­rzu­cał ka­mie­ni do pa­le­ni­ska i nie po­le­wał ich wodą, aby pa­ro­wa­ły. – Nie rozumiem tego zdania.

 

mi­go­ta­ły w bla­sku ża­rzą­cych się węgli w piecu. – Skąd piec w japońskim domu?

 

To było jego pierw­sze zbli­że­nie do ko­bie­ty. – Raczej: To było jego pierw­sze zbli­że­nie z ko­bie­tą.

 

To tymi ostrza­mi za­bi­je się Ta­ke­mu­ra je­że­li do­peł­ni swo­jej misji… – Jeśli spełni misję, to dlaczego się zabije?

 

Py­tasz się mnie o to?Py­tasz mnie o to?

 

Za nią po­wo­li myk­nę­ły krzy­ki… – Literówka.

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Bardzo dziękuję za uwagi.

Mam nadzieję, że okazały się przydatne.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Opowieść o próbie łamania wielopokoleniowej klątwy i odzyskiwaniu honoru, takiego jaki definiują go nasi skośnoocy koledzy z dalekiego wschodu, jest świetnym tematem (może nie w ramach niniejszego konkursu, w każdym razie budzi moje zainteresowanie). Tak samo jak droga duchowych przemian młodego samuraja, a także ciągle poruszana przez Ciebie kwestia lojalności – jak ją rozumieć? Co oznacza w praktyce?

 

Historie o samurajach, honorze i lojalności mają w sobie coś pięknego i jakąś prostotę. Słuchając takich opowieści wydaje się, że można uporządkować własne życie, uprościć i wyłuskać z niego najważniejsze rzeczy. Być może tego właśnie brakuje kulturze zachodu. Moim zdaniem dość nieźle przekazałeś klimat.

Poza tym, wybacz, ale dość ciężko mi się czytało. Być może byłbyś bliżej poezji, tak jak uznaję za poetycki film "Hero" z Jetem Li, którym się inspirowałeś, gdybyś jeszcze parę razy przeczytał swój tekst i za kilka miesięcy powyrzucał z niego pojedyncze słowa i zdania. Jestem przekonany, że po tym okresie "leżakowania" wyrzuciłbyś więcej fragmentów, niż jesteś w stanie zrobić to dzisiaj. Myślę że dobrze tak zrobić z tekstem, do którego masz osobisty stosunek. Skrócony tekst nie traci na pięknie ani poezji, a słowa i przecinki same wskakują na swoje miejsce.

Mam na myśli takie, moim zdaniem "niezdarne" fragmenty:

Robił to szybko i precyzyjnie. Robił tak zawsze, taki był.

 

Jednak Twoja pasja i znajomość tematu jest warta rozwinięcia, dzięki za ten tekst. Sama historia jest na tyle piękna, że warta opowiedzenia. Weź jednak pod uwagę, że Twój maszynopis nie leży na biurku Jeta Li, a jest debiutem na portalu fantastyka.pl, gdzie możesz jako początkujący autor liczyć na kilka czytań "po łebkach” (no chyba, że zaszczyci Cię swoją obecnością użytkownik regulatorzy; wtedy przynajmniej wiesz że językowo przetrzepie Twój tekst aż będzie furczało) i zapewne możesz liczyć na jurorki, które z definicji podejmą się refleksji nad Twoim tekstem. Jednak istoty bardziej wrażliwe językowo niż ja, mogą, poddenerwowane twoim stylem, zatracić szczytne przesłanie i piękną historię, którą nosisz w sobie, by ją opowiedzieć.

Czytelnicy nie są osłuchani z orientalnymi imionami, więc Bayushi Takemura brzmi jak każdy inny Bayushi pojawiający się w poprzednich i następnych akapitach.

 

Poza tym bardzo dobra historia. Zadałem sobie jednak trud przeczytania Twojego opowiadania dwa razy, żeby je zrozumieć. Proszę, nie zmuszaj mnie do tego następnym razem.

Nie traktuj proszę poniższego stwierdzenia jako protekcjonalność z mojej strony, bo nie mam ku temu kompetencji, ale myślę, że pisanie Ci posłuży ;)

Przeczytałam.

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Bardzo dziękuję za wszystkie komentarze! Pierwszy raz rzucam tekst na “pożarcie”, dlatego cieszę się na każdy nowy komentarz. Z chęcią zrobiłbym coś, żeby kolejnym Czytelnikom czytało się lepiej. W związku z tym pytanie do Moderatorów:

Czy mogę edytować swój tekst po publikacji?

Ależ oczywiście!

Edycja jest jak najbardziej wskazana, jednak tylko do dnia zakończenia konkursu. Ponownie edytować będziesz mógł kiedy konkurs zostanie rozstrzygnięty.

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Naniosłem poprawki, gdzie tylko mogłem.

 

Zdaję sobie sprawę, że opowiadanie może wydawać się dość hermetyczne, choćby ze względu na użyte w nim japońskie słownictwo i odniesienia do kultury japońskiej, a z drugiej strony osadzenie w świecie konkretnej gry fabularnej, dlatego poniżej odnoszę się do kilku komentarzy, żeby Twoje pytania nie pozostały bez odpowiedzi.

 

– Lojalność to oddanie, poświęcenie, zaufanie i bezgraniczna miłość jakiej samuraj powinien się poświęcić – powiedziała matka… – Nie wydaje mi się, by matka należycie wyłożyła, czym jest lojalność.

Za SJP: lojalny 1. «uczciwy i rzetelny w stosunkach z ludźmi» 2. «praworządny, prawomyślny»

To jest opis lojalności będący kompilacją Drogi Skorpiona i bodajże Kodeksu młodego samuraja – Shigesuke Daidoji Yuzan, ale teraz nie pomnę skąd inspiracja i pomysł na takie wytłumaczenie lojalności. Aczkolwiek nie wydaje mi się, że jest niewłaściwe, czy niezgodne z definicją tłumaczenie. Jest to po prostu lojalność widziana i rozumiana przez pryzmat kultury dalekiego wschodu, a nie taka nasza, europejska, współczesna, podręcznikowa lojalność.

 

Chwycił ostrze o płomienistej linii hartu… – Co to jest płomienista linia hartu?

Płomienista linia, to rodzaj hartu ostrza miecza, który przypomina płomienie. Takie określenie znaleźć można za pewne u Henryka Sochy w książce pt. Miecze japońskie Nihonto.

 

…ponieważ taka była jego wola i chciał, aby jego imię pozostało tylko w pamięci jego przyjaciół. Każdy członek naszej rodziny chce stanąć przy jego boku, gdy odwróci się nałożona z jego woli klątwa. – Czy wszystkie zaimki są niezbędne?

Tak, ponieważ tym dialogiem chciałem podkreślić stosunek matki głównego bohatera do przodków. Zastanawiałem się nawet nad tym, żeby napisać “jego” z dużej litery.

 

O ile mi wiadomo, kryptomerie nie mają rozpostartych koron.

Ich korony często tworzą coś na kształt parasola, dlatego użyłem słowa „rozpostarty” (bo parasol może być rozpostarty). Chodzi mi o dzikie kryptomerie, które rosną na urwiskach skalnych.

 

Zbliżając się do świątyni zbliżał się do przodków i bogów. – Czy to zamierzone powtórzenie?

Tak.

 

Nauczył się walczyć, a wcześniej umierać z honorem. – Czy to znaczy, że potrafił umrzeć, a potem walczyć?

Podobno samuraj najpierw uczy się jak popełnić honorowe samobójstwo (jap. seppuku), a dopiero później uczy się walki mieczem.

 

…migotały w blasku żarzących się węgli w piecu. – Skąd piec w japońskim domu?

Hibachi – japoński piec domowy, w kształcie żeliwnego rusztu osadzonego w podłodze lub na drewnianym podwyższeniu. Gotowano na tym piecu wodę lub przyrządzano potrawy w zależności od tego czy znajdował się w kuchni czy na przykład w pawilonie herbacianym.

 

To tymi ostrzami zabije się Takemura jeżeli dopełni swojej misji… – Jeśli spełni misję, to dlaczego się zabije?

Jest to bardzo popularny w kulturze japońskiej motyw, np. występuje w legendzie o 47 Roninach, którzy popełnili seppuku po tym, jak pomścili swojego Pana.

Psychollu, bardzo dziękuję za wszystkie wyjaśnienia. Jestem niezmiernie rada, że mogłam choć trochę poznać dawne japońskie zwyczaje.

 

Mimo Twojego wyjaśnienia, nie nazwałabym hibachi piecem. Powiedziałabym raczej, że to palenisko.

Niedawno czytałam opowiadanie Bellatrix Pod kwitnącą śliwą, stąd moja śladowa wiedza o rzeczonym urządzeniu. Bellatrix była uprzejma dołączyć do komentarza ilustrację. http://www.fantastyka.pl/opowiadania/pokaz/60000023

 

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Nimrodzie, chciałbym Ci powiedzieć, że trafiłeś w punkt – udało Ci się w kilku zdaniach streścić opowiadanie. No i dzięki Ci za wszystkie uwagi. Cieszę się bardzo z tego, że choć trochę poczułeś klimat. Pisząc to opowiadanie chciałem oddać pewną atmosferę. Z drugiej strony zależało mi na ukazaniu jak można interpretować pewne pojęcia. Nie wiem, czy udało mi się tym opowiadaniem zrobić jedno i drugie zarazem. Żałuję, ale niestety nie potrafię w tym momencie poddać redakcji tego co napisałem tak dogłębnie jak bym chciał. Boję się, że ingerując w tekst spłycę to opowiadanie. Pewnie musi minąć trochę czasu zanim nabiorę dystansu. I warsztatu. 

 

Poprawiłem zdanie, o którym pisałeś, na:

Robił to szybko i precyzyjnie. Robił tak zawsze, bo taki był.

Nie wiem, czy o to chodziło, ale jakoś mi te dwa zdania pasują do tego co czytamy w poprzednich zdaniach i chciałbym, żeby tak pozostało.

 

Regulatorzy – po zastanowieniu zmieniam na “palenisko”, bo chodzi mi o tę część pieca, na której znajduje się węgiel.

 

 

;-D

Gdyby ci, którzy źle o mnie myślą, wiedzieli co ja o nich myślę, myśleliby o mnie jeszcze gorzej.

Hmmm. Nie bardzo widzę element fantastyczny. Dziedziczne oczy w różnych kolorach to trochę mało. Motyw zła dobrem też słaby.

Plus za egzotyczną scenerię. Fajnie, że tekst płynie sobie niespiesznie, jak na opowiadanie o Japonii przystało, ale w końcówce przesadziłeś. Miałam nadzieję na jakieś rozwiązanie, że coś się wyjaśni z klątwą, a tu bohater zakończył szkolenie. Btw, ile on ma lat pod koniec? Bo u tego się uczył pięć lat, u tamtego dwanaście, a ciągle pozostaje chłopcem.

Nad warsztatem warto jeszcze popracować. Interpunkcja szwankuje, błędy w zapisie dialogów. Powtórzenia, szczególnie „był” bardzo często się trafia. No i powtarzasz te same informacje – że matka ma długie włosy piszesz chyba ze trzy razy, w tym dwa, że sięgają za kostki.

Babska logika rządzi!

Cześć, Finkla

Dzięki za komentarz!

Świat, w którym osadzone jest opowiadanie, jest fantastyczny, ale samo opowiadanie nie ma mocnych cech tego gatunku, dlatego wybrałem kategorię “Inne”.

Nie pamiętam ile dokładnie bohater ma lat na końcu, ale chyba dwanaście. Z tego też względu pisząc o bohaterze używam słowa “chłopak”. Ceremonia gempukku, która opisana jest na koniec, jest własnie tym momentem przejścia, który sprawia, że z chłopaka staje się mężczyzną.

Historia dorastania tego chłopaka jest tylko pretekstem do powiedzenia kilku słów o honorze. Może, jakby opowiadanie było by bardziej zwarte, to motyw “zło dobrem poczynione” wyszedłby mocniej na plan pierwszy, ale nie było to moim celem gdy to pisałem.

Jeszcze raz dzięki za zwrócenie uwagi na błędy!

 

Niestety, chyba nie zrozumiałam tego opowiadania. Osią fabularną jest, jak rozumiem, rozwój bohatera (nie no, brzmi bardzo "growo"… może więc dojrzewanie bohatera :)), a to nie jest zbyt dobry pomysł na fabułę. Przeczytawszy sporo ponad połowę tekstu zorientowałam się, że nadal wygląda to jak wstęp, wciąż nie zaczęła się żadna akcja (mamy tylko opisy nauk bohatera) i wciąż nie wiem, o czym to jest. Jakieś strasznie zawiłe powiązania między rodami, jakaś koszmarna plama na honorze, której natury po doczytaniu do końca nadal nie rozumiem (ta wypowiedź niby-wyjaśniająca, przywołująca wydarzenia sprzed wieków jest tak napisana, że nadal nie mam pewności, o co tam chodziło), nużące opisy ubrań, wyglądu, krajobrazu, które nic nie wnoszą do fabuły. Napisałabym, że spowalniają akcję, ale trochę nie było czego spowalniać ;) Zawsze zadawaj sobie pytane: po co o tym piszę? Jeśli odpowiedź brzmi "dla klimatu", to już się powinna zapalić czerwona lampka: fragmenty "dla klimatu" są ok i są nawet ważne, ale muszą mieć sens i nie mogą przytłaczać całości. Należy je przeczytać dokładnie kilka, kilkanaście razy i sprawdzić, czy na pewno są odpowiednio klimatyczne i potrzebne. Dla mnie te włosy do kostek (trochę niewygodne musiały być :P) i piękne kimona nie były ani klimatyczne, ani potrzebne. 

 

Zabrakło przy tym postaci z krwi i kości. W sumie nawet można przełknąć ten nieznośny (jak dla mnie) patos, ja to odebrałam jako nawiązanie do pewnej konwencji, znanej głównie z filmów o wschodnich sztukach walki. Mimo to przydałby się jakiś bohater z krwi i kości, a nie same posągi wygłaszające patetyczne farmazony. Piszesz o walce, a jej nie pokazujesz: ani tej fizycznej, ani tej wewnętrznej. Opisujesz nudne momenty przed lub po, a przez to cała "przemiana" bohatera umyka. 

 

I niestety jeśli ktoś nie wie nic o kulturze japońskiej podejrzewam, że zrozumie z tego wszystkiego jeszcze mniej. Warto pamiętać, że nie każdy jest specjalistą, wyjaśniać "mimochodem" pojęcia, trochę jednak, tfu, europeizować :) 

 

Jeśli chodzi o warsztat – jeszcze dużo przed Tobą pracy. Zawiłe i kompletnie niezrozumiałe metafory, przydługie zdania, w których gubi się podmiot i sens. Czasem lepiej jest napisać prościej, ale za to na 100% poprawnie.

 

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Dzięki Mirabell za ten komentarz! To były bardzo cenne dla mnie spostrzeżenia. Wszystkie uwagi sobie wynotowałem i na pewno wezmę je pod uwagę.

 

A czy było coś, co Ci się spodobało? Czy było coś na tyle dobre, że mogłabyś napisać o tym choćby “good enough”?

Najbardziej podobał mi się pomysł na wykorzystanie Japonii, japońskiego klimatu i krajobrazów. W sumie przełożenie na literaturę takich wschodnich filmów jak wspomniany “Hero” to też ciekawa idea (wiemy od Campbella, że podróż bohatera równa się dobra fabuła), zabrakło tylko nieco fabuły, akcji, porządnych postaci, ucięcia zbędnych elementów i rozwinięcia innych. Jakiegoś porządnego domknięcia, intrygi zrozumiałej dla czytelnika. Na tym samym pomyśle i klimacie można, jak sądzę, zbudować coś naprawdę fajnego (choć jak przyznałam, chyba nie do końca zrozumiałam sam pomysł ;)). Ja już niejedno swoje słabe opowiadanie przerobiłam tak, że niewiele zostało, za to po liftingu tekst o wiele lepiej nadawał się do publikacji :)

The only excuse for making a useless thing is that one admires it intensely. All art is quite useless. (Oscar Wilde)

Uwielbiam wschodnie klimaty, więc do tekstu podeszłam z entuzjazmem. Jak dla mnie napisane jest nieźle, ale opisów zdecydowanie za dużo. Opowiadaniu przydałyby się zarówno cięcia, jak i rozbudowa, by przesłanie było jaśniejsze, a przy okazji całość nie nużyła (bo teraz niestety nuży – czy lubię wschodnie klimaty, czy nie). Nie przeszkadza mi śladowa ilość fantastyki, ale odniesień do tematu konkursowego trzeba się doszukiwać na siłę, co już jest sporym minusem (w kwestii konkursu, nie samej jakości tekstu).

Ni to Szatan, ni to Tęcza.

Mirabell, dzięki za dobre słowo.

Tensza, to “nieźle” na prawdę wiele dla mnie znaczy – dzięki za komentarz!

Nowa Fantastyka